Artykuł
Wobec nowego położenia

Pierwodruk: „Przegląd Narodowy”, czerwiec 1908, rok I, nr 6, przedruk za: Zygmunt Balicki, Demokratyzm i liberalizm. Studium socjologiczne, Kraków 2008.

 

 

 

Każdy okres przełomowy, poczynając od kataklizmów dziejowych a kończąc na prostych wstrząśnieniach, zmieniających tylko układ stosunków, zostawia po sobie głębokie ślady w umysłach tych wszystkich, co doznali w nich zawodów i niepowodzeń, ślady, które do pewnego stopnia z góry przewidzieć i określić można.

Jeżeli przełom był klęską, sięgającą aż do podstaw bytu – jak np. wypadki 1863 r. – wywołuje on wśród tych, którzy szli za ruchem, ale go nie tworzyli, dążenie do zupełnego zerwania z najbliższą przeszłością, do oparcia wskazań politycznych na nowych całkowicie podstawach, będących przeciwstawieniem dawnych zasad i dążeń.

Ale obok tego każdy ruch, zakończony niepowodzeniem, posiada w swym łonie żywioły, które, biorąc w nim czynny udział, dążyły do jego zaostrzenia, usiłowały doprowadzić do krańców swe zasady przewodnie, później zaś przypisują przegraną temu, że nie były one wprowadzane w życie w całej rozciągłości i w swej czystej formie, że się zbyt liczono z warunkami. Po przebytych niepowodzeniach psychologia tych „nieprzejednanych” – jak się lubią nazywać – podlega zawsze i nieubłaganie prawu zwyrodnienia. Ci, co się nie liczyli z faktami już podczas samego ruchu, zastępują szybko dawne zasady formułami zupełnie już uniezależnionymi od czasu i miejsca, twierdzą, że w stosunkach nic się nie zmieniło ponieważ te zasady nie zostały urzeczywistnione, i całą treść swej polityki sprowadzają do przestrzegania „czystości i nienaruszalności” programu, który niegdyś wyznawali. Zwyrodnienie polega na tym, te to, co było dawniej środkiem, staje się obecnie celem, a to, co było taktyką, zamienia się na wskazania zasadnicze, że wszystkie fakty naciąga się z góry do swych założeń, myśl polityczną zastępuje się tendencyjnością, program – skostniałymi formułami, a jakiekolwiek istotne dążenia i cele – walką z przeciwnikami tych formuł. Umysły popadające w rutynę nie są już zdolne poradzić sobie z nawałem zmienionych warunków i nieznanych im dotąd czynników, żyją dawnym kapitałem myśli i wtłaczają wszystkie nowe zjawiska w ramy zacieśnionego swego horyzontu. Każdy ruch żywszy zostawia po sobie takie powstrzymane w dalszym swym rozwoju kierunki: są to obumierające gałęzie na zdrowym wprawdzie pniu wyrosłe, ale niezdolne już do wciągania w siebie soków odżywczych i skazane na uschnięcie.

Po roku 1863 zostało się wielu, którzy taktykę powstańczą podnieśli do wysokości jedynego programu polityki narodowej
i duchowo żyli nadal wśród stosunków i pojęć epoki poprzedniej. Ruch socjalistyczny u nas, w okresie rozbicia pierwszych prób swej propagandy, przez dłuższy czas żył kultem swych dawnych haseł, które zamienił w dogmatyczne formuły i całą pracę swej wyczerpanej myśli zwrócił w kierunku pilnowania niepokalanej czystości swych zasad i niezmienności swego programu. Odnowienie skostniałego ruchu przyszło dopiero wtedy, gdy ten doszedł do zrozumienia otaczających go warunków, przyjął najważniejsze dążenia narodowe, ale zarazem sprzeniewierzył się uznawanym dotychczas za niewzruszone dogmatom czystości socjalistycznej wiary.

Społeczeństwo, które po przeżyciu doniosłych wypadków może z siebie tylko wyłonić albo negację dotychczasowych swych zasad politycznych, albo negację wszystkiego, co dąży do rewizji tych zasad, jest społeczeństwem duchowo chorym, jak nasze po roku 1863. Ostatnie wstrząśnienie, któreśmy przeżyli, nie było katastrofą tak głęboką, żeby skłaniało umysły do zerwania zupełnego z dawnymi dążeniami, natomiast pozostawiło po sobie dość zawiedzionych nadziei; żeby mniej żywotne spośród tych umysłów i mniej zdolne do odradzania się duchowego przy zmienionych warunkach pchnąć na tory zasklepienia swych pojęć dotychczasowych w formy nieruchome i utworzyć, obok wartkiego prądu rozwijającego się życia politycznego i myśli politycznej, martwą łachę stojącej wody.

Społeczeństwo zdrowe i żywotne, plastyczne i zdolne do postępu w każdych nowych warunkach, jak z jednej strony nigdy nic nie uroni ze swych przyrodzonych dążeń dziejowych, lecz przeciwnie pogłębi je i rozszerzy w miarę wzmagania się na siłach, zachowując w całej pełni istotę swych tradycji politycznych, tak z drugiej strony odżywiać będzie nieustannie te tradycje nowymi dorobkami i doświadczeniami i przystosowywać swą politykę do zmieniających się ustawicznie warunków. To nie pozwoli jej nigdy zasklepić się w gotowych na wszelakie możliwe przypadki receptach, spisanych wśród odmiennych okoliczności; nie troszcząc się o to, czy wytrzymały one próbę przebytych doświadczeń.

