Artykuł
Mowa posła Józefa Milewskiego na posiedzeniu Sejmu 23 listopada 1905 r. przy dyskusji nad reformą wyborczą

Pierwodruk: Kraków 1906. Przedruk: Józef Milewski, Zdobycze i iluzje postępu, Kraków 2013.

 

 

Wysoka Izbo!

Mało jest zagadnień w życiu politycznym, które by miały równie wielką doniosłość, jak sprawa reformy wyborczej, a doniosłość ta polega zarówno na trudności zagadnienia, jak na doniosłości skutków, jak i na spornej ocenie co do tego, czemu właściwie ma służyć reforma wyborcza.

Nie braknie bowiem ludzi, którzy tak wysoko ją stawiają i cenią, iż niemal zdawać by się mogło, że całym celem ich akcji politycznej jest reforma wyborcza, a przecież nie jest ona celem, lecz środkiem do innego wielkiego celu: ona ma stworzyć organ, który ma służyć reprezentacji społeczeństwa, być wyrazem jego woli, potrzeb i dążeń.

Wynika stąd u ludzi, którzy odczuwają troskę o sprawy publiczne, konieczność i obowiązek poważnego zastanowienia się, czy proponowana reforma rzeczywiście zawiera w sobie te warunki, żeby doprowadziła do wytworzenia organu, który będzie zdolny spełniać zadania, jakie organ reprezentacyjny ma spełniać dla społeczeństwa.

A jeżeli to się odnosi do wszystkich wielkich ciał parlamentarnych, to nie mniej i do naszego Sejmu1, jakkolwiek kompetencja tego Sejmu nie odpowiada ani naszym pragnieniom i dążeniom, ani naszym potrzebom politycznym, jakkolwiek uważamy ją za ciasną – ale mimo to, w jej szczupłych ramach ten Sejm prowadzi gospodarkę krajową, uchwala budżet, decyduje o tym, co na różnych polach działalności publicznej jako kraj robić będziemy.

Sejm wybiera Wydział Krajowy2 jako organ wykonawczy dla swojej woli, dla swoich rezolucji, a różni teoretycy polityki angielscy słusznie zaznaczają, że dawne kategoryzowanie funkcji parlamentu jest nieodpowiednie, bo w realnych stosunkach rozstrzygające jest to, że parlament, jak oni mówią, jest government making power, jest organem wytwarzającym rząd.

U nas Wydział Krajowy ma tylko część kompetencji rządowej, ale jest w pewnym znaczeniu naszym rządem, który ma podług potrzeb i życzeń społeczeństwa, zgodnie ze swoim przekonaniem, sprawy tego kraju prowadzić.

A dalej są zagadnienia, które nie leżą w paragrafach pisanych, a jednak są zadaniem politycznym całego społeczeństwa – i ten Sejm poczuwa się do tego obowiązku służenia tym naszym wyższym, w paragrafy nieujętym potrzebom, i dawania wyrazu opinii, przekonaniom, potrzebom, nawet uczuciom społeczeństwa, jest więc i być winien czynnikiem naszej narodowej polityki.

Dlatego też skład tego organu, jego ustrój, jego zdolność do pracy nie są bynajmniej rzeczą obojętną i kwestia reformy wyborczej do tego organu wymaga poważnej oceny.

Tu nie wolno iść podług swego widzimisię – w rzeczach doniosłych, gdy o sprawę publiczną chodzi, tam muszą milknąć indywidualne tylko przekonania i wyobrażenia, które się od niechcenia miało, czy które się gdzieś z pierwszej czy drugiej ręki otrzymało na piśmie czy w słowie. Tu jest obowiązkiem ludzi sumiennie zapytać się na podstawie pracy naukowej, na podstawie doświadczenia, zapytać się teorii polityki, zapytać się politycznego doświadczenia, na jakiej drodze robić reformę, w jakim kierunku ją prowadzić.

Od czasów Arystotelesa3 do dziś coraz bardziej potężnieją zagadnienia polityki w miarę, jak potężnieją trudności życiowe i jeżeli w którym społeczeństwie, to u nas te zagadnienia stają się trudniejsze, a my tym więcej na serio w zagadnieniach polityki pracować, uczyć się, orientować się powinniśmy.

Licząc się z tym wzrostem trudności życiowych zagadnień, mówiono, że polityka jest i najwyższą umiejętnością, i najwyższą sztuką, uznano, że stała się ona dziś filozofią społecznego życia.

Od Arystotelesa do dziś teoria polityki przeważnie zajmuje się stosunkiem między rządem a społeczeństwem, a u nas zagadnienie jest trudniejsze, bo mamy wielkie zadania, które się nie mieszczą w ramach tych granic, jakie dla naszego życia narodowego postawiono. Mamy pozagraniczne zagadnienia, dla których rządu osobnego nie ma, a jednak rozum polityczny społeczeństwa powinien dorosnąć do tej miary, żeby i im służyć.

A jeżeli uznając z góry potrzebę reformy, spytamy się nauki, która jest droga słuszną dla robienia reform politycznych, to sprawa ta znów wymaga poważnego zastanowienia się. Zwrócił już dziś na to uwagę w swoim wstępnym przemówieniu pan Głąbiński4 i w tym punkcie oceniania tych dróg reformy zupełnie się z nim zgadzam, zgadzam się z nim w tym, że i on chce dobudówki, nie rozwalania tego, co istnieje, i budowania na nowo – ewolucji, nie przewrotu.

Możemy rozróżnić bowiem dwie zasadniczo sprzeczne drogi reform politycznych: drogę ewolucyjną, organiczną, i drogę racjonalistyczną, rewolucyjną.

Ponętne byłoby przedstawić tu wyczerpującą analizę istoty i konsekwencji tych pojęć i tych dróg, wykazywać w oświetleniu doświadczenia dziejowego, jak one się zaznaczyły, ale wzgląd na innych mówców, na zmęczenie Sejmu i późną porę dozwala mi przy tym punkcie, jak i przy innych, zaledwie szkicowo kilka myśli zaznaczyć.

Metoda ewolucyjna opiera się na tym, że usuwa to tylko, co szkodzi społeczeństwu, to tylko zmienia, gdzie ma pewność, że to będzie zmiana na lepsze, przyszłość buduje organicznie na przeszłości i żąda od tego, kto z nowym przychodzi, dowodu, że to jest lepsze, zdolniejsze dla [danego] celu, niż to, co dotychczas było.

Metoda racjonalistyczna uważa całe życie społeczne niemal za tabula rasa, ona wychodzi z pewnej formułki, jaką sobie z góry stawia, czy ta formułka będzie brzmiała tak, że jej chodzi o prawa człowieka, czy ten lub ów interes, i chce całe życie społeczne wtłoczyć w tę formułkę, poddać pod panowanie swego a priori postulatu.

Różnią się one co do ciężaru dowodu. Prawo procesowe od rzymskich i greckich czasów uznaje za obowiązek przekładać ciężar dowodu na tego, który coś twierdzi. Metoda ewolucyjna trzyma się tej słusznej procesowej zasady.

Metoda racjonalistyczna nie wchodzi w kwestię dowodu; stawia jako zasadniczy postulat swój aksjomat
i chce go tylko logicznie w życiu zastosować. I z góry można mieć poważne wątpliwości, bo ona stawia coś nowego, co przedtem wypróbowane nie było, więc nie daje rękojmi ani trwałości, ani pożytku, nie rozwija, nie dobudowuje, lecz stawia na nowo.Krajem, w którym głównie metoda ewolucyjna jest
w zastosowaniu i poszanowaniu, jest Anglia, i rzecz tam idzie tak daleko, iż mogli panowie tymi czasy czytać w całym szeregu pism angielskich, że kiedy przyszła wiadomość, że w Rosji myślą o nadaniu powszechnego prawa wyborczego, to wiele pism angielskich napisało, że tego zupełnie nie rozumie. Bo, jak czytałem w angielskim piśmie jeszcze wczoraj: „W życiu politycznym wolność można wprowadzać tylko stopniowo, ona może pomału schodzić ze stopnia na stopień i wtedy staje się błogosławieństwem, a skoczenie od razu na najwyższy stopień jest co najmniej ryzykownym”.

Nie przeceniam bynajmniej doniosłości rozwoju angielskiego, ale jednak każdy mógł się przekonać, kto tę kwestię kiedykolwiek badał, że Anglia umiała sobie wytworzyć organa zabezpieczające ją od gwałtownych przewrotów socjalnych, umiała wytworzyć w sobie siły społeczne, które spoiły i rozwinęły ten naród tak, iż w oczach naszych, za życia naszego pokolenia, jej potęga polityczna, moralna, społeczna coraz bardziej rośnie i jak wszyscy znawcy w dziedzinie politycznej i socjalnej powiadają, jest ona społeczeństwem najbardziej pewnym, że jej nie grozi żadna rewolucja, że wytworzyła sobie normalne warunki życia, potęgi, spokoju i rozwoju.

