Artykuł
„Do broni!”

Do broni! woła odezwa emigrantów polskich w Konstantynopolu; do broni! oddźwięcza echo w sercach polskich tyloma skołatanych klęskami; do broni! zdają się wyzywać angielskie parlamentarne obrady; do broni! nawołują interpelacje o Polsce w węgierskiej Izbie stawiane; do broni! zachęcają organa prasy europejskiej, nawet tak zawsze, tak stanowczo nieprzyjazne Polakom, jak „Neue Freie Presse”[1]; do broni! powtarzają otwarcie lub podstępnie, jawnie lub skrycie polskie pisma i broszury; a tak rozlega się hasło po całej przestrzeni Rzeczypospolitej.

Do broni! a czemużby nie – kiedy wczoraj jeszcze nienawidzeni przez wszystkich, wczoraj pogardzani i z błotem mieszani, wczoraj potępiani jako wrogowie postępu i cywilizacji, dziś zdajemy się być kochankami tych samych pism i ludzi: przyjaciół mamy wielu, znakomitych i potężnych! Jeżeli dotychczas powstaniom naszym brak było oręża, teraz dostarczy nam go Turcja, może Anglia, a może… i „Nowa Presse”!

Czemużby nie! Kiedy Rosja zajęta jest wielką wojną[2], Austria jej nieprzychylna, a Prusy neutralne nie miałyby powodu narzekać na przegraną rosyjską; kiedy Anglia może tylko pragnąć osłabienia Rosji, Węgrzy przyjęliby je z radością, a zaiste rzadko kto bez wewnętrznego zadowolenia.

Nie brak nam w danej chwili przyjaciół, bo niebezpieczeństwo ze strony Rosji groźne, na razie działające, rzuca postrach na całą Europę: ale niestety, brak nam sprzymierzeńców. Anglia z ochotą ujrzy broń w naszym ręku, ale od chwili, w której nas wciągnie w grę polityczną, odwróci się jej przyjaźń, bo ona tylko zachęca, zaleca, ale nic nie obiecuje, a nawet obiecywać nie może i nie jest w stanie. Nie może zaś obiecywać bez narażenia swych interesów wschodnich, których chce bronić i które chce zasłaniać w Turcji, chętnie przy naszej pomocy i naszym kosztem. Nie jest ona w stanie nic obiecać, bo gdyby czuła się dość silną i dość pewną siebie, to by przede wszystkim zabezpieczyła od Rosji swe posiadłości azjatyckie i swoje interesy w Turcji; to by przede wszystkim dawała obietnice, a nie odmowę pomocy tej Turcji, której los bezpośrednio w danej chwili ją obchodzi. Przyjaźń więc angielska trochę problematyczna i dość świeżej daty, kiedy ta sama Anglia podczas wojny krymskiej udział swój w przymierzu francuskim uczyniła zależnym od usunięcia z programu kwestii polskiej.

Nie spieszą się Węgrzy z legionami na rzecz Turcji, chociaż wychylają chętnie kielichy na rzecz wspólności plemiennej i nawet cywilizacyjnej z Turkami. Wolą oni wygodnie posłużyć się polskim męstwem i polskim nieszczęściem, ograniczając się do uczt i manifestacji, na których płynie nie krew, ale wino, w których horyzont rozświeca nie łuna pożaru, ale blask ułudny wdzięcznego słowa.

Nie można by zaiste zrozumieć celu dzienników podobnej barwy, jak „Nowa Presse”, gdyby jej stosunki z ambasadą turecką nie były powszechnie znaną tajemnicą, a łatwość przerzucania się z obozu do obozu nie stanowiła głównej charakterystycznej cechy tego organu powszedniego życia, niewiele dbającego o zasady, a bardzo drażliwego na względy ekonomiczne.

Tak, to dobrze: ale Turcja, ale Austria, to są przecie sprzymierzeńcy i niezawodni i najbliżej interesowani. Turcja prowadzi wojnę o śmierć i życie, Turcja co nigdy nie uznała rozbioru Polski, która widzi się ciągle zagrożoną przez Rosję w swym bycie, ona musi dążyć do odbudowania Polski, albo naraża się na pewną przegraną, dziś czy jutro! Austria, którą fanatycy panslawizmu, jak Fadiejew[3], uważają za pierwszą przeszkodę rosyjskiej misji dziejowej, Austria wie doskonale, co ją czeka, jeśli pozwoli Rosji rozgospodarować się na wschodzie.

Turcja istotnie prowadzi walkę o byt i to walkę bez żadnych na przyszłość widoków. Upadek panowania tureckiego w Europie jest tak pewny i niewątpliwy, że niemal można by go ująć w matematyczną formułę. Turcja była zawsze anomalią w Europie; a od klęski pod Wiedniem nieustannie cofa się coraz w głąb na dalsze terytoria. Los jej zdecydowany, a nawet Anglia zaczyna się powoli godzić z myślą upadku Turcji, i tylko rada by ocalić swoje interesy: uporządkować, a raczej zlikwidować sukcesję na Półwyspie Bałkańskim.

