Artykuł
Wobec wojny
Erazm Piltz, Wobec wojny

 

Mimo wielkiego przyrodzonego uzdolnienia i wielkiego patriotyzmu, mimo kilku pomyślnych zwrotów losu, naród nasz w ciągu ostatnich lat stu spadał, pod względem praw politycznych, ze szczebla na szczebel. Straciliśmy po kolei konstytucję, rząd odrębny, autonomię, podlegamy prawom wyjątkowym, rusyfikacja się szerzy, jesteśmy traktowani jako wewnętrzni wrogowie państwa, nieszkodliwi dlatego tylko, że bezsilni, nie niebezpieczni dlatego tylko, że na straży spokoju stoi czterysta tysięcy wojska i cały czujny aparat rosyjskiej państwowości. System nieufności i represji paraliżuje prawidłowe funkcjonowanie narodowego organizmu, a jednocześnie wytwarza stan nerwowego rozdrażnienia, który z kolei staje się dla biurokracji rosyjskiej „racją stanu” dla mocniejszego jeszcze zaciskania dławiącej nas obręczy żelaznej.

Jak wyjść z tego błędnego koła? Co zrobić, aby zmienić stan rzeczy, męczący i szkodliwy dla nas, ale i Rosji nie przynoszący pożytku? Niepodległość (to przecież i wszechpolacy głoszą), można zdobyć tylko krwią i żelazem. Ale na żelazo nas nie stać, a na myśl o utoczeniu krwi polskiej wzdrygnęli się nawet doktrynerzy nieprzerwalności idei powstańczej. Skoro nie możemy „odebrać siłą tego, co nam obca przemoc wzięła”, skoro nie możemy stworzyć własnego państwa, to musimy starać się urządzić i rozwijać w obcym. Na gruncie wspólności państwowej z Rosją, pracą spokojną i legalną, pragniemy dojść do wytworzenia lepszych warunków narodowego bytu, do zniesienia praw wyjątkowych, do równouprawnienia. Droga to żmudna, powolna, ciężka, wymagająca i wielkiej ofiarności i zaparcia się, ale już dlatego dobra, że jedyna, że innej nie ma.

Program nasz nie jest „ugodowym” w utartym znaczeniu tego słowa. Złożony z obowiązków względem własnego społeczeństwa nie może być przedmiotem targu. Obliczony zarówno na szare dzisiaj, jak i na niepewne jutro, przewiduje wszystkie ewentualności; żadna go zaskoczyć nie może, bo do każdej zastosuje te same zasady i tę samą metodę postępowania. Nie wierzymy, żeby kiedyś było tak dobrze, iżby nie były potrzebne cnoty umiarkowania i trzeźwości, które stanowią kamień węgielny naszego programu. Nie przewidujemy, żeby kiedykolwiek było tak źle, iżby nie było warto bronić ocalonego z burz stulecia dorobku naszej duchowej i materialnej siły przed pożądliwością cudzą i lekkomyślnością własną.

Szczytem obłędu były hasła: „gorzej już być nie może” i „cóż nam jeszcze do stracenia pozostaje!”. Jeżeli wojna wytworzy nowe, pomyślniejsze warunki naszego bytu, to dla sprostania powstałym stąd zadaniom nie będziemy potrzebowali szukać nowych dróg, ani obmyślać nowych środków działania, snuć będziemy dalej tę samą nić tradycji, którą w ciągu lat stu tylokrotnie nawiązywała praca, a zrywała fantazja.

Nadzieję, że może chociaż tym razem praca taka na marne nie pójdzie i do celu doprowadzi, opieramy z jednej strony na wierze w niespożytość ducha narodowego, a z drugiej, na przeświadczeniu: że stan anormalny w Królestwie nie leży w interesie państwa; że skoro próby pokojowego uregulowania stosunków polsko-rosyjskich, mimo rozgoryczeń i zawodów, były niejednokrotnie wznawiane, więc są niejako wyrazem konieczności dziejowej; że wreszcie w narodzie rosyjskim nie widzimy nienawiści do nas, która by obcowanie z nim czyniła w przyszłości niemożliwym...

