Artykuł
O naszą przyszłość. Rozmowa między trzema Polakami: z Warszawy, Poznania i Krakowa

Pierwodruk: Kraków 1916. Przedruk: M. Bobrzyński, Zasady i kompromisy. Wybór pism, Kraków 2001.

 

 

W. Doskonałe śniadanie, zwłaszcza w czasie wojny i głodu.

K. Nie brak i u nas w Krakowie, jak sądzę, zachodu z dostaniem pewnych środków żywności; wszystko podrożało, ale ostatecznie żyć można.

W. A chleb tak wyborny?

K. Pieczony w domu, mam trochę mąki z czasu oblężenia.

P. Ja tam ze śniadania, którym nas Pan ugościłeś, najwięcej sobie cenię to, żeśmy nie mówili o polityce

K. Unikałem tego tematu, bo wiem jakie budzi i u nas rozdrażnienie.

P. Ach! żeby się ta wojna raz skończyła. Jakie spustoszenie, jakie rzezie wszędzie.

W. Niestety! ale tych klęsk już nikt nie cofnie a najsmutniejszym byłoby, gdyby przy jakimś zgniłym pokoju poszły zupełnie na marne i gdybyśmy nimi nie mieli okupić lepszej dla nas przyszłości.

P. Tej ja nie widzę i o niej zwątpiłem.

W. Dlaczego jednak rozmowa o tym miałaby być tak drażliwą, żeby jej w stosunkach towarzyskich aż unikać?

K. Bo groza strasznej wojny wywarła wpływ chorobliwy na wiele umysłów już z natury nerwowych i wprawiła je w stan takiego rozdrażnienia, iż o sprawie najważniejszej, około której wojna się toczy, nie są w stanie spokojnie rozmawiać. Są tacy, którzy przypisując winę wojny czy to Niemcom, czy też Anglikom, wyrobili w sobie do jednych, czy to do drugich, czy wreszcie do obu taką nienawiść, że poza uczuciowymi wybuchami tej nienawiści nie są w stanie zebrać myśli na żadne spokojne rozumowanie. Mania chorobliwa, która się nazywa idée fixe, dotknęła w różnym kierunku różne jednostki. Znajdują się przecież i tacy, którzy złorzeczą całej wojnie nie z innego powodu jeno z tego, iż zniszczyła znakomite pomniki sztuki np. katedrę w Reims lub Arras i których ze sfery tej myśli na pole realne wywieść niepodobna.

P. Redukujesz Pan kwestię do chorobliwych objawów, które mogą istnieć, ale których jednak generalizować niepodobna. Większą rolę odgrywają różnice polityczne, które nas rozdzieliły.

K. Powiedz Pan: które nas naprzeciw sobie nawet zacietrzewiły, tak że jeden drugiemu gotów rzucić w twarz zarzut braku patriotyzmu, zdrady narodowej lub denuncjacji.

P. Dlatego może najlepiej robią ci, którzy w tych warunkach wyrzekają się wszelkiej polityki i oddają wyłącznie dziełu miłosierdzia, do którego na spustoszonej ziemi naszej tak wielkie i szerokie niestety jest pole.

K. Nie myśl Pan jednak, żeby ci właśnie wolni byli od zarzutu prowadzenia polityki swojego rodzaju.

P. Tego już wcale zrozumieć nie mogę.

K. Zrozumiesz Pan, jeśli weźmiesz w rachubę, że wielka część społeczeństwa podjęła myśl polityki czynnej, antyrosyjskiej, utworzenia z Galicji i Królestwa Polski pod berłem Habsburgów, myśli której wyrazem są legiony, ale która i na innych polach wymaga ciągłej a usilnej pracy. Otóż zwolennicy tej polityki do udziału w komitetach zajmujących się dziełem miłosierdzia nie zostali wezwani, czy przyjęci. Zwolennicy orientacji rosyjskiej otoczyli też komitety owe demonstracyjnie swoją, wierzę nieproszoną opieką, biorąc je na rachunek swego kierunku. Rzuciło to na całą akcję, tak zbawienną i tak szlachetnie podjętą, cień polityczny i wywołało tarcia bardzo niepożądane, jakbyśmy ich w ogóle mieli za mało.

W. Masz Pan z pewnością na myśli tarcia pomiędzy Naczelnym Komitetem Narodowym[1], a Kołem Polskim w Wiedniu, których echo i do nas w Królestwie doszło, wywołując pytanie, z kim właściwie w Galicji mamy się porozumieć i do kogo odnosić. Jakże chcecie, żeby u nas doszło do porozumienia i do polityki jednolitej, jeżeli Polacy w Galicji, mający za sobą tak długą przeszłość polityczną i tyle doświadczenia na tym zebranym polu, nie mogą się ze sobą zgodzić?

K. Masz Pan w tym wielką słuszność, tylko ośmielę się Pana zapytać, czy ci Polacy z Komitetu Naczelnego i z Koła Polskiego, z którymi się stykacie, reprezentują wobec Was dwa odmienne kierunki polityki, czy też ten sam kierunek?

W. No, właściwie ten sam, bo jedni i drudzy nakłaniają nas do myśli połączenia Królestwa z Galicją pod austriackim berłem.

K. Cóż Was więc może obchodzić, czy ci Polacy w swoich organizacjach dzielą się, czy też łączą?

W. Właściwie nic, ale zawsze znajdują się ludzie i u nas, którzy widząc dwie organizacje, szukają między niemi różnic, jeżeli nie w celu, to w metodzie postępowania.

K. Ja też tego rozdziału bynajmniej nie chwalę i owszem cieszę się z tego, że ostatnimi czasy podjęto kroki, żeby go uchylić. Mam nadzieję, że to się wkrótce powiedzie.

W. Unikając politycznej dyskusji, widzę jednak, że mimo woli weszliśmy na polityczne pole, jak dotychczas bez animozji. Czyżbyśmy jako ludzie spokojni, choćby nas było tylko trzech tylko, nie mogli rozmowy naszej poprowadzić dalej i roztrząsnąć najżywotniejszych, obchodzących nas dzisiaj pytań?

P. Nie mam ostatecznie nic przeciw temu. Ja się nie roznamiętnię, ale tylko dlatego, że jestem na wskroś pesymistą i że sobie nic dla nas dobrego z całego dzisiejszego przewrotu nie obiecuję.

K. Mnie, jako gospodarzowi nie wypadało proponować, ale jeżeli Panowie chcecie, chętnie na tę rozmowę przystaję. Jesteśmy ludzie starsi, zdajemy sobie sprawę z warunków, wśród których się każda z trzech naszych dzielnic w tym kataklizmie dziejowym znajduje, możemy mieć wyrozumienie wzajemne dla pewnej różnicy zdania, bo znamy się od dawna i wierzymy w szczerość naszego patriotyzmu i w czystość pobudek.

W. Zaczynajmy więc, myślę, od stwierdzenia tego, czego wszyscy trzej po wojnie obecnej oczekujemy.

K. Dobrze Pan pytanie stawiasz, czego „oczekujemy”, tj. co w danych warunkach uważamy za realnie możliwe. Nie brak bowiem i teraz głosów, które licytują się w kierunku absolutnej niepodległości państwa polskiego od morza do morza i które każde ograniczenie tego postulatu piętnują jako rzecz szkodliwą.

W. Z tą kategorią myślenia rozprawiać w ogóle trudno. Nie opuszczając gruntu rzeczywistego, sądzę, że mamy przed sobą cztery ewentualności. Pierwszą jest, bo chronologicznie pierwszą w odezwie wielkiego księcia naprzód się wysunęła, połączenie wszystkich ziem polskich, w których ludność polska zwartą masą mieszka, w całość autonomiczną, wchodzącą w skład rosyjskiego imperium. Drugą jest połączenie Królestwa z Galicją w jedną politycznie całość pod berłem Habsburgów. Trzecią przyłączenie Królestwa w pewnej formie autonomicznej do Rzeszy niemieckiej. Czwartą utworzenie z Królestwa państwa niepodległego. Jest wreszcie i piąta ewentualność, którą wszyscy Polacy, jacy są, perhorreskują, a jest nią podział Królestwa między Prusy a Austrię.