A jeżeli, przeciwnie, rzucimy okiem na Francję, to widzimy, że w konsekwencji metody rewolucyjnej zakwestionowano tam wszystko, zakwestionowano religię, zakwestionowano rodzinę, zakwestionowano miłość ojczyzny. Doświadczenie dziejowe stwierdza, że religia, rodzina, miłość ojczyzny przedstawiały wszędzie czynniki siły i ładu społecznego, stąd ryzykowne jest ich podkopanie, bo cóż je zdoła zastąpić? Sił, które daje religia, rodzina, patriotyzm nie zastąpi egoizm klasowy czy osobniczy, nie zastąpi wybujały indywidualizm. Czytali panowie o tych objawach i jako rezultat tego widzimy ciągłe wrzenie, niepokój, stawianie nad wszystkim znaku zapytania, nic nie ma pewności, że się ostoi, na nic liczyć nie można, na niczym się oprzeć. Potężnieją tam tylko jaskrawe antagonizmy, rosną przeciwieństwa, słabnie spokój wewnętrzny i polityczne znaczenie.

Różne te metody, organiczna i racjonalistyczna, wywierają też różny wpływ psychologiczny na społeczeństwo.

W Anglii, kto żąda zmiany istniejących stosunków, ustaw, musi udowodnić nie że to dla niego jest pożądane, ale że jest korzystne dla kraju, dla społeczeństwa. Wskutek tego tam każdy wie o tym z góry, że nie do państwa może apelować o zaspokojenie swoich interesów, ale że w dziedzinie swoich interesów ma liczyć przede wszystkim na swoją własną działalność osobistą, na swoją sprawność, na swoją własną tężyznę.

I tą metodą osiągnęli Anglicy podziwu godne rezultaty na każdym polu, a przede wszystkim, co najważniejsze – potężny materiał ludzki, umieli wywrzeć swą metodą polityczną dodatni wpływ psychologiczny, rozwijać dzielność osobistą, zmysł samopomocy w społeczeństwie.

Gdziekolwiek zaś stawia się tylko formułkę, że jest źle, a lekarstwa szuka się przede wszystkim nie w sobie, w poprawie swego działania, lecz wyłącznie apeluje się do władzy, do reform, ustaw, tam łatwo energia społeczeństwa zużywa się tylko na walkę o władzę, przychodzi do formalnego szarpania się o tę władzę, nie w tym celu, żeby móc służyć interesom publicznym, ale żeby tylko partyjnym czy klasowym interesom zadość uczynić.

A władza, przechodząca co chwila z ręki do ręki, już przez swą niestałość zatraca zdolność skutecznej polityki, władza zaś stająca się jedynie organem stronnictwa zatraca swą cechę najwyższą: bycie stróżem ustaw, orędownikiem społecznego pokoju.

Oceniając rozwój Francji, należy dalej pamiętać, że ona nie ma jednej trudności, jaką odczuwają inne społeczeństwa, także i nasze, tj. szybkiego przyrostu ludności. Ludność Francji nie wzrasta, jej nawet grozi przez wybujałość egoizmu, a zanik obowiązkowości i religijności, depopulacja. Łatwo zaś jest jednego syna wyposażyć, trudno dziedzictwo licznym sukcesorom przekazać. Trudność to jak dla rodzin, tak i dla społeczeństwa, bo znaczny przyrost ludności, owa groźna kwestia głodu i chleba, domaga się coraz lepszej pracy społeczeństwa, coraz skuteczniejszej polityki. Brak tej trudności opóźnia i ukrywa jaskrawe wystąpienie błędów polityki, ale już i ta różnica w trudnościach zagadnień nie pozwala nam Francji brać za przykład.

Jeżeli się dalej rozejrzymy w postępie, jaki miał miejsce w XIX wieku, to widzimy, że zachodzi różnica między światem przyrodniczym a światem społecznym, a mianowicie ta, że tam, w świecie nauk przyrodniczych i techniki mamy z imponującym postępem do czynienia, podczas gdy w dziedzinie społecznej skonstatować tego nie można. Nie brakło myślicieli, którzy twierdzili, że przyczyny tej różnicy należy szukać w metodach, jakie się stosuje do nauk przyrodniczych i społecznych. Przyrodnik ma do pomocy cały zakres indukcji, zwłaszcza eksperyment. W dziedzinie społecznej eksperymentów ze sprawą publiczną robić nie wolno, a więc i żadnych reform li tylko dla eksperymentu wprowadzać nie należy. W dziedzinie tej, nie chcąc wyłącznie być pod panowaniem dedukcyjnych formuł, niewypróbowanych, należy się oprzeć na doświadczeniu, jakie gdzie indziej na odnośnym polu zdobyto. Z doświadczenia więc gdzie indziej zdobytego winniśmy korzystać, jeśli nie chcemy popełniać błędów, a uniknąć szkód w tej dziedzinie. I gdybyśmy komuś postawili pytanie, czy wolałby, żeby u nas były takie stosunki, jak w Anglii, czy takie, jakie widzimy w obecnej Francji, niewątpliwie otrzymamy odpowiedź, że wolałby u nas angielskie stosunki i rezultaty widzieć.

A jeżeli w świetle tych metod przejdziemy do ocenienia reformy wyborczej, to przede wszystkim dwa pytania należy sobie postawić:

1) Czy ten organ ustawodawczy, jaki teraz mamy, a więc czy ten Sejm źle działał? i 2) Czy te proponowane środki zaradcze, projekty reformy wyborczej, dają jakąś rękojmię lepszego funkcjonowania tego organu?

Pierwszego twierdzenia: że Sejm ten źle spełniał swe zadanie, albo go wcale nie spełniał, nikt z wnioskodawców nie ryzykował. Niewątpliwie każdy z nas pragnąłby, ażeby praca nasza mogła być szersza, znaczniejsza.

I każdy tego pragnąć powinien. Bo tam, gdzie nie ma pragnień, tam dochodzi do zastoju, a zastój jest początkiem upadku. A jeżeli ktoś krytycznie na rzecz patrzy i porówna to, co było u nas przed 40 laty, z tym, co jest dzisiaj, jeśli wejdzie w szczegóły i trudności, jakieśmy mieli do zwalczenia i uwzględni przy tym te małe środki, jakie mieliśmy do rozporządzenia, to będzie musiał uznać, że było dużo pracy uczciwej i rozumnej, i że także i skutków dodatnich tej pracy nie brakło.

Ulepszyć naturalnie jeszcze wiele można i należy; wiemy, że są jeszcze niespełnione zadania w dziedzinie reformy administracyjnej, reformy agrarnej. Będzie to zadaniem najbliższej przyszłości i nie wątpię, że najbliższy Sejm je spełni. Byłaby to jednak niepoważna krytyka, gdyby ktoś nie uznawał tego wszystkiego, co się już zrobiło.

A jeśli przejdę do drugiego pytania: czy proponowane reformy wyborcze dają rękojmię, że potem skład Sejmu będzie lepszy, to również nikt tego twierdzenia nie postawił i takiej rękojmi nie dał; nie dano nam rękojmi, że reforma taka, gdyby była przeprowadzona, sprawie publicznej szkody nie przyniesie, a dowód ten złożyć powinien ten, kto najdalej odstępuje od istniejącego ustroju, chce go zburzyć i czymś innym, czymś nowym zastąpić.

Są jednak inne ważne powody, które za reformą wyborczą w naszych warunkach stanowczo przemawiają. Trzy są takie powody, a mianowicie: 1) zmiana struktury społecznej, 2) realny wpływ tego Sejmu i 3) uobywatelenie szerokich kół ludności.

Z początku XIX stulecia rewolucja ekonomiczna, zmiana techniki i komunikacji przemieniły z gruntu dawne stosunki wytwórcze i zarobkowe, zwłaszcza w przemyśle; maszyna wprost zdruzgotała dawną organizację społeczną, dawną technikę gospodarczą i wytworzyła zupełnie nowe stosunki i kategorie społeczne. Dawniej ten, co wstępował do jakiegoś rzemiosła, był najpierw uczniem, potem czeladnikiem i miał zawsze nadzieję zostać majstrem, zyskać ekonomicznie i społecznie niezależne stanowisko.

