Artykuł
Antykomunizm – zapoznana przeszłość, niejasna przyszłość

 

Tekst z pracy zbiorowej Antykomunizm po komunizmie, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2000.

 

 

Antykomunizm bez komunistów wydaje się być równie mało sensowny co antysemityzm bez Żydów. Porównanie szwankuje, ponieważ, w przeciwieństwie do antysemityzmu, antykomunizm jest postawą pozytywną. Co więcej, jest to postawa wobec systemu, a nie ludzi. Antykomunizm jest przecież sprzeciwem wobec komunizmu. W ten sam sposób jak antyfaszyzm jest postawą sprzeciwu wobec faszyzmu. Komunizm bowiem, analogicznie do faszyzmu i nazizmu, jest ideologią złowrogą i praktyką ludobójczą. W tym sensie należy uznać antykomunizm za zjawisko w pełni usprawiedliwione i pozytywne i to niezależnie od tego czy na horyzoncie widać jakiś komunizm.

To stanowisko jest ściśle teoretyczne, w praktyce antykomunista nie cieszy się równie dobrą opinią co antyfaszysta a upowszechnia się przekonanie, że jest to ktoś równie podejrzany moralnie co antysemita. Na tym można by zakończyć, gdyby nie poważne wątpliwości związane z pytaniem o obecną użyteczność antykomunizmu. W stopniu wprawdzie mniejszym niż w przypadku antyfaszyzmu, antykomunizm stał się nie tylko etykietą w polemikach ale też przebraniem, kostiumem, w który chętnie ubierają się ludzie nie mający skądinąd żadnej sensownej propozycji. To też są sprawy dobrze wiadome.

Zacznijmy jednak właśnie od spraw banalnych. Antykomunizm, jako postawa raczej niż jako ideologia, miał całkowicie odmienny sens w czasach, gdy partie komunistyczne sprawowały rządy nad połową świata a inny dzisiaj. Tak więc pytanie brzmi, czy antykomunizm może dziś w Polsce spełniać rolę samodzielnej formacji politycznej? Idąc dalej, czy antykomunizm jest jeszcze w obecnej sytuacji postawą wiążącą ludzi do wspólnego działania? Wobec braku formacji komunistycznej antykomunizm wydaje się mało użyteczny w roli zwornika interesów politycznych. Można go traktować jako hasło określające zasięg doświadczeń. Antykomunizm był przez kilkadziesiąt lat przedstawiany nie tylko jako postawa wroga wobec jedynej partii, ale także jako głupia i szkodliwa dla interesów Polski. Ten zestaw poglądów okazał się niezwykle trwały. W rezultacie antykomunizm, jako doświadczenie zbiorowe, wydaje się mieć daleko mniejszy zasięg niż antyfaszyzm. Zrozumienie okoliczności, w których doszło do zrównania antykomunizmu z politycznym oszołomstwem, jeśli nie z czymś gorszym, nie zwalnia nas przecież od odpowiedzi na postawione pytania.

Zanim przyjdzie czas na odpowiedź, należy zwrócić uwagę na fakt, że antykomunizm jest przedstawiany jako zjawisko o wątpliwej wartości także w odniesieniu do przeszłości. Dlatego warto wydobywać z zapomnienia te polskie zachowania i działania polityczne, które związane były ze świadomym i programowym antykomunizmem. W powojennej Europie była to postawa trudna, nawet niepopularna. Dobrze obrazuje okoliczności, które czyniły antykomunizm zjawiskiem drugorzędnym.

Przykładem takiej działalności, praktycznie całkowicie zapoznanym, może służyć np. zawiązany w 1948 roku w Madrycie „Komitet Przedstawicieli Narodów Uciemiężonych przez Komunizm”. Po wojnie i katastrofie jałtańskiej szukano na emigracji formuły pozwalającej na zorganizowanie współpracy przedstawicieli różnych narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Taką płaszczyznę wydawał się tworzyć federalizm, ruch mający być odpowiednikiem europejskich koncepcji zjednoczeniowych. Jak wiadomo, ta niezwykle ważna inicjatywa zgasła po paru latach w konsekwencji braku zainteresowania Zachodu. Dla Polski ważnym pokłosiem tych aktywności z lat czterdziestych stała się linia paryskiej Kultury, a zwłaszcza publicystyka Juliusza Mieroszewskiego[1]. Historia tych prób pokazuje, że pomimo oczywistej wspólnoty losów, przedstawiciele narodów Europy Środkowo-Wschodniej nie znajdowali w projektach federalistycznych wystarczającego ładunku emocji, który byłby w stanie przezwyciężyć historycznie nawarstwione uprzedzenia. Taką ideą zdawał się wtedy być właśnie antykomunizm.