P. Dlatego, że wszyscy perhorreskujemy, to nie racja, żeby o tym nie mówić, bo moim zdaniem jest to właśnie ewentualność najwięcej prawdopodobna, kto wie czy nie jedynie aktualna. Zacznijmy jednak od kwestii połączenia ziem polskich pod berłem rosyjskim, chociaż zdaje się coraz mniej z tym się liczycie.

W. Masz Pan zupełną rację. Idea ta, idea autonomii polskiej w obrębie rosyjskiego imperium przedstawiała się u nas w chwili zwycięskich postępów rosyjskiego oręża, jako smutna ostateczność, na którą trzeba się godzić. Wiary w tę autonomię nie miał nikt, kto nie zapomniał ucisku ze strony rosyjskiego caro- i prawosławia, kto widział naocznie, jak nawet drobne ustępstwa narodowe, udzielone nam przez rząd samowładczy, uchylone zostały po kolei przez nacjonalizm dumy rosyjskiej, kto przeszedł wyłączenie Chełmszczyzny z Królestwa a potem ogłoszenie Galicji wschodniej ziemią rdzennie rosyjską, kto był świadkiem, jak Rosja po manifeście wielkiego księcia Mikołaja nie zdobyła się na żadne narodowe ustępstwo, jak zmuszona cofnąć się z Królestwa, zniszczyła barbarzyńsko wielki pas kraju a równocześnie odgrywała nędzną komedię komisji ugodowej polsko-rosyjskiej. Kiedy dziś odrzucona jest daleko na północ i na wschód poza granice Królestwa, podnosi jeszcze program autonomii ziem polskich, ale sama widocznie nie liczy się z powrotem do Królestwa, gdy w dumie odezwał się już głos rosyjski, że Polacy wkrótce innymi staną się poddanymi. Nie myśli też o autonomii w obrębie imperium rosyjskiego nikt u nas, ktorzyśmy po wyparciu wojsk rosyjskich z Królestwa nie wyemigrowali z niemi do Rosji lub do Szwajcarii i którzy pilnując gleby ojczystej, oddychamy jej tchnieniem.

K. Jako zdecydowany przeciwnik Rosji posuwasz się Pan w tym za daleko, kiedy wiadomo nam jest, że w umysłach wielu ludzi w Królestwie widoki zbytu płodów przemysłowych do Rosji odgrywają niepospolitą rolę i do utrzymania związku z Rosją ich nakłaniają.

W. Rozważaliśmy i my względy te ekonomiczne, ale okazało się, że zdania o przyszłości ekonomicznej Polski w związku z Rosją bardzo są podzielone, jeśli się całość gospodarstwa naszego, nie zaś prosperowanie jednej lub drugiej gałęzi przemysłu stawi sobie przed oczy.

K. Może byśmy o tej tak ważnej sprawie pomówili osobno, bo dziś odprowadziłaby nas od pytania, którym głównie się zajmujemy. Wracając więc do autonomii Polski w obrębie Rosji, przyznać i ja muszę, że straciła bardzo na pierwotnym uroku, ale za to słyszę, że wielu z Was myśli o zupełnej niepodległości Królestwa, głosi tę myśl i konstruuje sobie z Królestwa, a może nawet i z części Litwy, osobne, samoistne państwo polskie.

W. Nie przeczę, że takich jest wielu, chociaż nie wiem, czy czyniąc to, wierzą w urzeczywistnienie tej myśli. Znajdujemy się przecież pod okupacją podwójną, niemiecką i austriacką, zwycięskie państwa nie oświadczyły nam, co z nami uczynić zamierzają, trapi nas też, zwłaszcza w Warszawie, zmora podziału królestwa i ażeby ją z siebie zrzucić, ażeby przeciw niej protestować, wielu sądzi, iż nie pozostaje nic innego, jak podnieść hasło niepodległości, jak domagać się państwa własnego z całego nie podzielonego Królestwa.

K. Nie bez racji do słowa „niepodległość” dodajesz Pan komentarz. Do niedawna był on zbytecznym. Niepodległość oznaczała państwo samodzielne, z żadnym innym organicznie nie związane. Dziś używa się tego słowa jako popularnego, przemawiającego najlepiej do uczucia tłumów, chociaż ma się nieraz na myśli państwo złączone nierozerwalnie z innym, nawet z Rosją. Są jednak i tacy, którym staje na myśli państwo polskie naprawdę niepodległe, położone pomiędzy Niemcami, Austrią i Rosją i tamujące ich antagonizmy. Idea państwa takiego niepodległego, liczącego tylko dwanaście milionów mieszkańców, odebranego Rosji, – bo przecież ani Austria, ani Prusy zwycięskie ziem swoich polskich by mu nie oddały, – idea takiego państwa, tak zwanego buforowego, leżącego wśród olbrzymich mocarstw, nie może się jednak żadnemu rozsądnemu Polakowi uśmiechać. Stałoby się ono ogniskiem sprzecznych wpływów i intryg tych mocarstw; odcięte przez nie od całego ruchu ekonomicznego świata, słabłoby z dnia na dzień, traciłoby faktycznie swą niepodległość, a w końcu stałoby się zarzewiem nowej wojny, która by je bezpowrotnie z widowni zmiotła. Któż wreszcie do utworzenia takiego państwa by rękę przyłożył? Przecież nie Niemcy i Austria, które musiałyby się obawiać, że państwo takie dostanie się pod wpływ Rosji i z nią razem zwróci się przeciw nim, wyciągając ręce po Poznańskie i Galicję. Podjęłaby myśl takiego państwa chyba zwyciężona zupełnie i pozbawiona wszelkiej nadziei odzyskania Królestwa Rosja, dla której oczywiście milszym byłoby Królestwo niepodległe, niż wciągnięte w związek państw środkowoeuropejskich. Ale państwa zwycięskie nie miałyby za to żadnego powodu, ażeby się na to zgodzić i owoców zwycięstwa zupełnie pozbawić.

W. Przyznam się Panu, że odpowiedzi na to pytanie rozsądnej nie usłyszałem. Najczęściej mówi się u nas, że Polskę taką niepodległą stworzą na kongresie europejskim zamykającym wojnę Francja i Anglia, które hasło obrony mniejszych państw i narodów ogłosiły.

K. Odżyły więc najgorsze złudzenia polityki emigracyjnej, okupione przez nas tak drogo w ubiegłym stuleciu, odżyły, mimo że cały świat widzi, jak na tych złudzeniach wyszły teraz Belgia, Serbia i Czarnogóra. Błąka się jeszcze w tych umysłach polskich wspomnienie, że Anglia i Francja na kongresie wiedeńskim podniosły myśl Polski niepodległej, co w świetle prawdziwej historii okazało się tylko jako manewr tych państw przeciw zamiarom Aleksandra I-go zagarnięcia przez siebie Królestwa, manewr, który pozostał bez żadnego skutku. Całą tę orientację angielsko-francuską, którą obecnie niektóre umysły polskie są dotknięte, biorę też tylko za wybieg, ażeby unikając dyskusji na serio, uciec na… księżyc.

W. Zgadzam się z Panem zupełnie i liczę się tylko z tym, że Królestwo przypadnie albo Niemcom albo też Austrii, a dotychczas rzecz ta widocznie jest pomiędzy tymi państwami nierozstrzygniętą. Kiedy Rosja w odezwie wielkiego księcia wywiesiła hasło zjednoczenia ziem polskich, Austria i Niemcy, wkraczając wojskami swoimi w granice Królestwa, ogłosiły wprawdzie zamiar swój wyzwolenia go spod rosyjskiego jarzma, ale nie powiedziały, co wyzwoliwszy z nim poczną, a o celu wojny nie wolno ani w Niemczech, ani w Austrii publicznie mówić lub pisać, nawet po zajęciu Warszawy. To też dziś jeszcze Sazonow[2] w dumie petersburskiej może potrząsać hasłem zjednoczenia ziem polskich i straszyć Polaków podziałem Królestwa między Niemcy a Austrię. Jeżeli zaś wskutek tego pewien zamęt rodzi się w umysłach polskich, to dalibóg, nie my temu jesteśmy winni. Słychać wprawdzie, że Niemcy nie mają do Królestwa pretensji, zaś Austria gorąco przyłączenia go pragnie, doszły nas jednak i głosy przeciwne o pretensjach niemieckich do Królestwa.

