Artykuł
Car a król

[w:] Wacław Sobieski, Studia historyczne, Lwów 1912.

 

 

Na Wawelu odbyła się w roku 1530 niewidziana dotąd koronacja, bo oto tym razem nie koronowano tu człowieka w pełni sił, ale dziecię dziesięcioletnie, pomimo to, że żył jeszcze i panował ojciec tego młodziutkiego pomazańca, Zygmunt Stary.

Był to jedyny w dziejach naszych wyjątek i ustępstwo, uczynione dla tego małoletniego wybrańca losów, wyjątek, uczyniony tylko dzięki wszechpotężnym wpływom matki królewicza, despotycznej Bony. Ta królowa Bona, która wszystkie skarby świata i wszystkie blaski chwały chciała złożyć u stóp swego ukochanego i rozpieszczonego jedynaka, która otoczyć go chciała wszelkimi wygodami i wykwintem, która oddała mu na usługi cały swój dwór i fraucymer, ta Bona ustroiła go tu teraz w najwyższe i najpiękniejsze błyskotki, bo na jego drobne skronie włożyła diadem królewski, a w wątłe dłonie oddała berło Piastów, aby mu w ten sposób z góry tron po ojcu zabezpieczyć.

Takie to promienne było zaranie życia królewicza Zygmunta Augusta, taki pierwszy jego występ na Wawelu.

Inna zupełnie dola miała przypaść w udziale rówieśnikowi[1] królewicza, carewiczowi Iwanowi, późniejszemu carowi Groźnemu. Podczas gdy młody Jagiellon opływał we wszystko i mógł być nazwany prawdziwym dzieckiem szczęścia, to tymczasem potomek Ruryka doznawać miał samych klęsk, udręczeń i najprzykrzejszych upokorzeń.

W przeciwieństwie do pieszczonego przez rodziców Zygmunta Augusta, carewicz miał zakosztować gorzkiej niedoli sierocej. Ma ledwo lat 3, kiedy odumiera go ojciec, lat 8, kiedy odumiera go matka, i to ta matka umiera nie śmiercią naturalną, ale otruta przez bojarów!

I odtąd osamotniony, biedny sierota, oddany zostaje na łaskę i niełaskę kaprysu ścierających się z sobą partii bojarów.

Wrażliwe dziecię musi patrzeć na okrutne walki tych koterii, musi patrzeć (jak później będzie wypominać Groźny), jak wszechwładny bojar Szujski rozwalać się będzie w butach po łożu jego ojca i rozdrapywać skarb carski.

Rozzuchwaleni bojarzy dali się wówczas dobrze we znaki młodemu carewiczowi i czynili wszystko, aby go przeciw sobie rozdrażnić i do zemsty pobudzić. Jakby naumyślnie, odbierali mu z przed oczu wszystko co polubił, w czym się kochał. A więc otruli mu matkę, potem oderwali odeń jego ulubioną mamkę, wreszcie ulubionego towarzysza zabaw, Woroncowa, spoliczkowali w jego oczach i wypędzili precz na wygnanie. Karbował sobie dobrze to wszystko młody carewicz, aby kiedyś dać swym ciemięzcom sowitą a krwawą zapłatę. On sam wziął od nich lekcję barbarzyństwa, wprawił się do terroru, nabrał hartu i bezwzględności, a przede wszystkim, zostawiony zawsze sam sobie nauczył się w przyszłym życiu polegać tylko na sobie i sobie tylko ufać.

Zupełnie inaczej Zygmunt August. Ta rozpieszczona przez matkę cieplarniana latorośl Jagiellonów nauczyła się jednego: słuchać swej despotycznej i niezłomnej matki i spełniać jej wolę. I stąd to, nie zdoławszy wyrobić sobie hartu woli, będzie odtąd zawsze w przyszłym życiu oglądać się za kimś, kto by nim kierował i nim powodował: że wspomnę tylko o owym przyszłym despotycznym jego doradcy, Radziwille Czarnym.

Jakże bo też inne od Iwanowego było wychowanie królewicza. Jakże mógł nabrać energii Zygmunt August, kiedy jego wychowawca, Opaliński, powstrzymywał go nawet od łowów z sokołem, wyrażając obawę, aby tego rodzaju polowania nie rozbudziły w nim skłonności do okrucieństwa i nie zatwardziły jego serca. A kiedy w takiej zniewieściałości, „wśród pląsów i śpiewów”, chowano Zygmunta Augusta, równocześnie na Kremlu młody Iwan właśnie z góry zaprawiał się do swoich przyszłych Neronowych występów, gdy jeszcze jako mały dzieciak, w towarzystwie nadwornych psiarzy lubił z piętra rzucać psy i potem paść swój wzrok widokiem cierpień i agonii tych zwierząt. Nic też dziwnego, że pod wpływem tak różnego wychowania wyrósł z jednej strony pan tak czułego i miękkiego serca, jak August, a na Kremlu, bezwzględny i okrutny Iwan, ów Iwan, który, mając ledwo lat 13, rozkaże tym samym psiarzom sprzątnąć bojara Szujskiego i czynem tym zainauguruje długoletnią krwawą tyranię...

