I. Herezje
Biedna ta zasada relatywizmu politycznego. Biedne twierdzenie, iż potęga
państwa jest odwrotnie proporcjonalna do siły państw i narodów, z którymi ma
ono sprawy sporne. Tyle już na ten temat napisano bzdur, nonsensów, lub też
najgorszych - bo tylko z lekka mijających się z prawdą - rzeczy. Znakomity
zdawałoby się publicysta Roman Dmowski twierdził przecież niedawno, iż w
interesie państwa jest raczej mieć w swym sąsiedztwie potężne mocarstwo, jak
„międzynarodowy dom publiczny"”. Ten chyba najdalej posunął się w herezji
politycznej. St. Mackiewicz - któremu przecież sam miałem przyjemność wykładać
treść relatywizmu politycznego, w czasie pewnej przechadzki po parku ponikiewskim - stał się zbyt gorliwym wyznawcą i wygłasza w
swych artykułach często nieco zbyt apodyktyczne na ten temat sądy. Nawet tu - w
samym sercu obozu relatywistycznego - w „Buncie Młodych”, głoszono niedawno
niepokojącą modyfikację naszego twierdzenia - ograniczając je do „sąsiadów”.
Głosy te, i wiele innych jeszcze, wskazują, że warto temu na pozór ściśle
teoretycznemu zagadnieniu poświęcić parę uwag.
Sprawa to bowiem tylko na pozór teoretyczna, w istocie swojej zahaczająca
jednak o najistotniejsze zagadnienia naszej racji stanu. Niedawno pewien
wybitny publicysta tłumaczył mi z dużą werwą, iż należy przeciwdziałać zlaniu
się Ukraińców Galicji i Wołynia, gdyż byłoby to jednoczeniem jednego z naszych
sąsiadów, gdy tymczasem dobra polityka nakazuje zawsze dążyć do ich osłabienia.
Była to oczywista herezja z pozorami prawdy. Dlaczego tak jest - postaramy się
uzasadnić poniżej. Jakże często słyszymy znów jakieś mętne echa poglądów
Alberta Sorela na stosunek Francji do zjednoczenia Niemiec i jakieś mętniejsze
jeszcze nadzieje na ponowny podział Rzeszy Niemieckiej, który rzekomo miał już
nastąpić po wojnie światowej? Wszystko to, a przy tym całe mnóstwo ocen
historycznych wypływa z niezrozumienia relatywizmu. Zbyt zaś pochopne
wyciąganie z niego nieprawdziwych twierdzeń, prowadzi krytyczniejsze umysły do
zupełnej negacji prawdziwości zasady relatywizmu z jeszcze większą szkodą dla
polskiej myśli politycznej jak nadmierna przesada w tej dziedzinie.
Poniższe wywody nie roszczą sobie pretensji do wyczerpania ogromnego
zagadnienia i ograniczają się do rzucenia nań nieco światła. Zajmiemy się
kolejno: 1) granicami, które teoria polityczna musi nałożyć zasadzie
relatywizmu, niezależnie od epoki i 2) znaczeniem praktycznym zasady
relatywizmu politycznego specjalnie w naszej epoce. Zanim zapuszczę się w gąszcz
tych wywodów nie mogę nawet zwrócić się do czytelnika z baudelairowskim
apelem:
„Lecteur paisible et bucolique,
Sobre et naïf homme de bien,
Jette
ce livre saturnine”.
[„Mój czytelniku
sielankowy,
Trzeźwy, naiwny i
cnotliwy,
Rzuć prędzej tom ten
niegodziwy”
– Charles Baudelaire, Epigraf
dla potępionej książki, tłum. Bohdan Wydżga]
Ograniczę się więc do proszenia czytelnika który nie lubi zbyt długich i
oderwanych wywodów o natychmiastowe zaprzestanie tej lektury.
