Artykuł
Hrabia Karol Montalembert

Słowa kluczowe

  • konserwatyzm

Lat temu dziewięć, pięknym porankiem dnia czerwcowego, przybyła do miasta naszego rodzina francuska, złożona z ojca, żony i dziwnego uroku córki. Był to dzień świąteczny, a przybyli zdaje się nawykli byli chować dzień Pański, bo prosto z dworca jechali do kościoła. Kraków poważnej barwy, na tle oświetlonym jaskrawym słońcem, z rynkiem napełnionym ludem w oryginalnym, malowniczym stroju, nawet ze swym opuszczeniem, robi silne wrażenie na każdej prawdziwie artystycznej naturze. Przybyli, weszli do kościoła Panny Maryi, zajęli miejsce w ławach radzieckich, skąd pogląd na cały kościół; organ uderzył, lud się pochylił, cudzoziemiec się rozpłakał. Cudzoziemiec ten był to Karol hrabia Montalembert, niegdyś par Francji, później członek ciała prawodawczego, jeden z czterdziestu akademii francuskiej, obecnie przez cesarskie rządy skazany na spoczynek.

Co go tu sprowadziło? Chciał poznać tę ziemię, którą od lat młodych ukochał, której cierpienia dzielił, której praw bronił, której bohaterstwo podziwiał, której nawet błędy karcił. Dziwne, prawie jedyne zespolenie serca ze sprawą obcą. Ale bo to serce pełne miłości Boga, Kościoła i wiary, musiało tym samym sprawiedliwość, bronić wolności i prawa, cierpieć z uciśnionym, stać obok słabszego, nie opuszczać nigdy nieszczęśliwego. Wnuk, jak lubił mawiać, a jak mu to wymawiano, krzyżowców, byłby w jedenastym wieku jechał z kopią w toku na jerozolimską wypraw; w dziewiętnastym inną bronią, na innym polu walczył niemniej rycersko za tę samą sprawę.

Ale, aby to życie, które zgasło 13-go marca 1870 r., ocenić jak należy, trzeba cofnąć się o pół niemal wieku, co może dla obecnego pokolenia mniej powabne, lecz dla zrozumienia tej postaci konieczne.

Od rozpadnięcia państwa rzymskiego i zarodu nowych chrześcijańskich społeczności, historia nie zna podobnego przełomu jak rewolucja francuska, albo raczej powiedzmy, europejska z końca przeszłego wieku. Czy to był młot co miał skruszyć formy spróchniałe, czy też gwałtowny poród nowej idei co miała zawładnąć ludzkością, rozbierać tu nie myślę, nie bardzo zresztą daleka, chociaż nie dla mnie, okaże to przyszłość. Bądź co bądź, rewolucja ta, jako cechę główną, miała zaprzeczenie wiary przez Kościół katolicki głoszonej, jako cel zniesienie jego hierarchii; a chociaż usiłowany powrót do jakiegoś spirytualnego pogaństwa nie udał się, pozostały w masach jeżeli nie wstręt, to obojętność, w nauce negacja rozmaita, a w tym jedynie zgodna, że zaprzeczała objawienia głoszonego powagą Kościoła. Już koniec; a tymczasem Kościół utwierdził swoją potęgę, walcząc jak równy z równym w rokowaniach konkordatowych, z najpotężniejszym jedynowładcą nowych czasów; a na polu literatury, Chateaubriand przypominał, że najwyższego natchnienia szukać trzeba zawsze w chrześcijaństwie; Bonald filozofii spirytualnej, prawa windykował, okazując zgodność jej z teologią; w polityce zaś Józef de Maistre stawiał aforyzmy, które mimo przesady właściwej charakterowi człowieka, pozostaną wielkimi prawidłami społeczności, do których, jak to uważałem, w epokach krytycznych odwołują się zawsze najprzeciwniejsi mu na pozór publicyści. Tak było w r. 1830, tak Girardin w 1840, tak dzisiaj Renan. Co urok świątobliwości Piusa VII i geniusz Conzalviego zrobiły urzędowo, to polemicznie w umysłach zdziałali wymienieni uczeni, do których przybywał nowy szermierz Félix de Lamennais i nowy wieszcz Alphonse de Lamartine. Restauracya panowała już we Francji, ale panowała na gruncie podkopywanym przez republikańskie i bonapartystowskie spiski. Jakie popełniła błędy, czy wskutek tych błędów upadła, tutaj rozbierać nie potrzebuję, ale potrzebuję przedstawić stan umysłów i sił będących w grze, której wypadek stanowił o przyszłości świata.

Czy Burboni, jak mówiono, nauczyli się wiele na wygnaniu, nie wiem, ze nic nie zapomnieli, to pewna.

W czasie Restauracji objawiła się dawna gallikańska teoria nie tylko protegowania, ale i owładnięcia kościoła; dwóch też wywołała przeciwników: liberalno-rewolucyjne stronnictwo, podchwytujące i wyzyskujące każdy przychylny objaw władzy dla Kościoła, i katolickie, jak nazywaliśmy wówczas ultramontańskie, który widząc, jak ostatecznie monarchizm stawał się liberalno-despotycznego stronnictwa narzędziem, pragnęło wolności i rozdziału od państwa. Tego stronnictwa naczelnikiem był Lamennais. Kto wypowie urok, jaki wywierał na ówczesną społeczność? Każda broszura jego, każdy artykuł powtarzany we francuskim i innych językach, wstrząsał duchowieństwem i wiernymi całego katolickiego, a już dosyć ożywionego świata. Otoczony w zamku swoim La Chenaie młodzieżą najzdolniejszą swego czasu; był tam Lacordaire, byli sławni biskupi Gerbet i Salinis, wielki misjonarz a Polaków w Azji osobliwy dobrodziej Boré, Robertson, Digby, Kamiński, później, bo w końcu 1830 r. Przybył do tego grona młody, zaledwie 18 lat mający Karol Montalembert.

Co przewidywał i przepowiadał Lamennais, ziściło się. Wulkan rewolucyjny buchnął płomieniem i zmiótł nie tylko dynastię ale cały ustrój konstytucyjny, który rok 1815 przyniósł; popiół przysypał obudzony ruch katolickiego świata, tak iż rozumiano, ze to był cios śmiertelny; ale to było krótkotrwałe złudzenie; katolicy otrzęśli wnet z siebie tę kurzawę, a śmielej niż kiedykolwiek wystąpili do boju w imię wiary i wolności. Lamennais pierwszy podniósł chorągiew, a na niej było napisane „przyszłość” (l'Avenir). Głównymi prócz innych współpracownikami byli Lacordaire i Montalembert.

Dziennik ten z niesłychanym redagowany talentem, ale ze zbyteczną także zaciętością, wychodził wobec społeczności i rządu, który zdawały się chrześcijaństwa wyrzekać z tej , że w obecnej chwili należało zrzekając się stanowiska religii panującej, oddzielić zupełnie Kościół katolicki od państwa, a więc odrzuci dotację duchowieństwa i po prostu istnieć jako sekta, albo jako Kościół początkowy w katakumbach.

