Artykuł
Wspólność zasad i solidarność interesów

„Czas: dodatek miesięczny”, lipiec 1856, s. 201-216

 

 

Cztery miesiące upływają od ukończenia wojny wschodniej traktatami zawartymi w Paryżu 15 i 30 marca[1]. Polityka europejska odpoczywa: powtarzają bezprzestannie organy publiczne.

Rzeczywiście nic naturalniejszego, jak po wysileniu odpoczynek. Używa go też społeczność europejska w sferach, gdzie było wysilenie lub przynajmniej męczące usiłowanie, używa go tam, gdzie był trud fizyczny lub moralny. Odpoczywają wojska i floty wracające z Krymu, gdy tymczasem w biurach ministerstw wojny obliczają poniesione w ludziach straty, ogłaszając zamierzone możliwe redukcje w armiach, na urlopach dotąd ograniczone; w biurach ministerstw skarbu obliczają ogromne koszty wojenne, rozmyślając, z jakich źródeł pokryć je wypadnie, jakie przedsiębiorstwa podnieść, rozszerzyć lub nowe stworzyć koniecznym będzie zadaniem. Wypoczywa opinia publiczna strudzona stanem anormalnym pokoju i wojny, w jakim społeczność europejska przez trzy lata zostawała, znużona ciągłym wahaniem się, wątpliwością, nieświadomością, przerzucaniem z jednej ostateczności w drugą, przewidywaniem najprawdopodobniejszych i najmniej do prawdy podobnych zdarzeń i wypadków; wypoczywa pod cieniem pokoju, z którego następstw może nie zdaje sobie sprawy dokładnie, ale czuje, że rękojmie, pod którymi zawarty został, mieszczą w sobie zasady odpowiednie tej kolei, na jakiej się dziś społeczność znajduje; że chcą zapewnić postęp owych materialnych interesów, o jakie jej dziś podobno przede wszystkim chodzi; że nie tylko nie kładą zapory, ale owszem chcą pomóc usiłowaniom w tym najdroższym dla niej kierunku. Chłodną nareszcie, jeżeli nie wypoczywają umysły, bądź rozognione nadziejami, które się nie ziściły, bądź oburzone rozczarowaniami, których nie przewidziały lub przewidzieć nie chciały, chłodną pod zimnem tego przekonania, jakie wdraża pomimowolnie dzieło dokonane w Paryżu: że widoków politycznych do jednej pojedynczej kwestii przywiązywać dzisiaj nie można, że każda z nich i to najmniejsza jest tylko ogniwem w polityce ogólnej państw, a tak z całością silnie spojona, że staje się do razu europejską kwestią, skoro tylko podniesioną zostanie. Na tym właśnie polega pokój, czyli ów odpoczynek.

Wnosić stąd atoli, żeby cała polityka miała spoczywać, mylną byłoby rzeczą. Czyli kwestie zostawione bez załatwienia na wschodzie nie wymagają po niej ciągłej czynności? Może ona spuścić z baczenia obrót, jaki weźmie w Turcji trudne zadanie przeprowadzenia hattihumajonu[2]? Poruszane co chwila sprawy włoskie, na bardzo drażliwym zawsze gruncie, czy mogą przestać być przedmiotem ciągłej czujności gabinetów? Wreszcie, pomijając już wiele innych mniej wybitnie przedstawiających się kwestii: spór amerykańsko-angielski w tak nowej dla prawa publicznego rozpoczęty formie[3], lubo przerwany tak drobiazgowym epizodem kamizelki p. Mahana[4], zawsze jednak krający bardzo ważne dla przyszłości wypadki w dalszych swoich kolejach, czyż nie przedstawia ważnego dla polityki zajęcia?

Dowodem ruchu politycznego nie są same tylko wypadki: czynności polityki ograniczać nie można do samych faktów, jakimi są: wojna, konferencje, kongresy, traktaty; są to bowiem raczej skutki zmian biegiem czasu w społeczności wywołanych, a zarazem przyczyny zmian dalszych. W dziejach ludzkości wszystko się wiąże nieprzerwanym pasmem, polityka, która szkicuje jego barwy i zwoje w kartach historii, odpoczywać nie może. Trudno orzekać, kiedy jej czynność jest większą, zwłaszcza kiedy jest ważniejszą. Ruch polityczny wywołany reformacją więcej podobno miał wagi, aniżeli sam traktat westfalski[5], który zmianę w polityce europejskiej zapisał. Następstwa trzydziestoletniego pokoju, jakiego Europa od traktatów 1815 r. używała, nierównie były podobno ważniejsze, aniżeli wojny napoleońskie, które kongres wiedeński zakończył.

Następstwa przeto wielkiego politycznego wypadku są częstokroć większym dla polityki zadaniem i większej wymagają czynności, aniżeli sam wypadek, na przykład wojna i jej ukończenie, czyli zawarcie traktatu. Wojna i pokój, jako rozporządzenie najwyższej na świecie władzy, to jest Opatrzności, mogą być dla polityki niespodzianką, i są nieraz takową. Ale polityka w aktach wypadek zamykających kładzie pewne zasady, których przeprowadzenie na jej działalności się opiera, zastrzega interesy będące odtąd pod jej pieczą, przewiduje pewne mające nastąpić zmiany, za które bierze niejako przed społecznością odpowiedzialność. Wobec tych obowiązków, z których zwalniać się nie może, bo od ich dopełnienia zawisła sama jej istota, trudno przypuścić, aby odpoczywać miała. Koleje więc, jakimi postępuje, mogą być mniej ciekawe, a nawet w pewnych chwilach obojętne, mogą być noty dyplomatyczne rzadsze i w mniej zajmujących kolorach, może pewna liczba ludzi stanu pokrzepiać się podróżą do wód lub kąpiel morskich, ale pomimo nawet zupełnego braku oznak politycznego ruchu, ruch ten się odbywa i na tej drodze, jaką wskazują następstwa z traktatu 30 marca.

