Przywołajmy na początek dwa cytaty: „Nasze
stronnictwa [...] ulegają wpływom podstawowego prawa naszego życia
politycznego, tj. ruchom odśrodkowym; zamiast łączyć się i współpracować
przeżywają rozłamy, kłócą się coraz zawzięciej nawet
wówczas, gdy nikt nie może przedmiotu sporu dostrzec, przeistaczają się coraz
bardziej w niepodległe kapliczki, pozostające w wojnie ze wszystkimi
”. Wynika z tego, że „W tej sytuacji będziemy zapewne świadkami w Polsce
rządów słabych, w znacznej mierze urzędniczych, przy akompaniamencie
nieokiełznanej demagogii partyjnej. Kombinacja: słaby, trwożliwy rząd, złożony
z ludzi przypadkowych i bladych, niepewny nigdy jutra (choć właśnie siłą
bezwładu niektórzy ministrowie mogą urzędować latami) i przeżarty
demagogią parlament jest oczywiście najgorszą ewentualnością, i możność
radykalnych reform z góry wyklucza” [1].
Czy powyższe stwierdzenia odnoszą się tylko do stanu polityki i tzw. klasy
politycznej w Polsce w roku 2009 i kilku lat poprzednich ? I tak, i nie. Tak –
bo opis ten wydaje się nadzwyczaj aktualny i trafiający w sedno rzeczy, nie –
ponieważ słowa te zostały napisane... sześćdziesiąt lat temu. Bywają oczywiście
takie teksty publicystyczne, których fragmenty czy też wyrwane z kontekstu zwroty
lub zdania zaczynają samodzielne życie, nie zawsze zgodne z intencjami autora,
a publika używa ich tym chętniej, im mniej zna autora lub co gorsza – wcale
tych stwierdzeń nie rozumie. Ale taka jest już dola publicysty, szczególnie
publicysty politycznego.
Cytowane słowa wyszły spod pióra Wacława
Alfreda Zbyszewskiego wybitnego przedwojennego i emigracyjnego dziennikarza i
publicysty, niestety obecnie w Polsce nieznanego i właściwie zapomnianego. W.A.
Zbyszewski urodził się 2 maja 1903 roku (pytaniem retorycznym pozostaje to, jak
„głośnym” echem odbiła się setna rocznica jego urodzin...) we Frantówce na
dzisiejszej Ukrainie, w polskiej rodzinie ziemiańskiej. Podobnie jak jego
młodszy brat Karol, również pisarz i ceniony publicysta, autor m.in. „Niemcewicza
od przodu i od tyłu”, dzieciństwo spędził w rodzinnym majątku, a w 1915 roku
gdy rodzice przenieśli się do Kijowa rozpoczął naukę szkolną, by w 1919 roku w
obliczu nadciągającej rewolucyjnej zarazy schronić się w Warszawie. Po
uzyskaniu matury w warszawskim gimnazjum im. Stanisława Staszica Zbyszewski
podjął studia w Krakowie w Uniwersytecie Jagiellońskim na prawie i ekonomii. I
to właśnie w Krakowie rozpoczęła się niezwykła kariera Wacława Zbyszewskiego.
Wszechstronnie utalentowany, znający języki obce, czarujący młodzieniec,
bywalec arystokratycznych salonów zadebiutował jako publicysta mając niewiele
ponad 20 lat w uznanym stańczykowskim „Czasie”. W tych krakowskich latach
nawiązał również przyjaźnie i znajomości, którym pozostał wierny do końca życia,
i była to wierność przyjaźni tym bardziej wymagająca, że przeżył wielu spośród
swoich mistrzów i rówieśników. Po uzyskaniu dyplomu uniwersyteckiego Zbyszewski
zajął się dziennikarstwem, a wkrótce trafił do budowanej przez niepodległe
państwo dyplomacji. Rozpoczął pracę w warszawskiej centrali Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, po kilku latach wysłano go także na placówki dyplomatyczne do
Paryża, Nowego Jorku i Tokio. Jednak z końcem 1933 roku został zwolniony z
MSZ-tu w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach; Jerzy Giedroyc
w swoich wspomnieniach sugeruje, że przyczyną odejścia Zbyszewskiego z
dyplomacji był jego niewyparzony język i jakoby obraza żony ambasadora
brytyjskiego w stolicy Japonii [2].
