Artykuł
Służba matce ojczyźnie
SŁUŻBA MATCE OJCZYŹNIE

 

„Jeślibym cię zapomniał,

Jeruzalem, niech zapomniana

będzie prawica moja!”

(Ps. 136, 5)

 

Takimi gorącymi przysięgami modlili się synowie Izraela nad wodami rzek babilońskich, gdzie trawili długie dni w smutku i żałobie niewoli. Na wierzbach zawiesili harfy swoje; nikt nie słyszał ich pieśni. Choć jednak usta milczały, serce, napełnione tęsknotą za Syjonem, wybiegało ku niemu, ku chwale i radości narodu, i wiązało się z nim mocą przysięgi: „Niechaj przyschnie język mój do podniebienia mego jeślibym na cię nie pomniał, jeślibym nie położył Jerozolimy na początku wesela mego!” (Ps. 136, 6-7).

Nieobce są nam te przysięgi, znamy głębie źródeł, z których one wytrysły: miłość ku biednej matce Ojczyźnie, radosna wola wiernej służby, naprawienia dawnych zaniedbań, które tyle nieszczęść sprowa­dziły; oto uczucia, które i nasze serca ożywiały czasu niewoli. Pozna­liśmy wtedy wszystko, czym zawiniliśmy, otwarły się oczy nasze na wielkie błędy. Dziś pora na wykonanie przysiąg, dziś czas sposobny, by rozpocząć wierną służbę matce wypełnieniem naszych gorących, wśród łez czynionych, zobowiązań.

Gdy mamy przystąpić do świętej naszej służby, lęk nas ogarnia by serce nasze przedwcześnie nie ostygło, by wola nie osłabła. Wzmocnimy to serce i wolę korną modlitwą do Ojca niebieskiego:

 

„Błagamy Ciebie z wrytym w ziemię czołem,

Skronią już w wiosen Twych kąpani dmuchu...

Błagamy Ciebie: stwórz w nas serce czyste,

Odnów w nas zmysły, z dusz wypleń kąkole

Złud świętokradzkich – i daj wiekuiste

Śród dóbr Twych dobro – daj nam dobrą wolę!”

(Z. Krasiński, Psalm dobrej woli)

 

 

I. Służba ojczyźnie w miłości

 

Nie ma wiernej służby bez wielkiej miłości. Czyż należy nam mówić o miłości Ojczyzny? To prawda, że kochamy naszą matkę; ale czyż nie mocniej kochamy ją słowem aniżeli czynem? Nasza miłość ku Ojczyźnie wyraża się dość często tkliwością serca i łzą w oku, ale zbyt rzadko wypowiada się ona w twardym czynie, w codziennej wierności obowiązkom, w małych, drobnych, ale nieustannych po­święceniach i pracach, z których rośnie wspólne dobro narodu.

 

1. Pierwsza miłość – ku ziemi ojczystej

Pierwociny naszej miłości należą się naszej ziemi ojczystej, którą otrzymaliśmy od Boga, byśmy na niej rozwinęli nasze życie. I znowu, czyż trzeba nam o tym mówić? Któż nie wie, że Polak namiętnie kocha ziemię swoją? Któż nie słyszał o przysłowiowym wprost patrio­tyzmie naszym? O bohaterskim poświęcaniu życia w jej obronie? Wszystko to prawda! Któż z nas zdołał kiedy zwalczyć w sobie cudowne wspomnienia krasy ziemi ojczystej, choćby całe długie życie spędził poza nią? Pytajcie wychodźców naszych, sytych chleba i dostatków, a dowiecie się, że największą ich chorobą jest tęsknota za ziemią ojczystą, za tym niezapomnianym urokiem swojskiego krajobrazu, ciszą i pięknością pól, za ich macierzyńską żyznością.

A jednak jakże często przeciwko temu darowi Bożemu podnosi się wśród nas szemranie, wymówki czynione Bogu samemu: „Wysta­wiłeś nas na przeciwieństwo sąsiadom naszym; a nieprzyjaciele nasi naśmiewali się z nas... Czemu żeś rozwalił płot (winnicy) i obierają ją wszyscy, którzy mimo idą drogą?” (Ps. 79, 7. 13). Czyż nie za wiele wśród nas bezowocnego biadania nad naturalną nieobronnością na­szych granic? Czyż nie za wiele tęsknoty za włoskim niebem, szwajcar­skim powietrzem, francuskim chlebem? Czyż nie za wiele zazdrości wobec obcych, pogardy i niechęci do wszystkiego, co ojczyste? Słowem, czy nie za wiele: „cudze chwalicie, swego nie znacie”? Zdaje nam się, że gdybyśmy inną ziemię posiedli z Bożego przydziału, bylibyśmy szczęśliwsi, bogatsi, lepsi, więcej dalibyśmy z siebie innym narodom.

