Artykuł
Socjalizm, polityka i narodowość
Klaczko

 

Pierwodruk: „Gazeta Polska”, nr 61 i 62 z 16/17 marca 1849.

 

Gdy w czasie wielkiego rokoszu Nałęczów i Grzymałów w naszej Wielkopolsce król Władysław Jagiełło na błagalne słowa Jadwigi przyrzekł wrócić biednym kmiotkom wydarty im wśród krajowych zaburzeń dobytek – „któż im łzy wylane powróci?” zapytała święta i litościwa królowa, matka biednych i wzór Polek.

I my w dzisiejszym rokoszu wstecznych rządów przeciwko wolności i sprawiedliwości – i my, chociaż nie tracimy wiary w ostateczne zwycięstwo prawdy, chociaż nie przestaniemy ufać, że wydarty nam krajowy dobytek wróconym będzie – i mybyśmy się mogli zapytać: „któż nam łzy nasze wróci?” któż nam wróci krew przelaną, czystą i świętą a skalaną oszczerstwem i bluźnierstwem? któż nam wróci ofiary padłe w sprawie najszlachetniejszej i najsprawiedliwszej na polach Książa, Miłosławia i Sokołowa, na ulicach Lwowa i Krakowa?

Lecz ani łzy uronione ani krew przelana nie powinny zamglić przed naszym wzrokiem drogi, którą duch wszechwładny dziejów postępuje; nie powinny wytępić w. nas zmysłu dla nowych i pełnych życia pojęć, wypływających z rewolucyjnego rozbicia; powinny zostawić w nas więcej niż Irydionową myśl burzącej i niszczącej zemsty. „L’émotion passée, il faut que la leçon reste”...

Nauka zaś, która pozostała, jest wielką; gdy zechcemy z niej korzystać, może się stać i zbawienną – a w każdym razie jest ona godną zgłębienia i bliższego zastanowienia się.

Jeśli się bliżej nad rewolucyjnym ruchem roku zeszłego zastanowimy, łatwo nam. będzie poznać trzy główne czynniki, które mu popęd nadały; trzy główne myśli które na zachmurzonym niebie europejskiego świata trójgwiazdą przewodniczącą zajaśniały: były to socjalizm, polityka i narodowość.

Pod wyrazem – tak niebezpiecznym, bo nadużytym, socjalizmu nie rozumiemy bynajmniej owych mrzonek Pana Blanca i utopii Furierystów i Proudhonistów, słowem, owej rewolucji socjalnej, bezbożnej i bezskutecznej, której tylko ludzie niesumienni lub nieoświeceni, ludzie, którym ni rozwój świata znany ni pamiętny duch wolności i cywilizacji, życzyć sobie mogą; ale rozumiemy obszerne i rozległe reformy socjalne, do których zarazem z głową i z sercem przystąpić należy, którym powinny przyjść w pomoc rezygnacja z dołu i poświęcenie z góry Bo niechaj nikt nie myśli, że, usuwając kwestią socjalnych reform, już ją tym samem i rozwiążemy; leży bowiem w niej sprężyna żywotna, która, im bardziej ścieśniona, tym silniej oddziaływa i rozpęknięciem całego społecznego mechanizmu grozi. P. Thiers, dowodząc słusznie, że chrześcijanizm uświęcił cierpienie (déifie la douleur), przypomniał, że tenże chrześcijanizm zarówno uświęcał i miłość bliźniego, ap. Guizot, ów żołnierz szturmujący w mury demokracji i socjalizmu, nie śmie jednak śmiało w oczy zajrzeć owemu sfinksowi teraźniejszego społecznego ruchu z pełną znaczenia zagadką o prawie do pracy.

