Problem relacji między Narodową Demokracja a Kościołem i religią należy do bardziej zmistyfikowanych, podatnych na uproszczenia i rozmaite nieporozumienia. Zmieniła się w stosunku do okresu przedwojennego perspektywa, wedle której dokonuje się ocen różnych aspektów angażowania się w poczynania polityczne ludzi wierzących. W sposób szczególny dotyczy to poczynań oraz koncepcji, determinowanych dążeniem do stworzenia chrześcijańskiego systemu politycznego czy społecznego. Współcześnie – także w opinii większości związanej z Kościołem inteligencji – są one traktowane nieufnie, jako przejaw polityczno-religijnego integryzmu. Ten zaś kojarzy się z wytworzeniem się atmosfery, sprzyjającej poglądom oraz postawom skrajnym. Jest tu wiele uproszczeń. Trudno przeczyć, że atmosfera jest dziś inna niż przed wojną: od integryzmu narodowo–katolickiego bardziej dziś często się zdarzają – w środowiskach orientującej się na Kościół inteligencji – próby kojarzenia nauki Kościoła z liberalizmem. Sądząc z różnych wypowiedzi publicystycznych, nie tylko wolnościowe aspekty liberalizmu doczekały się swego rodzaju sakralizacji, ale nawet te „rynkowe”. W takiej atmosferze postawy oraz osobiste wybory ludzi różniących się sposobem myślenia od nas nie zawsze mogą liczyć na zrozumienie; równie trudno dostrzec dzielące ich różnice. Tymczasem obóz narodowy był środowiskiem dużym i zróżnicowanym wewnętrznie. Reprezentowane przezeń stanowisko ani nie było jednolite, ani stałe. Jeśli zestawić wysunięty w latach trzydziestych w obrębie środowisk młodzieżowych postulat „katolickiego państwa narodu polskiego” z poglądami ludzi uformowanych w klimatach pozytywistycznych (a dotyczy to twórców ruchu) – to dzieli je przepaść. Współcześnie, w potocznej opinii, zgodnie z którą pojęcia „endecji” i „Polaka–katolika” kojarzy się ze sobą, różnice są albo nie dostrzegane, albo też sprowadzane do szczególnego rodzaju manipulacji, jakiej dopuścić się mieli ludzie religijnie indyferentni, gotowi sięgnąć po każdy argument ułatwiający agitacje polityczną. Dotyczy to w szczególności oceny broszury Dmowskiego pt. Kościół, naród i państwo.
Tymczasem kluczem do zrozumienia problemu jest uświadomienie sobie odmienności tamtej, zamkniętej epoki. Poczucie zagubienia i chaosu trafia się i dziać, ale brak tego, co z wielką siła zaznaczało się wówczas – tęsknot za autorytetami stabilnymi i trwałymi. Bez nich nie zaznaczyłby się tak wyraziście kult Piłsudskiego – zasługi, nawet wielkie, to zbyt mało, by zapewnić wdzięczność i zaufanie rodaków. Sytuacja Kościoła była pod wieloma względami analogiczna. Dla wielu postaci i środowisk odległych nawet od niego stanowił on – w swojej przed soborowej postaci – stabilny autorytet, jako instytucja odwieczna, spoiście powiązana z dziedzictwem cywilizacji europejskiej, w Polsce zaś dodatkowo jako instytucja zasłużona dla podtrzymywania narodowej odrębności. Inna rzecz, że zasługi owe widziano raczej na prawicy. Naturalność związków Kościoła i tej ostatniej wynikała zarówno ze zbieżnej w znacznym stopniu oceny społecznych zagrożeń, jak i z siły środowisk prawicowych – zwłaszcza tych hołdujących nacjonalizmowi. Oferowały perspektywę stabilnego oparcia o masowy prąd społeczny – nie zaś problemy płynące z wiązania się z tworem słabym, potrzebującego Kościoła jako sposobu na rozwiązanie własnych problemów wewnętrznych. W tym względzie trudno się kusić o kreślenie nawet przybliżonych analogii miedzy czasem sprzed roku 1939 a dniem dzisiejszym.
Różnice doktrynalne między nauką Kościoła a ideologią obozu narodowego, chociaż znaczące, nie tworzyły bariery. O ile Kościół był wtedy bardzo krytyczny wobec najszerzej rozumianego dziedzictwa rewolucji francuskiej – potępiając zarówno liberalizm, jak i socjalizm – to jego stanowisko wobec nacjonalizmu, chociaż też nieufne, było bardziej zniuansowane. Płaszczyznę sporu doktrynalnego wyznaczały nie tyle różnice między uniwersalistycznym przesłaniem Kościoła a partykularyzmem ruchów narodowych, ile zastrzeżenia wobec tych cech nowoczesnych doktryn nacjonalistycznych, które czyniły z nich „religie” świeckie. W tym względzie poszczególne środowiska odwołujące się do haseł narodowych zasadniczo się od siebie różniły. Odwołując się tu do pojęć wprowadzonych do naukowego obiegu przez Bogumiła Grotta, istniały nacjonalizmy pogańskie oraz chrześcijańskie. Te pierwsze odwoływały się do mistyki rasowej (jak narodowy socjalizm niemiecki) lub głosiły (jak monarchiści francuscy z pod znaku L'Action Française) prymat polityki nad religią. Na drugim biegunie plasowały się nacjonalizmy chrześcijańskie, gdzie prymat idei narodowej w sposób bardziej lub mniej konsekwentny ograniczony był do sfery politycznej oraz społecznej (nie zaś światopoglądowej) – przy uznaniu roli odgrywanej w życiu społecznym przez religię. W Polsce nacjonalizm prezentowany przez Narodowa Demokrację był bliższy drugiej ewentualności. Nawet dla najstarszego, ukształtowanego w pozytywistycznym duchu, pokolenia przywódców Narodowej Demokracji problem relacji między religią a ideą narodową sprowadzał się raczej do swoistego rozgraniczania sfer wpływów między wartościami – z których żadnej nie kwestionowano – niż wyboru między nimi.