Każdy spostrzeże ten ruch i wytknie sobie tę drogę, do poznania niezbędną, aby ocenić należycie następne wypadki, ktokolwiek bezstronnym okiem przypatruje się biegowi rzeczy; ktokolwiek nie przywiązując się wyłącznie do jednej kwestii, ani do jednej doktryny, chociażby mu się takowa jak najlogiczniejszą wydawała, zbierać zechce wszystkie symptomaty polityczne, gdziekolwiek się one ukazują, grupując je około dzieła dokonanego niedawno w Paryżu, stosując je do zasad tamże wyrzeczonych i interesów zastrzeżonych, nie dopuszczając żadnej wskazówki, choćby najmniejszej, rzucającej światełko na dążności tego lub owego państwa. Nihil parvum[6]: wyrzekła od dawna mądrość starożytna. W rzeczy samej, kogóż nie uderzy owo silne i surowe przestrzeganie etykiety na dworze królowej angielskiej w tej chwili, gdy samowolne odesłanie posła tejże samej monarchini z Waszyngtonu nie wywołuje nawet najsłuszniejszego i prawem narodów usprawiedliwionego odwetu? Ten maluczki i błahy na pozór epizod w rocznikach dworskich królowej Wiktorii[7], czyż nie dowodzi, jak głęboko zakorzeniona jest narodowa tradycja etykiety, oraz jak daleko odstępuje od narodowej tradycji polityka dzisiejsza państwa Wielkiej Brytanii, opuszczając pole godności i dumy w sporze ze Stanami Zjednoczonymi? I znów, owo szumne przyjęcie w Sztokholmie studentów duńskich i norweskich udających się na uroczystość uniwersytecką do Uppsali, owe przemówienia króla Oskara[8] zapalające umysły w imię jakiejś nierzeczywistej narodowości, ale historycznej rasy skandynawskiej, które tyle krwi napsuły niektórym dziennikom, nie są wysłannikami idei w kolebce leżącej, może jeszcze nieurodzonej, jakiegoś państwa, nie są poczuciem przyszłości dziś jeszcze mgłą powleczonej wobec tronów Danii, Szwecji i Norwegii? Lecz zarazem czyż nie przemawiają wymownie i dobitnie za potrzebą pewnego związku i skojarzenia, słowem, pewnej zmiany w dzisiejszej polityce tych krajów, i to w pewnym kierunku: wspólności zasad i solidarności interesów?

Nil parvum powtórzyć również wypada wobec tego ormiańskiego biskupa, schizmatyka, który tam gdzieś w małym miasteczku w Azji Mniejszej, wbrew rozkazowi paszy i siły jego karassów wyrzuca stanowczo ze swego cmentarza zwłoki ormianina, co był przeszedł na wyznanie protestanckie, a czynu tego dopełnia w tej samej chwili, kiedy dzienniki Europy środkowej z taką namiętnością kwestie pogrzebów rozbierają, i w usunięciu cmentarzy katolickich od wspólnictwa pogrzebów innych wyznań, wyłącznie rzymską nietolerancję upatrywać się zdają. Zdarzenie to, jakkolwiek małe w polityce mające miejsce, jakkolwiek mniej ważne zapewne w szeregu wypadków nieraz krwawych, których Turcja jest ciągle teatrem, nie odkrywa nowej strony hattihumajonu, owego sfinksa politycznego, który męczy tyle ludzi stanu odgadnięciem ostatniego słowa zagadki przezeń rzuconej? Postępowanie to biskupa, jednego z tych licznych sekt religijnych, wyznawanych przez poddanych sułtana, i postępowanie to tak energiczne i uporczywe wskutek samego dopiero ogłoszenia firmanu[9] o równouprawnieniu, i nazajutrz prawie po zawarciu traktatu o pokoju, nie wydaje się jakoby początek wątku do nowych, a może całkiem nieprzewidzianych zawikłań? Krom tego dostarcza ono wyraźnego dowodu, że państwo uznane w polityce jako takie, na zasadzie bezprzykładnej dotąd w świecie chrześcijaństwa równości wyznań, nie przybiera tej cechy z łatwością, że w łonie jego mieszczą się wszystkie trudności innym państwom właściwe, których ogłoszenie bezwzględnej zasady nie usuwa; a przypomina oraz, że społeczność ma pewne zasady, których broni, i interesy, których nie poświęca, w jakąkolwiek ona ujęta formę, i jakikolwiek kierunek wytknie jej systemat polityczny przewagę mający...