Więzy, które rząd w moc konkordatu narzucał, przykład Anglii i Ameryki zdawały się usprawiedliwiać ten pogląd, a Lamennais także miał zaufanie w potędze wolności i prawdy, ze w dobrej wierze, ż na tej drodze odzyska dla religii uznanie i panowanie. Jako ultramontanin był spokojny o Rzym, ale zapomniał, że Leon XII już nie siedział na Watykanie, i że filozoficzna teorią swoją budził podejrzliwość jednych, a bezwzględnością drażnił drugich. Zapomniał zaś głównie, że jak nie można oddzielić człowieku ciała od duszy, tak niepodobna oddzielić porządku doczesnego politycznego od duchownego, że jest pomiędzy niemi konieczna łączność i hierarchiczny porządek. Społeczeństwo i Kościół muszą być w związku, skoro społeczeństwo jest chrześcijańskie. Lamennais party niemiłosiernie przez przeciwników, zgodnie ze swym charakterem stanął namiętnie i bezwzględnie; powołany do Rzymu, jedzie rozumiejąc, że wprost u Ojca Świętego sprawę załatwi. Ale nie były to już czasy Leona XII, sprawa poszła do kongregacji, on sam obiecawszy poddanie, powrócił do Francji, gdzie nowe spotkały go zarzuty, na które nowymi odpowiada argumentami, aż wezwany do Rzymu, jedzie z Montalembertem i Lacordairem. Rzym ostatecznie orzeka; Lamennais, któremu już ćmiło się w oczach, niejasno mówi, ani odwołuje, ani się poddaje – staje nad przepaścią, chwieje się i wpada...

Straszną odszczepieńców koleją, jak gałąź sucha od Kościoła odpadł, i więcej o nim nie było mowy; ale Montalembert przywiązany do mistrza z tym zapałem, który ogarniał każdego, co do niego się zbliżył, jakąż musiał stoczyć walkę, aby z nim zerwać na zawsze. Nie było podstępu, nie było pochlebstwa, którego mąż genialny nie użył, aby go zatrzymać. Na próżno; łaska zwyciężyła w tym młodym i pięknym sercu. Ale rozdarcie było straszne; zajrzałem w rozpaczliwą podówczas korespondencję pomiędzy nim a Lacordairem, sam naówczas zbolały, rozumiem ich uczucia.

Montalembert pojechał do Monachium, gdzie Görres, Baader, Möller i młody wówczas Döllinger utrzymywali nauką, talentem i gorliwością święty ogień wiary nieskażonej. Zwiedził Pragę i zaprzyjaźnił się z rodziną generała Skrzyneckiego, zwiedził Marburg, a stąd powstała wonna, jak kwiat wiosenny, książka o Śtej Elżbiecie.

Uspokojony, wykształcony, wraca do Paryża i zajmuje stanowisko urzędowe na krześle w Izbie parów. Wówczas faktycznie zaprowadzenie szkoły bez upoważnienia rządu, przyprawia go znowu o rozprawę sądami. Przegrywa, ale sprawa wygrała w opinii i znowu o jeden stopień zbliżyła się do zwycięstwa.

Życie człowieka, który rozwija się w harmonii bez nadzwyczajnych katastrof, a nie na polskiej urodził się ziemi, nie z samych walk, cierpień i poświęceń składa się; są w nim i spokojniejsze, są i wonne chwile, na które składa się miłość, rodzina, przyjaźń, sztuka, podróże, pożycie z duszami wybranymi, które jakby przez tajemne powinowactwo w jeden splatają się wieniec. Czy naszemu pokoleniu powiedzieć, jakie to były stosunki Montalemberta z rodziną Féronnais opisane w listach przez panią Craven? Jakie z Lacordairem? Z naszym wieszczem? A łączył go też szczególny węzeł przyjaźni z naszym rodakiem, którego stratę rok zaledwie temu, opłakiwaliśmy...

Rzec dziwna, uważałem, że przywiązanie do sprawy polskiej da się u cudzoziemców mierzyć przywiązaniem do Kościoła i katolickiej wiary. Im ostatnie gorętsze i czystsze, tym więcej miłości dla sprawiedliwości, udziału dla cierpienia, a zatem gorliwości la ofiar gwałtu i dumy. Stąd katolickie dziennikarstwo zawsze dotrzymywało nam wiary. Avenir, którego właśnie przebiegałem karty, w zapale o sprawę naszą dorównywał dziennikarstwu krajowemu. Montalembert ukochał tę sprawę całym ogniem swej duszy, i jak zobaczymy, został jej wiernym usque ad finem. Już Avenir wychodzić przestał, stosunki z Lamennaim nie były jeszcze zerwane, kiedy Montalembert u niego spotkał Polaka swego wieku, o jasnych włosach a siwym litewskim oku, i w rozmowie poznał brata po wierze i miłości. Był to Cezary Plater, którego poświęceni, szczodroty, czynności i odwagi, gdzie szło o dobrą spraw, schodzące pokolenie nie zapomniało, a słuszna przypomnieć je obecnemu. Od tej chwili przyjaźń dozgonna ich połączyła, lat 8 czy 9 mieszkali razem i podróżowali. Ale podróż, życie dla przyjaźni i świata, nie przeszkadzają kształceniu się ludzi wyższych. Przybywało wiadomości archeologicznych, historycznych, a pogląd polityczny na stosunki Francji i społeczeństwa dojrzewał. Powaga młodego mówcy rosła w Izbie parów, gdzie równie wolny od burbońskich wspomnień, jak orleańskich sympatii, rzecz rzadka, Francuz bezstronny, walczył tylko o honor Francji, wiarę i wolność.

Mimowolnie muszę robić ustępy polityczno-historyczne, aby być zrozumiałym i dać zrozumieć człowieka.

Rządy Ludwika Filipa w intencji jego łagodne i sprawiedliwe, nie spoczywały na żadnej zasadzie, ale na zręcznym równoważeniu, raczej wzajemnym neutralizowaniu stronnictw, które nurtowały Francję. Takie rządy, nie mające podstawy pewnej, są słabe, możebne by były we Francji pod warunkiem przewagi i sławy na zewnątrz. A to właśnie rządów orleańskich było najsłabszą stroną. Począwszy od stosunku do sprawy polskiej, Francja ustawnie ulegała presji mocarstw od 1815 r. Przymierzonych, a wkupywała się niejako w tak zwany koncert państw europejskich. Tak było w r. 1831 po wzięciu Warszawy, tak w r. 1840 w czasie poczwórnego przymierza, tak wobec Sonderbundu, tak w kwestii indemnizacji angielskich 1947 r. Grunt podkopany przez stronnictwa, zachwiany na zewnątrz, nie był politycznie silną podstawą. Parlamentaryzm angielski, przeszczepiony na ląd stały, nie przyjął się prawie nigdzie, najmniej we Francji, gdzie właśnie społeczność zatomizowana we młynie rewolucyjnym i pod młotem cesarstwa, nie miała doń koniecznych warunków. Systemat konstytucyjny angielski spoczywa na istotnej równowadze sił społecznych, dlatego zapewnił wolność i zapewni ją dopóty, dopóki ta równowaga istnieć będzie. We Francji usiłowano zastąpić fikcją sformułowaną na papierze to, co w Anglii jest rzeczywiste, żyje i waży rzeczywiście, zapominając że konstytucje opisują stosunki istniejące, ale ich nie tworzą. Na nic przeto się nie zdało, że karta r. 1815 zrównoważyła pozornie bardzo mądrze władzę wykonawczą, prawodawczą i sądową, kiedy brakowało temu życia i siły. Np. Izba parów zaimprowizowana, czy mogła być potęgą, jak angielska z siedmioma wiekami istnienia, ogromnymi majątkami i dziedzicznym na opinii i miłości kraju opartym wpływem. A co większa, obok politycznej swobody, despotyzm administracyjny taki, jaki przekazała rzeczpospolita i cesarstwo. Szalona centralizacja, budziła ciągły antagonizm, pomiędzy politycznym i administracyjnym organizmem społeczeństwa, antagonizm, który gwałtowne, kończące się rewolucjami, w machinie tej wywoływał wstrząśnienia, a które tłumaczą, czemu od lat 60 żadne forma rządu we Francji utrwalić się nie mogła. Ideolog jak Thomas Payne, mógł przed 90 laty twierdzić, że ten obywatel wolnym jedynie nazwać się może, który konstytucję państwa nosi w swej kieszeni; ale w połowie XIX wieku iluzji tej mieć nie wolno, i niepomału dziwi mnie, kiedy czytając pamiętniki Guizota, spostrzegam, jak genialny ten umysł przypisuje upadek Orleanów błędom ludzi, a nie postrzega błędów instytucji. Że udzie doskonali i wobec złych albo konwencjonalnych instytucji potrafiliby pokierować publiczne sprawy, to pewna: ale nie na to jest się człowiekiem stanu, aby nie wiedzieć, że właśnie instytucje są dla ludzi zwyczajnych, miernych, namiętnych, że przeto powinny spoczywać na prawdziwej, silnej i praktycznej podstawie. Że parlamentaryzm z pozorami wolności, a wielką dla talentu i wymowy sferą ukochał młody Montalembert, dziwić się nie można, a zużytkował go, walcząc za pierwszą ze swobód, swobodą nauczania, i wówczas to r. 1845 powiedział sławne trzy mowy, które powagę jego polityczną ustaliły, a były zarazem dowodem, jak pogląd jego nabywał obszaru i przenikliwości. Jak widać przeczucie potęg rewolucyjnych, które zwolna organizowane miały wkrótce wystąpić, a wystąpiły na gruncie polskim.