Sama Moskwa takim go wychowała i urobiła, gdyż sama przywykła od dawna do ciężkich razów bicza tatarskiego, tak że już wprost nie mogła sobie wyobrazić typu i ideału prawdziwego władcy, który by nie był bezwzględny, stanowczy, surowy i nieubłagany. Dla narodu moskiewskiego szczytem władzy był właśnie taki car, jakim był Iwan Groźny, car, który szerzył dokoła siebie niemy strach i przerażenie, car, co kazał czcić siebie, jak samego Boga i umiał bez najmniejszego skrupułu sumienia składać hekatomby z ofiar ludzkich na ołtarzu państwa! Jeśli dla owoczesnego społeczeństwa moskiewskiego (jak widać ze współczesnej książki obyczajowej: „Domostroj”) jest ideałem ojca rodziny taki groźny ojciec, co umie dobrze smagać pletnią tak swą żonę, jak i dzieci, toć oczywiście ideałem władcy dla takiego narodu był też taki car-kat, który umiał narodowi grozić, a nawet katować go owym osławionym kosturem, zakończonym w dziryt – słowem, taki car, na którego widok krew by się w żyłach mrozem ścinała. Iwan znał też swój naród i dlatego później tłumaczył królowi polskiemu (Stefanowi), że po to właśnie każe swej straży trzymać przed swym tronem na ramionach obnażone topory, aby stąd szła, jak mówił, „groza” na lud. On czuł, że ten lud za tę „grozę” będzie mu dziękować, że będzie mógł, jak „Król-Duch” Słowackiego, powiedzieć o sobie:

 

że mnie ukochano

Za siłę i za strach i za męczarnie,

Gdym wyszedł, lud giął przede mną kolano,

Ludowiec, który się k’ pasterzom garnie...

 

Tak jest! Ten lud istotnie „kochał go za męczarnie”. Iwan miał tego najlepszy dowód na głośnym w owych czasach przykładzie jednego bojara, który za jakieś drobne przewinienie został na rozkaz Iwana wbity na pal i męcząc się jeszcze przez całą dobę, nic innego nie mówił do swej żony i dzieci, stojących podle słupa, jak tylko same błogosławieństwa dla cara, powtarzając: „Boże, chroń Cara...”

Zupełnie inne miał usposobienie i upodobania naród polski, i zupełnie też innym stał się Zygmunt August. On wiedział, że, aby coś przeprowadzić i przeprzeć w Polsce i w ogóle w niej rządzić, to trzeba działać nie przez gwałt, ani przez przemoc, ale trzeba sobie zyskać naród przystępnością, popularnością, łagodnością i zamiast otaczać się jak Iwan, bizantyńskim ceremoniałem, trzeba, przeciwnie, poniżać się i odzierać z blasku majestatu. Wybornie był o tym przeświadczony Zygmunt August i zwykł był mawiać, że on umie więcej zyskać u swoich Polaków jednym uchyleniem czapki, niż inni monarchowie strachem i groźbą. Toteż kiedy na sejmie Unii Lubelskiej panowie litewscy runęli przed nim na kolana, on mówił do nich z emfazą: „Klękanie Panu Bogu samemu czynić mamy a nie ziemskim panom...” On wiedział, że takim powiedzeniem ujmie sobie serca Polaków, którzy wraz z kronikarzem Lubienieckim będą podnosić z uznaniem, że „August nie pyszny”; on doskonale wiedział, że niczym tak sobie nie kupi poparcia u senatorów, jak tym, że każe im na bankietach mówić do siebie poufale per „Ty”...