W takim położeniu Turcja będzie się mogła uważać za szczęśliwą, jeżeli zdoła odeprzeć najazd moskiewski, potężnie wspierany przez wszystkie zostające pod panowaniem tureckim chrześcijańskie ludy, które dziś powodują się podobną zemstą do muzułmanów, jaka ze względu na Rosję naszych rodaków pcha w szeregi tureckie. Żeby Turcja mogła żywić plany o szerokiej politycznej podstawie, aby szeik ul-islam lub wielki wezyr, a nawet gdyby nim był Mithat Pasza[4], mogli odegrać rolę Bismarcka[5] i panowaniu tureckiemu w Europie zapewnili znowu przewagę i potęgę, z którą się musiałyby liczyć mocarstwa kontynentalne, to jest takim samym niepodobieństwem, jak żeby podobnie odrodzona Turcja mogła myśleć o odbudowaniu Polski. Gdyby Turcja mogła wykazać dostateczną odporną potęgę wobec Rosji, w takim szczęśliwym dla niej wypadku wojna zlokalizowana nie przybrałaby żadnych szerszych rozmiarów, Europa ułatwiłaby niewątpliwie Rosji wycofanie się: i rzec można, dyplomacja niczego sobie bardziej nie życzy, a najmniej się tego spodziewa. Ale gdyby Turcja nieprzewidzianie okazać się miała groźną dla Rosji, w takim wypadku przypominano by sobie przeszłe dzieje, i pierwsza Austria postawiłaby veto przeciw pochodowi tureckiemu. Nie ulega wątpliwości, że mocarstwa sąsiednie równie skwapliwie zapobiegłyby rozrostowi Turcji, jak dziś starają się ograniczać rozrastanie Rosji na rzecz monarchii otomańskiej.

U nas, gdzie uczucie tak przeważną odgrywa rolę w polityce, utrzymuje się mniemanie o wielkim wpływie wojen tureckich na nasze losy: Turcja nie uznała rozbiorów Polski, ona jest wiernym naszym sprzymierzeńcem. W części usposobienie podobne wywołują również mistyczne nawyknienia, z młodu nauczone wierzyć w przepowiednie odrodzenia Polski za pomocą wielkich zwycięstw tureckich. Zapominają jednak przy tym o faktach wielkiej doniosłości. Turcja nie mogła uznawać lub nie uznawać rozbioru Polski, gdyż po rok 1856 nie należała do koncertu mocarstw europejskich, nie mogła zatem wypowiadać opinii o stosunkach międzynarodowych; ale Turcja podobnie jak inne mocarstwa nie odmawia carowi tytułu króla polskiego, przez co rozbiór Polski uznaje. Proroctwa nasze o Perepiatyże itp. szczegółach pochodzą z epoki upadku narodu, kiedy przestawszy wierzyć we własne siły, konfederacja barska oglądała się na zewnątrz i łudzona nadzieją wojny tureckiej, stamtąd obiecywała zbawienie. Przepowiednie te w swoim czasie miały więc znaczenie prawdziwe, które mesjanizm polski przetwarzać lubi w kształty zmienionego całkiem położenia, chcąc w siebie wmówić rzeczywistość ułudy. Turcja też jest o tyle pewnym naszym sprzymierzeńcem, o ile jest bezsilną, albowiem znajdując się w trudnej pozycji, nie gardzi żadną pomocą, chociażby tylko moralną uciśnionej Polski.

Przegrana Turcji w przyszłości może być rzeczą obojętną, gdyby teraz pokonała ona Rosję, ale to należy zawsze do rzeczy bardzo wątpliwych. Już to ile razy Rosja w grę wchodzi, tyle razy nam się wydaje, że nie ma nic łatwiejszego, jak pobicie Rosji. Każde państwo ma do tego wystarczające siły, począwszy od Anglii, Turcji, a skończywszy nawet na Chiwie lub Kokanie. Tymczasem blisko od dwóch wieków żadna wojna nie skończyła się zupełną klęską Rosji, a tylko w zeszłym wieku od Turcji poniosła ona nieznaczne straty i to zawsze na czas bardzo krótki. Wojna krymska była dla Rosji klęską, ale właśnie ponowiła dowód jej siły odpornej, jaki już złożyła w r. 1812, a następnie wykazała, jak dalece interesy równowagi europejskiej są związane z zatrzymaniem całości granic rosyjskich, kiedy nawet wówczas nie przypuszczano myśli, aby miano zmieniać te granice…

Toteż Rosję od Turcji broni nie tylko jej siła odporna, ale zarazem polska sprawa, gdyż ma ona pewność, że przeciw utworzeniu Polski posiada stałych i pewnych sprzymierzeńców. A to samo dowodzi, że dla przyszłości kraju wojna wschodnia może być bez żadnego znaczenia, gdyż inne tu czynniki i inne kombinacje polityczne muszą być w grze, aby idea odtworzenia niepodległości Polski mogła przybrać kształty rzeczywistości.

Przypuśćmy na chwilę rzecz nieprawdopodobną, że Turcja odnosi wielkie, niesłychane korzyści nad Rosjanami, że cała armia naddunajska broń składa – czy wówczas Turcy mogliby przejść Prut? W żadnym razie, zmuszono by ich do zawarcia pokoju, poświęcono by im co najwyżej Serbów, może Rumunów, ale ani kroku dalej, ani jednego strzału więcej uczynić by nie dozwolono. I to całkiem naturalnie. Austria, która dziś pragnie razem z Rosją przystąpić do rozbioru Turcji, ze względu na niepewne stanowisko Niemiec, byłaby zmuszoną z Berlina do powstrzymania zwycięskich Turków, chociażby jeszcze o sprawie polskiej nie było mowy. Ale Austria sama nie potrzebowałaby do tego zachęty, każde państwo europejskie woli u granic swoich mieć do czynienia z Rosją, aniżeli z Turcją. Tak dla wzajemnych stosunków społecznych, jak handlowych, naród chrześcijański, który obyczajem zbliża się i usiłuje zrównać z cywilizacją europejską, przedstawia daleko więcej dogodności, aniżeli naród, którego zwyczaje i formy życia przestarzałe, niezdolne są wcale do istotnych reform. Austria pamięta i musi pamiętać długoletnie wojny z Turcją, które by się odnowić musiały w razie niezwykłego wzrostu potęgi tureckiej i Węgrzy w tej samej chwili staliby się sprzymierzeńcami Rosjan, równie dobrze ich współplemieńców, jak Turcy. Pamiętajmy, że przyjazne stosunki Polski z Węgrami opierały się w przeszłości na wspólnej obronie przed potęgą turecką, gdy oba narody miały w tym względzie wspólne interesy.

