Znalezienie „złotego środka” w ocenie sowieckiego niebezpieczeństwa
jest rzeczą bynajmniej nie łatwą. Zarówno w opinii polskiej, jak w opinii
ogólnoświatowej istnieją pod tym względem „przypływy” i „odpływy”, uzasadnione
nie tyle obiektywnymi danymi, ile głównie fluktuacjami nastrojów społeczeństwa,
jeśli chodzi o Polskę — zaś doraźnym, za-zwyczaj na bardzo krótką metę
obliczonym interesem politycznym, jeśli chodzi o pozostały świat.
Ten właśnie doraźny interes powoduje jednocześnie… przesadę
norymberskich mówców w kierunku alarmistycznym i zgoła nie mniejszą przesadę
szeregu społeczeństw zachodnich w dawaniu wiary pacyfistycznej frazeologii
sowieckich mężów stanu. Istnieją poza tym (na szczęście niezbyt liczne)
oświadczenia w rodzaju deklaracji czeskiego generała Łuża
na manewrach czerwonej armii w Mińszczyźnie, który parokrotnie
pasował wojsko sowieckie na „obrońców powszechnego pokoju”… Są to wszakże
opinie „poza konkursem”, które nie wzbudzają zaufania nawet wśród wielu, bardzo
trzeźwo na ogół myślących, rodaków deklaranta…
Zagadnienie niebezpieczeństwa sowieckiego jest niesłychanie wielobokie i wielopłaszczyznowe, zaś szczególnie jest
ono skomplikowane dla Polski — bowiem dla nas jest niebezpieczeństwem nie tylko
bolszewickim, lecz również rosyjskim, a zatem — niebezpieczeństwem podwójnym.
O ile bowiem niebezpieczeństwo mogące zagrażać nam od
Zachodu jest natury wyłącznie wojskowej, o tyle wschodnie grozi poza tym
zniszczeniem wszystkiego, co Polak ma najdroższego: ojczyzny, religii, honoru,
godności osobistej i swobód obywatelskich.
Wschód kryje w sobie nie tylko możliwość militarnych
usiłowań agresywnych, z czym oficjalne wydawnictwa „kominternowskie”
bynajmniej się nie kryją. W myśl tych planów — (całkowicie zresztą obłędnych,
ale ujawnionych przez pisma, legalnie w Moskwie wychodzące), „sowietyzacja” Polski
ma oznaczać rozbicie Rzeczypospolitej na „autonomiczne republiki
socjalistyczne”: śląską, kaszubską, „zachodnio-białoruską” (Wileńszczyzna i
Polesie) oraz „zachodnio-ukraińską” (Małopolska Wschodnia, Wołyń
i „tradycyjna” Chełmszczyzna). To wszystko — poza sprowadzeniem robotnika
i pracującego inteligenta do stopy życiowej bezrobotnego, przy bardzo wytężonej
pracy i absolutnym uniemożliwieniu jakiegokolwiek, choćby najbardziej słusznego
protestu, poza wprzęgnięciem polskiego chłopa w jarzmo „kołchoznej”
pańszczyzny, już nie mówiąc o wyzuciu z wszelkiego dobytku ludzi, którzy
cokolwiek posiadają.
Oto całokształt „programu — maksimum” naszego wschodniego
sąsiada w stosunku do Polski, zaś fakt, że program ten bywa pomijany milczeniem
przez urzędowe „Izwiestia”, zaś figuruje w pismach „kominternowskich”,
bynajmniej nie powinien wpływać usypiająco na opinię polską. Zresztą nawet
„Izwiestia” drukują z okazji cytowania przemówień dygnitarzy z „kominternu”
lub białoruskich, czy ukraińskich „premierów” oświadczenia o „okupowanej
przez faszyzm polski zachodniej Białorusi i Ukrainie”, które to określenie
wschodnich ziem Rzeczypospolitej godzi się w przedziwny sposób z zapewnieniami
o wzajemnym braku pretensji terytorialnych pomiędzy Związkiem Sowieckim,
a Polską.
Zresztą nawet oficjalna terminologia sowiecka, będąca
pozornie bez zarzutu, posiada niesłychaną elastyczność. Tak więc, jeśli czasem
w Sowietach piszą czy oświadczają, że „Związek Sowiecki w niczym nie zagraża
niepodległości Polski” — to tego rodzaju enuncjacja nie pociąga za sobą wyraźnych
zobowiązań, bowiem w razie potrzeby stosuje się na przykład formułkę, głoszącą,
że „prawdziwa niepodległość polega na wyzwoleniu spod jarzma kapitalizmu”, co z
kolei, w tłumaczeniu na nasz język — oznacza moskiewsko-bolszewicką niewolę.