Ktokolwiek uważał pilne postępowanie stronnictwa rewolucyjnego, ten wie bardzo dobrze, że zwykle obiera do swoich usiłowań, które nie ustają, grunt najsposobniejszy; dlatego wybuchy następują o w Hiszpanii, to we Włoszech, wedle chorobliwego usposobienia, a przyjaznych okoliczności. W Polsce grunt zawsze gotowy, bo poczucie bezprawia i upokorzenie trzyma umysły i serca w ustawnym zadrażnieniu, charakter narodowy pełen fantazji i śmiałości o niczym nie wątpi, kombinacja zaś uczucia czystego patriotycznego, z dążnością rewolucyjną dwoi każdego działania siłę. Ludziom, którzy podówczas wzięli odpowiedzialność działania, dam pokój, rozprawił się z nimi Trentowski w „Ojczyźniaku”. Mała pociecha napiętnować lekkomyślną dumę jednych, a wyzyskiwanie najszczytniejszych uczuć przez drugich, ale zdać sprawę z ówczesnego położenia kraju winienem.

Przywrócenie niepodległości narodowej przez powstanie ludowe, ulubioną było (może jest) myślą stronnictwa, które wówczas zwało się demokratycznym. W tym celu rozszerzano konsekwentnie pomiędzy ludem komunistyczne zasady, drażniono uczucia klasy poddanej, a pańszczyznę coraz trudniej znoszące. Komunizm nie przyjmuje się u naszego ludu, ale zadrażnienie doszło do wysokiego stopnia, głownie wskutek potwornego a dla ludu niezrozumiałego stosunku, gdzie panowie mieli lud prowadzić do własności, do wolności. Ostrzegał wieszcz Psalmów przyszłości, ale śmiano się ze s z l a c h c i c a w upojeniu szału i trwogi. Tymczasem obok tego upojenia zachował zupełną trzeźwość żywioł, o którym jakby zapomniano: B i u r o k r a c j a. Biurokracja, która na równi z demokracją nienawidziła szlachtę, a do panowania w równości dążyła, postanowiła wyzyskać na swoją i państwa korzyść przygotowane powstanie – i tak się stało. Zwolna w milczeniu przygotowała sprężyny, narzędzia, plan postępowania. Żadna w historii zbrodnia nie da się porównać z rzezią 1846 r. Noc Świętego Bartłomieja przeciwstawiła dwa przekonania; rzeź humańską natchniono w kraju na wpół dzikim, do krwawych odwetów nawykłym. W Galicji rząd wykształcony, chrześcijański, tradycyjny, powołał lud szanujący władzę monarchiczną do uderzenia na tych, których nazywał i którzy byli panami, ojcami, braćmi. Nie wchodząc jak wysoko odpowiedzialność sięga, wiadomo dobrze, że bohater domu Rakuskiego umierając w dni kilkanaście potem, powtarzał: „sprawiedliwość dla Galicji, sprawiedliwość dla Galicji! w tej krwi ród nasz utonie”. Sprawiedliwość wymierzoną nie została, a państwo austriackie po ćwierci wieku równowagi odzyskać nie może.

Wówczas powstał krzyk straszny, jak niegdyś w Rama, a zgroza całej Europy, całej ludzkości znalazła wyraz w duszy Montalemberta. Wstąpił na mównicę Francji i z tej wyżyny osądził rząd, osądził ministra, osądził ludzi. W duszy chrześcijańskiej i rycerskiej odbiły się wszystkie cierpienia narodu; wyliczył wszystkie jego krzywdy, przed oczami mówcy-wieszcza stanęła przeszłość i przyszłość, a zboleli, złamani poczuliśmy pociechę współczucia dla siebie, kaźni dla zbrodni. Kto wówczas nie żył i nie cierpiał, zrozumieć nie potrafi, jaką dla opuszczonych, zatrwożonych było ochłodą usłyszeć głos sprawiedliwości, przyjaźni i miłości. Czytano mowy te ukradkiem, z uniesieniem; było ich cztery, bo Montalembert nie po to mówił tylko, by ulżyć swemu sumieniu: dixi, salvavi animam meam, mówił, aby wykazywać skutki, mówił bo kochał, jak nigdy cudzoziemiec obcej sprawy ukochać nie potrafił. Niechajże dziś odpowiedzą mu obywatele tej ziemi równą żałobą podobny głos nigdy się nie podniesie.

Kiedy tak Montalembert bronił nie polskiej krwi tylko, ale społecznego ładu cywilizacji, człowieczeństwa, ryknął lew na puszczy1), ale głosem rozpaczy i zemsty, ognistym napiętnował żelazem znakomitego męża stanu, którego noga na starość we krwi się pośliznęła, a jak, co mało komu wiadomo, i o czym na czas dziś mówić, ze wściekłą odwagą chciał rzucić się na oślep w niebezpieczeństwo, a kiedy spostrzegł, że za późno, stanął i zrobił krok w tył – krok, który na dalsze losy jego i kraju miał mieć wpływ stanowczy. Zbliżenie w jednej chwili sprawie dwóch głosów, dwóch indywidualności, tyle różnych w charakterach jak w czynie nastąpiło przypadkiem, tak pod piórem samo się nasunęło.

Od tej głównie chwili, hr. Montalembert był jakby Polski urzędowym rzecznikiem. Na pozór nie było żadnego związku pomiędzy 1847 r. W Polsce a Sonderbundem w Szwajcarii, w istocie zaś tajemne łączył je prądy, i dlatego ten sam człowiek, który upominał się o sprawiedliwość dla Polski, musiał upominać się także o wolność dla uciśnionych kantonów. Nie rozumiał tego rząd orleański, ale rok nie płynął a uczuł. Mógłbym pominąć nużące może czytelnika szczegóły, ale wskazują one na ciąg nieprzerwany jednej akcji, przedstawionej przez różne postacie.