K. Wszak system rządzenia zaprowadzony przez Austrię w okupowanej przez nią części Królestwa jedna sobie umysły Polaków a oddziaływa także na Was, zostających pod okupacją niemiecką.

W. Jednałby i oddziaływał jeszcze więcej, gdyby był konsekwentnie przeprowadzonym, nie jest jednak wolny od zboczeń, których celu nie możemy zrozumieć a które, chociaż sporadyczne, rozgoryczają.

K. Trzeba je przecież kłaść na rzecz tego, że administracja ta jest świeżo zaimprowizowana i nie wszystkie jej organa mogły zrozumieć zaraz wskazane jej zadanie.

W. Co prawda więcej nieporównanie jest skarg na rządy niemieckie, głównie o to, że z kraju przez się okupowanego wyciągają wszystko co można i przemysł sztucznie tamują. Nie brak jednak i oznak, że myśl przyłączenia Królestwa do Rzeszy niemieckiej i zjednania sobie jego ludności nie jest wykluczoną, choćby tylko wspomnieć otwarcie polskiego uniwersytetu i politechniki w Warszawie oraz uznanie polskości Wilna. Myśl połączenia Królestwa z Niemcami porusza też w rozmowach z Polakami wielu funkcjonariuszy niemieckich w Królestwie, stawiając nam przed oczy, że lepiej byśmy wyszli na połączeniu całego Królestwa z Rzeszą niemiecką niż z Austrią, że moglibyśmy mieć w Rzeszy stanowisko na kształt Bawarii z osobną dynastią i że Niemcy o wiele energiczniej pomogłyby nam do podźwignięcia kraju z ruiny, do zaprowadzenia sprężystej administracji itd. Doszły nas nawet takie głosy, które przemawiając za utworzeniem państwa polskiego, wyrzekają się wcielenia go do Rzeszy niemieckiej, a zastrzegają Niemcom tylko zwierzchnictwo militarne i dyspozycję w sprawach cłowych i kolejowych.

K. Mnie jednak kwestia ta nie wydaje się w tym stopniu wątpliwą. Niemcy są państwem narodowym, bo niewielka stosunkowo ilość poddanych polskich, duńskich, czy francuskich nie może im tego charakteru odebrać. Ten charakter państwa narodowego stanowi ich potęgę i siłę, której zrzec się w żaden sposób nie zechcą. Ziem polskich, które dziś do Prus należą, choćby okrojonych etnograficznie, Królestwu przyłączonemu do Rzeszy z pewnością też nie oddadzą. Miałyby więc Niemcy, przyłączając Królestwo, dwojakich obywateli Polaków, jednych cieszących się pełnym życiem narodowym w Królestwie, a drugich, którym praw narodowych przyznać nie chcą.

W. Przyrzekają przecież zmianę polityki po wojnie tym ostatnim.

P. Szczęśliwy kto w to wierzy. Przecież już po oświadczeniach kanclerza, zapowiadających zmianę polityki antypolskiej, mamy liczne głosy z poważnych sfer niemieckich, które godzą się na pewne zmiany w dotychczasowym systemie rządzenia, tj. zapewne na uchylenie ustaw wyjątkowych, ale pod warunkiem, że wyrzekniemy się wszystkiego, co stanowi treść lub podstawę życia narodowego, że wyrzekniemy się nawet tworzenia naszych związków ekonomicznych, które pozwoliły nam przetrwać epokę najcięższego prześladowania.

K. Jesteś Pan nieuleczalnym pesymistą, ale jeśli pańskie zdanie miałoby być trafnym, to tym więcej powodu mają Niemcy, ażeby nie przyłączać do Rzeszy dziesięciu milionów Polaków z Królestwa, którzy należąc do Rzeszy wzmocniliby niesłychanie żywioł polski w Prusach. Zdaje mi się też, że Niemcy liczą się z koniecznością oddania całego Królestwa Austrii, pod warunkiem, że Austria, a raczej Austro-Węgry, zawrą z nimi przymierze ściślejsze niż dotychczasowe i że tym samym Królestwo przyłączone do Austrii wejdzie w skład potężnego przymierza czy związku środkowo europejskiego i będzie dla Niemiec wałem obronnym przed Rosją.

W. Byłoby to dla nas niewątpliwie najlepszym rozwiązaniem sprawy i nie przypuszczaj Pan, żebyśmy w Królestwie, gdyby się to ziściło, z tego się nie cieszyli. Wiemy wszakże, że przyłączenie Królestwa do Austrii pociągnęłoby za sobą połączenie Królestwa w jedną całość polityczną z Galicją, że powstałaby Polska dwudziestomilionowa, mająca zapewnioną całą pełnię życia narodowego, bo Niemcy austriaccy nie mogliby nigdy marzyć o narzuceniu nam germanizacji, bo wiara nasza katolicka w monarchii i dynastii katolickiej Austrii znalazłaby najsilniejsze poparcie. Oddychalibyśmy pełną piersią z Zachodem, wykorzeniwszy rychło wszelkie naleciałości i wspomnienia stuletniego ucisku i propagandy Wschodu. To wszystko my czujemy i nie potrzebujemy tego od Was z Austrii słyszeć.

P. Przechodzicie Panowie obaj w dziedzinę marzeń. Ja nie wiem, co się stanie z Królestwem, ale z tym się liczę, bo to ciągle słyszę i w pismach niemieckich czytam, że nie Austria lecz Niemcy pokonały Rosję, że Niemcy dopomogły Austrii nawet do zgniecenia Serbii i że Niemcy ostatecznie same będą dyktować nawet wbrew Austrii warunki pokoju.

K. Ależ na terenie wojny rosyjskiej stosunek militarny Austrii i Niemiec przedstawia się inaczej. W pierwszej fazie wojny Niemcy wszystkie niemal wojska, jakimi wówczas rozporządzały, zwróciły na zachód i po pierwszych świetnych sukcesach poniosły klęskę nad Marną, która je zmusiła do wytężenia sił celem utrzymania linii obronnej we Francji, tak że ich brakło nawet do obrony Prus wschodnich przed rosyjskim najazdem. Wówczas to Austria wszystkimi siłami, zbędnymi po obsadzeniu granicy serbskiej, poszła zaczepnie w zuchwałych walkach aż pod Lublin i ściągnęła tym samym na siebie całą przemoc Rosji, uwalniając Niemcy od dalszego zwycięskiego pochodu wojsk rosyjskich, czego w Niemczech nie chcą nieraz ocenić i przyznać, ale co jest notoryczną prawdą. Łatwiej wskutek tego przyszło potem Hindenburgowi[3] odzyskać Prusy, a kiedy ofensywa niemiecka, podjęta nowymi siłami, pod Warszawę zawiodła i kiedy najazd rosyjski zagroził Śląskowi pruskiemu, zasłoniła go Austria, – czego nie chcą również przyznać szowiniści niemieccy, – wiążąc równocześnie główne siły rosyjskie w Karpatach. Wówczas dopiero, w drugiej fazie wojny, z wiosną 1915 r. siłami ściągniętymi po części z Francji, a głównie postawionymi z nowych zaciągów, wstąpiły Niemcy, we własnym także interesie, na wschodni teren wojny i łącznie z Austrią odepchnęły Rosjan z Galicji i z Królestwa w głąb Litwy. Kto by jednak zwycięstwa przypisywać chciał tylko Niemcom, ten musiałby zapomnieć, że równocześnie Austria znaczną część swoich sił skierować musiała na odparcie napadu zdradliwych Włoch na granicy Pobrzeża i Tyrolu, i z zadania tego wywiązała się świetnie. Jeżeli zaś wojska niemieckie dopomogły jej do pokonania Serbii, to przyłączenie się Turcji i Bułgarii możliwym się okazało tylko dlatego, że po stronie Niemiec z tak niezmiernym wysiłkiem stanęła w wojnie światowej Austria. Jeden lub drugi oficer niemiecki może więc przechwalać się, że tylko Niemcy wyswobodziły, czy zdobyły Polskę, ale zdania tego z pewnością nie podzielają czynniki decydujące w Niemczech, które na wojnę nie patrzą się z jednego jej terenu, lecz ogarniają ją jako całość i wiedzą, że bez Austrii byłyby już Niemcy dawno uległy. Już z tego tytułu nie będą mogły Niemcy Austrii na terenie, który ją najwięcej obchodzi, narzucać lub dyktować warunków pokoju, ale tym mniej będą mogły to czynić z politycznych względów. Cała wojna obecna toczy się właściwie około przewagi i stanowiska Niemiec w świecie, a chociaż wojnę tę przeprowadzą zwycięsko, to jednak wrogów swoich obecnych nie zamienią na przyjaciół, lecz muszą być przygotowane na nową możliwą z ich strony wojnę. Wówczas cała ich nadzieja znowu w silnej i szczerze im przyjaznej Austrii. Będą się zapewne starać związać ją z sobą jakimś ściślejszym przymierzem, ale paragrafy przymierza nie wystarczyłyby na rzecz tak wielką, gdyby Austrię miały podrażnić i zawieść w słusznych oczekiwaniach, gdyby nie miały spełnić jej koniecznej potrzeby wzmocnienia się Polską. Tylko bowiem przyłączenie Polski może stworzyć z Austrii żywą potęgę naprzeciw Rosji, jakiej nie dałoby jej nigdy przyłączenie niechętnej i drobnej stosunkowo Serbii, której Austria przypuszczam nie pragnie. Austria zresztą i wobec Królestwa ma jeden wielki argument, którego nie mają ani Niemcy ani też Rosja. Niemcy znajdują się dopiero w pierwszej fazie obietnic rewizji swego stosunku do Polaków. Rosja złożyła od kongresu wiedeńskiego dowód historyczny, że z Polakami pogodzić się nie potrafi, a obietnice jej wyciśnięte grozą wojny nie mają dlatego najmniejszej wagi. Jedna Austria a powiedzmy dokładniej jej obecny sędziwy już monarcha pokazał w ostatnich pięćdziesięciu latach, jak Polaków można do siebie przywiązać, a swobodą rozwoju narodowego, której im w Galicji udzielił, ułatwił całemu polskiemu narodowi przetrzymanie najcięższej fazy ucisku pod panowaniem rosyjskim i pruskim. Jedna Austria nie potrzebuje Polakom obiecywać, jaki będzie ich dalszy los pod berłem Habsburgów.