Pod wyrazem polityki nie rozumiemy także owej szatańskiej „sztuki oszukiwania”, jak ją nazwał Talleyrand, owej mądrości bez serca, która tak długo frymarczyła dobrem i szczęściem krajów i, wbrew objawionym prawom narodów, na podłej szali swawolnego zysku ważyła narody. Ale rozumiemy pod tym boską sztukę prawości i prawdziwości, która uświęca równouprawnienie wszystkich, wyrzeka się egoizmu dla zasady wolności i dzierży w silnej dłoni krzyżową chorągiew swobody dla wszystkich.

Pod wyrazem nareszcie narodowości nie rozumiemy owych chciwych i podłych zachętek frankfurckich z obłudnymi demarkacjami, ani madziarskich słowianożerczych zamysłów, ani też gramatyczno-kronikarskich poszukiwań Kollara. Rozumiemy pod tym silny i swojski rozwój narodów do niezawisłego bytu, dążność ich niezmienną i stałą do wytkniętego im w dziejach posłannictwa.

Zdawało się, że Opatrzność sama dla tej trójcy żywotnych myśli wybrała trójcę wielkich narodów, z których każden miał główne zadanie, każdą z tych trzech myśli wyrobić, wykształcić i za jej pomocą ładny ład w życie socjalne, polityczne i narodowe świata zaprowadzić. Socjalizmowi, polityce i narodowości odpowiadały trzy najgłówniejsze kraje Europy: Francja, Niemce i Słowiańszczyzna.

Jakoż Francja, u której narodowość dawno już jest ustaloną, rozwiniętą i do najwyższego szczytu moralnej i intelektualnej potęgi wydoskonaloną, której i polityka już dawno wyrobiona, a choć przez egoizm rządów nieraz skrzywiona, zawsze jednak wytkniętą już i utorowaną miała drogę, Francja, mówię, zdawała się być przede wszystkim przeznaczoną do wielkiej i zaszczytnej inicjatywy na polu socjalnych reform – reformy te były dla niej gwałtowną potrzebą, warunkiem odrodzenia i chwały pełnym zadaniem.

Niemce nie czuły tej potrzeby, nic miały też i tego zadania. Natomiast dostała im się w udział polityka. Położenie ich środkowe w Europie, graniczność z Francja, Rosją, Słowiańszczyzną i Włochami wskazały im ich posłannictwo – a zajęcie się Francji wewnętrznymi sprawami zostawiło im obszerne, prawie bez współzawodników, pole do działania. Nawet dążność do jedności narodowej miała na sobie wyraźną cechę polityczną: za jednością szła siła, a za siłą prawo i obowiązek do urządzenia nowego politycznego wszechksztaltu.

Słowiańszczyzna, również jak Niemce, nie czuła potrzeby reform socjalnych, bo chociaż nosiła w sobie zarodki błogie społecznych ulepszeń, te dopiero pod słońcem wolności i samodzielności w bujny owoc się wykluwać mogły; politycznemu ruchowi także nie podobno jej było przewodniczyć, tak długo uśpiona i ledwo na siłach się poczuwająca, mogła tylko posiłkować dobrym zamiarom i szlachetnym celom. Głównym jej zadaniem była narodowość, rodzima samoistność i udzielność – która, niehamowana i tamowana, ale silnie i życzliwie poparta, przechyliłaby ważące się szale na stronę wolności – i tajne brzemię lat wydałoby płód – a nie poród!

Tak w świecie intelektualnym jak i mechanicznym podział pracy jest koniecznym. A w rewolucyjnym mechanizmie roku 1848 zdawał się tak naturalnym i był w rzeczy samej tak oględnie i słusznie na te wielkie narody francuski, niemiecki i słowiański przez Opatrzność rozmierzonym – że skutek zwycięski byłby niezawodnym – gdyby tylko nie brakowało owej jednej rzeczy, bez której nawet rozleglejsze zamiary i najpiękniejsze słowa stają się czczym złudzeniem, miedzią brząkającą i cymbałem brzmiącym – gdyby nie brakowało – miłości.

