Kiedy apostoł wiary
Chrystusa pierwszy raz stąpił na ziemię Piasta, ujrzał dziewicę, przy skromnym
ołtarzu ogień strzegącą. „Cóż to jest za ogień, którego pilnujesz?” – zapytał.
„Jest to ogień z nieba – rzekła dziewica – dawnym ojcom naszym spuszczony; płomień
z niego rozniecili po tysiącznych ołtarzach osad, na które się rozkrzewili; u
tych ołtarzy zajmują ogień na uczty gościnne, zapalają pochodnie ślubne i
stosy pogrzebne; stąd na ofiary, za żniwa w pokoju i za zwycięstwa po wojnie;
bo mówią: Z tym ogniem żyć, z tym ogniem ku niebu wracać nam trzeba”. – Wtedy
westchnął apostoł i rzekł natchniony: „To jest lud najczystszy do przyjęcia
ognia niewidomego, jaki mu niosę. Natchnę go duchem piersi moich; on będzie
sławnym, dla ludzkości w Chrystusie cierpiącym i kiedyś szczęśliwym
zachowawcą ognia boskiego”. Zgasł powoli niewidzialny ogień ołtarzów, a boski i
niewidomy zajął piersi każdego z ludu. I naród cały żył odtąd jednym duchem, a
ten duch był jemu tylko właściwy.
Ten to
jest duch, ziomkowie!, który was cudownie kilkanaście wieków ożywiał, na czoło
nieprzeliczonych ludów słowiańskich wyniósł, niepodobne zwycięstwa podobnymi
czynił, przez ciemnie grobowe przeprowadzał, po świecie rozproszył; tłumiony,
tym żywiej gorzał; który was i dziś, z podziwem ludów, przez morze
niebezpieczeństw za sobą wiedzie.
Ogień,
o którym mówię, jest narodowość, której miłością Polak zasłynął, która
sprawiła, że on w rzędzie jestestw niczym innym być nie może, tylko Polakiem.
Naród
jest wrodzoną ideą, którą członkowie jego, w jedno spojeni, urzeczywistnić się
starają. Jest jedną rodziną, mającą swoje rodzinne przygody i powołanie. Uważa
się, jak jeden człowiek, w swoim dążeniu, wyobrażeniach i czuciu. Losy doznane
stanowią jego charakter. Bóg chciał mieć narody, jak ludzi, indywidualnymi,
przez co na całą ludzkość wpływają i potrzebną tworzą harmonię. Jak cnoty
domowe są podstawą narodowych, tak te są zasadą miłości całego społeczeństwa.
Cała różnica między narodem a człowiekiem jest, że człowiek może zginąć dla
narodu, ale naród dla ludzkości nie może wtenczas, gdy ma swoje sumienie, gdy
się czuje narodem. Owszem, każde indywiduum w dojrzałym narodzie poświęci
życie dlatego, aby naród jego żył dla ludzkości. Gdybyśmy ten nasz naród,
światu potrzebny, tak drogo krwią dotąd utrzymany, zamordować dali, do ostatka
go nie bronili, zasłużylibyśmy razem z mordercami naszymi na piekło, którego
przedsmak już nam na tej ziemi czuć dali. Gdyby nawet naród nasz z całym pokoleniem,
pierwszym w świecie przykładem, dla spełnienia powołania swojego, dał się
zamęczyć, wtedy wola jego odniosłaby tryumf, prochy nasze byłyby święte,
krzyż, nad nim wzniesiony, byłby celem wędrówek ludów do grobu narodu, ucznia
Chrystusa.
Niegdyś
każdy naród siebie uważał za cel i środek wszystkiego, tak jak ziemię uważano
za środek świata, około której wszystko krąży. Kopernik odkrył system świata
fizycznego, i naród polski (powiem to śmiało i z dumą narodową) sam przeczuł
istotny ruch świata moralnego; on uznał, że każdy naród być powinien cząstką
całości i krążyć koło niej, jak planety około swego ogniska; każdy potrzebną,
sporność i równowagę stanowi, i tylko ślepy egoizm tego nie widzi. Naród
polski, powtarzam, jest przez natchnienie filozofem, Kopernikiem w świecie
moralnym. Nie zrozumiany, prześladowany, trwa w swoim, zyska wyznawców, i
cierniowa korona jego zmieni się w wieniec zwycięstwa i obywatelstwa.