Przez pewien czas Zbyszewski pracował w warszawskim Banku Polskim, by wreszcie
całkowicie poświęcić się dziennikarstwu. Przed 1939 rokiem Wacław Zbyszewski
zamieszczał swoje teksty w konserwatywnym „Czasie” (w Krakowie i później po
przeniesieniu redakcji w Warszawie), „Przeglądzie Współczesnym”, wileńskim
„Słowie” oraz w dwóch kierowanych przez Jerzego Giedroycia pismach - „Buncie
Młodych” i „Polityce”. Zbyszewski był indywidualistą, nie uznawał (z małymi
wyjątkami) przełożonych, a szczególnie nadętych, sztucznie kreowanych autorytetów,
co też wielokrotnie wcale nie ułatwiało mu tzw. „kariery”. Za swoich
dziennikarskich mistrzów uznawał tylko Stanisława Cat-Mackiewicza
i Ignacego Matuszewskiego, dużym szacunkiem darzył też środowisko krakowskiego
„Czasu”, w którym terminował i w którym odebrał bardzo dobrą szkołę pisania [3].
We wszystkich wspomnieniach o Zbyszewskim
jego znajomi, przyjaciele czy współpracownicy - m.in. Stefania Kossowska, Jerzy
Giedroyc, Zygmunt Jabłoński, Juliusz Sakowski czy
Edward Mariusz Sokopp [4] podkreślali niebywałą łatwość z jaką
przychodziło Zbyszewskiemu pisanie, choć połączone jednocześnie z pewnym
lekceważeniem faktów, danych i odwoływaniem się do zakamarków przepastnej
pamięci stale powiększanej o najprzeróżniejsze lektury, co niejednokrotnie
powodowało sytuacje tyleż dramatyczne, co humorystyczne. Jerzy Giedroyc wspominając współpracę ze Zbyszewskim jeszcze w
przedwojennej Warszawie napisał, że „wyduszenie” ze Zbyszewskiego obiecanego
przez niego artykułu wymagało zwabienia go do redakcji, zamknięcie mimo
głośnych protestów samego zainteresowanego na klucz w którymś z pomieszczeń
redakcyjnych i oczekiwanie na napisany artykuł. Metoda okazywała się zazwyczaj
skuteczna, bowiem po pewnym czasie rzeczywiście otrzymywano gotowy tekst [5].
Wiosną 1939 roku W.A. Zbyszewski został
wysłany przez swego przyjaciela Stanisława Cat-Mackiewicza
będącego redaktorem naczelnym „Słowa” (w tym czasie redakcję przeniesiono już z
Wilna do Warszawy) do Londynu jako korespondent tej gazety. Wyjeżdżając z nowym
dziennikarskim zadaniem Zbyszewski nie przeczuwał chyba, że do Polski już nigdy
nie wróci. Gdy wybuchła II wojna światowa Wacław Zbyszewski rozpoczął pracę w polskiej
sekcji BBC, a po przybyciu do stolicy Wielkiej Brytanii polskich władz
emigracyjnych został pracownikiem kierowanego przez prof. Stanisława
Strońskiego Ministerstwa Informacji i Dokumentacji. Zbyszewski mający nawiązane
pewne znajomości, posługujący się biegle kilkoma językami, i co najważniejsze
wtedy – także angielskim, piszący praktycznie na każdy temat okazał się
niezastąpiony. W wojennym i „polskim” Londynie Zbyszewski był tłumaczem, przez
swoje angielskie kontakty zabiegał o propagandowe nagłaśnianie spraw polskich
wśród sojuszników, przygotowywał różnego rodzaju teksty i wystąpienia, nagrywał
przemówienia Naczelnego Wodza i premiera Rządu RP gen. Władysława Sikorskiego,
obracał się wśród tuzów polskiej emigracji, publikował także w polskiej prasie
na Wyspach Brytyjskich [6].