Obecnie przemysł fabryczny wzrósł do najwyższego stopnia i wytworzył całą armię pracowników w przemyśle, którzy nie mają możności ani nadziei zajęcia kiedyś w swoim zawodzie samodzielnego stanowiska i przez całe swe życie pozostają zatrudnieni w cudzym gospodarstwie; jest to rzeczywiście gospodarcza beznadziejność położenia. I całe ustawodawstwo socjalne uważa za swój obowiązek przełamać tę beznadziejność położenia, a przynajmniej ją złagodzić przez stworzenie ludzkich warunków bytu dla tej pracy zależnej. W politycznej dziedzinie nie spostrzeżono dość wcześnie skutku tego nowego gospodarczego rozwoju i prawo wyborcze przyznano tylko kategoriom ludności prowadzącym własne, samodzielne gospodarstwo, opłacającym pewne bezpośrednie podatki. Wynikła stąd niejako polityczna beznadziejność warstwy robotniczej i dlatego nadanie prawa wyborczego tym, którzy w dzisiejszym ustroju społecznym do samodzielnego stanowiska nie dochodzą, uchylenie politycznej beznadziejności, uważam za rzecz słuszną i przemawiającą za odnośną reformą.

Zmiana ugrupowania społecznego objawia się u nas dalej w zmianie ilościowej ludności wiejskiej i miejskiej, stąd i powiększenie liczby mandatów miejskich podług wyników statystyki uważam za sprawiedliwe i społecznie pożądane.

Drugi powód to kwestia realnego wpływu Sejmu, powiedzmy: polityczna popularność Sejmu, a biorę ten wyraz w znaczeniu poważnym.

Do dźwigania społeczeństw na wyższy szczebel rozwoju są potrzebne pewne reformy. Do reform zaś potrzeba z jednej strony środków materialnych, a z drugiej nowych ustaw. Jednak ustawa napisana tylko, a niewykonana, na nic się nie zda; do wykonania ustaw potrzeba z jednej strony jakiejś władzy, która by czuwała nad ich wykonaniem, zmusiła do wykonania – ale sama władza nie wystarcza, jeśli opinia ludności jest przeciw niej, tj. przeciw ustawie; daleko silniejszą rękojmią skuteczności ustawy jest przychylna i czynna opinia publiczna jako jej dźwignia. Smutną rzecz przed kilku dniami powiedział tu pan Bojko5, który się wyraził, że im dłużej obowiązuje ustawa o tępieniu ostów, tym więcej ostów jest na pastwiskach. Uważam to za symptom smutny, dający wiele do myślenia. Bo żebyśmy nawet najlepsze pisali ustawy, jak długo nie zyskamy dla nich zrozumienia u szerokich kół ludności, tak długo ani o gospodarczym, ani o kulturalnym podniesieniu szerokich warstw nie może być mowy. Poleganie tu tylko na władzy prowadzi jedynie do zatargów, nie zapewnia wykonania ustawy i jej skutków dodatnich.

Brak poszanowania ustaw pochodzi u nas z dwóch przyczyn – nie mówię już o nieskuteczności ustroju administracyjnego, ale przechodzę do psychologicznych momentów.

Niestety, za czasów dawnej Rzeczypospolitej nie przyuczyliśmy się do poszanowania ustaw i było w Polsce wiele swawoli. A o naszych czasach powiedzieć można z pewnym pesymizmem, że demokratyzuje się nasze życie, ale zdemokratyzowała się i dawna swawola. Ale na to wpłynęły także wpływy i czynniki obce, a nie same tylko nasze własne winy.

Liczyć się musimy z tym, że społeczeństwo polskie było wystawione przez długi czas na panowanie rządów nieswoich, które zaprowadzały ustawy nie dla nas, ale przeciw nam, ustawy, których musieliśmy słuchać, ale nie mogliśmy szanować, które miały pretensje do tytułu prawa, a były tylko gwałtem, ujętym w paragrafy. Na tym gruncie pewna wrodzona już anarchiczność naturalnie się rozwijała.

I to jest jednym z naszych najpilniejszych narodowych zagadnień: bez względu na różnice partyjne, występować przeciw objawom anarchizmu, bo to jest szkodliwe dla kraju, bo to są pęta, które krępują nam ręce przy jakichkolwiek reformach, przy wszelkiej pracy społecznej.

Przypominają mi się tu kwestie ostów, melioracji, pastwisk – jeżeli tego rodzaju ustaw nie będziemy wykonywali, to nie może być mowy o żadnym postępie.

Nieposzanowanie ustaw, swawola indywiduów wyklucza postęp, tj. zmianę na lepsze.

Im szersze koła biorą choć pośrednio udział w nadawaniu ustaw, tym słuszniejsza jest nadzieja popularności, wykonalności ustaw, tym silniejszy zyskujemy warunek i czynnik społecznego postępu.

„Ustawy niech nami rządzą” jest słusznym programem organizacji; poszanowanie, wykonanie ustaw – elementarnym warunkiem społecznego życia i rozwoju.

Na trzecim miejscu wspomniałem jako argument za reformą przemawiający wyrobienie obywatelskiego poczucia.

W starożytności mówiono, i przypomina to z naciskiem Mill6, że w despotyzmie jest tylko jeden patriota,
a tym jest sam despota.

Jaskrawe potwierdzenie tego było w czasie wojny rosyjsko-japońskiej. Jak widzieliśmy, uczucia rosyjskiego społeczeństwa nie zwróciły się przeciw zewnętrznemu wrogowi, ale przeciw wewnętrznym rządom despotycznej biurokracji, przeciw więzom, jakie ona społeczeństwu narzuciła.

Przypominam to dla wyciągnięcia z tego nauki, że w sferach, które nie biorą udziału w życiu publicznym, nie rozwijają się cnoty publiczne; tam nie może się rozwijać zrozumienie potrzeb publicznych, tam nie ma żadnego politycznego doświadczenia, nie można liczyć na poparcie przez społeczeństwo czynnej polityki rządu.

Tylko w życiu publicznym rozwijać się mogą cnoty publiczne, zainteresowanie sprawą publiczną. Człowiek trwale i poważnie zajmować się może tylko sprawami, na które ma realny wpływ. Stąd też w odepchnięciu od życia publicznego ginie duch publiczny. Dwa zgubne ekstrema przyjdą tam do rozwoju. Z jednej strony krzewi się radykalizm, który, czując się odpartym od życia publicznego, za pierwszy punkt programu uważa wywrócenie tego, co jest, burzy, jątrzy, szerzy przestrach – szuka upustu
w tajnych organizacjach i demonstracjach, a z drugiej strony rozwija się ekstremum przeciwne: samolubny materializm, dbały tylko o swoje interesy, swój zysk pieniężny, który częstokroć zużywa w wyuzdanym używaniu, nie troszcząc się wcale o sprawę publiczną. Jeden i drugi są ujemnymi siłami społecznymi.

Jeden i drugi wytępiać trzeba, bo nie ma zdrowego rozwoju bez szeroko rozkrzewionych obywatelskiego poczucia i obywatelskiej cnoty.

A jeżeli uprzytomnimy sobie doniosłość obywatelskiego poczucia dla całości publicznego życia, to tu znowu wystąpi nasze położenie jako trudniejsze; stosunki nasze wymagają tego w dużo wyższym stopniu.

Narody państwowo zorganizowane mają własny rząd, który zbiera rekruta, wybiera podatki, który reprezentuje ten naród na zewnątrz, i jeżeli ktoś coś złego chce zrobić, to naród ma na to ustawy, aby go karać, czy środki, aby go dezawuować.

My jesteśmy społeczeństwem, o którym powiedzieć można słusznie, że jest narodem najbardziej bezbronnym na świecie. Były czynniki, które chciały rozwijać wszystko co złe wśród naszego społeczeństwa, a reakcja nasza jest skrępowana. Jesteśmy dziś w takim położeniu, że każdy wybryk jednostki, wybryk – na który społeczeństwo się nie godzi, ale nie ma organu, aby ją od tego powstrzymać – że ten wybryk może być przez złą wolę cudzą za błąd czy winę narodu poczytany i za to może się ktoś chcieć mścić na narodzie.

Mieliśmy już tego dowody i dlatego uobywatelnienie, uświadomienie narodowe szerokich kół ludności jest dla nas najwyższym politycznym obowiązkiem, koniecznym politycznym zadaniem. Trzeba, żeby jak najszersze koła miały świadomość narodową, żeby czuły i rozumiały, co jest interesem, korzyścią, a co szkodą dla narodu.

