Artykuł
Realizm polityczny i przyszła Polska

Na uroczystości Mickiewiczowskiej[1], urządzonej nie­dawno przez pisarzy rosyjskich w Petersburgu, p. Spasowicz[2] wygłosił mowę, zawierająca takie oto wyznanie wiary politycznej:

 

Politycznie Polska przestała istnieć samoistnie jeszcze w w. XVIII, ale kwestia polska nie przestawała być między­narodową: o Polaków się ubiegali i układali się o nich w Tylży w r. 1807 i w Erfurcie w r. 1808 Aleksander I i Na­poleon[3]. Kwestia ta była przedmiotem narad na kongresie wiedeńskim, a także stanowiła podstawę do utworzenia przez Aleksandra I Królestwa Polskiego. Ostatnie jej echa prze­brzmiały jeszcze w programie margrabiego Wielopolskiego. Teraz sprawa ta jest już ostatecznie przegrana i złożona do archiwum, jest wykreślona ze spisu kwestii międzynarodo­wych. Teraz jest to kwestia jedynie polityki wewnętrznej, „rodzinny spór wzajemny Słowian”, jak się wyraził Puszkin. Z chwilą zaś, gdy kwestia stała się wewnętrzną, ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej – zwyciężona po męż­nej obronie strona, której wytrącono z rąk broń ostatnią, bywa honorowana tak, jak honorują się nawzajem mężni przeciwnicy według zwyczajów każdej wojny, czy to isto­tnej, czy też literackiej. Byłego przeciwnika szanują, gdy uległ po wyczerpaniu wszystkich środków bojowych.

 

Ścisłość nie jest koniecznym warunkiem przemówień bankietowych, ale i one nie powinny mijać się z prawdą tak widocznie, jak zapewnienia p. Spasowicza, które podziela wielu rzekomo „realnych” polityków.

Istotnie dziś „kwestia polska” nie jest kwestią polityki międzynarodowej w tym znaczeniu, jakie niedawno jeszcze miała. Ale i dawniej ten charakter międzynarodowy nie był stałym jej znamieniem, uwydatniał się wyraźnie tylko w pe­wnych okolicznościach, przy pewnych kombinacjach polity­cznych. Niedawno jeszcze, bo mniej więcej przed 10-12 laty kwestia polska o mało nie odegrała ważnej roli w chwili zaostrzenia się stosunku pomiędzy Niemcami i Austrią a Ro­sją. Zajmowali się nią nie tylko poważni publicyści, ale i dy­plomaci bardzo gorliwie, może gorliwiej, niż wówczas, gdy żywo poruszała opinię publiczną Europy. Niewątpliwie rządy i opinię publiczną Anglii lub Francji mniej dziś kwestia polska obchodzi niż dawniej, ale to dlatego, że zmieniły się zadania polityczne tych państw. Dla Niemiec jednak, dla Austrii i Rosji nie przestała być kwestia polska międzynaro­dową, jak doskonale wykazuje „Nowa Reforma”:

 

Car zjeżdża do Warszawy. Czymże zajmuje się wtedy najbar­dziej Berlin i Wiedeń? Oto niczym innym, tylko stanowi­skiem, jakie car zajmie wobec ludności polskiej. I zaraz wy­pływa na porządek dzienny „kwestia polska”, aby w polityce międzynarodowej zająć pierwsze miejsce. Cesarz austriacki jedzie do Galicji. Czyż to nie daje powodu do międzynaro­dowej dyskusji na temat sprawy polskiej? Cesarz Wilhelm rzucił Polakom pogróżkę w Toruniu. Czyż nie zrobiono z tego międzynarodowej kwestii polskiej? Takich wypadków, wskrzeszających „kwestię polską”, jest zbyt wiele, abyśmy je wyliczyć mogli.