II. Zasada i trudności.
Twierdzenie iż państwo jest tym silniejsze, im inne państwa są słabsze, wydaje
się teoretycznie i dedukcyjnie najzupełniej słuszne i wytrzymałoby
prawdopodobnie nawet próbę badania logicznego. Siła państwa na zewnątrz
przejawia się bowiem w możliwości niepodlegania woli innych państw oraz w
możliwości narzucania im swojej woli. Przejawia się więc w chwilach, w których
istnieje sprzeczność zdań między dwoma państwami, w jakichkolwiek sprawach
terytorialnych czy innych, czyli w chwilach, w których istnieje między dwoma
państwami antagonizm czy konflikt. Nie ulega też z drugiej strony najmniejszej
wątpliwości, iż konflikty i antagonizmy międzynarodowe odgrywają rolę bądź to w
upadku znaczenia państw, bądź to w zwiększeniu się ich potęgi. Droga ku górze
jest jakby etapami znaczona zawsze pomyślnymi rozstrzygnięciami sporów z innymi
państwami. Nawet w dziejach stosunkowo zdawałoby się tak niezależnych od
międzynarodowych spraw spornych jak dzieje Stanów Zjednoczonych Ameryki
Północnej, widzimy cały szereg spraw spornych rozwiązanych na korzyść tego
mocarstwa i znaczny wzrost jego potęgi. Będzie to przede wszystkim
wyswobodzenie się spod władzy angielskiej, druga wojna z Anglią,
przeciwstawienie się interwencji Chateaubrianda i związana z tym doktryna Monroego, wojna z Meksykiem i aneksja prowincji
południowych, przeciwdziałanie interwencji Napoleona III w Meksyku, wojna z
Hiszpanią, konflikt z Niemcami w sprawie wolności mórz. Wreszcie obecna
polityka Stanów Zjednoczonych, iż postąpiliśmy tutaj z możliwie największym
poświęceniem, wybierając przykład państwa, które stosunkowo najmniej w swym
rozwoju zawdzięcza sprawom międzynarodowo spornym, stosunkowo najwięcej
rozwojowi wewnętrznemu. W Europie sytuacja przedstawia się jeszcze zgoła
inaczej. Tak np. olbrzymi wzrost potęgi Niemiec wskutek działalności Ottona
Bismarcka może być zrozumiany jedynie poprzez zwycięskie załatwienie
antagonizmu Prus z Austrią oraz z Francją, warunków zjednoczenia Niemiec.
Zgódźmy się, iż załatwienie takie lub inne spraw spornych między państwami jest
nie tylko miernikiem ich rzeczywistej potęgi, ale także najważniejszą drogą, po
której państwa posuwają się naprzód, lub cofają się w międzynarodowym wyścigu
nacjonalizmów do możliwie największej potęgi politycznej.
Otóż jeżeli raz przyjmiemy, iż zasadniczą sprawą w historii politycznej potęgi
państw jest takie lub inne załatwienie spraw spornych z innymi państwami, to
łatwo zrozumieć, iż wynik konfliktu zależy nie tylko od siły jednego z państw,
ale także od siły względnie słabości drugiego państwa. Nie chodzi nam tu
oczywiście jedynie o konflikt zbrojny, ale także o konflikt dyplomatyczny, taki
jak między Thiersem a mocarstwami w roku 1840 w sprawie egipskiej, jak między
Mussolinim a Wielką Brytanią dzisiaj. Wynik takiego antagonizmu zależy więc nie
tylko od siły państwa A, ale również od siły względnie słabości państwa B. Oto
całe twierdzenie o relatywizmie politycznym.
Doświadczenie dziejowe w całej swej osnowie na pierwszy rzut oka zdaje się
potwierdzać naszą zasadę. Stąd szła starożytna zasada divide
et impera [dziel i rządź – red.]. Stąd słynny
wiersz Wergilego: tu regere imperio
populus romana memento, parcere subiectos et debellare superbos. Już dawne
państwo Achemenidów dążyło do podziału Grecji między dwie zwalczające się
potęgi Aten i Sparty, nie dopuszczało do zjednoczenia pod jednym przewodem.
Cesarze niemieccy i królowie czescy przeciwstawiali się zjednoczeniu Polski.
Kazimierz Jagiellończyk usiłował nie dopuścić do zjednoczenia Wielkiego Nowogrodu
i Pskowa z Rosją. Richelieu wszelkimi siłami dążył do ustabilizowania podziału
Niemiec. Historia zdaje się być jednomyślna w potwierdzeniu zasady relatywizmu.
Ja wohl Majestät, aber… brzmiała sakramentalna formuła rozmówców Wilhelma
II. Musimy z niej tu skorzystać. Jeżeliby ktoś na podstawie powyższych
rozumowań i przykładów chciał twierdzić, iż racja stanu państwa wymaga stale
dążenia do osłabienia i podziału wszystkich państw, z którymi posiada ono
sprawy sporne, musielibyśmy zarzucić mu fałsz. Polska na początku XVIII wieku
miała niewątpliwie konflikty i antagonizmy nie załatwione zarówno ze Szwecją
Karola XII jak i z Ukrainą Mazepy. A jednak w interesie Rzeczypospolitej w
chwili Połtawy było nie osłabienie tych dwu państw, ale wręcz odwrotnie ich
wzmocnienie. Były i konflikty między Anglią a Rosją w czasie wojny światowej.
Było między innymi mnóstwo spraw spornych. A jednak nikt nie powie jakoby w
interesie Wielkiej Brytanii w ciągu wojny światowej było osłabienie Rosji.
Takich przykładów moglibyśmy cytować całe dziesiątki. W każdym razie tą samą
ilość, co przed chwilą cytowaliśmy na poparcie twierdzenia o odwrotnie
proporcjonalnym stosunku potęgi państwa do siły tych, z którymi ma ono punkty
sporne.
Jak więc widzimy sprawa jest delikatna. Fałszywa interpretacja relatywizmu
politycznego mogłaby przynieść wprost fatalne wyniki i zwątpienie w jego sens w
ogóle. A jednak jest to twierdzenie słuszne, wymaga jednak pewnego
ograniczenia.
III. Sprawa kolejności
antagonizmów.
