Artykuł
Państwo autorytarne a problem niepodległości i suwerenności w okresie II Rzeczypospolitej

[w:] Między irredentą, lojalnością a kolaboracją. O suwerenność państwową i niezależność narodową (1795–1989), „Polska Myśl Polityczna XIX i XX wieku”, t. XI, Pod redakcją Wojciecha Wrzesińskiego, Wrocław 2001, s. 253–266.

         

 

W pisanej we wrześniu 1921 r. książce, włoski polityk liberalny, Francesco Nitti, dołączając do chóru krytyków powojennego porządku pisał także o Polsce, wyniesionej „cudem z wojny (...), nie z mocnego wysiłku, ale z nieprzewidzianych okoliczności, które stały się słuszną nagrodą za długą męczarnię narodową. Niegdyś granice Polski sięgały od Bałtyku na północy do Karpat i Dniestru na południu, na wschodzie aż do Smoleńska, a na zachodzie, od strony Niemiec, do Brandenburgii i Pomorza. Dzisiejsi patrioci marzą o olbrzymiej Polsce, o Polsce dawnej tradycyjnej i chcą zapuścić się w rozległe stepy Ukrainy i zawładnąć nowymi krajami. Łatwo przewidzieć, że wcześniej czy później, po przezwyciężeniu zwyrodnienia bolszewickiego, Rosja wróci do sił, Niemcy na przekór wszelkim próbom rozkawałkowania ich i rozbicia ich jedności, za trzydzieści czy czterdzieści lat staną się najgroźniejszą masą etniczną kontynentu europejskiego. Co wtedy stanie się z Polską, dążącą do rozdzielenia dwu narodów, które, tak pod względem liczebności jak i na innych polach, przedstawiają i przedstawiać będą największe dwie potęgi jutrzejszej Europy?” . Polskich czytelników przetłumaczonej w 1923 r. na język polski książki mogło oburzać lekceważące potraktowanie wysiłku zbrojnego Rzeczypospolitej, jak i liczne przykłady demagogii i stronniczości, wskazanie wszakże na niebezpieczeństwa położenia państwa, wciśniętego między wrogie mu mocarstwa, nie było demagogią, a zapowiadanie katastrofy czarnowidztwem; przyszłość okazała, że przyszła ona wcześniej, niż rachował Nitti.

          Przytoczyłem tę wypowiedź, gdyż w sposób wyrazisty ilustrowała ona swoistość położenia Polski, jak i związane z nią konsekwencje. W powszechnym przekonaniu istniał związek między siłą państwa i jego znaczeniem na arenie międzynarodowej a zwartością jego struktur politycznych. Jeśli w 1919 r., interpretując przebieg wojny światowej, pisał Tadeusz Gluziński  o przegranej w konfrontacji ze „światem ludzi wolnych” „świata więzów państwowych”, reprezentowanego przez Rosję i Niemcy, to opinia ta niewiele znaczyła w zestawieniu z powszechnym przekonaniem o walorach silnego przywództwa; podobnie bardziej reprezentatywne od apologii ustroju dawnej Polski, w rodzaju wydanej w 1917 r. książki Antoniego Chołoniewskiego, było wiązanie upadku Rzeczypospolitej z niewydolnością jej struktur państwowych – szczególnie widoczną w dziedzinie skarbu i wojska.

          Kruchość szerszego ładu, którego częścią była II Rzeczypospolita, świadomość powagi sytuacji państwa, wciśniętego między silniejszych sąsiadów, sprawiały, że siła państwa – rozumiana w swoim wymiarze militarnym, a zatem najbardziej dosłownie – kojarzyła się raczej z szansami jego przetrwania, niż snami o potędze. Problem, w jakim stopniu świadomość zagrożeń była powszechna, kiedy zaznaczała się wyraźniej, a także w jakich grupach pokoleniowych należy już do niuansów obrazu; istnienie owej świadomości dokumentowało, widoczne w sposobie myślenia różnych środowisk politycznych, przekonanie o konieczności trzymania wzajemnej rywalizacji w określonych, bezpiecznych dla całości państwa ramach, jak i daleko idące zrozumienie dla potrzeb wojska i jego postulatów . Czynnik ów wydawał się oddziaływać łagodząco na konflikty społeczne – nie tyle w wymiarze powszechnym, ile raczej w sposobie rozgrywania ich przez elity – natomiast w przypadku nie mniej dla integralności państwa groźnych konfliktów narodowościowych problem się komplikował. Odpowiednikiem nieufności, bądź otwartej niechęci wobec aspiracji mniejszości, objawianych w obrębie społeczności polskiej, a uzasadnianych trudnościami zewnętrznego położenia, było wśród mniejszościowych elit przekonanie, że państwo polskie jest tworem tymczasowym i nie ma sensu angażować się zbytnio w ułożenie sobie życia w jego ramach.

