Artykuł
Konserwatyści wobec Narodowej Demokracji

[w:] Konserwatyści i narodowi demokraci przed I wojną światową, w: „Myśl Konserwatywna”. Kwartalnik, 1997, nr 1, s.33–52.)

 

 

1

Narodowa Demokracja pojawiła się na polskiej scenie politycznej relatywnie późno. Podobnie jak wcześniejszy od niej ruch socjalistyczny, a także rozwijający się równolegle na terenie dzielnicy austriackiej ruch ludowy, była efektem nasilającego się u schyłku stulecia ożywienia politycznego. W 1886 r. w Warszawie zaczął ukazywać się tygodnik „Głos”. Pismo określało się jako „ludowe”, dystansując się od liberalnych, pozytywistycznych formuł, jak i opinii zachowawczej – w większym zresztą stopniu. Opublikowanie w tym samym roku w Raperswilu (Szwajcaria) głośnej broszury Z. Miłkowskiego: Rzecz o obronie czynnej i skarbie narodowym, dało początek odrodzeniu się konspiracji niepodległościowej. Utworzona Liga Polska (1887) w zamyśle miała być organizacją trójzaborową; w praktyce rozwój jej ograniczył się do niewielkiej grupy ludzi skupionych z jednej strony wokół „Głosu”, z drugiej – wokół działającej nielegalnie wśród warszawskiej młodzieży studenckiej organizacji „Zet”. Z chwilą, gdy konspiracja warszawska wypowiedziała posłuszeństwo rezydującemu w Szwajcarii kierownictwu Ligi Polskiej, jej losy były przesądzone (1893). Utworzona na jej miejsce nowa struktura, pod nazwą Ligi Narodowej, była nieporównanie bardziej sprawna, dając początek jednemu z najsilniejszych nurtów politycznych w dziejach Polski następnego już, XX stulecia. Pierwszoplanową rolę w przeniesieniu kierownictwa ruchu do kraju, zmianie jego nazwy oraz w skrystalizowaniu doktryny politycznej środowiska odegrał młody absolwent wydziału przyrodniczego Uniwersytetu Warszawskiego, Roman Dmowski (1864-1939).

Z perspektywy czasu rozwój przyszłych masowych partii politycznych, jaki dokonał się w ciągu lat dziewięćdziesiątych XIX stulecia, mógł być uważany za najważniejsze zjawisko tej dekady[1]. Częścią tego procesu było właśnie formowanie się środowiska, kierowanego przez Ligę Narodową. Podobnie jak jej socjalistyczni i ludowi rywale, było ono zdolne do efektywnej agitacji na skalę masową. Dysponowało zdyscyplinowaną, zaprawioną w działalności nielegalnej kadrą działaczy. Nowo powstałe ruchy dzieliło od siebie wiele, rywalizowały też ze sobą, chociaż do czasu potrafiły również współpracować – np. w przemycie czy kolportażu „bibuły”; ostrzegały się również przed policją. Wspólne poczucie przynależności do grona „niepokornych”[2] wytwarzało pewien rodzaj więzi; podobnie jak wspólna nowym ruchom niechęć wobec światka tradycyjnych elit, postrzeganego jako filisterski i ugodowy. Z kolei z ich perspektywy nowe ruchy jawiły się jako niebezpieczni wywrotowcy. I nie bez racji. Umiejętność docierania do środowisk politycznie dotąd biernych: ludności wiejskiej oraz szybko powiększającej się warstwy robotniczej stanowiła fakt o doniosłym znaczeniu społecznym. Dzisiaj wiadomo, że aktywizacja tych środowisk była częścią szerszego procesu demokratyzacji społeczeństwa; procesu korzystnego i na dalszą metę raczej stabilizującego niż destabilizującego stosunki społeczne, chociaż nie wolnego od różnorakich kosztów społecznych. Sto lat temu nie tak łatwo było wyrokować o kierunku oraz konsekwencjach powiększania się grupy świadomych obywateli; obawy przed radykalizacją, ze szczególną siłą podnoszone przez środowiska konserwatywne, były – wobec elitarności kultury – zjawiskiem częstszym[3].

Wzrost nowych ugrupowań nie dokonywał się wreszcie w politycznej próżni, nawet na terenie zaboru rosyjskiego, gdzie system polityczny wykluczał wszelkie formy zrzeszania się[4]. Istniały wszakże dość stabilne i powiązane z sobą koterie postaci, dysponujących autorytetem w środowisku i możliwościami wpływu na prasę. Podobnie jak wejście w życie polityczne grup dotąd „niemych” stawiało tradycyjne elity w obliczu konieczności znalezienia dla siebie miejsca w nowej sytuacji, tak pojawienie się dynamicznych i szybko powiększających swą siłę środowisk stanowiło wyzwanie dla grup obecnych w życiu społecznym od dawna, cieszących się w nim autorytetem i wywierających wpływ na opinię. Byłoby dziwne, gdyby te nie reagowały.

W narastającym konflikcie właśnie konserwatystom przyszło odgrywać rolę szczególnie eksponowaną. Przywiązani do tradycyjnego modelu stosunków społecznych, w tym roli, odgrywanej w społeczeństwie przez ziemiańską „warstwę historyczną”[5] oraz tradycyjnego systemu wartości, opartego na religii, bardziej ostro niż inne środowiska widzieli rysujące się zagrożenia. Przede wszystkim jednak mieli więcej do stracenia. Zwalczani przez demokratów i liberałów (na gruncie galicyjskim egzemplifikacją były wystąpienia miejscowej „tromtadracji”, w Królestwie zaś – warszawskich pozytywistów) utrzymywali – w obrębie społeczeństwa polskiego – pozycję dominującą. Rytm rozwoju gospodarczego nie naruszył jeszcze tradycyjnej struktury społecznej, zdominowanej przez warstwę ziemiańską – tam zresztą, gdzie był szybszy, jak w Królestwie, właściciele nowych fortun nie mieli większych trudności z przenikaniem do środowisk arystokratycznych. W tym względzie alarmy pozytywistów były bardzo na wyrost. Przykładem takiej harmonijnej, a przy tym mającej doniosłe konsekwencje polityczne współpracy było uformowanie się w początkach lat dziewięćdziesiątych XIX wieku kręgu wspierającego petersburski ugodowy „Kraj”[6].

Tę przewagę środowisk zachowawczych wspierało państwo zaborcze. Niezależnie od różnic, dzielących ustrój monarchii habsburskiej od samowładnej Rosji, wszystkie państwa zaborcze były konserwatywnymi monarchiami. Korzyści tej sytuacji mogli docenić w pełni konserwatyści galicyjscy; przykład lojalnej ich współpracy z państwem rzutował na postawy w pozostałych zaborach, animując postawy ugodowe, w paradoksalny sposób często łączone z przywiązaniem do narodowego dziedzictwa i poczuciem odpowiedzialności za jego przekazanie przyszłym pokoleniom. W podobnym kierunku działały reminiscencje żywo przeżywanych klęsk powstań narodowych XIX stulecia, wspierane przekonaniem, że podobna polityka nie może przynieść sukcesu. Logiczną konsekwencją były kierowane do władz – i rosyjskich, i pruskich – postulaty złagodzenia kursu czy odejścia od polityki represji, nie łączone jednak z szerszym programem politycznej reformy struktur władzy. Jak ujął to zręczny propagator polityki ugody w najbardziej niesprzyjającym jej zaborze, Erazm Piltz, zamieszkali na terenie „guberni zachodnich” Polacy nie powinni mieć więcej praw niż Polacy „osiedli od wczoraj nad Wołgą i Kamą”[7]. Był to jednak bardzo skromny postulat, jako że zakres praw poddanych samowładnej monarchii nie mógł imponować. Brak dalej idących wniosków tłumaczył się głównie tym, że można było wątpić w ich realność – ale czy nie ważył tu także egoizm środowiskowy, dostrzeganie korzyści z bytowania w ramach ultrakonserwatywnej monarchii?

Dla całego tego, pozornie stabilnego, układu, pojawienie się ruchów masowych stanowiło oczywistą groźbę, zapowiadając zmiany, których zakres rysował się niejasno, a kierunek mógł budzić obawy. Już rozszerzenie kręgu środowisk aktywnych politycznie niosło w sobie niebezpieczeństwo, dodatkowo powiększane zapowiedziami rewindykacji socjalnych, a zwłaszcza podjęcia na nowo sprawy narodowej. Rywalizujący z sobą konserwatyści i liberalni pozytywiści byli zgodni co do obaw przed konsekwencjami kolejnego powstańczego zrywu – co stanowiło przesłankę zbliżenia, widocznego już w pierwszych latach XX stulecia, a nie do pomyślenia dwadzieścia lat wcześniej.

2

Każdy z debiutujących ruchów musiał pokonywać różnorakie przeszkody; znamienne jednak, że w wypadku środowisk kierowanych przez Ligę Narodową były one chyba relatywnie większe, przynajmniej jeśli przyjąć za kryterium łatwość oddziaływania propagandowego na środowiska szersze. Stanisław Grabski, w młodości socjalista, potem narodowy demokrata, komentując po latach publicystyczne występy na łamach pozytywistycznej prasy warszawskiej propagatora marksizmu, Ludwika Krzywickiego, z całą szczerością przyznawał się do bezradności w ocenie tego fenomenu. Poglądy orędowników wolności myśli i działania oraz indywidualnej twórczości były przeciwstawne „na wskroś antyliberalnej, podporządkowującej całkowicie jednostkę zbiorowości”, doktrynie marksowskiej[8]; drobiazgowo ingerująca w treść warszawskiej prasy cenzura rosyjska wyczulona była co prawda na eliminację treści narodowych, czy jednak nastawienie to wszystko tłumaczy? Poglądy „wszechpolaków”, jak ich nazywano, nie mogąc liczyć na podobną taryfę ulgową, debiutowały w trudniejszych warunkach. Łamy ostro cenzurowanego „Głosu”, jedynie w części mogły stanowić forum krystalizowania się i artykułowania opinii; właściwym jej organem stał się dopiero „Przegląd Wszechpolski”, wydawany za kordonem, w Galicji; jego przerzucenie na teren największego z zaborów wymagało rozbudowy organizacji składającej się z ludzi zdeterminowanych i zaprawionych w działalności nielegalnej. Bez kontaktu, choćby pobieżnego, z działalnością nielegalną, niemożliwe było zdobycie pisma – co w oczywisty sposób rzutowało na możliwości jego szerszego oddziaływania.

Podjęcie przez ruch kierowany przez Ligę Narodową w latach 1905-1907 próby czynnego przeciwstawienia się nastrojom rewolucyjnym w sposób dość naturalny zaktywizowało wrogość ze strony środowisk szeroko pojętej lewicy. Wcześniej raczej konserwatyści wysuwali się na plan pierwszy wśród środowisk zwalczających Ligę. Wśród argumentów wielce charakterystyczne było akcentowanie groźby radykalizacji. Trzeba przyznać, że we wczesnych enuncjacjach ruchu narodowo–demokratycznego trafiały się akcenty usprawiedliwiające podobne obawy, jakkolwiek ich skala nie była duża: wszechpolacy pozostawali w tym zakresie daleko za socjalistami – nadto w miarę upływu czasu ten i tak względny radykalizm środowiska wyraźnie słabł. Z zachowawczego punktu widzenia istotne było jednak już samo podjęcie – prowadzonych w sposób konspiracyjny – działań wśród chłopstwa oraz ludności miejskiej. Wieśniak bowiem czy wyrobnik, jak wskazywano, nie jest zdolny do krytycznej oceny politycznych haseł, a wciągnięty do życia publicznego i rozagitowany i tak pójdzie za tymi, którzy obiecają mu więcej. Innymi słowy, że niezależnie od swoich intencji wszechpolacy pracują na użytek socjalistów. Część zarzutów wskazywała na przeciwieństwa systemów wartości, akcentując skrajność postaw nacjonalistycznych, jak i groźbę dla tradycyjnych wartości i autorytetów, zawartą w perspektywie głębszej niż dotąd ingerencji polityki w życie społeczne, a nawet prywatne jednostek[9]. Ukazanie się w początkach naszego stulecia dwóch prac, precyzujących podstawy ideologiczne rosnącego w siłę ruchu: Egoizmu narodowego wobec etyki Zygmunta Balickiego oraz Myśli nowoczesnego Polaka Romana Dmowskiego[10], w sposób dość naturalny stworzyło okazję do konfrontacji systemów wartości – chociaż, jak się wydaje, nawet wtedy wśród wielu wytaczanych przeciw „wszechpolakom” zarzutów argumentacja światopoglądowa nie dominowała.