Teoria polityki zajmuje się od dawna kwestią rozwoju, ewolucji społeczeństw, a mianowicie też były austriacki minister Schaeffle, znienawidzony w swym czasie przez centralistów, poświęcił tej kwestii rozprawę Sozialauslese, w której konstatuje, że teoria o selekcji gatunków, zwycięstwie i zapanowaniu najsilniejszych jest słuszna nie tylko w dziedzinie przyrody, ale i w życiu społeczeństw, tylko że tu tą najważniejszą siłą nie są szeregi wojsk, ale cnoty obywatelskie.

A dzieje licznych dostarczyły dowodów, iż mocarstwa, oparte na milionach wojska, w gruzy poszły – a cnoty obywatelskie w danym narodzie utrzymały go przy życiu i pozwoliły przetrwać ciężkie chwile.

Świadomość narodowa krzewi obywatelskie cnoty i stąd ona nam ważna jako czynnik, granica, podłoże naszego bytu i naszej przyszłości.

Łaskawym zrządzeniem Opatrzności, czy dziwną ironią losu, choć prześladowcza polityka zgubić nas chciała i zdławić, zadawała nam krzywdy i rany, to pod jej obuchem, wbrew jej intencjom, w poczuciu bólu i krzywdy budziła się i potężniała narodowa świadomość w coraz szerszych kołach. Śląsk pruski jaskrawym tego dowodem. Wobec doniosłości tego czynnika dla naszego bytu i my sami ułatwiać winniśmy jego krzewienie, a jedną z dróg do tego – dopuszczenie do politycznego czynnego życia. Ono da zainteresowanie się sprawą publiczną, sprawą narodu, dając równocześnie i świadomość warunków, środków i dróg skutecznej akcji.

Są więc poważne powody, przemawiające za reformą wyborczą, za tym, żebyśmy się za reformą ordynacji wyborczej oświadczyli.

A jeżeli mamy przystąpić do reformy, to nasuwa się pytanie, do jakiej?

Nie braknie optymistów, którzy powiadają, że ustawa wyborcza jest rzeczą zupełnie obojętną, bo prawdziwe siły społeczeństwa, te nie dadzą się wstrzymać ni usunąć paragrafami, one zawsze na wierzch wypłyną, one zawsze znajdą sobie wpływ moralny dostateczny, choćby im ustawa tego nie zapewniała.

Optymizmu tego podzielać nie mogę wobec doświadczenia, jakie ludzkość w innej zyskała dziedzinie.

Sto przeszło lat już ubiegło, jak powstała teoria wolnej konkurencji. Twórcy tej teorii byli przekonani, że jeżeli się da ludności bezwzględną wolność konkurencji, to zwyciężą najtęższe siły, że to będzie najlepsza organizacja, zapewniająca zwycięstwo dla najlepszej pracy, inteligencji, gospodarności, że wzmoże się dobrobyt społeczeństwa, podniesie się tężyzna indywidualna – ale nigdzie te nadzieje nie wytrzymały pełnej próby realnego życia.

Nie najdzielniejsi zwyciężyli, ale często ci, którzy w walce o byt posługiwali się fałszywą wagą, miarą i towarem.

Swawola zniweczyła wolność gospodarczą, a jako ważne współczesne zadanie polityki ekonomicznej stanął problem okiełznania i ukrócenia nielojalnej konkurencji, zapewnienia warunków bytu dla rzetelnej produkcji, zagrożonej i podciętej przebiegłym a nieuczciwym, o złudną reklamę opartym współzawodnictwem. I przyszło nam rzetelności bronić przed oszustwem, wolności produkcji przed brutalną przewagą i przed swawolą.

Nauka ta domaga się pamiętania o tym i w politycznej dziedzinie; bo i tu są objawy wyraźne, że swawola staje się często grobem wolności politycznej. Więc ustrój polityczny powinien być taki, ażeby zapewniał wolność, a nie dawał panowania swawoli, a ustrój ordynacji wyborczej taki, by poręczał, żeby prawdziwe siły społeczne, zdolne i skore do realnej pracy, a nie do zwodniczych obiecanek, służące rzetelnym towarem, miały zapewniony wpływ i byt.

Projekty dla reformy wyborczej i u nas, i w ogóle w Europie są bardzo liczne. Ale w dziedzinie politycznej występuje niestety często ta jedna – powiedzmy – pomyłka, że stawia się jakieś hasło i myśli się, że hasło jest programem, a program potrzebuje nie tylko pewnego kierunku, ale także rozpatrzenia sposobu przeprowadzenia, i często o ten sposób przeprowadzenia rozbija się to hasło, występują trudności w przeprowadzeniu. Na hasło nieraz zgodzić się można, ale ono nie jest rozwiązaniem, lecz postawieniem zagadnienia, i właśnie ta droga realizacji przedstawia trudności i przedmiot sporu.

Wobec tego uważam za swój obowiązek przystąpić do analizy tego projektu organizacji wyborczej, jaki dziś jest najgłośniejszy, najpopularniejszy, jaki najwięcej do uczucia przemawia, tj. projektu ustawy opartego na podstawie powszechnego, równego, tajnego, bezpośredniego prawa głosowania. Przystępując do tej analizy, stwierdzam, że uważam, iż społeczeństwu służyć trzeba i miłością, i pracą, i prawdą, i co się za prawdę uważa, to bez względu na to, czy się podoba, czy nie podoba, wypowiedzieć, bo sumienie wypowiedzieć to nakazuje.

Gdybyśmy uważali, że ten program powszechnego, równego, bezpośredniego prawa wyborczego jest słuszny, to byśmy za nim głosowali, bo ja nie wierzę, ażeby w tym gronie znajdowali się ludzie, którzy by nie chcieli uczynić dobra dla kraju, gdyby o dobroci proponowanego środka byli przekonani. Ludzi źle krajowi życzących ja tutaj nie widzę.

A jeżeli przystępuję do analizy, to pierwszy punkt, jaki pod rozwagę tu poddaję, jest: nie wolno nam zapominać, że zachodzi znaczna różnica w wymogach organizacji izby poselskiej w parlamentach dwuizbowych i w ciałach reprezentacyjnych jednoizbowych. Całe społeczeństwo, wszystkie jego potrzeby i warstwy mają znaleźć zastępstwo w ciele reprezentacyjnym, ale wobec różnicy organizacji i sposobu akcji nie można uznać za odpowiedni tego samego systemu wyborczego dla dwuizbowego parlamentu i jednoizbowego Sejmu.

Sejm jest jednoizbowy, wskutek tego w istocie Sejmu, w jego dążeniach, w jego organizacji leżeć powinno, żeby Sejm w samym swym łonie miał swój automatyczny hamulec, który by go w pracy nie wstrzymywał, ale który by go powstrzymał od wykolejenia. Hamulcem takim jest w parlamencie Izba wyższa, Senat – znają go nawet republiki Francji i Stanów Zjednoczonych, a nie ma go Sejm. I ja stąd wolę, ażeby ten hamulec był w samym sejmie, aniżeli, ażeby komisarz rządowy miał dopiero oświadczać, że taka a taka uchwała nie otrzyma rządowego placet. Autonomia Sejmu jako takiego wymaga, ażeby Sejm miał skład taki, który by poręczał jego wolę taką, jaką on ją mieć chciał, aby jego wola była skuteczną, uchwały uzasadnione. O postulacie tym pamiętać należy przy ocenie sejmowej reformy wyborczej.

Przystępując do oceny najdalej idącego projektu reformy, zwracam się najpierw do analizy zasady powszechności i rozpoczynam od razu od postawienia zasady, którą w całej pełni uznaję: nikogo nie zwalniam od pełnienia narodowych obowiązków, a wskutek tego nie wykluczam nikogo od narodowych praw.

Ale ideą dla konstrukcji prawa wobec społeczeństwa jest idea obowiązków wobec społeczeństwa i dlatego kwalifikacja, zdolność do spełnienia obowiązków jest tytułem do prawa. Prawo wyborcze jest tylko jednym z praw politycznych; inne prawa polityczne są dawane w interesie jednostek, prawo wyborcze nie jest dawane w interesie jednostek, tylko w interesie społeczeństwa i dlatego nie podług życzenia jednostek, ale podług potrzeb społeczeństwa prawo to zorganizowane być powinno.

Zasada powszechności może oznaczać cztery różne zjawiska. Może się pojęcie powszechności odnosić do tych, dla których dany organ działa, może powszechność odnosić się do wszystkich warstw czy zawodów w społeczeństwie, można przez powszechność rozumieć głosowanie wszystkich ludzi bezwzględnie albo głosowanie tych ludzi tylko, którzy mają po temu pewne prawne warunki.

