Artykuł
Przeobrażenie metod walki

Pierwodruk: Przeobrażenie metod walki, „Przegląd Narodowy”, lipiec 1908, rok I, nr 7, przedruk za: Zygmunt Balicki, Demokratyzm i liberalizm. Studium socjologiczne, Kraków 2008.

 

 

 

We dwa lata po upadku – nie po klęsce – wojny narodowej 1831 r., znaleźli się żołnierze z jej szeregów, którzy pragnęli natychmiastowo ją wznowić: przedostać się z zagranicy do kraju, rozpalić umysły, nieostygłe jeszcze po ostatnim ruchu, powołać lud pod broń i podnieść na nowo sztandar powstania. W ten sposób powstała wyprawa partyzancka Zaliwskiego[1], a w pięć lat później – nieco już zmodyfikowany i pogłębiony w swym programie – spisek Konarskiego[2].

Jest to psychologia pod pewnymi względami par excelance polska, jeżeli nie będziemy dopatrywali się w niej jedynie naśladownictwa francuskich spisków republikańskich, wychodzących z założenia, że lud zawsze jest gotów do rewolucji i trzeba mu tylko dać bodziec i hasło. Ta skłonność do traktowania pewnych metod działania politycznego jako kanonów wiary narodowej, do brania środków za cele, do utożsamiania stanu społeczeństwa z własnymi nastrojami, pozostała do dziś dnia właściwością wielu polskich umysłów. Dążenia narodu nie są dla nich dynamicznym, a jednocześnie bardzo realnym i konkretnym wcielaniem w życie stopniowych etapów jego rozwoju dziejowego, lecz pewnego rodzaju oderwanym punktem wiary wyznawanej i głoszonej, statycznym ideałem przyszłości, który się kiedyś zrealizować musi, tymczasem zaś dążenia te sprowadzają się dla tych umysłów do pewnych metod działania, stałych i niewzruszonych, niezależnych od czasu i miejsca, od warunków i natury przeciwnika. Zmienia się podkład dziejowy dążeń, ale nie zmienia się organizacja umysłowa, zdolna operować jedynie pewnymi ustalonymi kategoriami politycznymi. Nie tylko stałość tych kategorii poczytuje się za stałość zasad, nie każde od nich odstępstwo bywa podawane jako odstępstwo od dogmatów wiary narodowej. W tym rozumieniu rzeczy sprzeniewierzaniem się wyznawanym zasadom będzie czy to modyfikacja, wprowadzona do przyjętych i uświęconych kategorii politycznego myślenia, czy rewizja ich, dokonana na podstawie przebytych doświadczeń, czy wreszcie konieczny ich rozwój, jako wynik zmienionych warunków bytu i działania.

Byłoby rzeczą zbyteczną podkreślać, jaki rozbrat wprowadza podobne stanowisko między uczuciowymi stanami społeczeństwa, szarpanymi ustawicznie przez fikcyjne wyrzuty sumienia, a koniecznością doskonalenia metod politycznych, rozszerzania ich podstaw i podnoszenia skali działalności do wyższego poziomu. Zdenerwowanie, w jakim żyją całe nasze pokolenia, ma w tym rozdźwięku niewątpliwie jedną ze swych przyczyn.

Kategorie polityczne o treści niezmiennej, metody polityczne niezdolne do ciągłego rozwoju – muszą się obniżać i ulegać zwyrodnieniu. Skoro dogmat pozostaje niewzruszonym, nagina się do niego wszystko, co mogłoby nim zachwiać; fakty oczywiste, warunki, które się podaje za przypadkowe, niepowodzenia, które się przypisuje czynnikom drugorzędnym. „Wszystko byłoby poszło dobrze, gdyby… i wszystko pójdzie dobrze, jeżeli…” – jeżeli dogmat będzie utrzymywany w całej swej czystości. Dogmat się utrzymuje, ale polityka na nim oparta staje się kopiowaniem samej siebie, potem – parodią, wreszcie – konwencjonalnym kłamstwem. A za te wszystkie eksperymenty myśli i czynu naród płaci zastojem, bezpłodnym wyczerpywaniem swych sił, częstokroć – klęskami.

Wysoce pouczające dla każdego, kto się uczyć z historii chce i umie, są przemiany, przez które przechodziła zasada walki w naszych dziejach porozbiorowych od chwili, gdy przestała być rozumiana wyłącznie jako wojna orężna.