Najważniejsze z zarzutów wiązały się z obawami przed konsekwencjami odrodzenia się działalności niepodległościowej. Źródła tych obaw, na swój sposób uzasadnionych, tkwiły w atmosferze, jaka wytworzyła się na ziemiach polskich po 1864 r. Klęska powstania styczniowego była czymś więcej niż tylko kolejną porażką militarną. Równolegle bowiem poddany został ogniowej próbie – z negatywnym skutkiem – cały szereg mitów, które wcześniej stymulowały aktywność niepodległościową. Poczesne miejsce przypadało tu romantycznemu mitowi, zgodnie z którym kluczem do sukcesu być miało zaangażowanie do walki ludu wiejskiego, pozyskanego obietnicą reformy agrarnej – i osiągnięcie w ten sposób przewagi nad przeciwnikiem. Rozwój potęgi militarnej państw współczesnych postawił ową koncepcję pod znakiem zapytania; doświadczenie zaś powstania styczniowego w sposób niejako empiryczny przecięło wszelkie wątpliwości w tym względzie. Podobnie nie potwierdziła się wiara w przychylność dla sprawy polskiej państw zachodnich oraz w ich determinację w udzieleniu Polsce pomocy. Pomoc z Zachodu nie nadeszła, klęska zaś Francji w wojnie z Prusami – która nastąpiła kilka lat później – ilustrowała dobitnie prawdziwy stosunek sił.

Lista faktów, nieodparcie wskazujących na konieczność wyzbycia się złudzeń, była dłuższa. Podobną wymowę miała ostentacyjnie serdeczna współpraca trzech dworów zaborczych po katastrofie powstania, przypieczętowana podpisaniem tzw. sojuszu trzech cesarzy. W cieniu tej współpracy dokonywała się integracja każdego z trzech zaborów z „macierzystym” mocarstwem. Osłabienie monarchii habsburskiej wraz z przebudową tego państwa w kierunku zwiększenia autonomii poszczególnych prowincji sprawiło, że na terenie Galicji proces ten nie przybrał form bolesnych dla ludności polskiej – natomiast w zaborze pruskim, a także w obrębie zaboru rosyjskiego było inaczej. W obliczu ostrego kursu germanizacyjnego oraz rusyfikacyjnego szczupłość środowisk, które uznać by można za depozytariuszy narodowej tradycji i kultury, uprawniała do obaw o przyszłość polskości. Z takiej perspektywy zapowiedzi wznowienia walki o niepodległość mogły wydawać się nieodpowiedzialną zabawą szaleńców.

W opinii polityków oraz publicystów konserwatywnych ostry kurs stanowił odpowiedź na wcześniejsze próby powstań – możliwą do przewidzenia i na swój sposób usprawiedliwioną reakcję państw, zabezpieczających się przed irredentą. Jak wskazywali, powinniśmy mieć pretensje jedynie do siebie: bo nie obca zachłanność i zaborczość, ale nasza własna głupota wpędziły naród w obecne położenie. Ten motyw powracał w propagandzie grup konserwatywnych w niezliczonych wariantach, począwszy od zjadliwej Teki Stańczyka, publikowanej na łamach krakowskiego „Przeglądu Polskiego” w latach 1869-1870, po odczyty Włodzimierza Spasowicza i skierowane przeciw „wszechpolakom” filipiki Erazma Piltza. „Powstania i spiski nasze – pisał ten ostatni – ciągnące się długim szeregiem przez cały wiek ubiegły, sprawiły, że Litwa i Ruś straciły polski charakter, jakie miały przed stu laty, sprawiły, że polska wojskowość zniknęła z powierzchni ziemi bez śladu, sprawiły, że na całym obszarze zaboru rosyjskiego język polski został w urzędów wyparty, żeśmy zubożeli społecznie, że powstrzymana została oświata ludu, żeśmy się etnograficznie cofnęli od wschodu. Gdy zaś staramy się skonstruować całkowity łańcuch przyczyn i skutków, na którego ostatecznym końcu widzimy dzisiejszą ruinę, to pierwotnej przyczyny tego fatalnego wyniku nie powinniśmy upatrywać w niepomyślnym zbiegu okoliczności niezawisłych od naszej woli, bo los łaskawy dał nam już po upadku naszego państwa i wojsko bitne, które, w stosownej chwili rozumnie użyte, mogło swobód Królestwa Kongresowego skutecznie bronić, i monarchów na tronach państw rozbiorowych, gotowych pozyskać naszą przychylność za cenę ustępstw realnych i wreszcie męża stanu, który (...) dorównywał wielkim wskrzesicielom państw. Przyczyna niepowodzeń tkwiła w tym, że żadnego powstania nie przygotowaliśmy należycie, że każde rozpoczynaliśmy w niestosownej chwili, że przed wybuchem nie pytaliśmy nigdy, jakie mogą być skutki przegranej, że obrawszy drogę tak niebezpieczną, tak trudną, tyle wymagającą ofiar, szliśmy po niej bez zastanowienia, bez planu, bez politycznej konsekwencji i bez rozwagi politycznej, aż doczekaliśmy się czasów, w których i stosunki międzynarodowe i organizacja państw nowożytnych (...) tak się ułożyły, że przy nich powstania zbrojne i nawet materialne przygotowania do nich stały się niemożliwością”[11].

Wypowiedź ta w zwartej postaci przedstawia najważniejsze zarzuty, jakie stawiano polityce irredentystycznej[12]. Kierowały się one nie tylko przeciw przygotowaniom do kolejnego powstania (na przełomie stuleci trudno było o takich mówić), ale przeciw wszelkim próbom podjęcia działalności nielegalnej o zabarwieniu narodowym. Piętnując w swojej głośnej książce „stronnictwa skrajne” w Polsce Piltz lwią jej część poświęcił „wszechpolakom”, zaledwie odnotowując socjalistów. O tym, że obiektem szczególnie nasilonego ataku stała się właśnie Liga, a nie PPS i grupa Piłsudskiego (nie mówiąc już o grupie „międzynarodowej”), przesądziło przekonanie, że Liga jest silniejsza i jej działalność powoduje większe ryzyko; nadto Piltz uważał, że ma ona większe szanse poruszenia ludu, niepoprawnie podatnego na hasła narodowe...

To, co uderza w wypowiedzi Piltza – a nie była ona odosobnionym wyjątkiem – to jej skrajna w swoim pesymizmie wymowa. Trudno przeczyć, że wiele z przytoczonych przez niego argumentów odwoływało się do realnych faktów i nie można widzieć w nich tylko politycznej demagogii. Faktem bowiem były klęski powstań i późniejsze represje, faktem był ucisk narodowy, jak i dysproporcja sił, dzięki której zaborca miał o wiele większe możliwości zadawania dotkliwych ciosów, niż broniący się przed uciskiem, trzymany w niewoli naród. Przytoczony wywód zawierał jednak co najmniej dwa punkty wątpliwe. Po pierwsze, założenie, że istniejący stan rzeczy jest tak stabilny i trwały, że nie można liczyć na jego zmianę. Więcej jeszcze wątpliwości budziła teza o szkodliwości bez mała wszelkich przejawów aktywności narodowej Polaków. Nie tylko niemożliwa do przewidzenia przyszłość, ale nawet bardziej wnikliwa analiza przeszłości winny bowiem skłaniać do ostrożnego traktowania podobnych twierdzeń. Piętnując lekkomyślność przygotowań powstańczych w 1863 r. Piltz podkreślał, że z punktu widzenia Rosjan stanowiły one akt niewdzięczności, a zarazem przekonywający dowód niecelowości polityki ustępstw: „Koncesje polityczne sypały się jak z rogu obfitości i telegraf nie mógł nadążyć z obwieszczaniem manifestów i aktów prawodawczych. (...) Na to wszystko odpowiedziano... wywieszeniem sztandaru niepodległości i porwaniem się do broni”[13]. Wiązanie rosyjskich ustępstw li tylko z dobrą wolą reformatora na tronie wynikało logicznie z wywodu, sugerującego szkodliwość narodowej irredenty. Przyznanie, że Rosjanie działali pod naciskiem, próbując – do czasu – pacyfikować wrzenie środkami politycznymi, prowadziłoby bowiem do wniosku, że irredenta – w pewnych granicach – może okazywać się pożyteczna. W tym właśnie kierunku biegło rozumowanie antagonistów Piltza z kręgu Ligi. Zdając sobie dobrze sprawę z dysproporcji sił, nie chcieli wybuchu powstania i w tym względzie kunsztownie zgromadzona argumentacja konserwatywnych krytyków ich poczynań uderzała w próżnię. Szukali natomiast narzędzi nacisku na zaborcę; zdając sobie sprawę, że może nim być ruch masowy, wysuwający postulaty o charakterze narodowym, pracowali usilnie nad rozbudową jego struktur, starając się jednocześnie zachowywać nad nim kontrolę. Z punktu widzenia konserwatystów była to taktyka śmiertelnie niebezpieczna: zarówno ze względu na trudność zapanowania nad ruchem żywiołowym, jak i narażenie się na zemstę przeciwnika. Stąd też potępienie „liberum conspiro” stanowiło dla zachowawczej publicystyki nie podlegający dyskusji dogmat. W tej kwestii zgodni byli konserwatyści wszystkich odcieni. Atakując tradycję powstańczą, na przełomie XIX i XX wieku nie tylko kwestionowano poczynania, dokonywane w innych realiach niż sobie współczesne, ale – zgodnie z maksymą, że historia jest „nauczycielką życia” – forsowano tezę, że również obecnie, jak i w przyszłości, należy powstrzymywać się od ryzyka[14]. Liberalny odłam ruchu konserwatywnego: stańczycy w Galicji, oraz wpływowa w zaborze rosyjskim, petersburska grupa „Kraju” uzupełniały ten nakaz bezwzględnym potępieniem nacjonalizmu, we wszelkich jego przejawach. 

Kierując się tą logiką, piętnowano wszystkie inicjatywy „wszechpolaków”, niezależnie od ich charakteru i skali. Potępienia doczekały się organizowane przez Ligę manifestacje publiczne, jak i proklamowanie bojkotu imprez organizowanych w intencji polsko–rosyjskiego pojednania (w rodzaju obchodu puszkinowskiego). Podobnie potraktowano apel o powstrzymanie się od udziału w hucznych zabawach karnawałowych w okrągłe rocznice rozbiorów Polski (mijało właśnie ich stulecie), przedstawiony jako przejaw występnego... terroryzmu[15]. Za miarę czujności w tropieniu przejawów irredenty przez środowisko „Kraju” uznać można to, że w praktyce nieraz okazywała się ona silniejsza nawet od ostentacyjnie deklarowanej lojalności wobec zarządzeń władz. Kiedy na przełomie stuleci uniwersytety rosyjskie stały się widownią ostrych wystąpień antyrządowych; nie wzięła w nich udziału młodzież polska, studiująca w Warszawie. Zdrowy rozsądek, jak i głoszone przez siebie zasady, nakazywałyby konserwatystom pochwalenie jej za to. Przeciwnie, stanowisko młodzieży zostało poddane krytyce – dostrzeżono bowiem, że okazana przez nią powściągliwość miała źródło w nie akceptowanej przez ugodowców woli odróżnienia się od swoich rosyjskich kolegów[16].