Pokazuje to jedna z najciekawszych inicjatyw ruchu federalistycznego jaką było „Intermarium”, ruch występujący na zewnątrz pod postacią Klubów Federalnych[2]. Była to próba integracji ludzi gotowych działać na rzecz wspólnoty narodów pojmowanej jako konieczność w obliczu zagrożenia panowaniem komunistycznym. Napotykała na kolosalne opory związane z partykularnymi interesami oraz obawami przed polską hegemonią. W obrębie Klubu Rzymskiego istniał niejawny Komitet Międzymorski kierowany przez Stanisława Janikowskiego, mający sterować w kierunku zbliżenia[3]. Trudności te wynikały z konfliktów interesów narodowych, np. Słowaków wobec Czechosłowacji a Słoweńców czy Chorwatów wobec Jugosławii. Miały jednak równie istotne źródła w rozbieżnościach dotyczących komunizmu. Polegały one w gruncie rzeczy na odmienności podstaw antykomunizmu oraz rozbieżności w sferze politycznej. Z jednej strony bowiem antykomunizm miał podstawy katolickie i narodowe, z drugiej jednak humanistyczno-socjalistyczne. Jedni uważali, że komunizm należy zwalczać wszystkimi środkami, inni gotowi byli w pewnych warunkach nawet współpracować. Dzieliła więc antykomunistów postawa wobec działań Benesa czy Mikołajczyka, różniło podejście do zasad stawianego oporu.

Te różnice bardzo osłabiały emigracyjne działania polityczne. Pojawiały się nowe inicjatywy, przeważnie efemeryczne, w rodzaju pomysłu powołania w 1947 roku Unii Kontynentalnej, mające zdynamizować aktywność „Intermarium”. Unia miałaby być mniej zdominowana przez Polaków a wyraźniej antykomunistyczna[4]. Tu jednak pojawiły się poważne kłopoty. Jednym z nich było uwikłanie wielu antykomunistów z Europy Środkowo-Wschodniej w pewne formy współdziałania z Niemcami. Dotyczyło to przede wszystkim działaczy politycznych węgierskich, słowackich i chorwackich. Zarzucano im, nieraz bezpodstawnie, kolaborację z hitlerowcami. Było to bardzo dotkliwe w sytuacji, gdy alianci masowo wydawali władzom sowieckim i satelickim ludzi zbiegłych przed komunistami powołując się właśnie na ich kolaborację. Jak się zdaje, wybaczano ją daleko łatwiej Francuzom niż Słowakom. Polacy, mający doświadczenie z obydwiema okupacjami, byli na ogół ostrożniejsi w ocenach. Niektórzy chcieli zachować równy dystans wobec zarzutu kolaboracji z nazistami i świadectw współdziałania z komunistami. Nieprzejednani antykomuniści nie znajdowali sobie miejsca w organizacjach, które wprawdzie szczerze niepodległościowe, uzgadniały swą linię polityczną z nastrojami panującymi w krajach Zachodu.

Wyjątkiem była Hiszpania. Tu antykomunizm katolicki i narodowy znajdował zrozumienie, choć niekoniecznie otwarte poparcie. Grupa byłych dyplomatów z Europy Środkowo-Wschodniej, najwyraźniej rozczarowana aktywnością „Międzymorza”, założyła 27 X 1948 roku w Madrycie „Komitet Przedstawicieli Narodów Uciśnionych przez Komunizm w Hiszpanii”[5]. Środowisko to stawiało sobie za cel mobilizowanie opinii hiszpańskiej i organizowanie informacji kierowanej do kraju. Stąd czynny udział w przygotowaniu kolejnych audycji w językach narodowych Europy Środkowo-Wschodniej nadawanych przez Radio Nacional de Espana[6]. Komitet zabiegał o poparcie dla sprawy narodów znajdujących się pod panowaniem komunistycznym, przede wszystkim w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych, napotykał jednakże na poważne trudności właśnie z powodu posądzeń o sprzyjanie nazistom i faszystom. Jest rzeczą znamienną, że kategoryczny antykomunizm nie wystarczył dla uzyskania sukcesu. Wydawany przez Komitet „Boletin informativo de las naciones oprimidas por el comunismo” rozchodził się w kilkuset egzemplarzach[7]. Komitet nie zyskał też zasadniczego wpływu na kształt audycji radiowych.