Ale gdyby nawet Turcy nie chcieli dalej posuwać własnych taborów, to w każdym razie nie byliby w stanie nic dla nas uczynić, bo do tego potrzeba zgody i innych czynników w Europie, które nie są koniecznie zależne od powodzeń lub klęski oręża rosyjskiego.

A przecież w takie nadzwyczajne zwycięstwo oręża tureckiego wierzyć mogą tylko ci, co bez względu na położenie rzeczy, radzi zawsze wierzyć w to, czego pragnie ich dusza. W Europie nie masz zresztą nikogo, kto by przypuszczał, że Turcja sama, pozbawiona pomocy, może Rosji zadać stanowczą klęskę, a najmniej z pewnością Turcja zapatruje się tak optymistycznie na swoje położenie.

Przeciwnie, każde państwo przewiduje, że wojna przybierze dla Turcji niepomyślny obrót, a Anglia jak Austria, jako mocarstwa najbliżej zainteresowane, chcą zapobiec przynajmniej zaborowi Turcji europejskiej przez Rosję, wskutek czego powstała myśl okupacji, prowadząca wprost do rozbioru Turcji. Jeżeli więc te oba wielkie mocarstwa nie chcą dobyć oręża dla ratowania Turcji, jakże w danych okolicznościach przypuszczać można, aby nie tylko zezwoliły, ale chciały dopomóc do odbudowania Polski, co jest rzeczą daleko bardziej trudną i wywołującą daleko więcej sprzecznych interesów. Wreszcie, gdyby nawet przypuścić, że wojna wschodnia weźmie taki obrót, iż z niego może się da wyciągnąć bezpośrednia korzyść dla nas, to będzie czas rozpatrzeć podobnie szczęśliwą zmianę położenia; ale jakiż powód wychodzenia z neutralności wtedy, gdy czynna nasza akcja nie może w niczym wpłynąć na poprawę losu ojczyzny.

Patrzmy tylko bez uprzedzenia i zaślepienia na stosunki europejskie, a nietrudno nam będzie przekonać się, że położenie wcale nie sprzyja nie tylko sangwinicznym, ale nawet najbardziej umiarkowanym nadziejom. Nikt o nas nie myśli, nikt o nas nie dba, nikt nie czuje się w chęci ani w możności zrobienia czegoś dla nas, nikt nie widzi w postawieniu sprawy polskiej swego interesu. Toteż nikt sprawy polskiej nie stawia, chociaż ten i ów rad by, abyśmy dla niego wyciągali kasztany z ognia. Chcą nas znowu użyć za narzędzie, jak już tyle razy użyto. Bo też każdy, kto się daje bez namysłu wyprowadzić w pole, nie jest wart niczego innego, jak żeby stawał się ofiarą własnej łatwowierności i własnej nieoględności. Nie można nawet mieć pretensji do nikogo, jeśli korzysta ze słabych stron naszych, bo w polityce są to rzeczy zupełnie dozwolone i naturalne.

Nie mamy jednak prawa w danej chwili uskarżać się, nikt nam nic nie obiecuje. Nawet Turcja, którą by tak mało kosztowało dać przyrzeczenia, a następnie przy zawieraniu traktatu powołać się na sytuację niepozwalającą na żadną o nas wzmiankę, nawet Turcja nie stawia żadnych obiecanek. Pozwala ona na tworzenie legionu, bo usługi ofiarowane chętnie przyjmie, a nawet nieliczny legion daje jej tak wielkie moralne zyski, że warto dla nich poświęcić trochę grosza. Istotnie, tych paręset, a chociażby nawet parę tysięcy obcego żołnierza w legii zagranicznej, materialnie nie stanowią żadnej pomocy, ale są niejako objawem sympatii europejskiej; jeśli zaś legion jest polskim, są przeciwstawieniem ucisku moskiewskiego jarzmu tureckiemu, są tak wyborną odpowiedzią na drużyny bułgarskie tworzone przez Moskwę, że nawet daleko mniej zręczni politycy od Turków nie mogliby zaniedbać myśli tworzenia legionów polskich obok legionów czerkieskich. Jeżeli jednak Czerkiesi stanowią ważną podporę dla armii tureckiej w Azji, to nie przez formację nieregularnego żołnierza, ale przez podniesienie chorągwi buntu na Kaukazie; polski też legion militarnie nie może mieć żadnego znaczenia nawet w tym nieprawdopodobnym wypadku, gdyby zgromadzić on mógł kilka tysięcy wychodźców. Dla Turcji jako dywersja przeciw Rosji pomocnym by być mogło powstanie wewnątrz prowincji polskich, nawet wówczas, gdyby było ono bardzo słabe, gdyby tylko mogło trwać i zawsze zagrażać tyłom armii rosyjskiej, niszczyć dowozy, utrudniać transporty.

