Artykuł
W dwusetną rocznicę odsieczy Wiednia

Już po raz wtóry obchodzimy jubileusz pamiętnego zwycięstwa pod Wiedniem, w jakże różnych i odmiennych warunkach. Kiedy się pomyśli, że w r. 1783, a więc przed stu laty obchodziło go państwo polskie, że uroczystościom przodował król, że pomnik Sobieskiego wśród huku polskich dział odsłaniano w Warszawie, ponury cień pada na jubileusz dzisiejszy. Wszak obchodzimy go jawnie i swobodnie w jednej austriackiej dzielnicy, wśród wielu przeszkód w nienawistnych nam Prusach, a tylko w cichym skupieniu myśli i uczuć tam, gdzie rosyjska przemoc nas przygniotła. A jednak przez ten ponury cień jasne przebijają się światła.

Przed laty stu drobna tylko garstka obywateli powzięła myśl uroczystego obchodu wiedeńskiej odsieczy. Jubileusz ówczesny był jednym ze sposobów zbudzenia i odrodzenia odrętwiałego długim letargiem narodu, sposobem godziwym i skutecznym, lecz ostatecznie narzuconym z góry, zewnętrznym i sztucznym. Jubileusz dzisiejszy wydobył się z głębi całego narodu, jest naturalnym objawem jego gorących uczuć, jego dążeń i myśli. Biorą w nim udział nie tylko te wyższe warstwy, które są bezpośrednimi spadkobiercami całej naszej przeszłości, ale garnie się do niego także i ta szeroka warstwa, która w dzieje nasze dopiero wstępuje, a na którą tylko dobre i piękne strony naszej przeszłości spaść powinny w spuściźnie. Lud wiejski u grobu Jana III, jest to niewątpliwie najwznioślejsza chwila dzisiejszych uroczystości.

Idźmy w porównaniu dalej. Prawda, że jubileuszowi z r. 1783 przodował król, ale tym królem był Stanisław August; prawda, że obchodziło go państwo polskie, ale to państwo było już pierwszym rozbiorem obcięte i „gwarancją najsilniejszej imperatorowej” zduszone; prawda, że dzieło odrodzenia już się było zaczęło, ale w krótkim przeciągu czasu nie mogło ono odrobić błędów w nagromadzonych przez kilka stuleci rozstroju i upadku. Wśród wielkich usiłowań ratunku odbył się jubileusz ówczesny, ale wśród usiłowań rozpaczliwych, z grożącym widmem ostatecznej utraty niepodległości. Dziś pomimo wszystkiego, co nas gnębi i boli, większa niewątpliwie nadzieja i otucha. Przebyliśmy już chyba to, co było najgorszym; w ciężkich doświadczeniach niezmiernie dojrzali, mamy w nią wiarę. Dzisiejszy jubileusz jest dla nas jednym krokiem na drodze trudnej i dalekiej, ale na drodze, która wiedzie naprzód.

Oddaje hołd wiekopomnej zasłudze, czcząc popioły tych, którzy przed dwustu laty krew swoją złożyli na ołtarzu ojczyzny i wiary, dajemy świadectwo naszej moralnej wartości, a przyszłym pokoleniom naszej moralnej wartości, a przyszłym pokoleniom wzniosłym zaświecimy przykładem. Dźwigając poczucie narodowe wspomnieniem wielkiego dziejowego czynu, łączymy się ściśle z przeszłością, jako najpewniejszą podstawą dalszego działania ma się doniośle na kartach naszej historii zapisać, to nie może ona poprzestać na oddaniu czci wielkiemu bohaterowi i jego mężnym hufcom, nie może zamknąć się w sferze uczuć, lecz musi z wielkiego dzieła odsieczy wydobyć myśli przewodnie i w nich z całą samowiedzą się skupić.

Czyśmy te myśli odgadli, czyśmy je zrozumieli, czyśmy je na naszym wypisali sztandarze? Tak jest! gotów zawołać każdy, bo któż u nas nie wie, że obrona Chrześcijaństwa i wschodniej cywilizacji była posłannictwem naszego narodu, komuż jest tajnym, że odsiecz Wiednia jest jednym z wielkich czynów na tej drodze trudów i chwały.