Błędne jest mniemanie, jakoby zaniechanie programu walki zbrojnej nastąpiło doraźnie, pod wpływem ciosu, który mu zadała klęska 1863 r. W rzeczywistości – pierwotna, realna jego treść polityczna została już podkopana przez wypadki 1831 r.[3] Ówczesna wojna regularna, gdyby miała przed sobą cel polityczny, wyraźnie i konkretnie określony, posiadałaby niewątpliwie widoki zwycięstwa. Ale już wyprawa Zaliwskiego była pierwszym z symptomatów, powtarzających się w późniejszych usiłowaniach i próbach, że walka zbrojna, która miała być środkiem, prowadzącym do pewnych wyników, staje się już sama sobie celem. Przestano obrachowywać z przybliżoną chociażby ścisłością widoki zwycięstwa, nie zadawano już sobie pytania, czy chwila polityczna nie udaremnia z góry przedsięwzięcia, czy organizacja wewnętrzna społeczeństwa i jego usposobienie stoją na wysokości tak wielkiego zadania i jakie straty pociągnąć za sobą może niechybna przegrana. Wybuch zbrojny staje się postulatem apolitycznym, potrzebą czysto wewnętrzną, dogmatem i kategorycznym nakazem wiary narodowej, którego wprowadzenie w czyn warunkuje się tylko możnością wykonania, ale nie zależy ani od warunków zewnętrznych, ani od stosunku sił obu stron walczących, ani od bilansu zysków i strat zamierzonego przedsięwzięcia. Wszystko zastępowała mglista wiara w „poruszenie ludu”, które samo było poruszone dopiero w teorii. Mamy tu już przed sobą polityczne zwyrodnienie programu walki zbrojnej.

Na tak już przygotowanym gruncie wyrosły i rozwinęły się wypadki 1863 r. Wszystko, co robiono dla jakiego takiego umocnienia treści politycznej gotującego się kroku – i wzmożona agitacja wśród ludu, i gorączkowe organizowanie społeczeństwa, i zabiegi dyplomatyczne – pochodziło z potrzeby podparcia zamierzeń z góry już powziętych i wewnętrznie postawionych, a nie było bynajmniej szeregiem przesłanek, z których logicznie wypływałby program ruchu zbrojnego, jako wniosek polityczny. Warunki naginano do planu działań, a nie plan działań do warunków, środek był sam w sobie celem. Przy takim założeniu powstanie nie mogło być niczym więcej, jak beznadziejną krwawą ofiarą na wewnątrz i równie beznadziejną zbrojną demonstracją na zewnątrz.

Równolegle, ale zupełnie niezależnie od tak postawionego programu walki, rozwijała się praca narodowa, podejmowana siłami władz miejscowych Królestwa Kongresowego, a później przeważnie siłami samego społeczeństwa. Nie była ona ujęta w żaden program narodowy, który by się ugruntował w opinii i połączył organicznie z jedynie dostępnym dla ówczesnych szerokich kół patriotycznych programem walki zbrojnej: dwie metody, z których jedna była zbyt widocznie środkiem tylko (chociaż sama w sobie miała aż za nadto racji bytu), druga zaś stała się celem (chociaż w swym założeniu powinna była pozostać wyłącznie środkiem) – nie mogły wytworzyć syntetycznego połączenia, w którym jedna uzupełniałaby drugą. Dwoistość ta uwydatniła się ze szczególną siłą w ruchu 1861-1862 r.[4] Z jednej strony – dążenie do pracy wewnętrznej i do stopniowego rozszerzenia praw polityczno-narodowych, nie podniesione jeszcze do godności programu całego narodu, z drugiej – dążenie do wybuchu zbrojnego, a właściwie do uczynienia go nieuniknionym. Ten drugi kierunek musiał wziąć górę nad pierwszym.

W okresie reakcji popowstaniowej oba kierunki skarlały i wyzbyły się zupełnie politycznej treści. Program „pracy organicznej” przestał być narodowym, a stał się indywidualnym, program walki zbrojnej oglądał się wyłącznie na wojnę lub rewolucję europejską.

Ruch odrodzenia wewnętrznego, rozpoczęły w ósmym dziesięcioleciu, wziął za punkt wyjścia syntezę rozbieżnych dotychczas kierunków. Bierności przeciwstawiał obronę czynną, „pracy organicznej” – wzmaganie dóbr narodowych i ożywioną polityczną myślą walkę o każdą piędź tych dóbr na wszystkich polach, polityce powstańczej – rozsadzanie krępujących form bytu siłą własnej mocy, rozrostu i prężności narodu. Powstało nowe pojęcie środków działania w polityce narodowej: walka, która by była zarazem pracą, i praca, która by była zarazem walką.