P. Mówiąc o ustąpieniu Prus z Królestwa liczysz Pan zanadto na ich wspaniałomyślność, obcą zupełnie ich historii.

K. Nie na wspaniałomyślność, lecz na dobrze zrozumiany własny interes, a tego zrozumienia Prusakom w całej ich historii nikt nie odmówi. Z przyjaźni z Rosją wyciągnęli wszystkie możliwe korzyści i dotrzymywali jej bezwzględnie, przede wszystkim uciskiem Polaków, naśladując w tym Rosję, jeśli nie przewyższając. Zerwawszy jednak raz z Rosją tak stanowczo, wyciągną z tego z pewnością wszystkie konsekwencje.

P. A jednak ich dotychczas nie wyciągają! Nie wiem co myśli cesarz niemiecki, kanclerz Rzeszy i szef sztabu generalnego, ale to wiem i wiecie Panowie także, że chociaż w Niemczech zakazanym jest dysputować publicznie o celach wojny, to jednak z głębi społeczeństwa pruskiego wydobywa się coraz to silniej, coraz to powszechniej żądza zaboru ziem polskich zdobytych na Rosji. Żądza ta objawia się w całej swojej nagości w tych głosach, które nie domagają się przyłączenia całego Królestwa jako jakiejś osobnej państwowej jednostki, lecz zaboru pewnej jego części. Doszły nas przecież głosy za utrwaleniem obecnego podziału okupacyjnego Królestwa między Niemcami a Austrią, jako słusznej nagrody za wysiłek Niemiec w pokonaniu Rosji, inne głosy za odstąpieniem Austrii Warszawy, ale zatrzymaniem Modlina i linii obronnej Narwii i Bzury, inne głosy za jakimś nieokreślonym sprostowaniem granic pruskich, co minimalnie oznaczać ma zajęcie guberni augustowskiej i dąbrowskiego węglowego zagłębia. Nie brak nawet takich potwornych konceptów, jak koncept niejakiego Keuppa, aby Poznańskie i Śląsk oddzielić od Królestwa szerokim pasem, uzyskanym z niego a osadzonym przez Niemców ściągniętych z Rosji. Ludność polską z tego pasa ma się przesiedlić w Grodzieńskie a Białorusinów tamtejszych w głąb Rosji. Wrócić mają zjawiska przesiedleń z epoki najazdu Hunów na Europę! Darujcie Panowie, że ja, znając dobrze Prusaków, biorę te apetyty aż nazbyt serio i dlatego nie mogę pozbyć się trwogi, że gdy przyjdzie między Prusami a Austrią do ostatecznego obrachunku, skończy się na wzajemnych ustępstwach, tj. na podziale Królestwa.

W. Od trwogi tej i my w Królestwie nie jesteśmy wolni. Spotkaliśmy przecież i takich Niemców, którzy w rozmowach dziwili się naszym sympatiom do Austrii i grozili nam, że jeżeli nie oświadczymy się za przyłączeniem całego Królestwa do Niemiec, to musi przyjść do jego podziału.

K. W rozmowach prywatnych słyszy się naturalnie to i owo, tak samo jak w ogromnej literaturze politycznej wywołanej obecną wojną, cenzuralnej i niecenzuralnej, czyta się najrozmaitsze zdania. W społeczeństwie niemieckim odzywają się najrozmaitsze prądy, także i prąd za zdobyczami terytorialnymi na Polsce, zwłaszcza, że społeczeństwo to nie wie jeszcze, jaki będzie dla niego rezultat zwycięskiej wojny, o ile granica Niemiec posunie się na północ nad Bałtykiem, co Niemcy uzyskają za odstąpienie okupowanej Francji, ewentualnie Belgii, a rząd o celach wojny zachowuje zupełne milczenie. Nie lekceważąc też bynajmniej prądów i głosów niemieckich możemy kwestie oceniać jedynie ze stanowiska interesu Niemiec i wychodzić z założenia, że interes ten w sferach decydujących niemieckich dobrze jest zrozumiały. Przeciw głosom niemieckim propagującym żądzę zaborczą na terenie Królestwa można przytoczyć także wiele głosów niemieckich, które oświadczając się za utworzeniem Polski, z żądzą zaborczą polemizują. Jeżeli też jakiś oficer lub generał niemiecki przywiązuje wagę do posiadania takiej twierdzy jak Modlin, lub jakiejś rzeki jako linii obronnej, to wojna dzisiejsza okazała, że ani twierdza ani rzeki nie są istotną przeszkodą pochodu nieprzyjaciela, który rozporządza górującą siłą i techniką wojenną. Każdy polityk niemiecki musi natomiast wiedzieć, że jakikolwiek podział Królestwa w umysłach wszystkich Polaków, bez względu na ich dotychczasowe przekonania, wywołałby wrażenie takiej klęski, że rzuciłby wielu, jeśli nie wszystkich, z rozpaczy w ramiona orientacji rosyjskiej. Każdy polityk niemiecki musi też sobie postawić pytanie, co więcej zabezpiecza Niemcy od Rosji, czy jakaś twierdza lub rzeka ufortyfikowana na obszarze nienawistnego narodu, czy też siła i związek sympatyczny z narodem dwudziestomilionowym, a poczuwającym się do misji dziejowej, ażeby stanąć znów jako przedmurze zachodniej cywilizacji. Na to pytanie odpowiedź w duszy każdego męża stanu w Niemczech nie powinna być wątpliwą. Odnosi się to jednak nie tylko do Polaków, ale także do Austrii. W razie podziału Królestwa powstałaby między dzielnicą polską austriacką, a dzielnicą pruską nieustanna rywalizacja i ściąganie ogniska dążeń polskich bądź do Krakowa, bądź do Warszawy, sytuacja dla obu państw nieznośna i kryjąca zarzewie ciągłych nieporozumień.

W. Więc Pan w różowych swoich nadziejach nie przypuszczasz nawet regulacji granic na korzyść Prus?

K. Nie przypuszczam, chyba z jednym wyjątkiem cypla augustowskiego, zamieszkałego przez Litwinów. Nie przypuszczam w szczególności zajęcia lub podziału Zagłębia Dąbrowskiego, bo byłby to akt jawnej i niezrozumiałej nieprzyjaźni. Wszak Niemcy węgla mają dość, a odjęcie węgla Królestwu zrujnowałoby jego przemysł, w którym tkwi przecież tyle pracy i kapitałów niemieckich.

