Artykuł
Myśl polska wobec cywilizacji komunizmu. Antykomunizm lat 1956-1980
RAFAŁ MATYJA

 

Współczesna dyskusja o antykomunizmie, formułowane dziś oceny PRL powinny w szerszym stopniu brać pod uwagę intelektualne dziedzictwo minionego półwiecza. Wydaje się bowiem, że zaniedbując lekturę publicystyki antykomunistycznej powstającej w epoce „realnego” panującego w Polsce komunizmu możemy stracić niezmiernie ciekawą perspektywę jego oceny.

 

Antykomunizm „cywilizacyjny”

Sądzę, że jakkolwiek istniał ważny nurt analiz komunizmu jako ideologii, to decydujące dla myśli politycznej okresu powojennego jest postrzeganie pewnej całości ideologicznej, międzynarodowej i ustrojowo-politycznej, którą określić można cywilizacją komunizmu. Posługiwanie się tym terminem wydaje się zasadne z trzech przyczyn:

Po pierwsze, dlatego, że mówi nie tylko o zjawisku intelektualnym, lecz o tym, czym był komunizm w powszechnym odbiorze: jako ustrój, który zwalczał nie tylko „wrogie poglądy”, ale także własność prywatną
i wiarę religijną;

Po drugie, dlatego, że pozwala analizować nie „krystalicznie czystą” wersję, ale postęp i cofanie się różnych elementów cywilizacji komunizmu, pozostawia na marginesie mało twórczą dziś dyskusję o tym, czy system był totalitarny przez całe jego trwanie, czy tylko w latach 1944-1956;

Po trzecie, dlatego, że o ile można dyskutować nad tym, jak długo ideologia komunistyczna była zjawiskiem żywym, o tyle obecność cywilizacji komunizmu aż do samego roku 1989 zdaje się nie ulegać wątpliwości.

Warto zatem zwrócić uwagę na to, że „kwestia PRL” to nie tylko kwestia utraty suwerenności, demokratycznych reguł w polityce i swobód w życiu społecznym. Można zgodzić się z Józefem Mackiewiczem, który o PRL mówił, że to „okupacja plus coś gorszego”. To „coś gorszego” stanowiło bowiem próbę zakwestionowania wszystkich dotychczasowych wartości, zasad życia codziennego. Opresja ta obejmowała zdaniem Mackiewicza „nie tylko teren, państwo, ale każdy dom rodzinny, myśl ludzką, psychikę narodową”[1]. Trzeba jednak dostrzec, że po pierwszym okresie cywilizacyjnej porażki, ba klęski świata zachodniego w krajach środkowoeuropejskich – rozpoczął się powolny odwrót cywilizacji sowieckiej.

Słusznie pisał też Juliusz Mieroszewski w roku 1953, iż „jeżeli zachodniość jest gdzieś rzeczywiście Civilization on Trial, to jest nią w Polsce. Jeżeli gdziekolwiek anemiczne chrześcijaństwo zachodnie wnosi się ku heroizmowi – to u nas w Polsce”[2].

Podkreślić też trzeba inny element, na który zwracał uwagę Mieroszewski, a mianowicie fakt, że choć z perspektywy wolnego świata najważniejszym faktem jest to, że narody podbite pozostają w niewoli, to z punktu widzenia tych narodów równie istotne są warunki uwięzienia. Nie jest bez znaczenia – argumentował, czy więzień dostaje normalny obiad, czy tylko miskę kaszy, choć dla człowieka wolnego obie te możliwości wydają się nie do przyjęcia, ze względu na sam fakt pozbawienia wolności.

Cywilizacja komunizmu złagodzona przez „badylarzy” tworzących rynkową i dobrze zaopatrzoną enklawę produkcji warzyw, owoców i kwiatów, była mniej nieznośna w swej codziennej dotkliwości. Cywilizacja komunizmu, w której można było obok „Nowych Dróg” przeczytać także „Znak”, „Więź” czy „Tygodnik Powszechny” nie była tak wszechobejmująca, jak za naszą wschodnią granicą.