Program ten był wprowadzany w czyn przez lata całe i nie szedł bynajmniej w kierunku najmniejszego oporu, dzięki temu właśnie, że nie brał za punkt wyjścia zasad oderwanych ani formuł dogmatycznych, lecz istotne, najpilniejsze potrzeby narodu i plan jego odrodzenia. Pod tym względem różnił on się w swych metodach zasadniczo od ruchu socjalistycznego, który z hasła walki (na wewnątrz i na zewnątrz społeczeństwa) zrobił główne wskazanie swej polityki i sprowadził do niego całą treść swej psychologii. Pracę pozytywną nad warstwami pracującymi, jak ich oświatę ogólną i obywatelską, jak związki zawodowe i ruch spółdzielczy, uznał z góry za niemożliwą, „walka” zaś, przy braku wszelkiego pola do realnego starcia sił, szła w kierunku najmniejszego oporu i stawała się coraz bardziej papierową, coraz wyraźniej demagogiczną i coraz wszechstronniej negatywną. Na małą skalę powtórzyło się z nią w pewnej mierze to samo, co spotkało niegdyś program walki zbrojnej – środek stał się sam w sobie celem. Od błędu podobnego ustrzegło ruch narodowy mocne poczucie realności obok wysokiego, a więc syntetycznego, punktu widzenia na całość zadań narodu.

Ponieważ warunki otaczające nie dawały żadnego niemal pola do prowadzenia regularnej walki nie tylko politycznej, ale nawet narodowo-społecznej, skupił on przede wszystkim swoje usiłowania na pracy wewnętrznej, za to wprowadził ją na takie tory, że wyniki jej stanowiły o nowym zupełnie układzie sił politycznych narodu i były same w sobie zwycięstwem nad tendencjami, dążącymi przede wszystkim do zahamowania rozwoju tych sił. Nie przybierając form starcia bezpośredniego, tj. walki zewnętrznej, praca narodowa tego okresu była w istocie swej walką dziejową o najważniejsze podstawy bytu narodu, o jego samowiedzę i niezależność duchową.

Przyszły lata burzliwe. Kierunek narodowy, reprezentowany przez stronnictwo demokratyczno-narodowe, z góry trafnie ocenił położenie pod tym względem, że ani wojna japońska, ani wewnętrzne zamieszki w Rosji nie otworzyły pola do zasadniczej zmiany środków działania w polityce narodowej, że można było i należało rozwinąć tylko te metody akcji, które zostały już objęte programem dotychczasowym, ale nie znajdowały w okresie poprzednim możliwych warunków zastosowania: była to walka o prawa języka polskiego na gruncie szkoły i gminy, w oczekiwaniu chwili, gdy rozwój wypadków postawi na porządku dziennym zagadnienia prawno-państwowe. Przebieg „rewolucji” w Rosji i jej wyniki najzupełniej usprawiedliwiły to stanowisko.

Ruch rosyjski i stosowane przezeń sposoby działania, a zwłaszcza nastrój ogólny umysłów w całym państwie, nie mogły nie wywrzeć pociągającego wpływu na pewien przynajmniej odłam społeczeństwa polskiego, a pośrednio, w formie rozchodzących się fal, nawet na szerokie koła mało jeszcze wyrobionej opinii. Usiłowano przeszczepić na nasz grunt – chwilami nie bez powodzenia – metody rosyjskiej walki rewolucyjnej, jak: strajki powszechne, terror, rozruchy uliczne, które tam miały prowadzić prostą drogą do wybuchu zbrojnego, a skończyły się na szeregu nieskoordynowanych wybuchów zbrojnych, bądź zupełnie chybionych, bądź stłumionych brevi manu[5].