 

Sens programu wszechpolskiego w ostatniej redakcji z roku zeszłego da się ująć w sposób następujący:

„Naród żyć może normalnie tylko w państwie własnym i niepodległym. Jesteśmy stronnictwem niepodległości, ale rozumiemy, że w chwili obecnej o powstaniu zbrojnym, a nawet o materialnym przygotowaniu do powstania mowy być jeszcze nie może. Starajmy się więc tylko o wytwarzanie takiego duchowego nastroju, zwłaszcza wśród ludu, któryby umożliwił wybuch, kiedy wielka godzina wybije, tj. kiedy wytworzą się pomyślne dla nas warunki zewnętrzne. Tymczasem trzeba terroryzować rząd postrachem i zmuszać go do robienia ustępstw, które nas wzmocnią i zwiększą szanse ostatecznego zwycięstwa. Kto na innej drodze dąży do polepszenia losu narodu - popełnia wobec niego zdradę”.

W chwili właśnie, kiedy dzwon historii wydzwonił jedną z tych „wielkich godzin”, której przyjście przepowiadali astrologowie wszechpolscy, - program powyższy w paru ważnych punktach podważony został przez naczelną władzę stronnictwa: Ligę Narodową, w odezwie wydanej po wybuchu wojny. Posłuchajmy tylko, co mówi ta odezwa: Liga wie, że Rosja „wywołała wojnę, do której nie była przygotowaną”, jest pewną, że pierwsze jej porażki na morzu są zapowiedzią „dalszych niepowodzeń”, spodziewa się „klęsk” i „upokorzeń”, które ją spotkają z rąk „groźnego przeciwnika”. Zdawałoby się więc, że właśnie teraz pora rzucić się na osłabionego wroga. Nie! Ani myślmy o tym. Byłoby to szaleństwo, zbrodnia! Liga nie spodziewa się po obecnej wojnie „zmian na karcie Europy, które by nas dotyczyć mogły”. „Trzeba sobie jasno zdać z tego sprawę”, trzeba się „ustrzec złudzeń”, które utrudnią nam tylko wysnucie z obecnego położenia korzyści możliwych - na gruncie wewnętrznym. Rosja znajduje się w przededniu wielkich reform. Czuwajmy, abyśmy w rozstrzygającej chwili nie zostali pominięci! Społeczeństwo powinno się „strzec wszystkiego, co by je mogło wytrącić z równowagi”, a „taką rolę odgrywałyby w obecnym położeniu wszelkie niewczesne wystąpienia”: nie skrępowałyby one bynajmniej swobody rządu w jego działaniach wojennych, tylko „wprowadziłyby dezorganizację w nasze własne szeregi”... Baczność więc! Baczność, aby „ani kropla krwi polskiej nie przelała się w bezużytecznych i bezmyślnych próbach”, jakie by mogli wywołać zarówno obcy ajenci-prowokatorzy, jak „nasze własne niedojrzałe żywioły”... Nie o powstaniu nam myśleć, ale o zwróceniu wszystkich sił „na pracę obywatelską i walkę codzienną o narodowe prawa”...

Czy uszom własnym mamy wierzyć? Język-że to konspiratora, czy statysty?

Jeszcze nam brzmią w uszach argumenty, na które wysilała się przez szereg lat cała prasa wszechpolska dla dowiedzenia, że zbawienie nasze leży tylko w przyszłym powstaniu! Ileż to atramentu zużyli politycy z „Przeglądu Wszechpolskiego”, aby wbić w głowy polskie główne artykuły swojej wiary, a przede wszystkim ten, że prawdziwy patriota polski musi stać twardo na gruncie niepodległości, że z tego naczelnego postulatu z nieubłaganą logiką wypływa dalszy programowy postulat „zbrojnej walki czyli powstania”, że fakty i zdania specjalistów przekonują nas, iż nawet w dzisiejszych warunkach, przy całym rozwoju sztuki militarnej, wojna ludowa ma widoki zwycięstwa nad armią regularną, a Liga Narodowa rozporządza już w całej pełni sercami i dłońmi ludu polskiego w Królestwie i gdyby tylko chciała, mogłaby go bardzo łatwo „poruszyć do czynnego wystąpienia”... W imię tych pewników „Polak” zapowiadał już „ostatnią zwycięską walkę” na wiek bieżący, a „Przegląd Wszechpolski”, w śmiertelnej obawie, aby nas najbliższa wielka wojna, w którą by uwikłała się Rosja, nie zaskoczyła nieprzygotowanych, dzwonił na alarm, że nieszczęśni, nie pomyśleliśmy o tym, iż naszym najważniejszym zadaniem jest utworzenie polskich legionów, które by, jako zawiązek armii narodowej, stały tymczasem załogą w Transwaalu, w Turcji, albo w Japonii. „Mary ojców i dziadów”, poległych w walkach o wolność, wołały (na szpaltach „Przeglądu Wszechpolskiego”): „Potrzeba nam armii, teraz, w przededniu wielkich przewrotów i wojen, byśmy w decydującej chwili mogli upomnieć się o swe prawa!”… Kierownicy partii wszechpolskiej byli do tego stopnia przejęci nagłością tych zadań, że łamali sobie już głowy nad polską komendą i „regulaminem dla różnych broni” i biadali głośno, że w społeczeństwie naszym nie ma nikogo, co by się rzucił w ślady Dąbrowskiego... a równocześnie na szpaltach swych organów snuli projekty sprzymierzenia się z Anglią przeciw Rosji.

