Artykuł
List do Władysława Leopolda Jaworskiego
Józef Piłsudski, List do Władysława Leopolda Jaworskiego

 

Jaśnie Wielmożny Panie Prezesie,

Jutro po wyzdrowieniu wyjeżdżam do szeregów. Przed wyjazdem uważam za swój obowiązek zarówno względem siebie i swych podwładnych, jak i względem NKN [Naczelnego Komitetu Narodowego], wyrazić i umotywować możliwie jasno i dokładnie różnice zdań co do pracy w Królestwie oraz co do spraw wojskowych - co do Legionów.

Na wstępie zaznaczam od razu, że politycznym celem wojny, który sobie stawiałem od początku wojny, było i jest dotąd zlanie Galicji i Królestwa Polskiego w składzie Monarchii Austro-Węgierskiej. Nie sądziłem i nie sądzę, by można było w tej wojnie uzyskać lepsze warunki życia dla Polski niż ten, który powyżej określiłem. Cel ten w pracy mojej był przeze mnie dla siebie tak wyraźnie postawionym, że ułatwiło to mi przejście przez wiele ciężkich przełomów - jak to a) przysięga i wejście w skład armii austro-węgierskiej, co, jak to niżej uzasadnię, sprzeciwiało się metodzie pracy, b) walka po stronie Austrii w listopadzie i październiku, gdy zdawało się o interesach Polski, jako takiej, mowy być nie mogło, c) praca prowadzona najczęściej w metodzie sprzecznej z uczuciami i nawet poczuciem honoru materiału ludzkiego, którym rozporządzam czy to w wojsku, czy poza wojskiem.

Naturalnie, ten cel polityczny wiązał mnie jak najściślej z NKN, który taką samą pracę polityczną wziął na siebie.

Lecz, niestety, zarówno w stosunku z władzami austriackimi, jak i NKN musiałem szybko skonstatować zasadniczą różnicę w metodzie, stosowanej do Królestwa. Te różnicę w metodzie u władz austriackich tłumaczyłem sobie usprawiedliwionym nieodczuciem materiału ludzkiego, z którym miało się do czynienia i, co główne, brakiem wyraźnego celu politycznego w stosunku do Polski. Ze strony NKN różnica ta w metodzie była dla mnie zawsze smutnym nieporozumieniem i dowodem, jak silny jest rozdźwięk pomiędzy życzeniem różnych części Polski, gdyż, Panie Prezesie, u ludzi rozumnych, a za takich uważam zarówno odpowiedzialnych kierowników referatów polskich w Austrii, jak i kierowników NKN, błąd w metodzie daje się jedynie tłumaczyć nieznajomością faktów i danych.

Różnica w metodzie da się pokrótce streścić w następującym lapidarnym, powiem więcej, cynicznym, zdaniu: Zdrada państwa rosyjskiego przez poddanych rosyjskich nie potrzebuje żadnej rekompensaty - oto jest metoda Austrii i NKN. Odwrotna prawda - jest metoda moja. W dodatku zaś drugi błąd - sprawa ta bezrekompensatowa musi pójść łatwo i mam prawo się złościć, gdy tak nie idzie - oto obiecujący dodatek do metody jednej - sprawa nawet z rekompensatą pójdzie niełatwo, oto obciążający dodatek do metody mojej.

Oto w streszczeniu mój pogląd na stan społeczeństwa w zaborze rosyjskim, z którego to stanu jako z obiektywnych danych wywnioskowałem swój plan i metodę postępowania.

1) Społeczeństwo zmęczone po rewolucji, zatem jeszcze mniej skłonne do ryzyka. 2) Spotęgowana i silna w kraju agitacja przeciwniemiecka. 3) Organizacja społeczeństwa prawie żadna, o ile nie liczyć wręcz wrogich organizacji narodowo-demokratycznych. 4) Przyzwyczajenie się do pewnych z dawna istniejących form bytowania, które przeciętnie wydają się normalnymi sposobami wykrętu od męczących stron tej formy. 5) Niechybne kokietowanie rosyjskie. To były i twierdzę jeszcze są minusy sytuacji - minusy bardzo poważne.