Hiszpania była po wojnie jedynym krajem oficjalnie antykomunistycznym i nie mającym interesów w strefie Europy Środkowo-Wschodniej. Co równie istotne, mimo bliskich związków z Włochami i Niemcami w okresie wojny domowej, mimo daleko posuniętej kooperacji z Hitlerem w okresie wojny światowej, Hiszpania generała Franco nie przystąpiła do wojny i nie przekształciła się w państwo faszystowskie[8]. Od 1943 wycofywała się więc stopniowo z kroków nieprzychylnych wobec wrogów Niemiec, akcentując zarazem stanowczy sprzeciw wobec perspektywy zarysowanej układami w Teheranie[9]. Dla Polaków nie było bez znaczenia, że Hiszpania w roku 1943 zdecydowanie stała po ich stronie w sprawie Katynia, w roku 1944 jednoznacznie sympatyzowała z powstańczą Warszawą, a po roku 1945 udzielała im gościny na miarę swych ówczesnych możliwości. Przedstawicielstwo rządu RP funkcjonowało w Madrycie do 1969 roku.

Postawa antykomunistyczna, wcale nie oczywista wśród Polaków pozostałych po wojnie na emigracji, w Hiszpanii była najbardziej naturalna. Izolacja międzynarodowa Hiszpanii po 1945 roku akurat dla Polaków nie stanowiła argumentu, czuli się porzuceni, jeśli nie wręcz zdradzeni przez sojuszników. Rychło też mieli się przekonać, że zimna wojna nie oznacza wcale istotnej zmiany w polityce mocarstw wobec Polski. W Hiszpanii mogły więc funkcjonować organizacje jednoznacznie kwestionujące porządek jałtański, domagające się powrotu do Polski Wilna i Lwowa, demaskujące satelitarną wobec Moskwy a zdradziecką wobec interesu narodowego politykę władz w Warszawie.

Komitet był wyrazem przekonania, że antykomunizm jest zasadniczym elementem obrony przed niszczeniem tożsamości narodowej. Spodziewano się więc, że świadomość antykomunistyczna okaże się najskuteczniejszą więzią eliminującą istniejące podziały i konflikty. W obliczu zagrożenia komunistycznego współdziałanie Polaków, Ukraińców, Słowaków i Węgrów, Rumunów, Serbów i Chorwatów, wydawało się oczywiste i konieczne. Komitet nie miał naturalnie wielkich możliwości działania i tym bardziej żadnego wpływu na bieg dziejów. To co wydaje się istotne, to przede wszystkim pokazanie skuteczności postawy antykomunistycznej w przezwyciężaniu antagonizmów narodowych. O ile bowiem komunizm u władzy tylko przygłuszył nacjonalizmy, a w istocie zaostrzył istniejące konflikty, to antykomunizm jako idea okazał się dobrą płaszczyzną dla rozpoczęcia dialogu między przedstawicielami zniewolonych narodów. Można powiedzieć, że w dość nielicznej diasporze środkowo-wschodnioeuropejskiej przeważali ludzie młodzi, że brakło w Hiszpanii wybitnych przywódców politycznych z okresu przedwojennego. W warunkach hiszpańskich nie było też mowy o odbudowywaniu życia politycznego a zwłaszcza organizacji partyjnych – niezależnie od ich profilu. Hiszpania, patrząc przychylnie na działania mające na celu wzmocnienie postaw oporu wobec władz komunistycznych, nie dopuszczała jednocześnie do żadnej aktywności politycznej. Były to postawy o charakterze solidarnościowym ale bez jakichkolwiek interesów. Mimo to jednak, antykomunizm nie okazał się skutecznym spoiwem działalności niepodległościowej. Polska aktywność niepodległościowa na terenie Hiszpanii pozostawała rozbita, z biegiem czasu trzeba wręcz powiedzieć o głęboko sięgających rozdźwiękach. Konflikty postaw, interesów, polityczne i osobiste animozje, okazały się, jak wszędzie indziej zresztą, silniejsze od wspólnoty patriotyzmu. Jest też rzeczą charakterystyczną, że antykomunizm jako formuła wiążąca ludzi zdecydowanie negatywnie nastawionych do rządów w Warszawie okazał się całkowicie nieskuteczny[10].