Nie należy przeto w badaniach nad ruchem polityki pomijać mało na pozór znaczących szczegółów, nie opuszczając nigdy z uwagi, że gdy w dzisiejszym systemacie politycznym państw, społeczność jeżeli tak wyrazić się wolno, ryczałtowo tylko jako czynnik występuje, gdy wskutek idei państwa społeczność nie bierze już w wypadkach udziału jako naród lub pewna klasa narodu, jak to dawniej bywało, ale raczej jako cząstka społeczności oznaczona granicami państwa, przeto też i następstwa wypadków odbijają się często w społeczności, i to nieraz w sferach i w żywiołach, które nie zdają się, aby w jakimkolwiek z polityką zostawały związku. Poszukiwania tylko z uwzględnieniem tych warunków istotnych obecnego systematu polityki czynione, mogą doprowadzić do jakowego rezultatu, nie tylko w ocenieniu chwilowego biegu wypadków, ale zwłaszcza jeżeli się ma zamiar wiązać je z przeszłością, systematem dawniejszym, który już niejako do historii należy.

Rozróżnienie to dwóch systematów politycznych, które czytelnik nieraz już na tym miejscu napotykał, nie jest ani tak bezwzględne, aby zmiana polityki dawnej w politykę państw dokładnie co do chwili oznaczyć się dała, lubo w traktatach, to jest w prawie publicznym zdaje się ona dopiero datować od traktatu westfalskiego, nie jest tak bezwzględne, aby przez długi czas obie te polityki w ścisłym nie zostawały związku; ale z drugiej strony nie jest też wcale czystą teorią, niedającą się zastosować w praktyce; przeciwnie, służyć może i powinna za wskazówkę w przeglądzie bieżących wypadków bo niemało takowe wyjaśnia. Różnica dwóch tych systematów politycznych wykazaną była dość obszernie w miesiącu marcu, z powodu toczących się konferencji paryskich, nie będzie atoli może zbytecznym dorzucić i tutaj kilka w tym względzie uwag.

Idea państwa sięga bez wątpienia bardzo wysoko, ale nie chodzi tu wcale o historię idei, lecz o jej zastosowanie w ogólnej polityce europejskiej. Dlatego na nic się nie przyda szukać jej w republice Platona[10] lub w annałach państwa rzymskiego. Przechodząc do chrześcijańskich czasów, opuścić także wypada wieki pochodów barbarzyńskich i epokę Karola Wielkiego[11], którego państwo rozpłynęło się w polityce feudalnej i narodowej; nie mniej owe wieki średnie, gdzie królowie i książęta, zgoła przewodnicy narodów po inwestyturę do Rzymu się udają. Aż do końca wieku XV samo cesarstwo rzymsko-niemieckie jest państwem, ale w całkiem innym znaczeniu od dzisiejszej idei państwa, bo w znaczeniu feudalnym, jako forma polityczna społeczności chrześcijańskiej w ścisłym związku z Rzymem zostającej. W pierwszej połowie dopiero wieku XVI występuje idea państwa w pewnym zastosowaniu pod piórem Machiavela[12], ale przybiera zbyt rażące formy despotyczne; wkrótce atoli potem, prawie równocześnie przychodzi jej w pomoc reformacja, wypowiada posłuszeństwo Rzymowi, cesarzowi niemieckiemu i polityce ówczesnej: pada feudalność, wszczyna się wojna trzydziestoletnia i kończy traktatem westfalskim, gdzie systemat polityczny, oparty na idei państwa, wyraźną otrzymał przewagę. Prawo narodów zaczęło się odtąd nazywać prawem publicznym.

Nikomu zapewne na myśl nie przyjdzie chcieć utrzymywać, aby zwycięstwo odniesione miało być od razu stanowczym, aby przejście z jednego politycznego systematu do drugiego dokonało się gwałtownie. Nie wszystkie wypadki polityczne przed traktatem westfalskim, nie wszystkie wojny i zmiany dadzą się nacechować narodowymi dążnościami. Było bez wątpienia wiele idei państwa w polityce Karola V[13], jak również i zapasy, jakie prowadził Franciszek I[14], nie odpowiadały zawsze woli narodu francuskiego. Ale zawsze były to wojny zdobyczy, wojny ambicji monarszej lub tradycji narodowej, a nie wojny mające jedyną pobudkę w „konieczności państwa”. Owa konieczność, tak zwana raison d’État, na co wyrażenia nie ma w polskim języku, należy już do nowego systematu inaugurowanego traktatem westfalskim. W dawnej polityce, jakakolwiek ona zresztą była, król opierał się zawsze na narodzie, to jest na żywiołach, jakie go reprezentowały, czy na panach feudalnych, czy na szlachcie, czy na municypiach, ale zawsze na narodzie: dowodzą tego najlepiej nieregularne wojska i skład armii w owych czasach. Później siłą monarchy był rząd, a z coraz szybszym upadkiem przewag naturalnych w narodach, ukazała się zarazem potrzeba wojsk regularnych, płatnych i od woli monarszej jedynie zawisłych.