P. Występując jednak prawie jakby obrońca czynników odpowiedzialnych w Niemczech wobec zarzutu zamierzonego podziału Królestwa, zapominasz Pan, że te czynniki popierały niemal oficjalnie waszych Ukraińców w ich napaściach przeciw Polakom i utwierdzały ich w rojeniach o niepodległym państwie ukraińskim sięgającym po Kaukaz, nieszkodliwych dla Niemiec, ale zmierzających praktycznie do podziału Galicji.

W. Nie minęło to i u nas bez głośnego echa. Wiecie Panowie, że podział Galicji na część rdzennie rosyjską i część polską, proklamowany przez cara we Lwowie, zniweczył u nas od razu wiarę w manifest wielkiego księcia Mikołaja. To też sympatie austriackie zeszłyby u nas poniżej zera, gdybyśmy mieli usłyszeć, że myśl oderwania wschodniej Galicji na rzecz jakiegoś państwa ukraińskiego znajduje odgłos w poważnych kołach wiedeńskich a cieszy się i poparciem rządu. Niepokój o to nie tylko Was, ale i nas trawi.

K. Nie sądźcie Panowie rzeczy zbyt pośpiesznie. Wygrywano Ukraińców w Niemczech, a po części także w Austrii, nie tylko z niechęci przeciw nam, ale także z przekonania, że jest to największy straszak przeciw Rosji. W Austrii wierzono także zapewnieniom ruchliwych Ukraińców, że w razie wybuchu wojny wywołają na rzecz Austrii powstanie na rosyjskim Podolu, Wołyniu i Ukrainie. Smutna rzeczywistość zadała kłam tym obietnicom. Wojska austriackie wkraczające na Wołyń nie tylko nie znalazły tam powstania ukraińskiego, ale w ogóle nie znalazły tam „Ukraińców”, spotkały się natomiast z wrogą akcją chłopów ruskich, będących zupełnie w rękach czynowników rosyjskich i prawosławnych popów. Dziś już każdy w Wiedniu wypiera się, jakoby był kiedykolwiek wierzył w powstanie ukraińskie w Rosji.

P. Więc Pan nie wierzysz nawet w możliwość utworzenia wielkiego trzydziestomilionowego państwa ukraińskiego ze stolicą w Kijowie? Przecież to byłby jedyny sposób złamania raz na zawsze Rosji i nikt jak Bismarck myśl tę rzucił.

K. Rzucił ją do straszenia Rosji, nie pytając o dalej a nad tym „dalej” muszą się Austro-Węgry zastanowić. Przypuśćmy, że w wojnie obecnej ległaby Rosja tak, że musiałaby odstąpić wszystko co nie jest rosyjskim, ściślej mówiąc wielkorosyjskim, i że Austro-Węgry założyłyby państwo w Kijowie. Musiałyby się zdecydować, ażeby tam przez długie lata utrzymać silną armię i rządzić militarnie, zanim ludność miejscowa nie dorosłaby do rządu. W każdym razie ujrzałyby w swoim związku ciało ogromne a zupełnie sobie obce. O ile Polska katolicka i na kulturze Zachodu wyrosła weszłaby w skład Monarchii jako element, który w niczym jej charakteru nie zmieni i do niej trwale przylgnie, o tyle wielkie państwo ukraińskie z ludnością na wskroś prawosławną, w której unia nigdy na serio przyjąć się nie chciała, z kalendarzem i z pismem odmiennym, z kulturą wschodnią, stanowiłyby w Monarchii element obcy, wprost jej przeciwny i szkoda by było Austrii na marnowanie jej najlepszych sił bez widoku, ażeby ten związek utrzymać.

P. Mówi się też o stworzeniu państwa ukraińskiego bez łączenia go z Austrią.

K. A zatem Austria miałaby to państwo stworzyć, zorganizować a potem z niego ustąpić? Mogłaby tego z ciężkim trudem się podjąć, gdyby miała dane, że państwo takie zabezpieczy ją naprawdę przed Rosją, ale takiemu złudzeniu chyba żaden mąż stanu w Austrii i Węgrzech się nie oddaje. Chociaż Galicja już od stu pięćdziesięciu niemal lat połączona jest z Austrią i Rusini galicyjscy na Austrię zaprawdę nie mieli powodu się uskarżać, to jednak idea odrębności ich narodowej i politycznej od Rosjan, ochrzczona dziś nazwą ukraińskiej, nie wiem czy ogarnęła już naprawdę jedną trzecią część galicyjskich Rusinów. Większość ich mniej lub więcej świadomie, poczuwa się do pewnej wspólności z Rosją, chociaż należą do unii kościelnej i w szkole opartej na wzorach austriackich się kształcą. Ukraińcy kijowscy o ile tam są, oświadczają też uroczyście, że urzeczywistnienia swoich aspiracji oczekują tylko w Rosji i od Rosji, a oświadczenia te na wszelką zasługują wiarę. Państwo kijowskie, jakkolwiek niepodległe, zaliczałoby się też samo do Wschodu i jeżeliby nie szukało, co prawie pewne związku z Rosją, to stanęłoby niewątpliwie frontem przeciw Zachodowi i przeciw naszej Monarchii.

P. A świeży przykład Bułgarii, również prawosławnej a idącej w wojnie tej razem z Austrią?

K. Zapominasz Pan, że Bułgaria po wojnie poprzedniej tureckiej była haniebnie podeptaną przez koalicję reszty państw bałkańskich i że tylko od Austrii mogła się spodziewać pomocy, że dalej Bułgarzy nie tylko nigdy nie byli złączeni z Rosją, ale nawet nie graniczą z nią i nie poczuwają się z nią, jak Rusini, do bliskiego pokrewieństwa. Biorąc też rzeczy realnie, kwestia ukraińska w Austrii ograniczyła się do Galicji i Bukowiny i przywódcy ukraińscy, ile wiem, żądają już nie osobnego państwa, lecz tylko osobnej prowincji austriackiej, złożonej ze wschodniej Galicji i Bukowiny. Wystarczy jednak usłyszeć jak ta prowincja według ich konceptu ma wyglądać, ażeby ocenić, czy taka konstrukcja jest na serio możliwą. Liczą się i oni widocznie z tym, że w Galicji wschodniej mieszka półtora miliona Polaków i że ci Polacy mają w swoim ręku całą wielką własność, wszystkie niemal miasta, cały wielki przemysł i reprezentują wyższą kulturę, liczą się następnie z tym, że Rusini tak niedawno obudziwszy się do narodowego życia, nie wytworzyli dość licznego zastępu inteligencji, ażeby objąć mogli zarząd tej prowincji. Dlatego proponują zarząd ten oddać przeważnie w ręce Niemców i to w ręce wojskowe. Czynią to zbyt widocznie dlatego, ażeby przez to pochlebić sferom wojskowym i dla swego projektu je zjednać. Nie zapomnieli przy tym także o Węgrach, którzy mając u siebie także pół miliona ludności ruskiej, mogliby się utworzeniem u swoich granic takiej prowincji militarno-niemiecko-ruskiej zaniepokoić i przeciw temu wystąpić. Ruchliwa, nie przebierająca nigdy w środkach frakcja Ukraińców próbuje dlatego w osobnym piśmie wytłumaczyć Węgrom, że w Galicji mieszkają tylko Ukraińcy, a na Węgrzech tylko jacyś Rusini, z którymi Ukraińcy nic wspólnego nie mają i mieć nie chcą! Co na to powie historia, język i etnografia ruska, to “Ukraińców” nie kłopocze, ale naiwne mają chyba o Węgrach wyobrażenie, że ich takim wywodem na lep chwycą. Projekt podziału Galicji tak skonstruowany i tak motywowany sam siebie sądzi i chyba rząd na długie lata absolutny i z ustrojem Austrii się nie liczący mógłby go przeprowadzić a co jeszcze trudniej, na dłuższy czas utrzymać. Mam też o sferach rządzących w Austrii to wyobrażenie, że zależy im i zależeć musi na pozyskaniu dla Austrii Rusinów galicyjskich tak samo, jak im zależało na pozyskaniu Polaków, ale że chęć ta wywarcia wpływu na korzyść Rusinów, idąc bardzo daleko, nie posunie się aż do wyłączenia wschodniej Galicji, co byłoby zupełnym odepchnięciem Polaków, nie posunie się zwłaszcza w chwili, w której Austrii zależeć musi na zjednaniu i przyłączeniu Królestwa. Z chwilą zresztą, gdyby to przyłączenie nastąpiło, gdyby państwo polskie w ten sposób powstało, zjednanie sobie Rusinów byłoby żywotnym interesem tego państwa tak samo, jak jest nim dotychczas Austrii.