Antykomunizm nie był w Hiszpanii po roku 1945 obciążony jakimkolwiek negatywnym skojarzeniem. Nie był jednak oficjalną formą ideologii państwa hiszpańskiego. Zwalczając bowiem hiszpańskich komunistów i traktując komunizm jako zasadnicze zagrożenie, Franco nie zamierzał dopuścić do powstania dowolnej formy organizacji politycznej, nawet deklarującej swój antykomunizm. Okazało się natomiast, że z upływem czasu zaczynały w Hiszpanii odgrywać rolę te same czynniki, które blokowały działalność antykomunistyczną w Europie Zachodniej. Katolickość, narodowość i antykomunizm nie okazały się wystarczającym argumentem w okresie gdy Hiszpania zaczynała (po 1953 roku) wydobywać się z międzynarodowej izolacji. Środkowo-wschodni antykomuniści w Hiszpanii mieli więc co prawda swobodę w działaniu, ale nikły oddźwięk. Podobnie też jak i w innych wypadkach w Europie, przylgnęła do nich etykieta antydemokratyczna i podejrzenie o związki z Niemcami. Działalność antykomunistyczna prowadzona z terenu Hiszpanii pozostaje do dziś zapoznana. Tym niemniej warto jest się zastanowić nad jej ograniczoną skutecznością.

A przecież po upływie pół wieku trzeba tym ludziom przyznać rację. Stali na stanowisku, że komunizm jest źródłem zagrożenia daleko groźniejszym niż tradycyjny imperializm. Mylili się sądząc, że z tej świadomości można wytworzyć koncepcję zgody narodów na stworzenie unii czy federacji w skali kontynentalnej. Ale ich obstawanie przy prawie narodów do stanowienia o losie ponad kalkulacjami polityki międzynarodowej okazało się słuszne. Komunizm załamał się jako system nieskuteczny, ale zarazem ponieważ trwały jeszcze narody. Inaczej mówiąc, projekty utopijne w połowie XX wieku, unia w skali kontynentu, federacje suwerennych państw, przekreślenie uzgodnień jałtańskich, załamanie Związku Sowieckiego i cofnięcie Rosji do granic sprzed siedemnastowiecznej ekspansji, to wszystko stało się faktem pod koniec XX wieku. Antykomuniści w Klubach Federalnych, w „Internmarium”, a nawet nieco egzotyczni zapaleńcy myślący o Unii Kontynentalnej i związku narodów dotkniętych klęską narzuconego komunizmu, mieli rację twierdząc, że należy głosić prawdę o systemie zniewolenia i trwać przy zasadach. Pytanie, jakie wnioski wyciągniemy z tego doświadczenia?

Zacząć więc trzeba raz jeszcze od tego, co oczywiste. Po wojnie światowej, bardziej nawet niż w epoce Frontu Ludowego, antykomunistom wypominano poparcie dla faszyzmu. Uzasadnienie nie było potrzebne. Wystarczało występowanie przeciwko komunizmowi, komunistom i Związkowi Sowieckiemu, sojusznikom demokracji w walce z faszyzmem. Skuteczność haseł propagandowych i ich zbieżność z doraźnymi interesami koalicji antyhitlerowskiej stworzyła trwały obraz antykomunisty jako faszysty. W czasie hiszpańskiej wojny domowej faszystami nazywano zwolenników rebelii narodowej, a w konsekwencji etykietę faszystowską zyskał cały okres dyktatury, od 1939 do 1975 roku. W kręgach opozycji wobec dyktatury, która była zdecydowanie zdominowana przez lewicę, antykomunizm kojarzył się więc absolutnie negatywnie. Toteż już w okresie demokracji stosunek do „Solidarności” bywał w Hiszpanii niejednoznaczny, właśnie z powodu jej charakteru narodowego, antykomunistycznego i katolickiego. W latach jednak czterdziestych i pięćdziesiątych wydawało się, że antykomunizm jest wolny przynajmniej od posądzenia o „faszyzowanie”. Jak się okazuje, rzecz nie była oczywista. Podobnie jak w USA, oficjalny antykomunizm nie przekładał się na poparcie narodowych aspiracji w krajach „za żelazną kurtyną”. Co ważniejsze, hiszpański antykomunizm, dystansując się od reżimów Hitlera czy Mussoliniego, nie wracał w kierunku rozwiązań demokratycznych. Liberalna demokracja wydawała się sprzeczna z ideałem chrześcijańskim. Antykomunizm odrzucając skojarzenia totalitarne pozostawał w Hiszpanii antydemokratyczny, nieufny wobec ekonomicznych i społecznych doktryn Zachodu. Polscy antykomuniści w Hiszpanii byli więc postrzegani nadal jako reakcyjni. To zaś w powojennej Europie oznaczało dyskwalifikację.