Lecz jak wyżej powiedzianym było, przejście nie mogło być tak gwałtowne, aby już po traktacie westfalskim wypadki polityczne nie miały nosić wcale cechy dawniejszego systematu. W społeczności nie ma skoków, tak jak ich nie ma w naturze. W naszym wieku jeszcze wojna hiszpańska[15] miała cechę wojny czysto narodowej. Ale to pewna, że od owej epoki narody jako narody przestały wchodzić w rachubę polityki ogólnej. Narodowość przestała być zasadą polityczną – przeszła do sfer prawa natury. W polityce zastąpiła ją zasada państwa. W prawie publicznym uznawano tylko społeczności politycznie ukonstytuowane i mające siłę utrzymania swej niepodległości w składzie nowego systematu. Narody, które się do wymagań tej polityki zastosować nie mogły lub nie chciały, dążyły spiesznie do upadku. Społeczności, które nie były nigdy narodami, ale które miały siłę ułożyć się w formie nowego systematu, stawały jako państwa. Słowem, idea państwa panowała coraz silniej w polityce, w rządach, ale nie zawładnęła jeszcze społecznością. Stawiały jej opór pozostałe tradycje, różnice między klasami, korporacje wiekowe, głównie zaś odpychał od niej pewien odcień despotyczny, który jej towarzyszył. Definicja państwa przez Ludwika XIV[16] szpicrutą w ręku orzeczona, była nadto absolutną, aby miała zaspokoić społeczność. Przyszła atoli w pomoc idei państwa rewolucja francuska, podobnie jak jej przyszła w pomoc reformacja za czasów Machiavela, a występując w imieniu wolności i równości, burząc wszystkie dawne tradycje, znosząc wszystkie różnice stanów, wywołując tym samym konieczność centralizacyjnej władzy, usunęła niemal wszystkie społeczne przeszkody systematowi politycznemu państw na drodze stojące. Postawiła ona wprawdzie w miejsce tych przeszkód swego ducha, usiłowała wywołać zasadę narodowości, ale w praktyce okazały się te chęci tak niedołężne, bo całkiem z jej istotą jako negacją niezgodne, że pomimo tego oporu, systemat państw rozwijał się ciągle w Europie, tak w politycznym, jako też społecznym kierunku, także dziś wszystkie zasady i interesy odnoszą się do idei państwa.

Dowodem zaś, że zmiana ta wskazana w polityce europejskiej nie jest czystą teorią, że uwagi powyższe mają swoje zastosowanie nawet w obecnej chwili, dość będzie rzucić okiem na główne trudności, z jakimi dzisiaj państwa mają do walczenia. Gdzież ich źródło, jeżeli nie w tradycyjnej polityce, której państwa porzucić nie mogą lub nie chcą? Czymże są te przeszkody, jeżeli nie pozostałościami z dawnej polityki, których utrzymanie z trudnością tylko da się pogodzić z obecnym systematem politycznym? Jeżeli niektóre państwa takowe opuściły, przyszły zapewne do przekonania, że obok historycznej siły mieści się w nich także polityczna słabość. I tak największą przeszkodą w widokach politycznych Austrii nie jest zawsze jej tradycyjna w Niemczech polityka? Nie spotkasz zawsze Prus jako antagonistę? –  Czyż Rosja nie osłabiła się usiłowaniem przeprowadzenia swej narodowej wschodniej polityki? Czyż odłączenie się od ruchu wewnętrznego państw europejskich nie dało się jej uczuć boleśnie w ostatniej wojnie? Polityka antyangielska nie była główną trudnością dla Francji? „Przepaść oddziela mnie od Anglii” – miał powiedzieć w r. 1853 cesarz Napoleon[17] do posła rosyjskiego – „ale nie zapominaj pan, że nie ma przepaści, której by polityka wypełnić nie mogła”. Czyż nie odniosła Francja korzyści z tego odstąpienia od tradycyjnej polityki? Gdzie większa trudność, jak w zachowaniu jej w sprawach włoskich? Jakież są trudności Anglii w tej chwili: konieczność utrzymania przymierza francuskiego, spór z Ameryką na stopie państwa prowadzony, wewnętrzne reformy, wszędzie walka z dawną tradycją polityczną... W kwestii Sundu broni się Dania na zasadach dawnego prawa narodów i dlatego też w nowym prawie publicznym utrzymać się nie będzie zdolna… Turcja nawet na dawnych podstawach pozostać nie mogła, przemieniono ją w państwo, i zastosować się winna do zasad i interesów nowego systematu.

Owóż w tym właśnie rozwinięciu systematu państw zdaje się traktat 30 marca ważne bardzo zajmować miejsce. W następstwach jego przebija bardzo wyraźny kierunek wspólności zasad i solidarności interesów, i z tego czysto politycznego i systematycznego zapatrując się stanowiska, stanąć może on śmiało obok swego poprzednika traktatu wiedeńskiego, a może nawet w zamierzonych widokach go przewyższa. Nie stanowi on bez wątpienia epoki działania państw w tych kierunkach, bo leżały one od dawna w istocie idei państwa i rozwijały się pomału; ale wypadki i okoliczności, które traktat sprowadziły, zasady, na jakich tenże został dokonany, i interesy, którymi się zajmował, pozwoliły państwom znacznie na tej drodze postąpić, dobitniejsze i obszerniejsze zakreślić sobie na tym polu zadanie.

Do kongresu wiedeńskiego państwa były niejako zmuszone przystąpić bez poprzedniej jedności i zgody. Rzecz się toczyła między zwycięzcami i zwyciężonymi. Szło o przywrócenie równowagi, ale przez siłę; bo szło o ukrócenie potęgi państwa, które się nie przyznawało do tych samych zasad, co inne. Zasady niemniej ważne rozdzielały inne także państwa zasiadające na kongresie. Różnie bardzo pojmowały państwa zasady co do formy rządu, wolności wyznań, równości poddanych; niektóre stawiały zasadę narodowości; niektóre nie uznawały wszystkich czynów dokonanych w Europie. Musiano więc zmienić status quo dotychczasowy i nowy zaprowadzać. Pod takimi warunkami trudno było pomyśleć o działaniu opartym na wspólności zasad. Mogły być i były usiłowania, ale ograniczyć się musiano na przymusowej zgodzie wypadkami wywołanej, i na zawarowaniu nowego porządku rzeczy. Rękojmia leżała w osłabieniu jednej strony przez przewagę drugiej.