Dane polityczne, stanowiące punkt wyjścia praktycznych wskazań postępowania, zmieniają się nie tylko w chwilach wyjątkowych wstrząśnień i przełomów, zmieniają się ciągle, razem z naturalnym biegiem życia i wypadków, i to tym szybciej, im natężenie tego życia jest większe. Zapoznawanie tak prostej zdawałoby się prawdy jest właśnie pierwszym symptomatem kostnienia myśli politycznej. Poczyna się ono od tego, że za jedyne dane polityczne bierze się formy prawne życia, mianowicie obowiązujące ustawy, przepisy i rozporządzenia, które się uważa za samą jego treść, za jedyny wyraz realnego układu sił i stosunków. „Nic się nie zmieniło, ponieważ takie a takie postulaty nie zostały urzeczywistnione, wyszły takie a takie rozporządzenia, dążące do przywrócenia status quo ante”, – oto jest rozumowanie umysłów „nieprzejednanych”, jak w danym jednak razie – nieprzejednanych wobec zjawisk otaczających i wobec logiki faktów. Rzecz ciekawa, że na grunt tej czysto postulatywnej polityki schodzą ci, którzy niegdyś, w łonie stronnictwa demokratyczno-narodowego, najsilniej przeciwko takiej właśnie polityce powstawali i daleko szerszą i pełniejszą treść wkładali w swe dążenia.

Ustawy i rozporządzenia w państwie są rzeczą wtórną, zależą one – a jeszcze bardziej sposób ich wykonywania – od ogólnego układu sił zewnętrznych i wewnętrznych, od polityki państwa, wreszcie od roli, jaką w nim odgrywa żywioł zainteresowany. Dopóki te czynniki zasadnicze nie ulegną zmianie, nasze położenie prawne pozostanie zawsze niepewnym, nietrwałym i pozbawionym wszelkich rękojmi. Jeżeli porównamy położenie Galicji z położeniem Wielkopolski choćby w okresie dwudziestopięcioletnim od 1880 do 1905 r., to stwierdzimy łatwo, że w oderwaniu od wszelkich zmian ustawodawczych, a więc przy istnieniu tych samych praw, w Galicji wzrastał szybko nie tylko wpływ żywiołu polskiego na sprawy państwa, ale również zakres taktycznych swobód narodowych i obywatelskich, wówczas gdy w Wielkopolsce ta sama sfera zacieśniała się ustawicznie. Istnieją więc przecie jakieś czynniki bardziej zasadnicze w polityce, niż ustawy i rozporządzenia. Polityka narodowa, która by wszystkie swe zabiegi skierowała bezpośrednio i wyłącznie ku osiągnięciu zdobyczy ustawodawczych, traciła zaś z oczu owe czynniki, stanowiące o układzie ogólnym sił i stosunków, warunkujące w ostatniej instancji samą możliwość, a następnie i trwałość owych zdobyczy, byłaby z góry skazana na bezpłodne szamotanie się bez żadnych widoków powodzenia. Nie dość na tym: polityki podobna zeszłaby wkrótce do roli zabiegów jednego ze stronnictw w państwie (choćby w danym razie stronnictwa narodowego), domagającego się pewnych reform z zakresu spraw wewnętrznych tego państwa. Czy na to ma zejść i nasza polityka narodowa?

Sądząc z niektórych przejawów opinii, można by sądzić, iż rzeczywiście istnieją pewne jej prądy, staczające się bezpośrednio do tej roli. Zamiast podnosić naszą politykę narodową do wysokości siły czynnej, wpływającej na pożądany układ stosunków, sprowadzają ją one do roli bezpłodnej opozycji, stawiającej pewne postulaty i „domagającej się” ich urzeczywistnienia. Domagać się w polityce można tylko w imię czegoś, w imię pewnej wspólności gruntu, która zawsze istnieje wśród różnych stronnictw jednego narodu w zakresie spraw jego wewnętrznych, ale nie istnieje wcale wśród społeczeństw narodowo różnych, a zwłaszcza wrogich sobie.

Polityka postulatów ustawowych, właściwa kierunkom liberalnym i socjalistycznym i przez nie do nas wprowadzona, miała jeszcze jakąkolwiek rację bytu w chwili przełomu i powstawania form przedstawicielskich w Rosji, w chwili, gdy były powszechnie stawiane kwestie potrzeb rożnych odłamów ludności w państwie, ale nigdy nie odpowiadała ani duchowi, ani programowi kierunku demokratyczno-narodowego. Dziś, przy obecnym ukształtowaniu się stosunków w Dumie, obniżyłaby ona niechybnie sprawę polską do rzędu spraw „obcoplemieńców", domagających się uwzględnienia swych żądań, a więc do poziomu dziesięciorzędnej sprawy wewnętrznej w państwie, i zajęłaby dobrowolnie pozycję, na którą najzawziętsi jej przeciwnicy usiłują ją wprowadzić.

Część naszej opinii – i to niestety opinii narodowej – wkracza niewątpliwie na płytkie mielizny polityki liberalnych postulatów narodowych i, sama o tym nie wiedząc, schodzi zupełnie na grunt polityki dzielnicowej: wszystkie zjawiska życia publicznego zaczyna ona oceniać wyłącznie z ciasnego punktu widzenia doraźnych zysków, a w ich braku – z punktu widzenia opozycyjnych zadowoleń, zatraca zaś zupełnie poczucie polityki ogólnonarodowej, patrzącej w dalszą przyszłość i działającej w kierunku zmiany w układzie realnych sił, od których ta nasza przyszłość zależy.

Kto chce oddziaływać na ukształtowanie się owych sił, musi przede wszystkim dokładnie zdawać sobie sprawę z wszelkich zmian, jakie w ich łonie zachodzą, regestrować fakty ściśle i wiernie, ważyć skrupulatnie znaczenie i rolę każdego czynnika i z tych przesłanek dopiero wyprowadzać drogi i zadania polityki narodowej. Ci, co nie są już zdolni do ciągłego sprawdzania i rozwijania swego programu, poprzestają na dziecinnym, bezmyślnym powtarzaniu sobie i innym, że nic się nie zmieniło, a więc można żyć nadal dawnymi formułami postępowania, a co gorsza – upraszczają je aż do jednej jedynej recepty – mniej lub więcej silnego zaostrzania tonu opozycyjnego. Dziś już nawet studenci z socjalistycznego obozu postąpili więcej w sztuce prowadzenia polityki.