          Tło sygnalizowanych obaw tworzyły zmiany w sytuacji międzynarodowej, dokumentujące wygasanie korzystnej dla polskich aspiracji koniunktury końcowych lat I wojny światowej oraz pierwszych lat po wojnie – w tym kontekście można wskazać na osłabnięcie pozycji obu państw zachodnich, przede wszystkim Francji, w naszej części Europy – a także ogólne poczucie braku stabilizacji, pogłębiane zarówno gospodarczymi kłopotami, jak i cechami systemu politycznego. Wszystko to usprawiedliwiało niepokój, torując drogę pesymizmowi. W połowie lat dwudziestych raporty wywiadu wojskowego odnotowywały nastroje lęku, jakie wśród ludności zachodnich dzielnic państwa budziła perspektywa konfrontacji z Niemcami . Wydana w tym czasie we Lwowie broszura autorstwa Adolfa i Aleksandra Bocheńskich, kreśliła sugestywny obraz społeczności zdominowanej przez zachowania destrukcyjne, pozbawionej energii i wyobraźni. W Polsce – wskazywali – nie lubi się wojska ani wodzów, choć przecież nie konstytucje wojny wygrywają. Nasza polityka jest pasywna. Skończy się na tym, że kiedy Rosja i Niemcy wspólnie nas zaatakują, my, zamiast się bronić, odpowiemy manifestem, że Polskę napadnięto niewinnie. „Wróg zajmie stolicę i w ten sposób Polska upadnie” . Podobnych deklaracji było wówczas więcej.

Zamykając ów „katastroficzny” wątek, trudno nie wspomnieć o planach operacyjnych, przygotowywanych przez wojsko. Jakkolwiek w pierwszej połowie lat dwudziestych, w zestawieniu z następnym dziesięcioleciem, porównanie sił wojskowych Polski oraz jej potencjalnych przeciwników nie wyglądało jeszcze źle, możliwość rosyjsko–niemieckiego współdziałania stawiała armię w obliczu zadania przekraczającego jej możliwości. Zakładając wystąpienie przeciw Polsce obu jej wielkich sąsiadów, próbowała ona dopasowywać plany działań do takiej ewentualności, co – trafnie odczytując realia polityczne – było jednak równoznaczne z ignorowaniem podstawowych kanonów sztuki wojennej i przesuwało pojęcie obrony kraju w sferę fikcji. Zamiast operacji militarnych prowadzonych z myślą o odparciu najazdu zaczynało ono oznaczać raczej działania dokumentujące wolę oporu. I tak, podstawowy wariant planu wojny dwufrontowej, określony symbolem N + R (Niemcy plus Rosja), rozrzucał armie cieniutkim kordonem wzdłuż z górą 3 tysięcy kilometrów granicy z republiką weimarską i ZSRR; nawet jednak bardziej optymistyczne warianty działań, zakładające wojnę na jednym tylko froncie, przewidywały pozostawienie znacznych (ok. 1/3 całości) sił dla obrony przeciwległej rubieży państwa, w oczekiwaniu na wystąpienie kolejnego przeciwnika[1]. Komentując ten stan rzeczy, Piłsudski wyraził się, że nie widzi dla Polski „żadnego wyraźnego celu prowadzenia wojny, gdyż Polska nie może sobie dać rady nawet z tymi granicami, jakie posiada”[2].

          Przekonanie, że słabość struktur państwa nieuchronnie prowadzi do jego upadku, torowało drogę Piłsudskiemu; nie tylko tworząc podatny grunt dla krytyki ustroju, wprowadzonego konstytucją marcową, ale i później, po przewrocie, przyśpieszając pacyfikację stosunków i ustabilizowanie rządów silnej ręki. Sukces przewrotu zbiegł się w czasie z polokarneńskim spadkiem międzynarodowego napięcia, oraz ogólnym ożywieniem gospodarczym. Poczucie tymczasowości i zagubienia ustępowało miejsca rosnącej pewności siebie – propaganda obozu rządzącego starała się wiązać poprawę położenia Polski z odsunięciem od władzy stronnictw sejmowych. Abstrahując od publicystycznej wrzawy, obóz rządzący mógł powołać się także na realne sukcesy. Wbrew opinii sceptyków państwo polskie przetrwało, uwalniając z czasem od niewygodnych dla siebie zobowiązań w rodzaju traktatu mniejszościowego, doprowadzając do wyciszenia propagandy skierowanej przeciw swoim granicom, jak i osiągając odprężenie w stosunkach z obu wielkimi sąsiadami[3]. Postrzegane w pierwszych latach po wojnie jako placówka szczególnie zagrożona, właściwie skazana na stratę, okazało się nieoczekiwanie żywotne i trwałe.

