Artykuł
Mowa w sejmie z 19 października 1920 roku

Mowa podczas 175. posiedzenia Sejmu Ustawodawczego z dnia 19 października 1920, s. 48-56.

 

Wysoka Izbo! Miałem właściwie zamiar mówić o senacie podczas dyskusji o nim, ale wtedy spadłem z głosu. Dzisiaj dotknę tej kwestii w związku z dyskusją nad tym artykułem, o którym teraz mówimy. Zastrzegam się z góry, że w niczym nie myślę występować przeciwko słusznym i uprawnionym warunkom pracy, które by w drodze ustawodawczej mogły być uwzględnione i to jak najszerzej uwzględnione. Uderza i mnie jednak w projekcie, postawionym przez posłów socjalistycznych jedno. W proponowanej przez nich izbie pracy, wpływ tej izby sięga tak daleko, że mogą każdą uchwałę sejmową unicestwić, odsyłając ją do zgromadzenia ludowego, którego dla każdej uchwały zebrać oczywiście nie podobna, Innymi słowy izba pracy mogłaby dowolnie każdą ustawę Sejmu zasuspendować. Nie wchodzę zupełnie w meritum tej koncepcji, a tylko stwierdzam, że taka izba pracy jest senatem bez jego nazwy.

Nie rozumiałem, dlaczego socjalizm polski tak zawzięcie zwalcza senat. Teraz to rozumiem. I tu mi się przypominają argumenty, wygłaszane podczas dyskusji o senacie, którymi na chwilę się zajmę.

Kiedy była dyskusja nad izbą wyższą, wtedy interesowały mnie szczególnie te argumenty, którymi walczono z tą potęgą tradycji, jaka się była utwierdziła we wszystkich walkach demokracji świata, czułem bowiem, że nieprzyjaciele senatu tu mają twardy orzech do zgryzienia. Jakże to bowiem młoda i dopiero początkująca demokracja polska porywa się z taranem na rozbicie tych olbrzymich dziesiątkami lat walki nawet niewykorzenionych dębów. Słuchałem dyskusji i argumentacji i moje przynajmniej wrażenie utrwaliło mnie tylko w tym, jak nic się nie da przeciwstawić tej sile rozumu politycznego i socjalnego, jaka w tej instytucji tkwi. Bo i cóż z argumentacji, która miała wywrócić ten argument faktu istniejącego w całym demokratycznym świecie. Zwrócono się do metryki przeróżnych ustrojów konstytucyjnych świata i znaleziono, że ta tyle ma lat, a tamta tyle, że już są wiekowe, że są już zmurszałe i przestarzałe. A w takim razie właśnie dlaczego dziś, po tej wojnie, która wywołała i w ruch wprowadziła nowe potężne impulsy, nie skupiły się one, ażeby obalić owe przeżytki, które zagrażają prawdziwej i zdrowej idei demokratycznej? Obecni nieprzyjaciele drugiej izby zdają sobie dobrze sprawę z potężnej siły tych argumentów, zwłaszcza, że za drugą izbą opowiedziały się wszystkie demokracje świata. Jakże tu więc młodziutkiej, poczynającej się dopiero demokracji polskiej, walczyć z urzeczywistnioną ideą drugiej izby w innej demokracji? Przecież trudno narażać się na śmieszność, trudno chyba stąd, z młodziutkiej Polski dawać lekcje instytucjom i konstytucjom, ożywionym duchem Iiberalniejszym.