Plusy były tylko dwa: 1) religia katolicka wspólna Austrii i Polsce i 2) przeświadczenie powszechne, że w Austrii Polakom jest względnie najlepiej. Oba te plusy były stanowczo zmniejszone przez bardzo niechętną dla pracy postawę episkopatu polskiego i przez powszechne również przekonanie w Polsce, że rozstrzygającym czynnikiem co do losów Polski będzie nie Austria, a Niemcy.

Nie wiedziałem wówczas, że obietnice rosyjskie i stosunki polsko-rosyjskie pójdą tak daleko i tak szybko, że wytworzą nadzieje, a przy zwycięstwach rosyjskich prawie pewność zmiany losów Polski na lepsze do tego stopnia, że plus austriacki z przeszłości będzie znacznie prześcignięty przez Rosję w teraźniejszości, a sam plus doprowadzony prawie do zera, dla większości zaś nawet zmieniony w minus.

Do tych trudnych niezmiernie warunków przyszedłem ze swoją rekompensatą, metodą w czasie wojny niezwykle trudną do zastosowania, gdyż najłatwiejsze do stosowania - ekonomiczne i kulturalne - są tak sprzeczne z istotą wojny samej, że trzeba by długo głowę łamać, aby w tej dziedzinie znaleźć cokolwiek bądź. Pozostają dwie dziedziny - polityczna i moralna - bardzo nieuchwytne, trudno namacalne i obliczalne, lecz jedyne. W tych dziedzinach są możliwe dwie rekompensaty. W pierwszej, politycznej - jest to samodzielność sądu, tym droższa dla Polaków, gdy są jej pozbawieni od setek lat; w dziedzinie drugiej - jest to ujęcie w ręce tych strun uczuciowych, które drgają w duszach ludzi i uszanowanie ich.

Praktycznie wykładałem sobie te zasady w plan następujący. Nie mogąc oczekiwać od społeczeństwa polskiego w zaborze rosyjskim zgody na cel wojny, postawiony samemu sobie, w wypadku zwrócenia się doń bez jakiejkolwiek rekompensaty, umyśliłem rekompensatę dawać w postaci samodzielnego czynu wojennego Polski, czynionego z wyraźną na to zgodą i widoczną pomocą Austrii. Naturalnie im wyraźniejszą jest zgoda, im wydatniejsza pomoc, tym łatwiejszym by było osiągnięcie celu.

Wiedziałem, że nie mogę od razu liczyć na całe społeczeństwo, więc oprzeć się musiałem na najpodatniejszą część jego - na młodzież i robotników, rachując na to, że za tym powoli pójdzie i reszta, wiążąc się stopniowo uczuciowo i przez związki krwi z tymi, co już poszli. Wreszcie - à la guerre comme à la guerre [na wojnie jak to na wojnie] - zawsze można użyć strachu, kary i siły na opornych.

Ryzyko niechybnie było szalone - opierało się ono na dwóch niepewnych przesłankach: a) na powodzeniu wojennym i organizacyjnym garści ludzi, których prowadziłem ze sobą, co, jak wiem dokładnie, z góry przesądzonym było przez wszystkich „rozsądnych”, i b) na pomocy technicznej Monarchii Austro-Węgierskiej. Co do pierwszego historia, jak mi się zdaje, swój sąd już wypowiedziała na moją korzyść. Co do drugiego zostało ono przerwane przez inicjatywę NKN, czyli metody bezrekompensatowej, która rzecz prosta znaleźć musiała zupełne uznanie ze strony rządu i armii austro-węgierskich.

Nie wiem, Panie Prezesie, czy Pan kiedykolwiek się zastanawiał nad głęboką a nierozsądną bezcelowością, więcej - szkodliwością historycznego dnia 16 sierpnia [gdy powołano NKN – red.]. Rozumiem wszystkich tych, którzy wiązali to najściślej z Galicją nie mając pretensji do zaboru rosyjskiego. Pod tym względem krok ten był rozumny i celowy. Dla tych zaś, którzy jako cel wojny sobie stawiali połączenie zaboru rosyjskiego z Galicją, było to zabójstwo. Odbierało to wszystkie atuty z gry i dyskwalifikowało jako mądrego polityka każdego, kto to czynił, tak jak dyskwalifikuje każda decyzja, w której cel kłóci się i w rażącej stoi sprzeczności ze środkami wiodącymi ku niemu.