Pierwszym obowiązkiem jest zwalczyć w sobie niewdzięczność i ma­łoduszność. Bóg rozgrodził naszą ziemię, ale dał nam w zamian serce mężne i piersi dzielne, które Ojczyźnie naszej wystarczą za wał obron­ny łańcuchów górskich. Tak przywykliśmy do otwartych pól, że naj­większe zwycięstwa narodowe łączą się z bezbrzeżną ich równiną. Bóg zaufał nam i dlatego nie ukrył narodu naszego w niedostępnym zakątku ziemi, ale na miejscu otwartym i widocznym osadził, abyśmy służyli narodom przykładem męstwa i poświęcenia, aby wszyscy „wi­dzieli uczynki wasze dobre i chwalili Ojca waszego, który jest w niebiesiech” (Mt. 5, 16).

Położenie nasze wzywa nas do wytężonej pracy dla ojczystej ziemi, do błogosławionej pracy, która wyniszcza w nas wygodnictwo i le­nistwo, tak właściwe innym narodom, a tak nam obce; w twardym naszym klimacie kształtuje się nam twardy charakter, wytrwałość, cierpliwość, nieustępliwość; te wszystkie cechy, należycie wychowane, przymnaża nowej chwały koronie naszych cnót narodowych.

Biadacie na ubóstwo naszej ziemi? – Nie jest ona najbiedniejsza; po niewielu latach spokojnej pracy zapewni chleb powszedni wszy­stkim, którzy są w domu ojcowskim. Zobaczmy, jak smutny los przy­padł w udziale możnym narodom tego świata; w dobrobycie ziemi ojczystej zatyła dusza ich, w wygodnictwie zatracili nie tylko męstwo, ale i miłość ojczyzny, sromotnie tył podając nieprzyjaciołom. Niech nikt nie twierdzi, że dobrobyt jest największym szczęściem narodu i celem jego gospodarowania, bo jak człowiek, tak i naród nie samym tylko chlebem żyje, nie bogactwem i sytością codzienną, nie pełnymi sejfami banków, bo te wróg wybiera, nie złotem i procentami od kapita­łów, nie akcjami i dywidendami z przedsiębiorstw, nie spekulacją i grą na giełdzie, nie wzmożoną produkcją fabryk pracujących według najczystszej „ewangelii” liberalnej ekonomii. Naród na surowej skale żyjący może okazać więcej hartu ducha, więcej wartości i mocy niż naród zatopiony po uszy w dobrach tej ziemi.

Oczywiście, obowiązkiem naszym jest napełniać ziemię i czynić ją sobie poddaną. Ale przede wszystkim nie ubolewać, nie biadać, że matka nasza biedna, że w ubogiej szacie, tylko wytrwale pracować, by zasoby i dary Boże złożone w nasze ręce przez Opatrzność stokrotny owoc przyniosły. A nadto mamy obowiązek biednej naszej ziemi z ocho­tną pośpieszyć pomocą z własnego mienia i z własnych dostatków. Może wypadnie poświęcać mienie dla dobra Ojczyzny. Ale gdyby tego wielkiego czynu od nas nie żądano, zdobądźmy się przynajmniej na codzienny mały obowiązek ochotnego płacenia podatków i danin państwowych, na oszczędzanie dobra publicznego, na poszanowanie państwowego mienia. To jest też droga do podniesienia najuboższej ziemi. A gdy dołączymy wierność i obowiązkowość w pracy codziennej na każdym powierzonym nam stanowisku, gdy przed oczyma naszymi stanie obraz umiłowanej ziemi, wtedy siły nasze będą się troiły w wy­tężonej pracy dla ziemi ojczystej. Ileż przewspaniałych cnót znajdzie tutaj swe źródło! I tak biedna nasza ziemia wywdzięczać się nam będzie ubogacając dusze nasze.