Miłość ze świętem godłem wolności, równości i braterstwa nie przewodniczyła ruchowi roku 1848. Jej miejsce zajął egoizm z godłem komunistycznego despotyzmu, plemiennej arystokracji i nieubłaganej nienawiści. Francja, Niemcy i Słowiańszczyzna przeniewierzyły się swym świętym obowiązkom – a w miejscu głoszonego szczęścia ludzi i ludów pozostał płacz i zgrzytanie zębów.

Zamiast posiłkować polityce na słuszności opartej i z umiarkowaniem a dobrą wolą przystąpić do reform socjalnych – Francja wyrzekła się pierwszej zupełnie, a zadanie społeczne zawierzyła, jakby umyślnie, niedołężnym i nieudolnym rękom ludzi, u których socjalizm był bawidełkiem odzwierciedlającym własną tylko próżność, lub dźwignią najbrudniejszych, zwierzęcych instynktów.

Zamiast za pomocą silnej jedności ująć w czyste ręce ster polityki europejskiej i ogłosić wolność sobie i innym, Niemce chciały tylko zaokrąglić swoje łupieże, wznowiły tylko ohydnej pamięci politykę zaborów, tym ohydniejszą, że nie poparta dzielnością oręża, ale cynizmem dialektyka – a dumne mocą swojego majestatu, wzniosły się nad ludzi i pogroziły, ludom.

Zamiast rozpłomienić w sobie święty bunt narodowości, zamiast wywalczyć sobie równouprawnienie w wolności, Słowianie rakuscy wreszcie przytłumili w sobie tlejące się iskierki rewolucji i wywalczyli smutne równouprawnienie w niewoli i stanie oblężenia.

Dziwna, że ludzie ubolewający nad tym rzeczy obrotem, czujący całą podłość obecnego położenia, pałający wstydem i gniewem nad marnymi skutkami tak wielkiej z początku i tak długo oczekiwanej rewolucji – dziwna, że ci ludzie, zamiast poznania i uznania win przez nas dotkniętych i przez wszystkich popełnionych, powstają li tylko na Słowian, oskarżają ich jedynie o reakcją, zrzucają na nich samych cały ciężar moralnego i politycznego upadku. Ślepota i zawziętość w tej mierze doszły nawet do tego stopnia, że jeden z deputowanych naszych na przeszłym sejmie berlińskim nie wahał się podpisać proklamacji niemieckiej,[1] w której pobratymcy jego „barbarzyńskimi hordami” są mianowani – niebaczny, że i jego własny naród nieraz przez Niemców tą nazwą napiętnowanym został.

Wszakże, jeśli się bliżej i sumienniej nad całym biegiem wypadków zastanowić zechcemy, przyjdzie nam wyznać, że ze wszystkich narodów, które w zeszłorocznym dramacie rolę odegrały, Słowianie najmniej na ten zarzut zasłużyli. Nie zaczęli oni reakcji, – dokończyli ją tylko, wyrzekli tylko ostatnie słowo bezbożnego dialogu, przez egoizm innych narodów poczętego, bronili tylko z wytrwałością rozpaczy stanowiska, na które ich samolubna nikczemność innych popchnęła.

Kongres słowiański w Pradze nie myślał bynajmniej stać się podporą absolutyzmu, głosił on wolność, równość i braterstwo i niezawodnie z większą szczerością, jak ktokolwiek inny. Ale któż przeciw niemu intrygował, któż się cieszył, gdy huk dział zagłuszył jego obrady a ostrza bagnetów rozdarły jego uchwały – któż, jeśli nie ów obłudny liberalizm Niemców i kłamliwa demokracja Madziarów?.