P. Dlaczegoż jednak nie zjednaliście ich sobie w Galicji zwłaszcza, że wojnę z Rosją mogliście byli przewidzieć.

K. Robiliśmy w tym kierunku dużo, aż do ostatniej chwili, aż do ostatniej reformy wyborczej sejmowej, w której takie im uczyniliśmy ustępstwa. Wszak rozwój narodowy, jeśli Pan chcesz „ukraiński” w Galicji dokonał się za naszym wpływem i za naszym poparciem, czego oczywiście przywódcy ukraińscy przyznać nie chcą. Jeżeli zaś koncesje czynione Ukraińcom szły z pewnym oporem, to należy uwzględnić, że Galicja nie jest Polską dwudziestomilionową, lecz prowincją, w której Rusini mają przeszło 40 % ludności. Jeżeli Polacy mieszkający między Rusinami stawiali ich żądaniom opór ze swego partykularnego stanowiska, to Ukraińcy zaogniali szkodliwie rokowania opierając się o parlament wiedeński, w którym, dzięki panującej obstrukcji, zdobyli sobie wpływowe stanowisko. W Polsce tego nie będzie, ale też sprawa ruska będzie załatwioną nie z partykularnego, lecz z ogólnego polskiego stanowiska i daleko sięgające prawa przyznane Rusinom nie przedstawiają się jako dla Polaków niebezpieczne.

W. Cóż mogłoby być przyznane Rusinom?

K. Moim zdaniem autonomia narodowa na polu oświaty i szkół wszelkich stopni, oraz różnych gałęzi gospodarstwa społecznego, w których się okaże możliwą a Rusini jej zapragną. Będzie też Polska podzieloną na szereg większych jednostek administracyjnych, a w reprezentacji niejednej z nich Rusini mogą mieć większość. Prawa mniejszości narodowych muszą być zabezpieczone.

W. Sądzisz Pan, że Rusini rychło wstąpią na drogę porozumienia się z Polakami?

K. Dziś przywódcy ukraińscy upojeni reklamą, jaką robiono ich fantastycznym planom, o tym słyszeć nie chcą, ale w chwili, w której plany te zawiodą, mam nadzieję, że do porozumienia się z Polakami przystąpią.

W. Wspomniałeś Pan o „państwie” polskim, ale jakąż my mamy rękojmię, albo przynajmniej nadzieję, że Austria, połączywszy Królestwo z Galicją, nada tej Polsce jakąś formę państwowego bytu. Zrazu wyobrażaliśmy sobie, że ta Polska wejdzie w skład monarchii habsburskiej jako państwo równorzędne z Węgrami i Austrią, że podstawą Monarchii zamiast dualizmu stanie się trializm. Dziś nadzieje te niemal zniknęły, słyszymy bowiem, że się temu sprzeciwia stanowczo minister prezydent węgierski Tisza[4], słyszymy także o projektach, ażeby Polskę wcielić do państwa austriackiego w ściślejszym tego słowa znaczeniu i nadać jej tylko autonomię na kształt kroackiej (chorwackiej – przyp. red.).

K. Przechodzisz Pan na pole organizacji politycznej Austro-Węgier, która nader jest skomplikowaną i dla każdego, kto w tej monarchii nie żyje, niełatwą do zrozumienia. Nie mogę więc w szczegóły wszystkie się zapuszczać i tłumaczyć Panom tego, co by wymagało zbyt długich wywodów. Powiem jednak, dlaczego autonomia udzielona Kroatom (Chorwatom – przyp. red.) przez Węgry, do Polski zastosować się nie da. Polega ona na tym, że Kroacja ma z całego kompleksu spraw publicznych wydzielone pewne sprawy, w których ustawodawstwo należy do sejmu kroackiego i którymi zarządza osobny rząd kroacki, nie mający nazwy ministerstwa, pod prezydencją bana (księcia – przyp. red.), będącego rodzajem namiestnika królewskiego. Inne sprawy zastrzeżone są sejmowi i ministerstwu węgierskiemu, ale Kroaci w sprawach tych biorą udział, wysyłając do sejmu węgierskiego dla uchwalenia tych spraw odpowiednią liczbę posłów i zastąpieni są w gabinecie węgierskim przez jednego kroackiego ministra. Kroacja liczy jednak tylko dwa i pół milionów ludności, kiedy Węgry (bez Kroacji) mają jej 18 milionów. Liczba posłów kroackich w sejmie węgierskim, liczącym w ogóle 413 posłów, wynosi też jedynie 40, tak, że Kroaci nie tylko w nim nie mają przewagi, ale nawet nie odbierają mu jego na wskroś węgierskiego charakteru. Podobnej autonomii domagał się też sejm galicyjski w znanej rezolucji z r. 1868 i to było możliwe, dopóki szło o samą Galicję, chociaż procent ludności Galicji w stosunku do reszty krajów austriackich jest znacznie większy, niż Kroatów w stosunku do Węgier. Posłowie z Galicji, zasiadający w parlamencie wiedeńskim w liczbie 106 na ogółem 516, jakkolwiek już liczbą swoją wpływowi, nie dominują nad nim i nie odbierają mu jego austriackiego charakteru. Gdyby jednak Galicja była powiększoną o dwanaście milionów mieszkańców Królestwa, to Polska ta liczyłaby razem 20 milionów mieszkańców, zaś reszta krajów austriackich (bez Galicji) 21 milionów, nadto Polacy byliby w całym tym kompleksie narodów narodem najliczniejszym, dwa razy niemal liczniejszym niż Niemcy, a trzy razy liczniejszym niż Czesi. Gdyby więc posłowie polscy z tego obszaru mieli w liczbie odpowiedniej do swojej ludności i do siły podatkowej zasiadać i w szeregu najważniejszych spraw głosować w parlamencie wiedeńskim, to wyzyskując antagonizmy innych stronnictw, osiągnęliby w nim zupełną i trwałą przewagę i oni właściwie rządziliby Austrią. Na to Niemcy austriaccy żadną miarą nie mogą się zgodzić i głośno to oświadczają, żądając wykluczenia Polaków z wiedeńskiego parlamentu. Tym samym usiłowania ich zbiegają się z aspiracjami Polaków i nawet je wyprzedzają i w tym leży najsilniejsza rękojmia, że Polska złączona z Austrią osiągnie jakąś formę państwowego bytu i nie zejdzie do roli prowincji, choćby autonomicznej.

W. Nie widzę jednak, dlaczego by stosunek Polski do Austrii nie miał być taki sam, jak stosunek Węgier. Widocznie sprzeciwiają się temu Węgry, prawdopodobnie nie opozycja w sejmie węgierskim, która tak serdecznie za nami się odezwała, lecz rząd węgierski,
a w szczególności Tisza, którego u nas, jak i u Was pomawiają o niechęć do Polaków.