Pierwszy wypadek: głosowanie takich, dla których dany organ działa, nie daje nam żadnego ograniczenia, bo Sejm w swoim praktycznym działaniu w kraju obejmuje wszystkie dziedziny życia i nie ma warstwy społecznej, która by stała poza sferą jego działania. Dlatego w tej pierwszej zasadzie, którą można stosować w pewnych specjalnych organizacjach – np. izby robotnicze, gdzie by tylko robotnicy głosowali – nie widzimy żadnego ograniczenia, ona nie jest zastosowalna dla Sejmu.

Natomiast występuje dalej rzecz bardzo doniosła do rozwagi: antyteza pomiędzy powszechnością zawodowej reprezentacji a powszechnością głosowania.

Stawiam tę kwestię wprost. O co chodzi: czy żeby wszyscy głosowali, czy żeby wszystkie warstwy społeczne miały głos w tej Izbie?

I wezmę paradoksalny przykład. Gdybyśmy zaprowadzili powszechne prawo wyborcze i z całej Galicji utworzyli jeden okręg wyborczy, i gdyby to było w epoce, gdy klasowe hasła są jedynymi sztandarami, które gromadzą ludzi dokoła siebie, to w galicyjskim Sejmie siedzieliby tylko włościanie, bo liczbą swoją przewyższają tak dalece wszystkie inne warstwy społeczne i zawody, że powszechność głosowania dałaby jedynie im reprezentację, stworzyłaby wyłączność reprezentacji, a inne warstwy byłyby wykluczone.

A ja za ważniejszą uważam powszechność reprezentacji, niż powszechność głosowania.

Powszechność głosowania łudzi, że wszyscy są reprezentowani, a faktycznie wyklucza wiele odłamów i odcieni i stąd łatwo prowadzić może do zapomnienia o wykluczonych, może się stać krzywdą i dla nich, i dla ogółu.

Przy powszechności głosowania możemy powszechność reprezentacji otrzymać jedynie przez odpowiednie skonstruowanie okręgów wyborczych. Ale organizacja ta wymaga bardzo uważnie obmyślanej techniki i przedstawia się jako trudna do przeprowadzenia, bo mogą być te trudności techniczne tak wielkie, że pomimo woli nie dadzą tego rezultatu, o który by chodziło i nie zapewnią powszechności reprezentacji, a to uważam za pożądane. Konstrukcja okręgów celowa łatwo może dalej wywołać pozory, czy być istotnie wyrazem stronniczości.

Postulat powszechności reprezentacji wywołać może wątpliwość co do korzyści, najważniejsze bowiem zadania parlamentu czy Sejmu leżą w finansowej i ustawodawczej polityce, nie w prostej reprezentacji różnych warstw, ich pragnień i potrzeb. Dla pracy zaś ustawodawczej nie wystarczają sama dobra wola, samo zaufanie wyborców, tu potrzeba i specjalnego wykształcenia politycznego.

I stąd mówić by można, że zbyteczne jest starać się o to, ażeby przedstawiciele i członkowie wszystkich kół społecznych siedzieli w parlamencie.

Nie podzielam jednak tego twierdzenia, owszem, godzę się z Sidgwickiem7, który nie zaprzeczając doniosłości fachowej wiedzy w parlamencie, uznał za pożądane, aby zasiadali tam i ci, którzy nam powiedzą jedynie, gdzie ich gniecie i co ich boli, bo to jest informacja ważna, od której akcja sanacji społeczeństwa może się rozpocząć – a tylko nie sami tacy, zdolni jedynie do informacji, siedzieć tam powinni.

Przechodząc z kolei do zasady powszechności głosowania – mamy tu znowu dwojakie zagadnienie: albo wszyscy ludzie, albo ci, którzy mają prawne warunki.

Wszyscy ludzie, a więc i dzieci, i kobiety itd., prawa wyborczego nie mają nigdzie; czy to we Francji, czy w Niemczech uznano prawne warunki za podstawę powszechnego prawa głosowania, a z chwilą, jak się stawia prawne warunki, trzeba sobie zadać pytanie, jakie te warunki być mogą, jeżeli nie mają łamać zasady powszechności w ścisłym znaczeniu pojętej.

Z racjonalistycznego punktu widzenia mogą to być tylko warunki usuwalne, tzn. może być cenzus czy kwalifikacji czy zamożności, czy zarobkowania tak niski, ażeby i człowiek, któremu życie poskąpiło darów ziemskich, jednak miał możność dojścia do głosu.

Atoli ta zasada nie jest akceptowana w całej konsekwencji dla Francji, bo we Francji uznano prawo wyborcze jako prawo jednostki, a jednak postawiono warunki, w których rzędzie jeden warunek jest nieusuwalny, tj. odmówiono prawa głosowania kobiecie.

Ci, którzy jak ja stoją na stanowisku, że prawo wyborcze nie jest prawem jednostki, ale wynikiem pożytku społecznego, ci powiadają, że dla kobiety jest inna sfera społecznego życia: my chcemy, aby działała w domu, przy ognisku rodzinnym, w atmosferze wolnej od zatargów politycznych; niech tam uczy w domu miłości kraju i Boga, i ludzi, a nie partyjnych formułek – ale ci, którzy wychodzą ze stanowiska, że prawo głosowania jest prawem jednostki, nie mogą stawiać tego warunku. Uznawanie nieusuwalnych warunków jest przełamaniem ich zasady, niekonsekwencją brutalną.

I nie brak autorów, którzy wyjaśniają, dlaczego nie dali kobietom tego prawa republikanie we Francji, bo gdyby we Francji głosowały matki, to nie byłyby się utrzymały rządy, które imię, wizerunek i pojęcie Boga wygnały ze szkoły i życia publicznego.

W Niemczech znów brak diet poselskich jest ogromnym ograniczeniem powszechności prawa wyborczego, bo mandat przyjąć mogą tylko albo ludzie bogaci, albo członkowie wielkich partii, zdolnych swym posłom zapewnić utrzymanie. Brak diet jest istotnym ograniczeniem zasady powszechności.

Realne stosunki powinny decydować o tym, czy i jakie kryteria postawi się dla tego, kto może głosować, jakie ustali się prawne warunki, i uznaję, że mnie nie wystarcza postawienie płci i wieku jako jedynych warunków mających stwierdzić zdolność polityczną.

Moim zdaniem, analfabeci nie powinni dostawać prawa głosowania w krajach, gdzie istnieje tajne prawo głosowania, bo ja od wyborców żądać muszę, ażeby umieli napisać albo przynajmniej przeczytać napisaną przez kogoś innego kartkę do głosowania – a protekcja analfabetyzmu, jaka leży w przyznawaniu mu praw politycznych, moim zdaniem nie jest postępowym postulatem ni czynem.

Walczmy z analfabetyzmem, twórzmy szkoły, ażeby przyszłe generacje nie wychowały się na analfabetów, zakładajmy szkoły dla dorosłych – ale dopóki analfabetyzmu nie zwalczymy, nie nadawajmy analfabetom prawa wyborczego.

W kwestii powszechnego prawa głosowania dolatują nas dziwne wiadomości z Wiednia – szalone niekonsekwencje, i dlatego nie będąc posłem wiedeńskim, chcę tu jeden szczegół podnieść.

Udają różne stronnictwa niemieckie, powiadają, że chcą powszechnego prawa głosowania – ale równocześnie powiadają: „My Polakom i Rusinom tego nie damy”.

To, co oni powiadają, jest sprzeczne z ideą powszechnego głosowania.

Prawo powszechnego głosowania opiera się na dawaniu mandatów podług liczby ludności – bo wszyscy mają mieć równe prawo reprezentacji – a prawne warunki nie odnoszą się do liczby mandatów, tylko do określenia, kto jest wyborcą; inaczej doszlibyśmy do tego, że jakieś miasto, w którym jest bardzo wiele kobiet, nie dostaje posła, bo jest za mało wyborców.

To są monstra w konstrukcji.

Płeć, wiek, cenzus podatkowy czy kwalifikacji mogą słusznie wpływać jedynie na liczbę wyborców; używanie tych prawnych warunków dla kwestii liczby mandatów jest niekonsekwencją, nieuzasadnionym przełamaniem zasady.

Albo idziesz na powszechne prawo wyborcze, a w takim razie podstawą liczby mandatów jest liczba ludności – albo nie dajesz tego prawa, a w takim razie nie tumań tym, że jesteś zwolennikiem powszechnego prawa głosowania.

Czas (mówca spogląda na zegar sejmowy) już bardzo się posunął, a uznaję, że nikt nigdy dłużej jak godzinę mówić nie powinien, więc krótko jeszcze dotknę niektórych zagadnień.

Kwestia prawnych warunków zbliża nas do drugiego bardzo ważnego zagadnienia, tj. równości prawa politycznego.