W inszych i korzystniejszych nierównie warunkach dla rozwijania się dalszego polityki państw zasiadał kongres paryski. Nie tylko, że dopiero za poprzednią jednością i zgodą przyszło do konferencji, ale nawet zdaje się, sądząc po ludzku, że bez niej nie przeszłoby do wojny. Sprawa przed wojną ogłoszoną była za europejską, i zasady w niej główne wspólnie przez mocarstwa uznane. Małe różnice, o które poszła wojna, nie nadwerężają zasad. Toteż po wojnie nie było ani zwycięzców, ani zwyciężonych, bo co do zasad była zgoda. Szło wprawdzie o przywrócenie równowagi, ale na całkiem inny sposób; nie tyle bowiem chodziło o ukrócenie przewagi jednego państwa, ile o wzmocnienie drugiego, które tej równowadze służyć miało za podstawę. Oba te państwa przyznawały się zresztą do wspólności zasad z innymi. Jedno tylko, i to najmniejsze, stanowiło może w tej mierze wyjątek, ale i to uznało za rzecz konieczną uczynić stosowne ofiary, aby wspólnością zasad wkupić się w skład wielkich mocarstw. Dla innego znów państwa, w całym znaczeniu tego wyrazu, ale w tej chwili z powodu politycznych, nie zasadowych względów, nieco się może od ogółu kongresu wyróżniającego, uczyniono pewne ustąpienia, aby je wciągnąć i wspólnie w jednym działać kierunku. Nie było więc żadnych różnic stojących na przeszkodzie rozwijaniu się systematu państw. Forma rządu wobec wspólności zasad głównych była dla wszystkich obojętną. Co do równouprawnienia wyznań przyznano się w polityce państw do tak obszernej zasady, jak nigdy jeszcze, skoro społeczność niechrześcijańską uznano za państwo i do składu państw chrześcijańskich jednogłośnie przyjęto. Zasada równości politycznej, a nawet aż do pewnego stopnia równości społecznej poddanych w państwie, licująca tak wybornie i prawie konieczna w dzisiejszym systemacie, nie spotkała żadnej przeszkody, nie nadwerężono jej żadnym wyjątkiem lub przywilejem. Wszystkie zmiany, reformy, jakie jedne państwa od drugich żądały, lub jakie jedne drugim proponowały w tym wspólnym dążyły kierunku. Wszystkie życzenia wychodziły z tej zasady, nawet ogólna amnestia, o której, jak dziś twierdzą, była mowa, nie miała być udzieloną na mocy jakowego wyjątku lub różnicy pochodzenia poddanych, albo dawnego prawa, bo poddani wszyscy są równi w obliczu państwa; ale jak tego dowodzą rozprawy angielskie, nastąpić miała przez wzgląd na korzyść, która by stąd dla wszystkich państw wyniknąć mogła. Na każdą kwestię, na każdą reformę, na każdy interes zapatrywano się z europejskiego i cywilizacyjnego stanowiska, oceniano je według możliwego wpływu na rozwinięcie siły państwa. O zasadzie narodowości nie było wcale mowy na kongresie paryskim. Kwestia Księstw Naddunajskich[18] była wprawdzie jakby odbiciem dawnego systematu, ale przepuszczonym zawsze przez pryzmat polityki państw. Jeżeli kwestia ta stawiała trudności dotąd niezałatwione, to nie dlatego tylko, aby w niej tkwić miała zasada narodowości, ale że kombinacja w ten sposób ułożona sprzeciwia się wymaganiom nowo utworzonego państwa. Czyż zresztą wywołały tę zasadę inne kwestie tak blisko niej stojące, a poruszane w rozprawach protokołu z 8 marca? Bynajmniej. Dowiodły one tylko, o czym nikt zresztą nie mówił, że wszystkie państwa składające konferencję w Paryżu uznają wszystkie fakty dokonane, a wobec tej wspólności zasad zmieniać status quo wcale nie było potrzeby. Zapisał też tylko tę zgodę kongres paryski w traktacie, odkładając małe różnice na później, a polityka państw zaufana w nowej sile śmiało poszła naprzód wytkniętym kierunkiem. Postawiła nowe prawo publiczne morskie, zapraszając inne państwa, aby do niego przystąpiły. Jakoż o ile dotąd wiemy, Szwecja, Holandia, Grecja i Związek Niemiecki odpowiedziały już na to wezwanie wspólności zasad.

Lecz każdy systemat polityczny w podwójnym działać winien kierunku, w teoretycznym i praktycznym. Idea państwa od dawna przestała być teorią; ma ona może w praktyce zbyt nawet ścisłe i logiczne następstwa. W rozwinięciu swoim nie mogła poprzestać na jednym kierunku. Zasadom politycznym w praktyce odpowiadają interesy: wspólność zasad wymagała solidarności interesów.