 

Nie można więc powiedzieć, nie mijając się z prawdą, lub nie fałszując jej świadomie, żeby nawet w zakresie po­lityki międzynarodowej sprawa polska była „ostatecznie prze­graną” i „złożoną do archiwum”. To nie jest zresztą kwestia prawna, którą można załatwić ostatecznie wyrokiem, nie dopuszczającym jej wznowienia. Ani polityka rozumna, ani historia naukowa takich wyroków nie znają, regestrują one fakty dokonane, ale bynajmniej ich nie uświęcają. W da­nej chwili liczyć się trzeba z faktem zmniejszenia wagi kwestii polskiej w polityce państw europejskich, nie znaczy to jednak, że straciła ona nieodwołalnie charakter międzynaro­dowy, że stała się wyłącznie kwestią wewnętrzną państw zaborczych, „ulegającą rozwiązaniu tylko w drodze legalnej”.

W drodze legalnej może być unormowany w pewnych warunkach tylko stosunek ludności polskiej do każdego z państw zaborczych, ale gdyby na tym jedynie unormowa­niu kwestia polska polegała, to właściwie nie istniałaby już wcale. Byłaby kwestią polsko-austriacką, polsko-pruską, polsko-rosyjską, ale nie byłoby kwestii polskiej, ani międzyna­rodowej, ani narodowej. Trudność rozwiązania tej kwestii i niemożliwość jej rozwiązania „w drodze tylko legalnej” na tym właśnie polega, że unormowanie stosunku prawnopolitycznego Polaków do rządu w jednym państwie może mieć jedynie wpływ pośredni i ograniczony na rozstrzygnięcie tej złożonej kombinacji politycznej, która się kwestią polską nazywa. Gdyby nawet była ta kwestia w Rosji tylko „domowym sporem Słowian pomiędzy sobą”, to i wtedy za­łatwienie ostateczne tego sporu nie obyłoby się bez przypozwania osób trzecich – Prus i Austrii, musiałoby przybrać charakter międzynarodowy i zakończyłoby się zastosowaniem staropolskiej procedury zbrojnego zajazdu. Jest to właściwością znamienną kwestii polskiej, wynikającą z podziału naszej ojczyzny pomiędzy trzy państwa, że nawet próba jej rozwiązania polubownego, w jednym z tych państw podjęta, natychmiast zniewala inne do nadania tej kwestii charakteru międzynarodowego. Zwłaszcza w stosunku Prus do Rosji ujawniło się to niejednokrotnie, a wystąpiłoby bardzo wy­raźnie, gdyby tajemnice archiwów gabinetowych i dyplomaty­cznych były lepiej znane.

Państwa zaborcze usiłowały uczynić kwestię polską sprawą swej polityki wewnętrznej i cel ten w pewnej mie­rze udało im się osiągnąć. Ale ta zmiana nie jest bynajmniej rezultatem stosowania odpowiedniego systemu rządzenia Po­lakami, nie jest nawet wyłącznie rezultatem przekształcenia się stosunków międzypaństwowych; ta zmiana jest przede wszystkim następstwem przeobrażeń wewnętrznych w naro­dzie polskim, mających charakter społeczny. Mówiąc innymi słowy, jest ta zmiana w przeważnej mierze następstwem demokratyzacji społeczeństwa polskiego, przesuwającej nie tylko punkt ciężkości polityki narodowej, lecz i wskazującej jej nowe zadania, zastosowane do warunków realnych. Jednym z takich najważniejszych zadań jest zdobycie i utrwalenie samodzielności politycznej i społecznej ludu. To zadanie w Galicji np., gdzie walka o prawa narodowe nie ma charakteru ostrego, występuje na plan pierwszy, co spostrzegaczom powierzchownym daje powód do twierdzenia, że roz­wój ruchu ludowego jest tylko objawem społeczno-ekonomicznym. W państwach, mających ustrój konstytucyjny, naj­pilniejsze zadania polityki demokratyczno-narodowej mogą być de facto lub de jure, jeżeli nie całkowicie to częściowo urzeczywistnione w drodze działalności jawnej i legalnej w zakresie wewnętrznych stosunków politycznych.