Powstania jednak wewnątrz kraju wypiera się nawet ta drobna frakcja, która bezwarunkowo chciałaby tworzenia legionów, i tylko wyjątkowo chyba znajdzie się na ziemi polskiej odosobniona gromadka, która śmiałaby jawnie doradzać powstanie. Okrzyk „do broni!” nie ma odnosić się wcale do ziem polskich; przynajmniej ci, co go wznoszą, nie śmią przyznać się, jeśli tego pragną i jeśli może po kryjomu do tego dążą.

Odłożywszy na bok wszystkie teorie nieprzerwalności powstania, wszystkie mniemane korzyści podobnych ruchów, nie śmie nikt doradzać osiągnięcia znowu tych świetnych następstw, jakie na kraj sprowadzić miało powstanie 1863 roku, i jakie według tej teorii powinno sprowadzać każde powstanie. Oddajmy więc sprawiedliwość tym, co szczerze bronią przeszłości i szczerze potępiają myśl ruchu w obecnej chwili, że zaślepienie stronnicze nie idzie u nich tak daleko, aby dla urojonych teoryjek poświęcać mieli szczęście i przyszłość narodu.

Rzeczywiście trzeba być pozbawionym, nie tylko sumienia, ale miłości ojczyzny, aby uprawiać na nowo ziemię polską krwią męczenników, która i bez tego płynie hojnie przez prześladowców moskiewskich sączona.

Powstanie 1863 r. przywiodło ziemie polskie pod zaborem rosyjskim do tak strasznej nędzy, do tak okropnego upadku, że dziś nie byłoby komu stanąć do walki, a ludność cała w tym i w innych zaborach z oburzeniem i pogardą potępiłaby szaleńców, którzy by śmieli targnąć się na resztki narodowego mienia i niebacznie ostatki polskich przerzedzonych szeregów rzucili na łup wrogom ojczyzny.

Istnieją wprawdzie pojęcia, że każda walka z Moskwą musi być uważana za czyn patriotyczny, ale byłby to dziwny patriotyzm, gdyby jego znamieniem być miała walka, a nie dobro kraju. Szczególna zasada, że walka z wrogiem, która według wszelkich danych wyjść musi na korzyść wroga, a nie naszą, ma być patriotycznym czynem, chociaż zabija ojczyznę, a nawoływanie do porządku i spokoju ma być zaprzedaniem się Moskwie nawet wówczas, kiedy chroni od złego i kiedy wyrokujący sami nie mają odwagi doradzać widocznie bezmyślnych ruchów. Toteż często pokrywają oni owczą skórą niewinności podstępne podburzanie do powstania w tej myśli, że raz wywołane kraj będzie musiał przyjąć jako fakt dokonany.

A przecież ci, co dążą do powstania, postępują daleko bardziej konsekwentnie od tych, co pragną legionów, a szcze­rze (jeśli szczerze) potępiają myśl zbrojnych ruchów w Polsce; bo jeśli idzie o pomoc Turcji, jeśli na tej pomocy ma opierać się przyszłość kraju, toć legiony nie są żadną dla Turcji pomocą, ani żadną na przyszłość rękojmią. Przeciwnie powstanie wewnątrz, gdyby rozumie się mogło być chociażby tak nędznym i słabym jak powstanie ostatnie, byłoby dla Turcji wielkim nawet nabytkiem; ale jakkolwiek r. 1863 przyniósł nam nadzwyczajne korzyści, to przecież nie dadzą się one ściągnąć z pola abstrakcji i w rzeczywistości przedstawiają się jako niepodobieństwo wydania nawet takiego powstania bez celu, nadziei i widoków, jak było powstanie ostatnie. Rezultat taki w części tylko przypisać można większej dojrzałości politycznej, przeważnie zaś jest on skutkiem naszej od roku 1863 niemocy.

Niezaprzeczenie przyjść mogą i chwile, w których narodowi nie pozostaje wyboru pomiędzy życiem i śmiercią. Lecz u nas ile razy gdzie szabla brzęknie, zaraz starają się nas przekonać, że taka chwila nadeszła. Dzieje się to wszędzie, że kiedy wojna wybuchnie, wojskowi dowodzą konieczności porzucenia neutralnego stanowiska, partia wojskowa pcha do interwencji. Tym łatwiej to zrozumieć w naszym położeniu, gdzie wojskowi nasi skazani na bezczynność całe lata, radzi by zdobyć sobie prawo do szacunku i szlify i trochę sławy; gdzie nasi bezczynni wodzowie radzi by się przypomnieć narodowi i zadośćuczynić równie potrzebie serca bicia się z Moskalami, co i potrzebie powołania wojskowego. Tak jednak jak wszędzie, biada narodowi, którego losy powierzone są w ręce żołnierza, wyczerpią się wkrótce jego środki na niepotrzebne wojny, i stanie się on łupem własnej nieoględności, nawet gdyby tym wodzem był geniusz jak Napoleon, nawet gdyby tym narodem był naród tak potężny jak francuski.

Nigdzie też nie rozstrzyga o losach kraju sama armia, a ponad wodzami stoją rządy bądź parlamentarne, bądź despotyczne, które decydujący mają głos we wszystkim. Dla dogodzenia ambicji lub porywom serca nie można więc słuchać okrzyków wojennych, bez narażenia kraju na czyny nieroztropne i szkodliwe. Cała teoria korzyści powstań opiera się na tej wojennej tradycji, która ma stanowić życie narodu i nic dziwnego, bo w tym jednostronnym poglądzie życie objawia się wojną i nie ma życia poza wojną. To co w świecie całym nazywamy zdobyczami nauki, prawa, cywilizacji, to co nazywamy życiem społecznym, politycznym, naukowym, ekonomicznym, to nie istnieje wcale dla wojskowych. Głoszą oni, że to nawet nie jest objawem życia, a każda instytucja czy to naukowa czy szkolna, czy bank, czy stowarzyszenie, czy dziennik, mają tyle tylko patriotyzmu, ile gotowości do boju; jeśli nie manifestują chęci walki, jeśli nie starają się dąć w surmę wojenną, natychmiast są oskarżone o brak miłości ojczyzny; zaraz krzyk, że o Polskę nie dbają, że oddają się na kosmopolityczne usługi. Niechże zaś członkowie tych instytucji oświadczą się przeciw wojnie, w tej samej chwili są piętnowani na zdrajców, na zaprzedanych ajentów moskiewskich.