Ideą
jego było: pod słońcem religii rozwinąć drzewo wolności i braterstwa;
umiarkować prawa tronu i ludu na szali, u nieba samego zaczepionej; rozwijać
się wewnątrz według pory, jaką czas przynosi, aby się stać osobą ukształconą do
współdziałania całej ludzkości. Powołaniem jego było czuwać wśród burzy na
granicy barbarzyńskiego i cywilizowanego świata; wzniosłym przeznaczeniem
bronić niewdzięcznych; wznioślejszym jeszcze reprezentować kilkadziesiąt
milionów ludu słowiańskiego, który go w ślepocie napadał, który, rozproszony
po lodach północnych, powoli dojrzewać będzie. Przeznaczeniem na koniec
cudownym jego było z grobu nawet wystąpić na odgłos zamachu na wolność ludów,
stanąć dla ich przestrogi, jak Piotrowin na
świadectwo zbrodni, na sobie dokonanej. Tę ideę i to przeznaczenie
postanowiłeś, narodzie (przed którym, czcią przejęty, się korzę), spełnić lub
na zawsze wrócić do grobu. Choć wrócisz, dokonasz ostatniej misji twojej i z
palmą staniesz przy mistrzu twoim, Chrystusie.
Narodzie
mój! Świat cię nie poznał; nie wie, coś dla niego uczynił, jak długo
cierpiałeś; dziś dopiero to jedno dostrzegł, żeś jest najnieszczęśliwszy. Bądź
nim, ale bądź! Raczej nieszczęśliwym pozostań, niżeli, gdybyś miał zostać najszczęśliwszym,
w innym przerodzonym ludem lub narodem egoistycznym. Nikczemnik tylko, straciwszy
wszystko, tłumi sumienie, pozbawia się swego nazwiska i tak zostaje morskim rozbójcą. Jesteś natchnionym, czujesz w sobie boskość,
boskość szuka przybytku w piersiach czystych i nieszczęśliwych i dosyć ci na
tym. Takim byłeś przez wieki, a dziś stoisz na południu przeznaczenia twojego.
Poznaj się na sobie, a poznają cię ludy i uczynisz królów sprawiedliwymi. Natchnij
się, mówię, dumą narodową; o ile bowiem wszelka duma jest występkiem, o tyle
narodowa jest powinnością.
Z palmą
pokoju przybyły apostoł wiary na ziemię Polaków znalazł lud rolniczy,
patriarchalnie rządzony i wolny, tak jak wolne bywają narody w stanie
dzieciństwa. Wprowadzona wiara do takiego ludu nie mogła go przeobrazić, ale
owszem, jak postęp słońca, ożywiała i rozwijała dalej organicznie jego
przyrodzone usposobienie. Żadnych przy tym nie doznał wstrząśnień, które by ród
jego mogły skazić albo przemienić. Kiedy dawnych Celtów zastąpiły Burgundy i
Frankowie, Hiszpanów Wandale i Saraceni; kiedy Bretoni ustąpili Normandom i Anglosasom, Włochy wszystkim
prawie narodom, kiedy i niezmierny lud Słowian zalany był od Odry Niemcami, od
Wschodu Mongołami i Skandynawią – Polacy uniknęli władz obcych i stosunków z
ludami, mogącymi zmienić ich narodowość. Stąd ich ziemia jest jednym domem,
ich dzieje jedną kroniką rodzinną. Jeżeli połączyli się w jedną rodzinę z
ludami nieco różnego szczepu, połączenie to było małżeństwem, w osobach
królewskich przed ołtarzem zawartym; ślubny pierścień królów był ślubnym
pierścieniem narodów i wiary, i śluby te trwały święcie, aż do wspólnego grobu.