Dwuznaczność wezwań do porzucenia „mrzonek” na rzecz szumnie nazywanej „pracy na niwie cywilizacyjnej i gospodarczej” polegała nie tylko na dostarczeniu ideologicznego uzasadnienia dla życiowego egoizmu, dla przedkładania kariery życiowej nad działalność społeczną[17]. Zalecenie zachowania lojalności wobec obcych państw (trójlojalizm) wraz z próbami budowania mostów w kierunku narodowości w nich panujących w gruncie rzeczy oznaczała uzupełnienie prowadzonej przez państwo polityki unifikacyjnej zbieżnymi z nią inicjatywami społecznymi. Wola dystansowania się od przejawów „szowinizmu” pociągała za sobą zachowania urągające godności narodowej i w szerszym odbiorze demoralizujące. Widownią podobnych demonstracji stał się przede wszystkim zabór rosyjski, a najgłośniejszą z nich był udział Polaków w uroczystości odsłonięcia pomnika Katarzyny II w Wilnie (1904)[18]. Najwięcej jednak dwuznaczności kryło się w uporczywie ponawianych wezwaniach do czynnego przeciwstawienia się rzecznikom postaw skrajnych. Przy elitarności środowisk konserwatywnych było to właściwie równoznaczne z zaakceptowaniem represji administracyjnych.

Nawet w dzielnicy austriackiej (kontrolowanej politycznie przez konserwatystów), gdzie Polacy mieli możliwości działania, przyjęcie podobnej taktyki musiało budzić wątpliwości natury moralnej. Po przejęciu przez „wszechpolaków” największego w Galicji dziennika, lwowskiego „Słowa Polskiego” czołowy organ zachowawczych „stańczyków”, krakowski „Czas” pośpieszył z wyjaśnieniem, że za przejmującą pismo spółką kryje się Liga Narodowa. Merytorycznie rzecz biorąc była to prawda, ale też – wobec nielegalności Ligi – informacja „Czasu” nosiła cechy denuncjacji politycznej. Jak komentował to „Przegląd Wszechpolski”: „podobne pisanie jest nieprzyzwoite, a ze względu na bezpieczeństwo osób, mających legalny wstęp do państwa rosyjskiego, nawet nieuczciwe. Przecież nawet w wypadkach, w których się wie coś określonego, w naszych stosunkach obowiązuje pewna dyskrecja, której się przestrzega, bez względu na barwę polityczną”[19]. Argument, oczywisty dla „niepokornych”, nie działał wszakże na lojalistów. W ich zamierzeniu nasilająca się kampania prasowa (sygnalizowana informacja była jej częścią) doprowadzić miała do wydalenia z granic monarchii kłopotliwych „obcych poddanych” : Romana Dmowskiego, Jana Ludwika Popławskiego i Zygmunta Balickiego. Podobne metody działania stosowane były również tam, gdzie aparat władzy był obcy i otwarcie wrogi ludności polskiej. Cechy politycznego donosu miała skandaliczna nagonka prasowa wymierzona w prowadzone społecznie czytelnie Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności (1898 r.) – uwieńczona wkrótce serią aresztowań i procesów[20]. Erazm Piltz, postać ruchliwa, wysuwająca się na plan pierwszy w walce, toczonej z Ligą przez środowiska zachowawcze zaboru rosyjskiego, relacjonując rozbity przez policję obchód rocznicy 3 maja, podkreślał oględne zachowanie się sił porządkowych, nie śpieszących się z użyciem siły. „Miało to taki skutek, że pochód, który wedle ironicznego wyrażenie się jednego z twórców manifestacji, liczył «setkę studentów, coś niecoś cywilnych i ze cztery narzeczone», urósł do kilku tysięcy osób”[21]. Wynikało z tego jasno, że właściwym rozwiązaniem w tej sytuacji byłoby bardziej zdecydowane użycie nahajek.

3

Z perspektywy czasu słabość elitarnych struktur w konfrontacji z ruchami masowymi wydaje się oczywista. W specyficznych warunkach, stwarzanych przez niedemokratyczne systemy polityczne oraz silnie zaznaczające się podziały społeczeństwa na tle różnic socjalnych, stanowych, obyczajowych itp., „kanapowe” partie złożone z notabli potrafiły jednak wcale skutecznie bronić swojej pozycji. Usiłując osłabić pozycję konserwatystów na terenie Galicji, narodowi demokraci próbowali współdziałać z ruchem ludowym; przerzucając się z czasem ku koncepcji pozyskania części środowisk zachowawczych. Przesłankę zbliżenia stworzył rozwój nacjonalistycznego ruchu ukraińskiego we wschodniej części kraju; miejscowi konserwatyści – Podolacy – okazali się bardziej podatni na dialog z Ligą od nieprzejednanie niechętnych wobec niej „stańczyków”. Miało to istotne z punktu widzenia Ligi korzyści, gdyż uchroniło ją przed przygotowywaną przez krakowian represją administracyjną. O ile Liga potrafiła skutecznie działać w warunkach pogłębiającej się polaryzacji narodowościowej – to zwarte dotąd środowiska zachowawcze okazywały się coraz mniej zdolne do prowadzenia uzgodnionej polityki.

Ten sam mechanizm zaznaczył swoje działanie na większą skalę w Królestwie, gdy wydarzenia lat 1904-7 roku ukazały skalę napięć społecznych. Bieg wydarzeń ośmieszył zarówno koncepcje liberalno–konserwatywnego kręgu „Kraju”, jak i jego poczynania. Wybuch katastrofalnej dla Rosji wojny z Japonią wystawił na ciężką próbę wiarę we wszechpotęgę Rosji; na przekór temu i wbrew opinii większości społeczeństwa ugodowcy nadal mnożyli deklaracje lojalności, piętnując „szowinizm” i pracując nad wytworzeniem wrażenia, że „życzyć sobie klęsk rosyjskich nie jest zbyt roztropnie, bo skoro politycznie i ekonomicznie jesteśmy organiczną częścią rosyjskiej całości, więc klęski jej muszą nieuchronnie odbić się i na nas, muszą stać się i naszymi klęskami”[22]. Postępujący kryzys państwa, sparaliżowanego przez rozwój ruchu strajkowego, odbierał sens koncepcjom budowanym na przekonaniu o sile rosyjskiego państwa i programowym odżegnywaniu się od nacisku. Apelowanie do dobrej woli rosyjskich elit było zabiegiem jałowym ze względu zarówno na notoryczny brak owej dobrej woli, jak i na wymknięcie się wydarzeń spod kontroli owych elit. Słabość środowisk ugodowych dodatkowo pozbawiała te apele jakiejkolwiek siły przebicia. Wobec załamania się porządku publicznego środowiska wspierające ugodowców rozglądały się za kimś zdolnym porządek ów przywrócić. Kwestia ewentualnego ucywilizowania władzy schodziła w tej sytuacji na plan dalszy, ważniejsze bowiem było, by władza ta w ogóle potrafiła funkcjonować.

W tej sytuacji Narodowa Demokracja dostrzegła koniunkturę dla siebie. Sprzeciwiając się strajkowi powszechnemu, proklamowanemu w październiku 1905 r. – i angażując tu całość pracowicie rozbudowywanego aparatu organizacyjnego – konsekwentnie dążyła do wykazania, że Polacy są zdolni zagwarantować porządek społeczny we własnym zakresie, bez pomocy rosyjskiego państwa[23]. Zostało to dostrzeżone i w obrębie środowisk wspierających dotąd ruch konserwatywny – prowadząc do uszczuplenia zaplecza ugodowców – i przez Rosjan. Jakkolwiek oceny poczynań Narodowej Demokracji należą wciąż do kwestii budzących żywe kontrowersje, to nie ulega wątpliwości, że okazała się organizacją żywotną i silną, zachowującą możliwość działania – nawet tam, gdzie wchodziły w grę wystąpienia niezgodne z dominującymi w danej chwili nastrojami. Jej zachowanie się nie miało nic wspólnego z przypisywanym jej uparcie kilka lat wcześniej studenckim radykalizmem; bieg wydarzeń nie tylko nie potwierdził owych oskarżeń, ale po prostu ośmieszył ludzi, którzy je kolportowali. W sposób zasadniczy rzutowało to na szansę skorzystania z liberalizacji systemu politycznego w Rosji.

Za błędy się płaci. Zachwianie absolutyzmu postawiło na porządku dziennym sens istnienia liberalnego wentyla, jakim był „Kraj” petersburski. Opuszczone przez swych czytelników, pismo upadło. Kiedy w 1906 r. środowiska zachowawcze zaboru rosyjskiego powołały Stronnictwo Polityki Realnej, powstająca partia nie mogła imponować ani wpływami, ani siłą organizacyjną. W miarę słabnięcia ruchu masowego i wycofywania się władz z wcześniejszych obietnic „realiści” próbowali odzyskać grunt pod nogami starając się wykazać słuszność przyjętej przez siebie taktyki umiaru i „liczenia się z warunkami”[24]. Niewiele to jednak dało. „Słuszność” politycznego programu jest pojęciem abstrakcyjnym, gdy nie można jej wesprzeć realnymi zdobyczami, a trzeba się ograniczyć do dowodzenia, jak to „mądry Polak po szkodzie”.

W latach poprzedzających wybuch I wojny światowej relacje między Narodową Demokracją a konserwatystami układały się w różnych zaborach rozmaicie. Najlepiej w zaborze pruskim. W obliczu ostrego kursu germanizatorskiego różnice dzielące poszczególne ugrupowania polskie traciły na znaczeniu. Swoją bardzo silną w przyszłości pozycję „wszechpolacy” budowali stopniowo, długo ograniczając się do poczynań o charakterze swego rodzaju pracy organicznej – konserwatyści zaś nie występowali tutaj tak agresywnie, jak w innych zaborach. Najgorzej ułożyły się stosunki między konserwatystami a endecją na terenie Galicji, zdominowanej politycznie przez liberalizujących „stańczyków”. Po nieudanej próbie zniszczenia przeciwnika poprzez represję administracyjną, „stańczycy” – starając się go politycznie izolować – zbliżyli się do zwalczanego wcześniej bezwzględnie ruchu ludowego. Miarą osiągniętego sukcesu było zahamowanie wzrostu wpływów Ligi na terenie dzielnicy – chociaż ruch ludowy opłacił tę politykę serią rozłamów[25]. Stosunki między obydwoma nurtami w zaborze rosyjskim przedstawiały obraz pośredni; przejawy zbliżenia stanowisk towarzyszyły rywalizacji między nimi.

Podczas rewolucji 1905 r. Narodowa Demokracja zarzuciła wysnuwanie haseł niepodległościowych, operując postulatem autonomii, w opinii konserwatystów także nierealnym, chociaż jeszcze nie prowokującym przeciwnika do stanowczego przeciwdziałania. Fiasko starań o swobody narodowe, podjętych z wielką energią na terenie parlamentu rosyjskiego (w II Dumie), zaowocowało ożywionymi polemikami o przyczyny porażki. W opinii konserwatystów, lansowanej i przez SPR, Rosjanie byli gotowi do ustępstw, zraziły ich jednak zbyt daleko idące żądania polskie, wsparte nieprzemyślaną taktyką[26]. Z kolei narodowi demokraci mieli za złe „realistom” zakulisowe kontakty z Rosjanami, co mogło utwierdzać ich w przekonaniu, że stanowisko strony polskiej nie jest jednolite.

Ale i „realiści” usztywnili swoje stanowisko wobec Rosji, nie było więc całkiem tak, że, jak to głosiła propaganda SPR (a także jak wytykali to endecji socjaliści), obóz narodowy przyjął stanowisko ugodowców. W 1909 roku ukazała się obszerna broszura jednego z liderów SPR, byłego redaktora „Kraju” i gorącego orędownika polsko–rosyjskiego pojednania, Erazma Piltza, pod tytułem Polityka rosyjska w Polsce. Zestawiając długi szereg błędów polityki rosyjskiej, autor stwierdził, że bez jej zmiany trudno mówić o programie pokojowego współżycia[27]. Nowe akcenty pojawiły się również w enuncjacjach poświęconych kwestii agrarnej. Podkreślając różnice między niekonsekwentnym stanowiskiem endecji a własną determinacją, „realiści” wskazywali na znaczenie majątków ziemskich dla zachowania polskości na wschodzie[28]. Przed 1905 r. jeden z ważących dla opinii środowiska publicystów, Czesław Jankowski, formułował zgoła odmienną dyrektywę, postulując tam likwidację polskich wpływów – w imię tym lepszej ich „koncentracji” na odcinku polsko–pruskim[29]...