W Polsce trzeba było być „królem malowanym”, trzeba było być, jak Zygmunt August, „dojutrkiem”, tj. odkładać wszystko do jutra i o niczym nie decydować doraźnie, słowem, trzeba było być, jak natrząsał się Groźny z Zygmunta Augusta, „niewolnikiem niewolników”. Kiedy Zygmunt August zapytał raz Pszonki, założyciela Rzptej babińskiej, kto jest w Babinie królem, odpowiedział ten z humorem: „Boże, uchowaj, abyśmy, póki żyć będziesz, innego pana obierać sobie mieli”. Królem „babińskim”, a więc królem do niczego, zwała szyderczo Zygmunta Augusta szlachta polska, ale, choć sobie z niego w ten sposób pokpiwała, to jednak wcale nie pragnęła innego rodzaju władcy, owszem, lubiła go, bo właśnie chciała mieć na tronie takiego, skutego kajdanami swych praw niewolnika. Ona takiego Iwana Groźnego nie ścierpiałaby na Wawelu ani godziny, ona nie zrozumiałaby wprost całego owego moskiewskiego, jak go później nazwał Mickiewicz, „heroizmu niewoli”, przede wszystkim zaś czułaby wstręt do tylu okrucieństw, jakimi splamił sobie ręce Iwan Groźny. Czułby wstręt do tylu morderstw ten naród, o którym współcześni obcy podróżnicy i dyplomaci podnoszą z uznaniem, że ma krew dziwnie „łagodną”[2].

Toteż rzecz znamienna: kiedy naród moskiewski za najszczytniejszą cechę u Iwana uznał to, że szła od niego groza, i w nagrodę też za to kronikarze Moskwy wyryli mu na kartach dziejów przydomek „Groźny”, to tymczasem Polacy w swym królu uznali jako najwznioślejszy rys charakteru, zupełnie przeciwną cechę, podnosząc przez usta swego kronikarza Bielskiego, że „była w nim ludzkość wielka”...

Ta różnica w traktowaniu swych poddanych wystąpiła u obu monarchów w całej pełni już zaraz na wstępie ich rządów. Dziwnym bowiem zbiegiem okoliczności tak jeden, jak i drugi, w tej samej chwili, kiedy obejmują ster rządów, spotykają się oko w oko z buntem własnych poddanych, z buntem, który w obu krajach wybucha niemal równocześnie (1547/8).

Jeden – to rokosz, który podnosi czerń miasta Moskwy z powodu strasznego pożaru tej stolicy, pożaru, który obrócił w perzynę nie tylko to miasto, ale i sam Kreml.

Bunt moskiewski to bunt żywiołowy, bunt zabobonnej, ciemnej tłuszczy, która rozwścieczona tym pożarem chce koniecznie znaleźć sprawców tej pożogi i w końcu mści się za nią, mordując familię Glińskich, najbliższych kuzynów Groźnego, i nawet atakuje dom samego cara i z wrzaskiem domaga się, aby wydał im resztę Glińskich. Cóż miał uczynić Iwan? Na zamordowanie swych kuzynów odpowiedział mordem. Kazał prowodyrów motłochu ująć i stracić, i czerń przestraszona rozbiegła się do domów...

Z zupełnie innym materiałem miał do czynienia Zygmunt August. Wprawdzie i szlachta polska występuje bardzo krańcowo, i niektórzy nawet wypowiadają mu posłuszeństwo i chcą sobie obierać „innego króla”, a na sejmie podnoszą taki wrzask, że król, chcąc bronić swej pięknej Barbary i swego małżeństwa, musi po kilkakroć wołać: „silentium”. Ale jednak ta szlachta jest inna od owej czerni moskiewskiej. Ona, choć nienawidzi tych Radziwiłłów, skuzynowanych teraz przez Barbarę z królem, to jednak nie morduje ich, jak owa tłuszcza Glińskich. Występuje mniej dziko i daleko oględniej i dostaje też za to inną, gładszą, niż tam, odpowiedź, odpowiedź, którą jej daje król, zdjąwszy swej czapki, odpowiedź, w której król tylko ją łagodnie przekonywa i tak przemawia do rozumu jej i do serca, że w końcu ją rozbraja.

Różne to były bunty, ale u obu władców wywołały podobne refleksje: obu przyprowadziły na przypuszczenie, że jednak poza plecami tych zbuntowanych tłumów muszą być jacyś ukryci podżegacze, których trzeba koniecznie wyśledzić i z nimi się rozprawić. I z jednej strony Iwan poza tą tłuszczą odkrywa spiskujących bojarów (Szujskich), którzy, zazdrośni o wpływ na Iwana, podburzyli motłoch uliczny na Glińskich. A tak samo Zygmunt August dostrzegł również rękę takich wielmożów (jak Kmita i Górka), zazdrosnych o wyniesienie Radziwiłłów.

Odtąd też coraz bardziej obaj się w tym przekonaniu umacniają, że właściwymi wrogami tronu są nie te zbuntowane tłumy, ale najwybitniejsi bojarzy i senatorowie, i dlatego też z jednej strony w Moskwie Iwan postawi sobie za zadanie zniszczyć bojarstwo i radę bojarską, gdy Zygmunt August równocześnie zabierze się do podkopania senatu.