Za symbol ewolucji, jaką ruch przeszedł, uważana jest broszura Dmowskiego, Kościół, naród i państwo. Szersze jej tło wyznaczały dwa konteksty. Po pierwsze, podjęte w zmienionych po przewrocie majowym warunkach poczynania konsolidacyjne oraz organizacyjne. Obozowi narodowemu zależało na pozyskaniu Kościoła. Drugi spośród istotnych kontekstów – to potępienie przez Stolicę Apostolską grupy L'Action Française. Miała ona wielu sympatyków w obrębie obozu narodowego w Polsce. Nie polemizując z nimi wprost, Dmowski wykazywał jednak niestosowność podobnych poglądów, w niezwykle kategoryczny sposób akcentując związki Kościoła i narodu. „Katolicyzm – stwierdzał w konkluzji broszury – nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła jest niszczeniem samej istoty narodu”.
Trudno przeczyć, że opinia ta, podobnie jak wspierający ją szerszy wywód – wraz z sugestywną diagnozą źródeł kryzysu cywilizacji europejskiej – powiązana była spoiście z polityczną ofertą, co sprzyjało i sprzyja różnego rodzaju wątpliwościom. W kręgach kościelnych przyjęto broszurę Dmowskiego o wiele cieplej od wcześniejszych enuncjacji ideowych obozu narodowego. Co wydaje się poza dyskusją to szczerość stanowiska Dmowskiego. Jego poglądy w tej materii wykazywały znaczną ciągłość. Właściwie trudno wskazać w broszurze Dmowskiego elementy nowe, nieobecne w jego publicystyce przed I wojną światową; co najwyżej można mówić o pewnym przesunięciu akcentów. O ile już przed wojną podkreślał znaczenie religii i Kościoła jako potężnych czynników narodowej jedności, to tutaj uczynił ten motyw jednym z najważniejszych, określających kształt całości koncepcji politycznej.
Uważna lektura broszury dowodzi, że Dmowski zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw zbyt daleko idącego związku między religią a państwem i starał się tu nie zajmować stanowiska zbyt skrajnego. Podkreślając, że społeczeństwo katolickie widzi w religii nie tylko sprawę jednostki, „ale także rodziny i narodu”, zastrzegał, że ta sama opinia nie zgodzi się, „ażeby państwo zbyt daleko swój przymus w tym względzie rozciągało”. „Poczucie religijne i moralne – pisał w innym miejscu cytowanej broszury – nakazuje wiele rzeczy uważać za złe i pragnie je usunąć, ale poczucie prawne nie pozwala w każdym wypadku do usunięcia zła używać przymusu państwowego. Przymus państwowy, zbyt szeroko stosowany, może pociągnąć za sobą o wiele większe zło od tego, które się chce usunąć”. Podobną wymowę miał kończący broszurę passus, przypominający, iż „polityka jest rzeczą ziemską”, a używanie „religii i Kościoła do celów im obcych, (...) przyniosło większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej wrogów”. Jak to jednak często bywa z dokonującymi się żywiołowo procesami społecznymi, kierują się one własną dynamiką i nie zawsze potrafią utrzymać umiar w poczynaniach oraz formułowanych programach. Szerokie echo, jakie broszura Dmowskiego wzbudziła, wzięło się stąd, że zawarte w niej tezy korespondowały z dokonującym się żywiołowo powrotem do religii środowisk, które wcześniej, pod wpływem liberalnych klimatów pozytywizmu, od niej odeszły.