Upadł w lutym 1848 tron Ludwika Filipa we Francji, upadł sromotnie, nie tylko dla monarchy ale i dla Francji, co nie umiała bronić króla swego wyboru, przed garstką wichrzycieli. Hr. Montalembert czuł głęboko ukorzenie, a czuł także żal, bo rząd parlamentarny odpowiadał jego przekonaniu i zdolnościom. Pamiętam jak mawiał podówczas: „Francja złamała sobie krzyże”. Złamała ale nie upadła. Narodowi temu dale Opatrzność każdym czasie ludzi odpowiednich, i albo znani już w nowej fazie biorą się do rzeczy, albo indywidualności nieznane występują. Nie zależał tu nikt pola, wszystkich znakomitych ludzi spotykamy na wyłomie. Montalembert chociaż zadrażniony wiedział dobrze, iż prawemu obywatelowi nie przystoi w chwilach niebezpiecznych dąsać się i w jałowej krytyce stać na uboczu, ale że winien działać, walczyć w obronie sprawy porządku i potęgi kraju. Spotykamy go niebawem w konstytuancie a następnie w Izbie prawodawczej, zawsze śmiały, wymowny zawsze obrońca wolności i godności Francji.

Nadeszła chwila rewolucji w Rzymie: Rossi zamordowany zbójecko, Papież w Gaecie, Rzeczpospolita ogłoszona z Kapitolu. Co na to republikańska Francja z liberalistą Cavaignakiem na czele? Nie przywodzi tam Burbon, ani jaki Polignac, ale przywodzi instynkt narodowy francuski i polityczna tradycja wielkiego narodu; dodaje popędu gorąca wiara katolików francuskich. Jako ich wyraz staje Montalembert, i żąda wyprawy na Rzym, celem przywrócenia na tron Papieża. W olbrzymiej kilkodniowej parlamentarnej walce zwycięża, orły francuskie płyną po Śródziemnym morzu, już osiadają na starych murach Rzymu, nowa przewraca się karta starej księgi, którą zaczął Grzegorz Turoneński, gesta Dei per Francos. Kartę tę przewrócił Montalembert.

Wolny od trudów, ale też i od zaszczytów publicznego życia, śledziłem pilnym okiem postęp ludzi publicznych mojego czasu, śledziłem i Montalemberta. W tej epoce jego zawodu przed 2-gim grudnia w jego mowach i całym politycznym kierunku spostrzega się wielką wytrawność; czy słusznie albo niesłusznie rozumiał, że Rzeczpospolita ustalić się potrafi, nie wchodzę, ale w każdym razie rozumiał warunki konieczne dalszego jej bytu, i szukał jakie resztki dawnego organizmu ostały się we Francji, około których skrystalizować się mogły te potęgi społeczne, których brak uniemożebnił powodzenie parlamentaryzmu. Jako takie organiczne żywioły można było uważać we Francji: kościół, sądownictwo z tradycyjną hierarchią, korporacje handlowe, a miały się obudzić nowe przez decentralizację, organizację gmin i obudzenie dawnego prowincjonalnego życia. Trąbka 2 grudnia przerwała te roboty, albo raczej zamiary, w których brali udział młody jeszcze Tocqueville i Odilon Barrot. I tu jeszcze duch obywatelski, Montalemberta nie opuścił. Rozumiał chwilę, że Cesarstwo da się pokierować; ale Cesarz potrzebował sług nie towarzyszy, zręcznie zużytkowawszy w pierwszych chwilach popularność i dobrą wiarę jego, nie tylko zerwał z nim ostatecznie, ale czując, że takiego człowieka, niczym pozyskać nie potrafi, postanowił go zupełnie od życia publicznego oddalić. – W pierwszych latach Cesarstwa nie było to dla Napoleona trudne. Od r. 1856 Montalembert stanął nie w opozycji, ale zewnątrz publicznego, politycznego życia.

Tutaj zaczyna się trzecia niejako życia Montalemberta epoka, najmniej dramatyczna, ale najtrudniejsza do pochwycenia, najdrażliwsza do przedstawienia.

Wobec żywiołów, które objawiły siew dniach czerwcowych, a grały choć krwawo przytłumione we Francji, imperializm przedstawiał się ówczesnej społeczności jako konieczność, dlatego gwałt 2 grudnia przyjęła spokojnie i zatwierdziła go siedmiu milionami głosów.

Rewolucje społeczne mają tę straszną następność, że demoralizują ludzkość, odejmując wiarę w cnotę i wolność, kończą się też zwykle przewagą siły. Na tym uczuciu trwogi oparł się Napoleon, ale nie na tym tylko. Bystry ten człowiek spostrzegł dokładnie, jak przeważny wpływ wywierała wiara i kościół, zwłaszcza na te społeczne warstwy, które powszechne głosowanie powołało do udziału władzy. Czy w dobrej, czy w złej wierze, nie wchodzę, ale dał duchowieństwu i katolickiemu stronnictwu obietnice swobody i rękojmię bezpieczeństwa.

Wówczas jednolita dotąd katolicka partia, rozdzieliła się na dwa obozy. Jeden przyjmując rękojmie rządowe co do wolności sumienia, zapewniał pomoc moralną cesarstwu, uznawał je jako narzędzie organiczne społeczności, nie wchodząc, jakimi w polityce posługiwało się środkami; drugi, nie rozdzielał wolności od wiary, za żadną cenę nie chciał swobód konstytucyjnych odstąpić, wyłącznego stanowiska dla Kościoła nie żądał, dowolność cezaryzmu potępiał. Do tego drugiego obozu należał Montalembert i odstrychnął się z całą bezwzględnością swego charakteru od ludzi kompromisu, reprezentowanych przez dziennik „Univers” i sławnego jego redaktora Veuillota. Kto miał słuszność? Ze stanowiska moralności politycznej, niewątpliwie Montalembert. Ale czy kraj do tego stopnia zatomizowany, z namiętnością równości, nurtowane przez tajne związki, a jawne najfałszywsze nauki, mógł być rządzony inaczej jak despotycznie, czy owa konwencjonalna wolność, o której mówiono, mogła utrzymać równowagę pomiędzy stronnictwami zapalczywymi na wzajemną zgubę? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wypadkom, robiąc uwagę, że każda społeczność ma rząd, na jaki zasługuje. Francja zarobiła na żelazne cezaryzmu berło, musiała przejść przez tę szkołę; ale jak każda szkoła kończyć się winna, tak i dla Francji czas jej miał przechodzić. Montalembert niecierpliwy, a do tego skazany na bezczynność i od wszelkiego politycznego oddalony wpływu, zawziął się na cesarstwo i jego popleczników z zapałem przekonania, ale i namiętnością obrażonej miłości własnej. Montalembert był człowiekiem, stąd trudno mu robić zarzutu, ale zajęte w ten sposób przez nie stanowisko spowodowało rozdwojenie w stronnictwie katolickim, zwiększone przez drażliwy i zapamiętały charakter obydwóch naczelników. Skutki tego rozdziału zobaczymy niżej, tutaj należało mi tylko nakreślić dokładnie grunt, na którym miało się rozwijać dalsze Montalemberta działanie.