Czyż może zginąć uboga matka bogatych, a miłujących ją synów?

 

2. „Miłujcie się społecznie”

Miłość ku rodakom to drugi nakaz służby Ojczyźnie. Po miłości „jednego ku drugiemu” poznaje się nie tylko uczniów Chrystusowych, ale i synów jednej matki. Miłość Ojczyzny to rozszerzona miłość bliźniego. Miłość bliźniego to przede wszystkim dobrze zrozumiana miłość samego siebie. Tym większe jest moje szczęście, im więcej jest wokół mnie szczęśliwych, których szczęścia jestem świadkiem. Nie walka ze wszystkimi i nienawiść z lęku o własny byt, ale uznanie praw bliźniego, oddanie każdemu tego, co mu się należy, to najlepsze za­bezpieczenie praw własnych.

Gdy spojrzymy na naród jako na organizm społeczny, którego jesteśmy członkami, wtedy ta prawda stanie się jeszcze bardziej oczy­wista. Stanowimy poniekąd jedno ciało z narodem, w którym żyjemy; przez naród czerpiemy całą treść naszego życia narodowego, czerpiemy je z życia innych jego członków. Czyż możemy w nienawiści mieć tych, którzy wraz z nami są członkami jednego ciała narodowego?

Dlatego wierna służba Ojczyźnie domaga się od nas, byśmy prze­kroczyli próg własnego „ja”, starając się rozszerzyć własne serce, aby nim objąć cały naród. Dla nas, katolików, jest to nakaz nienowy, jest to nakaz płynący z chrześcijańskiej miłości bliźniego. Miłość ta każe nam pokonać uprzedzenia dzielnicowe, każe przerwać gorszące i małostkowe dyskusje w prasie, faryzejskie wytykanie błędów innych, przeciwnie, im więcej ktoś z rodaków ucierpiał od nieprzyjaciół na­rodu, im obraz polskości bardziej w nim został zatarty i zniekształcony, tym większej wymaga od nas pieczy i ujmującej miłości, aby szkody jego były naprawione. Miłość ku rodakom nakaże nam troskliwe po­prawienie w sobie i w bliźnich naszych wad narodowych i piętna niewoli. Omywanie z odniesionych ran braci naszych, poprawianie Ojczyzny w domach naszych – to chrześcijańskie dźwiganie wzwyż na­rodu, którego członkami jesteśmy. Tym samym celom służyć będzie po­konywanie, przez miłość, różnic stanowych, zwalczanie egoizmu stano­wego, klasowego czy zawodowego, by nie zamykały nam oczu na tę prawdę, że dziećmi jednego narodu jesteśmy.

 

3. Zapewnienie życia narodowi

Im skuteczniej ktoś pokonuje własny egoizm, tym więcej okazuje zdolności do życia w miłości Ojczyzny. Wiadomo, jak trudno jest egoistom być dobrymi synami narodu; gotowi są raczej widzieć śmierć własnego narodu, niż zdobyć się na drobną bodaj dlań ofiarę.

Od chwili, gdy chrześcijańska moralność rodzinna zwalczana jest przez seksualizm, ułatwione życie, neomaltuzjanizm, literaturę porno­graficzną – coraz więcej narodów patrzy na cmentarze. Narody, które pogwałciły moralność chrześcijańską, odrzuciły katolickie prawo mał­żeńskie, idą szlakiem samobójczym: imiona głupich wymazywane są z ziemi żyjących!

I w naszej Ojczyźnie, i nad naszym narodem zawisła ta groza. Wyróżniani, odznaczani, honorowani seksualiści polscy stworzyli legendę o katastrofie przeludnienia. Ich niecna robota wydała swe owoce aż nadto szybko: przyrost naturalny ludności spadł u nas w tempie trzy razy szybszym niż u zachodnich sąsiadów. Podczas gdy w r. 1930 wy­nosił 534 tysiące (17 na tysiąc), to w roku 1934 już tylko 402 tysiące, tj. 12 na tysiąc. Przed oczyma naszymi zamiast legendy przeludnienia staje groza wyludnienia Polski. Dokonali tego moralni mordercy na­szego narodu. Rzecz znamienna, że znaleźli się świadkowie, którzy utrzymują, że odpowiedzialność za to spada na Kościół. I dzieje się to wówczas, gdy inni obrzucili Kościół zarzutami, że w Polsce chce się stworzyć „królikarnię” i doprowadzić kraj do zubożenia przez surową naukę o moralności małżeńskiej. Wiadomo, że Kościół w Polsce wytrzymał cały atak na chrześcijański charakter małżeństwa i nie pozwolił otworzyć rozwodom bramy, przez którą zwykle do duszy na­rodu wkracza śmierć. A przecież sprawa przyrostu ludności jest nią tyle dobrem Kościoła, ile narodu. Przyjmując na siebie walkę z niemoralnością małżeńską, Kościół stanął w obronie życia narodu pol­skiego.