Nie chcę jednak dać się unieść słusznemu czy niesłusznemu żalowi człowieka, któremu podcięto sęk, na którym siedział, wmawiając mu, że mu się w ten sposób pomaga wdrapywać na drzewo. Idzie mi jedynie o twardą, obiektywną ocenę metod.

Mnie z moim celem i metodą zostawiono tylko łachmanki i ograniczoną możliwość działania pośredniego, zatem bardzo trudnego, nie mogącego dać wydatnych wyników. Z mojej metody zostały dla ludzi, na których chciałem oddziałać, tylko domyślniki, do których głośno nie wolno się przyznawać. Wyda się to Panu śmiesznym, jednak może jedynym polepszeniem sytuacji dla mnie jako dla polityka w zaborze rosyjskim były szykany i prześladowania ze strony władz austriackich, niesprawiedliwość, którą mnie okazywano w stosunku do tych pożądań, jakie w Polakach co do  swego wojska się budziły. Jest to śmieszne, a jednak głęboko prawdziwe. Istnienie moje i oddziału obok widocznych szykan i widocznego dla każdego stosunku do mnie i moich podwładnych jako do ludzi podejrzanych, świadczyło w tych domyślnikach, do których ograniczono polską myśl polityczną, o jakiejś walce wewnętrznej w Austrii o Polskę, walce nie rozstrzygniętej, w której jednak są szanse zwycięstwa myśli reprezentowanej przeze mnie.

Zresztą to mniejsza. Natomiast ważnym jest, że odtąd prawnie zarówno w wojsku, jak i w życiu cywilnym panuje zasada bezrekompensatowa, zasada słuszna być może dla austriackich poddanych, dla Galicji, lecz twierdzę stanowczo całkiem nieodpowiednia dla Królestwa, o ile naturalnie ma się zamiar to Królestwo zyskać.

W czym się to wyraża. Więc w wojsku to się wyraża w zupełnie austriackim urządzeniu wojska - do czego naturalnie nikt z poddanych rosyjskich nie jest przyzwyczajony i co mu się nieraz wydaje śmiesznym, w daniu jako autorytety - komendę - z ludzi nic nie mówiących dla zaboru rosyjskiego i nie wzbudzających powagi wewnątrz, wreszcie w braku szacunku dla uczuć materiału ochotniczego. We wszystkich tych wypadkach, gdy się zwrócić do Galicjanina, który powiedzmy ma wybór pomiędzy Legionem a wojskiem, można oczekiwać, że ta doza polskości, ten extrawurszt, zachęci go i wybierze Legion. Ale czy to jest w ogóle potrzebne? Czy na to warto stwarzać Legiony, aby werbować wśród Galicjan? Dla Królewiaków jednak to wszystko żadnej przyciągającej siły nie ma, chyba że się będzie uprawiało całkiem niewojenną zasadę, uprawianą tak szeroko przez c. i k. Komendę Legionów, kupowania jednostek niespodziewanymi i niezasłużonymi zaszczytami i gwiazdkami. Będą to jednak tylko jednostki.

Dowodem tego są fakty i cyfry. Mój werbunek prowadzony najczęściej wbrew przeszkodom, jakie mi stawiają, daje rezultaty widoczne, chociaż nie daję i nie obiecuję ani zaszczytów, ani nawet przeciętnego spokoju wojskowego, odwrotnie, narażając na szykany i krzywdy w porównaniu z innymi, z ryzykiem być może wyraźnych kar i prześladowań. Werbunek z inną metodą daje nikłe rezultaty, opłacane nadzwyczajnie drogo. Są to fakty, obok których jakby dla podkreślenia postawię ładny wynik werbunku we Lwowie. Czyż to nie przemawia do rozumu, nie stwierdza niechybnego faktu różnicy w metodach i celowości stosowania tej czy innej metody?