I obaj władcy te same tłumy, które ci oligarchowie i podburzali, i popychali na tron, teraz na odwrót zwracają je przeciw tym samym bojarom i senatorom i obaj wywieszają hasło niby demokracji.

A jednak jakaż różnica! Jak zupełnie inaczej wygląda ta gwardia, którą każdy z tych władców otoczył swój tron, jak inaczej wyglądają ci pomocnicy, których oni użyli do walki z oligarchią, dla ochrony swego tronu.

Tam, w Moskwie, Iwan zorganizował sobie rodzaj policji, tzw. opryczników. Iwan wziął od nich przysięgę bezwzględnego posłuszeństwa, umiał wśród gorących modłów i praktyk tchnąć w nich niewolniczy zapał dla idei caratu; z tą to gwardią siepaczy dokonywał strasznych czynów terroru wśród moskiewskiej hierarchii duchownej i świeckiej.

Podczas gdy w Moskwie grasuje ta straszna świta „jakobinów” carskich, to tymczasem Zygmunt August dokonuje dzieła demokracji przy pomocy zupełnie innych ludzi, a mianowicie dokonuje go z posłami sejmowymi, z izbą poselską.

Wprawdzie i to grono posłów wiąże się z królem i uderza nadzwyczaj ostro na panów i biskupów. A jednak jak ci trybunowie polscy ludowi odskakują i różnią się od tamtych „piekielników carskich”. Tam, w Moskwie, traktuje car swych siepaczy, jak swych niewolników, gdy tu w Polsce, oni są prawdziwymi wybrańcami narodu, jego kwiatem, są szczytem myśli narodowej, i nie król im, ale raczej oni królowi swą wolę narzucają. Tam, w Moskwie, car stroi tych swoich opryczników w mundur, wedle swego upodobania i kaprysu, rozkazując na czapraku wyszyć im za godło miotłę i łeb psa na znak ich psiej wierności do tronu. Tu, w Polsce, nie Zygmunt August, ale ci posłowie stanowią modę, i sam król na ich wzór ubiera się w ziemiańskie szataczkowe ubranie na znak, że odtąd pójdzie za ich programem i wolą.

Najważniejsza jednak różnica to jest ta, że Iwan Groźny żadną miarą nie pozwolił mieć swoim oprycznikom jakichkolwiek stosunków z bojarami i raz na zawsze przeciął między nimi wszelkie związki, gdy tymczasem w Polsce wszyscy ci krzykliwi posłowie i cały ten tłum „szaraczkowej” szlachty, pomimo że na razie miotają się na senatorów i trzymają niby z królem, to jednak zawsze doskonale to czują, że należą wraz z senatorami do tych samych rodów i herbów, i dlatego też, jak tylko zdobędą pewne ustępstwa, to zaraz znajdą drogę do porozumienia się z senatem, i zaraz brać szlachta wpada w objęcia braci senatorów. tak, że w rezultacie nie z królem, ale przeciw królowi stanął okoniem rozszerzony, zjednoczony i świadomy swych interesów, idący ławą stan szlachecki, i tak, zamiast silnej władzy i rządu wyrosła – „złota wolność”.

Zupełnie inaczej w Moskwie. Tam wśród bojarów nie było wcale świadomości stanowej ani solidarności, bojarzy walczyli z sobą wzajemnie i szli luzem, i stąd Iwan Groźny zdołał całe bojarstwo zgnieść i rzucić pod swe stopy i porównać wszystkich w jednej wspólnej niewoli...

I stąd to, w tym samym czasie, kiedy Moskwa staje się piekłem dla bojarów, Polska staje się rajem dla szlachty; stąd to, kiedy Iwan jest najwybitniejszym niszczycielem arystokracji moskiewskiej, to Zygmunt August jest królem – szlacheckim.

Nic nie jest tak wymownym przykładem tej różnicy między Zygmuntem Augustem a Iwanem Groźnym, jak bezustanna emigracja bojarów, uciekających właśnie w tych czasach z Moskwy do Polski. Jak ptaki pod jesień, jeden bojar za drugim ucieka od mroźnych lodów północy, aby szukać schronienia w kraju złotej wolności, a przede wszystkim ów najgłośniejszy kniaź Kurbskij, który, przybywszy do Zygmunta Augusta, w sławnym swym liście[3] złorzeczy tyranowi północy i wyzywa go za jego okrucieństwa na ostateczny sąd Boga, za co, jak wiadomo, w „Królu Duchu” Słowacki wystawił mu pomnik w cudnych pieśniach o Świtynie i jego pośle, Zorianie (któremu, jak każe legenda, srogi tyran, czytając list, przewierca sławnym kosturem nogę).