I na praktycznym polu zadanie kongresu paryskiego było łatwiejsze niż wiedeńskiego i nierównie większe dla systematu mogły zeń wypłynąć wypadki.

W kongresie wiedeńskim już dla tego samego, że skład terytorialny Europy przemienić trzeba było, więcej musiało być mowy o zasadach aniżeli o interesach. Szło o zgodę, a łatwiej o takową w zasadach. Zresztą, z każdą zmianą status quo występowały nowe interesy, których ani jasno przewidzieć, ani dokładnie ocenić nie było podobna. Cóż dopiero myśleć o ich podporządkowaniu zasadom, nieraz ustąpionym, jeżeli nienałożonym; o przyswojeniu interesów każdego państwa wszystkim, słowem o solidarności?

W kongresie paryskim wszystkie prawie interesy, o jakie chodziło, były naprzód znane, określone, a co większa z góry za europejskie uznane. Do przyjęcia solidarności interesów, jako kierunku politycznego, skłaniało państwa nie tylko samo przyznanie się do wspólności zasad, ale wymagał tego prawie po nich cały ruch społeczny we wszystkich gałęziach przemysłu i handlu, duch spekulacji, wiążący nie tylko państwa, ale całe społeczeństwo w ogromne przedsiębiorstwa, duch stowarzyszenia odpowiedni idei państwa, który się wzniósł na zniesionych korporacjach, cechach, uprzywilejowanych instytucjach, który nie zna ani narodowości, ani nawet granic, który jest kosmopolitycznym, jak same interesy materialne. Nie znali mężowie stanu zasiadający w Wiedniu tych olbrzymich skutków sprowadzenia społeczności do pojedynczych członków bez żadnej różnicy, tak jak nie znali kolei żelaznych ani telegrafów. Nie słyszeli tych głosów jedno tylko tętno w Europie mających, które przebiegają tak szybko, jak po drucie telegrafu, a tak silnie, jak na kołach lokomotywy; które wołają wolności handlu, wolności żeglugi, wolności cieśnin i morza, a szczególniej żądają od wszystkich państw bezpieczeństwa i spokojności. Te zadania zaspokoić się starał traktat paryski przekonaniem, że wszystkie te zasady objęte są wspólnością i zgodą, że każda kwestia wpływ na wielkie interesy mająca, za europejską uznaną zostanie, że bezpieczeństwo leży właśnie w wytkniętym dla polityki kierunku: w solidarności interesów. I jako dowód tego praktycznego zastosowania wspólności zasad, stanął osobny traktat 15 marca.

Bo jakikolwiek może być systemat polityczny, jakakolwiek w nim jedność, zgoda i solidarność państw, zawsze w społeczności istnieć będą spory i te prowadzić mogą do wojny, jeśli ich ostateczny nie ułoży trybunał, jeśli się nie cofną przed jego wyrokiem, nie uznają powagi lub nie ulękną się siły. Była i dawniej kiedyś w Europie wspólność zasad i solidarność interesów: ale wówczas i społeczność i polityka były wyłącznie chrześcijańskie, sprawy przeto na chrześcijańskim odbywały się gruncie; trybunał był w Rzymie, Papież był sędzią najwyższym, lub cesarz rzymsko-niemiecki z jego ramienia. I w dzisiejszej polityce, jak się zdaje, trybunał jest potrzebny: nic dziwnego, bo jeżeli zmieniają się ludzie w czasie i okolicznościach, nie zmienia się ich natura. Traktat wiedeński i traktat paryski zostawiły po sobie przymierza, odpowiednie następstwom, jakie ukazać chciały. Święte przymierze złożone ze zwycięzców, oparte na sile, stanęło na straży nowego status quo, opierając się na uznaniu faktów dokonanych więcej aniżeli na zgodzie w zasadach. Przymierze 2 grudnia, czyli 15 marca[19], ma zapewne siłę, bo trybunału w polityce nie ma bez siły: ale kojarzy je głównie wspólność zasad i dążność utrzymania równowagi, postępując w tym kierunku. Trybunał ten nie ma owej powagi, jaką miał Leon W.[20], aby społeczność przed wojną uchować, tak jak tamten miasto od Attyli[21] zasłonił. Wszakże na politycznej skali przeważne jest zawsze owo wyrażenie następstw traktatu paryskiego, zamknięte w rzeczonym przymierzu, jak niemniej nader trudne jego zadanie.

Choćby więc tylko mniemać przyszło, że polityka europejska z jednej strony usiłuje przymierze to wzmocnić i utrwalić, a z drugiej osłabić, bo nie było jeszcze przymierza, które by wszystkim dogadzało widokom, czyli można przypuścić, że polityka odpoczywa dlatego, że jej ruchy mniej nam wpadają pod oczy?

W chwili właśnie, kiedy te wyrazy idą pod prasę drukarską, depesze telegraficzne zapowiadają ważne w Hiszpanii wypadki[22]. Nie mają one wszakże bezpośredniego wpływu na ogólny polityki kierunek. Półwysep Iberyjski odrębną dotąd stanowi kartę. Hiszpania zużyć musi istniejące i silne jeszcze w niej żywioły dawnego systematu. Dokaże tego spiesznie idąc drogą rewolucyjną, na jakiej postępuje. Wyzuje się z właściwej swej cechy, opuści dawne zwyczaje, zagubi tradycje, zniszczy narodową indywidualność, utworzy w sobie społeczne i kosmopolityczne dążności, słowem zamieni się w państwo i pójdzie wtedy dopiero wytkniętym kierunkiem wspólności zasad i solidarności interesów.