 

* * *

 

O nowym układzie stosunków politycznych, który się wytworzył w ostatnim pięcioleciu, mówiło się już u nas wiele. Opinia nasza niby uznaje, że zaszły w nich zmiany zasadnicze, ale nie oswoiła się dotąd należycie z wnioskami, które stąd wypływają, a zwłaszcza nie powiązała ich z naszą polityką narodową.

Wojna japońska, w znacznie wyższym stopniu, niż tzw. rewolucja rosyjska, która była bezpośrednim jej następstwem, zmieniła zasadniczo układ sił międzynarodowych, i to przede wszystkim na punkcie tych państw, od których najbardziej zależą losy naszego narodu. Rosja została na zewnątrz i na wewnątrz osłabiona i przestała odgrywać rolę osi, około której obracała się polityka międzynarodowa jeszcze przed kilku laty, państwo zaś niemieckie wzmocniło znacznie swe stanowisko mocarstwowe i stało się punktem środkowym polityki europejskiej.

Nie było jeszcze przykładu w dziejach, żeby Niemcy nie wyzyskały czynnie sposobnej chwili do dalszej ekspansji. Umieją one czekać czasem stulecia całe (jak po Grunwaldzie), ale najmniejsze osłabienie sąsiadów wywołuje zawsze nowy krok zaborczy. Obecnie pchają je do tego zarówno instynkty rasowe, jak rozrośnięty nadmiernie militaryzm na lądzie i morzu, przeludnienie szukające ujścia, położenie gospodarcze, wymagające coraz to nowych rynków zbytu, wreszcie względy polityki wewnętrznej i osobiste właściwości monarchy. Państwo Hohenzollernów[1] gotuje się do nowego rozlewu, i to w kierunku całej linii wschodu i południowego wschodu – od Bałtyku aż do Konstantynopola.

Przygotowywać nowe zabory to nie znaczy w polityce współczesnej gotować się do wypowiedzenia wojny sąsiadom; dziś zamiarom takim toruje drogę szereg nie tylko pokojowych, ale i „przyjacielskich” kroków. Najważniejszym z nich jest pozyskanie stanowczego wpływu na politykę zewnętrzną, a następnie i na wewnętrzne sprawy mocarstw ościennych, zupełnie tak jak było z Polską przed rozbiorami. Rosję popycha się do wojny na Dalekim Wschodzie, a następnie do budowania kolei Amurskiej, która zapewnia widoki nowych zawikłań w przyszłości i w ten sposób odciąga jej siły i uwagę od granic zachodnich. Wewnątrz państwa utrzymuje się swymi wpływami dawny system rządzenia, który uniemożliwia odrodzenie jego wewnętrzne – znowu jak niegdyś w Polsce – i podtrzymuje się w machinie rządzącej i w społeczeństwie wszystkie te czynniki, które dają rękojmię, że będą świadomym lub nieświadomym narzędziem widoków niemieckich. Do utrzymania przyjacielskich stosunków wystarczają najzupełniej tradycyjne ogniwa wspólnej polityki w kwestii polskiej, rozszerzane aż do gotowości stłumienia wszelkich ruchów w Królestwie, które by mogły zagrażać bezpieczeństwu państwa. Okupacja części tego kraju, która w r. 1905 nie była bynajmniej wytworem rozgorączkowanej wyobraźni naszej, lecz niebezpieczeństwem realnym i bliskim – może równie dobrze przybrać formy „przyjacielskiej usługi”, jak ochrony własnych poddanych lub obrony zagrożonych interesów państwowych na pograniczu. Równocześnie, w przewidywaniu dalszej przyszłości, wzdłuż całej dolnej Wisły wznosi się wzmocnione fortyfikacje, jako podstawę operacyjną zwróconą w stronę prowincji nadbałtyckich. Wiadomą już jest dzisiaj rzeczą, że ustawa o wywłaszczeniu Polaków pozostaje w ścisłym związku z „potrzebą obrony granicy wschodniej” i że ten właśnie poufny argument skłonił ostatecznie konserwatystów pruskich do jej przyjęcia. Kto zamierza posuwać się naprzód, musi forsownie zabezpieczać swe tyły i – choćby środkami mechanicznymi – zastąpić ludność wrogą żywiołem tak pewnym i cennym, jak koloniści niemieccy, sprowadzeni z Rosji. Uzupełnieniem tych przygotowań jest planowy system kolonizacji Królestwa i całej granicy państwa rosyjskiego na południowym zachodzie.

Wpływ Niemiec na Austrię datuje się nie od dzisiaj. Gdy próby stworzenia partii, jawnie dążącej do przyłączenia Cislitawii[2] do Rzeszy Niemieckiej, zawiodły oczekiwania, obrano drogę bezpośredniego oddziaływania na rząd austriacki i, pod przykrywką przyjacielskich wpływów mocarstwa sprzymierzonego, uczynienia z niego narzędzia polityki niemieckiej, zarówno w zakresie spraw zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Przygotowania do objęcia spadku po Austrii są dziś mniej prowokacyjne, ale tym usilniej zasnuwane przez cały system środków i posunięć, z których największą uwagę zwrócił na siebie w czasach ostatnich jubileuszowy hołd książąt Rzeszy, złożony cesarzowi austriackiemu. Ostatnią placówką przyszłej ekspansji Niemiec jest Turcja, będąca obecnie już tylko biernym wykonawcą woli Berlina.