Przypatrzmy się bliżej postępowaniu Słowian względem sprawy włoskiej, sprawy świętej i sprawiedliwej, jak nasza. Nie byłże to ów Nugent, który teraz przeciwko Madziarom dowodzi, nie byłże on to, co z bracią Bandierów brał przed kilką laty najczynniejszy udział w szalonym wówczas, ale szlachetnym przedsięwzięciu oswobodzenia Włoch? Nie byłże to słowianin Tommasco, który z takim zapałem i poświęceniem oddał się sprawie weneckiej? I któż w dniach kwietnia zeszłego roku okazał się przychylnym sprawie wolności włoskiej, Madziary czy Serbowie? Podczas gdy sejm węgierski za wstawieniem się Kossutha postanowił wysłać wojska swe do Lombardii dla popierania austriackiego ciemięstwa – jakież warunki podawał wtenczas patriarcha Rajaczyc węgierskiemu wodzowi w Peterwardynie, jenerałowi Hrabowskiemu? Oto, zobowiązał się, za uznaniem unii słowiańskiej przez Madziarów, odwołać wszystkie słowiańskie pułki z szeregów austriackich we Włoszech i zawrzeć sojusz odporny z Karolem Albertem. Gdzieżże tu była sprawa wolności, a gdzie sprawa despotyzmu ?

Chciejmy także bezstronnie ocenić zawód owego okrzyczanego siepacza Jellaczyca; przypomnijmy sobie tylko fakty i daty – a może i tu znajdziemy, że zarzut reakcji przynajmniej nie na jednych tylko Słowianach ciążyć powinien. W kwietniu przeszłego roku Chorwata ów jeszcze nie był służalcem Habsburgów. Głośny w krajach Illiryi przez swoje patriotyczne czysto słowiańskie poezje, poparty całym i wówczas wielkim wpływem Liudewita Gaja, pułkownik Jellaczyc, nie wskutek nominacji gabinetu wiedeńskiego, ale wskutek rewolucji czysto słowiańskiej w Zagrzebiu, wyniesiony został na godność bana Kracy. Stanąwszy na czele ruchu illiryjskiego, dwa następne warunki podał Węgrom do zgody. – Albo królestwo chorwackie miało stanowić udzielne państwo – albo jedną całość z państwem węgierskim, ale wtenczas sejm w Peszcie zniósłby szacunkowość (census) wyborów, ogłosił równouprawnienie wszelkich narodowości i przypuścił język słowiański do koła obrad, jak się to dzieje na sejmie federacyjnym szwajcarskim. Kossuth odrzucił te wnioski, zamiast słusznej odpowiedzi zadał bezczelne zapytanie: „gdzie leży Kroacja?” wyrzekł w sejmie „Jellaczyc zdradza króla węgierskiego(!)” i wysłał deputowanych do tego samego parlamentu we Frankfurcie, który zaokrąglał Niemce Czechami i demarkacją poznańską. Po jakiej stronie demokracja, a po jakiej reakcja?

Wskutek fatalnego zbiegu okoliczności, wskutek nieczystej polityki, która tu, jak i wszędzie, w nieczystym sumieniu narodów swój początek wzięła – zmieniły się w krótkim czasie rzeczy i stronnictwa. Despotyczny madziaryzm i frankfurcko-niemiecka partia wiedeńskiego sejmu zdawały się walczyć za demokracja, bo przeciwko ……. domowi Habsburgów, a Czesi i Chorwaci, parci ze wszech stron, nie ufni we własne siły, mając tylko do wyboru między wrogami, między Niemcami, Madziarami, Rosją i Austrią, a sądząc, że Austria, ze wszystkich wrogów będąc najsłabszym, będzie i najmniej niebezpiecznym, rzucili się w objęcia cesarza i stanęli w obronie reakcji. Ubolewajmy nad tą koniecznością, nad tym zaślepieniem – ale nie zapominajmy, że Słowianie tak nieszczerymi byli absolutystami, jak Madziary i Niemcy nieszczerymi demokratami.