Ale do Polski uciekają z Moskwy nie tylko bojarzy. Za nimi ciągnie z Moskwy drukarz, Fiedorow, za nimi ciągną też wszyscy ci, co zaczynają zbaczać od starych zasad, a przede wszystkim od prawej wiary cerkiewnej, i przejmować się nowinkami religijnymi.

Oni nie mają co robić w kraju Iwana Groźnego, bo ten stał nieugięcie i niezłomnie przy starej wierze prawosławnej, uważając ją za fundament swego caratu (broniąc jej zapamiętale w dysputach czy to z Jezuitą Possewinem, czy z bratem czeskim Rokitą).

Zupełnie inaczej Zygmunt August. Ten nie stanął silnie na gruncie żadnej wiary. Był katolikiem, ale w r. 1563 nadał zupełne równouprawnienie schizmatykom i czynił wszelkie ustępstwa nowowiercom a na sławnym sejmie Unii Lubelskiej (1569) wyrzekł pamiętne słowa: „Niech mię też żaden tak nie rozumie, abym kogo miał przywodzić do wiary okrucieństwem albo srogością jaką, albo czyje sumienia obciążać. Iście, że nie jest ta intencja moja, bo też wiary nie moja rzecz budować”[4].

Nic tak dobitnie nie maluje tolerancji, a również braku decyzji u naszego Jagiellona, jak owa chwila, kiedy, zaproszony przez Radziwiłła, gotów już był odwiedzić zbór kalwiński w okolicach Wilna i już siadł na koń, gdy wtem stanął przed nim katolicki biskup, ubrany w szaty kościelne, ujął konia królewskiego za cugle i zawiódł do kościoła katolickiego. Ta scena najwymowniej odrysowuje tę chwiejność naszego Jagiellona w przeciwieństwie do twardego i niezłomnego Iwana Groźnego, który by nigdy nie ścierpiał, aby ktokolwiek wodził cuglami jego rumaka. Ta scena jest wymownym dowodem, jak inny wiał duch z tej strony Dniepru, a inny z tamtej.

Tam, za Dnieprem, wszystko dzieje się tak, jak sam car chce, tu, w Polsce, jak kto chce! Tam wyłączne panowanie prawosławia, tu tolerancja dla wszystkich wiar, choćby najjaskrawszych sekt!

Tam wyłączne panowanie jednego narodu ruskiego, tu pokój i zgoda wśród różnych ras, wśród Polaków, Niemców, Rusinów i Żydów; tam państwo jednolite z jednej bryły, tu federacja różnorodna!

Tam cementem miał być strach i „groza”, tu braterstwo, „ludzkość” i miłość wśród braci szlachty!

Tam zrównanie wszystkich w niewoli wobec cara, tu „złota wolność” jednego stanu szlacheckiego!

Tam potężny gmach samodzierżawia, zbudowany w kałużach krwi, gmach, na którego czele stoi car – car dziedziczny; tu republika platońska, piękna, jak marzenie, z królem na czele – z królem elekcyjnym na czele!

Takie to, w tak sprzecznym stylu budowane gmachy wyrastały tuż koło siebie: jeden był antytezą drugiego. Oczywiście, obaj budowniczowie tych diametralnie różnych budowli, granicząc z sobą o miedzę, doskonale sobie zdawali sprawę ze wzajemnego, tak daleko idącego przeciwieństwa, rozumieli dobrze, że są rywalami na śmierć i życie, i że tworzą wrogie sobie i coraz to bardziej sprzeczne centra Słowiańszczyzny, jedno na Wawelu, a drugie na Kremlu (tj. Krym – gorodzie!)

Każdy z nich patrzał zazdrośnie na gród swego rywala i bał się, aby go nie przerósł. Każdy dla swego tronu i korony chciał zdobyć jak najwięcej blasku i uroku, i wyżej wspiąć się od swego współzawodnika w dostojeństwie, godności, znaczeniu i tytułach. Wszakże ten Iwan chce być najwyższym monarchą w Słowiańszczyźnie, on pierwszy z władców moskiewskich koronuje się uroczyście na cara i otacza ten tytuł czcią niemal religijną. I tu wybucha waśń i zazdrość. Tego tytułu „car” w żaden sposób nie chce mu przyznać Zygmunt August, za co w zamian Iwan nie tytułuje go królem, ale tylko księciem litewskim.