Niemcy, pozbawione od czasu wojny japońskiej głównej przeciwwagi, jaką stanowiła dla nich Rosja, z okresu wzmacniania i tak już potężnych swych sił wewnętrznych wchodzą w okres zastosowania tych sił, celem osiągnięcia nowych nabytków terytorialnych.

A Rosja, po wojnie i wstrząśnieniach, którym uległa, czy przechodzi tylko okres czasowego osłabienia, jak chcą jedni, czy też weszła na drogę stopniowego rozkładu wewnętrznego i upadku, jak twierdzą inni?

W naszym społeczeństwie upowszechniło się dość szeroko mniemanie, że ta właśnie druga ewentualność stanowi właściwą charakterystykę obecnego stanu Rosji, że państwo to, jak Turcja, nie jest już zdolne do wewnętrznego odrodzenia, może tylko w skostniałych formach dawnego ustroju i przeżytego systemu rządów chylić się do upadku i rozkładu. W ten sposób założenie to wiąże się z tezą, że w Rosji nic się właściwie nie zmieniło, bo zmienić się nie może, i służy za punkt wyjścia pewnych bezpośrednich wskazań politycznych.

Jest to bałamuctwo opinii nader dla nas niebezpieczne. Upadek stopniowy państwa tak wielkiego rozmiarami i ludnością i w takim położeniu geograficznym – jest pojęciem czysto socjologicznym i co najwyżej sprowadza się do kwestii, czy Rosja przeszła już apogeum swej wielkości mocarstwowej, czy też ma je jeszcze przed sobą. Jakkolwiek wypadłoby odpowiedzieć na tak postawioną kwestię, nie mogłaby ona dać jeszcze żadnych wskazówek natury politycznej. Przeprowadzanie zaś analogii między państwem, żyjącym w wirze cywilizacji europejskiej, a znieruchomieniem Chin (które zresztą ma się już ku końcowi), lub między 80-milionowym narodem a Turcją, osiadłą na podłożu innych narodów i plemion, zdradza właśnie zupełną fantastyczność wniosków nie tylko w dziedzinie polityki, ale nawet socjologii.

Punkt kulminacyjny swej wielkości mocarstwowej przeszły już Austria i Francja i oba te państwa są obecnie niewątpliwie w okresie dekadencji – każde zresztą z innych powodów, ale to nie pociąga bynajmniej za sobą ani ich rozpadania się, ani niezdolności do daleko idących przemian wewnętrznych, nie przeszkadza im nawet zdobywać nowych posiadłości terytorialnych, znacznie większych niż te, które w chwili klęsk przełomowych utraciły.

Jeżeli z podobnych przewidywań co do Rosji – gdyby one nawet miały wszelkie cechy trafności – wolno wyprowadzać pewne wnioski, mające oświetlać politykę teraźniejszości, to chyba ten tylko, że dawna dziejowa przewaga Rosji w stosunkach międzynarodowych, chwilowo tylko przyćmiona wielkością Bismarcka, dziś stanowczo i ostatecznie ustąpiła miejsca potędze Niemiec. Wniosek ten jednakże nie zawiera w sobie nic ponad to, co wypływa już bezpośrednio z faktu notorycznego – z osłabienia Rosji. Osłabienie to, dotyczące zarówno jej stanowiska mocarstwowego na zewnątrz, jak i sprawności urządzeń wewnętrznych, jest tym jedynym zjawiskiem, które stwierdzić się daje stanowczo i z którego wolno i należy wyprowadzać konsekwencje polityczne.

Najważniejszą z nich jest ta, że tradycyjne, blisko sto-pięćdziesięcioletnie ogniwa wspólności interesów państwowych między Rosją a Niemcami na gruncie kwestii polskiej zostały faktycznie podcięte, jak między Prusami a Austrią po roku 1866, i utrzymują się nadal tylko dzięki tradycji, rutynie i niezdolności polityki rosyjskiej do śmielszych ruchów. Dawna solidarność obu równoważących się mocarstw polegała na wzajemnym zabezpieczeniu istniejącego stanu rzeczy, wspólnym tłumieniu kwestii polskiej i forsownym asymilowaniu zdobytych prowincji. Już za panowania Aleksandra III[3] był to jedyny punkt łączności interesów między obu państwami. Odtąd przeciwieństwa tych interesów na wszystkich innych polach zaostrzyły się znacznie i zaczynają przenosić się na to ostatnie.

Zamiary Niemiec w kierunku Bałkanów i Konstantynopola wysunęły dla Rosji potrzebę oparcia się o Słowiańszczyznę, która tylko jako całość może stanowić skuteczną tamę dla tych zamiarów. A gdy dawny panslawizm, który był stosunkiem patrona do klientów, musiał upaść bezpowrotnie jednocześnie z silnym osłabieniem Rosji, wspólność zaś interesów narodów słowiańskich oprzeć się może tylko na gruncie ich rozwoju indywidualnego i równouprawnienia, stan obecny kwestii polskiej w Rosji jest prawdziwym kamieniem obrazy jakiegokolwiek rozwoju tej wspólności. Z tego punktu widzenia uregulowanie sprawy polskiej u siebie staje się dla Rosji – w przeciwieństwie do Niemiec – istotnym interesem państwa.

Następnie, o ile w Prusach, jeżeli nie asymilacja żywiołu polskiego, to jego niwelacja postępuje skutecznie, w Rosji po ostatnich wypadkach wszelkie dawne plany wynarodowienia Polaków zbankrutowały ostatecznie. Niemcy gotowe są dalej rozszerzać swe posiadłości polskie, podczas gdy Rosja z dawnymi nie może sobie dać rady. Podcina to silnie dotychczasową równowagę i wspólność interesów: wszelka pomoc, okazana Rosji przez Niemcy w kwestii polskiej, mogłaby się zakończyć tylko nową aneksją, za którą poszłyby niechybnie dalsze. Przy największej nawet bierności państwa, przy zupełnym nawet zobojętnieniu na losy Królestwa, taki stosunek przestaje już być wspólnością interesów na gruncie kwestii polskiej, a przy dalszym rozwoju tych samych czynników może stać się zarodkiem istotnych przeciwieństw.