Nieprzyjaciele drugiej izby mieli istotnie trudny orzech do zgryzienia, starając się w dyskusjach osłabić wrażenie tej nieubłaganej siły dowodowej, jaka płynie z konstytucji Ameryki, Francji, Włoch itd. Zdawało się, że najprostszym sposobem osłabienia mocy dowodowej takich przykładów było wskazać na to, że te konstytucje są stare. I dobierano się istotnie do metryki konstytucji amerykańskiej, francuskiej itp., wykazywano czas ich narodzin i wnioskowano: „jakież one są stare!” Ale ten dowód obraca się przeciw oskarżycielom, bo jeżeli tylko zgrzybiałość była przyczyną, że te przeżytki przeciwne duchowi demokratycznemu nowoczesnemu były jeszcze tolerowane, to w takim razie dlaczego dzisiaj ci co mówią na zachodzie o konstytucji nowej, co projektują w niej zmiany, nie usuną co prędzej tej plamy palącej rumieńcem wstydu czoła wielkich demokracji? Dlaczego nie skończą z tym wstecznictwem i nie rozprawią się z nim? Dlaczego nie poczną pisać dziejów demokracji i jej konstytucji na karcie nowej i czystej, gdzie ślad drugiej Izby zaginie? Dlaczego np. Millerand przy rewizji konstytucji francuskiej w najlepsze pozostawia drugą izbą?

„A, – bo Millerand” – brzmi odpowiedź,–”sprzeniewierzył się idei socjalistycznej”.

A więc,– tym bardziej – skoro on się sprzeniewierzył – niechże się nie podszywa pod sztandar demokratyczny, on, który myśli pod jej znakiem przemycić drugą izbę! Niechże zdemaskuje socjalizm francuski swego renegata, niechaj go się wyprze i niechaj tym natrętniej woła: „precz z drugą izbą!”

Ale nie, socjalizm francuski milczy.

Kiedy w Polsce socjaliści na wiecach istną urządzają krucjatę przeciwko senatowi, odwołują się aż do krwi rewolucyjnej z lat 1905-1906, płynącej w żyłach robotnika, wtedy, socjalizm francuski ni palcem nie ruszy, ni ust nie otworzy, aby chociaż dla formy zaprotestować.

Czy takie milczenie nie jest najwymowniejszą odpowiedzią? Ten zaprzaniec socjalizmu Millerand widocznie jest jednomyślny z całym obozem socjalistycznym we Francji, skoro, gdy mówi o drugiej izbie, nikt mu się nie sprzeciwi i nikt mu nie zaprzeczy.

A co począć z konstytucją, która ma dwie izby w Czechach tak bardzo zradykalizowanych, komunizmem zarażonych?

„A – mówi się – tam są względy polityczne…”

W takim razie jak wytłumaczyć dwie izby w Austrii, w której rządzą dzisiaj socjaliści?

Lecz przede wszystkim – zapytam się – jak pocznie socjalizm polski usprawiedliwiać obecną konstytucję niemiecką? Niemcy są przecie ojczyzną socjalizmu. Tam żyli i żyją mistrze socjalistyczni i agitatorzy, i oni właśnie ujęli ster władzy w swe ręce, oni tworzyli obecną niemiecką konstytucję.

Socjaliści polscy zdawali sobie doskonale sprawę z walorów konstytucji niemieckiej i do pewnego stopnia o młodziutkim polskim socjalizmie rzec by wolno, że wyszedł był z tej właśnie szkoły, i przypuszczam, że to był powód dla którego na posiedzenie komisji konstytucyjnej przynoszono małą książeczkę, zawierającą konstytucję niemiecką. Referenci socjalistyczni odczytywali z niej ustępy, przywiązując widocznie wagę do tej konstytucji jako do autorytetu.

I któżby się był tego spodziewał, że właśnie ta konstytucja obróci się przeciwko wszystkim wywodom polskiego socjalizmu, bo ta właśnie konstytucja niemiecka, która wyszła z wnętrzności i ducha niemieckiego socjalizmu i radykalnej demokracji, ma drugą izbę. A przecież nie można posądzić socjalistów niemieckich o jakiś pietyzm dla przeżytków i wstecznictwa, nie można na chwilę przypuścić, ażeby chcieli balsamować drugą izbę i petryfikować ją, chociaż wiedzą, jak ona z duchem demokratycznym w sprzeczności zostaje.