          Odrębne zagadnienie stanowi budząca dziś uśmiech „mocarstwowa” retoryka, odwołując się do której kwitowano owe bezsporne sukcesy. W jakiejś mierze, podkreślając siłę i znaczenie państwa, mogła ona stanowić reakcję na paniczne opinie połowy lat dwudziestych wypowiadane także w obrębie środowisk orientujących się na Piłsudskiego[4] – sprzeczne z dominującą zarówno w dobie budowy państwa, jak i później wizją Polski jako państwa dużego, zachowującego stosowną swobodę ruchów w stosunkach międzynarodowych[5]. Analogiczny pod wieloma względami charakter miała idea „Wielkiej Polski”, zawarta w opublikowanej wówczas znanej relacji Dmowskiego „Polityka polska i odbudowanie państwa”, a następnie użyta w roli znaku wywoławczego przy konstruowaniu przez niego nowej formacji politycznej. Hasła „mocarstwowe” miały ten walor, że brzmiały lepiej. Pozwalały przedstawić państwo jako wspólne dobro wszystkich jego obywateli (nie tylko Polaków), krzepiły ducha eksponując bezpieczeństwo „wspólnego domu” i jego siłę, a przy tym pozwalały na selektywne przyjmowanie z propagandowych idei przeciwnika wszystkiego, co uważano za nośne i godne uwagi. Na długo przed powołaniem OZN obóz rządzący przelicytował endecję w akcentowaniu ważności dostępu Polski do morza – nie tylko jako niezbędnego warunku gospodarczej i politycznej suwerenności państwa (jak widziała to Narodowa Demokracja), ale jako środka umożliwiającego wzrost jego potęgi oraz stanowiącego bramę dla przyszłej ekspansji[6]... W dziesięć lat po bitwie warszawskiej Wojciech Stpiczyński wywodził, że dzisiaj „już tylko szaleńcy mogą snuć plany jakichkolwiek na Polsce podbojów. Najazd moskiewski obudził w naturze polskiej lwa. Usłużna aneksjonistyczna z zachodu i rewolucyjna ze wschodu propaganda sąsiedzka utrzymuje go w stanie nieustannej czujności. A tylko bardzo już naiwni w zacietrzewieniu obserwatorzy mogą nie dostrzegać, iż w ubiegłym dziesięcioleciu mięśnie polskiego lwa stężały i rozwinęły się poważnie, pazury wyrosły i stwardniały. Oto leży spokojnie czujny, dobrze usposobiony do całego swiata (...). Lecz biada, gdy go ktoś do walki zmusi (...)”[7].

          Po przewrocie majowym wojsko zerwało z fikcją planowania obrony na dwóch wielkich frontach, na rzecz koncentracji wysiłków na jednym z nich, w praktyce rosyjskim – co było dość naturalną konsekwencją nieobjęcia ZSRR potraktatowymi limitami, chociaż starsza historiografia krajowa z upodobaniem akcentowała rolę osobistych urazów Piłsudskiego, jak i ogólnego nastawienia klas posiadających[8]. Wypowiedzenie przez Niemcy części V traktatu wersalskiego oraz podjęcie przez nie intensywnej rozbudowy sił zbrojnych w sposób naturalny zwiększyło zainteresowanie coraz bardziej zagrożoną zachodnią ścianą państwa. Wybór „Rosja lub Niemcy” miał oczywiście sens jedynie pod warunkiem antagonizmu między tymi państwami, wykluczającego ich współdziałanie w akcji przeciw Polsce – w przeciwnym wypadku, w zmieniającym się – wbrew „mocarstwowej” propagandzie – na niekorzyść Polski układzie sił, jej szanse malały do zera. Polska nie mogła wygrać wyścigu zbrojeń z Niemcami i ZSRR, ani też, zachowując suwerenność polityczną i terytorialną integralność, zneutralizować któregoś z agresywnych sąsiadów. Stąd też trudno rozpatrywać problem odpowiedzialności za klęskę, której nie mogłyby odwrócić żadne przygotowania obronne. W istniejącej sytuacji wielki, sięgający 40% wydatków budżetowych, wysiłek społeczeństwa państwa nie mógł przynieść oczekiwanych efektów. Odwracając to rozumowanie, można by dowieść, że do obrony honoru wystarczyłoby wojsko o wiele gorzej wyposażone, mniej liczne i kosztowne; podobnie państwo przedmajowe zapewne nie mogłoby przegrać wrześniowej konfrontacji w sposób bardziej druzgocący od dziarskich wojskowych. Właściwą miarą efektywności podejmowanych wysiłków na rzecz obrony suwerenności kraju jest bowiem to właśnie (i tylko to), czy przyniosły oczekiwany rezultat.