Jednym z najbardziej emocjonujących momentów w dziejach manewru sierpniowego
1920 roku, jest rola armii konnej gen. Budionnego. Gdyby armia konna była
zdążyła na czas spod Zamościa na tyły trzeciej armii polskiej, stanowiącej
prawe skrzydło grupy manewrowej, historia byłaby się może potoczyła innymi
szlakami. Marszałkowi Piłsudskiemu udało się jednak pokonać przeciwników
kolejno. Najpierw armie północne. Później armię konną. Podobnie jak w
strategii, tak i w polityce sprawa kolejnego załatwiania spraw spornych z
różnymi państwami była zawsze sprawą zasadniczą. Gdy pisaliśmy powyżej, iż
sposób załatwiania tych spraw spornych stanowił zawsze jedno z najważniejszych
zagadnień dla potęgi państwa, to stąd wynikało, iż wiele bardzo zależy od
pomyślnego wyniku konfliktów. Otóż jest rzeczą niezaprzeczalną, że szanse
powodzenia są tym większe, im bardziej w danej chwili udaje się państwu
ograniczyć się do jednego tylko przeciwnika, z pozostawieniem na boku innych.
Dążeniem racji stanu państwa było, jest zawsze - a w każdym razie powinno być -
załatwianie w pewnej chwili sporu tylko z jednym przeciwnikiem, nie zaś z
wszystkimi na raz. W przeciwnym razie grozi bowiem niepomyślne załatwienie
wszystkich spraw. Jest to niewątpliwie podstawowa zasada państwowej racji stanu
i zarazem główna osnowa pracy dyplomatycznej wszystkich naprawdę wybitnych
mężów stanu. Potwierdza ją zarówno rozumowanie dedukcyjne jak i doświadczenie
dziejowe. Dla przykładu przypomnijmy Napoleona I i
jego upadek spowodowany głównie tym, że pod koniec swojego panowania - w
przeciwieństwie do jego początków - nie udawało mu się załatwiać kolejno swych
sporów z rozmaitymi antagonistami, lecz musiał z nimi mierzyć się jednocześnie.
Wilhelm II zakończył swe rządy katastrofą przede wszystkim dlatego, iż pragnął
jednocześnie realizować swą przewagę morską, popierać pretensje bałkańskie
Austro-Węgier, wzbraniać Francji Maroka itd. Przeciwnie, głównym powodem
sukcesów Bismarcka była umiejętność kolejnego rozstrzygania spraw spornych z
Austrią i z Francją. Zresztą nie potrzebujemy dalej cytować, gdyż rzecz wydaje
się oczywista.
Otóż jeżeli racja stanu państwa wymaga by w pewnej chwili załatwiony był
antagonizm jedynie z jednym państwem, nie zaś z wszystkimi, to stąd już wynika,
że zasada relatywizmu politycznego, tak ściśle związana z pojęciem antagonizmu
i spraw spornych, powinna stosować się w pewnej chwili tylko do jednego
antagonisty. W przeciwnym razie bowiem dążenie do osłabienia innych państw
musiałoby wywołać niewątpliwe zaostrzenie antagonizmu z nimi, a co z tego
wynika, stanąć w sprzeczności ze zasadniczym wskazaniem, iż państwo w pewnej
chwili powinno starać się możliwie załatwiać swe sprawy sporne z jednym
przeciwnikiem, nie zaś z wieloma. Stąd już wynika nowe sformułowanie naszej
tezy: Zasada relatywizmu politycznego odnosi się jedynie do jednego państwa, z
którym uregulowanie spraw spornych jest w danej chwili nakazem racji stanu, nie
zaś do wszystkich możliwych antagonistów.
Mój przyjaciel więc, który klarował, iż Polska w myśl tej zasady powinna
sprzeciwiać się zlaniu Wołynia i Galicji w jedną całość psychiczną (tzn.
Ukraińców zamieszkałych w obu prowincjach), nie miał racji. Aby ją miał, musiał
bowiem uprzednio jeszcze udowodnić, iż w interesie polskiej racji stanu jest
obecnie antagonizm z narodem ukraińskim, nie zaś z innym jakimś czynnikiem
międzynarodowym, czy z państwem. Nie zapominajmy bowiem, iż relatywizm w pewnej
chwili powinien stosować się tylko do jednego przeciwnika, z którym racja stanu
w danej chwili nakazuje sprawy sporne na korzyść załatwiać z wyłączeniem
innych.