Wniosków stąd wypływających nie należy posuwać zbyt daleko. Bezwarunkowo nie leży w obecnym interesie Rosji ani polityka zaczepna wobec Niemiec, ani nawet popsucie dobrego z nimi stosunku, lecz jedynie zabezpieczenie się przed wszelką ekspansją niemiecką w kierunku wschodnim i południowo-wschodnim, a przede wszystkim wyswobodzenie własnego państwa spod wpływów sąsiedzkich, czyniących z Rosji narzędzie w ręku Niemiec. W tych też tylko ramach obracać się może obecne zbliżenie angielsko-rosyjskie i odbić się co najwyżej pośrednio, i to w dalszej przyszłości, na kwestii polskiej w państwie rosyjskim.

Co się tej kwestii tyczy, to podkreślić należy z całym naciskiem, że między interesem państwa, choćby najbardziej realnym i widocznym, a jego zrozumieniem przez sfery rządzące i odpowiednią zmianą kierunku ich polityki leży jeszcze cała przepaść, że pierwszy może stanowić dla nas co najwyżej podstawę operacyjną, z której oddziaływać można skutecznie na ten ostatni. Zmiana w układzie stosunków rosyjsko-niemieckich otwiera jedynie pole do akcji politycznej z naszej strony, akcji, posiadającej mocne założenie wobec Rosji w jej własnym interesie państwowym i zdolnej szachować niezgodną z tym interesem politykę sfer rządzących.

Jakież z tego nowego położenia wypływają następstwa dla naszej polityki narodowej?

Niestety, cała praca myśli, niezbędna do tego, ażeby ustalić odpowiedź na pytanie tak złożone i wymagające wielkiej jasności sądu, jest na każdym kroku tamowana koniecznością prostowania zdawkowych frazesów i nadużyć w operowaniu niepopularnymi wyrażeniami (istne termina odiosa), które obniżają tę pracę myśli do poziomu, nie mającego już nic wspólnego z kategoriami politycznymi.

I tak np. są jeszcze umysły, dla których pozostaje kwestią nierozstrzygniętą, czy położenie Królestwa zmieniłoby się na gorsze, gdyby się ono dostało pod panowanie Niemiec. Słyszy się często takie frazesy: „wszystko nam jedno, w jakim sosie mamy być zjedzeni”, albo; „lepiej korzystać z urządzeń kulturalnych niemieckich, niż obniżać się pod każdym względem”. Wiekowych zagadnień dziełowych nie rozstrzyga się ani dziecinnym „wszystko jedno”, ani poziomymi względami chwilowego utylitaryzmu. Niemczyzna w czasach historycznych wyparła żywioł słowiański za Łabę, potem za Odrę, wreszcie dotarła do Wisły, a całe północne i wschodnie Prusy dzisiejsze wzniosły się na pognoju podbitych plemion słowiańskich. Żaden szmat zajętej ziemi nie został im dotychczas odebrany, przeciwnie, ciągłemu parciu na wschód towarzyszy bądź mechaniczne wypieranie, bądź wynaradawianie żywiołu już rdzennie polskiego. Jesteśmy dziś bodaj jedynym narodem kulturalnym na świecie, którego kolebka historyczna zaczyna już być etnograficznie zagrożoną. Podobny rozwój faktów dziejowych może nic nie mówić tylko temu, dla kogo historia nasza poczyna się od rozbiorów, a horyzont życia narodowego ogranicza się do jednej dzielnicy.

Nie tyle przynależność do tego lub innego państwa podnosi lub obniża poziom cywilizacyjny i kulturalny narodu, ile natura przeciwnika, z którym prowadzi walkę o byt swój i istnienie, a ściślej biorąc – sam charakter tej walki. Od roku 1848 do lat ostatnich naród polski pod berłem pruskim cofał się w swym rozwoju pod każdym względem, obniżał się ideowo, ustępował etnograficznie, tracił, piędź po piędzi, ziemię spod nóg: były to czasy względnego spokoju w narodowych zapasach. Jeżeli możemy zaznaczyć pewne zdobycze kulturalne i narodowe na tym froncie, to dopiero od chwili, gdy Niemcy wypowiedziały żywiołowi polskiemu walkę eksterminacyjną, gdy uruchomiły przeciwko sobie cały nasz naród i zmusiły go do zrzeszania się, do współzawodnictwa ekonomicznego, do obrony każdego kawałka ziemi, każdej duszy polskiej, do liczenia się z każdym polskim głosem, z najdrobniejszymi czynnikami w walce narodowej. Pozyskaliśmy w tej walce pewne zdolności bojowe i spore wyrobienie polityczne, ale wpływy niemieckie nie podniosły naszej kultury duchowej, przeciwnie, zabiły naszą naukę, literaturę i sztukę, stłumiły cały polot narodowej myśli.

Naród wzoruje się więcej na wrogach, niż na tych sąsiadach, z którymi żyje w stanie pokoju, zapożycza bowiem metody walki. Dlatego to walka z wyższą kulturą – podnosi, z niższą zaś – uwstecznia. Rozkładowy wpływ, który pod wielu względami wywiera na nas Rosja, pochodzi nie tyle z faktu przynależności państwowej, ile z typu walki, jaką zmuszeni jesteśmy prowadzić. Z tego należy sobie zdać jasno sprawę. Tam, gdzie orężem w walce jest nieliczenie się z prawem, gdzie cele uświęcają środki, gdzie panuje biały i czerwony terror, gdzie wszystko jest nieobliczalne i zależne od czynników czysto przypadkowych, tam o kulturalnym i cywilizacyjnym wpływie podobnej walki nie może być mowy, przeciwnie – stopniowe obniżanie się kultury i cywilizacji staje się nieuniknioną koniecznością historyczną.