Ewolucja obozu narodowego w kierunku konserwatywnym prowadziła do coraz skuteczniejszego penetrowania przezeń środowisk, które konserwatyści uważali za swoją domenę. W 1914 r. ukazała się książka Romana Dmowskiego pt. Upadek myśli konserwatywnej w Polsce – kunsztownie skonstruowana rozprawa, której polemiczne ostrze skierowane było głównie przeciw liberalnemu nurtowi w obozie konserwatywnym, chociaż i zachowawczego Dmowski nie oszczędził. Dowodził, że obóz konserwatywny w Polsce zdradza hasła, które głosi, a sugestię tę uplastyczniał cytat z Konrada Wallenroda umieszczony jako motto. Nie jest on – wskazywał – częścią narodowego dziedzictwa, pojawił się bowiem późno, kwitnąc pod protekcją obcych państw. Tradycji nie bronił, przeciwnie, namiętnie ją atakował. Nie bardzo też wiadomo, czym w ogóle jest, gdyż nie można go traktować jako odpowiednika nurtów zachowawczych na Zachodzie. Dmowski sugerował, że na Zachodzie środowiska konserwatywne wiążą się z nacjonalizmem, to zaś, że w Polsce, zwłaszcza w dzielnicy austriackiej, jest inaczej, stanowi niezrozumiałą anomalię[30].  W konkluzji w sugestywny sposób starał się wykazać, że prawowitym konserwatyzmem w Polsce jest kierunek narodowy.

Działania polityczne, których częścią była wspomniana książka, zmierzały raczej do pochłonięcia obozu konserwatywnego niż jego pozyskania. Pełniejsza integracja obydwu środowisk na zasadach partnerskich była trudna nie tylko ze względu na dysproporcję sił i apetyty endecji. Przede wszystkim różniły się one w pojmowaniu programu narodowego. Jakkolwiek publiczne enuncjacje powołanego przez Ligę Stronnictwa Demokratyczno–Narodowego i samego Dmowskiego w latach poprzedzających wojnę nie tak bardzo odbiegały od stanowiska SPR, wspierał je odmienny tok rozumowania. Środowiska ugodowe podejrzliwie traktowały praktykowane przez Dmowskiego rozpatrywanie sprawy polskiej na szerokim tle międzynarodowym; Piltz uznał za potrzebne wytknąć mu (1910 r.), że jego książka o kwestii polskiej w 2/3 poświęcona jest omówieniu polityki europejskiej. „Nie jest to naturalnie – zastrzegał się – ślepa i naiwna wiara dawnych naszych marzycieli i polityków w obce potencje i Napoleonów, ale jest jeszcze pewne niezdrowe (...) lubowanie się w ekskursjach na wielkiej arenie międzynarodowej, z której kwestia polska od dawna zeszła”[31]. W innej politycznej broszurze napiętnował inicjatorów ogłoszenia żałoby narodowej po oderwaniu Chełmszczyzny[32]. Dmowski w swoich wspomnieniach wytknął realistom brak reakcji na zgłoszoną przez siebie rok przed wybuchem I wojny światowej inicjatywę utworzenia nieformalnego zespołu, który zająłby się nawiązywaniem stosunków politycznych w rządzących sferach państw zachodnich, jak i dotarciem do ważniejszych organów prasowych.

Oba środowiska dzieliła i przeszłość, i dominująca w ich ramach mentalność, znacząco się różniąca. SPR zdominowana była przez notabli, w obrębie obozu narodowego natomiast trwał nadal etos „niepokornych” – chociaż niewątpliwie osłabiony wielu wstrząsami oraz wejściem endecji w politykę kompromisów ze światem realnych interesów i egoizmów. Byłoby przesadą dowodzić, że w konkretnych posunięciach obozu narodowego nie znajdowały wyrazu interesy indywidualne czy grupowe – ukrywano je przecież, podporządkowując kategorii dobra ogólnego, interesowi całej społeczności polskiej. U „realistów” było przeciwnie: panująca atmosfera nie kazała uważać egoizmu za rzecz wstydliwą. Bodaj najbardziej precyzyjnie wyraził to jeden z przywódców konserwatywnego ziemiaństwa kresowego, Hipolit Korwin–Milewski. Poproszony po wybuchu wojny o wyrażenie opinii co do obowiązku dobrego Polaka, odrzekł bez żenady: „Czekać, oglądać się, a przede wszystkim zachować starannie polską ziemię i polską krew, to jest majątek i własną skórę”[33]. Jakkolwiek Dmowskiego niewiele łączyło z podobnie rozumującymi postaciami, okoliczności tak się ułożyły, że musiał z nimi ściśle współpracować. W podobnej sytuacji znaleźli się także i ci „niepokorni”, którzy – jak Józef Piłsudski – obrali współpracę z Austrią. Pod względem mentalności „stańczycy” nie różnili się od „realistów”.

4

Impulsu do podjęcia bliższej współpracy dostarczył wybuch wojny światowej. W ramach każdego z zaborów konserwatyści pozostali lojalni wobec „własnych” monarchii, endecja natomiast generalnie opowiedziała się przeciw blokowi niemieckiemu, chociaż nie wszędzie możliwe było prowadzenie aktywnej działalności w tym duchu. W zaborze pruskim aktywniejsi jej działacze przenikali (przez Szwajcarię) na Zachód. W Galicji miejscowe Stronnictwo Narodowo–Demokratyczne próbowało lawirować, wchodząc w skład powołanego w sierpniu 1914 r. (pod prezesurą konserwatywnych „stańczyków”) Naczelnego Komitetu Narodowego. Kiedy jednak podjęło próbę sparaliżowania działań zwolenników orientacji na Austrię, wynikiem była seria donosów i aresztowania, dokonywane przez austriackie władze wojskowe. Na terenie zaboru rosyjskiego Stronnictwo Demokratyczno–Narodowe i Stronnictwo Polityki Realnej proklamowały współpracę, której instytucjonalnym wyrazem był utworzony jesienią 1914 r. w Warszawie Komitet Narodowy Polski. W toku rokowań „realiści” okazali dużą zręczność, przeforsowując pod groźbą wycofania się z koalicji kandydaturę Zygmunta Wielopolskiego na prezesa KNP. Dmowski utrzymywał później, że zaważyły tu i urazy osobiste, i obawy przed pójściem zbyt daleko w programie narodowym. Być może i tak było; z dostępnych relacji nie wynika, by ufał im na tyle, by wtajemniczać „realistów” w subtelności prowadzonych przez siebie działań. Jakkolwiek uważał rokowania z Rosjanami na temat postulatów polskich za przedwczesne[34], pozwalał rozmawiać z nimi „realistom”, byle przemawiali we własnym tylko imieniu. Taki też charakter miały propozycje, złożone przez Z. Wielopolskiego (jako jego „pogląd osobisty”) na audiencji prywatnej u cara w maju 1915 r.

Klęski wojenne Rosji w 1915 r. przesunęły punkt ciężkości akcji polskiej na Zachód. We wrześniu w Lozannie, w Szwajcarii, powstał ośrodek polskiej propagandy prasowej, pod nazwą Centralnej Agencji Polskiej. Jego skład personalny (i polityczny) był zróżnicowany, co dobrze harmonizowało z zapowiedziami ograniczenia się do działalności ściśle informacyjnej, liczącej się „z obowiązkami wypływającymi z neutralności, ściśle przestrzeganej w Szwajcarii”[35]. W praktyce utrzymanie wspólnego stanowiska okazywało się coraz trudniejsze wobec rozbieżnych celów politycznych. Endecy domagali się jednoznacznego opowiedzenia się za „ententą” zachodnią, natomiast coraz agresywniej występująca grupa „niepodległościowa” skłaniała się ku Niemcom i Austrii. Stojący na czele Agencji Piltz nie był już tak jednoznacznie prorosyjski, jak wcześniej, zachowując się dość dwuznacznie. Jak wspominał Kazimierz Marian Morawski, Piltz, uchodząc „za «rusofila», gdyż wyznawał teorię może nazbyt prostolinijną, że jeszcze nie zdarzyło się w grze (...) – cytował tu przykład z brydża – ażeby jeden z dwóch równocześnie współgrających partnerów – wygrał (ententa zachodnia), a przegrał drugi (Rosja), liczył się jednak mocno z przewagami państw centralnych, z gruntowaniem się ich wpływów na życie realne terytoriów okupowanych, z refleksami tego wszystkiego na nastroje emigracji”[36]. Bez względu na dobre stosunki z rzecznikami orientacji proniemieckiej na gruncie szwajcarskim, ze względu na lojalistyczną przeszłość, Piltz stanowił dla nich dogodny cel. Demonstracyjne dymisje jako metoda nacisku okazały się wszakże bronią obosieczną[37]; zaatakowany Piltz ustąpił wprawdzie z władz Agencji, ale wraz z nim znaleźli się poza jej obrębem i jego oponenci... Kierownictwo Agencji objął Marian Seyda, działacz endecki z Wielkopolski, prowadząc ją już bez wahań w kierunku prokoalicyjnym[38].

Na placu boju pozostał więc obóz narodowy, nie tylko eliminując rzeczników przeciwstawnej orientacji, ale i dystansując sojuszników z obozu „polityki realnej”. Trudno mu było jednak obyć się bez nich; wobec zaognionych stosunków z lewicą każda próba budowania działań na szerszej podstawie politycznej stawiała na porządku dziennym problem ułożenia stosunków z konserwatystami. Przyjazd Dmowskiego na Zachód wzmocnił pozycję Narodowej Demokracji, ale nie zmienił tej sytuacji. Nie doszedłby on zresztą do skutku bez współpracy z konserwatystami i koneksji tych ostatnich w carskiej kwaterze głównej oraz na dworze. Dmowski miał bowiem poważne trudności w otrzymaniu paszportu. Po wyjeździe wszedł w kontakt z Piltzem; w ciągu dalszych lat, aż po kongres pokojowy w Paryżu w 1919 r., wydajnie, choć nie bez tarć, współpracowali. Ogólnie rzecz biorąc, Piltz był ostrożniejszy od Dmowskiego w forsowaniu postulatów politycznych, bardziej miękki w kontaktach z obcymi politykami, o co ten ostatni miał często pretensje. Trudno jednak wyrokować, w jakiej mierze owe różnice wynikały z różnic doktryn politycznych obu środowisk, a w jakiej po prostu cech osobowościowych oraz temperamentów Dmowskiego i Piltza. Stąd też jest to odrębny temat.

Różnice optyki między konserwatystami a „niepokornymi” w pojmowaniu sprawy polskiej podczas wojny światowej łatwiej śledzić na przykładzie trudności, które – na galicyjskim gruncie – napotkała grupa Piłsudskiego. Konserwatywni „stańczycy” pozornie zerwali z potępieniem „liberum conspiro”[39] wspierając akcję strzelców Piłsudskiego; tłem ich decyzji była jednak zaostrzona sytuacja międzynarodowa i znalezienie się mocarstw rozbiorowych w przeciwstawnych blokach politycznych. Dalsze głoszenie trójlojalizmu byłoby trudne do pogodzenia z racją stanu. Za to później, gdy już wybuchła wojna, uczynili wiele, by ograniczyć samodzielność działań Piłsudskiego, wiążąc go z austriackim rydwanem[40]. Sytuacja „realistów” była o tyle odmienna, że „ich” mocarstwo doznało ciężkich klęsk w ciągu roku 1915, dwa lata później zostało sparaliżowane kolejnymi wstrząsami rewolucyjnymi. Był to jeden z powodów względnie harmonijnej współpracy z obozem narodowym. Proklamowany w Warszawie Komitet Narodowy Polski w 1915 r. przeniósł się do Petersburga; kolejny Komitet, utworzony w Paryżu w lecie 1917 r. również opierał się na koalicji „realistów” i endecji. Podobna współpraca odbywała się w ramach tzw. Koła Międzypartyjnego w okupowanej przez Niemców Warszawie; miała ona swoje odpowiedniki w poczynaniach podobnych ciał na prowincji. Jednym z czynników, który ją ułatwiał, była dokonująca się stopniowo redukcja politycznych ambicji konserwatystów, coraz wyraźniej pojmujących swoje cele jako raczej grupy nacisku reprezentującej interes warstwy ziemiańskiej niż partii politycznej o celach ogólniejszych. Równolegle było to też i źródło napięć. Obawiający się bowiem radykalizacji społecznej „realiści” skłonni byli opowiadać się za ustanowieniem modus vivendi z władzami okupacyjnymi, jako gwarantami stabilności i porządku, co w sposób oczywisty osłabiało klarowność antyniemieckiego stanowiska, demonstrowanego przez KNP paryski. W miarę upływu czasu ten element, widoczny już w postawie Piltza jesienią 1915 r., zaznaczał się coraz wyraźniej.