IV. Nawias
Otwórzmy nawias i powiedzmy, iż tak oczywiste twierdzenie jak to, że w
interesie państwa jest swe sprawy sporne załatwiać nie jednocześnie, lecz o ile
możności kolejno, jest bardzo często zapoznawane i że stąd pochodzą największe
błędy i najcięższe dekonfitury. W dzisiejszej
sytuacji polskiej rozumiem - aczkolwiek się z nimi nie zgadzam - tych, którzy
by pragnęli dążyć przede wszystkim do niedopuszczenia do rozwiązania na naszą
niekorzyść spornych spraw z Niemcami, rozumiem i zgadzam się z tymi, którzy by
pragnęli przede wszystkim usunąć na stałe niebezpieczeństwo zagrażające nam ze
strony wschodu rosyjskiego. Są to może koncepcje mniej lub więcej słuszne i
mniej lub więcej realne, ale w każdym razie logiczne. Natomiast w zupełności
nie rozumiem tych, którzy by pragnęli utrzymywać „jednakowe stosunki” zarówno z
naszym sąsiadem wschodnim jak i zachodnim. Założenie to teoretycznie mogłoby
się opierać na pacyfizmie sprzecznym z dążeniem do potęgi państwa polskiego,
mogłoby opierać się również na twierdzeniu, iż żadne sporne kwestie między
Polską a Niemcami z jednej strony, Rosją Sowiecką z drugiej - nie istnieją.
Wtedy byłoby to logiczne. O ile jednak przyjmuje się niebezpieczeństwo
pochodzące z obu stron, musi się również zrozumieć, iż polityka „równowagi”,
czy też „jednakowych stosunków” to polityka, która prowadzi do załatwienia
kiedyś naszych spraw spornych jednocześnie z obu tymi państwami. To bülowszczyzna pełnej krwi. Polityka podobna do tej, którą
stosował Bülow, który pragnął zachowywać te same
stosunki z Rosją i z Anglią, a której rezultatem było złączenie się obu tych
państw przeciw Rzeszy Niemieckiej. To już przypomina czasy najgorszej polityki
Franciszka Józefa, kiedy w okresie wojny krymskiej, pragnął zachować „jednakowe
stosunki” z Francją i z Rosją, rezultatem było zaś w pięć lat później ścisłe
współdziałanie obu tych państw przeciw Austrii… Jest dla nas pewnym, iż jeżeli
polityka państwa ma przynieść możliwie najlepsze rezultaty, powinna być na raz
skierowana jedynie przeciw jednemu poważnemu przeciwnikowi, nie zaś przeciw
wielu.
V. Zastrzeżenia.
Prawdziwość naszych twierdzeń wydaje mi się niezbita. Niemniej musi ona być
wzmocniona zastrzeżeniami. Przede wszystkim należy sobie zdawać sprawę, iż
ograniczenie w pewnej chwili ilości swych antagonizmów politycznych do minimum,
tzn. do jednego państwa, wymaga zwykle pewnych ofiar. O ile wartość tych ofiar
przekracza możliwy zysk polityczny państwa z korzystnego załatwienia spraw
spornych, ze swym jedynym w danej chwili antagonistą, lub też o ile przekracza
możliwe niebezpieczeństwa grożące z powodu ich niekorzystnego załatwienia,
wówczas polityka ta nie jest słuszną. Jest to jednak zastrzeżenie czysto teoretyczne.
Praktycznie wielkość ofiar koniecznych do odosobnienia swego wybranego w danej
chwili antagonisty jest zwykle proporcjonalna do ważności sporu. Tak by w
każdym razie logicznie być powinno. Nie należy również zapominać, iż Polska
przez nieumiejętność uczynienia w roku 1790 ofiary z Torunia i Gdańska,
utraciła niepodległość na lat 112. Cavour dla
odosobnienia Austrii i pozyskania pomocy Napoleona III oddał mu Sabaudię i
Niceę. Nie każdy mąż stanu jest tak szczęśliwy jak Bismarck, którego ofiary
terytorialne polegały albo na obietnicach albo na rezygnacji ze zdobyczy (w
stosunku do Austrii).
Drugim zastrzeżeniem, które musimy tu wysunąć, jest możliwość prowadzenia
konfliktu czy antagonizmu z dwoma państwami jednocześnie, jeśli jedno z nich
jest bardzo słabe. Tak np. Polska może jednocześnie prowadzić spór z Litwą i
Rosją Sowiecką. W tym wypadku jednak zachodzi tylko różnica ilościowa. Po
prostu całe zagadnienie traci wartość z powodu słabych sił jednego z
przeciwników. Z drugiej strony nie należy jednak zapominać, iż uwięzienie paru
korpusów niemieckich pod Antwerpią rozstrzygnęło o bitwie nad Marną. I armia
belgijska odegrała więc pewną rolę.
Trzecim zastrzeżeniem musi być podkreślenie, iż nadzwyczaj często w praktyce
sprawy te przedstawiają się bardzo płynnie. Tak jest mianowicie, gdy racja
stanu państwa zaczyna wymagać porzucenia dotąd naczelnego antagonizmu i
przerzucenia się do nowego, w danej chwili ważniejszego. Wówczas wytwarza się
stan niepewny, w którym uwaga polityki państwowej kieruje się świadomie i
słusznie na dwie strony. Tak było np. gdy kończył się konflikt Anglii z
Napoleonem, zaczynał się zaś z Rosją o posiadłości polskie. W ogóle polityka
Anglii w XVIII i XIX wieku jest najlepszym przykładem, jakie znakomite rezultaty
daje ograniczenie w praktyce antagonizmu politycznego w pewnej chwili do
jednego państwa, najbardziej groźnego.