Nie ma potrzeby rozwodzenia się nad genezą i konsekwencjami, jakie dla antykomunizmu miało powiązanie z faszyzmem. Nie wystarczy jednak przypominać o oczywistej asymetrii. Antykomuniści bowiem w sposób prawie powszechny uczestniczyli w walce z faszyzmem. Nawet wtedy, gdy widzieli w komunizmie większe zagrożenie. Antykomunista mógł być antyfaszystą, pomimo przekonania o dwuznaczności sojuszu demokracji z Rosją Stalina. Antyfaszysta nie był wprawdzie koniecznie komunistą, ani nawet poputczikiem, przeważnie jednak lądował w roli „użytecznego idioty”. Świadomy antyfaszysta nie mógł się solidaryzować z antykomunistą. To wszystko jest dość oczywiste i znane są współczesne konsekwencje tego zjawiska. Należałoby więc zapytać, jak się przedstawia współcześnie rola antykomunizmu?

Otóż, oddając sprawiedliwość tej postawie i eliminując naleciałości propagandowe, wypada stwierdzić, że antykomunizm w Polsce nie stał się ani podstawą doświadczeń, ani źródłem kształtującym jakąś istotną formację polityczną. Antykomunizm jako postawa zwracał się przeciwko ideologii i praktyce politycznej komunizmu, natomiast nie zdołał przekonać do swego antytotalitaryzmu. Pogląd o tym, że faszyzm, nazizm i komunizm należą do tej samej rodziny lewicowych radykalizmów prowadzących do totalnej władzy monopartii, nie stał się powszechnym[11]. W konsekwencji obrońcy demokracji nie chcieli się przyznawać do antykomunizmu. W sposób oczywisty w państwie prawnym i społeczeństwie demokratycznym, choćby tylko deklaratywnie, antykomunizm nie znajduje racji bytu. Na nieszczęście, ta oczywistość znowu jest traktowana asymetrycznie. Konstatacja ta bowiem analogicznie odnosi się do antyfaszyzmu. Tymczasem zdaje się, że antykomunizm jest politycznie niepoprawny, podczas gdy antyfaszyzm z góry rozgrzeszony. Asymetria ta widoczna jest także tam, gdzie analogie wydają się oczywiste. Antyfaszyści decydują kto jest faszystą, gdzie i jak stawią faszyzmowi opór. Te decyzje są akceptowane. Antykomuniści mogą tylko usiłować określać kto jest komunistą w Polsce, ale ich stanowisko nie jest brane pod uwagę.

Nieprzydatność antykomunizmu we współczesnym polskim życiu politycznym wynika zatem ze wspomnianych okoliczności, ale też zdaje się wiązać z jego niską wydajnością programową. Postawy czy przekonania antykomunistyczne nie łączą, ponieważ dla wielu są obciążone negatywnymi skojarzeniami, a dla części nie niosą dostatecznie precyzyjnego przesłania na przyszłość. Dyskurs antyfaszystowski zdaje się być równie jałowym, wskazują na to także wyniki wyborów prezydenckich, ale ludziom wydaje się, że można się nim posługiwać bez żenady. Może to nie świadczy najlepiej o stanie świadomości mas i elit, ale tak to wygląda. Antykomunizm nie jest skutecznym hasłem wyborczym i to niezależnie od stosunku jaki mamy do PRL-u i epoki komunistycznej. W kręgach ludzi o wyższym wykształceniu, wśród resztek tradycyjnej inteligencji, antykomunizm jest najczęściej kojarzony nie z postaciami bohaterów oporu wobec sowietyzacji Polski, ale z groteskowymi figurami z kręgu politycznego folkloru.