Idea „przedmurza chrześcijaństwa” stanęła przed nami już w trzynastym wieku, kiedy straszne nawały Mongołów obrały sobie przez Polskę drogę w środku Europy. Ruś im uległa, myśmy je ostatecznie zdołali odeprzeć i powstrzymać. Przekonała się wówczas Polska, że to zawdzięcza swej zachodniej cywilizacji i odtąd też nie tylko całym sercem i duszą rzuciła się w jej ramiona, ale śmiałym porywem poniosła jej pochodnię na dalekie przestrzenie wschodu, na Ruś i Litwę. Kiedy też w XV wieku na południowych wschodzie Europy nowy zjawił się nieprzyjaciel i całej Rzeczypospolitej chrześcijańskiej zaczął grozić zagładą, rzuca się Polska śmiało naprzód i szuka go sama na polach Chocimia, a zamyka wspaniale zwycięstwem pod Wiedniem. Nie tylko nad brzegami Dniestru na swej własnej granicy, także i na wielkim szlaku, który wzdłuż Dunaju wiedzie w serce Europy, wstrzymuje Polska zastępy półksiężyca, a siłę jego bezpowrotnie kruszy.

Nie sprzyjało nam takie szczęście na drugim wielkim pobojowisku, nad brzegami Dniepru i Dźwiny. Przez długi czas szliśmy i tam zwycięskim pochodem. Bitwy pod Orszą i Ułą torowały drogę zdobyciu Połocka, Wielkich Łuków i oblężenia Pokowa, po zwycięskiej bitwie pod Kłuszynem, oręż polski stanął u bram Moskwy. Kiedy naród moskiewski ofiarował tron swój Władysławowi, przyszła chwila stanowczego przełomu. Nie wiele wówczas brakło, ażeby szeroka północ cywilizacji zachodniej otwarła pokojowe wrota. Niestety chwili tej nie umieliśmy pochwycić i wyzyskać. Z największego pogromu dźwignęła się Moskwa, a odtąd nic już jej nacisku na nasze wschodnie granice trwale nie zdołało powstrzymać. Pomimo zwycięstw naszych pod Smoleńskiem, Ochmatowem, Lachowicami, Cudnowem, nie przyszło do traktatu Grzymułtowskiego, a z początkiem XVIII wieku zawierucha szwedzka otwarła Rzplitą rosyjskiej gospodarce i przewadze. Im więcej jednak gniotła nas i łamała przemoc Rosji, tym silniej równocześnie budziło się w nas przekonanie, że tylko pod sztandarem zachodniej cywilizacji zdołamy stawić jej opór, że tylko broniąc tej cywilizacji i stając się jej przedmurzem, zdołamy uratować naszą indywidualność narodową i dla lepszej się zachować przyszłości. Zmieniło się więc pole naszego posłannictwa i dziejowego zadania, nie zmieniła się jego treść i istota.   

Wiele popełniliśmy błędów, wiele klęsk na nas spadło, ale zadaniu swemu nie sprzeniewierzyliśmy się nigdy i z tego względu, gdyby przed nami dzisiaj stanęli zwycięzcy spod Wiednia, my byśmy z czystym sumieniem spojrzeli im w oczy.

A jednak gdyby przyszło do takiego zetknięcia i porównania, inne uczucie wzięłoby nad tym czystym sumieniem przewagę. Widząc takich olbrzymów, my byśmy się poczuli karłami. Dlaczego? Może to owa atletyczna budowa polskich husarzów, ich szumiące proporcje i skrzydła i ciężkie zbroje, skóry rysie i długie koncerze, może ta strona zewnętrzna dawnej husarii przygniotłaby nas swoim istotnie pięknym i wspaniałym wrażeniem i zjawiskiem? Niepodobna przypuścić. Wszystkie te zewnętrzne przybory i środki nikną wobec dzisiejszej techniki wojennej, mogą na umysł nasz wpływać podniośle, nie zaś przerażająco. Może więc czulibyśmy się upokorzeni tym, że zwyciężeni, pobici ujrzelibyśmy się nagle wobec tylokrotnych zwycięzców? Wzgląd to nader ważny, a jednak nie rozstrzygający. Szczęście wojenne ślepym kołem się toczy i często zwyciężony jedna sobie nieraz część i powagę u samego zwycięzcy. Pokonani, przemocą nieszczęśliwi, lecz mężni, czegoż byśmy się mieli rumienić przed tymi, którym zwyciężać dopuściły nieba! Gdzie indziej zatem szukać nam trzeba rozwiązania zagadki. Oto w odsieczy wiedeńskiej tkwić musi jakaś myśl, oto zastępy polskie ciągnące pod Wiedeń ożywać musiał duch, który nam dzisiaj jest obcym i który dlatego wobec nas stawia na takiej wielkiej, nienaturalnej wyżynie. Czujemy go, ulegamy jego wpływowi, lecz go nie umiemy łatwo i od razu zrozumieć. Chcąc go uchwycić, sięgnąć też musimy głęboko w nasze dzieje i z wyższego rozważyć je stanowiska.