Oczywiście nie możemy tu wchodzić w pytanie, na jakiej podstawie tworzyć się
powinien wybór kolejności załatwiania spraw spornych z rozmaitymi państwami. Do
tego potrzeba by bowiem drugiego takiego artykułu. Może nawet o wiele
większego.
VI. Relatywizm i kontrrelatywizm.
Widzieliśmy powyżej, iż w interesie państwa jest dążenie do osłabienia jednocześnie
tylko jednego przeciwnika, nie zaś wszystkich. To twierdzenie posunąć można
jeszcze dalej. Zdarza się nadzwyczaj często, iż w interesie państwa jest wprost
już wzmocnienie jednego państwa czy narodu, nawet jeżeli się ma z nim sprawy
sporne. Tak pomimo spraw Śląska w interesie Polski było wzmocnienie się
Habsburgów w początkach XVII wieku. O tej ważnej prawdzie nie należy nigdy
zapominać.
Tutaj chwila zdaje się stosowną, aby wspomnieć o tak często nadużywanej
zasadzie „równowagi” czy też „silniejszego przeciwnika”. O ile się nie mylimy
bowiem, jest to jedyny wypadek, w którym dążenie do wzmocnienia państwa czy
narodu, z którym ma się sprawy sporne, jest uzasadnione. „Zasada silniejszego
przeciwnika” polega na twierdzeniu, że o ile istnieje antagonizm między dwoma
przeciwnikami państwa, należy poprzeć raczej słabszego przeciw silniejszemu,
jak silniejszego przeciw słabszemu. Uzasadnienie tej zasady teoretyczne opiera
się na mniemaniu, iż zwiększenie się siły każdego z dwóch państw walczących czy
znajdujących się w sporze byłoby mniej więcej to samo w razie sukcesu jednego
lub drugiego. W razie sukcesu słabszego antagonisty wzmocniłoby się państwo, z
którym korzystne załatwienie spraw spornych byłoby łatwiejszym. W razie
zwycięstwa silniejszego - odwrotnie. Empiryczne natomiast uzasadnienie tej
zasady jest wprost olbrzymie. Obejmuje ono niewątpliwie dobrą ćwierć dziejów
polityki zagranicznej. Wspomnijmy, iż cała krytyka polityki napoleońskiej
opiera się na wytykaniu zwalczania Austrii, która w sporze z Prusami była już
wówczas słabszym przeciwnikiem.
Otóż jeżeli zachodzi wypadek antagonizmu dwu państw jednocześnie również
mających punkty sporne z państwem, z którego punktu widzenia wychodzimy,
wzmacnianie państwa słabszego jest często nakazem racji stanu. Mówimy CZĘSTO,
nie zaś zawsze. Należy bowiem zrozumieć, iż cała ta kwestia jest tylko jednym
czynnikiem wpływającym na linię polityczną państwa, nie zaś rozstrzygającą
zawsze o niej dyrektywą. Nie można abstrahować i od innych czynników
wchodzących w grę. Tak np. dla Polski w ciągu wojny siedmioletniej Prusy były
słabszym przeciwnikiem, Rosja silniejszym. A jednak w interesie
Rzeczypospolitej było wówczas wzięcie udziału w wojnie po stronie Rosji, gdyż
była to znakomita okazja, by wzmocnić się kosztem Prus, o wiele ważniejsza od
ewentualnej straty pochodzącej ze zwycięstwa silniejszego przeciwnika nad
słabszym. Gdybyśmy abstrahowali od całej innej argumentacji i pod uwagę brali
jedynie zagadnienie silniejszego i słabszego przeciwnika - niewątpliwie zasada
ta byłaby prawdziwą. Ponieważ w grę wchodzą jednak także często inne argumenty
również zaczerpnięte z racji stanu i często ważniejsze od problemu, którym się
teraz zajmujemy, przeto w praktyce racja stanu nakazuje często iść właśnie wbrew
zasadzie silniejszego przeciwnika, pomimo iż stanowi ona zawsze pewien
argument, który należy położyć na szali. Niedawno miałem tego oczywisty
przykład w rozmowie z pewnym bardzo wybitnym pisarzem politycznym, który
dowodził, iż Niemcy są dziś silniejsze od Rosji i dlatego Polska powinna raczej
poprzeć Rosję. Nie mogłem zaprzeczyć, iż jest to argument. Były jednak, jak
sądzę, inne argumenty i o wiele ważniejsze - które nakazywały prowadzić
politykę właśnie odwrotną.
To, o co nam chodzi teraz, to jednak tylko stwierdzenie, iż są wypadki, w
których pomimo całej słuszności zasady relatywizmu w interesie państwa jest
wzmacnianie innego państwa czy narodu, z którym posiada punkty sporne. Tak np.
głębokim moim przekonaniem jest, iż dziś w interesie Polski jest wzmacnianie
narodu ukraińskiego, podobnie jak w czasie wojny np. było w interesie Francji
wzmacnianie królestwa włoskiego. Nakazuje to tym razem nie tylko zasada
silniejszego przeciwnika (konflikt Ukrainy z Rosją), ale także i wszystkie inne
najważniejsze argumenty polityczne, których obecnie nie sposób tu rozwijać.