To wszystko najnowsza odezwa Ligi Narodowej przekreśliła.

Czy szczerze?

Przyjmijmy, że tak. Chcemy wierzyć, że wszechpolacy weszli istotnie w nową fazę, że się choć na jakiś czas opamiętali, że przestaną rachować na międzynarodowe kataklizmy i budować przyszłość Polski wyłącznie na gruzach Rosji, że się zrzekną politycznej edukacji ludu, która polega na przeprowadzaniu chłopa przez „szkołę cytadeli i wygnania”, aby go do przyszłych walk zaprawić.

Obojętną, a przynajmniej drugorzędną dla nas jest rzeczą, czy otrzeźwienie, uwydatnione w odezwie Ligi Narodowej, jest wynikiem samodzielnego moralnego zwycięstwa nad sobą, czy też nacisku ze strony ludzi, z którymi wszechpolacy w Galicji liczyć się

muszą? Czy obudziło się w nich sumienie i przelękli się następstw własnej lekkomyślności? Czy to jest objaw niemocy, jak pisał „Przegląd…”, czy też, przeciwnie, poczucia siły, jak sami twierdzą? Wszystko to rzeczy nie zmienia. Pozostaje fakt, z którym liczyć się powinniśmy.

Nasuwa się tylko natrętne pytanie: jak wyobraża sobie swą nową rolę, przy regulowaniu polsko-rosyjskich stosunków, stronnictwo demokratyczno-narodowe, idące, z Ligą Narodową na czele, w potrójnym zaprzęgu: nacjonalizmu, szowinizmu, nieprzejednania?

Nic słuszniejszego, jak głoszenie potrzeby zwrócenia wszystkich sił na „pracę obywatelską i codzienną walkę o narodowe prawa”; nic bardziej patriotycznego, jak troska, aby z możliwych zmian, które w Rosji zajść mogą, wyciągnąć dla nas jak największe korzyści. Tylko: jakaż wspólność zachodzić może między tą codzienną, żmudną pracą, pomiędzy możnością skorzystania ze zmian w Rosji, a partią wszechpolską? Zdawałoby się, że żadna. Tymczasem wszechpolacy, jak widać z odezwy Ligi i artykułów ich organów, nie tylko przekonani są, że oni i oni jedni uzdolnieni są do tej misji, ale że całe społeczeństwo powinno stanąć na gruncie ich programu, pod ich przewodem...

Stajemy wobec zagadki.

Dopóki wszechpolacy mówili o powstaniu, o powolnym doń przygotowywaniu się, dopóki fantazjowali na temat kombinacji międzynarodowych, mogło to wydawać się śmiesznym, ale, ze względu na cel i hasło „niepodległości”, które wypisali na swoim sztandarze, było przynajmniej logicznym. Dzisiejszy ich, zrekonstruowany, program, wysuwający na plan pierwszy pracę obywatelską i „walkę o prawo”, prowadzoną pod tym samym co dotąd hasłem niepodległości i przez tajną polityczną organizację - jest logicznym i politycznym dziwolągiem. Co to jest „walka o prawo”? To dbałość o korzystanie z całej pełni przysługujących nam praw, to obrona spraw i interesów narodowych na gruncie prawnym, to dążenie do rozszerzenia praw naszych. Jakżeż taką obronę, taką pracę, z natury rzeczy legalną, prowadzić, albo jak jej przewodzić może stronnictwo nielegalne, które potrząsa wobec państwa czerwoną chustą niepodległości? Jakże może zyskiwać ulgi i koncesje, jeżeli zapowiada, że każdą z nich zużytkuje przeciw państwu, dla przyspieszenia chwili oderwania się od niego? Czy jest na świecie rząd tak naiwny, żeby w takim wyzbywaniu się swoich praw i sił widział interes państwowy, żeby dobrowolnie dawał broń w rękę swoim nieprzyjaciołom?