Szerszym tłem owych wahań było zmęczenie wojną oraz obawy przed destabilizacją – zrozumiałe w obliczu tego, co przeżywała Rosja. Charakterystyczny zapis tych nastrojów zawierała poufna notatka, sporządzona w placówce lozańskiej w grudniu 1917 r., na podstawie informacji z kraju. „Dwie rzeczy pochłaniają umysły szerokich warstw posiadaczy w Galicji: strach przed bolszewizmem i zawrotna gorączka robienia pieniędzy. Dla wielkich i średnich właścicieli ziemskich pierwszy jest postrachem, który zapędza ich w obóz państw centralnych. Są oni pełni grozy z powodu wywłaszczeń, mordów i grabieży w Rosji. jedynym dla nich ratunkiem wydaje się żelazna pięść niemiecka. «Niech »tam« i Polska będzie, – co mi z tego? – ja mam dzieci, którym chcę zostawić majątek». We wschodniej Galicji boją się Ukrainy, jak zarazy. Stan ten potęgują jeszcze bardziej coraz to nowe wieści wracających z Rosji, gdzie ponoć byli prześladowani więzieniem i najgorszym odnoszeniem się z nimi”[41]. Podobne nastroje zaznaczały się szerzej, nie tylko w Galicji, z tym że ze szczególną siłą ujawniły się właśnie w obrębie warstwy ziemiańskiej, stanowiącej zaplecze ruchu konserwatywnego. Przesądzały o tym i wielorakie (także rodzinne) powiązania z osobami dotkniętymi kataklizmem rewolucji rosyjskiej i wcześniejsze, datujące się jeszcze sprzed wojny, obawy przed konsekwencjami demokratyzacji życia politycznego. Dojście do głosu mas stawiało tradycyjne elity w obliczu nowej, o wiele trudniejszej sytuacji.

Dla konserwatystów groźny był nie tylko bolszewizm. W warunkach demokratycznego systemu politycznego oraz w obliczu konkurencji nowoczesnych ruchów masowych: socjalistów, Narodowej Demokracji, ruchu ludowego – mowy nie było o utrzymaniu dotychczasowej pozycji. Przyszłość rysowała się czarno. Środowisko naznaczone piętnem współpracy z zaborcami, pozbawione oparcia, które innym ruchom dawały rozrośnięte machiny partyjne, nie miało właściwie na co liczyć. Pozostawało rozglądanie się za silniejszym ruchem, zdolnym odegrać rolę opiekuna, a przy tym społecznie nie skrajnym. Takim ruchem mogła być tylko endecja. Dalszych atutów dostarczyła jej polityka Austriaków i Niemców, którzy, podpisując w Brześciu kończący wojnę na Wschodzie separatystyczny traktat, beztrosko roztrwonili pokaźny kapitał zaufania i sympatii, który mozolnie gromadzili wcześniej. Komentując postanowienia traktatu brzeskiego ówczesny lider „stańczyków”, Władysław Leopold Jaworski, pisał w w lutym 1918 r. w liście do przyjaciela: „Dla nas konserwatystów rola skończona. Cały naród przejdzie pod komendę endeków”[42].

5

Nie tak łatwo wymierzyć wkład konserwatystów w odzyskanie niepodległości. Jakkolwiek obciążał ich lojalizm wobec władz zaborczych, na obszarze Galicji podtrzymywany po jesień 1918 r., wielu ludzi uformowanych w ramach tej formacji w sposób znaczący zasłużyło się rodzącemu się państwu – przede wszystkim w wojsku, a także w dyplomacji, gdzie mogły się przydać posiadane koneksje oraz znajomość języków obcych. Równolegle jednak polityka rodzącego się państwa bywała w obrębie środowisk konserwatywnych kontestowana w takich formach, jakie były wcześniej nie do pomyślenia w stosunku do państw obcych. We wspomnieniach działaczy konserwatywnych z zachodniej Małopolski zachowały się wzmianki o inicjatywie, utrzymywanej w ścisłej tajemnicy zarówno przed zdominowanym wówczas przez socjalistów rządem polskim, jak i – kierowanym przez Dmowskiego – paryskim Komitetem Narodowym. W grudniu 1918 r. udał się do Paryża hr. Alfred Potocki, by poprzez rządy koalicyjne wywrzeć nacisk na przyszły sejm w celu rezygnacji lub złagodzenia reformy rolnej, pod groźbą niezałatwienia innych spraw, dla Polski istotnych[43]. Podjęcie graniczącej ze zdradą stanu próby odwołania się do obcej protekcji przez przedstawicieli idealizowanej „warstwy historycznej” wystawiało smutne świadectwo kondycji tej warstwy; poniekąd było również miarą demoralizacji, wynikłej z długotrwałego identyfikowania się z państwem obcym. Inicjatorem wspomnianej misji był przypuszczalnie długoletni przywódca „stańczyków” krakowskich i wybitny historyk, Michał Bobrzyński.

Innym, prócz lęku przed perspektywą parcelacji, źródłem zachowań ekstremalnych była świadomość własnej niepopularności w społeczeństwie, oraz braku szans na odegranie znaczniejszej roli w życiu politycznym kraju. Przyjęty model ustrojowy, oparty na wolnej grze sił politycznych oraz powszechnym prawie wyborczym zapowiadał dla nich „lata chude”. Rozbicie organizacyjne ruchu, który, inaczej niż wszystkie nurty masowe, okazał się niezdolny do wyłonienia jednolitej reprezentacji w skali kraju[44], dodatkowo pogarszało jego sytuację. Co prawda ordynacja wyborcza zapewniała reprezentację drobnych grup politycznych (proporcjonalność), ale stworzona furtka okazała się dla konserwatystów zbyt wąska. Jak miało się okazać, nawet osiągnięcie skromnego sukcesu wyborczego przekraczało możliwości ruchu. W tym kontekście znamienne było – sprzeczne z głoszonym przywiązaniem dla prawa i porządku – zainteresowanie możliwością rozpędzenia Sejmu i wprowadzenia dyktatury. Pierwsze spekulacje na ten temat (łączone z osobą Piłsudskiego) pojawiły się już jesienią 1919 r.

Mniej drastycznym, gdyż zgodnym z porządkiem prawnym państwa, rozwiązaniem, były próby oparcia się na najsilniejszym ugrupowaniu prawicy. Taki też wariant działań przyjęty został w 1919 r., gdy zachowawcy zrezygnowali z wystawiania własnych kandydatur, decydując się na poparcie list endeckich. Trzeba powiedzieć, że partner dał im boleśnie odczuć swą przewagę, nie dopuszczając przedstawicieli środowisk zachowawczych na własne listy wyborcze. Ostatecznie jednak w Sejmie ustawodawczym (1919–1922) zasiadło kilkunastu działaczy zbliżonych do stańczyków, wyłonionych bez wyborów z objętych wojną terenów wschodniej Małopolski (byłej Galicji). Ukonstytuowani w Klub Pracy Konstytucyjnej, odegrali oni niewspółmierną do swej liczebności rolę. Ich wpływ zaznaczył się wyraźnie m.in. przy układaniu ustawy zasadniczej 1921 r. (co nie przeszkodziło im w prowadzeniu miażdżącej jej krytyki zarówno w trakcie opracowywania finalnego dokumentu, jak i po jego uchwaleniu!)[45]. W lecie 1922 r., po wywołanym przez Piłsudskiego przesileniu parlamentarnym, kilkunastoosobowa grupa zachowawców była w stanie przez prawie dwa miesiące odgrywać rolę „języczka u wagi”, balansując zręcznie między zwalczającymi się blokami kierowanymi z jednej strony przez endecję, z drugiej – stronników Naczelnika Państwa. W rezultacie funkcję premiera objął i utrzymał przez cztery miesiące – aż do końca kadencji Sejmu – bliski „stańczykom” Julian Nowak[46].

Był to jednak łabędzi śpiew zachowawców. Próby kontynuowania politycznej samodzielności zakończyły się katastrofą. Podczas kolejnych wyborów, przeprowadzonych jesienią 1922 roku, ugrupowania konserwatywne poniosły spektakularną klęskę: przepadli wszyscy zgłoszeni przez nie kandydaci. Wyjątek stanowiła grupa „chrześcijańsko–narodowa” z Poznania, która uzyskała mandaty dzięki wspólnej liście z kandydatami Narodowej Demokracji. Gorzej powiodło się warszawskim „realistom”, którzy próbowali kluczyć, w intencji uniknięcia jednostronnego uzależnienia od endecji. Parlamentarzysta endecki, Juliusz Zdanowski, z rosnącą irytacją odnotowywał w prowadzonym na bieżąco dzienniku jałowość usiłowań wyperswadowania „realistom” pomysłu godzenia sojuszu z endecją z umieszczeniem własnych kandydatów również na listach innych, konkurujących z endecją partii[47]. Porażka polityczna, jak to często się zdarza, uruchomiła destrukcyjne mechanizmy wzajemnych oskarżeń owocując rozłamami; w konsekwencji zaś postępującą atomizacją i tak rozproszonych środowisk konserwatywnych.

Wobec ograniczonych możliwości wywierania politycznego wpływu kontynuowanie proklamowanej w 1919 r. polityki oparcia się o najsilniejszą partię prawicy mogło wydawać się jedynym realnym rozwiązaniem. Sojusz z endecją traktowany był jednak raczej jako zło konieczne, przyjmowane z wielkimi oporami i akceptowane ostatecznie jedynie przez część środowiska. Nie tylko sięgające czasów przedwojennych resentymenty, jak i narzucanie swojej woli przez silniejszego partnera utrudniały pełniejszą integrację. Na to nakładały się znaczące różnice optyki oraz systemów wartości. Zachowawcy zarzucali endecji skłonność do demagogii społecznej oraz narodowej. W tym kontekście wskazywali na niejasne ich zdaniem stanowisko, zajęte przez sejmową reprezentację Związku Ludowo–Narodowego wobec wysuwanych przez ugrupowania chłopskie żądań podziału ziemi obszarniczej, a także dystansowali się od proklamowanego przez Dmowskiego jeszcze w 1912 r. hasła bojkotu żydowskiego handlu. Równolegle obóz narodowy był często oskarżany o narodowy minimalizm i kapitulanctwo. Po zakończeniu wojny z Rosją bolszewicką przez prasę konserwatywną przeszła istna lawina pretensji, kierowanych personalnie pod adresem ówczesnego faktycznego przywódcy obozu narodowego, Stanisława Grabskiego. Niektórzy – jak rektor Uniwersytetu Wileńskiego, Marian Zdziechowski, który pisał o „zbrodni ryskiej”[48] – wskazywali na niemoralność paktowania z reżimem, obciążonym krwawymi zbrodniami, inni, przede wszystkim ziemianie kresowi, wskazywali na ogrom strat materialnych, wynikłych z pozostawienia poza granicami Polski ziem, znajdujących się w posiadaniu setek polskich rodzin. Było to stanowisko na swój sposób zrozumiałe, chociaż przeceniające siły Polski i anachroniczne w dobie ruchów masowych i rozwoju poczucia narodowego. Juliusz Zdanowski – też polityk ziemiański, ale demokrata narodowy – uczynił na marginesie owych ataków na Grabskiego sarkastyczną uwagę na temat mentalności ziemian, krzywdzącą jako generalizacja, lecz wartą przytoczenia ze względu na klarownie zarysowaną różnicę w rozumieniu państwa. Jak napisał, „(...) obywatele ci zawsze o «tutejszości» mówili i dziś znowu nie mogą zrozumieć, że nie można nabierać do państwa obcego elementu aż do przemożenia elementu rdzennego własnego. Koncepcja państwa narodowego była i jest dla tych ludzi rzeczą niezrozumiałą. Uważanie swej własności za jedyną ojczyznę a ojczyznę za prostą dedukcję poczucia własnego folwarku cechowało zawsze tych ludzi”[49].