W naszych ograniczeniach relatywizmu doszliśmy już dość daleko. Doszliśmy aż do
twierdzenia, iż właśnie wzmocnienie niektórych państw czy narodów, z którymi
racja stanu jest w antagonizmie bywa niekiedy w jej interesie. Obecnie
przejdźmy do dalszej części naszych rozważań. Zastanówmy się mianowicie, jak
przedstawia się zasada relatywizmu - dążenie do podziału i osłabienia swego
antagonisty wybranego w danej chwili - w epoce dzisiejszej w porównaniu do
czasów bardziej odległych.
VII. Relatywizm i
imperializm.
Konflikty międzynarodowe dawały państwom zawsze dwa główne sposoby powiększenia
ich niepodległości i możności narzucania swej woli innym państwom: pierwszy to
był sposób imperialistyczny, drugi to sposób relatywistyczny. Przez imperializm
rozumiemy tu wzmacnianie państwa drogą pozyskiwania dlań nowych prowincji,
przez relatywizm osłabianie państw antagonistycznych, przede wszystkim drogą
ich podziału na kilka nowych organizmów politycznych. Nie ulega wątpliwości, iż
niegdyś pierwsze miejsce zajmował imperialistyczny sposób wzmacniania państwa.
W okresach słabego rozwoju świadomości narodowej, przyłączanie do państw
prowincji zamieszkiwanych przez ludność obcojęzyczną, nie powodowało zbyt
dużych trudności. Z drugiej zaś strony dawało ono państwu duże zwiększenie siły
finansowej i wojskowej, zależnej od ilości zaludnienia. Kiedy ks. Ernest
Koburski proponował Franciszkowi Józefowi zamianę Lombardii na Mołdawię i
Wołoszczyznę, cesarz skrzywił się mocno i powiedział, że prowincje te są
pieniężnie deficytowe. Franciszek Józef był już wtedy nieco przestarzałym w
swych pojęciach politycznych. Już w połowie XIX wieku różnica między narodowo
wysoko uświadomioną Lombardią a pogrążonymi jeszcze we śnie prowincjami
rumuńskimi była dla państwa olbrzymią. Mniej więcej do końca XVIII wieku skład
narodowościowy dla wybranych prowincji nie odgrywał zbyt wielkiej woli i nie
przysparzał państwu zbyt wielkich kłopotów. Kolonizacja Fryderyka Wielkiego
polegała na tym, iż porywał z Polski zdrowych chłopów i obsadzał nimi prowincje
śląskie. Narodowość tych ludzi nie miała znaczenia. Ważne było to, że byli to
ludzie zdrowi, tzn. zdolni do opłacania podatków i służby wojskowej.
Od początku XIX wieku aż do końca wojny światowej można było obserwować rosnące
trudności imperializmu terytorialnego, najpierw w Europie, wreszcie i w innych
częściach świata. Postępowanie z mniejszościami narodowymi jest rzeczą
niesłychanie trudną. Wysiłki w kierunku asymilacji narodowej mniejszości nie
dały dotąd w żadnym wypadku dobrych wyników, począwszy od końca XVIII wieku.
Załatwienie spraw mniejszościowych prowadzi w końcu albo do przebudowy
federalistycznej państwa, albo do stałego źródła jego słabości z powodu wrzenia
mniejszościowego.
Sądzę, iż znajdujemy się dziś w epoce wyraźnego zmierzchu imperializmu
terytorialnego w Europie. Dziś właściwie pożyteczne mogą być jedynie dwie formy
tego imperializmu. Z jednej strony imperializm federalistyczny, którym
zajmowaliśmy się niedawno na łamach „Buntu”. Ta forma jednak nie może się
równać z dawnymi wynikami polityki imperialistycznej i jest niezwykle trudną do
wprowadzenia w życie. Ostateczne zaś jej rezultaty nie różnią się zbytnio od
braku imperializmu w ogóle. Tak np. zachodzący związek między dominiami a
Wielką Brytanią i brak związku w ogóle to rzeczy niewątpliwie nieco do siebie
podobne.
Drugą formą imperializmu terytorialnego mającego - poza federalizmem - jakiś sens
w naszych czasach, to dążenie do przyłączenia do państwa prowincji
zamieszkiwanych przez narodowość rządzącą w danym państwie. Pobieżne nawet
studium dziejów XIX wieku wykazuje, iż wielkie sukcesy mocarstwowe w tym
okresie, były osiągane właśnie dzięki zjednoczeniu ziem zamieszkiwanych przez
jeden naród. Tak było z Bismarckiem i Cavourem. Tak
ze zjednoczeniem Jugosławii i Rumunii itp. Dziś procesy zjednoczeniowe są już w
Europie na ukończeniu. Znajdujemy się więc niewątpliwie w okresie zmierzchu
imperializmu.