Słusznie wykazano już gdzie indziej[4], że zmiana w cha­rakterze kwestii polskiej nie ułatwia wcale państwom za­borczym i nie przyśpiesza ostatecznego jej rozwiązania. Zmniejszają się raczej widoki przejścia do porządku dzien­nego nad tą kwestią wewnętrzną, „która stała się w ustroju państw rozbiorowych rodzajem nieuleczalnej choroby”.

Ten czynnik społeczny, który jest główną przyczyną zmiany charakteru kwestii polskiej dziś, przygotowuje po­średnio wystąpienie jej w bliskiej przyszłości na widowni polityki międzynarodowej w nowej postaci. Demokratyzacja społeczeństwa, której objawem jest rozwój ruchu ludowego w różnych formach i w różnym natężeniu, ale na całym ob­szarze ziem polskich, wytwarza stopniowo jedność wewnę­trzną sprawy narodowej i polityki narodowej. Nie ma jeszcze tej jedności w działalności praktycznej, ale istnieje już ona w świadomości ogółu.

Poczucie jedności narodowej, pomimo pozorów prze­ciwnych, jest coraz żywsze i nawet polityka trójlojalizmu[5] powodzenie swoje chwilowe zawdzięcza zawsze temu, że opinia publiczna sprawę ugody polsko-austriackiej, polsko-rosyjskiej lub nawet polsko-pruskiej łączyła i łączy z różnymi kombinacjami rozwiązania kwestii polskiej w ogóle, a nawet z kombinacją utworzenia w bliższej lub dalszej przyszłości Polski niepodległej. „Stańczycy” galicyjscy, „partia dworska” w zaborze pruskim, ugodowcy warszawscy[6] mieli i mają zwolenników swych programów we wszystkich dzielnicach, nie tylko w tej, w której działają, i ta masa słu­chała ich komendy politycznej dlatego, że we wskazaniach jej widziała obietnice zdobycia na zalecanej drodze Polski niepodległej.

Nasi rzekomi realiści nie uwzględniają najważniejszego, najbardziej realnego czynnika działalności politycznej, jakim jest wiara w żywotność własną, a zwłaszcza świadoma wola narodu. Dla nich realnym jest to tylko, co ma kształty wi­doczne, co można zmierzyć i obliczyć dokładnie, nie rozu­mieją bowiem, że prawa i urządzenia polityczne, że interesy państwowe, że stosunki społeczne są w pierwszym rzędzie wytworem myśli i woli ludzkiej, bezwiednej lub świadomej.

Uświadamianie tej woli, której wyrazem w naszej po­lityce narodowej jest dążenie do zdobycia niezależności pań­stwowej, polega na zastosowaniu jej natężenia do zapasu sił duchowych i materialnych. Ten zapas naszej siły narodo­wej rośnie, byłoby jednak lekkomyślnym twierdzenie, że dziś już jest dostatecznym dla urzeczywistnienia naszych dążeń, że nawet własny, naturalny jego przyrost wystarczy kiedyś do osiągnięcia celu ostatecznego naszej polityki narodowej, jeżeli warunki istniejące nie ulegną zmianie. Ale przypu­szczenie trwałości niezmiennej istnienia tych warunków by­łoby po prostu niedorzecznością. W naszych oczach zmienia się stosunek wzajemny dwóch państw zaborczych do siebie, przekształcają się ich interesy, powstają nowe, niespodzie­wane kombinacje w polityce międzynarodowej. W każdym razie prawdopodobieństwo pomyślnego dla naszej sprawy narodowej układu warunków jest stokroć więcej uzasadnionym, niż możliwość ich niezmienności, chociażby w stosun­kowo krótkim okresie czasu.