          Problem oceny sprawności autorytarnych struktur państwa pomajowego jest o tyle złożony, że w sposób oczywisty nie można doń zastosować owej najwłaściwszej miary. Wydaje się, że mimo postępu badań za mało jeszcze wiemy, pomijając nawet, że nie wszystkie kwestie dałyby się rozstrzygnąć stosując procedury właściwe warsztatowi historyka. I tak, dzięki studium Jerzego Halberstadta, jesteśmy w stanie wyrokować na temat sprawności procesów decyzyjnych w wojsku po przewrocie[9]. Trudniej wyrokować na temat sprawności zetatyzowanej gospodarki, w szczególności tych jej działów, które miały szczególne znaczenie dla bezpieczeństwa państwa. Etatyzm w równej mierze był funkcją gospodarczego zapóźnienia, jak i autorytarnych struktur; toczący się o niego spór doczekał się monografii w postaci książki Kazimierza Dziewulskiego[10]. Poza dyskusją wydają się zasługi państwa dla rozwoju sektora obronnego, którego potrzeby uwzględniane były priorytetowo we wszelkich planach rozbudowy infrastruktury. Czy jednak wielkie, zważywszy możliwości państwa, środki zawsze były lokowane w sposób najbardziej właściwy? Jak oceniać prowadzoną przez wojsko politykę zamówień? Czy słuszna była polityka preferowania krajowego przemysłu? W jakim stopniu wynikała ona z dążenia do zwiększenia obronności kraju w dłuższej perspektywie czasowej, zapewnienie mu koniecznej samowystarczalności, w jakiej zaś z różnorakich powiązań i zależności (i co o nich wiemy). Z punktu widzenia tematyki wystąpienia kluczowym zagadnieniem byłaby oczywiście próba odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu struktury autorytarnej władzy wpływały na kształt owych zjawisk – i rzecz jasna w jakim kierunku oddziaływały. Kategoryczne wyrokowanie w tych kwestiach jest niemożliwe w obliczu stanu badań, a utrudnione także dlatego, że jakkolwiek można przyjąć, że dyktatura sprzyja upowszechnianiu się mechanizmów oligarchicznych, w tym także różnym postaciom nepotyzmu i korupcji, brak przecież podstaw do dowodzenia, że systemy demokratyczne są wolne od tych negatywnych zjawisk. Przy istniejącym stanie badań monograficznych nie tak łatwo wyrokować nawet w kwestiach cząstkowych: i tak, porównując oceny polityki dotyczącej rozwoju lotnictwa, zawarte w opracowaniach Edwarda Malaka oraz Jerzego Cynka, widać zasadnicze różnice optyki i ocen[11]; osobiście, także opierając się na interesującym pamiętniku Stanisława Praussa, który, pracując w polskim oraz brytyjskim przemyśle lotniczym, miał możliwość czynienia stosownych porównań, skłaniałbym się raczej ku ocenie pesymistycznej.

          Trudno w tym miejscu uciec od ogólniejszych rozważań nad efektywnością ustrojów demokratycznych i dyktatur. W okresie międzywojennym w naszej części Europy – nie tylko w Polsce – generalnie wyżej szacowano możliwości tych ostatnich. Było to szczególnie wyraźne w latach trzydziestych, solidne zaś tło tego typu ocen stwarzały spektakularne sukcesy Mussoliniego, Stalina i Hitlera, oraz widoczna bezradność instytucji powołanych i firmowanych przez demokratyczne państwa zachodnie. Dzisiaj mówić można o zasadniczo zmienionej optyce: demokracje uważa się za system wydajniejszy, zwłaszcza w dłuższej perspektywie czasowej. Każdy z tych poglądów można uzasadniać stosownie dobranymi przykładami; można także analizować możliwości różnych systemów zarówno w mobilizowaniu sił w krótszej perspektywie czasowej, jak i w rywalizacji na dłuższy dystans. Niezależnie od owych uzasadnień jeśli nie ostatecznym, to z pewnością bardzo ważnym kryterium pozostaną ideologiczne preferencje i upodobania. Można także, śladem pasjonującej książki Paula Kennedy'ego, problem struktur politycznych uznać za relatywnie mało istotny w obliczu zasadniczego dylematu, wyrażającego się w konieczności zapewnienia równowagi potencjału ekonomicznego państwa z jednej strony, poziomu zaś jego międzynarodowych zobowiązań, gwarantowanych przez siły zbrojne z drugiej. Zwichnięcie tej równowagi kończy się albo zduszeniem gospodarki przez nadmierne zbrojenia, bądź ogranicza jej rozwój poprzez konieczność ustąpienie pola silniejszym i bardziej zdecydowanym konkurentom. Jeśli przyjąć, że właściwością dyktatur jest skłonność do obierania pierwszej ze skrajności, systemów demokratycznych zaś raczej tej drugiej, to przypadek Polski Piłsudskiego nie pasowałby chyba do żadnej z tych ewentualności – poniekąd podobnie, jak przypadek dawnej Rzeczypospolitej, której brytyjski autor nie włączył do rejestru analizowanych mocarstw, traktując jej instytucje w kategoriach symbolu nieudolności politycznej[12].