Ale, prawda, Liga Nar. w swej odezwie zapowiada, że Rosja będzie ustępczą nie z własnej woli i „liczyć się z nami będzie zmuszoną”. Szkoda, że autorzy odezwy nie raczyli zstąpić z wyżyn ogólnikowego frazesu i wytłumaczyć zwykłym śmiertelnikom, co właściwie należy rozumieć przez ów przymus?

Domyślamy się, że ich unosi przykład z naszych dziejów sprzed laty czterdziestu. Rozumują tak: „Spokojem, umiarkowaniem, powściągliwością nic się nie da z Rosją zrobić. Trzeba nam postępować tak, jak ojcowie nasi w latach 1861 i 1862, którzy umieli zająć i utrzymać wobec rządu groźną, stanowczą i pełną narodowej godności, postawę. Rosja zlękła się wówczas wielkiego napięcia ducha narodowego: zmuszoną została liczyć się z nami i pod tym przymusem poczyniła znaczne ustępstwa”. Wszechpolacy chcą być jednak mądrzejsi od swych poprzedników; nie we wszystkim chcą ich naśladować; głoszą, że jeżeli teraz koncesje przyjdą, to należy ich nie odrzucać, nie zmarnować, nie udaremniać jakimś niewczesnym porywem, ale umiejętnie wyzyskać, aby organizm narodowy przygotować do spełnienia wielkich zadań w przyszłości.  

Przykład to niewątpliwie pociągający. W niejednej głowie, nie znającej gruntownie historii i skłonnej do powierzchownego wnioskowania, może sprowadzić zamęt. Szkoda tylko, że przy bliższym przyjrzeniu mu się, okazuje się najzupełniej złudnym i bałamutnym.

Niezgodnym z prawdą byłoby twierdzenie, że wszystkie reformy Wielopolskiego były wyrwane przemocą, że dane były wbrew woli cesarza Aleksandra II i rządu, wbrew Rosji. W latach, na które przypadają te reformy, cała Rosja znajdowała się w okresie przeobrażeń. Była to wiosna rosyjskiego liberalizmu. Reformy zaczęły się od chwili wstąpienia na tron Aleksandra II, na kilka lat przed manifestacjami warszawskimi. W wysokiej temperaturze obudzonych wówczas uczuć koncesje dla Polski nie tylko nie spotykały się z opozycją, ale, przeciwnie, przyjmowane były z żywym uznaniem. Prawda, że czynniki zewnętrzne wpłynęły, w r. 1861 i 62, na przyspieszenie ich tempa i na ich roz1egłość, ale były to właśnie te czynniki, które w obecnym stadium polsko-rosyjskich stosunków już nie istnieją.

Rząd rosyjski obawiał się wówczas dość poważnie dwóch rzeczy: interwencji mocarstw europejskich na rzecz Polaków (wszystkie wówczas sprzyjały sprawie polskiej albo okazywały, że sprzyjają, z wyjątkiem jednych Prus) i - dziś to już można powiedzieć - lękał się zbrojnego powstania. Tajna organizacja ówczesna potrafiła z nieporównaną zręcznością zmistyfikować na punkcie sił, jakimi rozporządzała, nie tylko własne społeczeństwo, nie tylko dwory europejskie, ale i sam rząd rosyjski. Znanym jest fakt, że cesarzowa błagała ze łzami jadącego uśmierzać powstanie Murawiewa, żeby ocalił bodaj Litwę. Dopiero po paru miesiącach, po upadku niefortunnych dyktatur Mierosławskiego i Langiewicza, rozproszyło się złudzenie co do rzekomej potęgi rządu narodowego i Rosja przestała się jej obawiać.

Dziś, nawet z odezwy Ligi Narodowej, przekonać się można, że żaden z dwóch czynników zewnętrznych, o których mówiliśmy, Rosji już nie grozi. Pozostają więc chyba tylko trudności i kłopoty natury wewnętrznej. Klęski wojenne odbić się mogą na wewnętrznym przeobrażaniu się Rosji. Ale czy to ją osłabi? Przeciwnie - wzmocni. Rosja, odrodzona przez reformę wewnętrzną, choćby straciła Mandżurię, a nawet odepchniętą została od Oceanu Spokojnego, pozostanie państwem potężnym, potężniejszym niż dziś i nie da się tak łatwo zastraszyć papierowymi pociskami.