Prawdziwie realna i trzeźwa polityka musi w swych dą­żeniach i wskazaniach praktycznych o tym prawdopodobień­stwie pamiętać, musi nawet stosować się do niego w dzia­łalności praktycznej. Przyszła Polska niepodległa jest dla nas nie celem idealnym, ale koniecznym postulatem naszego istnienia narodowego w teraźniejszości. Gdybyśmy o możliwości urzeczywistnienia tego postulatu zwątpili, kwestia polska przestałaby istnieć, bo my przestalibyśmy być Polakami. Toteż najgorliwsi ugodowcy i lojaliści przechowują w głębi duszy, często nieświadomie, przekonanie, że Polska kiedyś będzie, nie spodziewają się tylko, żeby ich oczy ujrzały cho­ciaż w oddali mgliste zarysy ziemi obiecanej. Ci zaś, którzy są przeświadczeni, że Polska niepodległa istnieć nie może, myślą już tylko o najgodniejszym i najmniej przykrym zla­niu się naszej indywidualności narodowej z narodowością rosyjską lub niemiecką. Sentymentalizm polityczny nie po­zwala im tego powiedzieć wyraźnie, nie tylko na głos, publi­cznie, ale i po cichu, samym sobie. Historia nie daje nam przykładu narodu, który by pod obcym panowaniem przecho­wał swoją odrębność. Niektóre narody wieki całe pod obcą władzą pozostawały, nie tracąc swej indywidualności, ale tylko wtedy, gdy przeciw niej czynnie protestowały i do nie­podległości dążyły. I te narody właśnie odzyskały niepodle­głość. Przypuścić by więc chyba należało, że jesteśmy istotnie narodem wybranym, do którego doświadczenie historii nie stosuje się wcale, którego istnienie normują jakieś szcze­gólne prawa.

Ci, co drwią sobie ze starych polityków szlacheckich, którzy, nie biorąc w rachubę zmian w układzie stosunków politycznych, wierzyli niezachwianie, że sympatia dla nas Francji i interes Anglii każą tym państwom troszczyć się o odbudowanie Polski, są w gruncie rzeczy równie naiwni i śmieszni, gdy uroczyście wygłaszają przekonanie o trwało­ści warunków istniejących, albo nawet gdy zapewniają, jak pewien młody polityk, „nie obawiając się, ażeby rzeczywi­stość kiedykolwiek kłam im zadała”, że „interes państw zaborczych nigdy nie pozwoli na polityczną niezależność naszą”.

Nasi realiści polityczni są zazwyczaj nieukami polity­cznymi i zarazem doktrynerami, nie znają historii własnego narodu, zwłaszcza w epoce porozbiorowej, i nie mają poję­cia o historii dyplomatycznej państw europejskich. Gdyby tę ostatnią chociaż trochę znali, wiedzieliby, że plany i przy­puszczenia, które z pogardą nazywają fantastycznymi i utopijnymi, zajmowały, i to nawet niedawno, bardzo poważnych mężów stanu i znakomitych polityków, że sprawa utworze­nia Polski niepodległej nie wydawała się wcale wytrawnym dyplomatom mrzonką, że z możliwością tego faktu w pe­wnych warunkach liczyły się i liczą gabinety.

Niewątpliwie przyszła Polska niepodległa nie powstanie w tych granicach, ani w tej formie historycznej, w jakich istniała Rzeczpospolita w XVIII wieku. W ogóle niepodobna tych form zewnętrznych z góry określić, bo niepodobna prze­widzieć szczegółowo kombinacji politycznych, które by utwo­rzeniu Polski niepodległej dopomagały. Ale można powie­dzieć, że tę Polskę, bez względu na okoliczności, w jakich powstanie, zdobyć musimy krwią i żelazem, bo innych dróg i sposobów odzyskania niepodległości utraconej ani doświad­czenie historyczne nie podaje, ani rozumowanie trzeźwe i lo­giczne, liczące się z wymaganiami rzeczywistości, nie wska­zuje. I po wtóre, w jakiejkolwiek formie, w jakichkolwiek granicach ta Polska powstanie, chociażby była małym pań­stewkiem lub autonomiczną częścią wielkiej całości, jeżeli będzie organizacją żywotną, dążyć musi do owładnięcia obsza­rów, stanowiących jej dziedzictwo przyrodzone, określonych granicami naturalnymi, odpowiadającymi jej interesom na­rodowym i ekonomicznym.