Czyż potrzeba dowodzić, że obok sławy wojennej, że obok historii wojen, naród każdy ma inną tradycję, ma inną jeszcze przeszłość: że jeśli wojna jest nieodzowną w życiu narodu, to rozwój jego zależy od dzieł spokoju; czy dziś jeszcze mamy z lekceważeniem potępiać prace około podniesienia oświaty, kultury krajowej, czy mamy uważać za niegodne ludzkiej działalności usiłowania około wytworzenia porządku społecznego i prawnego, które stanowią główną sławę i zasługę wobec ludzkości wszystkich cywilizowanych narodów.

Wolno wojskowemu z pogardą wyrażać się o innych zajęciach narodu, ale żebyśmy wiecznie mieli przyjmować ten jednostronny pogląd za prawdę, to niepodobna! Nie możemy uważać wojny za jedyny i wyłączny czyn patriotyczny, a żołnierzy za jedynych reprezentantów patriotyzmu i polskości. Przeciwnie, nierozważna wojna, nieroztropne porwanie się do broni, może znaleźć pobłażanie jako objaw oderwany; ale głoszona teoria nieprzerwalności powstań, jako zasada, musi być potępioną i odepchniętą, gdyż jest trucizną zabijającą siły i życie narodowe. Wolno wojskowemu ze swego zaślepienia nie widzieć klęsk pochodzących z wyprzedaży i konfiskaty polskich majątków, z przechodzenia na prawosławie, z administracji rosyjskiej, z zaprowadzenia języka rosyjskiego w szkole i urzędzie, dlatego, że to wszystko nie jest przegraną bitwą; ale kto wie, że główna walka toczy się nie pomiędzy zbrojnymi zastępami, ale pomiędzy dwiema ideami ludzkości, że ta walka bez krwi rozlewu odnosi zwycięstwo, rozszerzając światło pojęć, a ponosi klęskę ścieśniając krąg swego działania; kto pojmuje, że ta walka idei toczy się na polu społecznego, prawnego i politycznego życia, temu wojna nie będzie wyłącznym życia objawem, ale jakby krwawą pieczęcią położoną na znak odniesionego już pierwej zwycięstwa.

Czy dziś mamy już prawo szczycić się taką wygraną, gdzie i jakie mamy przypieczętować zwycięstwa?

Należy to do jednych z pierwszych zasad patriotyzmu, który by można nazwać militarnym, że nie możemy patrzeć obojętnie na żadną wojnę, że mamy wiecznie potrzebować składać nowe dowody żywotności, a szczególnie, że wojna wschodnia zawsze wymaga naszego czynnego wystąpienia. Toteż w r. 1866 mieliśmy polskie legiony za i przeciw Austrii; teraz Callier[6] nie wie, czy ma chcieć legionów walczących za Rosję czy za Turcję, byle były legiony; toteż gdziekolwiek wybuchnie wojna, trzeba używać wszelkich środków perswazji i miarkowania, aby powstrzymać bezużyteczne porywy. Na cóż się to wszystko zdało, do czego doprowadziło kiedykolwiek i jaki zdaje się rokować cel w przyszłości? Namacalnych korzyści nikt nie jest w stanie wykazać, i takich korzyści nigdy nie było i być nie mogło. Żywotność zaś nie jedynie i nie wyłącznie objawia się przez zbrojne wystąpienia, a mieszanie się do spraw obcych, wietrzenie wszędzie zawsze urojonych korzyści, wieczne bicie się za wszystkie sprawy, wyradza chorobliwe kondotierstwo i jest raczej zboczeniem umysłowym, dowodem upadku narodowego życia, aniżeli objawem żywotności ducha. Duch co ma żywotność, pragnie żyć i obiera środki prowadzące do życia, ale taki duch widzi jasno, pojmuje trzeźwo, nie sądzi gorączkowo i nie rzuca się wciąż bez celu i skutków. Toteż wojenne surmy w naszej pozycji są niewątpliwym dowodem choroby ducha i raczej mogłyby wskazywać na nieudolność naszą do życia, aniżeli świadczyć na korzyść przyszłości narodu.

Nie ma może bardziej rozpowszechnionego błędu, jak że nieczynność nasza podczas wojny krymskiej stała się przyczyną r. 1863 i następnych klęsk narodu; że była niemal zbrodniczą dla przyszłości Polski. Tymczasem wystąpienie czynne w r. 1854 byłoby właśnie sprowadziło na kraj skutki, których szczęśliwie wówczas uniknął. Wtedy Anglia udział swój w wojnie wschodniej uczyniła zależnym od niepodnoszenia sprawy polskiej, wówczas Austria i Prusy zachowały neutralność, wyczekując rychło li potrzeba będzie przyjść Rosji z pomocą. Że Austria odgrywała wówczas dwuznaczną rolę, licząc się ze swym położeniem i nie wiedząc, czego ma chcieć, to nie przeszkodziłoby jej zająć jaśniejszego stanowiska w razie ruchów w ziemiach polskich. Położenie tych obu mocarstw jest dziś wcale podobne do ówczesnego; Prusy dla Rosji oddane i Austria, bez stanowczej decyzji, ale z silnym prądem za polityką rosyjską.