Utożsamienie komunizmu przede wszystkim z tworzoną przezeń cywilizacją pozwala określić mianem antykomunistycznej każdą działalność przeciwną ekspansji cywilizacyjnej wzorców sowieckich lub podtrzymującą wartości tradycyjnej cywilizacji łacińskiej. Wyjaśnia to dość dobrze treść oporu i uznaje różne jego formy – począwszy od tych, którym przypisuje się miano opozycyjnych, poprzez te, które miały charakter „defensywny”, ochronny, aż po te, które wiązały się z działaniem w obrębie oficjalnych instytucji PRL. W przyjmowanej dziś ocenie działań z tamtego okresu bardzo często bowiem nadwartościuje się „indeks odwagi” kosztem „indeksu skutków”. Pewnie, że wiele działań wyrażających postawę buntu, radykalnej niezgody mogło nieść za sobą zapowiedź zmiany, wpływać na korektę publicznych zachowań w pożądanym kierunku. Można się jednak spodziewać, że prace IPN ukażą także inną panoramę polskiego buntu – tego zakończonego indywidualną i cichą klęską, właśnie z lat 1956-1976, gdy nie było prasy, która by o tym napisała, ani telefonu pod który można by zadzwonić i poinformować o represjach, jakie miały miejsce w Wałbrzychu, Koninie, czy Zamościu.

Historiografia PRL na dzisiejszym etapie jej rozwoju identyfikuje bowiem dość precyzyjnie zjawiska zachodzące w warszawskich i krakowskich elitach, w wielkoprzemysłowych środowiskach robotniczych – tam zatem, gdzie różnorodne formy oporu i sprzeciwu miały nieuchronny rezonans społeczny. Gdy chodzi o resztę kraju, musimy posługiwać się raczej hipotezami czy przypuszczeniami. Wydaje się zatem, że w sferze decydującej dla zrozumienia lat 1956-1980 korzystne byłoby myślenie nie tylko w kategoriach władzy i opozycji, czy systemu i buntu wobec niego, ale także odmian postawy, którą pozwalam sobie określić mianem realistycznej, to znaczy nie stawiającej na możliwość zasadniczej i szybkiej zmiany tak wewnętrznego, jak i zewnętrznego status quo.

 

Trzy realizmy

Kiedy mówimy o realizmie nie podejmujemy kwestii, tzw. uczciwych komunistów, ludzi zaangażowanych w system z wiarą, że prowadzi on do lepszego świata, ani tych, którzy uczestniczyli w strukturach władzy wyłącznie ze względu na osobiste korzyści. Mówimy natomiast o takich formach realizmu, które brały za punkt wyjścia pewną racjonalną kalkulację polityczną. Trzeba zrozumieć istotną odmienność sytuacji poznawczej ówczesnej myśli krajowej, która miała stosunkowo mało przesłanek do dokonania oceny sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej. Ponadto, była ona poddana presji codzienności: oficjalnej propagandy, obserwacji postaw społecznych z konieczności przystosowujących się do reguł gry, wreszcie skłonności do poszukiwania jakichkolwiek przesłanek aktywności publicznej. Z dzisiejszej perspektywy można rzecz jasna mówić, że realistyczna była tylko ta postawa, która za punkt wyjścia brała niezmienną naturę komunizmu i w imię tej diagnozy odrzucała wszelki kompromis: czy to polegający na bierności i wycofaniu się, czy też na jakichś formach współpracy z reżymem. W tej wypowiedzi jednak takie rozumienie realizmu pozostawimy poza zakresem naszych zainteresowań.

 

Realizm oporu – w sposób pełny wyrażany m.in. przez prymasa Stefana Wyszyńskiego, ale w mniejszych rozmiarach powtarzany przez dziesiątki tysięcy Polaków polegał na odmowie przyłączenia się do oficjalnego świata władzy, przy jednoczesnym powstrzymywaniu się od form gwałtowanego sprzeciwu. Pisał o tym w połowie lat siedemdziesiątych Antoni Macierewicz: „Jak w XIX w. tak i współcześnie jest to raczej nurt biernego oporu niż skrystalizowany program działania. Jego podstawowym hasłem jest: jak najdalej od polityki. Apolityczność, solidna praca i ciche kultywowanie tradycji, to ideał wszczepiany młodemu pokoleniu. Jego partią polityczną jest Kościół, ideologią – wstręt do rewolucji, wytyczną na życie – bierność i uczciwa praca na swym poletku”[3].

Macierewicz pisze, że dopiero postawa tego pokolenia młodzieży, które wzięło udział w wydarzeniach marcowych zmieniła nieco postawy tego nurtu opinii publicznej. Wydaje się jednak, że także ta zmiana odnosiła się do stosunkowo wąskiego kręgu osób, który ukonstytuował później struktury opozycji demokratycznej i w jakikolwiek sposób uczestniczył
w jej pracach. Zmiana postawy tego nurtu dokonuje się w rzeczywistości w latach 1979 – 1980. Wcześniej mamy do czynienia z masowym uczestnictwem w obchodach millenium 1966 roku, czy w protestach lokalnych dotyczących głównie łamania praw ludzi wierzących.