Pod względem politycznym konstatuję niechybny wzrost politycznego mego wpływu w Królestwie, wpływu, który mnie przy istniejącym systemie nieraz dokucza, bo często nie wiem zupełnie, na co mam go zużytkować. Odwrotnie, wszystkie próby inne dają rezultat tylko w tej mierze, o ile pozwalają na owe domyślniki, o których mówiłem wyżej, nie dając dalej rezultatu pozytywnego.

Wobec tego, Panie Prezesie, że obecnie obie metody z konieczności rzeczy doprowadzają do operowania domyślnikami - więc rezultatu nie dają.

Rozumiem dobrze, Panie Prezesie, że obaj postawiwszy sobie za cel polityczny wojny zlanie Królestwa z Galicją pod berłem Austrii, zależymy w strasznym stopniu od samej Austrii i jej celów. Niestety zaś cele Austrii w stosunku do Polski są tak niewyraźne, niejasne i chwiejne, że na nich oprzeć się jest bardzo trudno. Lecz sądzę, Panie Prezesie, że obowiązkiem nas, polityków i działaczy polskich, jest ten stosunek wyjaśniać, a nie gmatwać jeszcze bardziej przez politykę domyślników i nowych zagadek. W tym rozumieniu rzeczy starałem się w tych ramach, które mi były przez los przeznaczone - to znaczy drogą jak najbardziej pośrednią, więc z konieczności zagmatwaną i trudną dać do zrozumienia, że jeżeli dla jakichkolwiek powodów Austria chce czy zamierza, czy zużytkować, czy odwołać się do opinii czy materiału ludzkiego w Królestwie, to jedyną metodą - jest moja metoda rekompensatowa. Inaczej nie ma do ludzi klucza, który by ten sezam otworzył. Powtarzam, że jeśli w pewnym stopniu mam dotąd dostęp do pewnej części sił i opinii w Królestwie dobrowolnie dawanych, to jedynie, że swoim postępowaniem pozwoliłem na domyślniki w tej mierze. Bo naturalnie, to co nie jest dobrowolnym, co się bierze siłą wojenną, to jest zawsze w granicach tej siły możliwym.

Na tym tle różnicy metody działania, Panie Prezesie, proszę rozpatrywać ostatnie dwa zagadnienia naszej polityki wewnętrznej, mianowicie - rekrutację w Warszawie i stosunki wewnątrz Legionu.

W pierwszym wypadku zrobiłem dwie rzeczy: a) zabrałem do siebie tę część zorganizowaną, która mogłaby z powodu wewnętrznego roznamiętnienia doprowadzić do skandalu. Pozwoliłem zresztą w ten sposób na domyślniki, nie zamykając żadnej drogi; b) gdy się do mnie zwrócili różni ludzie z zapytaniem o radę co do dalszego postępowania, powiedziałem im wyraźnie o celu politycznym wojny, jaki sobie stawię, i radziłem nie prowadzić dalszej rekrutacji. Sądzę, panie Prezesie, że w ten sposób przyczyniłem się znacznie bardziej do przybliżenia celu wśród samych Polaków, niż wszelka próba rekrutacji w Warszawie, która musi w tych warunkach, jakie dotąd istnieją, uwypuklić jak najjaskrawiej dla całego Królestwa metodę bezrekompensatową i wprost skompromitować swoją bezrezultatowością. Gdyż - niestety, co mnie zawsze przerażało, to, co w Warszawie się dzieje, to szybko się staje własnością myślową Polski, więc kompromitować się można w Pacanowie czy gdzie indziej, w Warszawie zaś to kosztuje bardzo drogo.