Wojna krymska nie przyniosła nam żadnej szkody, a ułatwiła pozycję, która z nieznośnej stała się od razu swobodną, aby za lat parę przybrać charakter istotnie pomyślny. Nie było to bezpośrednim następstwem zachowania się naszego podczas krymskiej kampanii, ale gdyby nie ta neutralność, byłaby nasza pozycja wcale nie zmieniła się na lepsze na początku panowania Aleksandra II[7]. Znowu nie umieliśmy korzystać ze zdobyczy bezkrwawych, bo oprócz wojny nie cenimy żadnych objawów ducha. Jednakże warto stwierdzić fakt, że nieczynność nasza w krymskiej kampanii wyszła na korzyść narodu, jak następne powstanie zepchnęło Polskę na ostatni szczebel upadku i poniżenia.

Czegóż się w danej chwili spodziewać można ze zbrojnego wystąpienia? Dość zaiste bez uprzedzenia popatrzeć wokoło, aby nabrać niewątpliwego przekonania, że udział nasz w wojnie nie może w niczym wpłynąć na odbudowanie Polski, nie ma po temu warunków zewnętrznych, ani wewnętrznych. Na zewnątrz nikt nie jest w stanie podnieść sprawy polskiej, a Francja, której rządy nas zawsze zawodziły, ale której sympatie przynajmniej nigdy nie były udane, ta sama Francja dzisiaj pragnie raczej wzmocnienia niż osłabienia Rosji. Sprawa polska przestała istnieć dla dyplomacji, jedynie służyć ona może jako narzędzie do manewrów politycznych, a narzędzie to byłoby tym świetniejszym, o ile by udać się mogło przyozdobienie widowiska jakim fajerwerkiem. Polska więc dziś może dać przedstawienie, które z oklaskami zostanie powitane, i może w ten sposób oddać Turcji usługę; jeśli zechce opłacić koszty wojny za pomocą konfiskat, większego natężenia ciągle trwającego ucisku, może, jeśli chce, popełnić samobójstwo i oddać na ofiarę kilka prowincji, najlepszych swych synów, swoją przyszłość, a wreszcie swój honor. O! bo też to wcale nie honorowa sprawa być wiecznie manekinem kręconym przez obcych; to nie honorowa sprawa poświęcać się bez celu, być dymem ofiary na ołtarzu potęgi nieprzyjaciół. A nie tylko już nie jest sprawą honoru, ale jest hańbą dobrowolnie zadawać ciosy własnej ojczyźnie, aby nasycić jedynie żądzę zemsty, poić się nadzieją aureoli, w jaką naród otacza zmarłych na pobojowisku synów: hańbą jest wreszcie szargać imię Polski po wszystkich kątach, przyczepiać je do każdej obcej sprawy. To już praca nie dla kraju, ale dla siebie, tym gorsza, że przez nią ma się uniknąć rzeczywistej gorzkiej i twardej pracy życia, która może być zbawczą i pożyteczną.

Mówimy nie tylko o legionach, ale i o powstaniu, bo w tym widzimy główne niebezpieczeństwo, a występowanie za legionami uważamy po większej części za nędzną pokrywkę istotnych dążności do powstania. Bo też naprawdę tworzenie legionów jest samo przez się taką niedorzecznością, że jeśli do zrobienia powstania trzeba być szalonym, to do tworzenia legionu trzeba być tylko pozbawionym zdrowych zmysłów. W szale, w gorączce, można zabić siebie i matkę; legion tego nie uczyni, nie może on być niebezpiecznym dla Moskwy i jedynie może stać się strasznym dla kawiarni carogrodzkich.

Myśl też legionu przeważnie popierają ci, co lubią stawić jedną świeczkę Bogu, a drugą diabłu; jedną rozsądkowi, a drugą tromtadracji; nie chcą powstania, a popierają legion, żeby obie strony zadowolić. Nikt nie umie wskazać korzyści legionu, bo ich wcale nikt nigdy nie dojrzy. Ale powiadają, jeśli nie przynosi korzyści, cóż legion szkodzi? Szkodzi i bardzo, bo tworzy punkt bezmyślnej agitacji, jest niejako usprawiedliwieniem dla Rosji, a prowadzi wprost młodzież naszą do zmarnowania życia, przyprawia więc kraj o straty najlepszych sił bez żadnej korzyści i bez żadnego celu.

Dość przeczytać odezwę komitetu stambulskiego, aby ocenić płytkość sądu osób, co ją podpisały na obowiązki względem kraju. Widocznie poczytują oni za patriotyzm używanie frazesów pustych i bez treści. Mówią o Dnieprze, Niemnie, Wiśle i Odrze; a czy naprawdę wierzyć w to mogą, że legion ich spocznie w Warszawie i w Gdańsku napoi konie wraz Turkami lub bez nich nawet? Jeśli w to wierzą, to ich miejsce u czubków; a jeśli co pewna, wcale nie marzą nawet o podobnych sukcesach, jeśli to jest tylko dobrowolne i ze świadomością rzeczy spełnione kłamstwo, w takim razie nie czują się oni obowiązani do mówienia prawdy narodowi, frymarczą duchem i słowami, uważając Polskę za zabawkę, którą wolno igrać, aby ją potem w kąt rzucić lub może sprzedać!