Ruch narodowy w Królestwie nie poddał się tym wpływom i odrzucił rewolucyjne metody walki rosyjskiego pochodzenia, a to z dwóch zasadniczych względów. Po pierwsze, nauczony doświadczeniem dawnych walk zbrojnych, liczył się już poważnie z warunkami, z widokami powodzenia i z możliwymi następstwami, wiedział, że się nie przyjmuje bitwy na terenie dla przeciwnika najkorzystniejszym, przy tym na broń najsprawniej działającą w jego ręku, zwłaszcza gdy idzie o kresy państwa; losy grudniowego wybuchu w Moskwie[6], a jeszcze bardziej – „Rzeczypospolitej Łotewskiej”, stwierdziły z całą stanowczością słuszność tych poglądów. Po wtóre, stosowanie tych samych metod walki pociągało za sobą w sposób nieunikniony jedność ruchu, a w logicznym następstwie również tożsamość haseł, ku czemu i bez tego nie brakło w naszym społeczeństwie niebezpiecznych pokus i podniet. Dziś dla nikogo, trzeźwo patrzącego na rzeczy, nie może ulegać wątpliwości, że odrzucenie rewolucyjnych metod walki w dążeniach narodowych uchroniło kraj od klęsk ciężkich, może niepowetowanych, których doniosłości i rozmiarów niepodobna dziś nawet w przybliżeniu określić.

W kołach socjalistycznych i radykalno-narodowych znalazł się wszelako odłam, w którego uczuciach i umyśle skojarzył się prąd rewolucyjnych powiewów ogólnopaństwowych z tradycjami narodowych ruchów zbrojnych i przejawił się w odpowiednich dążeniach powstańczych. Hasło w tym duchu rzucone, jeżeli je brać na serio, stało się po prostu konwencjonalnym, choć może nieświadomym, kłamstwem politycznym. Nie było literalnie ani jednego czynnika, potrzebnego do przeprowadzenia tego rodzaju metody walki, improwizacja zaś podobnego ruchu mogłaby co najwyżej przypomnieć epizody takie, jak wyprawa partyzancka Zaliwskiego, lub ruchawka siedlecka 1846 r. [7] Opinia, lubo chwilowo zbita z tropu zarzutami „kontrrewolucji”, rzucanymi na kierunek narodowy, zrozumiała położenie i złożyła tym dowód, że te lub inne metody walki politycznej przestały być dla niej dogmatycznymi artykułami wiary, że jest już zdolna oceniać rzeczowo ich wartość i celowość.

Pomimo to wszystko, dawna tradycyjna skłonność podnoszenia metod i środków politycznych do godności zasad przewodnich i dążeń niewzruszonych, nie zeszła do dziś dnia ze sceny. Ostatnie lata burzliwe stały się nowym laboratorium dogmatów politycznych, aczkolwiek swym charakterem wszechstronnej połowiczności i bękarcich skojarzeń jak najmniej nadawały się do tego. Jak po każdym powstaniu pozostawali ludzie, którzy w dalszym ciągu żyli w atmosferze wspomnień, przenoszonych na chwilę bieżącą, tak i dziś są jeszcze umysły, tkwiące w zupełności w tak niedawnym chronologicznie, a politycznie tak już odległym okresie lat wyjątkowych, gotowe zalecać w dalszym ciągu stosowane wówczas środki działania, biadając nad tym, że się nie robi obecnie tego, co się robiło wtedy, i powtarzając na starą nutę: „wszystko byłoby inaczej poszło, gdyby… i wszystko pójdzie inaczej, jeżeli…” – jeżeli przepraktykowane – z tak małym zresztą nawet wówczas powodzeniem – metody polityczne będą na nowo w ruch puszczone.

Należy tu podkreślić fakt wysoce charakterystyczny. Dogmatycznemu zwyrodnieniu nie ulegają nigdy metody, które w przeszłości okazały się skutecznymi, współcześnie zaś posiadają wszystkie warunki dalszego powodzenia – po prostu dlatego, że zachowują całą swą żywotność, że nie wymagają podnoszenia ich do wysokości prawd niewzruszonych i nakazów kategorycznych, gdyż samo życie odnawia wciąż ich treść, ciągle świeżą. Skostnienie metod działania w zasady dogmatyczne zjawia się zawsze wtedy, gdy mają za sobą tradycję niepowodzeń, a zwolennicy ich nie mogą lub nie chcą szukać dróg nowych; wtedy chcą oni dawne metody wyryć w kamieniu, w formie przykazań, podawanych do wierzenia wyznawcom. Tak było z metodą ruchów zbrojnych u nas, tak było z metodami terroryzmu i zaburzeń w Rosji.