Przeszedł do opozycji. W rządzie konstytucyjnym opozycja jest bardzo ważnym i koniecznym czynnikiem życia publicznego. Wobec jednowładztwa, opozycja jest prostą negacją; i zaprawdę, kiedy potrzeba łączyć się we wspólnej walce i niechęci z różnorodnymi żywiołami, trzeba bardzo podniosłego serca i silnego charakteru, aby się nie zwichnąć, nie zmaleć. Dom Montalemberta stał się środkiem i niejako gruntem neutralnym, na którym spotykali się wszyscy przeciwnicy cesarstwa. We środy co ranek, można było spotkać w jego pokoju wszystkie znakomitości naukowe Francji, wieczorem w jego salonie polityczne, choć z natury ani polubowny ani wyrozumiały, przyjmował uprzejmie każdego, mającego rzetelną wartość moralną. Inne dnie tygodnia, samotnej i twardej poświęcone były pracy. Rozpoczął teraz wielkie swoje „O Mnichach Zachodnich” dzieło, które wymagało sumiennych i głębokich poszukiwań. Uważał je za obowiązek i powołanie życia; chciał przedstawić i przedstawił, jako duch Kościoła katolickiego, sam jeden mógł natchnąć i wytworzyć tak potężny organizm, potrzebny do owładnienia i do przerobienia dzikiej a w sile tylko zaufanej społeczności. Najlepszym obrazem, czym podówczas byli ludzie i ich namiętności, jest pieśń „O Nibelungach”. Aby takich ludzi pokonać, przekształcić, uduchowić, trzeba było ludzi jak Śty Columba, jak mnisi z Lérius, jak Śty Gall, jak później Piotr Kluniacki i Śty Bernard. Zapaliły te postacie gorącą z natury jego duszę, tak, że aż nadto rozmiłowawszy się w szczegółach, zbyt obszerną dał ramę swojemu dziełu, niemniej dlatego przedmowy pod względem poglądu i stylu, zestawienie faktów pod względem krytyki i nauki dały temu dziełu wartość klasyczną, a samo byłoby usprawiedliwiło powołanie go dawniej na krzesło akademii francuskiej.

Mimo tej olbrzymiej pracy, żaden fakt, ważny w polityce Francji albo Europy, nie uszedł uwagi Montalemberta. Wojna włoska, następnie sprawa o doczesne panowanie papiestwa, wywołały ulotne pisma, w których spotykamy to samo, co zawsze przywiązanie do kościoła, ten sam zapał i tę samą potęgę słowa. Pius IX i lord Palmerston, jest to najpotężniejsza filipika naszych czasów. Montalembert urodzony z matki angielki, złączony krwią i uczuciem ze znakomitymi ludźmi tego znakomitego kraju, odbył podróż do Anglii, której owocem broszura użyteczna dla każdego publicysty, Affaires des Indes. Zestawił tam w przeciwieństwie rodzimą konstytucję angielską z instytucjami, jakie panowały we Francji, i obecnym cesarstwem.

Zestawienie to wywołało jako następstwo pociągnięcie pierwszego mówcy i publicysty Francji do odpowiedzialności sądowej. Sąd skazał pisarza, cesarz zniósł wyrok, Montalembert nie przyjął ułaskawienia, wyrok wykonany nie został. Tak to w anormalnym położeniu społeczeństwa, anormalne powstają objawy.

W dziesięciu ledwo latach, któreśmy dotąd dotknęli, nastąpiły po sobie: wojna krymska, traktat paryski, wojna włoska, napad zdradziecki na państwo rzymskie, oblężenie Ankony, bitwa pod Castelfidardo, która nieznaczna co do liczby i przewagi, miała niesłychaną moralną wartość, bo sumienie wiernej młodzieży dało krew w zastaw za swoje przekonanie. Kiedy to się dzieje w Europie zachodniej, na przestrzeni pomiędzy Dnieprem, Dźwiną i odrą, gdzie panowanie Aleksandra II ulżyło grobowego kamienia, którym był przycisnął życie Mikołaj, powstał ruch nader rozmaitymi poruszony sprężynami. Uczucie narodowe przytłumione, nigdzie nie zamarło, organizm, dawny społeczny nie był zdruzgotany, resztki dawnych instytucji, choć czasem w innych formach, istniały. Były to albo szlacheckie zebrania z marszałkami, albo stowarzyszenia finansowe, przemysłowe lub gospodarskie. Wszędzie kiełkowało życie polskie; obok tego, albo raczej pod tym, nurtowały najrozmaitsze prądy i dziś jeszcze nie łatwe do określenia. Ponad Dnieprem, jakieś rusko-socjalistyczne roboty, które przesyłały swoje odnogi i odpływy aż ku Warszawie, a miały stosunki z Petersburgiem i Wilnem. Nad Wisłą nieustający spisek, będący w związku z Francją. Jak każdy spisek, różnorodnym ulegał wpływom, to ogólnorewolucyjno-europejskim, to poszczególnie krzewionym przez partię Mierosławskiego. To jest właśnie najniebezpieczniejsze we wszelkich podziemnych robotach, że dopatrzyć się nie można sprężyny, która istotnie działa, to też tłumaczy, czemu, kiedy się rzecz nie powiodła, nikt do początkowania przyznać się nie chce.

Czytając niektóre nowe o tych czasach dzieła, zdawać by się mogło, że nie było winnego. Bo któż chciał powstania? Nikt go zapewne nie chciał. Prowadziły się w Paryżu niebezpieczne roboty, dowodem sprawa w 1860 r. Ćwierciakiewicza. Sprawa ta podobno tak dalece była rozgałęziona i tak wysoko sięgała, że wskutek wyższych rozkazów przytłumioną i dochodzoną nie była. Tak się kombinowały razem w kraju nadzieje i pragnienia, obudzone w sercach ludzi myślących, przez wolniejsze oddychanie w domu, a podniesiony za granicą przez Napoleona sztandar i teorię narodowości. Kombinowały się, mówię, ze spiskiem rewolucyjnym nad Wisłą, a rusko-socjalistycznym nad Dnieprem. Spisek w Warszawie, gdzie duch rewolucyjny potęgowany był duchem patriotycznym, szalone przybrał rozmiary, a zapuścił korzenie głównie w średnie społeczeństwa warstwy. Frasowano się daleko mniej o udział wyższych, w przekonaniu, a jak się pokazało, trafnym, że skądkolwiek wyjdzie hasło, pójdą zawsze za sztandarem narodowym. Moralnie nigdy ich dosyć potępić nie można, ale zdolności ich ocenić należy. Zrozumieli, że chcąc posługiwać się opinią całego kraju, należało wpoić w nią posłuch, zrobić giętką na każde skinienie; do tego posłużyła żałoba i różne podówczas nakazywane ćwiczenia. Śmierć poległych kilku ofiar w dniu 25-tym lutego była powodem do manifestacji narodowych, które miały sprowadzić straszną katastrofę: były one oceniane co do wartości i skutków przez zdrową część narodu, ale w tej części nie było już dość siły, aby je powstrzymać.

Żałoba kraju całego widziana z dala, robiła wielkie wrażenie, bo zaprawdę, trudno pomyśleć coś poważniejszego jak naród, któryby w poczuciu własnej godności przybrał dobrowolnie żałobę. Montalembert zawsze Polską zajęty, chciał ją w tej uroczystej chwili zobaczyć z bliska, i to spowodowało przyjazd do Krakowa, od którego zacząłem to opowiadanie. Zaboru rosyjskiego widzieć nie mógł, ale poznał całą Polskę, jak mówi pan Wincenty „od Beskidów do Pomorza”. Tu zajęło go wszystko: lud, architektura, muzyka, sztuka, a głównie stan polityczny kraju. Taka jest zawsze solidarność u nas, i słusznie, co do krajowej sprawy, że starano się, aby słabych stron nie dopatrzył. Skutkiem tej podróży była książka: Une nation en deuil, która w całej rozszerzana Europie, bardziej jak cokolwiek obudziła interes do Polskiej sprawy.