Zaznaczenie tych wszystkich okoliczności wydaje się potrzebne dla wyłożenia trzech uwag generalnych. Mamy po pierwsze obowiązek przywracania równowagi w opiniach na temat postaw antytotalitarnych, a zatem wskazywania, że antykomunista jest z natury rzeczy także antyfaszystą. Spodziewałbym się jednak akceptacji dla równie wyraźnej deklaracji, że antyfaszysta z natury rzeczy musi być antykomunistą. To nie jest szukanie paradoksu. Z analizy tej wynika, że faszysta nie będzie antykomunistą a komunista antyfaszystą. I tak to wyglądało w 1939 roku. Po takim uporządkowaniu sfery definicji i uwolnieniu się od frazeologii wiecowej możemy stwierdzić po drugie, że odwołanie się do tradycji antykomunistycznej nie może nikogo dyskryminować. Wreszcie antykomunizm okazał się mało przydatny do integrowania ludzi różnych narodów i orientacji. W tej roli zdaje się być tym bardziej bezużyteczny teraz, gdy totalitaryzmy ideologiczne zeszły ze sceny dziejowej. Konsekwencją tych uwag byłoby stwierdzenie, że próba konstruowania dyskursu politycznego na podstawie przeciwstawienia antykomunizm versus antyfaszyzm jest pozbawiona podstaw rozumowych. Jako interpretacja świata musi być odrzucona wraz z całym śmietnikiem ideologicznym XX wieku.

Czy zatem antykomunizm, jako jedno z doświadczeń polskich w drugiej połowie XX wieku, może się okazać do czegoś przydatny? Nie widać takiej perspektywy. Wynika to z bardzo wąskiej i wątłej podstawy dla formacji prawicowych. Antykomunizm wprawdzie nie jest ani trochę prawicowy, historycznie jednak antykomunistyczna opcja lewicy występowała rzadziej i z niemałym trudem. Należy jednak zdecydowanie opierać się tego rodzaju złudzeniom. Współczesna prawica w Polsce powinna mieć bardzo wyraźny profil antytotalitarny i może go wyprowadzić także z doświadczenia antykomunizmu. Czyniąc tak, nie może zapomnieć o konieczności nowoczesnego projektu pozytywnego. Obecny kryzys formacji aspirującej do reprezentowania prawicy jest tego bolesnym dowodem.

Pierwsze dziesięciolecie III Rzeczypospolitej zaznaczy się, moim zdaniem, niezdolnością do przedstawienia projektu zagospodarowania prawej strony sceny politycznej. Nie dlatego, że brakowało chętnych a nawet uzdolnionych polityków. Tak się jednak złożyło, że programy wywodzące się z doświadczeń Solidarności i opozycji antykomunistycznej chciały się uplasować w centrum, a nie po prawej stronie. Tak zdecydowała Unia Demokratyczna i Unia Wolności, aczkolwiek wszystko wskazywało na to, że powinna wybrać rolę przeciwwagi dla socjaldemokracji. Z innych przyczyn nie spełniły tej roli PC, ZChN, KLD, SKL a obecnie zanosi się również na zmarnowanie sukcesu wyborczego Andrzeja Olechowskiego. AWS w swych różnych postaciach jednoczył nie tyle prawicę, co prawicowo zorientowany elektorat i naturalnie musiał go rozczarować. Moim zdaniem, Polska jest społeczeństwem rozwiniętym o charakterystykach zbliżonych do wielu krajów europejskich. Może to kogoś dziwić, zważywszy spustoszenie, jakiego w społeczeństwie dokonał sowiecki totalitaryzm. Miał on wprawdzie formę zmodyfikowaną w postaci peerelowskiego realnego socjalizmu, ale i on wpływał na nas w sposób bardzo negatywny. Być może jednak zniszczenia więzi narodowej nie były tak dotkliwe, by społeczeństwo nie okazało zdolności regeneracyjnej. Żywiołowy zwrot ku przedsiębiorczości mógłby być właśnie pochodną takiego stanu rzeczy. Takie normalne społeczeństwo przestaje na co dzień żyć sprawami politycznymi, przesuwa ośrodek aktywności publicznej do innych sektorów i nabiera upodobań centrowych. Wyzwaniem dla partii politycznych jest pozyskanie głosów centrum. W nowych demokracjach klinicznym przykładem tego zjawiska jest Hiszpania[12]. Formowanie układu dwu partii o jasno sformułowanych ofertach z lewej i prawej strony trwało tam prawie dwadzieścia lat. Projekty tworzenia centrowej partii politycznej dla centrowego elektoratu kończą się niepowodzeniem. Przyszłość polskiej sceny politycznej wydaje się więc także należeć do opcji centro-lewicowej i centro-prawicowej. Oznacza to, że trzeba zachować wyraźną tożsamość lewicową i prawicową, ale budować uczciwe programy dla całego społeczeństwa, z uwzględnieniem jego skłonności centrowych. Jak zwykle w takich wypadkach, pierwsi zrozumieli to socjaldemokraci. Wszystko wskazuje na to, że obejmą ster rządów na dwie kadencje parlamentarne.