Do XVI wieku płyną one jednym wielkim korytem, naród polski ma przed sobą cel jasno wytknięty, do którego wszystkimi siłami nieustannie zmierza. W XVI wieku, nie wchodzimy tu bliżej w przyczyny, dokonuje się zmiana, występują obok siebie dwa odmienne, sprzeczne ze sobą dążenia; działalność narodu rozszczepia się na dwa odrębne prądy, wypadki i zdarzenia historyczne nie są wypływem jednolitego ruchu, lecz częścią do jednego, częścią do drugiego prądu i dążenia należą i objaw ich zewnętrzny stanowią.

Jeden z tych prądów to dalszy konsekwentny ciąg i rozwój naszych dawniejszych usiłowań i pracy, to szereg chwalebnych i trudnych przedsięwzięć, ażeby sprostać w ogólnym wewnętrznym rozwoju wielkiemu postępowi Zachodu, ażeby wciągnąć w siebie i przetrawić nowe jego cywilizacyjne pierwiastki, ażeby zbudować nowożytne państwo i z jego pomocą rozwinąć na zewnątrz śmiałe zaczepne działanie. Siłą swoją moralną i fizyczną walczy naród o brzegi morza Czarnego i Bałtyku, siłą moralną i fizyczną znaczy swój pochód ku północy, siłą swoją wymierza pod Wiedniem stanowczy cios w turecką potęgę. Stają i dźwigają się wielkie ideały narodu, dopóki na ich straży, dopóki w ich służbie stoi wielka siła i potęga, gotowa im wywalczyć miejsce i uznanie.

Obok tego kierunku, który wszystkie istotnie wielkie i piękne karty naszych nowożytnych dziejów zapisał, zaczął się jednak w XVI wieku rozwijać kierunek przeciwny. Inne były jego pozory, inna treść i istota. Zaczęło się od skrupułów moralnych, od wstrętu od wojny i podboju. Zygmunt Stary napomniał monarchów europejskich do pokoju, a sam dla miłej zgody cofnął rękę od zajęcia Prus zakonnych i wydał je Brandenburczykom. Kiedy na Zachodzie wśród krwawych walk dobijano się wielkich ideałów ludzkości, myśmy zaczęli popadać w indyferentyzm religijny i polityczny i w ciszy spowodowanej zastojem dopatrywaliśmy się naszej nad Zachodem wyższości. Strach przed wojną mianowicie zaczepną, przed ofiarą krwi i mienia rósł z każdym rokiem a pod wpływem prywaty złota wolność stawała się najwyższym ideałem narodu. Skrępowaniem króla, sejmu i urzędów publicznych, wolną elekcją, jednomyślnością, liberum veto, konfederacją miała ona udaremnić absolutum dominium, zapobiec wszelkiemu skupieniu i użyciu siły zapewnić jednostce najwyższe szczęście, używanie. Moralnością i cnotą, wstrętem do siły i bezrządem miała stać Rzeczpospolita.

Nie od razu teoria ta zdołała się urzeczywistnić i umysły całego narodu ogarnąć. Zbyt zgubne, zbyt namacalne były jej następstwa i owoce już w XVI stuleciu, ażeby to co w narodzie naszym było jeszcze zdrowym, nie miało z nią stanąć do walki. Straszne gromy spadały na nią z tronu, z kazalnicy i z całej politycznej literatury. Nie jeden raz udało się jeszcze wyższym umysłem wstrząsnąć drętwiejącym narodem i unieść go za sobą, czy do rozpaczliwej obrony, czy to zwycięstwa w wyższych idealnych celach. Wiele zdziałała jeszcze lepsza część narodu, która w służbę złotej wolności nie poszła, ale wszystkie te bohaterskie czyny od czasów Batorego, aż do czasów Jana III nie wydały już spodziewanych owoców, marnowane wśród wewnętrznego nieładu i rozterki, nie wyzyskane, nie poparte. Bezowocność ich występowała na jaw coraz to jawniej i widoczniej, słabły one coraz więcej, a po wielkim ostatnim błysku, po wiedeńskiej odsieczy zupełnie zagasły. Tak wstręt do własnej siły doprowadził nas do tego, żeśmy obcą siłę poczuli w naszych domowych ogniskach. Kiedyśmy się spostrzegli, już było po niewczasie. Siła zmarnowana przez nas i odepchnięta odwróciła się od nas, kiedyśmy o nią rozpaczliwie zanosili modły, a fakt ostatecznego rozbioru spadł na nas niepowstrzymany.