Koniec wojny zastał go w Londynie, wobec ruiny dotychczasowego życia, widząc
zdradzoną i ponownie okupowaną Polskę oraz mając konsekwentnie
antykomunistyczne poglądy zdecydował się jak wielu Polaków na emigrację. Ale
pozostawało otwartym pytanie kim na obczyźnie będzie, z czego będzie się
utrzymywał, gdzie będzie pracował.
Powołaniem Zbyszewskiego było dziennikarstwo
i publicystyka, nie złamał więc pióra, choć rozpoczęły się chude lata i przemieszczanie
się z miejsca na miejsce – na kontynent do Monachium, Paryża i z powrotem do
Londynu. Wacław Zbyszewski nawiązał współpracę z polskimi redakcjami,
zamieszczano jego teksty w paryskiej „Kulturze”, londyńskim „Dzienniku Polskim
i Dzienniku Żołnierza”, „Wiadomościach”, pracował także w „Głosie Ameryki” (do
czasu likwidacji redakcji w Monachium), współpracował wreszcie z Radiem Wolna
Europa. Mimo wielu możliwości i zachęt znajomych nie zdecydował się na
współpracę z wydawnictwami i czasopismami obcojęzycznymi. I był w tym, co
zgodnie podkreślają prawie wszyscy o nim piszący, postacią tragiczną.
Zbyszewski chciał pisać tylko po polsku i przede wszystkim dla Polaków; jego
publicystyczny dorobek to kilka tysięcy artykułów, polemik, esejów, korespondencji
z podróży, audycji i pogadanek radiowych. Daleki był od jakiegokolwiek
nacjonalistycznego zacietrzewienia, ale nie ukrywał, że Polska
i sprawy polskie (oglądane nawet i z emigracyjnej perspektywy) są dla niego
najbliższe; poza tym zastrzegał, że interesują go tylko zagadnienia związane z
ekonomią i polityką międzynarodową. Ale było w tym zarazem i coś z kokieterii
publicysty, bo w rzeczywistości znał kuchnię walki o władzę, „czuł” i rozumiał
politykę jako dziedzinę rywalizacji, a nie tylko królestwo frazesu o dobru
państwa, narodu et cetera. Z tym, że uczciwość pióra nie pozwalała mu
idealizować rodaków, nie miał żadnych oporów aby otwarcie mówić czy pisać o
sprawach miałkich, nieudanych czy po prostu małych: „Polacy w ogóle przypisują
zbyt wielkie znaczenie otoczeniu, doradcom, radcom, sekretarzom itd. Ludzie
wybitni nie są podatni na wpływy; ludzie drugorzędni nigdy nie będą w stanie
dobrze rządzić lub choćby serio urzędować, nawet gdyby mieli najlepszych
doradców na świecie. Świat miał wielu monarchów, prezydentów, premierów,
ministrów bez znaczenia; tym bardziej więc zajmowanie się małymi figurkami jest
zupełnie bezcelowe” [7].
Nie ukrywał swojej niechęci do Rosji i wszystkiego, co rosyjskie – wynikała ta
postawa zapewne w takim samym stopniu i z młodzieńczych doświadczeń, i z bagażu
rozmów, lektur i przemyśleń, i z emigracyjnej codzienności. W.A.Zbyszewski
był zasadniczo programowym pesymistą – zakładał, że mimo licznych mniej czy
bardziej mądrych ostrzeżeń (także, a może zwłaszcza i jego…) sprawy potoczą się
i tak swoim biegiem, czyli źle. Poza tym ludzkość i tak się niczego nie nauczy,
niczego nie zrozumie. Korzystał więc bez ograniczeń z przywileju nazywania
rzeczy po imieniu , a licznych bliźnich, w tym i znajomych, uważał zwyczajnie
za pospolitych idiotów.
Pozostawił też po sobie ogromną ilość listów, wiele
z nich zapewne bezpowrotnie już zaginionych, choć część – ponad 700 – znalazło
się na początku lat 90-tych w Polsce po przeniesieniu do Biblioteki
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu kompletnego archiwum redakcji
londyńskich „Wiadomości”. Miejmy zatem nadzieję, że może kiedyś ta
korespondencja, lub przynajmniej jej część, zostanie ogłoszona drukiem.