Szybko rozwijający się bieg wypadków w czasach ostatnich, zamknął bezpowrotnie pole działania niektórym metodom, praktykowanym w okresie lat burzliwych, przynajmniej o tyle, o ile miałyby być stosowane celowo, i skutecznie otworzył natomiast nowe pola dla nowych środków. Do tych należy przede wszystkim niedostępna dotychczas dla nas w Państwie Rosyjskim metoda walki czysto politycznej, zarówno parlamentarnej, jak i pozaparlamentarnej. Wobec nowego przetasowania kart, jak zresztą zawsze w momencie przeobrażeń, trzeba się jak najbardziej wystrzegać wszelkiej rutyny, wszelkiego inercyjnego kroczenia dawnymi szlakami, tym bardziej wszelkiego folgowania popędom, a natomiast ważyć należy skrupulatnie warunki i następstwa każdego posunięcia na szachownicy politycznej. Rozumieją to w znacznym stopniu lepiej te żywioły, które nie były w swoim czasie wciągnięte w sam wir praktyki dotychczasowych metod działania, niż te, co nabyły w tym wirze pewnych nawyknień myśli i pewnej rutyny, nie dających się tak łatwo odwrócić.

Nie można się dziwić, że w społeczeństwie naszym, które dotychczas właściwie nie żyło życiem politycznym, otwarcie nowej areny działalności czysto politycznej, lub ściślej mówiąc – pola dla metod konstytucyjnych, podniosło wiele kwestii, rozstrzygniętych już dawno w dwóch innych dzielnicach – w Galicji i Wielkopolsce, lecz które w naszej są jeszcze sporne. Ale właściwości umysłowe, o których wyżej była mowa, zawsze gotowe podnosić środki działania do godności zasad narodowych, zniewalają niektóre żywioły uważać te kwestie sporne stanowczo za bezsporne, ale w sensie negatywnym. To, co nie było objęte dotychczasowymi metodami postępowania, jest już w ich mniemaniu sprzeniewierzeniem się wyznawanym zasadom, środki zaś działania, stosowane w okresie burzliwym, które za wszelką cenę chcą utrzymać, stają się dla nich celami i wypełniają sobą całą treść ich programu.

Jeżeli żywioły, o których mowa, godziły się całkowicie na potrzebę wysłania przedstawicielstwa polskiego do pierwszej i drugiej Dumy, to z tego głównie powodu, że nowa Izba stanowiła jeszcze w ich oczach nieodłączną część składową dokonywającego się przewrotu i miała ukoronować nasze dążenia sankcją ustawodawczą, bez jakiejkolwiek akcji politycznej z naszej strony, po prostu wskutek postawienia żądań ze strony Koła Polskiego i kraju. Gdy ta nadzieja zawiodła, gdy nadto przyszła reakcja i środki represyjne, słowem, gdy się okazało, co było dla każdego nieco trzeźwiejszego umysłu z góry do przewidzenia, że potrzeba będzie długiej, mozolnej i umiejętnej walki politycznej na wszystkich dostępnych dla nas polach, nim nastąpi zwrot w pojęciach Rosji urzędowej i nieurzędowej i utrwali się inny system rządzenia – nowe te i złożone perspektywy już się nie mieszczą w zasobie pojęć tych umysłów, które jeszcze nie przeżuły niedawno minionych faktów. Począwszy od trzeciej Dumy, dalsze prowadzenie jakiejkolwiek akcji politycznej na zewnątrz uznały one za bezcelowe, później za szkodliwe, wreszcie za „przeniewierstwo” zasadom narodowym.

Jako jedyną metodę w polityce ci immobiliści uznają takie tylko wystąpienia, które w ten lub inny sposób przejawiały się dawniej, zrosły się z ich pojęciami i stężały w dogmatyczną zasadę, mianowicie zaznaczanie i robienie bezwzględnej opozycji. Każdy krok parlamentarny, każde posunięcie polityczne oceniają tylko z jedynego punktu widzenia: czy są one i w jakim stopniu wyrazem opozycji? Jeżeli kwestia staje na innym gruncie, jeżeli toczy się akcja nieco bardziej złożona, wymagająca skomplikowanych poruszeń i zmierzająca do osiągnięcia pośrednich rezultatów, kwestia ta lub akcja staje się natychmiast przedmiotem „bezwzględnej opozycji”. Jest to pojmowanie walki politycznej, dorównywające swym poziomem pojęciu bójki na cepy, jako walki orężnej.