Widocznie więc socjalizm niemiecki i i socjalizm polski zasadniczo się rozchodzą na tym punkcie. Widocznie dogmat demokratyczny radykalnej demokracji i polskiej, która rzuca anatemę na izbę drugą, nie znajduje najmniejszego zrozumienia u socjalistów niemieckich. Tamten bowiem uważa, że Izba Wyższa nietylko demokratycznej idei nie stoi na przeszkodzie, ale owszem dla tej właśnie idei jest wprost potrzebna i niezbędna.

Jakże tu rozsądzić między demokracją a demokracją? Pomiędzy demokracją niemiecką – a demokracją polską? Przeciwieństwa są tak wielkie i zasadnicze, że tu kompromis jest niemożliwy i dlatego potrzeba sobie powiedzieć: albo – albo.

Albo cały socjalizm niemiecki, dzisiaj rządzący, stał się renegatem idei demokratycznej, a w takim razie te wszystkie mowy wiecowe przeciwko drugiej izbie wygłaszane wczoraj w Warszawie, te wszystkie demonstracje, strajki, nietylko szły pod adresem naszym ale równie dobrze pod adresem twórców konstytucji niemieckiej, pod adresem niedawnych mistrzów i mentorów i mówiłyby im samą siłą faktów: „wyście zaprzańcy, my – demokracja”.

Albo też przeciwnie: druga Izba nie jest bynajmniej problemem, który by rozbijał ustawy demokratyczne, albo mógł nimi zachwiać. I bodaj czy dzisiejszy socjalizm niemiecki, gdy się dowie o różnych objawach demonstracyjnych, tu w Warszawie, przeciw drugiej Izbie, czy nie wzruszy ramionami, a nawet – boję się bardzo – aby przez zęby nie syknął jakiego obraźliwego słowa, aby nie zawołał: „parweniuszostwo demokracji!” Nie, nie – takie słowa byłyby niezasłużone. I musiałbym przed nimi wziąć w obronę nasz socjalizm, bo on ostatecznie nietylko, że idei drugiej Izby nie odrzuca, ale przeciwnie, daleko silniej ją zatwierdza, niż się to stało w bladym projekcie naszej konstytucji. Panowie socjaliści bowiem tworzą, choć na własny sposób, tą samą izbą wyższą; którą zwalczają w Sejmie. Izba ta nazywa sią w ich projekcie izbą pracy. Ten projekt nowy jest ni mniej ni więcej tylko apologią drugiej izby. Mniejsza tu o nazwą – idzie i nam o ideę, idzie nam o to, że w tym projekcie jest przewidziana instytucja, która ma zwierzchnie prawa nad Sejmem, której wolno uchwały Sejmu kontrolować; wolno na nie wpływać; wolno je znosić.

To już nie jest ta blada, słaniająca sią na nogach słabych i kruchych izba naszego projektu, której veto wolno jest zawsze izbie poselskiej zignorować. Nie, to jest izba silna, która ma zwierzchnią nad Sejmem władzą, to prawdziwiej, dosłowniej izba panów, izba suwerenna. Tu nie idzie nawet o jej skład – tu idzie o to, że taka koncepcja jest koncepcją Senatu, o jakim najśmielszy nawet jego zwolennik nie śmiałby nawet pomyśleć. A należy dodać, że ze składu tej najwyższej Izby są zupełnie wykluczeni włościanie, zostają w niej robotnicy, których interesy przecie nieraz kolidują z interesami włościaństwa.

I co powie na to włościanin, któremu wzbrania sią dziś głosować za Senatem z głosem niemal doradczym, a nakazuje przyjąć Senat z głosem definitywnym i rozstrzygającym.