Zbyszewski dzień bez pisania, bez
wygłoszonego do kogoś znajomego monologu, bez rozmowy o sprawach ważnych i
błahych uważał za dzień stracony. Wszechstronność zainteresowań, niebywała i
doprowadzona do mistrzostwa łatwość pisania nie przyniosła jednak za jego życia
owoców w postaci książek czy wyborów eseistyki i publicystyki. Dlaczego tak się
stało? Jedną z możliwych odpowiedzi na to pytanie próbowała udzielić zmarła w
2003 r. wybitna emigracyjna redaktorka i publicystka Stefania Kossowska. „Wojna
przecięła kariery wielu ludzi – pisała już po śmierci Zbyszewskiego
w poświęconym mu wspomnieniu – którzy już czymś zdążyli być, lecz Wacio do
nich nie należał. Chociaż zbliżał się już do czterdziestki, wciąż był dopiero
na progu, wciąż stał przed ostateczną decyzją, co zrobić ze swoim życiem. I
coraz bardziej stawało się jasne, że już za późno, by posunąć się naprzód, by
spełnić dawne nadzieje. Katastrofa wojny, która przewróciła świat, była
wygodnym kamuflażem dla własnej przegranej, której był świadomy. Jej przyczyna
tkwiła głębiej, nie w wojnie, lecz w charakterze, w braku koncepcji
odpowiedzialnego życia. Może zawiniło tu też zbyt wczesne, zbyt wielkie
powodzenie, które zatrzymało go przed dojściem do świadomej dojrzałości.
Uciekał przed wszystkim, co wymagałoby decyzji i pociągało obowiązki – bał się
zdecydować o tym, czym miał być, bał się ożenić, osiąść, mieć dom, wydać
książkę, bał się żyć i umrzeć. Tak jak uciekał przed londyńskimi bombami, z
nieodłączną maską gazową, do najgłębszych schronów lub poza Londyn, tak samo
później, po wojnie, uciekał przed jakimkolwiek ustaleniem się,jakimkolwiek
zobowiązaniem ” [8].
Tylko pozornie wydawać się może, że opinia S.Kossowskiej
jest pełna złośliwości czy uprzedzeń, bowiem ci, którzy znali Zbyszewskiego w
poświęconych mu tekstach potwierdzają, że choć był człowiekiem samotnym z
wyboru – typem odludka
i mizantropa, ukrywającym uczucia, apodyktycznym w wypowiadanych sądach,
nieustępliwym, mającym swoje słabostki, czasem plotkarskim, to jednocześnie
zainteresowanym ludźmi i podtrzymywaniem z nimi znajomości, a zarazem odważnym
w głoszonych poglądach, walczącym z chamstwem i ludzką głupotą, wreszcie
niepokornym
i nieuznającym zwierzchników czy przełożonych. Co zresztą, jak łatwo zrozumieć,
nie przysparzało mu sympatii krytykowanych osób. Wacław Alfred Zbyszewski zmarł
2 lipca 1985 roku w Londynie i tam też został pochowany.
Szkoda bezsprzecznie, że Zbyszewski nie
odważył się zebrać chociaż części swoich co celniejszych tekstów
publicystycznych czy też wystąpień radiowych w postaci książkowej; ale może
rzeczywiście była to pisarska obawa przed konfrontacją rzeczy z natury ulotnych
jakimi są artykuły z nieuchronnością czasu i oczekiwaniami czytelników ?
Dopiero po śmierci Zbyszewskiego staraniem
jego przyjaciół ukazał się w 1992 roku w bibliotece paryskiej „Kultury”
równocześnie z wydaniem krajowym wybór esejów i artykułów „Zagubieni romantycy
i inni”, natomiast w 2000 roku warszawski „Czytelnik” opublikował radiowe
audycje Zbyszewskiego – „Gawędy o ludziach i czasach przedwojennych” poświęcone
w zdecydowanej większości ważnym postaciom II Rzeczypospolitej. Książki te dają
znakomitą próbkę stylu i możliwości Zbyszewskiego, ciągle prowokują do polemik
i przemyśleń, ale zadziwiają też miejscami profetycznością przewidywań autora.