Gdybyż po tym wszystkim był czas na spokojną rozwagę, to bylibyśmy z dziejów tych naszych wyciągnęli od razu prostą i jasną naukę. Polega ona na tym, ażeby z dziejów upadku naszego potępić i odepchnąć od siebie to wszystko, co w nich było złym i sprowadziła upadek, a natomiast podnieść i przyznać się do tego wszystkiego , co w nich było dobrym i upadek powstrzymywało. Potępiając i odpychając od siebie stanowczo ujemne strony przeszłości, oceniamy tym jaśniej, podnosimy tym wyżej wielkie jej i dodatnie strony, a nawiązując do nich obecne nasze usiłowania, zdobywamy im trwałą podstawę. Nam jednak nie było danym od razu ją odgadnąć.

Hasłem nowego dążenia stało się odzyskanie niepodległości, ale nie hasłem wyłącznym, jednym. Wolność i niepodległość wypisaliśmy na naszych sztandarach, a tej „wolności nie” bez znaczenia pierwsze nawet oddaliśmy miejsce.

Trudno nam było widocznie, pomimo przerażającej grozy rozbiorów zerwać od razu z wolnością, którą w nas wykarmiły wieki. Miała to być wprawdzie wolność inaczej, niż dawniej pojęta, z przywar swych oczyszczona; zapomniano jednak, że zelanci dawnej złotej wolności zawsze ją przedstawiali czystą i nieskalaną, a dopiero w praktyce inną ona przybierała postać. Nie co innego stało się i obecnie. Wolność owa, którą każdy inaczej pojmował, budziła tylko waśń i rozterkę i od głównego celu odwracała umysły i siły. Zjawili się tacy, którzy woleli nie mieć Polski żadnej, niż ją mieć inną, jak republikańską.

Mieli nadto Polacy zerwać od razu z wolnością, skoro mocarstwa rozbiorowe absolutnie rządzone, wolność u siebie tłumiły! Dźwigając na swój sztandar wolność, zdobywał sobie naród polski wobec nich ideę swoją odrębną, z dążeniem rewolucyjnym ich własnych poddanych się łączył i bratał, a sprawę swoją na widownią dziejów powszechnych tym samym wprowadzał. Zapomniano niestety, że nowe idee wnoszą w historię ludzkości tylko zwycięzcy, nie zaś zwyciężeni, że na takie działanie był dla nas czas, żeśmy je skutecznie podjęli po zwycięstwie grunwaldzkim, ale że dla niego nie było miejsca po Maciejowicach i po szturmie Pragi. Łączyliśmy się z żywiołem, który był słabym i skutecznej nam nie przyniósł pomocy, później zaś, gdy odniósł przewagę, pierwszy o nas zapomniał i przeciw nam się zwrócił.

Ślepa rozpacz złym się stała doradcą. Ulegając przemocy i sile, cierpiąc niewymownie, znienawidziliśmy ją bezwzględnie, bezwarunkowo, nawet o ile ona tkwiła w nas samych. Z innych, szlachetnych pobudek, wpadliśmy znowu w to błędne koło, w którym obracaliśmy się przed naszym upadkiem. Zamiast sile przeciwstawiać siłę, zamiast w wyrobieniu tej siły widzieć nadzieję przyszłości, zamiast w przyswojeniu sobie broni naszych nieprzyjaciół widzieć pierwszy i konieczny warunek, myśmy znowu sile przeciwstawiali „prawo”, a raczej nie prawo, bo prawo jest wypływem siły, lecz oderwane pojęcia moralne, słuszności, sprawiedliwości, wpadliśmy na drogę mistycyzmu i cudu.

Ogólnemu temu prądowi uległo również dziejopisarstwo nasze porozbiorowe.