Powyższe twierdzenia byłyby niewątpliwie zupełnie słuszne, gdyby nacjonalizm
był dziś jedyną ideą regulującą stosunki międzynarodowe. Ponieważ jednak w
rzeczywistości tak nie jest, przeto istnieją jeszcze pewne imperializmy -
sprzeczne z nacjonalizmami podbitych narodów, a mające przecież sens
polityczny. Mamy tu na myśli imperializm oparty na tak silnie wiążącej ludzi
idei jak komunizm, oraz imperializm rasowy tak dużymi powodzeniami cieszący się
dziś w Mandżurii i w Chinach. Dla Polski te typy imperializmu nie mogą jednak
wchodzić w rachubę. W każdym razie w sensie ofensywnym.
Jako sposób potężnego zwiększenia możliwości niepodlegania woli innych i
narzucania własnej pozostaje więc dla współczesnego państwa środkowoeuropejskiego
przede wszystkim relatywizm, czyli dążenie do osłabienia antagonistów drogą ich
podziału państwowego. Oczywiście musimy tu dodać, iż w okresie panowania
nacjonalizmu szanse tej polityki relatywistycznej istnieją jedynie w stosunku
do państw, które narodowo są niejednolite i mogą być podzielone na kilka
odrębnych organizmów narodowo-państwowych. Dla takiego państwa jak Polska, dla
którego szanse imperializmu terytorialnego - poza niesłychanie trudnym
federalizmem - nie istnieją, a które nie rezygnuje z roli, którą odgrywała na
wschodzie w epoce Jagiełły i Władysława I, polityka relatywistyczna pozostaje
jednak głównym środkiem zwiększenia tej potęgi politycznej i usunięcia
grożących jej stale niebezpieczeństw.
Zasada relatywizmu politycznego, dążenie do podziału przeciwników, to nie jest
rzecz nowa. Jeszcze Emilius Paulus po Pydnie dzielił Macedonię na 5 odrębnych republik. Jeszcze
Richelieu w traktacie westfalskim wszelkimi siłami dążył do utrzymania podziału
Niemiec. Publicysta Bainville pragnął, by skutkiem
wojny światowej był w Niemczech powrót do stosunków z okresu westfalskiego. Bainville mylił się. W naszej epoce, w epoce nacjonalizmu,
dzielenie państwa narodowego na kilka części samoistnych nie jest rzeczą trwałą
i skuteczną. Niech świadczy o tym zresztą przykład Bułgarii i Rumelii z
traktatu berlińskiego. W dzisiejszej Europie relatywizm może mieć olbrzymie
zastosowanie, może pchnąć w górę o kilka szczebli potęgę niektórych narodów.
Ale trzeba zrozumieć, iż odnosić się on może jedynie do państw narodowo
niejednolitych, które mogą być podzielone na kilka państw narodowych. Takim
państwem jest Czechosłowacja, takim państwem jest przede wszystkim Rosja
sowiecka.
VIII. Uwaga aktualna
W
chwili obecnej mamy w Rzeczpospolitej dwie wielkie szkoły polityczne. Jedna
pragnie zachowania status quo na wschodzie, na zachodzie zaś dąży do zwycięstwa
w dziejowym pojedynku polsko-niemieckim przez odzyskanie Prus Wschodnich i
całego Śląska. Jest to szkoła narodowo-demokratyczna. Druga pragnie utrzymania status
quo na zachodzie, sytuację Polski pragnie zaś polepszyć na wschodzie, nie tylko
drogą nabytków terytorialnych, ile drogą usunięcia raz na zawsze
niebezpieczeństwa rosyjskiego, przez podział naszego sąsiada wschodniego na
kilka wzajemnie zwalczających się organizmów narodowo-państwowych. Jeden rzut
oka na te dwa programy wystarczy, by zrozumieć, iż program antyniemiecki opiera
się na hasłach przestarzałych, na nadziejach, których realizacja może państwo
raczej osłabić jak wzmocnić. Nabytki terytorialne nad Bałtykiem, przy
niemożliwości znacznego zmniejszenia potęgi narodowego państwa niemieckiego, to
w najlepszym razie chwilowy kłopot z prowincjami czysto niemieckimi, później
zaś na nowo krytyczna sytuacja między dwoma potężnymi blokami państwowymi. Program
relatywistyczny to program usunięcia raz na zawsze z granic Polski jednego z
dwu zagrażających nam niebezpieczeństw. Kto wie. Gdyby istniał dziś choć cień
możliwości utrzymania podziału politycznego Niemiec sprzed roku 1866, może
opowiedzielibyśmy się za ideą O.N.R-u w polityce zagranicznej. Ponieważ tej
nadziei nie ma, przeto obowiązkiem naszym jest powiedzieć, iż sposobem
wydobycia Rzeczpospolitej ze straszliwych kleszczów, w których się prędzej czy
później znajdzie, jest tylko i jedynie program relatywistyczny, podział Rosji
sowieckiej na kilka państw narodowych. Nasza epoka to już nie Das Zeitalter der Imperialismen.