Cały ten spór o najwyższy tytuł w Słowiańszczyźnie – nie był to tylko spór o czczą formalność. Na tle tego sporu rozgrywała się walka o coś więcej, a mianowicie o Ruś! O tę Ruś, która leżała między obu rywalizującymi z sobą słowiańskimi dynastiami. O tę Ruś zabiegał Iwan Groźny, gdyż chcąc pozować na cara, czuł dobrze, że do zupełnego blasku majestatu carskiego brak mu było właśnie Kijowa, tej prastarej stolicy św. Włodzimierza, przechowującej tradycje dawnych Rurykowiczów kijowskich. Ta zaś prastara stolica i główny zrąb dawnej Rusi Ruryków, była w ręku jego rywali Jagiellonów, i stąd walka z Zygmuntem Augustem o to stare dziedzictwo swoich antenatów stała się teraz jego programem, programem, który zaakcentował właśnie przez przyjęcie tytułu cara Rusi, i to „cara wszystkiej Rusi”.

Do jakiego stopnia ta walka przejmuje obu rywali, a szczególnie Zygmunta Augusta, to widać np. z wielkiego wrażenia, jakie wywołuje na ostatnim Jagiellonie wiadomość, że Iwan zdobył Połock. Na wiadomość o tej stracie, w obliczu całego sejmu zalał się łzami. Pod wrażeniem też tych zaborczych roszczeń Moskwy do całej Rusi, Zygmunt August obmyślił dla Polski ratunek: unię. W obawie, aby Iwan po bezpotomnej śmierci nie oderwał od Polski całego ruskiego wschodu, postanawia za życia swego spoić Litwę i Ruś tak silnym węzłem z Koroną, żeby już nigdy odpaść nie mogły. I tu rodzi się myśl unii, unii, która ma się stać ostoją dla państw Jagiellonów przeciw napastniczemu caratowi, ma się stać przeciwnym mu ośrodkiem centralizacji i skojarzeniem nowej republiki federacyjnej pod hasłem: „Unus rex, una natio, una lex”.

Rzucił to hasło i za tym powabnym programem federacji i złotej wolności poszły też wnet i Inflanty i Prusy zachodnie i Litwini, wśród których pierwszym i najgorliwszym agitatorem za unią był sam król. Tam, na Litwie, Zygmunt August sam rewolucjonizował niższą szlachtę przeciw magnatom, pobudzał ją do życia parlamentarnego i podkopywał nawet powagę własnego stanowiska, zrzekając się dziedziczności tronu. Ale nie dość tego było szlacheckiemu królowi! Zygmunt August niestrudzony agitator „złotej wolności” i unii, podjął myśl jeszcze dalej idącą, myśl rozszerzenia tej propagandy jeszcze dalej, aż hen poza Dniepr, aż w samą głąb Moskwy, aby tam, w własnej ojczyźnie rywala, tą złotą wolnością podkopać jego tron, podważyć i zburzyć carat moskiewski! W tym też celu wysyła nawet do Moskwy takich agentów, jak bojar Kozłow, i czeka, rychło od wschodu ujrzy łunę wybuchającej przeciw carowi rewolucji bojarów.

Ale Iwan Groźny rozumiał dobrze, jak groźne niebezpieczeństwo grozi jemu i caratowi od chwili zawarcia unii lubelskiej. Toteż gniew jego wprost nie miał już granic, kiedy na domiar tego wszystkiego dowiaduje się, właśnie w chwili zawierania unii lubelskiej, że hasła tej unii oczarowały i zwabiły nawet niektóre z jego własnych ludów i że mianowicie mieszkańcy W. Nowogrodu wygotowali już pismo do Zygmunta Augusta, ażeby odpaść od Moskwy i złączyć się z Litwą... Na wieść o tym Iwan wpadł w jakiś niepohamowany szał krwiożerczy, wpada do Nowogrodu, każe zatłuc pałkami setki czerńców, równa z ziemią hale targowe, na rynku torturuje w wyszukany sposób spiskowców, a w końcu każe rzucać z mostu do rzeki i topić całe setki i tysiące nieszczęśliwych Nowogrodzian i Nowogrodzianek, którym do piersi kazał przywiązywać ich własne niemowlęta.

Takim to krwawym dziełem masowego mordu odpowiedział Iwan na unię lubelską, na dzieło zbratania dwu narodów. W tym samym czasie, kiedy ostatni Jagiellon na drodze perswazji i układów dwa narody, jak pisał Kochanowski, „spinał sercem i myślami”, kiedy wiązał swe kraje litewskie z zachodnią cywilizacją, w tym samym czasie prawdziwie orientalny władca za wzorem chanów tatarskich topił w potokach krwi bunt tych, którzy chcieli zakosztować „złotej wolności”. Kiedy tam, w Lublinie, mówił Jagiellon do obu narodów: „Ufajcie sobie nawzajem, bo z ufnością tym większa miłość i zgoda między wami róść będzie”, to tu, w Nowogrodzie, syn Ruryków fundował swe państwo nie na zaufaniu i miłości, ale na męczarniach, na katuszach, na strachu i grozie. Tam, w Lublinie, działał Europejczyk, tu, w Nowogrodzie, człowiek „wschodu”.