Powyższy przykład bynajmniej nie jest wytworem złośliwej
fantazji. Naczelny wódz czerwonej armii, marszałek Woroszyłow, przemawiając w
kwietniu 1936 roku w Tyflisie z okazji obchodu 15-lecia sowietyzacji
Gruzji, nie zawahał się powtórzyć słów Stalina z roku 1920, wedle których „tak
zwana niepodległość tak zwanych niepodległych Polski, Finlandii, Gruzji i
Armenii (dosłownie!) stanowi właściwie zależność od międzynarodowego
kapitalizmu i imperializmu”. Konkluzję tyfliskiej mowy marszałka Woroszyłowa
stanowiło twierdzenie, że… dopiero sowietyzacja przyniosła Gruzji „prawdziwą
niepodległość”… co do czego mamy w Polsce aż nadto wyrobione zdanie. Natomiast
polityczna wymowa publicznego zacytowania powyższych słów Stalina przez najwyższego
sowieckiego dygnitarza wojskowego oraz przytoczenia tychże słów przez prasę
moskiewską na czołowych miejscach grubym drukiem, nie podlega dyskusji:
kierownicy państwa sowieckiego po dziś dzień uważają słowa te za nadal
aktualne.
Tak samo nie powinna nikogo zwodzić stalinowska formułka o
„budowie socjalizmu w jednym kraju”, która zupełnie błędnie bywa
interpretowana, jako rzekoma rezygnacja z „rewolucji światowej”, czyli
właściwie z sowietyzacji świata niebolszewickiego. Los, który w swych, nawet
niezbyt ukrywanych marzeniach, gotują światu stalinowskie Sowiety, wcale nie
różni się, jeśli chodzi o ostateczny rezultat, od marzeń Trockiego, określanego
obecnie w kraju naszego wschodniego sąsiada mianem „wściekłego psa
światowej kontrrewolucji”. Różnica pomiędzy „trockizmem”, a „stalinizmem”,
polega jedynie na metodzie: to, co Trocki chciał robić „na wariata” — Stalin
drobiazgowo przygotowuje, na najdogodniejszy dla Sowietów moment, przy czym na
ten moment będzie cierpliwie czekał, choćby nawet, wnosząc ze słów kierownika
„komsomołu” Kosariowa, przytoczonych w jednym z poprzednich
rozdziałów, „walka o zwycięstwo socjalizmu w skali światowej” miała dopiero
spaść na barki „młodego pokolenia bolszewików”.
Toteż niebezpieczeństwo grożące światu, zaś przede wszystkim
Polsce, ze strony obecnego kierownictwa państwa sowieckiego jest bodajże groźniejsze
— ale nie natychmiastowe, a w każdym razie mniej więcej obliczalne, pomimo, iż
sądząc choćby z wydarzeń ostatniego roku na terenie sowieckim — procesy
wulkaniczne za naszą wschodnią granicą bynajmniej nie wygasły.
Poza tym, wnosząc z zacytowanych powyżej, a powtórzonych
przez marszałka Woroszyłowa w Tyflisie słów Stalina — jeśli sowieccy władcy
„godzą się” od biedy z odmiennym ustrojem na Zachodzie — o tyle mają
niewątpliwy „żal” do Polski i państw bałtyckich, wchodzących uprzednio w skład
byłego imperium rosyjskiego, że nie zmieniły ustroju wraz z „ex-matuszką Rosją”. Jest to czynnik psychiczny, wynikający z
tradycyjnego wielkorosyjskiego imperializmu, którego nie należy lekceważyć,
ponieważ tradycje te w miarę kultywowania „sowieckiego patriotyzmu”
odżywają ze zdwojoną siłą.
Wreszcie nie od rzeczy byłaby uwaga, że w pojęciu sowieckim
sam fakt istnienia niepodległych państw narodowych, niegdyś przez Rosję
podbitych, odgrywa co najmniej tak samo „rewolucjonizującą” rolę wobec narodów,
które pod jarzmem sowiecko-rosyjskim pozostały, jak sam fakt istnienia
„proletariackiego mocarstwa” ma wpływać „rewolucjonizująco” na „masy pracujące
w świecie kapitalistycznym”. Wśród tych państw jedyna Polska stała się mocarstwem,
co wywołuje respekt, ale bynajmniej nie wpływa na wzrost przyjaznych uczuć ze
strony sowieckiej.