Fantastyczność najnowszego programu wszechpolskiego występuje najwyraźniej przy określeniu stosunku do narodu rosyjskiego. Liga Nar. spodziewa się zmiany naszego losu na lepsze wskutek reform liberalnych w Rosji. Na czym te reformy przede wszystkim polegać będą? Na przypuszczeniu do głosu społeczeństwa rosyjskiego. Lecz czegóż możemy spodziewać się od tego społeczeństwa, jeżeli stosunek nasz do niego regulować będziemy w myśl „Programu stronnictwa nar.-dem.”, który nie pozwala odróżniać narodu od rządu, a w narodzie żywiołów przyjaznych od wrogich i wyklina „wszelkie w ogóle łączenie się z Rosjanami w jakiejkolwiek działalności” (§ 33). Jakim sposobem stronnictwo wszechpolskie zdoła zdyskontować reformy liberalne w Rosji, jeżeli jedną z głównych zasad jego, ujętą w cały szereg przykazań przez katechetów wszechpolskich pp. Balickiego i Dmowskiego, jest bezwzględna, bezkrytyczna, nieuleczalna nienawiść do rosyjskiego narodu?

 

Z jakiejkolwiek strony rozpatrywać będziemy nowy, zmodernizowany plan politycznego działania Ligi Nar., ujawniony w jej najnowszej odezwie, przyjść musimy do przekonania, że wszechpolacy z ich filozofią, etyką i taktyką polityczną, choćby spalili za sobą wszystkie mosty łączące ich z poprzednim quasi-rewolucyjnym okresem, nie nabędą kwalifikacji do regulowania manu proprio [łac., własnoręcznie] stosunków polsko-rosyjskich na drodze pokojowej. Względem neofitów ludzie w ogóle zachowują się z nieufnością, a tutaj sami świeżo nawróceni wcale się z tym nie kryją, że pomimo uznania niektórych nowych dogmatów, dawnego katechizmu i dawnych praktyk całkowicie wyrzekać się i dawnych nałogów pozbywać się nie myślą... Zadania związane z pracą obywatelską, obroną prawną i dążeniem do polepszenia naszego losu w państwie rosyjskim, mogą być podjęte nie przez tych, których zasady są tych zadań zaprzeczeniem i stanowią rodzaj contradictio in adjecto, tylko przez tych, którzy, żeby je spełnić, nie potrzebują korygować swego programu, ani wyprzysięgać się swej przeszłości.

 

Oprócz zdecydowanych realistów i zdecydowanych szowinistów istnieje wśród inteligencji warszawskiej i prowincjonalnej jeszcze jedna kategoria: neutralnych. W szeregach ich spotkać można polityków najrozmaitszego autoramentu. Są tu i rozbitki dawnej partii „ugodowej”, rozżaleni i zrażeni do powtarzania jakichkolwiek prób i praktyk, które by przypominały zawodne kombinacje 1897 roku, są ludzie przekonani naiwnie, że rozwój społeczny może się dokonywać bez względu na warunki polityczne; są ludzie obojętni dla spraw narodowych, maskujący w ten sposób swoją bezczynność; są i inni, drżący ze strachu przed niepopularnością, dla których teoria neutralności jest nieocenionym parawanem; są wreszcie, i w dużej liczbie, prawdziwi patrioci, kochający szczerze kraj i pragnący jego dobra, a tylko wierzący święcie, że przez zajmowanie określonego stanowiska najłatwiej rzecz publiczną narazić, że najlepiej z decyzją do ostatka zwlekać. Czas, wedle nich, jest najlepszym lekarzem i politykiem.

Nie chcą oni ani powstania, ani spisku, ani układów z rządem. Nie są, wedle wyrażenia ewangelii, ani zimni, ani gorący. Nie chcą być ani „ugodowcami”, ani „wszechpolakami”.

Mają swój parol: Żadnych manifestacji ani za państwem ani przeciw! Spełniamy nasze obowiązki, zdrady nie popełnimy ani do niej dopuścimy, ale niech nie żądają od nas wprowadzania sentymentu w stosunek do Rosji, która nas gnębi. Nie chcemy kłamać!