Każdy naród musi przyjąć ten typ i te metody walki, które mu siłą okoliczności narzuca jego przeciwnik, ale we własnym dobrze rozumianym interesie nie powinien tego typu obniżać i używać środków uproszczonych, uwsteczniających go pod względem kulturalnym i politycznym, zwłaszcza wtedy, gdy, jak my w państwie rosyjskim, ma pole otwarte do akcji typu konstytucyjnego. Wszelako przeszły po nas lata zawieruchy i stanów pod każdym względem wyjątkowych i zakorzeniły w umysłach metody socjalistyczno-rewolucyjne walki politycznej. Dzięki tym wpływom, raczej obniżyliśmy się pod niektórymi względami w czasach ostatnich, w porównaniu z okresem poprzednim. Wielu sobie dziś wyobraża, że akcja parlamentarna – to wygłaszanie protestów, zaznaczanie swego „czystego” stanowiska lub ostre traktowanie przeciwników, ba, są przecież nawet tacy, co zalecają, żeby przedstawicielstwo nasze, jak „wrzący Achilles” z operetki, cofnęło się obrażone do namiotu i pozostawiło Dumie moc rozstrzygania o nas – w naszej nieobecności! Tak rozumiana walka obniża naszą kulturę polityczną poniżej tych środków, które nam czyni dostępnymi sam przeciwnik.

Samo pojęcie walki politycznej wyrodnieje w pewnych kołach opinii, zamiast się doskonalić. Przez walkę, nawet parlamentarną, rozumieją one wyłącznie zmuszenie przeciwnika do uwzględnienia pewnych żądań, zapominając o tym, że zmusić można kogo tylko na zwycięskim polu bitwy, bo nawet socjalistyczne brauningi na zbyt krótką pod tym względem biją metę.

Walka parlamentarna (jeżeli nie jest obstrukcją) polega nie na „zmuszaniu” przeciwnika, lecz na systematycznym oddziaływaniu na jego opinię, na przeciąganiu jego zwolenników na swoją stronę, a jeżeli nie można tego dokonać bezpośrednio – na poruszaniu takich czynników, które na tę opinię wpływ wywrą. W każdej więc akcji parlamentarnej musi istnieć w perspektywie grunt wspólny, na którym opinie obu stron zejść się będą mogły we własnym interesie, bo zawsze celem jej ostatecznym, założeniem i racją bytu jest dojście do porozumienia, tak samo jak celem nawet walki zbrojnej jest znalezienie modus vivendi i zawarcie pokoju. Próbami znalezienia podobnego gruntu wspólnego były i zjazdy ziemskie, i układy z „kadetami” i wniosek autonomiczny Koła Polskiego w drugiej Dumie, i akcja zapoczątkowana na innych podstawach przez ruch neosłowiański.

Otóż każde wysuwanie gruntu wspólnego, bez którego nie ma ani celowej walki politycznej, ani jakichkolwiek trwałych zdobyczy, umysły przesiąknięte bezwiednie socjalistycznymi metodami myślenia nazywają „ugodą”. Termin ten – we właściwym, ścisłym znaczeniu – dałby się utrzymać, ale tylko jako dążenie do porozumienia z tymi, którzy jednakowo z nami patrzą na położenie i we własnym interesie szukają zgodnego z naszym interesem rozwiązania kwestii. Ale na tym właśnie polega cały manewr demagogiczny, że jest to terminus odiosus, do którego przywiązana jest tradycja uczuciowego raczej niż politycznego aktu jednostronnej uległości i zdania się na łaskę i niełaskę, w przeciwstawieniu właśnie do obustronnych układów, mających na widoku leżące we wspólnym interesie załatwienie sporu. Manewry demagogiczne mają to do siebie, że mszczą się na swych autorach. Dzięki takiemu rozszerzeniu pojęcia dawnej „ugody”, zeszli oni, przez dziwną logikę krańcowości, na stanowisko równie jednostronne, ale w przeciwnym kierunku. Mianowicie „nieugodowe” załatwienie kwestii nastąpi dla nich dopiero wtedy, kiedy strona przeciwna, nie dbając ani o własny interes, ani o grunt wspólny, zajmie w swej uległości ich własne stanowisko. Jest to polityczny absurd, który się może lęgnąć w głowach socjalistycznych, ale nie ma nic wspólnego ani z dawnym programem Demokracji Narodowej, ani z wyrobionymi przez nią metodami politycznego myślenia. Dla ilustracji dość zestawić § 5 programu z 1903 r., który opiewa, że „stronnictwo bierze za punkt wyjścia swej działalności istniejące stosunki i układ prawno-państwowy”, z zarzutami „ugodowości”, stawianymi Kołu Polskiemu, ilekroć ono stwierdzi swe stanowisko państwowe, jak gdyby na gruncie przeciwpaństwowym, lub chociażby bezpaństwowym, mogła być mowa już nie tylko o pozyskaniu zgody na autonomię, ale na jakiekolwiek ustępstwa narodowe.

Takie kwestie nie powstawały nigdy ani w Galicji, ani w Poznańskiem, nie zrodziłyby się i u nas, gdyby lata ostatnie, ze swymi metodami walki niskiego typu, nie obniżyły kultury politycznej wielu umysłów, zamiast dać im nowy zasób doświadczenia i umiejętności, niezbędny do prowadzenia akcji tak złożonej, jak ta, która nas czeka w najbliższej przyszłości.