Jest to jedna z najpiękniejszych kart filozofii naszej, gdzie Libelt8 i Cieszkowski9 stwierdzają, że idea równości wobec Boga jest zdobyczą kulturalną chrześcijaństwa, przedtem idei tej nigdzie nie było. Dopiero chrześcijaństwo doprowadziło też podniosłością myśli swych do idei braterstwa ludzi wobec Boga i braterstwa ludów w Bogu.

Dalszy rozwój tej idei doprowadził do uznania słuszności zasady równości ludzi wobec prawa.

Zasada ta tak samo może i musi być uważana za wielką zdobycz kulturalną, za zasadę jedynie słuszną i godną.

Ale co jest równością politycznego prawa?

Dla objaśnienia nasuwających się trudności, niech mi wolno będzie zrobić paralelę z podobnym zagadnieniem, jakie leżało w dziedzinie skarbowości. Postawiono tam szlachetną i słuszną zasadę równości podatków. Zawołano: „Precz z krzywdą, precz z przywilejem!”. Ale co jest równością podatkową?

Czy równa suma podatku na głowę, pogłówne, to sprawiedliwy podatek?

Nie, to jest krzywda dla najbiedniejszych i krzywda dla skarbu. Nauka i życie powiedziały: „Nas nie zadowala mechaniczna równość”, nie zadowoliły się nawet tzw. proporcjonalnością podatków, tj. gdy podatek zabiera równą część każdego dochodu, ale poszły głębiej i dalej, powiedziały: „Obciążenie będzie równe dopiero, gdy je nałożymy w miarę możności podatkowej”.

A możność ta zależy nie tylko od faktu dochodu, ale i od wysokości dochodu, od źródeł dochodu, od ciążących na nim obowiązków.

I wystąpiła ta nowożytna sprawiedliwa idea opodatkowania podług możności ekonomicznej, a teoria i praktyka skarbowa silą się, aby tę ideę nie mechanicznej, nominalnej, lecz rzeczywistej równości wprowadzić w życie, a jako polityczny postulat przyszłości stawiać trzeba, ażeby i prawa polityczne były także równomiernie przeprowadzone, tj. podług możności politycznej.

Ta możność polityczna bynajmniej nie może być pojmowana tak, żeby tylko najpotężniejszym, najbardziej kwalifikowanym nadawać prawa. Wszyscy je mieć muszą, ale nie może być tak pojmowana równość prawa politycznego, żeby o wszystkim decydowała jedynie liczba.

Kwalifikacje polityczne przedstawiają do dziś jeden z najtrudniejszych problemów nauki i praktycznej polityki i musimy ze smutkiem uznać, że najważniejszej kwalifikacji, tej oznaczyć paragrafami nie możemy, bo ponad wszystko idzie charakter, a ten się uchyla spod oceny ustawodawcy.

I zostają tylko kryteria mniej ścisłe, a więc ponoszone ciężary publiczne, ciężary personalne czy realne, przy czym, jak słusznie jeden mówca powiedział, jest anachronizmem mówić o bezpośrednim jedynie obciążeniu, bo pośrednie jest dziś dużo ważniejsze cyfrowo.

Prócz ciężarów publicznych, występują jeszcze dwa ważne kryteria: nauki i zasługi, zasługi publicznej przez pracę wydatną na publicznym polu, i ja nigdy nie uznam za sprawiedliwe, aby ten wójt, który może od szeregu lat porządnie gminę prowadził, miał tylko takie samo prawo, jak pierwszy lepszy parobczak w gminie, który raczył dożyć 24 lat.

Idea równości może być przeprowadzona w różny sposób. Po części jest ona przeprowadzona w systemie kurialnym, o ile jest tak giętki, żeby zastosował się do zmian społecznych i w miarę zmian ugrupowania się, w miarę uwarstwowienia, odpowiednią liczbę mandatów nadawał.

Może być tak samo przeprowadzona ewentualnie przez zupełnie wykończony system pośredni, żeby każdy głosował w gminie, zarząd gminy do powiatu, zarząd powiatu do Sejmu, bo wtedy coraz wyższa praca publiczna otrzymuje coraz wyższy wpływ i głos. Albo może być przeprowadzona przez system wotów pluralnych, tworzenie jednej kurii z nadawaniem większej liczby głosów podług kwalifikacji.

Ignorowanie znaczenia nauki, pracy, zasługi, ponoszonych ciężarów, a uwzględnienie tylko płci i faktu dożycia mnie nie wystarcza ani jako podstawa prawa wyborczego, ani jako podstawa równości. Trudna jest ocena tych różnych kwalifikacji, trudna ich klasyfikacja, niemniej tylko ich uwzględnienie da równość podług możności politycznej.

Poruszyłem te różne naukowe zagadnienia, jakie się wiążą z tą kwestią, i te wątpliwości dlatego, aby wykazać, że to nie jest upieranie się przy zajętym stanowisku, że to nie jest chęć obrony jakichś przywilejów, że nie akceptujemy tego, co jako hasło najpopularniejsze w kraju rzucone zostało, ale że przemawiają za tą naszą pewną krytyczną rezerwą tylko względy natury publicznej.

A o tych względach natury publicznej zapomnieć nigdy nie chcemy. Jest krzywdą naszej przyszłości i naszej teraźniejszości, jeśli ktoś stawia rzecz tak, jak gdybyśmy chcieli walczyć tylko o klasowe czy partyjne przywileje.

Nie za przywileje klasowe, ale za prawa i przyszłość narodu lała się nasza krew, cierpiały pokolenia.

 

(W tej chwili zerwały się w części galerii sejmowej gwałtowne protestujące okrzyki i na salę zrzucono wielką ilość czerwonych kartek z napisem: „Precz z przywilejami! Niech żyje powszechne, równe, tajne, bezpośrednie prawo głosowania!”. Kartki te są dowodem, że demonstracja była z góry zamierzona i przygotowana, a bynajmniej nie była rezultatem toku obrad. Po bezskutecznym wezwaniu galerii do uciszenia się, następnie do opróżnienia, przerwał Marszałek posiedzenie i otworzył je na nowo, zarządziwszy czasowe opróżnienie galerii, dopiero po upływie godziny. Skutkiem tego nie rozwinąłem już dalej rozpoczętego wywodu, w którym chciałem wykazać, jaką wielką rolę w naszym życiu i odrodzeniu odegrały uczucie patriotyzmu, walka, życie i praca za prawa i przyszłość narodu. Wychowanie rodzinne i życie publiczne, literatura nasza i sztuka miały i mają kult patriotyzmu, a ani ten kult, ani ta praca nie jest wyłącznością ani jednego obozu, ani jednej warstwy, lecz wnika coraz głębiej i coraz szersze obejmuje koła; stąd importem zagranicznych formułek, a nie stwierdzeniem faktu, jest zarzucanie klasowego programu któremukolwiek z narodowych stronnictw w naszym kraju; klasowy program w przeciwieństwie do narodowego stawiają tylko tzw. ludowcy i socjaliści, i tylko oni też nie uznają solidarności narodowej nawet na zewnątrz, są poza Kołem polskim w Wiedniu. Jak w ogóle, tak i przy reformie wyborczej nie klasowe, których nigdy nie mamy w programie, lecz narodowe względy mamy na oku. Również nie rozwinąłem już wobec spóźnionej pory myśli, że przyznając bardzo szerokie czynne prawo wyborcze, można by rozważyć, jakie należałoby uznać kwalifikacje dla biernego prawa wyborczego; wprowadzenie tu pewnego wymogu kwalifikacji wyższej niż sam wiek, płeć, zaufanie wyborców jest słuszne w zasadzie, bo kto ma współzawiadować sprawą publiczną, wnieść w nią diligentiam quam suis10, winien wpierw wykazać przynajmniej, że umiał własną sprawą dobrze zawiadować. Ignorowanie wymogów kwalifikacji u wyborców i posłów kryje w sobie niewątpliwe niebezpieczeństwo obniżenia poziomu publicznego życia i zaszkodzenia sprawie publicznej. Po otwarciu na nowo posiedzenia, mówiłem dalej).

 

Prawdopodobnie Izba cała znajduje się pod wrażeniem niemiłego objawu pogwałcenia wolności słowa. Nie narzucam nikomu moich przekonań, ale uważam nie tylko za moje prawo, ale za mój obowiązek przekonaniom swoim w ważnych sprawach publicznych dać zawsze wyraz.

W rzeczach publicznych nie ma się sumienia ani przekonania do ustąpienia nikomu.

Instrukcje sejmikowe gubiły Rzeczpospolitą, ja też instrukcji co do zajęcia stanowiska nie przyjmuję od nikogo, prócz od własnego sumienia.