Tyle — jeśli chodzi o gatunek wschodniego niebezpieczeństwa.
Natomiast, jeśli chodzi o jego możliwości w chwili obecnej,
o jego natychmiastowość, rzecz się ma nieco inaczej. Sytuacja wewnętrzna i
gospodarcza w Sowietach, biorąc rzecz logicznie — nie pozwala naszemu
wschodniemu sąsiadowi na żadne ryzykowne awantury, do których zresztą nie
zmusza go dynamika gospodarczo-populacyjna tego kraju. Gdyby Sowiety chciały
szczerze poprzestać na realizacji oficjalnie ogłoszonego przez nie celu:
„budowy socjalizmu w jednym kraju” — to, mając niemal wszystkie surowce,
własny nowy przemysł, olbrzymi wewnętrzny rynek zbytu w swym kolonialnym
mocarstwie, zjednoczonym w „jednym kawale”, a ponadto znaczną nadwyżkę
obszarów w stosunku do liczby swej ludności — to realizacja tego celu doprawdy
wojny nie wymaga.
Ale te same dane posiadała dawna Rosja i… była jednym z
najbardziej drapieżnych imperialistów. Rosja sowiecka również ma na sumieniu,
jeśli mamy mówić o wyraźnym podboju, republiki kaukaskie, zaś o „mniej
wyraźnym” — Ukrainę, Karelię, Krym i Mongolię Zewnętrzną. A poza tym zbroi się
ponad wszelką miarę.
Stalinowskie słowa „ani piędzi cudzej ziemi nie chcemy, ale
ani piędzi ziemi własnej nie oddamy” — też wymagają interpretacji choćby w
sensie zapytania, co się uważa w głębi duszy za ziemię „własną”. Czy aby nie
cały wytęskniony „przyszły światowy Związek Sowiecki?”
Jednak obecne kierownictwo Związku Sowieckiego składa się z
realistów. Są to oczywiście fanatycy, ale raczej „fanatycy umysłu”, aniżeli
„fanatycy serca”. Dlatego to w chwili obecnej pchnąć ich może do awantury
albo jakaś katastrofa wewnętrzna, albo absolutnie stwierdzona słabość ewentualnego
przeciwnika, którego wchłonięcie uszłoby całkowicie bezkarnie. Obydwa bieguny
ewentualnego rozwoju sytuacji wewnętrznej w Sowietach: zarówno nadmierne
powodzenie planów gospodarczych i zbyt wielkie postępy w dziedzinie
konsolidacji politycznej — jak zbyt wyraźne załamanie się obecnego reżimu — zwiększają
niebezpieczeństwo sowieckie. Sytuacja, której jesteśmy świadkami, będąca
najwyraźniej stadium pośrednim pomiędzy sukcesem a katastrofą — wymaga od
świata, a zwłaszcza od bezpośrednich sąsiadów jedynie bacznej obserwacji,
czujności i siły, siły nie tylko militarnej, lecz przede wszystkim
wewnętrznej.
A więc przyszłość jest w olbrzymiej mierze w naszych rękach.
Jan Stanisław Berson (1903-1946), pseudonim Otmar,
dziennikarz, publicysta „Gazety Polskiej” i „Głosu Prawdy”. W latach 1932-1935
był korespondentem Polskiej Agenci Telegraficznej w Moskwie, skąd został
wydalony w 1935 w. Zebrane w czasie pobytu w ZSRS doświadczenia wykorzystał w
książkach Nowa Rosja. Na przełomie dwóch piatiletek
(1933-1934), Minus Moskwa (Wołga – Kaukaz - Krym) (1935), Kreml
na biało (1936), Sowieckie zbrojenia moralne (1937). Jego opisy
rzeczywistości sowieckiej cieszyły się dużą popularnością, choć nie brakowało
krytyków (należał do nich np. Jerzy Niezbrzycki – ps.
Ryszard Wraga (1902-1968), sowietolog, w okresie
międzywojennym współpracujący m.in. z „Buntem Młodych) zarzucających mu
uproszczenia i naiwność. W czasie II wojny światowej Berson
zdołał opuścić Polskę i udać się przez Litwę do Skandynawii. Był korespondentem
w czasie wojny fińsko-sowieckiej.
Prezentowany fragment
pochodzi z książki Sowieckie zbrojenia moralne, Warszawa 1937, s.
148-153.