Dla silniejszej endecji związek z konserwatystami oferował korzyści w postaci możliwości wsparcia kampanii wyborczych sporymi jak na warunki polskie pieniędzmi, ale i pociągał za sobą niedogodności. Prawdziwą kulą u nogi była konieczność podtrzymywania anachronicznego układu stosunków własnościowych na wsi, zgodnie kwestionowanego przez najbardziej nawet umiarkowane stronnictwa chłopskie. Wobec siły elektoratu chłopskiego za sojusz z konserwatystami przyszło więc endecji płacić zabójczą na dalszą metę izolacją polityczną. Próby podejmowania kwestii rolnej, bez czego nie było możliwe porozumienie nawet z bliskim prawicy, kierowanym przez Wincentego Witosa Polskim Stronnictwem Ludowym „Piast”, wywoływały w środowiskach zachowawczych falę podejrzeń, protestów i oskarżeń. Nie akceptowały one ani podjętej w warunkach kryzysu państwa ustawy o reformie rolnej z 1920 r., ani podejmowanych później prób rozwiązań kompromisowych – w postaci poprzedzającego utworzenie rządu centroprawicowego tak zwanego (gdyż zawartego w Warszawie) paktu lanckorońskiego, czy ustawy o reformie rolnej z roku 1925. W toku swojej długiej już historii ruch konserwatywny przechodził zmienne koleje losów, wykazując wielką elastyczność taktyczną i programową. W jednej kwestii wszakże zachowawcy nie uznawali kompromisu: w kwestii reformy rolnej. Dramat ich polegał jednak na tym, że w związku z endecją byli stroną słabszą i nie mogli decydować o kierunku jej polityki. Ci zaś, którzy próbowali działań samodzielnych, w ogóle nie mieli nic do powiedzenia.

Sytuacja taka rodziła nieuchronnie kwasy, frustracje i pretensje, a także skłaniała do kwestionowania podstaw ustroju politycznego Polski Odrodzonej. Nie chodziło tu tylko o to, że jej ustrój był niesprawny (skądinąd był), ale o rachuby na jego całkowite wywrócenie. Znamiennym zjawiskiem było objawiane wówczas przez zachowawców zainteresowanie perspektywami wprowadzenia w Polsce monarchii[50], a także fascynacja poczynaniami Mussoliniego i faszystów – wyraźna i w publicystyce endeckiej, ale u konserwatystów zaznaczająca się jednak o wiele silniej[51]. „Piekąca zazdrość chwyta, gdy spojrzeć na takie Włochy – pisał w listopadzie 1925 r. Jan Bobrzyński – Wszak to naród, o którego tężyźnie tak niedawno jeszcze odzywaliśmy się z lekceważeniem. A dzisiaj daje niebywały przykład meteorycznego odrodzenia. Porwany geniuszem i energią wielkiego męża stanu, zgniótł wszystkie antypaństwowe, warcholskie i doktrynerskie elementy i porywy, zorganizował się i zespolił tak, że pulsuje we wszystkich warstwach jednym tętnem i wznosi się szybko na poziom wielkiego dobrobytu, ekspandując gospodarczo na cały świat”. Polsce – sugerował – odrodzenia trzeba nie mniej niż Włochom: „Czy nie znajdzie się żaden rząd lub człowiek silnej ręki, który nie dbając na próżne groźby ni hałasy, potrafi potężnie przemówić do społeczeństwa, ocknąć co lepsze w nim z letargu, porwać naród za sobą, wywrócić bałwany radykalizmu, absurdu i korupcji i zacząć rządzić! (...) Dosyć już mamy tej kiereńszczyzny, tej zabawy w politykę, która wszystkie pracujące warstwy w państwie za dużo już kosztuje”[52]. Jan Bobrzyński, syn wpływowego przed 1914 r. przywódcy obozu konserwatywnego w zaborze austriackim, był jeszcze człowiekiem młodym; podobne pragnienia zaznaczały się przecież również i w zachowaniu ludzi bardziej od niego statecznych, reprezentujących poprzednią generację. Komentując w swoim pamiętniku powołanie w grudniu 1926 r. Obozu Wielkiej Polski Edward Wojniłłowicz oceniał całą inicjatywę sceptycznie: „Niektórzy w zamysłach Dmowskiego chcą widzieć prognostyki faszyzmu polskiego – oby to tak było! – ale Dmowski nie nadaje się na stanowisko Mussoliniego”. Rzeczywiście, w owym czasie pojawił się już dużo lepszy z punktu widzenia zachowawców kandydat.

Istną erupcją niezadowolenia i frustracji stały się obrady zjazdu ziemiańskiego, który zebrał się w Warszawie jesienią 1925 r. Zjazd stanowił swego rodzaju odpowiedź na uchwaloną niedawno przez Sejm – dzięki kompromisowi Narodowej Demokracji i ugrupowań chłopskich – ustawę o reformie rolnej. Nastrój na sali obrad był wiecowy; świadectwem skali zacietrzewienia były utyskiwania na „absurdy” powszechnego prawa wyborczego, panoszenie się „chamstwa” w życiu publicznym, przerastające w krytykę „grabskiej” Polski w ogóle. Podobne wypowiedzi, kryjące słabo ukrywaną nostalgię za czasami i stosunkami „przedwojennych”, stanowiły skądinąd zjawisko częstsze, budząc powszechne oburzenie i skłaniając do pytań o rzeczywiste zalety tak idealizowanej przez konserwatystów „warstwy historycznej”[53]. Zjazd zakończył się podjęciem uchwał, wymierzonych przeciw Narodowej Demokracji.

Ta ostatnia skłonna była lekceważyć głosy krytyki płynące ze strony środowisk ziemiańskich[54]. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że tak długo, jak długo trwał w Polsce ustrój demokratyczno–parlamentarny, właściwie nie miały one wyboru. Co najwyżej mogły w czysto werbalnej formie okazywać swoje niezadowolenie. Jeśli bowiem próby prowadzenia samodzielnej działalności kończyły się niepowodzeniem, to co – poza poparciem najsilniejszej partii prawicy – można było czynić? Kalkulacja endecji, nieodparta w swojej logice, opierała się na dość ryzykownym założeniu trwałości zasadniczych instytucji ustrojowych. Nie działały one bowiem sprawnie, były powszechnie krytykowane, a nasilająca się rywalizacja polityczna stawiała ich trwałość pod znakiem zapytania[55]. Stąd też znaczna część środowisk konserwatywnych – ze „stańczykami” na czele – nie podjęła współpracy z endecją, decydując się, mimo niedogodności takiej postawy, raczej czekać na lepsze czasy. Nadeszły one szybciej niż można się było spodziewać.

6

W wyniku zbrojnego przewrotu, dokonanego w maju 1926 roku przez Józefa Piłsudskiego, zabójcze dla konserwatystów reguły gry przestały działać. Jakkolwiek konstytucja pozostawała formalnie w mocy jeszcze do 1935 roku, w nowej sytuacji wynik wyborów nie decydował już o obliczu władzy. Nowa, wyłoniona w wyniku zamachu stanu ekipa nie kryła, że zdobytej siłą władzy dobrowolnie już nie odda. Był to koniec demokracji parlamentarnej. W nowej sytuacji panem położenia był Józef Piłsudski. Autorytet, którym się cieszył w swoim otoczeniu, pozwalał mu kontrolować sytuację w kraju bez względu na to, że formalnie był tylko jednym z ministrów w kolejno powoływanych gabinetach... O sile polityka i jego miejscu w hierarchii władzy przestała ważyć liczba mandatów w parlamencie – decydowało zaufanie Komendanta oraz dostęp do jego osoby. Dyktatura pomajowa, jak każda dyktatura, uruchomiła właściwy sobie mechanizm sekretnych powiązań, poufnych konwentykli, jawnych i ukrytych nacisków itp. Był to mechanizm, w którym dawne, nabyte przed 1914 rokiem umiejętności konserwatystów okazywały się przydatne.

Bezpośrednio po maju w reakcjach stronnictw, nie wyłączając konserwatywnych, przeważała dezorientacja. Zamach potępili zachowawcy poznańscy, jak i, mniej zdecydowanie, również i krakowscy. Reakcja „żubrów” kresowych była już inna; reprezentatywne dla niej było ostentacyjne poparcie przewrotu przez znanego publicystę konserwatywnego, Stanisława Cata–Mackiewicza. Umocnienie się systemu pomajowego, zwalczającego wprawdzie endecję, ale czyniącego liczne gesty pod adresem wspierających ją dotąd środowisk, reprezentujących prestiż i pieniądze, stwarzały jednak nową perspektywę. Potencjalnie oferował on stabilność, i to w takim zakresie, jaki przed majem 1926 r. był nie do pomyślenia.

Starając się ratować trzeszczący w szwach blok centroprawicy w grudniu 1926 r. Dmowski proklamował nową jego formę w postaci Obozu Wielkiej Polski[56]. Była to jednak inicjatywa i spóźniona, i – biorąc pod uwagę zmienioną sytuację polityczną – w ogóle mało realna. W obrębie obozu konserwatywnego rzecznikami utrzymania współpracy z Narodową Demokracją byli ludzie związani od lat z Ligą Narodową, jak Stanisław Stroński, Edward Dubanowicz, Adam Żółtowski. Przeważyło jednak stanowisko przeciwne. Ostrożność z jednej strony, z drugiej żywe wciąż w kręgach ziemiańskich pretensje do Narodowej Demokracji o poparcie reformy rolnej, w końcu zaś rosnące nadzieje na odegranie większej roli politycznej – określiły stanowisko grup konserwatywnych, nawet tak blisko dotąd związanych z obozem narodowym jak „chrześcijańsko–narodowa” grupa poznańska.

Dążąc konsekwentne do pozyskania środowisk zasobnych we wpływy oraz pieniądze, jak i zatarcia wrażenia, wywołanego poparciem go przez lewicę podczas zamachu, obóz rządzący prowadził grę bardzo zręczną, uprzedzając posunięcia Dmowskiego. Miał przy tym tę przewagę, że dysponował realną władzą; mógł zatem nie tylko obiecywać, ale i straszyć. Jednym z najważniejszych celów tej polityki była izolacja obozu narodowego. Stąd kroki szokujące współczesnych. Taki charakter miała wizyta Piłsudskiego w siedzibie Radziwiłłów, Nieświeżu w końcu października 1926 r., jak i nominacja na ministra sprawiedliwości Aleksandra Meysztowicza, nie tylko konserwatysty, ale przede wszystkim postaci skompromitowanej lojalistyczną przeszłością. W 1904 r. Meysztowicz wziął udział w uroczystym odsłonięciu pomnika carycy Katarzyny II... Legenda, otaczająca nazwisko Piłsudskiego, sprawiała, że mógł sobie na wiele pozwolić. Było to zresztą posunięcie głęboko przemyślane. Jeśli bowiem chciał dać wszem i wobec do zrozumienia, że uległość wobec nowych władz zmaże grzechy przeszłości, to nie mógł wymyśleć nic lepszego. Z drugiej zaś strony mariaż z władzą był najlepszą rzeczą, jaką mogły  uczynić środowiska sfrustrowane, skłócone, pozbawione masowego oparcia – jakimi byli konserwatyści. Nic innego nie robiły przed Wielką Wojną. Na tym terenie Dmowski nie miał szans osiągnięcia sukcesu, kierunek zaś ewolucji obozu rządzącego odbierał wiarygodność jego argumentacji politycznej, akcentującej zagrożenie radykalizmem[57]. Ogół ziemian – rozciągało się to zresztą także na całość, jak mówiono wówczas „sfer gospodarczych” – skłaniał się ku nowej władzy z tych samych powodów, które wcześniej kazały mu współpracować z endecją. Dodatkową zaś zaletą stosunków pomajowych była – z takiego punktu widzenia – ich stabilność.