 

[1] Kongres paryski (1856) odbył się, by uregulować kwestie sporne leżące u podstaw wojny krymskiej. Brali w nim udział przedstawiciele Francji, Turcji, Anglii, Sardynii, Austrii i Rosji. Zwieńczyło go zawarcie 30 marca traktatu „o pokoju i przyjaźni”, na mocy którego m.in. Rosja miała przekazać południową Besarabię Mołdawii, zaś miasto Kars zwrócić Turcji. Księstwa Naddunajskie – Mołdawię i Wołoszczyznę – przyznano Turcji jako protektoraty, gwarantując im szeroką autonomię. Morze Czarne miało być zamknięte dla okrętów wojennych, zaś Rosję i Turcję pozbawiono prawa posiadania instalacji wojskowych na jego wybrzeżu. Na Dunaju miała obowiązywać wolna żegluga. Zobowiązano Rosję zdemilitaryzować Wyspy Alandzkie.

[2] Hattı hümayun – dokument lub ręczna nota oficjalnej natury, stworzona przez otomańskiego sułtana.

[3] Konflikt amerykańsko-brytyjski w Ameryce Środkowej nasilił się w 1852 r., gdy Brytyjczycy założyli kolonię na hondurańskich Wyspach Zatokowych. W 1854 r. w nikaraguańskim Greytown tłum zaatakował amerykańskiego dyplomatę – wówczas amerykański okręt zbombardował miasto. Nie było ofiar śmiertelnych, ale zostały uszkodzone brytyjskie i francuskie posiadłości, co wywołało protesty obu państw. Dodatkowy czynnik komplikujący sytuację w tym regionie był związany z działalnością Williama Walkera (1824-1860) – amerykańskiego prawnika, lekarza, który zasłynął jako najemnik. W 1853 r. poprowadził ekspedycję, mającą na celu zdobycie Półwyspu Kalifornijskiego – zdołał utworzyć tam Republikę Dolnej Kalifornii, ale wobec przeciwdziałania rządu meksykańskiego musiał powrócić do USA. W 1855 r. dokonał inwazji na Nikaraguę – w 1856 r. obwołał się jej prezydentem, choć już rok później został zmuszony do opuszczenia kraju. W 1860 r., w czasie wyprawy na Honduras, został pojmany przez Brytyjczyków, wydany w ręce władz Hondurasu i przez te ostatnie rozstrzelany. Próbą rozwiązania powyższych konfliktów był traktat Dallas-Clarendon (zob. przypis 12 w tekście Zmiany konieczne).

[4] Amerykański ambasador (minister) w Londynie George M. Dallas (pełnił tę rolę od 4 lutego 1861 do 16 maja 1861 r.) w czerwcu 1856 r. miał przestawić królowej brytyjskiej Wiktorii Hanowerskiej trzech Amerykanów, wśród których był profesor West Point Duncan Hart Mahan, ubrany w czarne spodnie, niebieską marynarkę z metalowymi guzikami i żółtymi guzikami oraz czarny krawat. Przedstawiciel amerykańskiego poselstwa Benjamin Moran ostrzegł Dallasa, że taki strój jest nieodpowiedni – zwłaszcza że Mahan nie miał miecza – w związku z tym mistrz ceremonii na dworze królowej sir Edward Cust może odmówić jego przyjęcia. Tak faktycznie się stało. Wówczas Dallas odmówił przedstawienia pozostałych rodaków i opuścił pałac, wywołując poruszenie w brytyjskich kręgach oficjalnych.

[5] Zawarty 24 października 1848 r. pokój westfalski kończył wojnę trzydziestoletnią. Regulował stosunki polityczne i religijne na terenie krajów niemieckich oraz między Francją a Świętym Cesarstwem Rzymskim, a także Szwecją i Habsburgami. Był podpisywany w dwóch miejscach: w Münsterze (między Świętym Cesarstwem Rzymskim i Francją) i w Osnabrück (między Szwecją a Habsburgami).

[6] Łac.: nic nie jest małe.

[7] Wiktoria Hanowerska (1819-1901) – królowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii od 1837 r., cesarzowa Indii (od 1877 r.). Symbolicznie okres jej rządów określany jest mianem epoki wiktoriańskiej. Upłynął on pod znakiem rewolucji przemysłowej, stopniowej demokratyzacji życia politycznego (reformy wyborcze) i rozwoju potęgi kolonialnej państwa.

[8] Oskar I, Józef Franciszek Oskar Bernadotte (1799-1859) – syn francuskiego generała Jana Baptysta Juliusza Bernadotte, osiadł w Szwecji, gdy jego ojciec został z woli Napoleona I Bonaparte adoptowany przez króla Szwecji Karola XIII – w 1818 r. Jan Baptyst Bernadotte został królem Szwecji i królem Norwegii jako Karol XIV Jan. Oskar I zasiadł na tronie po śmierci ojca w 1844 r. (wcześniej był m.in. w 1824 i 1833 r. wicekrólem Norwegii). Przeprowadzał liberalne reformy i prowadził aktywną politykę zagraniczną, zmierzającą m.in. do osłabienia wpływów Rosji w regionie Morza Bałtyckiego.