Poza tym wszystkim był jeszcze jeden powód, dlaczego Iwan dokonał w Nowogrodzie tak strasznej represji. Iwanowi chodziło dlatego tak bardzo o ten Nowogród, dlatego pragnął tak w tym właśnie miejscu wytępić doszczętnie tego szerzącego się raka zdrady i buntu, gdyż przez ten Nowogród właśnie Moskwa sięgała ku Bałtykowi. Dotarcie do tego morza i do tych miejsc, gdzie później stanie Petersburg – to był jeden z najwybitniejszych celów polityki Iwana, a zarazem jedna z najważniejszych przyczyn jego walki z Zygmuntem Augustem. Zygmunt August bowiem rozumie całe niebezpieczeństwo dla Polski, gdyby ten jej nieśmiertelny rywal dorwał się do wybrzeży bałtyckich, broni mu z całych sił tego przystępu i wyrywa mu Inflanty.

Aby w tych śmiertelnych zapasach o oddech ku życiodajnym falom morza zyskać sobie sojusznika, Zygmunt August wpada na szczęśliwy pomysł związania się ze Szwecją i oddaje rękę swej siostry Katarzyny Janowi, przyszłemu królowi szwedzkiemu. Tym zręcznym manewrem godził Zygmunt August w Iwana, i to tym więcej, że właśnie sam Iwan zabiegał uprzednio o rękę Jagiellonki. Toteż niełatwo zniósł Iwan Groźny ten grochowy wieniec. Odpalony konkurent kipiał od gniewu i przysięgał, że trupem położy brata Katarzyny, nawet zamyślał przemocą wyrwać Jagiellonkę od boku jej męża, Jana[5].

Od chwili tej rekuzy, gdy wszelka nadzieja związków krwi między obu dynastiami, Jagiellońską i Rurykową, znikła raz na zawsze, od tej chwili wybucha już w całej pełni nieugaszony rozbrat między tymi dwoma reprezentantami tych słowiańskich dynastii. Ten Jagiellon i ten potomek Ruryka odczuwali do żywego teraz tę zawiść wzajemną, jaka od wieku tliła między tymi dwoma współzawodniczącymi rodami. Odczuli to tym więcej, że obaj byli ostatnimi wyrazicielami tych dwu dynastii i, jako – „ostatni”, tym dosadniej streścili w sobie, skupili i urzeczywistnili wszystkie dążenia tych dwu zawistnych sobie rodzin.

Jeden z nich, Iwan, którego można nazwać ostatnim wyrazicielem dynastii Rurykowiczów – bo syn i jego następca Fiedor to jest moralne zero – Iwan, powtarzam, doprowadził do szczytu samodzierżawie i carat, a więc spełnił ten program, który sobie zakreśliła i wypracowała dynastia. Drugi z nich, ostatni Jagiellon, doprowadził do skutku tę unię, którą (mimo wszelkich[6] zastrzeżeń) ostatecznie przygotowała dynastia Jagiellońska...

Tak więc te dwie ostatnie latorośle dwu wymierających dynastii zostawiły swym narodom na dalszą wędrówkę dziejową tak różne hasła, zostawiły im w testamencie dwa tak różne drogowskazy; obaj wskazywali im drogi w dwie zupełnie przeciwne strony, i dopiero przyszłe dzieje miały wykazać, która to droga miała zawieść na manowce, a która miała zaprowadzić do krainy szczęścia i do ziemi obiecanej.

Kto wie nawet, czy u samego Jagiellona, pod sam schyłek jego żywota, nie zachwiała się wiara w zbawienność haseł szlacheckich? W przededniu śmierci jakieś zwątpienie i pesymizm bije z tych czarnych, pełnych melancholii oczu i od tej bladej twarzy i od tej żałobnie przybranej postaci polskiego króla-Hamleta.

Otoczony zalotnicami, przezywany przez magnatów Sardanapalem, ostatni Jagiellon gaśnie bezpotomnie i w obliczu nieuchronnie teraz nadciągającej groźnej burzy bezkrólewia przemyśliwa, jakby tę burzę zażegnać, a pogrążony w czarnych myślach, wpada na pomysł, który zdaje się być wprost zaprzeczeniem całego jego dotychczasowego programu życia.