Nie przerywam nikomu, by swoje zdanie i swoje przekonanie wyrażał, ale mam prawo w imię wolności politycznej, w imię dobra społecznego wymagać, by to samo prawo i dla innych było w całej pełni zastrzeżone.

Mówiłem o stanowisku analitycznym, jakie zająć trzeba wobec problemu równego prawa wyborczego. Kilka uwag tylko jeszcze dodam.

Na kartkach, jakie rzucono do Izby, stoją pierwsze słowa: „Precz z przywilejami”. Tak, panowie, ja uważam, że żądanie równego mechanicznego prawa głosowania jest politycznym pogłównym, jest reakcją przywileju urodzenia. Była niegdyś epoka, w której samo urodzenie, bez względu na naukę, pracę i zasługę, nadawało polityczne prawa, dawało stanowiska. Epoka ta minęła, słusznie zażądano osobistych kwalifikacji od ludzi, a jako te kwalifikacje osobiste przede wszystkim postawiono naukę i pracę.

I na nowo przychodzą postulaty, które są prostą negacją nauki, pracy i zasługi, które chcą nadawać prawa polityczne na podstawie nagiego faktu samego urodzenia.

Żartowano niegdyś z tego, że miał ktoś prawa na podstawie tego, że raczył się urodzić; tego za postęp nie uważam, jeżeli na nowo takie hasła przyjdą. Prócz tego, że ktoś się urodził i dożył pewnych lat, nie siedział w kryminale, zdaje mi się, że dla prawa wyborczego powinien pewne inne posiadać jeszcze kwalifikacje, a przynajmniej jego prawo nie powinno usuwać znaczenia nauki i zasługi.

Jeżeli podniosłem różne wątpliwości co do zastosowalności tego hasła, które postawiono – powszechnego, równego prawa wyborczego – i starałem się oznaczyć granice, jak pojmować równość, aby nie była mechaniczna, jak pojmować powszechność, aby uzdolnieni do służby politycznej wchodzili, to uważam, że jest zadaniem zwolenników tego hasła, by podniesioną tu krytykę, podniesione wątpliwości w obiektywny sposób usunąć.

Obelgami ani prostym krzykiem nie daje się zaprzeczenia, na to potrzeba argumentów rzeczowych i stwierdzam, że ci panowie rzeczowe argumenty przeciwstawić powinni, bo i oni mają obowiązek dbać o dobry skład tego Sejmu, dbać o to, aby reforma wyborcza była zwycięstwem dobra publicznego, a nie tylko zwycięstwem formułki.

Ale opozycja nasza nie jest prostą negacją. Jakkolwiek w pewnych szczegółach nie zgadzam się z treścią i formą rezolucji uchwalonej przez większość komisji administracyjnej, to zgadzam się z nią w kilku punktach zasadniczych i dlatego za nią zapisałem się do głosu.

Mianowicie na podstawie tego, co powiedziałem, że mi chodzi o powszechność reprezentacji, uznaję za słuszną zasadę utrzymania systemu kurialnego, akomodowanego do rozwoju stosunków społecznych; po drugie, jestem za tym, żeby doszło do rozszerzenia praw politycznych; po trzecie, jestem za tym, aby ta sprawa była stosunkowo szybko załatwiona.

Rezolucja zawiera te trzy punkty i dlatego na nią się godzę, a mam przekonanie, że wpływ czynników krajowych w Wiedniu będzie dostatecznie silny, żeby zapewnić nam na rok przyszły tak długą sesję sejmową, żebyśmy na reformę wyborczą mieli dość czasu, by ją móc załatwić stanowczo.

Pośpiech w tej rzeczy uważam za potrzebny, bo walka o reformę wyborczą wnosi pewne wrzenie w polityczne życie, które trawi siły, a nam sił potrzeba do pracy pozytywnej i w kraju, i w reprezentacyjnym organie, a szkoda ich trawić na walkę o reformę.

W ciągu roku przeto przyjdzie do reformy wyborczej nie bez naszego współudziału, owszem, za naszym czynnym współudziałem, a robić ją będziemy nie pod groźbą terroru, ale na podstawie własnego przekonania.

W mojej mowie, zanim wiedziałem, kto jest na galerii, zanim kartki rzucono, stwierdziłem, jakie istnieją przyczyny i powody, żebyśmy za rozszerzeniem prawa wyborczego głosowali. Tych przyczyn nie osłabi niemiła próbka terroru, a skoro przyjdzie do rozszerzenia prawa wyborczego, to musimy się liczyć z tym, że w życie polityczne przyjdą nowe szeregi, jakie dotychczas w tym życiu czynnego nie brały udziału. I choćby ktoś wierzył – jak ja to czynię – w miłość kraju u tych ludzi, mimo że siano rozterkę, mimo że w szeregi ich chciano iść pod hasłem nienawiści przeciwko nam, to jednak masy te w każdym razie doświadczenia politycznego nie mają i stąd występuje pewne ryzyko dla sprawy publicznej, czy nie zaciąży zbytnio przewaga ludzi, może ożywionych najlepszymi chęciami, ale bez doświadczenia politycznego.

Na to niebezpieczeństwo istnieje tylko jedno lekarstwo, a tym jest krzewienie narodowej oświaty tak, jak ją pojmowali niegdyś Libelt i Szujski, tj. uświadomienie i uobywatelenie jak najszerszych kół ludności, pouczenie ich o obowiązkach, zadaniach i warunkach życia politycznego i wciągnięcie w czynną, spokojną pracę w tym życiu.

A gdy mówię o uobywateleniu mas, to stwierdzam, że nie jest to oderwany idealizm. Chociaż szanuję ideały i wiem, że marnieją ludzie i marnieją narody, które przestaną mieć ideały, choć znam słowa Ruskina11, że kto nie wie, za co ma umrzeć, ten nie wie, jak ma żyć – to jednak postulat obywatelskiego poczucia, narodowej świadomości w szerokich kołach, to nie jest idealizm oderwany, tylko to jest wymóg najbardziej realnej polityki.

Zagadnienie to nie występuje dla nas na nowo. W epokach, kiedy jeszcze ciemno było i źle się w kraju działo na wielu polach, poprzez Leszczyńskich12, Konarskich13, Stasziców aż po nasze czasy najgorętsze serca w narodzie i najszlachetniejsze umysły w tym kierunku zwracały swoje usiłowania. Tym konieczniejszą staje się obecnie ta praca dla nas, gdy przyjdzie do rozszerzenia praw politycznych.

Cisną się nowe ręce i dojdą do sztandaru sprawy publicznej – biada nam, gdyby wewnętrzna rozpoczęła się walka wydzierania sobie sztandaru, bo on tylko wtedy utrzyma się w górze i poprowadzi do lepszej doli, jeżeli wszyscy, młodzi i starzy, zgodną myślą ożywieni, staniemy przy nim i wspólnie podtrzymywać go będziemy. Nas nie stać na walkę wewnętrzną, bo nam tyle pracy ku odrodzeniu potrzeba, i szkodnikiem sprawy publicznej, kto taką walkę narzuca i krzewi.

Solidarne zjednoczenie jest trudne wobec posiewu nienawiści, jakiego niestety nie brakło. Ale ani ta nienawiść, jaką ku nam dyszą i przeciw nam sieją i wszczepiają w szerokie masy, ani ta obelga i krzywda bolesna, jaką nam czynią, dając nie obraz, ale karykaturę naszych prac, zamiarów, ideałów, nie mogą w nas zmniejszyć ani zapału dla sprawy publicznej, ani miłości dla ludu.

Praca staje się trudna. Była długa epoka, że w pierwszym szeregu służby publicznej stała tylko część społeczeństwa, warstwy wyżej oświecone, ożywione tradycją służby publicznej, świadomością narodową. Rozszerzyła się na szczęście świadomość, rozszerzają się szeregi czynnych w służbie publicznej. Sami, jak dawniej, tak dotąd, stać nie będziemy. A im pełniejszą mamy świadomość, żeśmy uczciwie i dobrej sprawie służyli, tym więcej starać się winniśmy, aby i naszą myśl polityczną, i naszą miłość ci przejęli, co nowo wstąpią w politycznie czynne szeregi. Winniśmy to i swej tradycji, i przyszłości narodu. Drogą do tego: narodowa oświata.

A jeżeli ten program uobywatelenia przez szeroką akcję, mającą na celu narodową oświatę, poprowadzimy skutecznie i z miłością, wtedy dojść będziemy mogli do chwili, w której powiedzieć sobie będziemy musieli, że reforma wyborcza, którą na rok przyszły uchwalimy, była nie tylko koniecznością polityczną, ale była korzyścią społeczną, bo doprowadziła do wzmożenia obywatelskich szeregów.