I czemuż wreszcie, gdy spadła wszelka zasłona, gdy demokracja niemiecko-madziarska w pamiętnych dniach października mogła szczere słowa wypowiedzieć, gdyby była chciała, czemuż wtenczas rewolucyjny Wiedeń, który ogłosił, że walczy za wolność, nie wyrzekł równouprawnienia narodów? Czemuż owa aula wiedeńska, która z takim zapałem przyjmowała zbrojne hufce Polaków, zdobyła się na tyle śmiałych proklamacji, nie podniosła naszego sztandaru ze świętym napisem „za waszą i naszą, wolność", nie ogłosiła demarkacji poznańskiej za czyn haniebny i zbrodniczy? Czas był potemu – a chociażby wyrzeczenia takie nie odwróciły Jellaczyca od wiedeńskich murów i ani wstrzymały Schäfera od nacechowania naszej ziemi podłą kresą, – ocaliłyby przynajmniej honor owej rewolucji – upadłaby przynajmniej z chwałą – i pozostałaby po niej w sercach ludów wdzięczna pamiątka – że celem jej była prawdziwa wolność i demokracja prawdziwa – a nie wolność dla siebie a niewola dla innych, demokracja dla Niemców i Madziarów, a arystokracja Niemców i Madziarów dla Słowian.

Nie miejmy pobłażania dla nikogo – ale bądźmy też sprawiedliwymi dla wszystkich. Nie chciejmy uniewinnić ani Francuzów, ani Niemców, ani Słowian – ale przekonajmy się i wyznajmy sobie raz na zawsze, że najmniej winnymi byli Słowianie.

Cokolwiek bądź, to pewna, że kara dla wszystkich nastąpiła niebawem po zbrodni wszystkich. Sprzeniewierzając się swoim obowiązkom, i Francuzi i Niemcy i Słowianie sprzeniewierzyli się sobie samym – własnym interesom.

Francja coraz chyższym krokiem cofa się w tył, w stan opłakańszy nawet, niż za czasów monarchii, z Rzeczypospolitej demokratycznej, socjalnej wymazano pomału i ostatni i przedostatni przymiotnik – rzeczpospolita we Francji teraz nie ma już żadnych przymiotników i żadnych przymiotów – i bodaj, czy pozostały biedny rzeczownik nie zostanie wymazanym wkrótce brudnym palcem mieszczaństwa.

Niemcy żadnej nie mają polityki, czołgają się tylko na klęczkach za wędkami gabinetowych szachrajstw. Nawet jedność się ich rozbiła – bo jakże mógł Bóg dopuścić siły, która tylko siłą niszczącą by była? Na cóżby się przydało tak wielkie ciało dla tak miernego serca?...

Słowianie nareszcie czują już teraz, jak dom habsburski pojmuje równouprawnienie narodowości: poznali już fałszywą swoją rachubę – a jedyną pociechę mają tylko w smutnym przekonaniu, że nie tego chcieli, nie do tego dążyli....

Nie było szczerości, nie było sumienia, nie było miłości nigdzie – stała się niewola wszędzie – i węzeł braterski ludów zamienił się w węzeł gordyjski nie do rozwikłania. Nikt go rozwikłać nie jest w stanie – przetnież go miecz Rosji?

Wkroczenie Rosjan do Siedmiogrodzia powinno wreszcie okazać wszystkim przepaść, nad którą stanęli, powinno zwrócić wszystkich z bezdroża samolubstwa i zaślepienia na drogę wolności, na której jedynie zbawienie znajdą, powinno skierować umysły narodów do prawdziwych i szczytnych zadań, które im Opatrzność powierzyła. Jednością silni a rozumni cnotą – mogliby razem przystąpić do wielkiego dzieła odrodzenia społecznego, politycznego i narodowego – razem w imię Boga i miłości!

Znajdzież głos ten, głos nie ustający Polski od początku rewolucyjnego naszego ruchu, wreszcie usłuchanie? poznająż narody jeszcze przed czasem, gdzie życia prąd,. a gdzie życia trąd? – nie będziemyż musieli sobie wkrótce powtórzyć tak powtarzanego niestety słowa w ciągu naszej politycznej przedburzy – słowa: „zapóźno?!” –

 

 



[1] Florenty Lisiecki, deputowany z powiatu pleszewskiego. (Przyp. wyd.)

Najnowsze artykuły