Niedługo potem wybuchły wypadki roku 1863. Anioł śmierci, którego upatrzył w Białowieskiej puszczy Grottger, przechadzał się groźny po jarach Podola, równinach Wołynia, lasach Królestwa i Litwy. Nikomu nie dał się i wówczas wyprzedzić Montalembert. Wprzódy, niż słabe noty dyplomatyczne w kwietniu sprawę tę postawiły jako europejską, z zapałem młodości swojej wystąpił po raz ostatni w obronie praw Polski, wskazując zarazem, ze na tej drodze jedynie polityka cesarska we Francji może się podnieść, uszlachetnić, ustalić, zapuścić korzenie. Mówił wtenczas Montalembert do przyjaciela, patrząc na Cesarza w loży opery włoskiej: „Dziś ten człowiek wszystko może, Och! Gdyby go natchnął duch własnej konserwacji. Obierając sprawę Polski jako punkt Archimedesa, świat by poruszył”. Ze tego Cesarz nie zrobił, wiadomo, widoczne też i skutki. Jakiekolwiek o stosowności albo niestosowności powstania mógł kto mieć wyobrażenie, to pewna, że na początku wiosny, czynne wdanie się państw zachodnich zmieniło postać rzeczy.

Przebolał wspólnie z nami Montalembert i pogrom sprawy polskiej i następstwa, której najdziksza wyobraźnia przewidzieć nie mogła. Równocześnie, córka ulubiona obrała żywot zakonny; gwałtowne wzruszenia oddziały na silny organizm, popadł w ciężką niemoc, która na kilka lat przykuła go do łóżka. Na tym łożu boleści nie puściła dzielnego chrześcijanina rezygnacja, odwaga i praca. Dyktował i czytał więcej niż kiedykolwiek, w tym pokoju, w którym nagromadzone były i sztychy, i drogie malowidła, i cenne marmury, otoczony książkami, na prawo, na lewo, na półkach, na stole; czytał wszystko co tylko wyszło, wiedział wszystko co się działo i dziwił się czasem cudzoziemców drobiazgową znajomością stosunków ich krajowych. Jeżeli przekształcenie konstytucji francuskiej, które na drodze ewolucyjnej a nie rewolucyjnej na naszych odbywa się oczach, ma wyjść na dobro temu narodowi, czego spodziewać się należy, to przed śmiercią miał Montalembert pociechę, że widział wschodzący posiew ziarna, które posiał. Ministeryum Olivier jest spadkobiercą działania Montalemberta, pp. Falloux, Kellra itd.

Napomknąłem wyżej, jaki powstał był rozdział w katolickim stronnictwie we Francji. Rozdział ten na pozór hałaśliwy, w istocie o żadną ważną nie zaczepia zasadę.

Od 19 wieków są w Kościele prawdy uznane jako absolutne, dogmatyczne i dowolne opinie. Stąd powiedziano: in necessariis unitas libertas, in omnibus charitas. Na nieszczęście tej ostatniej brakło; stąd walka niełatwa do zrozumienia u nas, dlatego szczegóły jej pomijam. Walka ta w miarę zbliżającego się Soboru, przybierała coraz jaskrawsze barwy, z wielką ale przedwczesną uciechą nieprzyjaciół Kościoła. Rozpraw naszych domowych nie rozumieją, i nie wiedzą, że tak się zawsze wyrabiały, przygotowywały orzeczenia uroczyste.

Jest to niepożytą i własnością wyłączną Kościoła katolickiego, że walka i rozbrat trwają tylko dopóty, dopóki ostateczne orzeczenia z natchnienia Ducha Śgo nie nastąpi; wówczas każdy wierny swojego pojedynczego odstępuje przekonania, a z wiarą, miłością i spokojem poddaje się ogólnemu. Da Bóg, tak będzie i dzisiaj1), a zdziwi się świat zgodnie, jaka nastąpi: Justitia et pax osculatae sunt. Zwolennicy nieomylności dogmatycznej Papieża, równie chętnie jak przeciwnicy, z zapałem przyjmą dekret, natychmiast po dogmatycznym orzeczeniu. Póki ono nie nastąpiło, wolno co do tego mieć osobiste przekonanie. Montalembert od najmłodszych lat ultramontanin podług ówczesnych wyobrażeń, wielki miłośnik wolności, nie potrafił się zgodzić, jak to uważałem wyżej, z tymi, co pojmując tylko Kościół w połączeniu z państwem, ani obecnego ustroju społeczeństwa, ani początkowania władzy uznać nie chcą.

Nieporozumienie spoczywa tutaj na błędnych pojęciach o wolności i liberalizmie. Rozwikłać tych pojęć tutaj nie myślę, mówiąc o człowieku, a nie badając zasad: dosyć, że ta walka prowadzona z namiętności, a ie zawsze szlachetną bronią, zatruła, można powiedzieć, ostatnie chwile najwaleczniejszego z obrońców kościoła, wielkiego mówcy, patrioty, miłośnika prawdy i sprawiedliwości. W ostatnim piśmie, które przed śmiercią, z łoża boleści puścił na świat, wymknęło się jedno słowo, do którego Montalembert zdrowy i w pełni swych władz pewno by się nie przyznał. Czy słowo miałoby co ważyć obok wyznania i zasług życia całego? Hetmanie i wodzu tego zastępu, który we Francji wywalczył wolność nauczania, który bronił wolności Kościoła w Szwecji i Szwajcarii, który popchnął legiony francuskie w obronie Ojca Śgo, kto Cię zastąpi?...

Kiedy może dzień po dzień, lat temu trzy, w tym samym pokoju, o którym mówiłem, siedząc na łóżku chorego po raz ostatni podałem rękę Władysławowi Zamoyskiemu, nie wiedziałem, że obydwóch więcej nie zobaczę. Piękne to były dwie dusze; jak zaś Montalembert rozumiał p. Władysława, dowodem żywot, który napisał. Wkrótce potem wszystkie swoje zbiory rysunków, sztychów itd.., a było ich wiele i pięknych, darował Bibliotece Polskiej.

Tak ze sprawą naszą połączył początek i koniec zawodu swojego.

 

Pierwodruk: Kraków 1870

Przedruk: Choroba wieku, wybór pism Pawła Popiela pod red. Jacka Kloczkowskiego, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2001

 

***

Noty o postaciach i pojęciach:

 

Karol Forbes de Tryon de Montalembert (1810-1870) – francuski publicysta, mąż stanu. Współpracował z Lamennais'em i Lamartin'em w wydawaniu dziennika „L'Avenir”. W sporze tego pierwszego z papieżem, przyjął werdykt Stolicy Apostolskiej, potępiający Lamennaisa. Od 1831 zasiadał w Izbie Parów. Usiłował spoić katolicyzm z francuską formą demokracji. Występował przeciwko monopolowi rządu w dziedzinie wychowania publicznego, był także obrońcą wolności prasy. Głosował przeciw wygnaniu Orleanów i konstytucji 1848 r. Po wydarzeniach 1848 r. we Włoszech i wygnaniu z Rzymu Piusa IX, stał się gorącym orędownikiem francuskiej interwencji, mającej przywrócić panowanie papieża nad Państwem Kościelnym. Starł się wówczas m.in. z Wiktorem Hugo. W nagrodę za działalność w tym trudnym dla papiestwa okresie, papież przyznał mu obywatelstwo rzymskie (1850). W 1851 wybrany do Akademii Francuskiej. Na początku lat 50-tych aktywnie włączył się w rozstrzyganie spraw rządowych, wszakże z czasem rozczarował się do polityki Napoleona III. Po przegranej w wyborach 1857 roku, wycofał się z życia publicznego. W 1869 roku wystąpił przeciw dogmatowi o nieomylności papieskiej. Montalembert zaangażowany był w podnoszenie sprawy polskiej na forum międzynarodowym. Wspierał ją wystąpieniami publicznymi i artykułami prasowymi. Głośnym echem odbiła się m.in. jego przemowa w Izbie Parów 19 marca 1846 roku, w której poddał surowej krytyce politykę austriacką wobec Polski, zwłaszcza postawę księcia Metternicha. Po likwidacji republiki krakowskiej żądał interwencji rządu francuskiego w tej sprawie. W 1861 roku przybył do Krakowa. Ówczesne nastroje w społeczeństwie polskim – zwłaszcza noszona wówczas żałoba narodowa, spowodowana represjami rosyjskimi w Królestwie Kongresowym – skłoniły go do napisania kolejnych tekstów w obronie praw Polaków. Przed śmiercią przekazał swe cenne zbiory Bibliotece Polskiej w Paryżu. Monatembert napisał m.in. Histoire de Ste Élisabeth de Hongrie (Paryż) i siedmiotomowe Les Moines d'Occident (1874-77).