Opozycja jest jednym ze sposobów walki politycznej, niezbędnym dla określenia terenu tej walki, i częstokroć bywa bardzo skutecznym posunięciem, gdy jest… skutecznym, ale zawsze musi pozostać tylko środkiem działania, z chwilą bowiem, gdy staje się sama w sobie celem, służy już tylko do zadowolenia swych zwolenników, a co gorsza do zadowolenia… przeciwnika, którego zwalczać chciała. Wtedy staje się prawdziwie niebezpieczną. Jak pojęcie walki w głowach socjalistów zawładnęło stopniowo całym ich polem widzenia i całą sferą ich myśli i przeniosło się na wszystko, co im się pod jakimkolwiek względem przeciwstawiało, tak samo pojęcie opozycji w umysłach, stężałych w rutynie działalności, ruguje z nich wszelkie inne koncepcje polityczne, a wobec zbyt widocznej często bezcelowości swojej w stosunku do tych sił, przeciwko którym pierwotnie się zwracała, idzie w kierunku najmniejszego oporu i kończy na tym, że staje się przede wszystkim opozycją przeciwko tym, co inaczej niż ona myślą. Jak w swoim czasie mawiano słusznie o partii socjalistycznej, że jest „organizacją, mającą na celu obronę przeciwko wszystkim, co mogą szkodzić tej organizacji”, tak samo kierunek podobny stać się musi siłą rzeczy „organizacją, mającą na celu opozycję przeciwko wszystkim, co jej oponują”. Rezultatem ostatecznym, do którego dochodzi wszelka krańcowa opozycja, jest mimowolne zetknięcie się z przeciwległym krańcem, toteż i w danym razie doszło się do kampanii przeciwko polityce słowiańskiej, stronnictwu demokratyczno-narodowemu i Kołu Polskiemu, prowadzonej równolegle z „prawdziwymi Rosjanami”, Niemcami i syjonistami. Usługi, jakie im w tym względzie oddała nasza opozycja, są bądź co bądź duże.

„W polityce – powiedział Lamy – bierze się często wspomnienia za idee”. Wiele pokoleń u nas sprowadzało myśl polityczną do wspomnień i marnowało przez to zawsze chwilę bieżącą. Negowanie polityczno-konstytucyjnych metod walki jest faktycznie odrzucaniem zdobyczy konstytucyjnych, cofaniem się dobrowolnym z tego pola działalności, które było zawsze przedmiotem naszych dążeń; co gorsza, jest to sprowadzaniem przeciwnika – jak niegdyś w walkach orężnych – na taki grunt, na którym był zawsze najsilniejszy i najsprawniejszy, na grunt walki nie normowanej prawem, przenoszącej nas na powrót w czasy przedwojenne.



[1] Józef Zaliwski (1797-1855), uczestnik powstania listopadowego, był jednym z najskuteczniejszych dowódców partyzanckich w 1831 r., potem na emigracji. W 1833 r. zorganizował wyprawę do Polski, do której nawiązuje Balicki, mającą na celu organizację partyzantki, a potem wybuch kolejnego powstania. Skończyła się ona niepowodzeniem.

[2] Szymon Konarski (1808-1839), powstaniec listopadowy, działacz niepodległościowy na emigracji, wziął udział w wyprawie Zaliwskiego z 1833 r. W 1835 r. przebywał w Wolnym Mieście Krakowie, później przedostał się do Królestwa Polskiego, gdzie starał się zjednoczyć organizacje konspiracyjne, zwłaszcza radykalne (w Związek Ludu Polskiego). Aresztowany w 1838 r., rok później został rozstrzelany.

[3] Autor ma na myśli niepowodzenia powstań listopadowego i styczniowego. Balicki wielokrotnie sięga do tej tematyki, by pokazać nieracjonalność romantycznej polityki polskiej, której przejawem były właśnie kolejne powstania.

[4] Balicki ma na myśli z jednej strony ustępstwa i poszerzenie zakresu swobód w Królestwie Polskim poczynione przez cara Aleksandra III wskutek narastającego niezadowolenia Polaków (przejawiającego się m.in. demonstracjami i protestami), działań Aleksandra Wielopolskiego i mieszczaństwa warszawskiego, a z drugiej – konspirację Czerwonych, dążących do wybuchu powstania.

[5] Brevi manu – łac. dosł. krótką ręką; tutaj: bez zwłoki.

[6] Autor przywołuje zaburzenia, do jakich doszło w grudniu 1905 r. w Moskwie, gdzie najpierw (20 XII) wybuchł strajk, który po dwóch dniach przerodził się w powstanie, stłumione przez wojska carskie.

[7] Ruchawka siedlecka, podjęta przez Pantaleona Potockiego (1817-1846) próba wsparcia powstania krakowskiego. Atak oddziału powstańców na rosyjski garnizon w Siedlcach zakończył się fiaskiem. Potocki został schwytany i powieszony 3 maja 1846 r.

Najnowsze artykuły