Pamiętać należy, że współczesny gwałtowny spadek liczby narodzin, już nie tylko w mieście, ale i na wsi polskiej, nie jest dziełem jednego tylko czynnika, ale całego ich szeregu. Cóż z tego, że Kościół głosi swą naukę w obronie budzącego się życia, jeśli jest ona zwalczana przez państwo albo nie przyjęta przez społeczeństwo. Wiemy, jakie były skutki tego w Polsce w epoce saskiej i stanisławowskiej, gdy zapanowała u nas moda na wygodne życie, rozwody, salonową niemoralność. A gdyby i te czynniki ustąpiły, cóż to wszystko pomoże, jeżeli całokształt stosunków społeczno-gospodarczych tak się ułoży, że nędza ludności kosić będzie młode życie wraz z pierwszym płaczem?

Służba Ojczyźnie każe nam powiedzieć otwarcie, że naród polski przeżywa odwrót. Ustępujemy z placówek zdobytych pracą poprzednich pokoleń. Każe się nam wstydzić naszej historii narodowej, a wraz ze wstydem tracimy ideę wielkomocarstwową, która nie zaczyna się na afiszu, lecz w kołysce.

Rozrost narodu najsilniej gwarantuje katolickie prawo małżeńskie i katolicka moralność rodzinna. One to zwalczają ducha egoizmu i wy­godnictwa, a kształcą ducha poświęcenia, ofiary i sumienności. I dlatego trzeba stworzyć takie warunki prawno-moralne i społeczno-gospodarcze, by w nich budzące się życie narodu znalazło najtroskliwszych swych obrońców i opiekunów. Ci wszyscy zaś, którzy poszli za swym prawem przyrodzonym i związali swe życie węzłem rodzinnym, muszą patrzeć na swe obowiązki małżeńskie również jak na służbę narodowi. Wtedy dopiero sprawiedliwi posiądą ziemię ojczystą.

 

II. Służba społeczna rodakom

 

1. Przygotowanie do służby społecznej

Nie ma służby społecznej bez uprzedniego uspołecznienia jednostki, bez podporządkowania jej dobru społeczeństwa; nie może żadną miarą dokonać się poddanie człowieka społeczeństwu, jeżeli ten sam człowiek nie podporządkuje się Bogu i Jego najwyższemu dobru.

Dziś, gdy powiedziano już tyle o uspołecznieniu, o pracy społecznej, nie zdołano jeszcze usunąć tej głębokiej sprzeczności, jaka istnieje pomiędzy zewnętrznym uspołecznieniem a wewnętrzną deprawacją człowieka. I dlatego mamy tylu antyspołecznych społeczników, którzy jedną ręką budują w innych to, co w sobie drugą rozwalają, którzy radzi by wszystkich uspołecznić, poddać prawom życia gromadnego, zostawiwszy sobie całkowitą wolność. Uspołecznienie człowieka może dokonać się tylko w Chrystusie Jezusie, jak to pięknie wyraził F. W. Foerster: „Dopiero w Getsemane i na Golgocie dokonała się ludzka społeczność. Jeżeli człowiek naturalny nie zostanie ukrzyżo­wany, to wszelkie uspołecznienie ludzkie roztrzaska się w końcu w dzikiej nienawiści wzajemnej. Człowiek naturalny bowiem nie może stać się naprawdę bratem; kto tego nie widzi, nie wie ani co to jest czło­wiek, ani co znaczy brat”.