Zbiegło się to, Panie Prezesie, z nowym zawahaniem się czy odchyleniem Austrii w stosunku do Polski. Z przestrachem dowiedziałem się, że jest jak gdyby żądanie do Polaków, aby teraz sami zażądali tego, czego sama Austria nigdy nie pozwalała nawet domyślić się Polakom, stosując dotąd w porównaniu z Rosją akurat przeciwną metodę, metodę bezrekompensatową. Tak oto pour les beaux yeux [dla pięknych oczu] w społeczeństwie niezorganizowanym i z konieczności nie mającym żadnych uprawnionych organów od decyzji, skazanym na zawsze sporne autorytety personalne i, jak to wyjaśniłem poprzednio, z powodu momentu historycznego, z konieczności przystępne jedynie do metody rekompensatowej i zmuszone do, żart powiedzieć, wyraźnej zdrady państwowej.

Niech mi Pan Prezes wierzy, myślałem nad tym zagadnieniem bardzo dużo, studiując Królestwo nie tylko dawniej podczas swojej pracy, ale i teraz podczas swych marszów i postojów, pomiędzy ludźmi różnych sfer i stanów. Połamałem sobie nad tym zagadnieniem głowę, by dojść do przekonania, że w danych warunkach nie mogę wymyślić żadnego sposobu rozsądnego - to jest dającego jakiekolwiek rezultaty - dla osiągnięcia celu politycznego - idąc metodą stosowaną przez Austrię i przez NKN w stosunku do Królestwa. Rozumie Pan, Panie Prezesie, chciałem się pogodzić z losem mi wyznaczonym, chciałem znaleźć sens, choćby drobny, swojej pracy i istnienia. Szczerze mówiąc, Panie Prezesie, nie mogłem. Tak jest w całym Królestwie, w Warszawie zaś jest najgorzej i dlatego, Panie Prezesie, radziłem ongiś Panu nie spieszyć do Warszawy z metodami NKN i Austrii. Łatwiej jest na prowincji, a jednak i tam rezultaty tej metody są bardzo nikłe po miesiącach pracy, bez gospodarki pruskiej.

Teraz co do Legionów. Dopóki c. i k. Komenda była z dala, przeciwieństwo metod było tylko teoretyczne, teraz jest ono praktyczne, aż nadto dla każdego wyraźne. Jeżeli zaś dodam przeciwieństwo metod pracy wojennej - czego Panu, to niewojskowemu, raczej uzasadniać nie będę, to łatwiej dojrzeć, że żadna siła tych przeciwieństw wstrzymać nie zdoła od silnego tarcia. Jest to koniecznością.

Przede wszystkim Komenda nie jest i nie była nigdy szanowaną ani też przeważnie słuchaną w Legionach. Charakter Durskiego, obok konieczności zyskiwania sobie zwolenników w obcym otoczeniu przez Zagórskiego, nie mogły nie przyczynić się do zmalenia ich powagi, już i przez to zmniejszonych, że od razu z zasady patrzono na nich niechętnym okiem w Legionach. Dla generała przydomek „poczciwy”, dla szefa sztabu przydomek „intrygant” nie mogą w żadnym wojsku zwiększać powagi ich w szeregach. Gdyby nawet nie było sprzeczności metod politycznych reprezentowanych przez c. i k. Komendę i przeze mnie, pozostałaby zawsze sprzeczność wojskowej, a raczej wojennej natury, mianowicie kwestia wojennej dyscypliny, dla celów wojny wyrobionej. Jak u siebie w Brygadzie nie zniósłbym ani jednej chwili oficera, który demagogią zyskuje sobie żołnierza, czy też przekupstwem, czy przemocą uprasza, czy przeprasza podwładnego, jak ani na chwilę, nie pozwoliłbym na oddanie komendy, już nie mówię batalionu, ale kompanii oficerowi, z którego żołnierze śmieją się za oczami powtarzając pseudonim albo synonim „poczciwy”, tak znieść osobiście prawie nie mógłbym myśli, że na czele polskich żołnierzy stoją tacy właśnie ludzie. Przemagałem siebie, odpychając od siebie myśl, że to z konieczności prowadzić musi do rozluźnienia żelaznej w armii dyscypliny wojennej, nie zewnętrznej, ale tej istotnej, wyrażającej się na wojnie w szacunku i posłuchu podwładnego dla komendanta. Lecz, Panie Prezesie, wreszcie to wszystko ujrzałem własnymi oczami. Ten sztab, złożony z dekujących się oficerów, tych „oficerów” z protekcji, lub kupionych dla celów intrygi politycznej i wpływów, tę bezsilność komendy do wzbudzenia szacunku u podwładnych, tę, powiem, hańbę, jaka spada właśnie na głowę nowo narodzonego żołnierza polskiego. Panie Prezesie! Czyż można to wytrzymać!? Niech Pan zrozumie, Panie Prezesie, gdybym powiedział „mogę”, okryłbym się śmiesznością nie tylko w oczach własnych, ale w oczach każdego z moich podwładnych, zmniejszyłbym strasznie ten posłuch i poszanowanie dla mego rozkazu wśród podwładnych, stałbym się częścią tej śmieszności wojennej, jaką jest nasza Komenda, gdzie komendant - głowa nie myśli i nie rozkazuje, a szyja - szef sztabu - ni to prosi, ni to namawia, ni to kłóci czy godzi ludzi ze sobą. Panie Prezesie, szukałem kompromisu! Kompromis znalazłem - może i zły, bo dobrego w tym położeniu nie ma - zaproponowałem, dajcie mi na czas pewien komendę, wprowadzę - myślałem - jakiś modus vivendi przyzwoity, najgorsze rzeczy zmienię, resztę ułożę, by przynajmniej pozory przed żołnierzem były zbawione. Nie, okazało się to niemożliwym! Nie było więc wyjścia, zostało jedno - wyraźny rozbrat z takim systemem, z poczuciem bardzo smutnym, że to prowadzi z musu dla mnie i moich podwładnych do prawdopodobnej konieczności w ten czy inny sposób, gwałtowny czy powolny, opuszczenia szeregów.