Nie warto by też było tracić słów wiele nad tą formacją, niemającą ani celu ani sensu, gdyby niestety w kraju nie znajdowały się bałamutne głowy, które wprost lub chyłkiem popierają te niedorzeczne pomysły, również przy pomocy frazeologii, w którą podobnież nie wierzą, ale w nadziei odegrania w ten sposób pewnej roli, rzekomo politycznej. Między innymi argumentami słyszeć się daje twierdzenie, że legion pomieści te żywioły, które by mogły kraj prowadzić do zguby, wywołując powstanie. Więc ma to być konduktor do odprowadzenia piorunu; ma to być jatka, w której na rzeź będzie wystawiona młódź polska, skoro brakuje odwagi powiedzieć jej: słuchaj i czekaj. To rzeź niewiniątek! Zaiste, teoria wszystkich absolutnych władców; pomysł wzięty z wzoru Baerensprunga[8] i ajentów moskiewskich! Do legionu mamy wysyłać tych, których podejrzewać będziemy o chęć zrobienia powstania, zachęcać mamy młodzież do wykolejenia sobie życia, do marnej zguby dlatego, aby ona czegoś nie zrobiła. Ale ta młodzież nie pójdzie i nie zginie marnie, jak ją nie będą pchali i jak ją nauczą pracować dla kraju. Tej młodzieży gorącej, pełnej życia i ofiarności trzeba wskazać cel życia, trzeba powiedzieć, że teraz nie pora rzucać się na marne przedsięwzięcia; tej młodzieży nie trzeba prowokować dla popularności, tej młodzieży trzeba wskazywać surowy cel życia i obowiązków, chronić ją od blagi i frazeologii bezwstydnej a niedorzecznej, ale również nie godzi się ją gnać w nieszczęście z prawdziwej lub udanej obawy przed nią; nie godzi się niszczyć tę nadzieję przyszłości narodu. Taka prowokacja to rzeź niewiniątek!

Szczęściem, cała agitacja legionowa spotyka się więcej może niż z obojętnością kraju i w danej chwili przynajmniej nie jest niebezpieczną. Okrzyk „Do broni!” wywarł dotychczas tylko wpływ na kilku niedorostków, a poza Lwowem ani jeden niezawisły dziennik polski nie pozostał w tyle z potępieniem najbezwzględniejszym niedorzecznej, a szkodliwej farsy legionowej.

Sprawa cała najwięcej godną jest uwagi z powodu, że składa dowód, jak u nas można przywłaszczyć sobie prawo mówienia za kraj i w imieniu kraju. Niedawno hr. Władysław Plater[9] przyjął ton, jakby uznawał za rzeczywistą nominację swoją przez „Gazetę Narodową” na reprezentanta Polski na całym świecie, począwszy od Australii, a skończywszy na Japonii; teraz z podobnymi pretensjami występuje jakiś komitet piszący z Konstantynopola odezwy bez sensu; inny magnat Lubomirski i inny komitet w Paryżu głoszą jakieś przeciwne moskiewskie odezwy; słychać jeszcze o jakichś innych komitetach; słowem, mamy wielu nieproszonych opiekunów polskości, z których każdy jest równie dla kraju szkodliwy; a najszkodliwszą we wszystkim jest ta polityka samozwańcza, która u każdego zuchwalca wyradza się w pretensję reprezentowania ojczyzny.

Potępiając stanowczo te karygodne zachcenia, musimy przyznać, że rodzi je, chociaż nie tłumaczy, teoria bezczynności przyjęta przez prawnych przedstawicieli Polski. Delegacja nasza wyszła z wyborów, sejm lwowski i jego władza lękają się politycznych działań, do nich jednak, a nie do kogo innego należy przewodnictwo sprawy narodowej: oni powinni wyrażać opinie, stwierdzać dążności polskie i program nasz polityczny. Milczenie delegacji w sprawie wschodniej zrodziło Platerów, Lubomirskich, wszystkie komitety i tym podobne niedorzeczności; a gdyby nawet bezpośrednia przyczyna złego nie tam leżała, to w obojętności legalnych reprezentantów dla spraw polityki polskiej czerpią oni pozory do występowania na własną rękę. Jednostkom może wystarczać nawet brak polityki tam, gdzie sami widzą, żeby sprawa nie zyskała; ale dla ogółu potrzeba, aby ktoś za niego myślał; on potrzebuje wiedzieć, że ktoś wziął na siebie obowiązek myślenia, a będzie karny i posłuszny i nie da się bałamucić byle jakim agitatorom politycznym. Co więcej, jest to rzecz konieczna, aby poza zadaniem bieżącym mieć polską ideę na oku, tego zadania nie wolno pozbywać się reprezentacji kraju, bez narażenia ojczyzny na ciężkie przejścia i próby. Starsi, rozważni i poważni niech myślą o Polsce, jeśli nie chcą, aby za nich tę misję spełniali studenci, niedorostki albo inni nieuprawnieni, którzy potrzebować muszą dowodów uznania i przez to chętnie rzucą kraj na eksperymenty, nie mając prawdziwego zaufania narodu. Reprezentacja nasza z wyborów biorąc przewodnictwo w sprawie polskiej, nie zejdzie mimo tego z drogi legalnej, gdyż jest ona sama przez się reprezentantką idei polskiej, a służyć Polsce nie znaczy ciągle o tym mówić i pisać odezwy, tylko w legalnej formie zabierać głos w stosownych chwilach: wskazywać wytyczne punkty kierunku, w jakim dążyć winna polityka polska.