[9] Firman – tj. oficjalny dokument wystawiony przez sułtana.

[10] Platon (427-347 p.n.e.) – filozof grecki, urodzony w Atenach w rodzinie arystokratycznej, spokrewniony z Solonem, uczeń Sokratesa. Twórca szkoły filozoficznej zwanej Akademią – od gaju Akademosa, w którym się mieściła. Autor słynnych dialogów, m.in. Uczty, Państwa, Fedona, Obrony Sokratesa i Praw.

[11] Karol Wielki (742-814) – król Franków i Longobardów, jeden z najwybitniejszych władców średniowiecznej Europy. Toczył liczne wojny, m.in. z Arabami, Sasami, Awarami i Longobardami. Rozmiary jego imperium wymuszały przeprowadzanie reform wewnętrznych, służących jego unifikacji i zapewnieniu sprawności administracyjnej, co udawało się Karolowi dokonywać. 25 grudnia 800 r. papież Leon III koronował go na cesarza Imperium Rzymskiego.

[12] Niccolò Machiavelli (1469-1527) – florencki myśliciel polityczny, autor jednego z najbardziej kontrowersyjnych dzieł w dziejach myśli politycznej – Księcia (1534), który ściągnął na Machiavellego oskarżenia o cynizm i hołdowanie w polityce wyłącznie wymogom skuteczności, choć bywa też uważany za jeden z najlepszych traktatów politycznych, ukazujący realne mechanizmy władzy.

[13] Karol V (1500-1558) – król Hiszpanii (jako Karol I, 1516-1556), cesarz rzymsko-niemiecki (1519-1556), syn Filipa I Pięknego, wnuk Maksymiliana I. Jako dziedzic trzech wielkich dynastii: habsburskiej, burgundzkiej i kastylijsko-aragońskiej, dążył do zbudowania chrześcijańskiej monarchii uniwersalnej.

[14] Franciszek I de Valois (1494-1547), król Francji od 1515 r., założyciel College de France, mecenas artystów, odnosił sukcesy w kampaniach we Włoszech, prowadził też – ze zmiennym szczęściem – batalie z cesarzem Karolem V, którego był – bez powodzenia – konkurentem w rywalizacji o tron Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.

[15] Wojna tocząca się na Półwyspie Iberyjskim od 1808 do 1814 r., w której z napoleońską Francją zmagali się walczący o niepodległość Hiszpanie i Portugalczycy, wspierani przez Wielką Brytanię. Zakończyła się ona wyparciem Francuzów za Pireneje, na co wpływ miały także ich niepowodzenia na innych arenach wojen napoleońskich (zwłaszcza nieudana wyprawa na Moskwę).

[16] Ludwik XIV (1638-1715) – król Francji i Nawary z dynastii Burbonów. Samodzielne rządy zaczął sprawować dopiero po śmierci kardynała Mazarina (1661). W polityce wewnętrznej przeprowadził szereg reform; usprawniona administracja królewska stała się oparciem dla absolutystycznej formy rządów. Toczył szereg wojen o prymat na kontynencie europejskim, walczył m.in. z Hiszpanią, Holandią, tzw. Ligą Augsburską oraz koalicją angielsko-habsbursko-niderlandzką w wojnie o sukcesję hiszpańską (1701-1713).

[17] Napoleon III (1808-1873) – cesarz Francuzów (1852-1870), bratanek Napoleona I, wychowany na emigracji. W 1848 r. został wybrany prezydentem Republiki. W wyniku konstytucyjnego zamachu stanu (1851) i wygranego plebiscytu ogłosił się cesarzem (1852). Początkowo odnosił sukcesy gospodarcze i polityczne, jednak jego rządy zakończyły się przegraną wojną z Prusami, wzięciem do niewoli samego cesarza i jego detronizacją (formalnie w 1871, choć władzę stracił już w 1870 r.). Po zwolnieniu z niewoli resztę życia spędził w Anglii.

[18] Księstwa Naddunajskie, czyli Hospodarstwo Mołdawskie i Hospodarstwo Wołoskie. W 1861 r. weszły w skład zjednoczonego państwa rumuńskiego.

[19] 2 grudnia 1854 r. Austria zawarła układ z prowadzącymi wojnę z Rosją Wielką Brytanią i Francją, na mocy którego zobowiązała się do ochrony Księstw Naddunajskich i uzyskała gwarancje dotyczące jej interesów w północnych Włoszech. 15 kwietnia 1856 r. Austria, Francja i Wielka Brytania wydały oświadczenie, wskazujące, że naruszenie postanowień traktatu paryskiego z 30 marca 1856 r. oznaczać będzie casus belli.

[20] Leon I Wielki (?-461) – święty, papież od 440 r., Ojciec i Doktor Kościoła. Sformułował naukę o dwóch niezmieszanych naturach (boskiej i ludzkiej) zjednoczonych w osobie Jezusa Chrystusa, potwierdzoną następnie przez sobór chalcedoński (451). Autor listów i kazań oraz tekstów liturgicznych.

[21] Attyla (406-453) – wódz Hunów od 445 r., twórca imperium rozciągającego się od obecnej Danii i Renu po Bałkany i Morze Kaspijskie.

[22] Więcej na ich temat pisał Mann w artykule Reformy i polityka europejska w „Dodatku do Czasu” z sierpnia 1848 r.

 

Najnowsze artykuły