W takim układzie zrozumiałe stają się głosy wskazujące na bezużyteczność, a nawet szkodliwość akcentowania antykomunizmu jako podstawy programowej. Rzeczywiście, antykomunizm nie będzie, wbrew przewidywaniom niektórych, wyznacznikiem identyfikacji dla polskiej prawicy. Nie ta również retoryka posłuży tworzeniu programu o perspektywie centro-prawicowej. To nie jest efekt anachroniczności antykomunizmu, a jedynie jego istotnej roli. Otóż pozostanie on dla wielu naturalną postawą wobec wszelkiej opcji totalitarnej, bez względu na jej pochodzenie. Moim zdaniem antykomunizm słabo się sprawdza jako podstawa programowa także dlatego, że tylko pozornie jest jednoznacznie antylewicowy. Propozycja dla partii centro-prawicy nie może wychodzić od postaw, a więc np. także od katolicyzmu, tylko od projektu rozwiązania spraw państwa. Pomieszanie porządków jest niebezpieczne. SLD właśnie dlatego lepiej trafia do wyborców w centrum, że określając się po lewej stronie, nie eksponuje postaw. Wyborcy przywiązani do dyskursu antyfaszystowskiego lub niechętni wobec katolicyzmu znajdą SLD bez trudu, wyborcy nie zainteresowani ekspozycją postaw nie zostaną zrażeni. Oczywiście, o szansach rozstrzyga program i szereg innych czynników, ale na razie po prawej stronie nie ma żadnej partii zdolnej do zaoferowania programu dla szerszego kręgu wyborców.

To nie antykomunizm jest przyczyną tych niepowodzeń, ale też jego eksponowanie niczego nie przyniesie. W III RP nie ma sytuacji, w której postawa antykomunistyczna mogła stać się platformą identyfikacji i porozumienia. By nie popełniać błędu anachronizmu, dobrze jest zrozumieć różne role historyczne antykomunizmu. Źle jest natomiast zapoznawać własną przeszłość i zapominać o korzeniach. W tym sensie nie ma żadnego powodu, by antykomunizm odrzucać, piętnować lub degradować. Należy widzieć jego miejsce w obecnej sytuacji i nie ulegać złudzeniom. Powiedziałbym nawet więcej. Nie ma żadnej dobrej racji, by przekonania lub postawy antykomunistyczne miały komuś przeszkadzać w wyborze opcji politycznej czy w formułowaniu programu politycznego. Antykomunizm może być jedną z zasad eliminowania z programu tych elementów, które albo mogą nawiązywać do rozwiązań totalitarnych, albo mogą przesłaniać istotę rozwiązań właściwych dla orientacji prawicowej. Z tej perspektywy patrząc wiele można by powiedzieć krytycznego o propozycjach, jakie nam przedkładają formacje deklarujące swoją prawicowość. Antykomunizm jako postawa zachowuje swą użyteczność w eliminowaniu tego bagażu, który po okresie poprzednim ciąży i na „Solidarności” i na AWS i być może na każdym z nas.

Tak więc nie służy nam zapoznawanie przeszłości antykomunizmu, fałszywą jest obawa przed odkryciem złożoności tej postawy w okresie ekspansji ideologii totalitarnych. Nie służy zwłaszcza klasyfikowanie antykomunizmu po stronie reakcji, podobnie zresztą, jak nie zauważanie wśród antykomunistów zwolenników rozwiązań antydemokratycznych. Rozpoznanie złożoności zjawiska jest zdecydowanie potrzebne. Przyszłość antykomunizmu wydaje się natomiast niejasna, ponieważ nie oczyściliśmy tej postawy z naleciałości propagandowych i wyobrażamy sobie, że może ona dostarczyć rozwiązań dla chwili obecnej. W demokracji antykomunizm wydaje się więc równie mało przydatny co antyfaszyzm. Trzeba zrobić porządek z pamięcią, ale nie można liczyć, że dostarczy ona wzorów postępowania. Nie można się wstydzić antykomunizmu, ale warto zauważyć, że – jak i wszelkie inne postawy – nie nadaje się on do budowania programu politycznego. Program dla nowoczesnej partii centro-prawicowej nie może się odcinać od antykomunizmu, ale musi odpowiedzieć na zapotrzebowanie społeczeństwa, które już zapomniało o co chodziło w tej polemice.