Nie do broni więc, skoro to nie przyniesie i przynieść nie może żadnego pożytku; nie do broni, skoro ten poryw może się opłacić wielką klęską i wielkim nieszczęściem narodu; ale do pracy cierpliwej, roztropnej, czujnej a wytrwałej; do pracy, bez frazesu na ustach, bez sztucznych podniet obietnicami, w które żaden rozsądny człowiek uwierzyć nie może; ale natomiast ze szczerym zapałem, który cudów dokonuje. Nie wiadomo kiedy, ale to pewna, że nie w obecnej chwili przelewać nam krew; nie mamy zbytku sił do tracenia, ani zbytku pieniędzy do szafowania. Wmieszanie się nasze do sprawy wschodniej może tylko klęski sprowadzić na kraj, a w żadnym razie najmniejszego nawet prawdopodobieństwa chociażby najbardziej umiarkowanych korzyści z tworzenia legionów dopatrzeć się niepodobna. Odrzućmy więc myśl bezrozumną i ludzi, co wystąpieniem swoim dowiedli płytkości sądu i przewrotności pojęć.

 

Prezentowana broszura ukazała się we Lwowie w 1877 r.

 

 

*  *  *

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 



[1] „Neue Freie Presse” – wiedeńska gazeta liberalna, założona w 1864 r. i wydawana do 1939 r., w okresie, do którego odnosił się Kleczyński, organ zwolenników polityki centralizacyjnej w Austrii na rzecz interesów niemieckich.

[2] Zakończona pokojem w San Stefano X wojna turecko-rosyjska (1877-1878). Jej zwycięzcą była Rosja, która przejęła część posiadłości tureckich i zwiększyła swoje wpływy na Bałkanach.

[3] Rościsław Fadiejew (1824-1884) – generał armii rosyjskiej, uczestnik wojen na Kaukazie i wojny krymskiej, autor prac, w których m.in. dowodził, że dla rozwiązania kwestii wschodniej niezbędne jest zniszczenie Austro-Węgier.

[4] Mithat Pasza (1822-1883) – turecki polityk, gubernator Bułgarii (1864-1869), wielki wezyr w 1872 r. i w latach 1876-1877. W 1876 r. jako lider Ruchu Młodoosmańskiego stał na czele zakończonego powodzeniem buntu przeciwko sułtanowi Abdülazizowi. Przyczynił się do wprowadzenia w tym samym roku przez sułtana Abdülhamida II pierwszej tureckiej konstytucji. Wkrótce musiał jednak opuścić kraj, gdyż sułtan porzucił drogę reform i skupił władzę w swoich rękach. Mithat powrócił do ojczyzny w 1878 r., zajmował stanowisko gubernatora Syrii i Izmiru, ale doszło do jego aresztowania i pokazowego procesu (1879 r.) – skazany na karę śmierci, za wstawiennictwem zachodnich dyplomatów mógł udać się na wygnanie do Arabii, gdzie został zamordowany.

[5] Otto von Bismarck (1815-1898) – prusko-niemiecki mąż stanu, poseł pruski przy sejmie związkowym we Frankfurcie, poseł w Rosji, ambasador we Francji. Stojąc od 1862 r. na czele rządu pruskiego, zapewnił Prusom hegemonię w Niemczech, o czym przesądziła zwycięska wojna z Austrią w 1866 r. Po zwycięstwie
w wojnie z Francją (1870-1871) zwieńczył proces zjednoczenia Niemiec, stając się w 1871 r. pierwszym kanclerzem nowo utworzonego Cesarstwa Niemieckiego – w tej roli rozbudował ustawo-dawstwo socjalne i prowadził politykę Kulturkampfu. W 1890 r. – wobec niezgodnych z jego oczekiwaniami wyników wyborów
i konfliktu z cesarzem Wilhelmem II – złożył dymisję.

[6] Edmund Callier (1833-1893) – polski historyk i publicysta, w młodości przez krótki czas żołnierz armii pruskiej, urzędnik we Wrześni, jako żołnierz francuskiej Legii Cudzoziemskiej uczestnik wojny krymskiej. Wziął udział w powstaniu styczniowym, za co został skazany na rok twierdzy. Po odsiedzeniu wyroku mieszkał w Poznaniu, zajmując się działalnością pisarską i dziennikarską.

[7] Aleksander II Romanow (1818-1881) – syn Mikołaja I, po jego śmierci od 1855 r. cesarz rosyjski. W początkach panowania podjął próbę zreformowania cesarstwa (m.in. przeprowadził uwłaszczenie chłopów w 1861 r.). Stłumił powstanie styczniowe, doprowadził do rozszerzenia granic Rosji na Kaukazie, w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie. Zginął w zamachu, którego dokonał członek „Narodnej Woli”, Polak Ignacy Hryniewicki.

[8] Edmund von Baerensprung (1816-1868) – pruski prezydent policji w Poznaniu, znany z antypolskich prowokacji. W ramach jednej z nich, po przejęciu korespondencji Gromady Rewolucyjnej „Londyn”, z pomocą agentów, upozorował powstanie poznańskiego komitetu spiskowego, co pozwoliło mu nawiązać kontakt z działaczami niepodległościowymi i inwigilować ich, mimo że naruszało to pruskie prawo.

[9] Władysław Plater (1808-1889) – polski działacz niepodległościowy. Był posłem na sejm powstańczy podczas powstania listopadowego, za co jego majątek został skonfiskowany. Po insurekcji przebywał na emigracji we Francji i Anglii, m.in. współpracując z księciem Adamem Jerzym Czartoryskim. Wydawał „Dziennik Narodowy”. W czasie powstania styczniowego był agentem Rządu Narodowego w Szwajcarii. Przyczynił się do powstania Towarzystwa Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu.

Najnowsze artykuły