Rolnictwo, przywiązujące do ziemi, różniło Polaków od wędrujących Hunów i
Saracenów. Lud, rolnictwu oddany, jest zawsze dziewiczym, przywiązanym do
ognisk i zwyczajów domowych; skłonność jego jest zachowawczą, macierzyńską;
gdy, przeciwnie, lud wędrowny, niepokojem pędzony, otrzymał przeznaczenie,
ruch i nowy porządek rzeczy w społeczność ludzką wprowadzać. Tamten naturalnie
serdeczniej przywiązany jest do swojej ziemi i do swoich tradycji. Dlatego nie
na próżno sam tylko Polak ziemię swoją matką nazywał; rodziny szczególne w
Polsce od ziem nazwę nosiły i każda do swojej przywiązaną była tak, że imię i
mienie były u nich wyrazami jedno znaczącymi. Kiedy dopiero burze losu ich
ognisko rozwiały, rozproszyli się po świecie nie w duchu wędrownych ludów, ale
jak pszczoły, z jednego ula, wystraszone, matki szukaniem po różnych stronach
marniejące. Ci, co wrócili, przynieśli tylko gorętszą tęskność i prochy swych
wodzów, aby je na grobie matki westchnieniami rozgrzać i z nich nowe życie
wywołać. Niszczyciele nasi w tym tylko się nie dostrzegli, że takiemu ludowi
i kości ojców są skarbem, dla nich niebezpiecznym.
Stroniąc
od osiadania w miastach, od zatrudnień przemysłu i
handlu, zachował naród polski z jednej strony prostotę, niezmienność nałogów;
z drugiej szlachetność i wspaniałość umysłu, które go prawdziwie chrześcijańskim
uczyniły rycerstwem.
Przyjąwszy
wiarę Chrystusa w czasie wojen krzyżowych i kwitnienia rycerstwa, poprzysięgli
Polacy zaraz bronić ewangelii, którą zasłyszeli. Oręż przy jej śpiewaniu pod
Mieczysławem dobyty, oni ostatni w sprawie chrześcijaństwa do pochew
schowali. Obrona Wiednia była bojem ostatnim czysto chrześcijańskiego
rycerstwa. Sławne, średnich wieków rycerstwo w Europie już nie było najemniczym
żołdactwem jednego zaborcy; miało zaród szlachetny, religijny. Lecz więcej
rządziło się samym tylko honorem, żądzą nadzwyczajności przygód w krajach
dalekich i podobania się płci drugiej. Rycerstwo polskie, otoczone
pogaństwem, przeznaczone było walczyć za chrześcijaństwo na własnych granicach.
Walczyło dla zjednoczonej idei: wiary i ojczyzny; palma jego męczeńska była
oraz palmą obywatelstwa. Przez Kościół i język łaciński przejęli się razem
obywatelstwem Greków i Rzymian, stąd ich rycerstwo odznaczyło się męską
energią w porównaniu z młodzieńczą fantazją krzyżowych rycerzy. Na sejmach wprowadzili
porządek narad, jako zakon chrześcijański i obywatelski; najprzód
dobro wiary, potem Rzeczypospolitej i króla; lud wiarą, siebie bracią, a
Dziewicę, Matkę Chrystusa, królową swą obwołali. Niech tu nikt lekko nie sądzi
o poetycznych uczuciach narodu, bo bez nich być nawet narodem nie można. Nie
był to, jak sądzą, pomysł mnichowski, ale natchnienie, pełne tajemniczej
świętości. Maria, córka zubożonego rodu Dawida, przy cieśli w ubogim
miasteczku żyjąca, cudowna matka Zbawiciela ludzkości, świętym natchnieniem
obwołaną została królową ludu Piasta, kołodzieja w miasteczku, któremu
aniołowie zwiastowali koronę ludu, dla chrześcijaństwa walczyć przeznaczonego.
W Tracji, u ludu jeszcze pogańskiego, skąd wielu ród nasz wywodzi, Maria najprzód była ubóstwioną, jako wyobrażająca naturę. Pieśni,
które jej jedynie brzmiały w obozach Polaków, były wzniosłymi w swym ideale, w
porównaniu z ówczesną poezją rycerską. Marii był czcicielem Czarniecki,
zbawca narodu w najtrudniejszych okolicznościach, Sobieski, zbawca
chrześcijaństwa, i barscy mściciele utrapionej ojczyzny przez Moskwicina. Marii poślubiona uboga pasterka orleańska
wybawiła siostrę naszą, Francję.