Oto podsuwa Polakom radę, aby po jego śmierci wybrali na tron polski monarchę „z północy”, tj. nie mniej nie więcej, tylko Iwana Groźnego, a więc tego samego, z którym walczył przez całe życie. Jak to? Więc ten nieubłagany wróg jego zasad ma wstąpić na Wawel i skronie tego tyrana ma dotknąć korona dobrotliwych Jagiellonów? Więc oddać wszystkie tajniki państwa i cały ster Rzeczypospolitej temu chytremu Rurykowiczowi, aby wszystko w niej wywrócił i przeinaczył? Czy rzucając taką myśl, nie uląkł się Zygmunt August o swój Wawel i o wszystkie na nim skarby i świętości narodowe i choćby nawet o te jego ulubione przepyszne kobierce flandryjskie, którymi sam Zygmunt August z taką pieczołowitością ozdobił ściany swego zamku wawelskiego, a które w końcu istotnie miały powędrować tam, na północ, aby zdobić dziś pałac w Gatczynie?

Oczywiście Zygmunt August rzucając myśl wyboru Iwana, spodziewał się zgoła odmiennych owoców. Syn chytrej Włoszki, ofiarując Iwanowi koronę Jagiellonów, był przekonany, że nie tylko przez to nie podkopie własnego gniazda, ale, przeciwnie, podkopie Moskwę, bo tą drogą otworzy bramy Moskwy dla propagandy polskiej unii i wolności, bo tą drogą polski żywioł weźmie górę nad moskiewskim i go pochłonie.

Ale również pewien był siebie i sił własnego narodu Iwan Groźny i dlatego i on nie odtrącił tego projektu. Owszem, sam się oburącz chwycił tej myśli i już sobie układał i zastrzegał, że na Wawelu będzie go koronować nie prymas polski, ale sprowadzony metropolita moskiewski, i już sobie roił, że podsyci prawosławie na Rusi litewsko-ruskiej i przyłączy ją wraz z Kijowem do Moskwy.

Nic dziwnego, że, wobec takich warunków Iwana, jego kandydatura na obu elekcjach po śmierci Zygmunta Augusta upada. Na tych elekcjach dowodnie się właśnie okazało, jak wprost niemożliwa jest unia i połączenie tych dwu tak wrogich sobie i sprzecznych społeczeństw, z których każde niezłomnie strzeże swych dogmatów i żadną miarą od nich nie chce odstąpić. Na tych elekcjach w obliczu świata rozwarła się przepaść między dwiema antytezami w świecie słowiańskim, i, jak dotąd zawsze, tak i nadal Król Duch Słowiańszczyzny miał się przejawiać w dwu krańcowo przeciwnych postaciach, tak wyraźnie przez Słowackiego ukazanych. Jeden – to Król-Duch, wzorowany wiernie przez Słowackiego na Iwanie Groźnym, z tą nieubłaganą, żelazną, niezłomną wolą monarszą, co umiał „zahartować swój naród na ból” i „nauczył go śmiercią gardzić”; drugi Król-Duch – to ten, co sieje dokoła „Łaskawość pogodną” i „Dobroć cichą”, ten, co szerzy unię i tolerancję, ten, co ukochał ponad wszystko – wolność.

Dwa różne gusty, dwa różne duchy, dwa różne narody, których serce tak różnie bije, jak inaczej dźwięczy nam rozkołysany wawelski dzwon „Zygmunt”, a inaczej dzwoni ów drugi, nazwany Iwanem, kiedy weń biją na Kremlu.


[1] W pół roku po tej koronacji na Wawelu, rodzi się Iwan Groźny

[2] « Adeo gens sui sanguinis abstinens est et civili dissidio, quod armis decernendurn sit, abhorret ». Gratiani, De scriptis invita Minerva vol. II. (r. 1746, str. 215). - ,,O nas inne narody powiadają, że "dulcis est sanguis Polonorurn", Czubek, Pisma polityczne I, 510, 557, 692. – «E sebbene il sangue polacco sia dolce» Wierzbowski, V. Laureo str. 270, też Choisnin o tym, że naród polski wzdryga się każdego krwi rozlewu. Kontrast tym więcej się uwydatnił, że to były czasy „wojen religijnych”, czasy kiedy panowali tacy, jak Henryk VIII, Filip II, Eryk XIV.

[3] Pisał ten list „w państwie króla Zygmunta pana swego od którego za pomocą Bożą wyglądam łaski i pociechy w swoim utrapieniu”.

[4] Kojałowicz, 634-5.

[5] Aug. Mosbach, Car Iwan IV Wasilewicz, Wrocław 1882, s. 11-15.

[6] Finkel, Elekcja Zygmunta I, 1910, s. 250.

 

Najnowsze artykuły