Zaznaczyliśmy niejednokrotnie pewien brak w naszej umysłowości, mianowicie brak tzw. wyobraźni politycznej, tj. zdolności przedstawiania sobie w kształtach realnych zmian przyszłych, których istoty sobie uświadamiamy, do któ­rych dążymy. Ta właśnie zdolność, zdaniem wybitnego męża stanu, jest jedną z głównych przyczyn powodzenia polityki kolonialnej Anglii. Kilkanaście lat temu wydana została mapa przyszłego państwa anglo-afrykańskiego: oznaczono na niej przyszłe jego granice, miasta i koleje, które dopiero mają być zbudowane. Otóż z każdym rokiem granice i stan po­siadłości angielskich w Afryce zbliżają się coraz bardziej do tego zarysu idealnego. Zdobycze polityki kolonialnej angiel­skiej są jakby stopniową jego realizacją.

Bo musimy mieć nie tylko cel wyraźny, ale i plan okre­ślony, jeżeli działalność nasza ma być świadoma i konse­kwentna. Wybór środków zależy zupełnie od okoliczności, których przewidzieć niepodobna, ale kierunek polityki, dą­żność jej naczelna powinny być stałe. Nasza polityka naro­dowa inną miałaby energię i inne skutki, gdybyśmy sobie tę Polskę przyszłą realnie wyobrażali, gdybyśmy pamiętali nie tylko o celu bezpośrednim, ale i o ostatecznym wyniku każdego naszego czynu zbiorowego.

My natomiast, nie posiadając takiej wyobraźni realnej, mamy dosyć bujną fantazję polityczną, łatwo ulegamy złu­dzeniom, a łatwiej jeszcze frazesom, zwłaszcza mającym po­zór naukowy i pozytywny. Nasi realiści uważają za śmie­szną utopię myśl utworzenia w bliskiej przyszłości niepod­ległego państwa polskiego, chociaż wytrawni dyplomaci i mę­żowie stanu od czasu do czasu biorą poważnie w rachubę możliwość tego faktu. Ludzie, którzy nie znają abecadła nauk wojskowych, na podstawie słusznej uwagi, że społe­czeństwo polskie wykreśliło dziś ze swego programu polity­cznego walkę orężną o niepodległość, orzekają stanowczo, że powstanie zbrojne jest w warunkach obecnych zupełnie niemożliwe ze względów militarnych, co nigdy nie było poważnie dowiedzione. Fakt niewątpliwy, że okres zbroj­nych powstań należy do przeszłości i że dziś nikt o nich nie myśli poważnie, bynajmniej przyszłości nie przesądza. Prze­ciwnie, jak już wyżej zaznaczyliśmy, doświadczenie historyczne i zdrowy rozsądek mówią nam, że bez walki orężnej nie można sobie przedstawić realnie odzyskania niepodległo­ści Polski.

Ale ci sami realiści z powagą mężów stanu i uczonych socjologów, mającą źródło w ich nieuctwie i skłonności do złudzeń, wygłaszają takie puste frazesy, jak np. ten, że zwycięstwo zasad sprawiedliwości i ludzkości odbuduje nam Pol­skę, nie troszcząc się wcale, w jaki sposób ten fakt nastąpi. Drudzy znowu powtarzają w nowej formie starą utopię o federacji narodów europejskich, w której Polska zajmie na­leżne jej miejsce. Inni wreszcie w ludzi umysłowo i uczu­ciowo normalnych wmawiają potworną niedorzeczność, że naród, podzielony na trzy części, pod obcymi rządami zo­stające, chociaż wyrzeknie się myśli o odzyskaniu niepodle­głości, może nie przez krótki okres czasu, ale przez wieki całe zachować swą odrębność i jedność wewnętrzną, może samodzielnie się rozwijać.