Rozproszone dotąd, wegetujące na marginesie życia politycznego grupy konserwatywne stanęły więc przed szansą wielkiej kariery. Niektórzy działacze zamyślali o stworzeniu własnej partii, zyskującej masowe poparcie dla postulatu przywrócenia w Polsce monarchii. Jednak ani hasło to nie okazało się dla wyborców specjalnie atrakcyjne, ani próby budowy kolejnej, niezależnej od obozu rządzącego, partii politycznej nie wzbudziły aprobaty umacniającego swoją władzę po maju środowiska, Stąd też działania Monarchistycznej Organizacji Wszechstanowej okazały się efemerydą. Lepszy wybór uczynili ci działacze konserwatywni, którzy, rezygnując z poczynań samodzielnych, weszli do obozu rządzącego formując się w jedną z najbardziej wpływowych grup nacisku. Przez kilka lat, praktycznie do połowy lat trzydziestych, była ona zdolna wywierać skuteczny wpływ na politykę państwa. Konsekwencją związania się konserwatystów z budowanym na gruzach demokracji parlamentarnej systemem autorytarnym, było ich włączenie się do polemik ze stronnictwami opozycji antysanacyjnej, w tym również Narodową Demokracją. Podjęto również próby ideologicznego uzasadnienia pomajowego układu stosunków.

Jakkolwiek krzywdzące byłoby uznać np. „stańczyków” za entuzjastów dyktatury – jako jedyna z grup konserwatywnych mieli ono odwagę zaprotestować przeciw represjom brzeskim – tworzona przez nich przez długie lata historiozofia, podnosząca znaczenie silnej władzy oraz eksponująca niebezpieczeństwo, grożące państwu za sprawą właściwych ponoć narodowi polskiemu skłonności anarchicznych – okazała się dogodnym argumentem propagandowym w toczącej się rozgrywce. Wady rządzonych jako uzasadnienie przemocy rządzących – ten motyw, zastosowany po 1926 roku w polemikach z opozycją, pochodził właśnie z konserwatywnego arsenału[58]. Podobnie jak koncepcja władzy państwowej jako czynnika wyodrębnionego spośród ogółu społeczności i niezależnego od jej opinii, czynnika reprezentującego stały autorytet. Jest to koncepcja przeciwstawna zarówno liberalnej, jak i nacjonalistycznej, które akcentują znaczenie suwerenności narodu. Podobny charakter miało przeciwstawianie sobie pojęć: „interesu narodowego” oraz „racji stanu”. Pierwsze oznaczało dążenia społeczności tworzącej państwo, drugie zaś – w takiej interpretacji, jaka w latach trzydziestych dominowała – odwoływało się do dążeń nie ogółu, lecz organizującej państwo elity rządzącej, niezależnej w swoich poczynaniach od dążeń ogółu.

Wpływ konserwatystów zaważył w sposób znaczący na sformułowaniach konstytucji kwietniowej z 1935 r., m.in. w kontrowersyjnym sposobie ujęcia kompetencji prezydenta, odpowiedzialnej „przed Bogiem i historią”. I w stylizacji, i biorąc pod uwagę zakres władzy głowy państwa, stosowne sformułowania konstytucji przywodziły na myśl państwa o ustroju monarchicznym. Najważniejszym jednak osiągnięciem konserwatystów, dokumentującym siłę ich wpływów było praktyczne wstrzymanie realizacji ustawy o reformie rolnej.

Trudniej powiedzieć, w jakiej mierze opinia konserwatystów zaważyła na kierunku polityki zagranicznej państwa. Inaczej niż inne grupy polityczne, konserwatyści nie zdołali wypracować klarownej koncepcji polityki zagranicznej. Zasadnicze różnice pojawiały się przy określeniu stosunku wobec wielkich sąsiadów Polski. Konserwatyści poznańscy reprezentowali pogląd bliski Narodowej Demokracji, wskazując na niebezpieczeństwo niemieckie. Grupa wileńska, piórem S. Cata–Mackiewicza oraz Władysława Studnickiego, eksponowała niebezpieczeństwo rosyjskie (sowieckie), domagając się zacieśnienia stosunków z Niemcami. Krakowscy „stańczycy”, bliżsi drugiemu stanowisku, starali się oba pogodzić. W tym ostatnim wypadku zmiana warunków politycznych nie zaowocowała wrogością wobec dawnego hegemona. Postulat polityki mocarstwowej „stańczycy” rozumieli w taki sposób, że, rozczarowani do Francji, domagali się zbliżenia z Wielką Brytania, w Europie Środkowej zaś radzili związać politykę Polski z Węgrami oraz... Austrią. Specyficznym świadectwem trwałości politycznych emocji wyniesionych z czasów monarchii habsburskiej były przejawy niechęci do Czechów i ich państwa. Sugestie te byłyby szkodliwe, gdyby uczynić z nich dyrektywę polityki zagranicznej. Istnienie państwa polskiego, jak i czechosłowackiego, stanowiło bowiem element szerszej całości, sankcjonowanej postanowieniami układów międzynarodowych, kończących I wojnę światową. O ile Czechosłowacja, podobnie jak Polska, zainteresowana była w utrzymaniu ładu wersalskiego, to polityka Austrii, a zwłaszcza Węgier, lokowały te państwa w obozie niemieckim, dążącym do zmiany układu, który – generalnie – był dla Polski korzystny. Kwestionowanie poszczególnych elementów owego układu nie było naturalnie równoznaczne z dążeniem do jego obalenia, ale powiększało ryzyko naruszenia pewnej całości, która i tak miała wielu wpływowych przeciwników. Jeśli porównać poglądy dominujące w obozie endeckim, to należy podkreślić, że nie zawierały one podobnego błędu[59].

Przy dużych różnicach zdań, formułowanych w obrębie obozu konserwatywnego, jedynym bodaj łącznikiem było wspólne wszystkim zachowawcom przekonanie o konieczności odgrywania przez państwo roli mocarstwa. Należy tu zaznaczyć, że termin „mocarstwowość” miał w okresie międzywojennym inną wymowę, niż dzisiaj. Za mocarstwo uważano wówczas państwo w pełni suwerenne, niezależne od obcej protekcji i zdolne do prowadzenia  samodzielnej polityki zagranicznej. Uwzględniając to zastrzeżenie, należy jednak zaznaczyć, że wymowa postulatu „mocarstwowości” nie była neutralna. Swoim ostrzem zwracał się on przeciw Francji. Także i tu koncepcje konserwatystów prowadziły do kreowania wizji znacząco odbiegających od porządku wersalskiego, rozmijając się z endeckimi. Krytyka Francji koncentrowała się początkowo na przejawach lekceważącego traktowania przez nią swoich „małych sojuszników” w Europie Środkowo–Wschodniej[60], w latach trzydziestych dołączył się motyw ideologiczny, zawarty w potępieniu „franko–bolszewizmu”[61]. Spór o politykę zagraniczną stał się stałym elementem prasowych polemik między obydwoma środowiskami, przy czym przedmiotem ataków zachowawców, nieraz niewybrednych w formie, byli przede wszystkim przedstawiciele liberalnego nurtu Narodowej Demokracji – jej skłaniająca się ku ekstremizmowi młodzież przyswajała sobie sporo demagogicznych, sprzecznych z tradycyjną dla swego środowiska wizją Polski w Europie, chociaż nie podchwyciła sugestii oparcia się o Niemcy[62].

7

Apogeum znaczenia konserwatystów w obozie rządowym przypadło na lata 1926-1930. Później ich wpływy zaczęły maleć[63], aby po 1935 roku załamać się zupełnie. Wiele czynników złożyło się na taki stan rzeczy. W 1926 r. Piłsudski gorączkowo szukał poparcia na prawicy – cztery lata później jego władza była już ustabilizowana, i to w znacznej mierze niezależnie od poparcia konserwatystów. Ci ostatni okazali się partnerem słabym – skłóceni między sobą i niepopularni w masach – a co gorsza niezbyt pewnym. Zaostrzenie kursu politycznego, symbolizowane uwięzieniem przywódców opozycji w twierdzy brzeskiej pogłębiło rozdźwięki wewnątrz obozu konserwatywnego, którego część podzieliła stanowisko opozycji w tej sprawie[64]. Jakkolwiek uczyniła to z najszlachetniejszych pobudek, był to gest politycznie kosztowny. Na tle kryzysu gospodarczego początku lat trzydziestych – i pogłębianej nim biedy – tym bardziej kłuł w oczy styl życia arystokratycznych rodów. W tej sytuacji grupa rządząca coraz mniej ochoczo skłonna była przyznawać się do związków z nimi – bardziej korzystne było ostentacyjne proklamowanie troski o „szarego człowieka”. Poza tym siła ziemiaństwa spadała, gdyż kryzys i jego nie oszczędził. Zachwiało to gospodarczą bazą ruchu konserwatywnego. W dodatku, angażując się w rozgrywki wewnątrz obozu rządzącego, zachowawcy postawili na złego konia. Uzależniając się od grupy „pułkowników”, kierowanej przez Walerego Sławka, w konsekwencji podzielili jej losy. Przegrana Sławka i rozpad stworzonego przez niego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem okazał się dla konserwatystów katastrofą.

Upadek ich był tak głęboki, jak sztuczną była kariera po maju. Odsunięci od wpływów, ponownie znaleźli się na marginesie życia politycznego. Jak to często bywa, przegrana wzmocniła tendencje dezintegracyjne, prowadząc do mnożenia się coraz drobniejszych grup i grupek. Niektóre z nich ponownie zwróciły wzrok ku Narodowej Demokracji, która nie tylko przetrwała odsunięcie od władzy, ale w tych trudnych warunkach potrafiła powiększyć swoje wpływy, przede wszystkim w środowiskach młodzieżowych. Ekstremizm młodzieży endeckiej bywał krytykowany w obrębie środowisk konserwatywnych, choć były i takie, które usiłowały przelicytować ją w ekstremizmie. Szczególnie bolesna była utrata wpływu na młodzież; nawiązujące do ideologii organizacje studenckie, liczące się w pierwszej połowie lat trzydziestych jako forum kształtowania opinii[65], stopniowo ulegały uwiądowi, zdystansowane przez grupy hołdujące ideologii narodowej lub narodowo–radykalnej. W tej sytuacji dość jednoznaczną wymowę miały próby tworzenia ideologicznej syntezy konserwatyzmu z nacjonalizmem[66]. Bardziej jednak interesujący z wielu względów wydaje się krąg młodych, niezwykle utalentowanych publicystów, skupiających się wokół akademickiego dodatku prorządowego konserwatywnego „Dnia Polskiego”, rozwiniętego później w „Bunt Młodych” (od którego to tytułu grupa wzięła swoją nazwę). U schyłku lat trzydziestych pismo zmieniło nazwę na „Politykę”. Grupa „Buntu Młodych” należała do ciekawszych w młodym pokoleniu; można powiedzieć, że z perspektywy czasu jej uformowanie się było bodaj najpoważniejszym (czy nie jedynym?) osiągnięciem ruchu konserwatywnego w okresie dwudziestolecia... Najbardziej znanymi postaciami byli tu bracia Adolf i Aleksander Bocheńscy, Jerzy Giedroyć, Ksawery Pruszyński, Kazimierz Studentowicz. Konserwatyzm w ich wydaniu łączył się z postawą otwartą i próbami budowania mostów: ku Ukraińcom (w intencji złagodzenia najcięższego z konfliktów narodowościowych), ale i (chociaż chyba rzadziej) ku młodzieży narodowej polskiej[67]. Świadectwem umiejętności nieulegania politycznej modzie było nie poddanie się powszechnej w latach trzydziestych fascynacji perspektywami etatyzacji polityki gospodarczej[68].

Dalsze losy konserwatystów ułożyły się podobnie, jak ich silniejszych rywali. Rok 1939 wyznaczał tu koniec pewnej epoki. Kataklizm kolejnej wojny światowej, a następnie wejście – na okres półwiecza – ziem polskich w obręb sowieckiej strefy wpływów przecięło ciągłość politycznych struktur. Konserwatystów jak i narodowych demokratów, podobnie przedstawicieli innych nurtów o ukształtowanym obliczu i randze czekał podobny los. W nowej rzeczywistości nie było dla nich miejsca. Losy ludzi, aktywnych przed wojną, układały się rozmaicie. Wielu zginęło, wielu znalazło się na uchodźstwie; znaleźli się i tacy, którzy próbowali odgrywać polityczną rolę w PRL, kibicując nowej władzy na kolejnych jej zakrętach. Jest to już jednak zupełnie odrębne zagadnienie.

 

 

 

Przypisy:



[1] Piotr Wandycz, Pod zaborami. Ziemie Rzeczypospolitej w latach 1795-1918, Warszawa 1994, s.399.