Ot, choćby sięgnąć do przykładów drobnych, nie drobnych tak bardzo, – tą ślubną obrączką, która miała spoić gabinet, tzw. koalicyjny, była propaganda. Propaganda jest wszędzie, ale Panowie Szanowni, propaganda zwykle wstydliwie sią ukrywa, ona nie wychodzi na światło dzienne, ona jest pod koszem różnych ministerstw – ona zawsze ma dla siebie pewne oznaczone granice, ona jest dobrą, jako propaganda pożyczki państwowej, ale propaganda, którą sią wiesza na rogach ulic, którą sią ogłasza, propaganda, która ma za zadanie, ale nie co innego, jak wzbudzanie uczuć narodowych w masach i ludności, propaganda, która jest urzędem państwowym dla fabrykowania patriotyzmu i uczuć obywatelskich.

Ta propaganda, Szanowni Panowie, nigdzie nie znajduje przykładu w wielkich demokracjach Zachodu, ale natomiast bolszewizm, ten jest tym mistrzem, który nieświadomie rzesze uczniów nawet u nas sobie zyskuje i dlatego my nawet nie mamy tego poczucia, jaką to niedelikatnością jest wobec własnego społeczeństwa i własnego ludu narzucać mu na mistrza uczuć patriotycznych – urząd za dużo milionów. Bolszewizm to jest, który w braku walki z żywą ideą, silną propagandą bibulastą, popartą milionami, chce zdobyć świat Szanowni Panowie, za mało nam tego, myśmy ten kwiatek cudny chcieli obnieść po świecie i myśmy się zdziwili, że świat z odrazą się od niego odwraca, że to prawda, iż urząd propagandy zagranicznej zamiast wonią cudną, zaczadził świat czosnkiem i cebulą. (Brawa). Szanowni Panowie, okazało się, że nie jest uczeń nad mistrza, bo przynajmniej bolszewizm sam sobie konkurencji nie robi, a tutaj propaganda polska zagraniczna nie wstydzi się tego przed obcymi, że sobie stwarza konkurencję i trzeba naprawdę anielskiej cierpliwości Ministra Spraw Zagranicznych, ażeby na tę walkę wewnętrzną w łonie początkującej instytucji patrzeć. Oto są względy nieuchwytne, nieuświadomione w nas, ale jednak potężnie oddziaływujące właśnie tej bliskiej demokracji Wschodu. Stosowana tak samo tu równocześnie walka z Senatem, jako jakimś wstecznictwem, zagrażającym liberalizmowi i prawdziwemu postępowi przy dążeniu do pewnych podkreśleń, prawie że dyktatorskiej władzy jednostki w ustawodawstwie, a z drugiej strony to poszukiwanie za Izbami osobnymi, które dało więcej w rzeczy samej przedstawicieli, aniżeli Senat, zdaje mi się, że należałoby może odnieść do tych samych źródeł.

Wtedy nie w znaku swobody i wolności, ale naprawdę w znaku duchowej niewoli, poruszałby się on we wszystkich swoich dziedzinach. Dlaczego więc szanowni panowie tak uderzacie na tę Izbę wyższą, która, jeśli ją zestawimy w poszczególnych punktach, właśnie z ideologią maskowanego Senatu nie może się nawet porównać co do swojego dobroczynnego wpływu na ustawodawstwo nasze.

Bo czego, pytam, chce senat. Chce przede wszystkim tego, co każdy człowiek w życiu codziennym, po codziennych procesach swego myślenia i codziennych decyzjach po tysiąc razy czyni, zanim poweźmie decyzję jakąś, chce wprzód się uspokoić, dba o to, ażeby nie decydować pod wpływem wrażenia i pierwszej chwili.