Spokojna
Europa ledwo zasłyszała, jakie to morza barbarzyńców odbijały się w swoje wskazane
łoże o piersi Polaków. Dawniej nie było czasu ich czynów rozsławiać, później
nie było wolno. Nienawidząc twierdz obronnych, jakby więzienia, ufni w osobistą
waleczność, wystawiając siedziby swoje na zniszczenie tatarskie, nie
przywiązywali się do wygód domowych. Kraj ich był tylko obozem straży
europejskiej. Kiedy oddawszy sztandary pogańskie papieżowi, Pawłowi V, w
prostocie o relikwie go prosili, rzekł im: „Czyż każda garść ziemi waszej nie
jest relikwią męczeńską?”
Taki
duch rycerski rozwinął w szlachcie polskiej miłość wolności, bez której nie
masz rycerstwa ani ojczyzny. Rycerstwo i smak wieków romantycznych nigdzie
indziej jej owocem nie były. Tę wolność mieli za jedyną nagrodę swych
poświęceń, ta wolność była zabezpieczeniem sąsiadów od ich potęgi i męstwa, bo
przy niej niegodnym sądzili myśleć o zaborach. Oni jedni, pod wpływem
katolicyzmu, potrafili przyjść do wolności i praw, których bogate źródło i
wzory pierwotne chrześcijaństwo podało. Oni nadto stanowią w Europie jedyny
naród, który bez krwi rozlewu i gwałtownego obalenia dawnego porządku rzeczy
każdą chwytał sposobność, aby przyjść zwolna, organicznym porządkiem do swobód,
jakich inne narody nie zaznały. Każde wstąpienie na tron nowego monarchy było
dalszą spokojną rewolucją ku rozszerzeniu wolności, na którą pod obcymi królami
szczególniej Polacy drażliwi byli. Wolność tę
posunęli w końcu do fanatyzmu i ostateczności. Tego fanatyzmu nikt nie
pojmował, i Polak był pierwszym natchnionym jej uczniem. Jeden zimny dyplomatyk
szukał tego fanatyzmu z całą powagą w fizycznym organizmie ludu polskiego. Ten
dyplomatyk był Francuz, którego lud wkrótce przebył prawdziwą gorączkę szału
wolności. Któż i dziś zrazu nie nazwał szałem stawienia się naszego przeciw
olbrzymowi? Władza monarchiczna przychodziła równie do ostateczności w innych
narodach i wtedy kończyła zawsze w tyraństwie i tak koniec swój przyśpieszyła.
Fanatyzm wolności Polaków był ślepym, ale nie krwawym. I wy, politycy! nie tyle
się dziwcie, że był naród, co w każdym swym członku dla uszanowania wolności
cierpiał despotę, jak temu, że z szału podobnego bez krwi rozlewu wydobyć się
umiał i właśnie od despotycznej carowej największej ku temu doznał trudności.
Jeżeli za przestrogę świata posłużyć ma swawola ludu wolnego, który przecież
umiarkować się umiał, tym groźniejszą przestrogą jest rozpasana swawola trzech
władców, której krwawych skutków dotąd obliczyć nie można.
Te to
są żywioły, dobre czy złe, ale konieczne, które rozwinęły dawną, odziedziczoną
narodowość Polaków. Lecz aby doszła do stopnia dzisiejszego, trzeba jej było
przebyć nieszczęścia, z własnej pochodzące winy; trzeba było, aby na nich
spełniła się zmowa zabójstwa narodu, aby przebył najcięższą szkołę ujarzmienia
i nowego dobijania się bytu.
Kiedy na
początku wieku XVIII despotyczny geniusz niesłychanej na północy dopełnił rewolucji;
kiedy w końcu tegoż wieku nastąpiła przeciwna, jeszcze brzemienniejsza
rewolucja ludu we Francji, wtedy Polska w odmienny zupełnie sposób dokonała
równie w dziejach nieznanej, sobie tylko właściwej rewolucji. Stan rycerski,
tak szalenie swe przywileje kochający, dobrowolnie wzmacnia władzę monarchy,
inne stany do części praw swych przybliża, miarkuje władzę monarchy i ludu,
czyni to zgodnie z monarchą i duchowieństwem, z rozlewem tylko łez radości i
tryumfu, nad sobą samym odniesionego. A przecież nie wiem, czy sromotniejszą
zdradą, czy przemocą naród polski rozszarpany zostaje od trzech mocarzów za jakóbinizm! Nie wstydzono się rzezią niewiast i dzieci ten
fałsz popierać i żądać, aby król z posłannikami ludu, ręką przez żołdactwo
prowadzoną, rozbój taki podpisem uprawnili. To był prawdziwie jakobinizm
gabinetowy, związek obalający prawa i publiczne bezpieczeństwo narodów, mogący
wywołać święte przymierze ludów.