 

Louis Gabriel Ambroise de Bonald (1754-1840) – wicehrabia, francuski filozof tradycjonalistyczny i publicysta. Krytyk rewolucji francuskiej, sprzeciwił się zwłaszcza uchwalonej przez Zgromadzenie konstytucyjne ustawie cywilnej o duchowieństwie. W 1791 roku wyjechał do Niemiec. Do ojczyzny powrócił potajemnie w 1797 r. Współpracował z F.R. Chateaubriandem w czasopismach „Mercure de France” i „Journal des debáts”. W roku 1816 został członkiem Akademii Francuskiej, zaś w 1823 otrzymał godność para Francji. Zrezygnował z niej siedem lat później, stojąc na stanowisku legitymizmu i uznania praw Burbonów do tronu francuskiego, gdy wskutek rewolucji lipcowej, do władzy doszła dynastia orleańska. Wydał m.in. Théorie du pouvoir politique et religieux dans la société civile démontre par le raisonnement et par l'histoire (3 tomy, 1796), Démonstration philosophique de principe constitutif de la société (1830).

 

Félicité Robert de Lamenais (1782-1854) – francuski myśliciel i publicysta. W młodości był zwolennikiem Rousseau, rychło jednak powrócił do wiary chrześcijańskiej. W 1816 został wyświęcony na kapłana. W 1830 roku założył pismo „L'Avenir”, opowiadające się za uznaniem nieomylności papieża, uznające zarazem ówczesny system polityczny Francji i zasadę rozdziału Kościoła i państwa. Gdy papież Grzegorz XVI ogłosił w 1832 roku encyklikę „Mirari vos”, krytykującą wolność sumienia, indyferentyzm i doktrynę rozdziału kośioła i państwa, Lamennais – próbujący wcześniej zapewnić sobie poparcie papieża – odebrał to jako osobistą przyganę. Wydana dwa lata później praca „Słowa wierzącego”, pochwalająca rewolucyjne idee – wolności, braterstwa i równości, choć w religijnym kontekście, spotkała się już z otwartym potępieniem Grzegorza XVI. Ostatecznie Lamennais porzucił wspólnotę katolicką, negując autorytet papieski. Do najważniejszych jego pism należą m.in. Rozważania o stanie Kościoła we Francji w osiemnastym stuleciu oraz o jego obecnym położeniu (1809), Dociekania nad obojętnością w sprawach wiary (1817-1823), O religii z uwzględnieniem jej związków z porządkiem politycznym i obywatelskim (1825-1826), Postępowanie rewolucji i wojny przeciw Kościołowi (1829), Słowa wierzącego (1834), Sprawy Rzymu (1836).

 

Napoleon I Bonaparte (1769-1821) – cesarz Francuzów 1804-1814/1815

 

François René de Chateaubriand (1768-1848) – francuski pisarz i polityk, czołowy przedstawiciel wczesnego romantyzmu. Należał do zwolenników Napoleona Bonapartego, nastepnie – w dobie restauracji – bronił postaw rojalistycznych i wiary katolickiej. Napisał m.in. Duch wiary chrześcijańskiej (1802, wyd. polskie 1816), Pamiętniki zza grobu (1848-50, wyd. polskie 1849-52), Essai historique, politique et moral sur les révolutions (1797).

 

Émile de Girardin (1778-1832) – francuski polityk i magnat prasowy.

 

Ernest Renan (1823-1892) – francuski historyk, filolog i teolog, profesor w Collége de France (od 1862), członek Akademii Francuskiej (od 1876). Głosił tezę, że religia ma czysto ludzką genezę, natomiast Chrystus był jedynie najdoskonalszym z ludzi. Opublikował m.in. L'Histoire des origines du christianisme, t. 1-8, 1863-83).

 

 Ercole Consalvi (1757-1824) – kardynał, sekretarz stanu Państwa Kościelnego – godność tą utracił po obiorze na na papieża Leona XII.

 

 Alphonse de Lamartine (1790-1869), francuski poeta i polityk liberalny, członek Akademii Francuskiej (od 1830). Napisał m.in. Histoire des Girondins (tom 1-8, 1847) oraz liczne liryki, które przyniosły mu miano jednego z twórców francuskiego romantyzmu.

Gallikanizm – doktryny w wymiarze teologicznym głoszące konieczność ograniczenia wpływu papieży na kościół we Francji, w wymiarze politycznym zaś postulujące podporządkowanie go władzy świeckiej króla. Swe apogeum osiągnął za panowania Ludwika XIV.

 

Jean Baptiste Henri Lacordaire (1802-1861) – francuski pisarz religijny, adwokat. W 1840 wstąpił do zakonu dominikanów. Członek Akademii Francuskiej (od 1860 r.). Wraz z Lammenais'em i Montalembertem wydawał dziennik „L'Avenir” (od 1830 roku).

 

Johann Joseph von Görres (1776-1848) – niemiecki pisarz i myśliciel polityczny. W młodości pozostając pod wpływem idei francuskiego oświecenia i haseł rewolucji francuskiej, krytycznie odnosił się do Kościoła katolickiego, jednak w drugim okresie twórczości stanął po stronie obrońców papiestwa, snując refleksje istotne dla dalszego rozwoju katolickiej myśli w Niemczech. Autor m.in. Deutschland und Revolution (1819), Europa und die Revolution (1821).

 

Franz Xaver Benedikt von Baader (1765-1841) – niemiecki myśliciel konserwatywny, profesor uniwersytetu w Monachium (1826-1838), uznawany za prekursora niemieckiego ruchu chrześcijańsko-społecznego.

 

Adam Heinrich Müller (1779-1829) – niemiecki publicysta konserwatywny, myśliciel społeczny i polityk; przedstawiciel romantyzmu politycznego. Popularność zdobył za sprawą wystąpień przeciw rewolucji francuskiej i filozofii oświecenia. Napisał m.in. Von der Idee des Staates und ihren Verhältnissen zu den populären Staatstheorien (1809), Die Elemente der Staatskunst (1809), Versuche einer neuen Theorie des Geldes (1816), Die Theorie der Staatsaushaltung (2 tomy, 1812), Von der Notwendigkeit einer theologischen Grundlage der gesammten Staatswissenschaften und der Staatswirtschaft (1819), Vermischte Schriften über Staat, Philosophie und Kunst (1821).

 

Johann Joseph Döllinger (1799-1890) – znany niemiecki katolicki historyk i teolog, badacz dziejów Kościoła.