Postawa ta jednak wydaje się być lekceważona, gdy chodzi o badania historyczne, koncentrujące się z natury rzeczy na zachowaniach „aktywistycznych”, do których w tym nurcie zaliczyć można działania ruchu oazowego księdza Blachnickiego, czy aktywność części środowisk harcerskich czy kombatanckich, ale które mimo to pozostają tylko marginesem tej postawy. Tymczasem wydaje się, że bierny opór, wyuczona apolityczność – właśnie w ich masowym wydaniu były wielkim kapitałem polskich zmian: zarówno w latach przygotowujących powstanie Solidarności, jak i wtedy, gdy decydował się kształt Trzeciej Rzeczypospolitej.

 

Znacznie gorsze konotacje ma obecnie postawa, którą można uznać za w równym stopniu „realistyczną”, to znaczy nie prowadzącą do zakwestionowania międzynarodowego porządku w Europie Środkowej, lecz raczej do złagodzenia skutków sowieckiej dominacji, lecz której polityczne konsekwencje były zasadniczo odmienne. Realizm kolaboracyjny to postawa uczestniczenia w oficjalnym życiu politycznym, w nadziei uzyskania jakichś konkretnych ustępstw władzy, wpływania na jej oblicze, temperowania jej cywilizacyjnego bestialstwa. Postawa ta jest oceniana z dzisiejszej perspektywy jednoznacznie negatywnie. Uznaje się jej niską skuteczność i brak politycznej zasadności. Jeżeli oceniać ją przez pryzmat wydarzeń lat 1944-1956, a w pewnym sensie także po roku 1981 ma ona wiele cech działania na szkodę własnej wspólnoty politycznej. W pierwszym wypadku wspólnoty państwowej i narodowej Drugiej Rzeczypospolitej, w drugim – zrekonstruowanej podczas pielgrzymki papieskiej 1979 roku i rewolucji Solidarności.

Jednak dla okresu 1956-1980 ocena taka nie wydaje się słuszna. Po pierwsze dlatego, że przełom roku 1956 to nie tylko względna legitymizacja rządów komunistycznych, ale także załamanie się nadziei na zmianę status quo w Europie Środkowej. Kto nie był tego pewny po Genewie, musiał stracić wątpliwości po Budapeszcie. Ten element perspektywy długiego trwania pod rządami komunistów skłaniał ludzi o temperamencie politycznym do szukania jakiegoś miejsca w strukturach oficjalnych.

Bardzo szybko okazało się, że możliwości były nader ograniczone: kilka koncesjonowanych grup katolików od Paxu po Znak, półformalne kluby dyskusyjne, organizacje kombatanckie i harcerskie, a potem już to, co Jakub Karpiński nazwał „umową o partyjność”: „Mamy tu sytuację podobną do transakcji na rynku pracy. Następuje dwustronna umowa kupna i sprzedaży. Kandydat zobowiązuje się do podporządkowania. Partia zobowiązuje się udzielać mu poparcia. (…) Można znaleźć dla tej transakcji podobieństwa w historii. Sytuacja członka PZPR jest mianowicie sytuacją klienta i w tym sensie, w jakim drobna szlachta bywała klientelą magnacką. (…) Wzrost liczby członków PZPR świadczy o doniosłej sprawie. Jest to popyt na ubezpieczenia, a popyt ten występuje wtedy, gdy działają dwa czynniki: kiedy ubezpieczony odczuwa zagrożenie i gdy uważa, że ubezpieczający od razu nie splajtuje”. Karpiński wskazuje też, że ubezpieczenie nie musi być elementem strategii defensywnej (ubezpieczenie miejsca pracy) lecz także ofensywnej (gwarancje pomyślnego rozwoju kariery)[4].

Rzecz jasna nie można stawiać znaku równości między przynależnością do Znaku i członkostwem PZPR, czy nawet Paxu. Ale postawy „realizmu kolaboracyjnego” po roku 1956 posiadały wspólny mianownik tak w diagnozie sytuacji, jak i w postawie wobec oficjalnego reżymu. W tym sensie miarą zasadności posługiwania się terminem „realizm” jako odnoszącym się do postawy mającej także na względzie realizację pewnych celów pozytywnych, a nie tylko rezygnację z celów maksymalnych będzie pożytek obiektywny, jaki czyniono z udziału w oficjalnych instytucjach. W tym znaczeniu członkostwo koła poselskiego Znak nie jest niczym lepszym od bycia dyrektorem szkoły z legitymacją PZPR, jeżeli za faktem tym nie idą wymierne pozytywne skutki.