Szerszy kontekst owego zjawiska stanowiła zmieniona po wojnie atmosfera umysłowa. w której – w obliczu globalnych zagrożeń – nawoływanie do „egoizmu narodowego” na modłę Zygmunta Balickiego czy monarchistów francuskich (L'Action Francaise) było anachronizmem. Dość liczne jeszcze w polowie lat 20 w obrębie ekstremistycznych środowisk mlodzieżowych głosy dokumentujące poczucie dystansu wobec religii szybko zanikały. Pewną role mógł tu odegrać autorytet Dmowskiego, istotne przecież, że jego propozycja trafiła w szersze oczekiwania. W początkach lat trzydziestych na łamach studenckiego pisemka Wojciech Wasiutyński tak oto przedstawiał przyczyny powrotu młodzieży endeckiej na łono Kościoła: „Pierwsza z nich – pisał – to upadek wiary w naukę i materializm, druga to odbudowanie autorytetów i niechęć do partyzantki duchowej, trzecia to nacjonalizm młodego pokolenia. (...) Szukając najsilniejszych spoideł narodu, natrafiliśmy na kościół. Nie tylko był on związany integralnie z naszą tradycją, nie tylko był najgłówniejszym bodaj źródłem naszej kultury narodowej, ale był niesłychanie potężnym wiązaniem naszego życia narodowego. Starsze pokolenie narodowców zainteresowało się kościołem jako instytucją społeczną, ale pokolenie najmłodsze nie szuka już w kościele tylko sprzymierzeńca do walki z prądami rozkładowymi, znalazło w nim ten autorytet moralny, którego mu jeszcze było brak”.
Trudno przeczyć, że nasilająca się w poczynaniach środowiska tendencja autorytarna wspierała zainteresowanie Kościołem. Charakterystyczna wydaje się podatność tworzącej się formacji „katolicko–narodowej” na obecne w katolickiej myśli społecznej wątki antyliberalne. Niechęć do swego rodzaju „kościołów” świeckich – w postaci obu Międzynarodówek robotniczych oraz masonerii – otrzymała podbudowę w rozbudowanej mitologii. W propagandzie prawicy, do czasu zresztą raczej konserwatywnej niż endeckiej, wspomniane trzy organizacje międzynarodowe jawiły się jako twory zwarte, scentralizowane, kierowane nienawiścią do istniejącego porządku, a zwłaszcza Kościoła. Niekiedy sugerowano, że wszystkie podlegają jednemu ośrodkowi dyspozycyjnemu, rozdzielającemu role i wysyłającemu dyrektywy. Sygnalizowane fobie, podzielane również przez kręgi kościelne, właściwe były środowiskom najszerzej pojętej prawicy – pełniejsze ich przejęcie przez dynamiczny, silny ruch społeczny nadało im i wyraźniej polityczną wymowę, i szerszy rezonans, którego w innym wypadku zapewne nie uzyskałyby.
Był to wszakże jeden tylko z wielu aspektów dokonującej się w obrębie środowiska ewolucji i – należy to podkreślić – jedyny, gdzie zaznaczył się ściślejszy związek tendencji skrajnych oraz zainteresowania Kościołem. Stąd też poglądy tych badaczy, którzy widzą w owych związkach po prostu jeden z przejawów ewolucji środowiska w kierunku skrajnym wydają się przesadne. Nie uwzględniają ani zmienionych po maju 1926 r. warunków działania politycznego, ani też tych aspektów ewolucji doktryny środowiska, gdzie wpływ religii albo nie wpływał na kierunek zmian, albo działał w sposób łagodzący. Tymczasem, wobec ograniczenia znaczenia Sejmu – trzymanie się metod działania właściwych liberalnej demokracji przestało być receptą na sukces polityczny. Zmiana taktyki zaś siłą rzeczy wymusiła z czasem także zmiany filozofii politycznej. O łagodzącym wplywie religii na koncepcje polityczne można mówić w kontekscie coraz silniejszego dystansowania się środowiska od rasizmu – co w trudnej do przecenienia mierze sprzyjalo pogłębianiu nieufnosci i dystansu w odbiorze poczynań hitlerowców w Niemczech, a rzutowało także na stanowisko w kwestiach takich jak stosunek do opieki nad upośledzonymi, niepełnosprawnymi, chorymi dziedzicznie. Wpływ religii wydawał się wyraźny, jeśli idzie o narastanie w obrębie środowisk młodzieżowych endeckich wątpliwości co do zasady wszechwładzy państwa. Dobitnie ilustrował to przebieg dyskusji nad zaletami i wadami państw totalitarnych, toczącej się na łamach pism prawicowych na przelomie 1937 i 1938 r., a sprowokowanej ukazaniem się encykliki Mit brennender Sorge. Odmienną kwestie stanowił stosunek środowiska do kwestii żydowskiej – jeśli wnioskować o nim na podstawie bieżącej propagandy, gdzie przeważała argumentacja typu ekonomicznego, to religia ani nie dostarczyła motywacji do zaostrzenia wrogości, ani wydatnie nie wplynęła na złagodzenia antagonizmu. Pewien łagodzący wplyw zaznaczyl się jednak, bo jeśli nawet przejawy werbalnego odżegnywania się od nienawiści potraktować jedynie jako retoryke bez znaczenia, to odżegnywanie się od rasizmu na wzór hitlerowski mialo swoja wymowę. Spośród zagadnień mniejszej wagi wspomnieć warto o zakwestionowaniu w latach 30. wśród mlodzieży endeckiej dość modnej w kręgach studenckich pojedynkomanii... Ogólnie rzecz biorąc, dokonany w obrębie obozu narodowego mariaż religii oraz wskazań politycznych stanowił zatem zjawisko złożone, zrozumiale na tle szerszych procesow swojej epoki, z trudnością poddające się jednoznacznym ocenom.