K. Na czym się opierają te pogłoski o niechęci Tiszy do Polaków, naprawdę nie wiem. Przeciw mową Andrassego[5] i Apponyego[6], przeciw uchwałom Komitetów oświadczających się za Polska nie wystąpił i nie wiem, czy z nimi przy określeniu związku Polski z Monarchią będzie się różnił. Stosunek swój do Austrii opierają Węgrzy na ustawie węgierskiej z r. 1867, którą uważają za rodzaj pactów conventów z Koroną. Określili w nich sposób załatwiania spraw wspólnych z resztą krajów podległych berłu cesarza austriackiego, bez względu na to, czy ich jest mniej czy więcej. Treść tego paktu polega w tym, że Węgry tworząc ogromne państwo, w sprawach wspólnych załatwianych przez delegacje, mają głos równorzędny z Austrią. Strzegąc tego dualizmu, staną może na stanowisku, że w razie przyłączenia Polski do Austrii nic się w tym ich stosunku do krajów nie-węgierskich, a więc także i do Polski, nie zmieni i rozumują, że skoro w obecnej wojnie tak straszne krwi i mienia ponoszą ofiary, to nie mogą zgodzić się na zmniejszenie swojego wpływu obecnego na zewnątrz z połowy na jedną trzecią, co by za sobą pociągnął trializm. Natomiast u Niemców austriackich nie brak prądów centralistycznych, które stosunek Austrii do Węgier pragną zacieśnić i z Austro-Węgier jedno państwo związkowe stworzyć, co na Węgrzech się z największym spotyka oporem. Niechże jednak tę kwestię Niemcy austriaccy załatwią sobie sami z Węgrami. My w niej nie mamy przyczyny naprzód się wysuwać, nam bowiem zależy na tym, aby nie zrażać sobie, lecz jednać dwóch możnych i prawdziwych sprzymierzeńców, jakich możemy mieć, tj. Węgrów i Niemców austriackich. Równi liczbą ludności tak Austrii (bez Galicji) jak i Węgrom, możemy być o siebie spokojni. Jaką będzie formuła naszego przyłączenia do Monarchii, bezpośrednio lub pośrednio przez Austrię, trudno dziś przesądzać, ale to pewna, że nie znajdzie się taka, która by nam nie zapewniła stanowiska podyktowanego sumą sił, jaką faktycznie przedstawiamy.

P. Gorszyliście się Panowie moim pesymizmem, a jednak rozmowa potoczyła się tak, że ja w końcu byłem tylko jej niemym świadkiem. Zbyt różowe widoki, w których się zatopiliście, odnosiły się tylko do Polski rosyjskiej i Polski austriackiej, z których my spod panowania pruskiego widzimy się wyłączeni, a jednak myśmy do wojny zostali pociągnięci równie jak Wy spod innych zaborów, chyba o tyle mniej, że na naszym obszarze nie toczyła się wojna i oszczędziła nam strasznych zniszczeń.

K. Zrobiliście coś więcej ponad wzorowe spełnienie swego obowiązku wobec państwa, wystrzegliście się wszelkich objawów, które by mogły podać w wątpliwość spodziewane owoce Waszego spełnienia obowiązku. Uznają to sami Niemcy, a tym samem rośnie nadzieja, że zapowiedziana rewizja ustaw antypolskich i usunięcie dawnych przeciwieństw pomiędzy Niemcami a Polakami przyjdzie istotnie do skutku. I u Was są przecież tacy, którzy w to wierzą i którzy to piszą.

P. W każdym razie rezygnujecie Panowie z Wielkopolski a zdaje się, że rezygnujecie także i z Litwy, chociaż w znacznej części jest odzyskaną od Rosji i chociaż połączenie Wilna z Warszawą miałoby może dla narodu większe znaczenie, niż połączenie Królestwa z Galicją, do którego się w rozmowie ciągle ograniczanie.

K. Bo odpadnięcie Królestwa od Rosji uważamy w obecnym stanie wojny za rzecz już przesądzoną. O losie Litwy dalszy przebieg wojny rozstrzygnie. Używając jednak wyrazu “Królestwo” nie przesądzamy, jakie by mogły być jego na wschód granice, zwłaszcza w kierunku katolickiej a tak silnie polskiej Litwy.

P. Mówicie Panowie tak o stanowisku Polaków, jakoby oni przy zawarciu pokoju i przy określeniu swojej przyszłości mieli mieć głos decydujący. Moim zdaniem ani Niemcy ani Austria o to Polaków nawet wcale nie będą pytać i rozporządzą nimi, jak zechcą.

K. Na zdanie tak krańcowo ujęte nie mogę się godzić. Zapewne Polacy nie mogą mieć przy zawarciu pokoju wobec Niemiec i Austrii równorzędnego głosu. Nie tworzą państwa, nie mają milionowej armii. Polacy galicyjscy mający legalną reprezentację w Kole Polskim – i ta się już w zasadniczej kwestii, połączenia niepodzielonego Królestwa z niepodzielną Galicją pod berłem austriackim wypowiedziała – jeżeli się pogodzą, mogą jednak zyskać sobie pewien głos w Austrii i w rządzie austriackim co do dalszego ukształtowania sprawy. Polacy w Królestwie, nie wiem, czy będą formalnie pytani, a jednak błędem byłoby mniemać, że zachowanie się i opinia ich na rezultat wojny nie wywrze wpływu. Wywrze go, jeśli notorycznym się stanie, że pragną połączenia się z Galicją pod berłem Habsburgów. Decydującym będzie też, jeżeli Austria i Niemcy nabiorą przekonania, że Polacy całym frontem zwróceni są przeciw Rosji, oraz, że uzyskawszy byt polityczny, nie dadzą się w żaden sposób i w żadnych warunkach nakłonić do podszeptów rosyjskich, których z pewnością nie braknie.

W. Świadczy za tym przecież cała przeszłość Polski, uznał to nawet kanclerz Rzeszy niemieckiej wyrażając w parlamencie cześć dla namiętnej miłości ojczyzny i wytrwałości, z jaką naród polski bronił swojej starej wysokiej kultury i swego zamiłowania wolności wobec Rosji. A legiony polskie, które wykonawszy przysięgę cesarzowi Austrii, bohaterską walką swoją takie uznanie zdobyły sobie u najwyższych czynników Austrii i Niemiec, chociaż na rezultat wojny militarnie nie wpływają, czyż nie są najwybitniejszym dowodem, za czym i przeciw komu i dziś zwraca się umysł i serce polskie? Przecież próba podjęta przez Rosję stworzenia podobnych legionów po swojej stronie, zrobiła szpetne fiasco. Wzdrygnęła się przed takim pomysłem dusza polska, poruszyły się kości tych, którzy na tych samych pobojowiskach od stu przeszło lat za Ojczyznę ginęli.

K. Tak jest i dlatego nie tylko wszystko w Polsce, co goręcej czuje, ale i politycy najrozważniejsi, patrzący głębiej w przyszłość, przywiązują do legionów wielką wagę i żywym je darzą poparciem. Zrozumiała tak samo znaczenie polityczne legionów i Rosja i gubernator rosyjski we Lwowie niczego goręcej nie domagał się od tamtejszych Polaków, jak wyparcia się tych legionów.

W. Ależ podobno i w Wiedniu nie zawsze i nie wszędzie legiony polskie cieszą się poparciem sfer wpływowych.

K. Może tego przyczyną okoliczność, iż spodziewano się większego do legionów z Królestwa napływu, może też, że legiony stanowią wielkie novum w armii austriackiej, wychodzące poza zwykły szablon, może wreszcie i ta okoliczność, że pewien odłam socjalistów w Królestwie brał legiony nieproszony w swoją arendę i pod hasłem czerwonej chorągwi w nich i przeciw nim agitował. Szczęściem, że wszystko to miało znaczenie tylko chwilowych niepożądanych objawów, które przygłuszone były zawsze bohaterskim zachowaniem się legionów na placu boju.

W. Czegoż więc więcej można od Polaków żądać oprócz tego, że spełnili wzorowo obowiązek wojskowy, a nadto wystawili legiony?

K. Ale nie wszyscy Polacy poszli za ideą legionów. Wystąpili przeciw niej przede wszystkim wszechpolacy i porwali za sobą chwilowo niektóre inne stronnictwa na rzecz rosyjskiej orientacji.

W. Wiesz Pan przecież w jakich to nastąpiło warunkach.

K. Tak, ale dziś te warunki się zmieniły, a wszechpolacy dalej w tym kierunku działają.

W. Już tylko w Moskwie, Petersburgu lub Szwajcarii.

K. Tam głośno, ale w Polsce resztki ich jeszcze po cichu, ufając w pusty dźwięk spóźnionych rosyjskich obietnic a zapominając, w jakim stopniu system rosyjski ducha naszego zatruwał i lud nasz znieprawiał. Złe wrażenie, zwłaszcza ze względu na warunki, w których my w Austrii się obracamy, wywarło rozbicie legionu wschodniego i wystąpienie wszechpolaków i konserwatystów podolskich z Komitetu popierającego legiony i dlatego tak wielkie przywiązuję znaczenie do tego, ażeby konserwatyści podolscy przystąpili do zgody w Kole Polskim i w Komitecie.