Nie znalazło ono dość samodzielności, ażeby naród z błędnego koła wyrwać, ażeby przeszłość prostym rozumem ocenić i skarby doświadczenia złożone w niej stworzyć. Pod najrozmaitszymi pozorami starano się błędy przeszłości uniewinnić i wytłumaczyć; nawet złota wolność i anarchia szlachecka znalazła swoich naiwnych lub szalonych obrońców. Ci, którzy mieli w ręku potężną broń „nauczycielki życia” wmawiali w naród że stanowisko jego dziejów, że największą zaletą Polski była jej wolność i cnota; wynosili ją pod niebiosa, że nie miała żądzy zaborów, że nie cierpiała przemocy i siły. Dym z tych kadzideł sypanych na ołtarz wad i błędów przeszłości zaciemniał oczywiście i zasłaniał jej dodatnie działania i czyny. Wielkie zapasy, których widownią były nasze dzieje, śmiałe porywy i potężne ciosy przedstawione w tym świetle, robiły na nas wrażenie teatralnych obrazów. Kto w Zebrzydowskim, a nawet w Sicińskim widział ofiary idei wzniosłej i wspaniałej, ten nie mógł zrozumieć Żółkiewskich, Czarneckich, Sobieskich. Cień i światłość zlewały się w jedną szarą masę chaosu i odmętu.

Z tym wszystkim naród nasz nie był konsekwentnym. Znużony teoriami „wolności” i „cnoty”, widząc ich zupełną „jałowość”, czując rosnący ucisk, zrywał z nimi od czasu do czasu, a korzystając z jedynego prawa, jakie mu pozostało, apelował do wzgardzanej zawsze siły, szarpał się do orężnej walki, bez planu, bez widoków, z rozpaczy. Smutno i boleśnie kończyły się te porywy; ale wśród nich, wskutek nich nastąpił ostatecznie ten zwrot w uczuciach i myśli, w dążeniach i pracy, którego dzisiaj jesteśmy świadkami. Nie jest on niczym innym, jak zrozumieniem i poszanowaniem moralnej i fizycznej siły. Przyszliśmy do przekonania, że jej szukać można nie tylko w narodowej armii, że ona jest we wszystkim, że ona nawet w obecnych warunkach może być wielką i skuteczną, byle ją zebrać i rozwinąć. Znajdujemy ją w zdrowej części naszej dziejowej spuścizny, w kościele naszym i oświacie, w pracy ekonomicznej i ziemi, którą dzierżymy i której bronimy, w zgodzie naszej społecznej i karności, w poczuciu narodowym, popchniętym aż w najniższe warstwy. Ledwieśmy się na tym poznali.

Temu ogólnemu zwrotowi towarzyszy i przoduje dzisiejsze dziejopisarstwo. wielkie zadanie rozdzielenia cienia od światła w naszej przeszłości przypadło mu w udziale. Środki jego nie są tajemne i ukryte. Prosty rozum i miłość prawdy, oto broń, którą ono walczy, przed tą bronią pierzcha coraz więcej obłuda i potwarz. Historia tak pojęta przestaje być zabawką, a zbliża się do wielkiej swojej roli nauczycielki życia. Dziś też w chwili wielkiego narodowego święta głos jej powinien donośnym odezwać się echem.

Obchodząc uroczyście rocznicę wiedeńskiej odsieczy, nawiązujemy pracę naszą i działalność do najbliższego wielkiego czynu, który nam po dawnej pozostał przeszłości, zespolimy się nie z mglistym frazesem, lecz z objawem tej potęgi i siły, która, skierowana ku wzniosłym celom, stanowiła zdrową część naszych dziejów. Do takiego pochodu w głąb naszych dziejów. Do takiego pochodu w głąb naszych dziejów odsiecz wiedeńska otwiera nam wrota. Weźmy w nim wszyscy udział, przebiegnijmy myślą i uczuciem świetne karty historii, stawmy sobie żywo przed oczy wielkich ludzi i potężne czyny, a wśród tej całej wędrówki spotęgujemy w sobie przekonanie, że – jak dawna Polska stała i dźwigała się mądrym i zdrowym użyciem swej siły – tak i my dzisiaj tylko zaszanowaniem i spotęgowaniem naszych sił w trudnej walce o byt, zdołamy się utrzymać i zwyciężyć.

 

 

 

Najnowsze artykuły