Przegląd Wszechpolski” w 1903 r. (s. 488) pisał: „Wiemy to dobrze, że interesy Prusaków nad Wartą, nad dolnym biegiem Wisły i na pobrzeżu Bałtyckim nie pozwalają im ustać w walce z nami, że zatem dążenie do eksterminacji tymi lub innymi środkami będzie trwało dopóty, dopóki ziemie te będą do Prus należały i dopóki będzie w nich biło tętno życia polskiego. Z drugiej strony wiemy, że Rosja nie jest w takiej mierze zainteresowana w rusyfikacji Królestwa i rozumiemy, że państwo to prędzej się może pogodzić z koniecznością uznania jego polskiego charakteru. Godzimy się też, że Rosja prędzej od Prus może dążyć do wytworzenia pewnego modus vivendi z Polakami na zasadzie ustępstw narodowych dla nich”. Odtąd rozwój stosunków po obu stronach granicy silniej jeszcze podkreślił te różnice. Otóż tam, gdzie istnieją historyczno-państwowe i polityczne warunki uregulowania kwestii dotkliwej
i palącej, gdzie istnieje nadto poważna grupa opinii, która widzi interes państwa w jej załatwieniu, tam jest niewątpliwie pole do akcji politycznej i do współdziałania w niej żywiołów w jednym zmierzających kierunku. Na tym polega cała różnica, jaka zaszła pod wpływem nowego układu stosunków w walce na obu frontach: na zachodnim metody walki czysto politycznej zamknęły się dla nas ostatecznie, na wschodnim zaś – stanęły otworem.

Wszystkie poprzednie próby na tym polu rozbijały się zawsze o to, że kwestia polska w państwie była z natury rzeczy stawiana jako jedna ze spraw jego polityki wewnętrznej, a więc z jednej strony ustępować musiała na plan dalszy wobec ogromu zadań ogólnopaństwowych, z drugiej – gubiła się w ogólnej kategorii spraw „obcoplemieńców”. Nadto – co może najważniejsze – samo stanowisko antypolskie rządu rosyjskiego wypływało zawsze z pobudek polityki wewnętrznej (w przeciwstawieniu do Niemiec, które wychodzą z pobudek polityki przede wszystkim zewnętrznej) zmiana więc tego stanowiska, motywowana względami tej właśnie polityki, wymagała wprost przełomu w pojęciach mocno utrwalonych i powiązanych w jednolity system rządzenia państwem.

Akcja słowiańska postawiła rzecz całą na innym zupełnie gruncie, i to nie tylko dla Rosji, ale i dla nas.

Wobec Rosji, kwestia polska w tym oświetleniu wiąże się przede wszystkim organicznie ze sprawą całej Słowiańszczyzny, następnie wypływa na porządek dzienny jako czynnik niepośledniej wagi w polityce zewnętrznej państwa, na wewnątrz zaś staje się sprawą naglącą, hamuje bowiem cały normalny rozwój ruchu słowiańskiego, wreszcie odcina się wyraźnie od wszystkich innych kwestii „obcoplemieńców”, jako specjalna i wyjątkowa. Nie znaczy to bynajmniej, żeby to nowe jej postawienie miało bezpośrednio i w szybkim tempie prowadzić do jej rozwiązania – co do tego nikt się chyba nie łudzi – ale pozyskuje ona mocne podstawy polityczne, i cokolwiek będzie zrobione w tym kierunku, nie może nie przynieść owoców w przyszłości.

Dla Polaków ruch neosłowiański posiada tę szczególną doniosłość, że Polska, bodaj po raz pierwszy od rozbiorów, występuje na arenie stosunków zewnętrznych jako jedna całość, interesy bowiem wszystkich jej dzielnic są tu zgodne z sobą i zmierzają w jednym kierunku. Interesy te, w ujęciu szerszym, obejmują trzy zasadnicze punkty: 1) postawienie zbiorowymi siłami Słowiańszczyzny tamy ekspansji niemieckiej na wschód; 2) przeciwdziałanie bezwzględnie dla nas szkodliwym wpływom niemieckim na państwa ościenne – na Rosję i Austrię, wpływom, które nie tylko robią z tych państw narzędzia w ręku polityki wojującego germanizmu, ale bezpośrednio odbijają się na naszym położeniu narodowym zarówno w Królestwie, jak i w Galicji; 3) wysunięcie kwestii polskiej w Rosji, jako domagającej się uregulowania w interesie samego państwa.

Wszystkie te trzy punkty stanowią dziś interes wspólny Polski i Słowiańszczyzny, są ogniwami nowymi, które przy dawnym ruchu panslawistycznym nie tylko nie istniały ze względu na inny układ stosunków, ale odgrywały rolę – jak np. trzeci – kamienia obrazy, wyłączającego nas zupełnie z obcowania słowiańskiego. W założeniu swym i w opinii Rosjan, którzy świadomie do ruchu się przyłączają, punkty te są również zgodne z państwowymi i narodowymi interesami Rosji, oczywiście rozumianymi nie w duchu panującej dziś rutyny politycznej.

Pod względem kulturalnym ruch słowiański bezpośrednio żadnych realnych korzyści przynieść nam nie może, jeżeli pominiemy ułatwienia we wspólnej walce z niemczyzną, pośrednio jednak nie jest on dla nas w tym zakresie bez znaczenia, skoro punktem jego wychodnim jest swobodny i pełny rozwój kulturalny narodów słowiańskich i wspólne popieranie tego rozwoju, ujęte w formułę „wzajemnej asekuracji”.