[2] Określenie to, mające ugruntowaną pozycję także w historiografii, wprowadził w życie w swoich Rodowodach niepokornych Bohdan Cywiński.

[3] Szymon Rudnicki odnotował charakterystyczne, wyraziście dokumentujące dystanse społeczne i kulturowe, wypowiedzi aktywnych politycznie ziemian, odnotowane w relacji pamiętnikarskiej w początkach lat dwudziestych naszego stulecia, „My - jak odnotował autor wspomnień - zostaliśmy wychowani w ten sposób, że mówimy po polsku, ale nie mamy nic wspólnego z resztą ludzi nazywających siebie Polakami”. Od siebie zaś dodał: „My i nasi znajomi byliśmy europejczykami mówiącymi po polsku, karmiliśmy się cywilizacją ogólnoeuropejską i z tym porównywali nicość swojskości” (Działalność polityczna polskich konserwatystów 1918-1926, Wrocław 1981, s.13). W wieku dziewiętnastym dystanse te były jeszcze większe; Jan Ludwik Popławski pisał wówczas o „dwóch narodach”.

[4] Nawet założenie spółki akcyjnej nosiło tam znamiona występnego spisku...

[5] Patrz: Marcin Król, Konserwatyści a niepodległość. Studia nad polską myślą konserwatywną XIX wieku, Warszawa 1985, s. 242-249.

[6] Szerzej na ten temat: Zenon Kmiecik, „Kraj” za czasów redaktorstwa Erazma Piltza, Warszawa 1969, s. 49-63.

[7] O chwili obecnej. Rozmowa polityczna spisana przez Piotra Wartę (przedruk z „Kraju”), Petersburg 1898, s. 37.

[8] S. Grabski, Pamiętniki, t. I, Warszawa 1989, s. 33.

[9] Patrz: Sz. Rudnicki, Obóz Narodowo Radykalny. Geneza i działalność, Warszawa 1985, s.5. Czy sygnalizowane właściwości były szczególną cechą akurat ideologii nacjonalistycznej, czy raczej należy je uznać za typowe dla nowoczesnych nurtów politycznych w ogóle, związaną właśnie z rozszerzeniem pola działania, to inny problem.

[10] Szersze omówienie tej ostatniej: K. Kawalec, Roman Dmowski, Warszawa 1996, s. 62-71.

[11] [Erazm Piltz], Nasze stronnictwa skrajne, Kraków 1903, s. 162-163.

[12] Nie bardzo - o czym dalej - pasowały one do poczynań Ligi Narodowej, ale nie to jest w tym miejscu istotne. Za przejaw szczególnego rodzaju ironii losu uznać można, że czterdzieści lat później pod zarzutami tymi, w formie właściwie niezmienionej, skłonna była podpisywać się również część młodzieży, pozostającej w obrębie wpływów obozu narodowego - przykładem ocena przeszłości w głośnym Tragizmie losów Polski Jędrzeja Giertycha.

[13] O chwili obecniej..., s. 10.

[14] Patrz: K. Żagwicki (K. Kawalec), Konserwatyzm polski - szkic do portretu, „Walka”, Pismo polityczno-społeczne Solidarności Walczącej, Nr 6, Wrocław 1987, s. 28.

[15] Nasza młodzież, Przez Scriptora, wyd. II, Kraków 1903, s.98.

[16] Ibid., s. 29-39, 45-46.

[17] Patrz komentarz Jana Ludwika Popławskiego: J. L. Jastrzębiec, Rzut oka na sprawy polskie w ubiegłym dziesięcioleciu, [w:] Dziesięciolecie „Przeglądu Wszechpolskiego”, Kraków 1905, s. 115.

[18] Trafny komentarz do tej imprezy dał Wilhelm Feldman: Dzieje polskiej myśli politycznej 1864-1914, Warszawa 1933, s. 174.

[19] Przegląd Prasy, „Przegląd Wszechpolski” 1902, nr 3, s.230‑231.

[20] Szerzej na ten temat: Cywiński, op.cit., s. 137-158.

[21] Nasza Młodzież..., s. 96.

[22] Wobec wojny. Głos z warszawy. Przez Swojaka, Kraków 1904, s. 4.

[23] K. Kawalec, Roman Dmowski..., s. 111.

[24] O naszym stronnictwie. Przemówienie Erazma Piltza na ogólnym zebraniu Stronnictwa Polityki Realnej, odbytym w Warszawie 18 stycznia 1910 r., Warszawa 1910, s. 27, 29.

[25] Wincenty Witos, Moje wspomnienia, cz. I, Warszawa 1988, s. 205-206, 208-209, 217-219, 224, 239.

[26] Hipolit Korwin-Milewski, Siedemdziesiąt lat wspomnień (1855‑1925), Poznań 1930, s.275.

[27] Erazm Piltz, Polityka rosyjska w Polsce. List otwarty do kierowników polityki rosyjskiej, Warszawa 1909, s. 99.

[28] Patrz: Obrachunek, przez S.W.L., Poznań 1908, s. 9. Nowym akcentem było tutaj powołanie się na polski stan posiadania na Wschodzie - wcześniej bardziej reprezentatywna dla stanowiska ugodowców bardziej dominowały głosy przeciwne w swojej wymowie.

[29] Feldman, op.cit., s. 366.

[30] R. Dmowski, Upadek myśli konserwatywnej w Polsce, Warszawa 1914, s.163‑165.

[31] O naszym stronnictwie..., s.18.

[32] Tensam, W chwili ciężkiej i trudnej, Warszawa 1912, s. 10-12.

[33] H.Korwin-Milewski, op.cit., s. 370.

[34] Materiały Stanisława Kozickiego, Archiwum PAN, Warszawa, sygn.30, k.55.

[35] Uzasadnienie i plan Centralnej Agencji Polskiej (z datą 15 sierpnia 1915 r.), w: Papiery Rozwadowskich. Jana Rozwadowskiego działalność publiczna, t.VIII, Biblioteka Zakładu Narodowego imienia Ossolinskich we Wrocławiu, rkps sygn. 8004/II, k.29.

[36] K. M. Morawski, Pamiętniki, t. I, Biblioteka Narodowa, akc. 8629/I, k.52.

[37] K. Kawalec, Roman Dmowski..., s.172-174.

[38] Patrz też: Janusz Pajewski, Wokół sprawy polskiej. Paryż, Lozanna, Londyn 1914‑1918, Poznań 1970, s.131.

[39] Patrz charakterystyczny komentarz Dmowskiego, Upadek myśli konserwatywnej...,s . 30.

[40] Patrz: Włodzimierz Suleja, Józef Piłsudski, Wrocław 1996, s. 118, 120, 128, 134-136.

[41] Archiwum Akt Nowych, Akta Erazma Piltza, sygn. 9, k. 29.

[42] Cyt. za: Sz. Rudnicki, Działalność polityczna polskich konserwatystów..., s.37.

[43] Ibid., s. 69.

[44] Treściwy opis przyczyn tego stanu rzeczy zawiera praca Edwarda Czapiewskiego: Koncepcje polityki zagranicznej konserwatystów polskich w latach 1918-1926, Wrocław 1988, s.12-17.

[45] Patrz: Władysław Leopold Jaworski, Uwagi prawnicze o projekcie Konstytucji, Kraków 1921, s. 3-4, 12; tenże, Rząd, [w:] Ankieta o Konstytucji z 17 III 1921, Kraków 1924, s. 123.

[46] Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczpospolitej. Pod redakcją Andrzeja Chojnowskiego i Piotra Wróbla, Wrocław 1992, s. 178-179.

[47] W notatce z 21 czerwca 1922 r. Zdanowski komentował punkt widzenia swego rozmówcy z ramienia SPR, Alfreda Morstina: „Nie rozumie, że to jest oszustwo przy listach partyjnych przechodzić na listach cudzych i że to jest publiczny nierząd figurować na listach wzajem się zwalczających stronnictw. Rezonuje w ten sposób: Wy potrzebujecie pieniędzy, bo macie co z nimi zrobić. My o ile nam nie przeprowadzicie naszych kandydatów, to nie mamy co robić z pieniędzmi” (J. Zdanowski, Dziennik, cz. IV, Biblioteka Ossolineum, rkps 14023 II, s. 269-270).

[48] M. Zdziechowski; Europa, Rosja, Azja. Szkice polityczno-literackie, Wilno 1923, s. 230-234.

[49] Zdanowski, op.cit., cz. IV, s. 11.

[50] Problem ten ma swoją monografię: Jacek M. Majchrowski, Ugrupowania monarchistyczne w latach Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1988, ss 144.

[51] K. Kawalec, Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939, Wrocław 1995, s. 31, 38-39, 55-56.

[52] Jan Bobrzyński, Na drodze walki. Z dziejów odrodzenia myśli konserwatywnej w Polsce, Warszawa 1928, s.51.

[53] Patrz: Stanisław Bukowiecki, Polityka Polski niepodległej. Szkic programu, Warszawa 1922, s. 181-185.

[54] Roman Wapiński, Narodowa demokracja 1893-1939. Ze studiów nad dziejami myśli nacjonalistycznej, Wrocław 1980, s.233.

[55] Patrz: Jacek Jędruch, Constitutions, Elections and Legislatures of Poland 1493‑1977. A Guide to their History, Pittsburgh 1982, s.350‑351, 353.

[56] R. Wapiński, op.cit., s. 265-268; Sz.Rudnicki, Obóz Narodowo Radykalny..., s,16-17.

[57] Charakterystyczne, że te słabości polityki Dmowskiego widzieli ostro ci działacze ZLN, którzy - jak cytowany już J. Zdanowski – byli równocześnie ziemianami. 14 marca 1927 r. zanotował w swoim diariuszu, że OWP, eksponując zagrożenie ze strony komunizmu, nie bierze pod uwagę, że obawa przed nim skupia ludzi „pod cieniem Piłsudskiego”.

[58] Użyteczność tego argumentu docenił po 1981 r. także gen. Jaruzelski - odwoływała się do niego propaganda stanu wojennego.

[59] Przejawiało się to właśnie w odmiennym stosunku do Czechosłowacji. „Rzeczą Czechów - pisał w wydanym po wojnie traktacie o polityce polskiej Roman Dmowski - jest rozumieć, co znaczy dla nich Polska, ale naszą rzeczą jest rozumieć, co znaczą dla nas Czechy. Jeżeli składają oni dowody, że nie rozumieją swego położenia, to przecie z tego nie może wynikać, żebyśmy my zamykali oczy na swoje. W naszym interesie leży, żeby Czechy istniały, żeby były możliwie silne, byle nie naszym kosztem, żeby wytworzyły jak najpewniejszą zaporę przeciw posuwaniu się niemczyzny na południe. Jesteśmy o wiele większym od nich narodem, mamy o wiele większe widoki jako państwo i brak u nas szerszej myśli byłby o wiele większym grzechem. Tylko mali Polacy, którzy dotychczas nie rozumieją, co to jest Polska, mogą pchać do nieustannej kłótni z Czechami”. (cyt. za: R. Wapiński, Roman Dmowski, Lublin 1989, s. 323).

[60] S. Mackiewicz, Kropki nad i, Warszawa 1927, s. 20-29.

[61] J. Bobrzyński, „Gruba Berta”. Odpór „Naszej Przyszłości” na atak p. Stanisława Strońskiego i niektórych innych prasowców, Warszawa 1936, s. 12, 15.

[62] Patrz: Janusz Faryś, Koncepcje polskiej polityki zagranicznej 1918-1939, Warszawa 1981, s. 348, 357-362, 380, 382-383, 387.

[63] Wiesław Władyka, Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926-1935, Wroclaw 1977, s. 168.

[64] Ibid., s. 171-175.

[65] Rowmund Piłsudski, O nowy ustrój, [Warszawa] 1930.

[66] Patrz: Leszek Gembarzewski, Monarchia Narodowa jako hasło XX wieku, Warszawa 1934.

[67] „Bunt Młodych” nr 10 (101) z 10 VI 1936, s. 1, 5. Instytucjonalną formą „budowania mostów” była dość ścisła współpraca z trybuną młodej myśli narodowej, jaką był tygodnik „Prosto z Mostu”.

[68] K. Studentowicz, Polityka gospodarcza państwa, Warszawa 1937, s. 91-138.

Najnowsze artykuły