Któżby
zdołał skreślić to życie pogrobowe narodu, którego cień krwawy przez lat
czterdzieści łzy ludom wyciskał, który ani sam siebie krwi rozrzutnością
zniszczyć nie zdołał, ani przez wszystkie dobierane narzędzia od swoich zabójców
nie mógł być domordowany. Zdawało się, że Bóg odwrócił się od ziemi, taką
krzywdą i morderstwem zmazanej, że, według Szekspira, w jakimś zamęcie natury
umarli chodzą po ziemi. Ten zamęt wydał właśnie wojownika, który piorunami
Francji całą Europę zatrwożył.
Nie
czas nam było pytać, czy on był piekła, czy nieba zesłańcem: jeżeli nie zbawcą,
mógł być naszym mścicielem. Matrony i starce zbierały wszelkie zabytki
pamiątek przeszłości, zbroje i księgi; uczyły pokątnie dziejów i pieśni ojczystych;
synowie, zawiesiwszy garść ziemi na piersiach, przebiegali ziemię od Tybru nad
Wisłę, od Tagu nad Moskwę, czarującym głosem Napoleona pędzeni. Utworzenie
Księstwa Warszawskiego było tylko zasiłkiem dalszych nadziei, zarodem dalszych
bojów. Była to zbrojownia całego narodu polskiego. Wojsko nasze zwało się
wojskiem polskim w Księstwie Warszawskim, bo istotnie składało się z rycerzy,
przybyłych ze wszystkich części podzielonego narodu. Napoleon uzbroił wnet
Europę przeciw Rosji, drugą polką wojną nazwał bój, który rozpoczął. Bój ten
zgubił największego mocarza i naród najnieszczęśliwszy, który, na nowo byt swój
obwoławszy, największy cios poniósł i znowu wrócił do grobu. Straciwszy
wszystko, broniliśmy przeciw całej Europie murów Paryża, jak swoich. Złożyliśmy
broń, kiedy największy z bohaterów koronę złożył. Nieprzyjaciele uszanowali
nasze nieszczęście i w głębi duszy prawa nasze uczuli. Wszystkie walki nasze
były jedynie narodowymi.
Nie
czas tu wchodzić, jak dalece Kongres Wiedeński położył zaród wojen o prawa i
wolność. To pewna, że, co do Polski, przygotował ją do powstania kiedyś,
zupełnie narodowego.
Zaręczył
w ogóle Polakom wszystkim narodowość, odmawiając im bytu politycznego. Któryż
go lud pragnąć nie będzie, mając tak silne, tak odrębne czucie narodowości?
Uczynił czwarty, ledwo od dawnych nie sromotniejszy podział Polski między
władców, tak różnie rządzących; nawet część, Rosji przypadłą, podzielił na
rządzoną konstytucyjnie i samowładnie. Pod samowładztwo przeszła część
najznaczniejsza krajów, ważnych położeniem geograficznym; pod konstytucją
cztery niespełna miliony, pod względem handlowych korzyści od łaski tylko
sąsiadów zawisłe. W traktatach wiedeńskich, Polski dotyczących, przebija
jakowyś wstyd, tłumione uczucie sprawiedliwości, wzajemna nieufność, a może
sidła przeciw sobie kontraktujących. Czuł każdy, że Polska jest rozkrojonym
jabłkiem Parysa, które właśnie, rozkrojone, niezgody wznieci. Kiedy drobne
księstwa niemieckie, miasta, familie i bankierzy na kongresie słuchani byli,
nie miał głosu naród, z szesnastu milionów złożony, od lat czterdziestu o niepodległość
walczący, którego los smutny tyle już zmian w Europie sprowadził i nowe
rokował.