          Podobnie, jak Polska przed przewrotem nie mogła uchodzić za kraj ustabilizowanej demokracji, tak i po maju stosunki w niej różniły się od klasycznych dyktatur[13]. Są to sprawy znane i nie ma potrzeby poświęcać im tu więcej uwagi; istotne także, że różnice te były dostrzegane współcześnie. Kluczowym problemem były tu oceny sprawności zaprowadzonego po maju systemu, w tym w szczególności jego zdolności zapewnienia krajowi bezpieczeństwa. Szacunek i sentyment dla starzejącego się przywódcy, w uznaniu jego zasług dla odzyskania niepodległości, w ograniczonej jedynie mierze uchylały pytania o jego zdolność do zabezpieczenia tej niepodległości, poprzez właściwą organizację zbiorowego wysiłku. Nie tak łatwo powiedzieć, co przeważało, nawet w optyce środowisk opozycyjnych. Zarówno w prasie, jak i kolportowanych w obrębie poszczególnych ruchów politycznych powielanych ulotkach powtarzały się spekulacje na temat pogarszającego się stanu zdrowia Piłsudskiego w kontekście jego niezdolności do sprawowania przydzielonych sobie funkcji, niekiedy wręcz sugestie choroby umysłowej. Paradoksalnie, nie przekreślały one zaufania, lub nie całkiem je przekreślały. I tak, przykładowo, zasługi Piłsudskiego w dziedzinie organizacji sił zbrojnych uznawały także postacie osobiście mu niechętne. Ilustracją mogła tu być odnotowana przez Włodzimierza Bilana charakterystyczna wypowiedź Romana Dmowskiego, datowana na rok 1937. Występując na Radzie Naczelnej Stronnictwa Narodowego Dmowski miał się wyrazić, że „(...) ten dureń Piłsudski zrobił jedno dobrze, dobrą armię”[14]. Spisując swoje wspomnienia już podczas wojny, w 1940 r., Włodzimierz Bilan opatrzył je gorzką uwagą, że to jednak Dmowski się omylił, przeceniając umiejętności Piłsudskiego. Jakkolwiek czas nie sprzyjał obiektywnemu sądowi, w świetle ustaleń Jerzego Halberstadta, badającego politykę wojskową Piłsudskiego po maju, można by chyba przyznać tej opinii wiele racji. Brak wykształcenia wojskowego oraz kontaktu z rutyną pracy sztabowej, umiejętności systematycznej pracy, jak i umiejętności organizowania pracy w zespole, w końcu także szybko pogarszający się stan zdrowia oraz upadek sił przekreślały możliwości prowadzenia przez Marszałka działań przemyślanych, zaplanowanych na dalszą metę i należycie uporządkowanych. Późny Piłsudski wydawał się przypominać bardziej generała Kocmołuchowicza z Nienasycenia Witkacego, niż siebie samego z czasów polskich wojen; żaden zaś z jego wizerunków nie zdradzał cech sprawnego administratora, przydatnych dla ministra, ani precyzyjnego analityka, potrzebnych postaci przygotowującej kraj do trudnej wojny, siebie zaś do roli naczelnego wodza. Nie było przypadkiem, że poprawa sprawności funkcjonowania organów państwa – widoczna w działaniu administracji państwowej – zaznaczyła się akurat poza obrębem dziedzin, w sposób szczególny obdarzanych troską przez Piłsudskiego; jeśli zaś idzie o wojsko, to nie powinno dziwić, że symptomy poprawy sytuacji zarysowały się dopiero po jego śmierci, w drugiej połowie lat trzydziestych.