Szanowni Panowie, dlaczego, jeżeliby ta taktyka zwykłego, codziennego do świadczenia miała się stosować tylko w życiu codziennym, a nie miała się stosować do ustawodawstwa sejmowego, dlaczego pytam w życiu może być przynajmniej czasem Polak mądry po szkodzie, a za to w izbie ustawodawczej nigdy mu tego nie wolno, bo jak raz ustawa zapadnie, to wszystko przepadnie. Dlaczego, pytam, może sobie czynić nieraz wyrzuty ten, co zrobił jakieś kupno albo sprzedaż, że za porywczy krok uczynił, ale nie wolno mu czynić wyrzutów tam, gdzie idzie o rzeczy największej wagi, bo o ustawodawstwo samo, bo o prawo, o którym powiedział jeden stary polski pisarz, że prawo to jest tak jak sternik na łodzi, tj. jak woźnica na koźle, tj. tak jak wódz na wojnie. Prawo jest sterem, o którem dawno pogański już powiedział myśliciel, że mniejszym grzechem jest człowieka zabić, aniżeli złe prawo uchwalić, bo ono wciąż i dusze i ciało zabija, a o którym Skarga w swych kazaniach prawi, że gorsze jest niż tyran srogi, bo tyran może się odmienić, przekonać, umrzeć wreszcie może i wtedy tyraństwo ustaje, a zła ustawa na zawsze trwa i nigdy nie umiera. Dlaczego więc pytam nie brać się do tych ustaw serio ze skupieniem duszy i z tym zwykłem rozsądkiem, który każe nieraz od plewy przesianej, pierwej dorywczo odłączyć pszenicę, pszenicę myśli wytrawnej, politycznej. Dlaczego, pytam, miałoby to być chlubą jak nazywa chłopski rozsądek, rozwaga, a miało być to wstydem, gdzie idzie o sprawy najwyższe i najważniejsze. I Panowie Szanowni, dlaczegóżby, pytam dalej, nie miało podzielić się odpowiedzialnością z innym jeszcze ciałem i z inną jeszcze izbą tam, gdzie chodzi o rzecz tak doniosłą i doprawdy przerastającą nieraz nasze siły intelektualne i moralne olbrzymim rozmiarem swoich problemów, tak ważnych na szali spraw narodowych.

Nawet praca w proponowanej przez socjalistów izbie jest tylko częściowo zastąpiona. Tak np. bezrolni i małorolni nie mają tu miejsca zupełnie. W myśl moich wywodów powołam się teraz na ustęp pewnego ludowego organu, który tu dosłownie przytaczam: organ ten tak pisze o izbie wyższej: „potrzebna jest ona, bo w Senacie, zwykle zasiadają ludzie starsi, mający rutynę i doświadczenie, niebiorący tak żywego udziału w walkach wiecowych, wolni od zaciekłości partyjnej, którzy, oceniając jakąś sprawę, kierują się w pierwszym rzędzie dbałością o interes państwa, kontrola więc ustaw i ewentualne ich poprawianie może wyjść tylko na dobro Państwa, za które odpowiedzialność ma ponosić lud”.