Zbyszewski pisał – jak to określono – dużymi, barwnymi plamami uznając niektóre
szczegóły za mało istotne (takie czy inne państwo, postać, dane i cyfry etc.),
co może oczywiście dziwić u tak rasowego publicysty; choć mimo i takich
niedokładności czy potknięć czyta się te teksty wyśmienicie. Humor, zwada,
szarże, galop myśli i zdań, epitety, tajemnice i szczególiki życia prywatnego
tworzą niezwykły obraz czasów minionych, przywołują ludzi, którzy odeszli.
Warto jeszcze podkreślić i to, że był Zbyszewski wybornym nekrologistą
i jego teksty poświęcone zmarłym nie były suche i bez żaru, nie były zwyczajnie
nudne.
Dobrze się więc stało, że wreszcie jego
teksty nie kurzą się w gazetowych zszywkach na bibliotecznych półkach, ale w
wyborze – przyznajmy, że jak na czytelniczy apetyt skromnym – dostępne są
wszystkim zainteresowanym; dodajmy też, że są to teksty, po które obowiązkowo
powinni sięgać młodzi adepci dziennikarstwa i publicystyki by podpatrywać
tajemnice zawodowego warsztatu.
Paradoksalnie Zbyszewski stawiając zarzuty
swoim współczesnym nadal jest aktualny. Nieszczęsne to państwo, zła taka
polityka i beznadziejni tacy przywódcy, którym można stawiać przed oczy wciąż
te same przewiny. Żal zatem nie dlatego, że Zbyszewski w swoich przewidywaniach
(a był obserwatorem bardzo uważnym) ocierał się o proroczość, ale właśnie z
tego względu, iż ciągle musimy się zmagać z tymi samymi przywarami. Ku pamięci
niektórym przywołajmy jeszcze raz jego słowa: „Nasza historia dziwnie się
powtarza: mamy (mimo rozrodczości) bezpłodność polityczną narodu mułów [...]”
bo jest „[...] to stałe złudzenie wszystkich bankrutów, że propaganda może
zastąpić politykę i dyplomację”. Czy nam to czegoś przypadkiem nie
przypomina, czy ma jeszcze kto i czy chce słuchać tych gorzkich słów ? Panowie
politycy...
Remigiusz
Witkowski
[1] W.A.Zbyszewski,Zagubieni
romantycy i inni, Paryż 1992,s.16,17.
[2] J.Giedroyc,Autobiografia
na cztery ręce, opr. K.Pomian,Warszawa 1994,s.75. Z
kolei
Andrzej Garlicki odejście Zbyszewskiego ze służby dyplomatycznej wiąże
raczej z nową
polityką personalną MSZ-tu po objęciu tego ministerstwa przez Józefa
Becka – A.Garlicki,
O Autorze, [w:] W.A.Zbyszewski,Gawędy o
ludziach i czasach przedwojennych,Warszawa
2000,s.8.
[3] W.A.Zbyszewski,Zagubieni
romantycy…,op.cit.,s.184-215; Idem,Gawędy o
ludziach…,
op.cit. ,s.194-244 i in.
[4] Patrz np. : S.Kossowska,WAZ,
[w:] Eadem,Galeria przodków,Warszawa
1991,s.128-135.;
S.Kossowska,W.A.Zbyszewski, [w:] W.A.Zbyszewski,Zagubieni romantycy…,op.cit.,s.7-
12.; J.Giedroyc,Autobiografia…,op.cit.; J.Sakowski,Wety i
odwety. Autorzy, książki i na-
grody,Paryż 1976.; E.M.Sokopp,Pisane
na kolanie.Pamiętnik bez patosu,Warszawa
1997.
[5] J.Giedroyc,Autobiografia…,op.cit.,s.73-74.
[6] Swoje teksty podpisywał także jako „Krzysztof Nienaski”.
[7] W.A.Zbyszewski,Gawędy o
ludziach…,op.cit.,s.172-173.
[8] S.Kossowska,WAZ,op.cit.,s.132-133.