Prawdziwie społeczny stosunek człowieka do człowieka zaczyna się dopiero od posługi umywania nóg, jak to uczynił Nauczyciel nasz i Pan: „Jeśli tedy Ja, Pan i Nauczyciel, nogi wam umyłem, i wy powinniście jeden drugiemu nogi umywać” (Jan. 13, 14). Wtedy odrywa się człowiek od własnego „ja” i dostrzega wokół siebie bliźnich: „Niech nikt nie szuka, co swego, ale co jest drugiego” (I. Kor. 10, 24). Wtedy rozpoczyna się wyniszczenie zwierzęcia, a budowanie człowieka. Czło­wiek, który chce mieć ducha społecznego w sobie, który usiłuje spełnić swe obowiązki społeczne, przyjmie do swego serca rady Apostoła: „Bądźcie wszyscy jednomyślni, współczujący, braterstwa miłośnicy, miłosierni, skromni, pokorni. Nie oddawajcie złem za złe ani złorze­czeniem za złorzeczenie, lecz przeciwnie, błogosławcie, bo na to we­zwani jesteście, abyście błogosławieństwo dziedzictwem posiedli. Kto bowiem chce miłować żywot i oglądać dni dobre, niech powściąga język swój od złego i usta jego niech nie mówią zdrady. Niech uchodzi od złego, a niech czyni dobrze: niech szuka pokoju, a niech go ściga” (I. Piotr. 3, 8-11). Zwalczywszy w sobie zło, stanie się człowiek „do każdego dobrego uczynku gotowy” (Tyt. 3, 1). Posiądzie też przymioty nieodzowne dla każdej pracy społecznej: „Zawsze się weselcie. Bez ustanku się módlcie. We wszystkim dzięki czyńcie... Ducha nie gaście... Wszystkiego doświadczajcie, a to, co dobre, zachowujcie” (I. Tes. 5, 16-21).

Tak przygotowany człowiek posiądzie umiejętność współżycia w społeczności narodowej.

 

2. Życie uspołecznione członka narodu

Bóg osadził człowieka w całym szeregu społeczności: rodzinnej, zawodowej, narodowej, politycznej, religijnej. Kościół naucza, że współ­życie z nimi jest dla człowieka nieodzowną koniecznością. Nawet pu­stelnikom, którzy są, bądź co bądź, zjawiskiem wyjątkowym, Kościół radzi żyć w społeczności klasztornej. Chrystus Pan pytany, co robić, aby wejść do królestwa niebieskiego, kazał zachowywać przykazania, których treść wskazuje na konieczność współżycia z ludźmi (zob. Mt. 19, 17-19). Tylko w wyjątkowych razach Chrystus Pan radził: „Idź, sprze­daj, co masz, i daj ubogim... a przyjdź i pójdź za Mną” (Mt. 19, 21). Ale gdy młodzieniec z tej rady nie skorzystał, Chrystus go nie potępił.

W życiu rodzinnym ma człowiek bodaj najwięcej sposobności do rozwinięcia i ujawnienia swej duszy społecznej. Wszak tu nie może być innej miłości jak tylko w Bożym zjednoczeniu dwojga; a naj­głębszy sens tej miłości wyraża się właśnie w przekazaniu życia, w którym zamyka się zaczątek tylu ofiar, poświęceń, zapomnienia o sobie dla dobra rodziny.

A na terenie życia społecznego i gospodarczego? Tutaj również myśl Boża usiłuje zwalczyć w człowieku egoizm, każąc mu pojmować pracę jako służbę Bogu, jako czynność uświęconą przez swój charakter współpracy z Bożą Opatrznością. W planie Bożym celem gospodarowa­nia jest „zaspokojenie potrzeb ogółu”, i człowiek musi z tym planem Bożym świadomie współdziałać. Duch biznesu przyczynił się wpraw­dzie do rozwoju gospodarstwa i bogactwa, ale raczej – bogactwa jednostek niż narodu. On to wywołał bezwzględny, egoistyczny kapi­talizm, który z „gospodarstwa społecznego” uczynił gospodarkę anoni­mowej finansjery, a w następstwie – półwiekowe walki społeczne i niepokoje rewolucyjne, socjalizm, komunizm i jego odmianę – bolszewizm, w szerokich masach zaś – proletaryzm: zjawiska zjadające często bogactwo biznesmenów.