Na nieszczęście, teoria nieopowiadania się ani po jednej ani po drugiej stronie, teoria neutralności  i abstynencji, choć uczuciowo usprawiedliwiona i mająca swoją poezję, w praktyce nie zawsze da się zastosować. W politycznym życiu narodu jednostka jakaś, grupa jakaś, może się uchylić od działania i od odpowiedzialności, ale nie cały naród. Życie płynie, zachodzą fakty, od naszej niezależne woli, i te przypierają nas do muru, zmuszają do zajęcia tego czy innego stanowiska; są pytania, na które trzeba dać odpowiedź. Są milczenia wymowniejsze od słów i od czynów, milczenia, za które tak samo płacić trzeba, jak za słowa i czyny.

 

Dla ocenienia roli, jaką kierunki powyższe mogą odegrać w życiu politycznym Królestwa, nie dość jest dowieść racjonalności lub nieracjonalności każdego z nich. Trzeba znać jeszcze ich siły i wzajemny stosunek tych sił do siebie. Wyznawcy trzech scharakteryzowanych przez nas kierunków grupują się w sposób bardzo odmienny. Zdecydowanych „wszechpolaków”, solidaryzujących się ze wszystkim, co stronnictwo, które ma swój punkt ciężkości i sztab w Galicji, pisze i działa, jest w Królestwie bardzo mało. Ale ponieważ opierają się o pewną organizację (choć zakordonową), ponieważ mają za sobą polityczną i życiową młodość i energię, więc pewien wpływ niezaprzeczenie wywierają. O wiele wyższą od nich siłę stanowią umiarkowani. Górują liczbą, politycznym wykształceniem, doświadczeniem i mają za sobą długą tradycję owocnej dla kraju pracy. Słabą ich stroną jest brak organizacji, wskutek czego te najpoważniejsze właśnie żywioły idą zwykle luzem i tylko „od wypadku do wypadku” występują zbiorowo. Ci wreszcie, których nazwaliśmy „neutralnymi”, stanowią najliczniejszy odłam inteligentnego ogółu. Ich bierność, wstrzemięźliwość, absenteizm oddziaływają bardzo silnie na tzw. „opinię publiczną”. Oni ją też właściwie tworzą.

 

Erazm Piltz (1851–1929), publicysta i działacz polityczny. Urodził się 3 sierpnia 1851 r. w Warszawie. Był przedstawicielem narodowej myśli politycznej zaboru rosyjskiego zakładającej trwały związek Polaków z Rosją. W 1892 roku został jednym z współtwórców i redaktorów ukazującego się w Petersburgu tygodnika „Kraj”, gdzie wielokrotnie wyrażał swoje przekonanie o trwałości i potędze integralnego imperium rosyjskiego. Dla Polaków lojalność wobec Rosji miała gwarantować przetrwanie kultury narodowej. Ten sam światopogląd leżał u podstaw programowych współtworzonego przez Piltza w 1905 r. Stronnictwa Polityki Realnej. Wiarę w szanse i sens wskrzeszenia niepodległej Polski przywróciły mu wydarzenia pierwszej wojny światowej. W 1915 r. założył w Lozannie Centralną Agencję Polską (Agencja Lozańska), której działalność wydawnicza miała na celu przekonanie państw Europy Zachodniej do udzielenia poparcia sprawie odbudowy państwowości polskiej. 15 sierpnia 1917 r., również w Lozannie, w wyniku porozumienia działaczy Stronnictwa Polityki Realnej i ND powstał Komitet Narodowy Polski, którego przywódcami obok Piltza byli R. Dmowski, I. Paderewski, Marian Seyda i Maurycy Zamojski. Mający swą siedzibę w Paryżu KNP dość szybko uznany został przez Francję, Wielką Brytanię i USA za organ reprezentujący odradzającej się Polski. Po utworzeniu na początku 1919 roku rządu I. Paderewskiego KNP rozwiązał się, a Piltz rozpoczął działalność dyplomatyczną pełniąc misje w Czechosłowacji i Jugosławii. Zmarł 26 grudnia 1929 roku. Do najważniejszych z jego licznych publikacji, często ogłaszanych pod pseudonimem (Swojak, Scriptor) należą: Bismarck, Rosja i Polacy (1895), Nasze stronnictwa skrajne (1903), Polityka rosyjska w Polsce (1909).

Prezentowany fragment pochodzi z broszury E. Piltza Wobec wojny: głos z Warszawy, Kraków, 1904, s. 21-34.

Najnowsze artykuły