          Zaostrzenie się kursu politycznego, co w dużej mierze przypadło akurat na załamanie gospodarcze wielkiego kryzysu, w sposób nieuchronny animowało wątpliwości co do tego, czy silna ręka zawsze oznaczać musi wzmacnianie państwa. Reżim wygrał konfrontację z partiami opozycyjnymi, w znacznej mierze za cenę odejścia od demokratycznej retoryki, którą przed majem operowały postacie i środowiska orientujące się na Piłsudskiego. Dotyczyło to także stosunku do kwestii mniejszościowych, w praktyce nie mniej sztywnego niż w przypadku wcześniejszych rządów Sejmu. Siła ujawnionych antagonizmów uprawniała do obaw, czy niechęć do istniejącego systemu rządów nie zwróci się przeciw państwu. W warunkach kryzysu wzrost antagonizmu, jak i pretensje do państwa były oczywiście nieuniknione, można się jednak zastanawiać, czy skala tych pretensji – jak szacował Janusz Żarnowski, na wsi w latach trzydziestych nawet tradycyjny antagonizm wobec dworu schodził na plan dalszy w obliczu konfliktów z różnego rodzaju urzędami oraz policją[15] – nie pozostawała jednak w związku ze stylem rządzenia. Ostentacyjna pewność siebie, okazywana przez uwolnione od społecznej kontroli rządzące elity, udzielała się lokalnym funkcjonariuszom, co z kolei w szerszym odbiorze nieuchronnie kojarzyło się z arogancją, budząc negatywne reakcje także w środowiskach etnicznie polskich. Poza ich obrębem były one tym silniejsze, czemu trudno się dziwić.

          Próby wykazywania, że odbieranie masom prawa gospodarza Polski oznacza odebranie im poczucia odpowiedzialności za los ojczyzny, ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu rzeczy, wiązały się oczywiście z bieżącymi walkami politycznymi, ale także odzwierciedlały autentyczne obawy – będące zjawiskiem szerszym, obecnym zarówno na endeckiej prawicy[16], jak i w ruchu socjalistycznym oraz ludowym[17]. To dlatego krytykę aktualnie prowadzonej przez państwo polityki starano się oddzielać od ocen instytucji państwa, wskazując, że grupy rządzącej nie można z państwem utożsamiać oraz protestując przeciw nadużywaniu idei niepodległości jako narzędzia bieżących polemik. Kontakty grupy rządzącej ze starym światem bogactwa i przywilejów dodatkowo pogłębiały obawy przed możliwymi do przewidzenia formami reakcji na taki stan rzeczy. Żywe na lewicy, a w większym bodaj stopniu w ruchu ludowym, ujawniały się przecież nie tylko tam. Charakterystyczna wydaje się wypowiedź Władysława Grabskiego (byłego premiera), przestrzegającego przed sytuacją, w której lud mógłby odczuć, że Polską znów rządzi szlachta[18].

          Z podobnych głosów można by złożyć solidną antologię. Trudno się dziwić ich obecności w obrębie środowisk opozycyjnych, ale pojawiały się one także w obrębie obozu rządzącego, chociaż do czasu raczej na jego obrzeżach. Na tym tle swego rodzaju wyjątkiem była zawarta w Dysproporcjach Eugeniusza Kwiatkowskiego sugestia szkodliwości tak bez bezpardonowego zwalczania opozycji, jak to się praktykuje[19]. Impas, w jakim znalazł się obóz rządzący po śmierci swego przywódcy, sprzyjał wątpliwościom co do sensu kontynuowania polityki zwalczania całego systemu partyjnego. Z punktu widzenia interesu państwa szukanie jakiejś formy porozumienia z którymś z wielkich nurtów politycznych był na pewno rozwiązaniem rozsądniejszym. Inna rzecz, że znalezienie właściwych rozwiązań nie było łatwe, a złudne poczucie siły dyktowało pokusę narzucenia dogodnych dla siebie warunków, a także wykonywania ruchów pozorowanych, także przez nawiązywanie kontaktów z pozbawionymi większego znaczenia grupkami ekstremistycznej młodzieży. Podobnie rozsądnym pomysłem było, w poszukiwaniu właściwej platformy konsolidacji, sięgnięcie do hasła „obrony Polski” – jedynego elementu koncepcji programowej obozu rządzącego, który nie był kwestionowany przez opozycję[20]. Z punktu widzenia interesu państwa, także jego odporności i siły, problemem było niebezpieczeństwo narażenie tego hasła na podobną dewaluację, jakiej wcześniej dostąpiła idea „silnego rządu”. Stałoby się tak, gdyby zostało ono nadużyte dla utrwalenia monopolu władzy grupy rządzącej.