 

Cezary Plater (1810-1869) – hrabia, działacz polityczny i społeczny. Walczył w powstaniu listopadowym, po którego klęsce wyemigrował. Był prezesem Towarzystwa Literackiego Polskiego w Paryżu. Współpracował z Hotelem Lambert.

 

Ludwik Filip I (1773-1850) – wywodził się z orleańskiej linii Burbonów, po obaleniu Karola X w 1810 zasiadł na tronie, przyjmując tytuł króla Francuzów miast króla Francji, pragnąc tym samym podkreślić „ludowe” źródło legitymizacji swej władzy. Obalony przez rewolucję lutową 1848 roku, abdykował i wyemigrował do Anglii.

 

Koncert państw europejskich – określenie dla Rosji, Austrii, Prus, Anglii, które po pokonaniu napoleońskiej Francji decydowały o ówczesnym kształcie polityki europejskiej, m.in. zawiązując tzw. Święte Przymierze, mające wzajemnie gwarantować niezmienność ich posiadłości i chronić zagrożone rewolucyjnymi ruchami trony panujących w nich monarchów. Po restauracji Burbonów, do grona tego dołączono Francję.

 

Poczwórne przymierze 1840 r. – porozumienie Wielkiej Brytanii, Rosji, Prus i Austrii, wymierzone przeciwko Francji, zawiązane w czasie zatargu turecko-egipskiego, w którym Francja poparła ostatecznie przegrany Egipt.

 

Sonderbund – zawiązany w 1845 roku związek katolickich kantonów w Szwajcarii, który w 1847 starł się w wojnie domowej z kantonami protestanckimi. Po jego klęsce, w 1848 roku w Szwajcarii wprowadzono liberalną konstytucję. Po stronie zwycięzców stała Anglia, przegranych wspierały Francja i Austria.

 

Thomas Paine (1737-1809), urodzony w Anglii publicysta, pisarz i polityk republikański. W 1774 roku udał się Ameryki Północnej, gdzie wspierał hasła oderwania tamtejszych kolonii od imperium brytyjskiego. Walczył w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Przyjąwszy z entuzjazmem wieść o wybuchu rewolucji we Francji, udał się tam, rychło stając się deputowanym do Konwentu i współredaktorem projektu konstytucji 1793 roku. W 1795 roku powrócił do Ameryki. Za prace powstałe w czasie pobytu we Francji, w Anglii oskarżono go o zdradę stanu. Napisał m.in. Common Sense” (1776), The Rights of Man (1791-92), The Age of Reason (1794).

 

Bronisław Trentowski (1808-1869), główny „przedstawiciel tzw. „polskiej filozofii narodowej”, publicysta, pedagog. Pisywał m.in. na łamach „Biblioteki Warszawskiej”, „Tygodnika Literackiego”, „Orędownika Naukowego” i „Roku” oraz w wydawanym przez siebie w Paryżu piśmie „Teraźniejszość i przyszłość”. Wykładał na Uniwersytecie we Fryburgu. Początkowo zwolennik idei liberalnych i postępowych, po powstaniu krakowskim i rabacji galicyjskiej ewoluował ku poglądom bardziej tradycjonalistycznym, uznając szczególną rolę Kościoła i szlachty w Polsce jako ostoi narodowości. Opublikował m.in. Chowanna, czyli system pedagogiki narodowej (t. 1-2, 1842), Stosunek filozofii do cybernetyki, czyli sztuka rządzenia narodem (1843), Myślini, czyli całokształt logiki narodowej (t. 1-4, 1844).

 

Rabacja galicyjska – rzeź szlachty dokonana przez chłopów w 1846 roku, szczególnie krwawa w okolicach Tarnowa. O podburzenie włościan konserwatyści oskarżyli biurokrację austriacką i radykalnych demokratów. Dla tych ostatnich postawa chłopów była srogim zawodem, liczyli bowiem, iż wesprą powstanie, które w tym czasie wybuchło w Krakowie. Ponure doświadczenie 1846 roku istotnie wpłynęło na sposób oceny znaczenia kwestii chłopskiej w kolejnych dziesięcioleciach i wyciągane stąd praktyczne wnioski.

 

Noc Św. Bartłomieja – rzeź hugenotów przez katolików, dokonana w Paryżu 23/24 VIII 1572 roku.

 

Rzeź humańska – rzeź szlachty polskiej w 1768 roku, przez prawosławnych chłopów ruskich (ukraińskich), inspirowana przez władze rosyjskie które pragnęły tym samym dokonać odwetu za wystąpienie konfederatów barskich i stłumić polski szlachecki ruch narodowy na Ukrainie.

 

Klemensa Lothara Metternicha (1773-1859) – austriackiego męża stanu, jednego z najbardziej wpływowych polityków europejskich początku XIX wieku.

 

Pellegrino Rossi (1787-1848) – zamordowany na schodach gmachu parlamentu w Rzymie (15 XI 1848) polityk, pragnący w dobie rewolucyjnych wydarzeń 1848 r. i wobec tendencji zjednoczeniowych we Włoszech zachować prymat polityczny papieża, poprzez przyjęcie konstytucyjnych rozwiązań w Państwie Kościelnym.

 

Louis Eugéne de Cavaignac (1802-1857) – francuski generał i polityk, gubernator Oranu (1847) i Algierii (1848). W 1848 jako minister wojny stłumił powstanie robotników w Paryżu.

 

Auguste-Jules-Armand Polignac (1780-1847) – francuski polityk, premier w latach 1829-1830, uchodzący za symbol rządów reakcyjnych.

 

Grzegorz Turoneński (ok. 540-594) – kronikarz frankoński, biskup w Tours (od 573). Autor Historia Francorum, spisanej w 10 księgach.

 

Alexis de Tocqueville (1805-1859) – francuski myśliciel polityczny, autor słynnych dzieł O demokracji w Ameryce i Dawny ustrój a rewolucja.

 

Odilon Barrot (1791-1873) – francuski polityk, adwokat, przywódca tzw. lewicy dynastycznej za panowania Orleanów, premier Francji.

 

Louis Veuillot (1813-1883) – francuski publicysta katolicki, redaktor pisma „Univers”. Napisał m.in. Le parfum de Rome (2 tomy, 1861), Jésus Christ (1875), Paris Pendant les deux siéges (1776).

 

Ludwik Mierosławski (1814-1878) – działacz emigracyjny, wojskowy, pisarz polityczny, historyk wojskowości. Uczestnik powstania listopadowego, Wiosny Ludów, powstania styczniowego. Dla konserwatystów krajowych stał się symbolem dążeń wywrotowych, zagrażających podstawom ładu społecznego i bytu narodowego.

 

Józef Ćwierczakiewicz (1822-1869) – dziennikarz zaangażowany w prace Komitetu Centralnego Narodowego, przygotowujące wybuch powstania styczniowego; w czasie insurekcji agent zagraniczny Rządu Tymczasowego (działał we Francji i Anglii).

 

Émile Olivier (1825-1913) – francuski polityk, Napoleon III powierzył mu fotel premiera po wyborach 1869 roku, jednak już rok później gabinet Oliviera upadł.

 

Frédéric de Falloux (1811-1886) – francuski polityk.

 

Władysław Zamoyski (1803-1868) – hrabia, generał, współpracownik księcia Adama Czartoryskiego i Hotelu Lambert. W latach 1848-49 organizował oddziały polskie przy rządzie Sardynii, w 1855 w Turcji. W 1863 roku był agentem Hotelu Lambert w Wielkiej Brytanii.

Najnowsze artykuły