To epoka relatywizmu politycznego.
IX. O Polsce 1919-1935
Czas
kończyć. Zajmowaliśmy się powyżej jedynie zmianami we wzajemnych stosunkach sił
państw, które pochodzą z ich konfliktów. W naszej epoce jednak zmiany te
również zachodzić mogą bez żadnych antagonizmów, drogą ewolucji wewnętrznej,
tej czy innej polityki ustrojowej czy gospodarczej. Może się nawet zdarzyć, iż
potęga i znaczenie państwa wzrastają w stosunku do koncertu europejskiego,
pomimo iż jednocześnie to samo się dzieje z najbliższymi antagonistami tego
państwa. Jest nawet jedna dziedzina, w której osłabienie państw sąsiednich
wprost powoduje osłabienie samego państwa. Mamy tu na myśli mianowicie rozwój
gospodarczy tak ważny w naszych czasach. Tu istnieje jednak pewien rodzaj
solidarności międzynarodowej. Wzbogacenie się jednego państwa powoduje raczej
wzbogacenie jak zubożenie innego. Stąd pochodzi nawet pewnego rodzaju
osłabienie relatywizmu w odniesieniu do państw o interesach światowych. Słynna
wytyczna polityki brytyjskiej, polegająca na zrozumieniu, iż wojna gdziekolwiek
na świecie wybuchająca musi zmniejszyć eksport angielski i dlatego jest
szkodliwa, tłumaczy się niewątpliwie tym swoistym osłabieniem relatywizmu. Z
drugiej strony nie przeszkadza to wcale elementarnemu faktowi, iż wzrost potęgi
Stanów Zjednoczonych czy Japonii godzi niewątpliwie w światowe stanowisko
Wielkiej Brytanii.
Zajmujące jest zagadnienie, jak z punktu widzenia teorii relatywistycznej
przedstawia się historia polityczna Polski od roku 1918 do dziś. Wśród naszych
polemistów znaleźli się tacy, którzy twierdzili, iż wzrost potęgi Polski w tym
okresie, pomimo jednoczesnego odrodzenia politycznego i Rzeszy niemieckiej i
Rosji sowieckiej świadczy o małym znaczeniu relatywizmu. Nie sądzę, aby tak
było istotnie. Stosunek sił Rosji i Polski w tym okresie nie uległ wyraźnej
zmianie na korzyść jednej lub drugiej strony. Z państw wychodzących zaledwie z
chaosu wojenno rewolucyjnego stały się obie silnymi
państwami militarnymi. Podobnie jak Polska w roku 1920 mogła Rosji przeszkodzić
np. w aneksji Estonii, podobnie może to zrobić i dziś.
Natomiast wyraźnie na niekorzyść zmienił się stosunek sił Polski i Niemiec.
Rzesza niemiecka w roku 1922 bezsilna nawet wobec Litwy, stała się dziś znów
jednym z najpotężniejszych mocarstw wojskowych Europy. Trudno więc mówić dziś o
zwiększeniu się możności narzucania przez Polskę swej woli w porównaniu do
stosunków po roku 1920. Jeżeli ta zmiana na niekorzyść sytuacji nie daje się
dziś odczuwać i wprost przeciwnie kraj nasz żyje w jakiejś euforii
nadzwyczajnego rozwoju mocarstwowego, to dzieje się tak jedynie z powodu
nadzwyczaj szczęśliwej konstelacji politycznej, polegającej na dość rzadkim w
dziejach antagonizmie prusko-rosyjskim.
Powrót Niemiec do dawnej potęgi był zresztą rzeczą konieczną i przewidywaną.
Niemniej oznacza on niewątpliwy spadek położenia Rzeczypospolitej Polskiej. Nie
należy się łudzić, aby mógł on być wyrównany przez ponowny powrót Rzeszy do
stanowiska powojennego. Jedynym sposobem trwałego jego wyrównania i ustalenia
tej koniunktury politycznej, która umożliwiła zmartwychwstanie Rzeczpospolitej,
byłby rozkład naszego wschodniego sąsiada na kilka państw narodowych.
X. Zakończenie.
A teraz czytelniku, który nie jesteś nacjonalistą, dla którego potęga
Rzeczpospolitej nie jest jednym z najwyższych celów, czy nie dobrze radziłem ci
na początku, by porzucić tą irytującą lekturę? Nie pozostaje nam więc nic
innego, jak do pierwszej zwrotki cytowanej poprzednio dodać jeszcze drugą,
specjalnie pod adresem naszych pacyfistów.
„Si tu n’as fait ta rhétorique
Chez Satan, le rusé doyen,
Jette ! tu n’y comprendrais rien ;
Ou tu me croirais
hystérique”.
[„Jeśli ci obca moc
Szatana,
I trafem po tę książkę
sięgniesz –
Rzuć! - Nie zrozumiesz,
lub przysięgniesz,
Że moja muza obłąkana”.
– Charles Baudelaire, Epigraf
dla potępionej książki, tłum. Bohdan Wydżga]