Dodatnią stroną tego ruchu, odróżniającą go wyraźnie od dawnego panslawinizmu, jest realny grunt interesów wspólnych, a nie czcze sentymenty i mgliste idee. Dla nas zwłaszcza jest rzeczą ważną, żeby go na tym gruncie utrzymać. Niewątpliwie, stare tradycje bankietowego slawizmu odzywać się tu i ówdzie będą, idzie o to, żeby nie wykraczały nigdzie poza rzeczywistą treść stosunków wzajemnych. Z naszej zwłaszcza strony wszelkie nuty tego rodzaju byłyby wręcz szkodliwym dysonansem. Wobec niezmiernej złożoności i trudności stojącej przed nami akcji, powinna być ona złożona w ręce doświadczonych polityków, którzy by jej nie kompromitowali ani wylewami niewczesnych uczuć, ani dziecinną zadzierzystością. Im dalej ogół społeczeństwa stać będzie od niej, tym lepiej.

Opinia ma prawo i obowiązek znać sprawę, rozumieć motywy i znaczenie każdego kroku, ale wobec wrodzonej niejasności i nieścisłości myślenia szerokich kół tej opinii, nieznajomości położenia i wypływającego stąd braku należytej kompetencji, nie powinna interweniować przy każdym etapie akcji z przedwczesnymi sądami i wyrokami, czego byliśmy świadkami w czasach ostatnich. Okolicznością dla niej łagodzącą jest fakt, że nie była zawczasu należycie przygotowana – dla tej zresztą prostej przyczyny, że Polacy, nie będąc inicjatorami ani ruchu samego, ani akcji przygotowawczej zjazdu słowiańskiego, nie mogli w swej prasie omawiać przedwcześnie samej sprawy, bez rzucania na nią przez to fałszywego światła i otwierania pola dla insynuacji, wietrzących wszędzie rękę polską. Skutki jednakże tego nieprzygotowania były dotkliwe. Od czasu anarchii w opinii w okresie „ruchu wolnościowego” nigdy jeszcze dyskusja w rzeczach politycznych nie spadła do tak niskiego umysłowego i moralnego poziomu, nie używała środków równie demagogicznych, nie dyskredytowała tak bezceremonialnie naszego przedstawicielstwa w Petersburgu, nie liczyła się tak mało ze zdrowiem i interesem publicznym, powiedzmy wprost – nie wykazała tak wielkiej dozy krzykliwego szowinizmu, a tak nikłej istotnego patriotyzmu. Przeszkodzić pozytywnemu działaniu byle kto potrafi, ale opinia, która podobne szkodnictwo toleruje, staje się w nim współwinną.

 

* * *

 

Zmienione położenie polityczne nie ujawniło w niczym potrzeby jakiejkolwiek modyfikacji założeń i zasad, którymi powodował się dotychczas kierunek demokratyczno-narodowy, przeciwnie ono je umacnia nawet i posuwa o znaczny krok naprzód pod względem ich urzeczywistnienia. W niczym też słabnąć nie powinna ani praca wewnętrzna w wytkniętym kierunku, ani walka o każdą piędź praw narodowych. Zmianie ulec muszą na wielu punktach tylko bezpośrednie wskazania polityczne i ogólny plan akcji na najbliższą przyszłość. Należy jednakowoż dobrze zdawać sobie sprawę z tego, że stoimy w obliczu powoli, ale wyraźnie rozwijającego się przewrotu dziejowego w życiu państw, bezpośrednio nas obchodzących. W takich okresach nie wolno zasklepiać się w biernej tradycji i rutynie myśli politycznej, bo kierunek, który się staje doktryną, traci zdolność dalszego rozwoju i gdyby nawet, dzięki swej nieruchomości, nie schodził na manowce, znajdzie się na nich samą siłą rzeczy.

Skłonności ku temu nie braknie nigdy w żadnym ruchu, zarówno umysłowym, jak i politycznym. I dziś wobec nowego układu stosunków widzimy, jak dawne żywotne kategorie politycznej myśli, ustalone w wirze tętniącego życia, zamieniają się w suche przepisy rutyny i mijają się z tymi właśnie założeniami, których trzymać się miały, a rzekomi wyznawcy kierunku „w jego czystej formie” zapoznają całą istotną treść jego ducha. Podczas gdy on ujmował zawsze sprawy każdej części Polski pod kątem widzenia całości dążeń narodowych, oni – sprowadzają wszystko do trosk i bolączek jednej dzielnicy, do których naginają zasady polityki narodowej; gdy on występował jak najsilniej przeciwko wszelkim dogmatom politycznym i formułom, pozbawionym realnej treści, oni – zamykają się w dogmatach i formułach, będących parodią dawnych zasad; gdy on dążył do stopniowego rozszerzania samodzielności narodowej w każdej dzielnicy, oni wzorem postępowców i socjalistów weszli na drogę czystej polityki postulatowej i tak ją pojmują, jak tamci domaganie się czteroprzymiotnikowego głosowania; gdy on rozumiał politykę dynamicznie, jako czynny plan działania, dążący do zmiany układu sił i stosunków, oni – oczekują od przeciwników urzeczywistnienia swych postulatów, a sprzeciwiają się wszystkiemu, co może za naszą sprawą wpłynąć na zmianę zasadniczych warunków położenia; gdy on widział jedynie właściwą dla siebie rolę w stanowisku gospodarza narodu, umiejącego spokojnie znosić przeciwności i równie spokojnie zmierzać do swego celu, oni – zejść gotowi do roli nerwowej i krzykliwej opozycji szamoczącego się w bezsilności stronnictwa.

Lata ostatnie zabrały nam wiele z tego spokoju i pewności siebie, któreśmy umieli zachować w okresie nieskończenie cięższym. Czas co prędzej strząsnąć z siebie te pozostałości anarchii duchowej.



[1] Czyli II Rzesza Niemiecka.

[2] Potoczna nazwa austriackiej części Austro-Węgier.

[3] Aleksander III (1845-1894), car Rosji i król Polski w latach 1881-1894. Wstrzymał proces reform zapoczątkowanych przez swego poprzednika, Aleksandra II.

Najnowsze artykuły