Chciałbym jednak bardzo wyraźnie odróżnić postawę częściowej kapitulacji, uznania prawomocności władzy poprzez aktywny udział w tworzonych przez nią instytucjach politycznych od otwartego głoszenia ideologii kapitulacji. Realizm perswazyjny, odwołujący się do postawy realistycznej i uczuć narodowych, po to, by

Był nie tylko „przyzwoleniem” lecz „afirmacją” istniejących porządków, nie tylko ich uznaniem lecz wzywaniem do porzucenia jakichkolwiek ambicji „niepodległościowych” czy „wolnościowych”. A zatem zamiast postawy: „wstępuję do partii, czy do SD, by zrobić to czy tamto” mówiono: „musicie wstąpić do partii, zaniechać myślenia o wolności
w imię logiki dziejów, zwycięstwo jest po drugiej stronie”. Dlatego też całą publicystykę określoną tu mianem „realizmu perswazyjnego” od Ryszarda Wojny do Edmunda Osmańczyka i od Aleksandra Bocheńskiego do uznałbym raczej za wątek kapitulacji i szerzenia defetyzmu niż za postawę realistyczną sensu stricto.

 

Zło bez odpowiedzialności

PRL podsumowywany z dzisiejszej perspektywy jako jednolity fakt obcego panowania wspierany przez część społeczeństwa zorganizowanego w przestępczy i opresyjny system władzy jest nie tylko rzeczywistością nie do końca rzetelnie opisaną, ale także w swej istocie bezkarną. Jeżeli przyjmiemy za „antykomunistyczne” jedynie postawy Józefa Mackiewicza czy Augusta Zaleskiego – a tak skłonna jest myśleć istotna część współczesnych antykomunistów, wówczas PRL można potępiać jedynie jako pewną zbrodniczą całość, karząc być może wybranych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.

Dopiero przyjęcie perspektywy cywilizacyjnej, zapisanej przecież w antykomunistycznej publicystyce z epoki realnego komunizmu, może pozwolić na dokonanie poszerzonej analizy rozkładu odpowiedzialności za zło epoki PRL, którym będzie nie tylko akt skazujący za konspirację niepodległościową, ale także za… handel mięsem. Co prawda jak pisał Jakub Karpiński, także wtedy nie unikniemy kłopotów. „Trudność wyśledzenia autorów decyzji polega nie tylko na tym, że decyzje podejmowane są w różnych choć splecionych ze sobą układach organizacyjnych. Decyzjom partyjnym nadaje się fasadę administracyjną (na przykład przy usuwaniu ludzi ze stanowisk). W dodatku zaś decyzje jednostkowe uzyskują oprawę zbiorową, twierdzi się, że były podjęte lub zaaprobowane przez zbiorowości szersze i bardziej formalnie do ich podjęcia uprawnione”[5].

Można jednak wielokrotnie wskazać autorów rozwiązań i ocenić ich – nawet jeżeli nie w świetle prawa to w perspektywie zobiektywizowanych studiów historycznych – odpowiedzialność za dzieło sowietyzacji i cywilizacyjnego podboju kraju.

 

 

Rozdział książki „Antykomunizm po komunizmie” (red. Jacek Kloczkowski, Kraków 2000)

 



[1]  J. Mackiewicz, Co było a nie jest … (nie pisze się w rejestr), „Wiadomości” 1970 nr 32.

[2]  J. Mieroszewski, Czerwone drzewa i polski las, „Kultura” 1953, nr 12, FKE 123.

[3]  M. Korybut (A. Macierewicz), Refleksje o opozycji, „Aneks” 1976 nr 12, cyt. za: Opozycja demokratyczna w Polsce 1976-1980, pod red. Zygmunta Hemmerlinga i Marka Nadolskiego, Warszawa 1994, s. 82-83.

[4]  M. Tarniewski (J. Karpiński), Ewolucja czy rewolucja, s. 118.

[5] Marek Tarniewski (Jakub Karpiński), Ustrój komunistyczny w Polsce, Londyn 1985, s. 48.

Najnowsze artykuły