Oto wszystko, Panie Prezesie, proszę przyjąć zapewnienia wysokiego szacunku i poważania, z jakim pozostaję.

 

J. Piłsudski

 

Józef Piłsudski (1867-1935), polityk, wojskowy, myśliciel polityczny, działacz socjalistyczny i niepodległościowy. Urodził się 3 listopada 1867 r. w Zułowie. Po ukończeniu gimnazjum w Wilnie wstąpił na Wydział Medyczny Uniwersytetu w Charkowie. Zamieszany przypadkowo w zamach na cara skazany został na zesłanie w głąb Rosji. W 1892 r., po powrocie z Syberii, włączył się do działalności socjalistycznej. Aresztowany i więziony, po ucieczce osiadł w Galicji, gdzie zaczął tworzyć ruch strzelecki. Z jego inicjatywy założony został także Związek Walki Czynnej, którego był Komendantem Głównym. W czasie I wojny światowej był dowódcą I Brygady Legionów Polskich. Po odzyskaniu niepodległości został Tymczasowym Naczelnikiem Państwa, następnie zaś Naczelnikiem który to urząd sprawował do momentu wyboru na prezydenta G. Narutowicza w 1922 r. Podczas wojny z Rosją pełnił funkcję naczelnego wodza, od marca 1920 r. posiadał tytuł Marszałka Polski. W latach 1922-1923 był szefem Sztabu Generalnego, po czym wycofał się z życia politycznego. Po przewrocie majowym był aż do śmierci ministrem spraw wojskowych, generalnym inspektorem sił zbrojnych a w latach 1926-1928 i 1930 również premierem. Wybrany 31 maja 1926 r. prezydentem, wyboru nie przyjął. Był początkowo zwolennikiem rządów parlamentarnych, z czasem jednak, pod wpływem doświadczeń, odszedł od tej koncepcji, stając się zwolennikiem rządów autorytarnych. Zmarł 12 maja 1935 r. Opublikował wiele prac z zakresu historii wojskowości, wspomnień oraz innych zebranych i wydanych w Pismach zbiorowych.

List do Władysława Leopolda Jaworskiego datowany jest na 1 września 1915 r. W owym czasie Władysław Leopold Jaworski był prezesem Naczelnego Komitetu Narodowego, optującego za koncepcją odrodzenia państwa polskiego w oparciu o Austro-Węgry i Niemcy

Najnowsze artykuły