Polityka realna, polityka rozumna – we wskazaniach swych praktycznych, w wyborze dróg i środków, nie powinna zabiegać zbyt daleko w przyszłość, bo nie może przewidzieć warunków działania, które wciąż się zmieniają, ani tym bar­dziej okoliczności nadzwyczajnych. Dlatego właśnie wysu­wanie na plan pierwszy dążenia do niepodległości w pro­gramach politycznych, zwłaszcza w programach stronnictw, całkowicie lub częściowo działających na gruncie legalnym, dopuszczających w pewnych warunkach kompromisy takty­czne jest niepotrzebne, a czasem nawet może być niewłaściwe, wtedy mianowicie, kiedy polityka narodowa ma przed sobą jasno wytkniętą drogę pośredniego działania, kiedy zadania chwili bieżącej wymagają na czas dłuższy zwrócenia na nie całego zasobu jej energii, kiedy w opinii publicznej nie ma znacznej różnicy zdań, przynajmniej o sprawach zasadniczych.

Dziś jednak, gdy we wszystkich trzech zaborach pa­nuje zupełne rozprzężenie polityczne, gdy chwieją się pod­stawy taktyki dotychczasowej tam nawet, gdzie na pozór były one najsilniej ugruntowane, gdy polityka ugodowa obałamuciła i pomieszała zaczynającą dopiero krystalizować się myśl polityczną społeczeństwa, gdy wreszcie, co najważniej­sza, masy ludowe domagają się coraz głośniej czynnej i sa­modzielnej roli w życiu publicznym narodu – w takiej chwili nie wolno kierować się wyłącznie względami korzyści lub szkody doraźnej. Nie wolno zamilczeć tego, o czym wyra­źnie i szczerze mówić należy ze względu na nasz interes własny, na nasze potrzeby polityczne, interes i potrzeby nie jednego stronnictwa i jednego zaboru, lecz całości narodo­wej. Dziś gdy w powszechnym rozwoju i zamęcie nasza po­lityka narodowa toruje sobie nowe szlaki, gdy wszystkie nie­mal stronnictwa reformują lub będą musiały wkrótce zre­formować swoje programy i zasady taktyczne, dziś potrzeba postawić i oświetlić taki drogowskaz, jakim jest przyszła Polska. Przyda się on tym nawet, którzy drogę właściwą znaleźli, ale nieraz bezwiednie z niej zbaczają.


 



[1] Popławski ma na myśli zapewne uroczystości związane z obchodami 100-lecia urodzin Adama Mickiewicza i wydaniem przez środowisko „Kraju” księgi rocznicowej pt. Książka zbiorowa ku uczczenia pamięci Adama Mickiewicza w stuletnią rocznicę urodzin poety, Petersburg 1898.

[2] Włodzimierz Spasowicz (1829-1906) – prawnik, działacz społeczny i publicysta. Należał do redakcji czasopisma „Wiestnik Jewropy”, od 1876 r. redagował warszawski miesięcznik „Ateneum”, w którym współpracowali m.in.: P. Chmielowski, I. Chrzanowski, B. Prus. Razem z Erazmem Piltzem Spasowicz redagował w Petersburgu tygodnik „Kraj” (1882-1909; od 1907 ukazujący się jako dziennik), przeznaczony przede wszystkim dla Polaków żyjących po wschodniej stronie Bugu. Promował w nim opcję prorosyjską i ugodową, był też współzałożycielem i działaczem reprezentującego taką linię programową Stronnictwa Polityki Realnej.

[3] Traktat pokojowy w Tylży pomiędzy cesarzem Francuzów Napoleonem Bonaparte i rosyjskim carem Aleksandrem I został zawarty w 1807 r. Rosja zobowiązała się w nim m.in. do uznania Księstwa Warszawskiego. W 1808 r. odbył się zjazd erfurcki – spotkanie Napoleona i Aleksandra.

[4] Ogólny rzut oka na sprawę polską w chwili obecnej, s. 7. Autorem rozprawy był Roman Dmowski.

[5] Trójlojalizm – postawa polityczna w okresie popowstaniowym. Jej podstawą było wyrzeczenie się dążeń niepodległościowych, podporządkowanie się władzom (trzech) państw zaborczych i walka o autonomię kulturalną i gospodarczą ziem polskich.

[6] Nazwy środowisk i stronnictw ugodowych, działających w poszczególnych zaborach pod koniec XIX wieku.

Najnowsze artykuły