Wielbiony
Aleksander, poprzedzony sławą jedynego opiekuna Polski, przełamania wielkich
dla niej trudności, przybył do Warszawy ogłosić cząstce ludu konstytucję.
Samowładca Rosji z tronu wolnego niegdyś narodu, jakby natchniony, obwołał
liberalne zasady, którym, jak Polska, tak Europa jeszcze wierzyły. Polaków
upewnił, że dla ogólnego pokoju Europy jeszcze do czasu rozdzieleni być muszą;
pocieszał, że to małe królestwo jest zawiązkiem swobód i praw, jakie rozległym
ludom słowiańskim pod swoim berłem nadać zamierza. Wtedy rzekliśmy sobie: „Nie próżnośmy i w pogrobnym życiu
walczyli; byliśmy przez wieki tarczą ucywilizowanej Europy, dziś poniesiemy
cywilizację milionom braci jednego szczepu”. Cieszyliśmy się nawet, że gdy zwyciężona
Francja, na nowo zgnębiona Polska konstytucją się szczyci, nie mogą bez niej
pozostać zwycięzcy Germanowie, którzy, uczuwszy obce jarzmo, będą dla nas
sprawiedliwszymi, którzy tyle są godni być wolnymi i tyle słynąć ludzką
polityką, ile słyną światłem i domowymi cnotami.
Podwoiliśmy
więc przywiązanie do narodowości naszej i do konstytucji, tylu plemionom przez
nas wolność rokującej; dumą i staraniem naszym było przekonać autokratę, jak
łatwe i zaszczytne jest dla tronu rządzenie ludu prawami.
Jakimże
się wkrótce Aleksander okazał? Polacy, wywołani do wyznawania zasad konstytucyjnych
i droższej jeszcze swej narodowości, srogo i obłudnie za obydwie męczeństw
doznali. Cierpieli, jako lud cywilizacji XIX wieku i jako naród, mający
najświętsze prawa do swej narodowości. Jak ich wzywano do rezygnacji, gdy ich
na nowo podzielono, tak żądano ofiar z konstytucji i narodowości, aby tak
zwanego złego ducha w Europie nie budzić. Jak wolni niegdyś, tak i w niewoli
skazani byli cierpieć dla Europy. Zrazu usypiano słabszych nadzieją połączenia
z braćmi, później groźbą zniesienia nawet małego Królestwa. Bacząc na potęgę
Rosji i położenie Europy, wierzyliśmy, że, jeżeli nie pierwsze, to drugie
nastąpić może. Wezwaliśmy więc ducha na pomoc, aby jeszcze dla miłej ojczyzny
znieść największą próbę: pokryć nasze jarzmo i dotrwać w nim w cichości, aż
prawo i prawda zabłysną. Lecz jakież to było jarzmo!
Nieszczęściem,
uszanowane wojsko nasze, oddane zostało do zabawy dzikim fantazjom dowódcy,
naród – na dyskrecję. Lazarety pochłonęły ofiary wojska, o czym kiedyś lekarze
dla zgrozy podadzą świadectwo. Może krwawa wojna tyle by ofiar nie kosztowała.
Oficerowie pozbawieni wszelkich praw; tłumiono w nich i karano uczucie
wszelkiej rycerskiej godności, wybierano narzędzia, zdatne dla despotyzmu.
Czuliśmy ze wstrętem, że, niegdyś obrońcy Europy, dziś lud niegodny, jak każdy
bez ojczyzny, możemy się ukształcić na żołdactwo jej ujarzmicielów. Widzieliśmy
cały senat więziony, że podług praw sądził; starców obywateli, ulice przed
satrapami umilających; kobiety z ostrzyżonymi włosami w dzień świąteczny, na
widowisko przez miasto pędzone; widzieliśmy już nawet ziomków własnych, którzy
sprzedawszy wstyd i sumienie, po pieniądze za wzgardę publiczną matkobójcze
ręce wyciągali; i skarb publiczny je rzucał.