Chcąc dobrze służyć swej Ojczyźnie, trzeba zwalczyć w sobie szkod­liwego ducha interesu, a wykształcić wrażliwość na dobro wspólne, trudniejsze bodaj do osiągnięcia, ale jedynie słuszne i społecznie ko­rzystne. Gdy człowiek wyjdzie z otoki egoizmu, wtedy otworzą mu się oczy na te szerokie szlaki myśli Bożej, którą Kościół usiłuje urze­czywistnić w życiu narodów. Przestaniemy myśleć o tym, czy nam jest dobrze, a przejmiemy się pytaniem: czy moim współbraciom jest dobrze, czy życie ich jest godne człowieka i co w tym życiu dałoby się poprawić? A tu jest punkt wyjścia dla nieustannego rewizjonizmu społecznego i gospodarczego, w którym miłość społeczna jest źródłem sprawiedliwości, wiodącej po drodze postępu społecznego w bramy Civitas Dei.

W życiu zawodowym służba społeczna podsuwa nam wiele okazji do wydajnej pracy. Dla katolika nie istnieje pojęcie „minimum egzy­stencji” – jako zasada równowagi, ładu i sprawiedliwości. Jak w każ­dym przejawie życia katolickiego, tak i tutaj zaznacza się elastyczność pobudzona miłością bliźniego, a określana sprawiedliwością społeczną: masz dużo, daj więcej, masz mało, daj mniej. Ustaliwszy pojęcie za­płaty sprawiedliwej, obejmującej potrzeby fizyczne jednostki i jej ro­dzony – tak fizyczne, jak społeczne, kulturalno-oświatowe i moralno-religijne – przełamał Kościół legendę „konieczności istnienia proletaryzmu jako stałego zjawiska, otwierając przed masami wrota do po­stępu społecznego”. Tu jest wielkie pole do służby społecznej dla na­rodu, jakiego nie daje ani społeczeństwo proletariackie, ani państwo kapitalistyczne.

 

III. Służba ojczyźnie w Panu

 

Związek narodu naszego z Bogiem i Jego Kościołem miał dlań doniosłe znaczenie. Wszak to Kościół wykształcił w nas sumienie chrześcijańskie, strzegąc nas przed bezprawiem historycznym, którego nigdy w dziejach naszych nie dopuściliśmy się wobec żadnego innego narodu. Nazywano nas „przedmurzem chrześcijaństwa”, z którego to tytułu, prócz chluby, mieliśmy i tę korzyść, że w czasach doświadczeń cały świat katolicki modlił się za Polskę i śpieszył jej z ofiarną pomocą. To rodzi w nas obowiązek już nie tylko utrzymania tego zewnętrznego związku narodu z Bogiem, ale życia mocą prawdy Bożej.

Pierwszy obowiązek – to czerpać moc z religii do wytrwałej służby Ojczyźnie, aby się stać jak owi mężowie wielcy w Izraelu, „którzy przez wiarę zwalczyli królestwa, wypełnili sprawiedliwość... mężnymi stali się na wojnie, zmusili do ucieczki zastępy obcych” (Żyd. 11, 33-34). Żyć z Boga, z wiary – nie dlatego, że tak jest wygodniej i przy­jemniej, i... bezpieczniej, nie dla dogodzenia sobie, ale dlatego, by być wartościowszym i użyteczniejszym dla społeczeństwa i dla swego na­rodu – to jest prawdziwa służba Ojczyźnie w Panu!

Gdy staniemy wobec ogromu naszych zadań narodowych, ducha lęku i małości zwalczyć możemy pewnością, że „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Fil. 4, 13). „Gdyż Bóg jest tym, który sprawuje w was chcenie i wykonanie wedle dobrej woli” (Fil. 2, 13). Tego uzdol­nienia, tej mocy „w każdym dobrym uczynku” nie zdoła narodowi zapewnić żaden system wychowawczy, żaden ustrój społeczny ani też żaden program polityczny; tylko człowiek silny w wierze, wiarą żyjący, z niej czerpiący moc zdoła dać z siebie największy i naj­skuteczniejszy wysiłek w służbie narodu. Przykłady tej wspaniałej mocy, zaczerpniętej z wiary, widzieliśmy w życiu wielu rodaków naszych. Romuald Traugutt przed każdym przedsięwzięciem szukał mądrości, rady i mocy w długiej modlitwie. Z ducha religijnego narodu wyrosły bohaterskie postacie, które opromieniły dzieje Ojczyzny naszej, jak: Chodkiewicz, Żółkiewski, Czarniecki, Batory, Sobieski, Kościuszko. Duch wiary był natchnieniem naszym wieszczom naro­dowym. Nie tylko nie widzieli oni w religii przeszkody, by dobrze służyć Ojczyźnie, ale w niej właśnie ostrzyli swe dusze jak miecze.