 



[1]  O stanowisku Mieroszewskiego wobec federalizmu i innych prądów zob. R. Habielski, Realizm, wizje i sny romantyków, [w:] J. Mieroszewski, Finał klasycznej Europy, Lublin 1997. Mieroszewski nie uważał się za antykomunistę choć był zdeklarowanym przeciwnikiem komunizmu, tamże, s. 47. Por. J. Mieroszewski, Kordian i cham („Kultura” 1973), tamże, s. 320-329.

[2]  Na temat działalności polskich federalistów M. S. Wolański, Europa Środkowo-Wschodnia w myśli politycznej emigracji polskiej 1945-1975, Wrocław 1996, zwł. s. 84-99, 168-172. J. Łaptos, Koncepcje integracji Europy Środkowo-Wschodniej w świetle publikacji “Intermarium”, [w:] „Ku zjednoczonej Europie. Studia nad Europą Środkową i Południowo-Wschodnią w XIX i XX wieku”, Kraków 1997, s. 125-140. Por. też J. Kieniewicz, Międzymorze końca XX wieku, „Przegląd Powszechny” 10/1997, s. 9-30.

[3]  S. Janikowski do M. Szumlakowskiego, Rzym 4 XI 1947. Kolekcja Mariana Szumlakowskiego, OBTA UW.

[4] Notatka bez daty w kolekcji M. Szumlakowskiego. Zob. Szumlakowski do A. Zaleskiego, 10 X 1947, tamże.

[5]  Formalny akt założycielski 6 VI 1949 podpisali: I. Boyadjieff (Bułgar), Józef Cieker (Słowak), Srecko Dragicevic (Chorwat), Michail Fotin Enescu (Rumun), Ferenc Marosy (Węgier) i Marian Szumlakowski (Polak). Papiery dot. komitetu [w:] kolekcja Szumlakowskiego, OBTA UW.

[6] Półgodzinne audycje w języku polskim były nadawane od 11 I 1949, nie datowana notatka prawdopodobnie M. Szumlakowskiego, jego list do I. Boyadjieffa z 12 II 1949. Por. A. Dworski, Hiszpania [w:] Akcja niepodległościowa na terenie międzynarodowym 1945-1990, Londyn 1999, s. 347-349.

[7]  Według mojej wiedzy wychodził co najmniej do 1953 roku. Mimo pozytywnych opinii nie zdołał osiągnąć sukcesu na miarę „Polonii” wydawanej w Madrycie w latach 1954-1964.

[8] Zob. Á. Soto Carmona, El régimen de Franco w: Historia de la Espa a actual: 1939-1996. Autoritarismo y democracia, Madrid 1998, s. 6.

[9] Por. L. Suárez Fernández, Espa a, Franco y la Segunda Guerra Mundial. Desde 1939 hasta 1945, Madrid 1997; J. Tusell, Franco, Espa a y la II Guerra Mundial. Entre el Eje y la neutralidad, Madrid 1995.

[10] Zob. J. Wyrwa, Pamiętniki partyzanta, Londyn 1991, s. 565-586. Zagadnienie czeka na poważne opracowanie, por. też T. Wyrwa, Poselstwo R. P. w Hiszpanii w latach 1940-1944, „Zeszyty Historyczne” 95, Paryż 1991, s. 55-72.

[11] Zob. niejednoznaczne przyjęcie Czarnej Księgi Komunizmu.

[12] O czym usiłowałem wielokrotnie przekonywać: Hiszpania – przykład czy wyzwanie?, „Przegląd Powszechny” 1/1990, s. 92-104; Polska i Hiszpania: przejście, pojednanie, zapomnienie, „Przegląd Powszechny” 1/1997, s. 38-49.

Najnowsze artykuły