          Katastrofa września 1939 r. przecięła ewolucję stosunków politycznych i trudno wyrokować o ich możliwym kształcie w dalszej perspektywie. Odziedziczony po Piłsudskim system był powszechnie krytykowany i narastało przekonanie, że nie da się go dłużej utrzymać. Mógł on ewoluować w różnych kierunkach, nie wyłączając także wydatnego złagodzenia systemu. Słabość biurokratycznego reżimu, budującego siłę na bierności, a nie aktywności ludzkiej, dostrzegało również wielu spośród tych, którym nie przeszkadzała dyktatorska forma rządu. Jan Hoppe, początkowo entuzjasta Obozu Zjednoczenia Narodowego, potem coraz bardziej wnikliwy jego krytyk, wskazywał (1938), że mając „wszystkie złe skutki totalizmu i rządów dyktatorskich, a nie mamy ich dobrodziejstw”. „To co przyjdzie, musi być lepsze. (...) Suchym zarządzeniem władzy administracyjnej, czy wezwaniem zbiurokratyzowanej formacji politycznej, tego procesu nie wywołamy. To musi być jakiś wielki poryw serc i to nie zatrwożonych, a zdobywczych”[21]. Podobny motyw eksponował Mieczysław Szawleski, wskazując (1938), że „Kto tchórzy w życiu obywatelskim, stchórzy i na wojnie”[22]. W opinii części obozu rządzącego zwiększenie siły państwa wymagało dalszego zaostrzenia kursu oraz likwidacji pluralizmu politycznych stowarzyszeń i partii. Tego typu sugestie zawierał polityczny manifest Ferdynanda Goetla (1939) oraz prawno–polityczne rozważania Zygmunta Cybichowskiego[23]. Część wreszcie zadowalała się możliwością narzucania własnej woli i egzekwowaniem posłuchu, bez zastanawiania się nad sensem podobnych poczynań, ani ich skutkami dla postrzegania państwa. Demoralizujący wpływ oficjalnej obrzędowości oraz nasilających się działań na pokaz nie doczekał się jeszcze monografii; w literaturze naukowej sygnalizował to zjawisko Roman Wapiński[24]. W grę wchodziły tu często inicjatywy w zamierzeniu racjonalne, ale – podejmowane przez ludzi o zupackiej mentalności – przybierające formy kuriozalne, ośmieszające władzę. Słynne „Sławojki” były tylko ogniwem w łańcuchu podobnych pomysłów. Innym – rygorystycznie egzekwowanym jeszcze w sierpniu 1939 r. (!) – był nakaz wyrównywania i bielenia wiejskich płotów[25].

          Zapewne, zaważył tu fakt uformowania znacznej części rządzącej elity w wojsku, gdzie pojęcie ładu często rozumie się dosłownie oraz czysto zewnętrznie – ale był to także element szerszej całości, krytykowanej, często w formie bardzo ostrej, także przez ludzi o poglądach prorządowych. Melchior Wańkowicz pisał o zaciągniętej nad krajem „grubej sieci fikcji”[26]; Ksawery Pruszyński w cyklu sugestywnych komentarzy notował przygnębiające obrazki sobiepaństwa z jednej strony, apatii i zobojętnienia z drugiej[27]. Wydaje się jednak, że najcelniej podsumował istniejący stan rzeczy dyplomata i utalentowany pamiętnikarz, Kajetan Morawski, gdy stwierdził, że po maju to „nie społeczeństwo kształtowało nową Rzeczypospolitą – idea Rzeczpospolitej brała w karby społeczeństwo”. Układ taki zapewniał wprawdzie instytucjom państwa ciągłość działań, podważał jednak „najsilniejszą więź każdego demokratycznego społeczeństwa – poczucie wspólnej odpowiedzialności. Ogół obywateli podzielił się na tych, którzy poddając się przywództwu władzy naczelnej wspierali jej inicjatywy i na takich, którzy podjęli (...) ostrą opozycję. Do odpowiedzialności za nie wypływający z ich woli bieg wypadków nie poczuwali się ani jedni ani drudzy”[28].



[1] Patrz: Stawecki, op.cit., s.77-87.

[2] Cyt. za: Włodzimierz Suleja, Józef Piłsudski, Wrocław 1995, s. 290.

[3] Patrz: Historia Dyplomacji polskiej, t. IV, 1918-1939, Warszawa 1995, s.532-533.

[4] Taki charakter miał m.in. artykuł autorstwa Zygmunta Dreszera, opublikowane na łamach "Drogi". Przypomniał on projekt Mitteleuropy, wysunięty przez Niemcy cesarskie podczas I wojny światowej, starając się dowieść, że jako "zdrowy i rozumny, winien być dziś podjęty, rozszerzony i pogłębiony" (Z. Dreszer, Czy finis Europae?, „Droga”, 1925, nr 9, s.10‑13).