W tym przekonaniu i w tej nadziei oświadczam się za reformą wyborczą, za rozszerzeniem politycznych praw.

 

 

Przypisy

 

1               Idzie o Sejm Krajowy, organ samorządu prowincjonalnego w Galicji; istniał od 1861 r., funkcjonował w praktyce do wybuchu I wojny światowej w 1914 r.

2              Wydział Krajowy był organem wykonawczym Sejmu Krajowego jako organu samorządu terytorialnego w okresie autonomicznej Galicji 1861-1918; na jego czele stał marszałek krajowy mianowany przez cesarza, który przewodniczył także Sejmowi Krajowemu, pozostali członkowie Wydziału byli wybierani przez Sejm.

3               Arystoteles ze Stagiry (384-322 p. Chr.), filozof grecki, uczeń Platona; wypracował oryginalny system filozoficzny, odrzucając Platońską naukę o ideach i anamnezie na rzecz podejścia bardziej empirycznego; założył w Atenach własną szkołę filozoficzną – Likejon, był także wychowawcą Aleksandra Macedońskiego. Dzieła Arystotelesa obejmują niemal wszystkie znane wówczas dziedziny wiedzy, stworzył on także pierwszy system logiki – sylogistykę. Jego pisma wywarły ogromny wpływ na dalsze dzieje filozofii, był on najwyższym autorytetem filozoficznym w średniowieczu, jego kategorie zastosował w swym systemie filozoficznym św. Tomasz z Akwinu. Główne dzieła: Metafizyka, Etyka nikomachejska, Organon, Polityka, Ustrój polityczny Aten, Fizyka, Zoologia, Poetyka.

4              Stanisław Głąbiński (1862-1941), polski polityk i ekonomista, od 1892 r. profesor ekonomii na uniwersytecie we Lwowie (nast. Uniwersytecie Jana Kazimierza), jeden z głównych przywódców narodowej demokracji w Galicji, a następnie w niepodległej Polsce; w latach 1902-1918 poseł do austriackiej Rady Państwa, gdzie był przewodniczącym Koła Polskiego w latach 1908-1911; w 1911 r. austriacki minister kolei żelaznych, od 1904 r. także poseł do Sejmu Krajowego Galicji, w latach 1919-1928 poseł na Sejm RP oraz przewodniczący koła sejmowego Związku Ludowo-Narodowego (endecji); w 1923 r. wicepremier i minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego, w latach 1928-1935 senator RP, przewodniczył klubowi Stronnictwa Narodowego; w 1939 r. aresztowany przez NKWD, zmarł w sowieckim więzieniu.

5               Jakub Bojko (1857-1943), polski działacz, publicysta i pisarz ludowy, współtwórca Stronnictwa Ludowego w Galicji, poseł do Sejmu Krajowego we Lwowie, członek Rady Państwa w Wiedniu, poseł i senator w II RP.

6              John Stuart Mill (1806-1873), brytyjski filozof i ekonomista, zwolennik utylitaryzmu i klasycznego liberalizmu politycznego, zarazem ostatni wybitny ekonomista szkoły klasycznej; popierał równouprawnienie kobiet, miał natomiast pewne zastrzeżenia co do demokracji, obawiał się „tyranii większości”; ważniejsze dzieła: System Logiki, Utylitaryzm, Zasady ekonomii politycznej, O wolności, Rozważania o rządzie reprezentacyjnym, Poddaństwo kobiet.

7              Henry Sidgwick (1838-1900), angielski filozof i ekonomista, wykładowca uniwersytetu w Cambridge, zwolennik utylitaryzmu; ważniejsze dzieła: The Methods of Ethics, Principles of Political Economy, The Elements of Politics.

8              Karol Libelt (1807-1875), polski filozof, polityk i działacz społeczny; studiował w Berlinie, gdzie był uczniem Hegla, uczestniczył w powstaniu listopadowym, następnie działał jako nauczyciel; uczestniczył w spiskach przygotowujących powstanie z 1846 r., skazany na 20 lat twierdzy, został uwolniony po rewolucji w Berlinie w marcu 1848 r., następnie działał w polskim ruchu narodowym, bronił sprawy polskiej jako członek parlamentu ogólnoniemieckiego we Frankfurcie, uczestniczył w Zjeździe Słowiańskim w Pradze, był posłem do parlamentu pruskiego, współzałożycielem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu. Jako filozof stworzył koncepcję „umnictwa” – była to antyracjonalistyczna koncepcja filozoficzna, według której najistotniejszym zjawiskiem jest „um”, czyli czucie, które jest czymś różnym od rozumu ważnego w filozofii niemieckiej; społeczeństwo oparte na „umnickich” podstawach miały stworzyć narody słowiańskie. Ważniejsze dzieła: O miłości ojczyzny, Kwestia żywotna filozofii, System umnictwa czyli filozofii umysłowej, Estetyka czyli umnictwo piękne.

9              August Cieszkowski (1814-1894), polski filozof, ziemianin i działacz społeczny, studiował w Krakowie, Berlinie i Hei­delbergu; w latach 1848-1866 poseł do parlamentu pruskiego, gdzie w okresie 1860-1866 przewodniczył Kołu Polskiemu; w 1848 r. był współzałożycielem Ligi Polskiej – organizacji jednoczącej Polaków zaboru pruskiego wokół głównych zadań społecznych, po jej rozwiązaniu przez władze pruskie w 1850 r. był współtwórcą i prezesem poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, założył także Wyższą Szkołę Rolniczą w Żabikowie (1870). Pozostawał pod wpływem filozofii Hegla, uważany jest za jednego z polskich mesjanistów; naród polski wraz z całą Słowiańszczyzną miał odegrać ważną rolę w przebudowie społeczeństwa w duchu solidarności, pokoju i pojednania między narodami i klasami społecznymi; sądził także, że istotną rolę w tych przemianach będzie odgrywała przetworzona tradycja chrześcijańska, zaś program reform może wyznaczyć treść modlitwy „Ojcze nasz”, w której odnajdywał proroctwo nowej epoki w dziejach ludzkości; główne dzieła filozoficzne: Prolegomena do historiozofii, Bóg i palingeneza, Ojcze nasz.

10             „Staranność we własnych sprawach” (z łac.).

11              John Ruskin (1819-1900), brytyjski pisarz, krytyk sztuki i myśliciel społeczny, wykładowca uniwersytetu w Oksfordzie, krytyk kapitalizmu i ekonomii politycznej; uważał kapitalizm za dehumanizujący i poniżający dla ludzi pracy, propagował powrót do rękodzieła i prostoty życia wiejskiego.

12             Stanisław Leszczyński (1677-1766), król polski w latach 1704-1709 i 1735-1736. Pierwszy raz objął tron dzięki wsparciu Szwedów, w czasie gdy ci odnosili sukcesy w wojnie północnej. Odwrócenie się losów rywalizacji szwedzko-rosyjskiej przesądziło o utracie władzy przez Leszczyńskiego w 1709 r. Po śmierci Augusta II ponownie został królem, tym razem wsparty przez swojego zięcia, króla Francji Ludwika XV, a także większość szlachty. Trzy tygodnie po elekcji Leszczyńskiego, zwolennicy pozostania dynastii Wettinów na tronie polskim, wsparci przez wojska rosyjskie, ogłosili królem Augusta III. O wyniku wojny sukcesyjnej przesądziła interwencja rosyjska. Leszczyński musiał opuścić Polskę. Ludwik XV uczynił go dożywotnim władcą Lotaryngii, gdzie zyskał uznanie jako sprawny i sprawiedliwy zarządca. O pomysłach politycznych Leszczyńskiego świadczy napisana przez niego rozprawa Głos wolny wolność ubezpieczający, napisana w 1733 r., a wydana w 1748.

13              Stanisław Konarski (1700-1773), polski reformator szkolnictwa, poeta i pisarz polityczny, pijar, prekursor polskiego oświecenia. W 1740 r. otworzył w Warszawie elitarną szkołę dla młodzieży szlacheckiej – Collegium Nobilium. Politycznie związany był ze Stanisławem Leszczyńskim, następnie współpracował z Familią Czartoryskich i Stanisławem Augustem Poniatowskim. W najważniejszym swym dziele O skutecznym rad sposobie (4 t., 1760-1763) przedłożył propozycję gruntownej reformy ustroju Rzeczypospolitej, przeprowadzając krytykę liberum veto i innych mankamentów sejmowania w Polsce.

Najnowsze artykuły