W. Oddziałałoby to i na nas w Królestwie.

K. Ale nie mówmy już o orientacji rosyjskiej, która taką sprawie naszej przyniosła szkodę i wyzyskiwaną jest ciągle przez czynniki nam niechętne i wrogie jako dowód, że Polacy chwieją się i chwiać się będą między Zachodem a Wschodem. Mówmy o innym symptomie, o symptomie bierności wobec akcji, która się na naszym terenie rozgrywa.

W. Jest przecież rzeczą aż nazbyt zrozumiałą, że dopóki wojna się nie skończy, klasy posiadające w Królestwie zachowują pewną rezerwę, nie chcąc się narazić na represje i konfiskaty, które w przeszłości tak naruszyły stan naszego posiadania. Dziś wprawdzie mało już jest takich, którzy by przypuszczali, że Rosja zbrojną ręką odzyska na Niemcach i Austrii Królestwo, ale wielu uważa za możliwe, że Niemcy przy zawarciu pokoju oddadzą je Rosji dobrowolnie, ażeby sobie z niej nie stworzyć wiecznego nieprzyjaciela. I takie głosy i pisma doszły do nas z Niemiec.

K. Ale wstrzemięźliwość ta nie powinna posuwać się aż do oświadczania się przeciw legionom i dostawania w jednym rzędzie z tymi, którym legiony zanadto są polskie a za mało socjalistyczne. Niechęci takie w wielkim świetle dziennym na chwilę się nie ostoją, przede wszystkim w Warszawie. Pogrzeb legionisty Karskiego, w którym wzięła udział cała Warszawa, jest symptomem – nie sporadycznym – prawdziwej orientacji stolicy Polski. Tym dziwniejszym wydaje się też kierunek, który świeżo się zrodził, a który bierność polityczną dźwiga do wysokości dogmatu narodowego i pragnie go rozciągnąć na całe społeczeństwo nasze nie tylko w Królestwie, ale także w Galicji, motywując rzecz tym, że wynik wojny jest niepewny, że niewiadomym jest, co o nas będzie postanowionym, że wobec tego nie pozostaje nam nic innego, jak od polityki się wstrzymać i zająć się wyłącznie naprawieniem klęsk materialnych, jakie kraj wskutek wojny poniósł. Gdyby ktoś w ciągu dziewiętnastego wieku, a nawet w pierwszym dziesiątku dwudziestego powiedział, że taka teoria w chwili wojny na ziemi polskiej się zjawi, wywołałby śmiech i oburzenie. W ciągu całej historii porozbiorowej, kiedy były małe widoki, lub kiedy ich nawet wcale nie było, podnosiliśmy ideę własnego państwowego bytu, nie szczędząc dla niej najcięższych ofiar, a teraz, kiedy dla idei tej zjawiają się wyjątkowe, niebywałe przedtem warunki, mamy się zrzec samowolnie głosu i udziału w tym dziele, oczekując, że nam je ktoś poda na talerzu. O ile też taka bierność nie jest objawem zniechęcenia i upadku na duchu, to naraża się na podejrzenie, że służy za parawan dążeń i aspiracji, których głośno objawić się nie ma odwagi. Oby jednak ta zasada bierności nie zrobiła większych w społeczeństwie naszym postępów, bo może być wytłumaczoną tak, że nam jest obojętnym, co z nami się stanie i że można nas bez szemrania pokrajać, jak wypadnie, że można nam narzucić warunki takie, które rozwój nasz ekonomiczny po prostu zduszą a my z fatalizmem wschodnim wszystko przyjmiemy.

P. Gorszyliście się moim pesymizmem a widzę, że rozmowę kończycie pesymistycznie.

K. Uchowaj Boże! Pesymizmem jest tylko ta krytyka, która prowadzi do założenia rąk. Każda akcja powinna jednak opierać się na dokładnym zbadaniu warunków, musi być poprzedzona krytyką tego, co się uważa za szkodliwe, ażeby złego uniknąć, a taka krytyka, która prowadzi do zdecydowania się na program i do rozsądnej akcji, nie napełnia pesymizmem, lecz daje rękojmię zwycięstwa. Jestem człowiek stary i nie wiem, czy Bóg mi pozwoli doczekać spełnienia się nadziei, które przez długie życie wydawały mi się marzeniem. Przeżyłem powstanie z r. 1863 i wszystkie mozolne usiłowania, ażeby dźwigać się z otchłani nieszczęść i nowym zamachom stawiać czoło. Całej mojej generacji i najznakomitszym jej moralnym i politycznym przywódcom przyświecała w tej ciężkiej pracy myśl, że kiedyś przecież pękną te kajdany, którymi skuło nas stuletnie przymierze rosyjsko-pruskie. Nie przypuszczałem, że się tego doczekam i dziękuję Bogu, żem dożył tej chwili. Ale też z tą chwilą wezbrało moje serce uczuciem radości i nadziei i to uczucie góruje u mnie ponad całą grozą wojny i jej strasznych objawów. Znoszą tę grozę i te niesłychane wysiłki mężnie wielkie narody, którym idzie o utrzymanie swego politycznego i gospodarczego wpływu. My jesteśmy wojną może najciężej dotknięci, ale nam idzie o coś więcej, o odzyskanie bytu politycznego i wydobycie się na jasną widownię narodów europejskich, które po wojnie dojdą do jakiejś równowagi i współzawodniczyć będą ze sobą znowu około rozwoju ludzkiej kultury i postępu. Nam w tej chwili nie wolno tracić nadziei i ducha.

W. Nie tracimy jej, jako Bóg żywy!

 



[1] Naczelny Komitet Narodowy – organizacja skupiająca przedstawicieli partii i ugrupowań politycznych, spełniająca rolę organizacyjną zmierzającą do podejmowania akcji politycznych i militarnych, mających na celu dążność do autonomizacji (a w dalszej perspektywie niepodległości) ziem polskich pod egidą monarchii habsburskiej. Komitet powstał w sierpniu 1914 roku, na jego czele początkowo stał Juliusz Leo, później W. L. Jaworski i L. Biliński. Komitet utracił swe pierwotne znaczenie wraz z powołaniem przez Niemców w Warszawie nowych władz dla ziem polskich „wyzwolonych” spod panowania Rosji.

[2] Siergiej Dimitriewicz Sassonow (Sazonow) (1866-1927) – polityk i dyplomata rosyjski, w latach 1910-16 był ministrem spraw zagranicznych; jako członek rządu był zwolennikiem pozyskania Polaków w walce przeciwko obozowi państw centralnych; po rewolucji bolszewickiej przedstawiciel rządu Denikina w Paryżu.

[3] Paul von Beneckendorff Hindenburg (1847-1934) – generał i polityk niemiecki; uczestnik wojen Prus z Austrią (1866) i z Francją (1870). W czasie I wojny światowej najpierw walczył na froncie zach., wkrótce przeniesiony na front wschodni, przyczynił się do szeregu zwycięstw nad armią rosyjską . W latach 1925-34 prezydent Republiki Weimarskiej.

[4] Stefan Tisza (1861-1918) – hrabia polityk węgierski; w latach 1903-05 premier Austro-Węgier, był zdecydowanym przeciwnikiem powszechnego prawa głosowania, przeciwstawiał się dążeniom do wchłonięcia w obręb monarchii terenów słowiańskich. W 1913 r. ponownie pełnił funkcje premiera (do 1917). W czasie I wojny światowej walczył na froncie południowym (z Włochami). 31.X.1918 r. został zamordowany.

[5] Juliusz Andrassy (1860-1929) – hrabia, polityk węgierski, sympatyk Polaków i sprawy polskiej; Od 1885 r. poseł, a w 1894 r. rozpoczął karierę rządową. Po raz drugi do rządu wszedł w roku 1906 i był w jego składzie po rok 1910. Po ustąpieniu z rządu zdeklarowany przeciwnik rządu Tiszy. W 1918 r. po klęsce wojennej został ministrem spraw zagranicznych.

[6] Albert Apponyi (1846-1933) – polityk węgierski; związany początkowo z konserwatystami, z czasem przeszedł na pozycje narodowo-liberalne; wieloletni poseł; w latach 1906-10 piastował tekę ministra oświaty – dokonał reformy nauczania zaprowadzając powszechne, bezpłatne nauczanie. Po wojnie wraz z Andrassy’ym zabiegał o łagodne potraktowanie Węgier przez aliantów.

Najnowsze artykuły