Stwierdzam, że w tych słowach z całą żywotnością odezwało się sumienie polskiego włościaństwa, wyciągnąłem je z organu ludowego „Piast” i powiem, że były one poparte układem uroczystym i formalnym kierowników stronnictwa, zobowiązaniem się pisemnym wobec historii, wobec przyszłości i wobec własnego ludu. Powiem, że tu naprawdę zadrgało potężnie sumienie polskiego chłopa i ustaliło się w trzech punktach: 1) w odwołaniu się do odpowiedzialności, 2) podkreślaniu złego wpływu walk wiecowych i klasowych dla ustawodawstwa naszego i 3) w uznaniu potrzeby utworzenia ciała, gdzieby opadły wapory wrażliwości wiecowych czy innych. Te trzy punkty to są jak pilastry nieporuszone, nic im przeciwstawić nie można i nic nie daje się im przeciwstawić. Bo i jakże to ż nimi walczyć? Można odwoływać się na to, że lud tak chce. Chce o ile jest obałamucony… (Wrzawa na lewicy) o ile sądzi, że Izba wyższa jest gilotyną dla izby niższej (w centrum i na lewicy wrzawa), chce, o ile myśli, że izba właściwa ma prawo kasować wyroki izby tej. Ale jestem przekonany, że lud się oświadczy za tymi słowami, Piasta, że się stanie sam ich rzecznikiem, skoro pozna jak się rzecz ma w swojej istocie. Co można mi przeciwstawić – czy może to, że się lękam o swój mandat wyborczy? Czyż mi ten sam głos sumienia nie odpowie: więc ma raczej ginąć dobro ojczyzny, ażebyś ty żył? Czy może przeciwstawicie temu głosowi wołanie, że ja chcę sam w pierwszej i ostatniej instancji mieć głos i rzucać go na szalę? W takim razie nie mówmy o żadnych racjach, ale sięgnijmy raczej gdzieindziej, sięgnijmy raczej do historii przeszłości, tam znajdziemy to widmo, które się zrodziło z miłości tej źrenicy oka wolności. Tam znajdziemy tego ducha w szlachetczyźnie starej, która swoim liberum veto chciała kasować wszystkie ustawy i naprawdę rozbijała sejmy. Jakże byłoby dziwnym, gdyby w chwili, gdy niejedni lękają się wpływów jakichś „panów”, wpływów nieistniejących, naprawdę sami działali pod bezpośrednim wpływem tej właśnie skłonności, która z grobowców wypełzła, aby zawładnąć na nowych drogach sejmem polskim, aby nieść mu śmierć i zniszczenie!

Szanowni Panowie! Tam, gdzie sumienie narodu i ojczyzny przez tak wymowne, jak to ja czytałem przed chwilę, słowa, przemówiło, tam mogę spokojnie wszelką moją argumentację umieścić bez obawy nawet, że się przez to narażę tym, co są innego, aniżeli ja zdania.

Patrzę jeszcze raz w przyszłość. Na obrazach Matejki umieszczony jest tu i tam Stańczyk, wpatrzony wzrokiem na wpół śmiejącym się a na wpół melancholijnym w przyszłość Polski.

Tu w przededniu tych uchwał, które mają zapaść nie Stańczyka, ale w ten  obraz Sejmu pomieściłbym inną postać wykrojoną z Krasińskiego – Masynissę. Temu szatanowi dziejów kazałbym patrzeć w naszą przyszłość. Gdyby ta przyszłość miała się rozwinąć w myśl jego zamysłów, o wtedy, wtedy on by się śmiał, śmiał śmiechem szatana, z tych przyszłych ustaw, które przyjdą i których ojcem nie będzie rozwaga i roztropność ale dorywczość i gorączka, które nieraz spłodzone zostaną nie pod znakiem tego, czego dobro wymaga Ojczyzny, ale pod znakiem tego, co ten lub ów wiec partyjny nakazał, z tych ustaw, które nieraz będą pod znakiem popularności tworzone, ażeby nie narazić się przez głosowanie innym. Na tych to ustawach spocznie klątwa ironicznego uśmiechu, uśmiechu szyderstwa, albo oburzenia ciskanego przez zręcznych reżyserów techniki sejmowej. Ustawy to będę, na których niewola moralna i duchowa spoczywać będzie w samym ich powiciu. One to zaskoczą Sejm, podobnie jak go zaskoczyły wczoraj, zaskoczą i najdą go bez poczucia swojej godności i siły, poddający się choćby terrorowi ulicy, nie tylko nie umiejący protestować, ale, jak to się świeżo stało, usuwający wszelki protest ze swojej drogi, Sejm bez godności, poniżony w swojej słabości i niemocy, Sejm głoszący: wolność i wolność, a zwracający się ku obroży niewoli.

Nie, takiego Sejmu mieć nie będziemy, i dlatego wierzę, że na śmiech Masynissy nie będzie tu miejsca. Takiej obroży Sejm na się nie włoży i przejrzy zamiary tych, którzy w imię wolności, walcząc z senatem, sami drugą izbę jednak tworzą lecz z charakterem prawdziwej niewoli.

 

Najnowsze artykuły