[5] Patrz interesujące uwagi Piotra Wandycza, Narodowa Demokracja a polityka zagraniczna II Rzeczpospolitej, „Więź”, nr 7-8, lipiec-sierpień 1989, s. 157-158, 162, 168. Por.: Roman Wapiński, Historia polskiej myśli politycznej XIX i XX wieku, Gdańsk 1997, s.165-166.

[6] Ocena haseł „mocarstwowych” i „kolonialnych” - patrz: Tadeusz Białas, Liga Morska i Kolonialna 1930-1939, Gdańsk 1983, s. 26-29.

[7] W. Stpiczyński, Krwawy, pracowity cud 1920 roku, Warszawa 1930, s. 46-47.

[8] Patrz: Wojna obronna Polski 1939, Pod red. Eugeniusza Kozłowskiego, Warszawa 1979, s.51-56.

[9] Patrz: J. Halberstadt, Józef Piłsudski a mechanizm podejmowania decyzji wojskowych w latach 1926-1935, „Przegląd Historyczny”, R. 1983, z. 4, passim.

[10] K. Dziewulski, Spór o etatyzm. Dyskusja wokół sektora państwowego w Polsce międzywojennej 1919‑1939, Warszawa 1981, passim.

[11] Jerzy B. Cynk, Siły lotnicze Polski i Niemiec, warszawa 1989, s. 25-100; Edward Malak, Samoloty bojowe i zakłady lotnicze. Polska 1933-1935, Wrocław 1990, s. 129-133; tenże, Prototypy samolotów bojowych, Polska 1936-1939, s. 22-29, 163-168.

[12] P. Kennedy, Mocarstwa świata. Narodziny. Rozkwit. Upadek, Przemiany gospodarcze i konflikty zbrojne w latach 1500-2000, Warszawa 1994, s.68.

[13] Patrz: Hugh Seton-Watson, Eastern Europe between the Wars 1918-1941, London 1962, wyd. 3, s. 155-156.

[14] W. Bilan, U źródeł wrześniowej katastrofy, Biblioteka PAN, Kraków rkps 7842, k. 42.

[15] J. Żarnowski, Epoka dwóch wojen, s. 622.650. Por. Wieś o sobie. Dziś i jutro wsi polskiej w pryzmacie ankiet KSMZ i KSMM, opracowanych pod red. mgr Jura Leżeńskiego, Poznań 1938, s. 19-20, 107, 119-120. Patrz też charakterystyczne wystąpienie Michała Roga w Sejmie (Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, Okres III, Sprawozdanie stenograficzne ze 124 posiedzenia w dniu 6 listopada 1934, s. 45).

[16] Patrz: Stanisław Grabski, Państwo Narodowe, Lwów 1929, s. 156‑157. Por.: Jan Rembieliński, Tysiącletnie opóźnienie, „Myśl Narodowa” nr 51 z 2 XII 1934, s. 749.

[17] Śliwa, Polska myśl socjalistyczna..., s. 128. Por.: W głębokiej trosce, „Zielony  Sztandar” nr 22 z 2 sierpnia 1931, s. 1; St. B., Polska Ludowa, „Wici” nr 10, z 8 marca 1931, s. 1‑2.

[18] W. Grabski, Idea Polski, Warszawa 1935, s. 87‑104.

[19] Patrz: E. Kwiatkowski, Dysproporcje. Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej, Kraków brw, s. 284.

[20] Jacek M. Majchrowski, Silni ‑ zwarci ‑ gotowi. Myśl polityczna Obozu Zjednoczenia Narodowego, Warszawa 1985, s. 55.

[21] J. Hoppe, Wierzyłem... (artykuły), Warszawa 1938, s. 21, 125‑126.

[22] M. Szawleski, Polonizm. Ustrój narodu polskiego, Warszawa 1938, s. 297‑298.

[23] Z. Cybichowski, Na szlakach nacjonalizmu, Warszawa 1939; F. Goetel, Pod znakiem faszyzmu, Warszawa 1939.

[24] R. Wapiński, Świadomość polityczna w Drugiej Rzeczypospolitej, Łódź 1989, s. 486‑487.

[25] Szerzej o całej akcji: K. Kawalec, Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1939-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej, Wrocław 1995, s.122-123.

[26] M. Wańkowicz, Przez cztery klimaty 1912‑1972, Warszawa 1972, s. 154.

[27] K. Pruszyński, Podróż po Polsce, Warszawa 1937, s. 114‑115,  129‑133.

[28] K. Morawski, O niepodległym dwudziestoleciu, Warszawa 1981, „Głos”, s. 136.

Najnowsze artykuły