Pierwsze zjawienie się
historyczne w Polsce ludzi na urząd rozsądnych i z profesji dyplomatów przypada
na czasy pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. Kiedy haniebnemu sejmowi
Ponińskiego radzono podpisać akt samobójstwa, nie śmiano już do Polaków
przemawiać językiem starym, wzywać ich w imię Boga, w imię powinności, trzeba
było stworzyć język nowy: rozprawiano więc o okolicznościach czasu, miejsca,
o trudnościach, o nadziejach; nareszcie zaklinano obywateli w imię rozsądku,
aby przestali czuć po obywatelsku. „Gdzież rozsądek – wołano – chcieć
opierać się woli trzech dworów? Gdzie są środki oparcia się? Czy jest czas
po temu? Czy nie lepiej część poświęcić, aby resztę zachować, ze
skołatanego statku Rzeczypospolitej wyrzucić, dla ulżenia mu, kilka województw,
od chorego ciała Rzeczypospolitej dać odciąć cząstkę, której nie podobna uzdrowić?”
Etc. etc. etc. Tak sprawa ojczysta wpadła od tej chwili na języki sofistów!
Poczciwi
posłowie, szczególniej z głębi prowincji przybyli,
słuchali z podziwem nowych dla Polaka rozumowań; nie umieli, nie chcieli nawet
wdawać się w rozprawy, zatykali uszy na podobne bluźnierstwa; polskim rozumem,
polskim sercem nie mogli pojąć ani uczuć, jak to sejm miałby Rzeczpospolitą
rozdzierać, bliźnich swoich, współobywateli w niewolę zaprzedawać. Odpowiedziano
im, że sejm posiada la souveraineté!
Przybiegli na pomoc ludziom rozsądnym dyplomaci, zbrojni w obosieczne słowa
aliansów, gwarancji, traktatów, kartonów, neutralności, i nareszcie wzbogacili
słownik nasz wyrazem kordon, nad którym niegdyś tak dumali politycy
nasi, jak potem nad interwencją i nieinterwencją. Zgraja głupców i ludzi
bezdusznych wstydziła się przyznać, że tych wyrazów nie rozumie, rada była
popisać się z nauką, szermując nimi. Rejtan po raz ostatni przemówił starym
językiem, zaklinając na rany boskie, aby takiej zbrodni nie popełniać;
ludzie rozsądni okrzyknęli Rejtana głupcem i szalonym. Naród nazwał go
wielkim, potomność sąd narodu zatwierdziła.
Kiedy konfederaci barscy broń podnieśli, znaczna część narodu
podzielała ich uczucie, ale rozsądek i polityka tak się rozszerzyły między
szlachtą, że zamiast wsiadania na koń, zaczęto rozważać, czy sposobna była
pora, oczekiwać odpowiedzi z Wiednia, posiłków z Francji etc. Nareszcie
konfederaci napadli Stanisława Augusta: krzyknięto, że splamili honor narodowy,
konfederatów potępiono jako szalonych awanturników. Naród i potomność inny
wydały o nich wyrok.
Kiedy
na sejmie czteroletnim Korsak w każdą materię wtrącał dwa słowa: „Skarb
i wojsko! Wojsko i skarb!” zaklinając teoretyków, aby zamiast
tylomiesięcznego rozprawiania o prawach kardynalnych zaczęli od poparcia tych czynem,
wojną – ludzie rozsądni za to, że Korsak często parlamentarskich form
nie przestrzegał, nazwali go głupim, stronnicy Moskwy – szalonym.
Kiedy
Kościuszko stanął na czele narodu, kiedy Warszawę oswobodzono, Stanisław
August, przyjmując deputację rewolucyjną, rzekł na pół z płaczem: „To jest
wszystko pięknie! C’est sublime!
Ale, mości dobrodzieje, czyż to rozsądnie? Cóż to z tego będzie?...” Kościuszko
umarł na wygnaniu – ale zwłoki jego złożył naród w grobach królów naszych.
Stanisław August, rozsądny, pochowany był z honorami królewskimi – w
Petersburgu.
Kiedy
w czasie tworzenia się legionów młodzież polska, opuszczając krewnych, wyrzekając
się dóbr, przekradała się pod chorągwie Dąbrowskiego i Kniaziewicza, krzyczano
na tych zbiegów, obwoływano ich za szaleńców. Dąbrowski i Kniaziewicz w
ówczesnych pismach niemieckich wystawieni byli, jako szaleni awanturnicy.
Znajdował się między awanturnikami zbiegły od rodziny Wincenty Krasiński,
który później stał się rozsądniejszy.
O
rozsądnych ludziach rewolucji ostatniej zostawiamy sąd pokoleniom. Może nikt
z tych, którym zarzucają błędy, nie będzie obwiniony o złe chęci, o brak
miłości ojczyzny – może najczęściej przez wstyd fałszywy, przez bojaźń
śmieszności, przez żądzę popisania się z wiadomościami prawnymi i
parlamentarskimi, ludzie poczciwi nie śmieli radzić się uczucia swego,
sumienia, ale biegali po rozsądek do głowy i książek.
Co
z tego wszystkiego wnosimy? Oto, że rozsądek, czyli wzgląd na okoliczności
zmienne życia codziennego, nie jest trybunałem na sądzenie spraw, dotyczących
się wieków i pokoleń – że rozsądek pojedynczy jest często w sprzeczności z
rozumem narodowym, z rozumem rodu ludzkiego. W czasach, kiedy umysły,
chore na sofisterię, pozwalają sobie o wszystkim rozprawiać na prawo i na
lewo, rozum rodu ludzkiego, wygnany z książek i z rozmów, chowa się w
ostatnim szańcu, w sercach ludzi czujących. Wskazówką tych ludzi jest
uczucie powinności. Godna uwagi, że jeden z naszych generałów zasłużonych,
pierwszy, ile nam wiadomo, śmiał na czele pamiętników swoich militarnych
napisać te słowa: „Czułem, że o powinności nie wolno rozumować”.
Jeżeli
kto się spyta: „Cóż jest powinnością Polaka dzisiaj, w tej godzinie, w tym lub
owym zdarzeniu?” – nie podajemy siebie za wyrocznię, nie umiemy nic powiedzieć
człowiekowi, któremu jego sumienie nic nie mówi. Niech czeka! Lepiej
zrobi, nie mieszając się w wypadki i rozmowy. A jeśli szuka nauczyciela i książek,
niech weźmie na uwagę krwawą lekcję, demonstrowaną w Fischau,
w Kronstadt, niech rozbierze kurs polityki, który
wykładają bracia nasi przy taczkach w twierdzach pruskich. Tym tylko profesorom
przyznajemy prawo rozprawiać o działaniu teraźniejszym braci naszych w Polsce –
oni sądem przysięgłym wojennym zawyrokują o ich zasługach.
„Pielgrzym”
nie śmie mierzyć swoim rozsądkiem przedsięwzięcia i działania ludzi, którzy
czują, że powinni, że umieją i że mogą coś wielkiego dla dobra ojczyzny zdziałać.
Nie wciska się, jak nieproszony świadek, tym mniej jak sędzia, między sumienie
tych ludzi i Opatrzność! I drugim wciskać się nie radzi w przekonaniu, że
wszelki zamiar, o ile był czysty od widoków osobistych, od chęci wyniesienia
się lub poniżenia innych, o tyle się uda, to jest, przyniesie pożytek sprawie
ojczystej zaraz lub w przyszłości.
(„Pielgrzym
Polski”, 27 maja 1833)