Na progu naszej służby narodowej postawmy sobie zachętę św. Pa­wła Apostoła: „Abyście postępowali w sposób godny Boga, podobając Mu się we wszystkim, w każdym dobrym uczynku owoc przynosząc i rosnąc w znajomości Bożej. Umocnieni wszelką mocą wedle potęgi chwały Jego, we wszelkiej cierpliwości i nieskwapliwości z weselem” (Kol. l, 10-11).

Równorzędnym obowiązkiem jest pamięć o wielkiej wartości na­szego życia zarówno w stosunku do celu ostatecznego, jak i w stosunku do celów doczesnych. Chrystus Pan płakał ongiś nad Jeruzalem: „O gdybyś i ty było poznało, i to w ten dzień twój, co (jest) ku po-krajowi twemu! A teraz zakryte to jest przed oczyma twymi” (Łk. 19, 42).

Jak Jeruzalem miało swoje dni nawiedzenia, podobnie ma je każdy naród, ma je każdy człowiek w narodzie żyjący. Tylko jedno dano nam życie, i to właśnie życie mamy spędzić w łonie naszego narodu.

Co o nim napiszą, jak, czy dobrze, czy też ze wstydem o nim zamilczą, to od nas zależy. Tak czy inaczej, przejdziemy do historii złej czy dobrej sławy lub milczenia. A może powiedzą o nas: roztrwoniony skarb, zmarnowany talent, zagubiona drachma! A może pomyślą; „ten człowiek począł budować, a nie mógł dokonać” (Łk. 14, 30). Może o całym pokoleniu, w którym żyliśmy, zapiszą badacze przeszłości narodowej, jak dziś piszemy o naszych przodkach, surowo ich osą­dzając: Są to „ludzie samych siebie miłujący, chciwi, hardzi, pyszni, bluźniercy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, złośnicy. Bez miłości przyrodzonej, bez pokoju, potwarcy, niepowściągliwi, nieskromni, nie­nawidzący dobra, zdrajcy, uporni, nadęci i rozkosze bardziej miłujący niż Boga” (II. Tym. 3, 2-4).

Nie daj Boże, by świadectwo takie po nas, po współczesnych nam pokoleniach pozostało. Od nas też zależy, byśmy zapisali życiem swoim najpiękniejszą kartę w dziejach narodu. Stanie się to, gdy w życiu naszym pójdziemy za radą Apostoła narodów: „Bracia, wszystko co prawdziwe, co czyste, co sprawiedliwe, co święte, co miłe, co dobrej sławy, co do cnoty należy, co chwalebne, to miejcie na myśli” (Fil. 4, 8).

 

***

 

Chrystus Pan żegnając uczniów swoich w Wieczerniku, przed męką swoją modlił się do Ojca: „Nie proszę, żebyś ich zabrał ze świata, ale żebyś ich zachował od złego” (Jan. 17, 15). Modlitwa nasza nie może być inna; chcąc spełnić wolę Bożą, musimy zdobyć się na energię życia i pokonywania wszelkich jego przeciwności – tu na ziemi, na polskiej ziemi! Wśród tego trwania jedna troska ma nas ożywiać: byśmy zachowani byli od złego, byśmy nie dali zwyciężyć się złu, ale byśmy w dobrem zło zwyciężali (zob. Rzym. 12, 21). Zwycięska walka ze złem to najwierniejsza służba Ojczyźnie! W śmiałym pocho­dzie ku Dobru najwyższemu zespoli się naród nasz, zgodnie z prośbą Chrystusa: „Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie” (Jan. 17, 21). Jedność osiągniemy tylko na drodze ku Bogu, bo w Nim wszyscy zespolimy się w Chrystusie, Panu naszym. A jak żadna moc nie zdoła rozerwać jedności Bożej, tak narodu zwartego w Bogu żadna siła nie zwycięży ani nie rozproszy. Służąc w miłości ziemi ojczystej braciom naszym, a Ojczyźnie w Panu, będziemy „cichy i spokojny żywot wiedli we wszelkiej pobożności” (I. Tym. 2, 2).

Najnowsze artykuły