Znikła
owa niegdyś otwartość i wesołość Warszawy, która się stała jaskinią
szpiegostwa. Unikali jej cudzoziemcy, pewni brutalnych napaści. Wszyscy,
podejrzani tyraństwu, staliśmy się wzajem sobie podejrzanymi. Żalący się był
prowokatorem, milczący szpiegiem. Lękając się podejrzliwych, baliśmy się
obcować z podejrzanymi, w odległe zakątki gajów koło stolicy i nad grobowce
nasyłano żandarmów. Zagęściły się, nieznane w narodzie, samobójstwa; nienawiść
młodych pokoleń ze starymi, rozpaczających z płaczącymi, wojska z ludem,
urzędnika z obywatelem. Ledwo naród sam sobą nie zaczął się brzydzić.
Zasklepieni w domach, porównywaliśmy z naszym miastem w dziejach Tacyta Rzym,
jakim był pod Sejanem. Mówiliśmy sobie, że to już
wszystko bywało. .
Ale
czego żaden lud w świecie nie doznał, zatem boleści naszej nie pojmie, było
wydzieranie nam całej zapracowanej przeszłości, naszej pamięci, żeśmy byli
narodem! W letarg wtrąceni, milczeć musieliśmy, kiedy nam, jako narodowi,
trumnę przymierzano. Zabroniono pieśni i tańców ulubionych; w oczach
skrępowanego ludu czerniono dymem sławy jego pomniki; szydersko każde wzniosłe
uczucie zwano junactwem polakierji. Przeczuwaliśmy w
dzieciach naszych podłe pokolenie, które nie tylko już jarzma nie uczuje, ale
go innym poniesie; które na wiatr puści skrzętnie uzbierane ojców pamiątki. Ale
te dzieci zawstydziły zwątpienie ojców; rzekły: „duch wasz jest w nas”, i
otwarły nasze groby i naród cały, jak trąbą aniołów wywołany, zmartwychpowstaje
i wobec zdziwionych ludów bierze się do dawnej misji, stawia zastępy przeciw
ciemności i jarzmu. Ludy zwą to szaloną rozpaczą, gabinety szałem demagogii i
tajnych związków, wszyscy żałują naszych strat materialnych. Uderza o czoła
nasze światło wieku XIX, ale my wynieśliśmy z grobu światło naszej narodowości,
stajemy z prawem do życia narodowego, do działań między współ-narodami;
stajemy przeciw gromom spokojnie, nieśmiertelnością i boskością tamtego świata
przejęci, nie myśląc o żadnych materialnych korzyściach. Wolności żadnej nie
pojmujemy bez niepodległego bytu narodu. Nie znamy stronnictw liberalnych, republikanckich itp., nasze powstanie jest dalszym bojem
Kościuszki, nasza rewolucja uzupełnieniem spokojnej rewolucji Trzeciego Maja.
Wszystko jest polskie; w tym wyrazie mieści się cała nam właściwa liberalność.
Ten wyraz łączy uczucia senatora i kmiotka, nasz wiek XVI z wiekiem XIX. Nasza
niepodległość zbawienna jest dla wszystkich ludów, a nasza wolność żadnym
tronom nie straszna. Owszem, przez nasze grobowce spływały na Europę wojny
zaborcze, przestrachy tronów, wzajemna nieufność, rządzących zepsucie i ludów
uciemiężenia. Tajnych związków demagogicznych nie mamy, choćby łatwiej u nas
wybaczyć im można, bo na nas uknował się najprzód tajny związek zaborstwa,
zdeptanie praw ludów i anarchia.
Jeżeli,
milcząc, patrzą wszyscy na tragiczne widowisko zapasów naszych, niech się
uczą, jak wzniośle lud, boskim ogniem natchniony, wolą nad przeznaczenie
wyższy, może polec, ale nie ulegnie.
Lecz zaledwo nie przypomniałem, że wróg nasz jeszcze na koniec
zarazę powietrza nam nasłał i jeszcze bronić nam może, abyśmy w zgromadzeniach
klęski i prawa nasze rozpamiętywali. Jeżeli mamy być niepodległymi, daj nam,
Boże, dożyć w największej liczbie i okazać, żeśmy godni być narodem braterskim,
wytrwałym, Bogu w nowym, jak w dawnym życiu służącym.
Wygłoszona w 1831 r. Mowa o narodowości Polaków
przytoczona jest za wydaniem: O narodowości Polaków, Warszawa 1917.