(Pierwodruk: „Wrocławskie Studia z Historii Najnowszej”, t. VII, Wrocław 1999, Acta Universitatis Wratislaviensis, s. 7-14)
Do zagadnień szczególnej wagi, budzących największe emocje w polskiej opinii publicznej, tradycyjnie należał problem stosunku do Rosji. Ze szczególną siłą ujawniło się to w końcowych latach pierwszej wojny światowej. Z punktu widzenia polskich starań o odbudowę państwa kryzys państwa rosyjskiego, w spektakularnej postaci ujawniony już w marcu 1917 r., był bodaj najważniejszym elementem zmieniającej się sytuacji międzynarodowej, warunkującym zachowania tych polityków, którzy dostrzegli kryjącą się tu szansę. Należeli do nich obaj główni przywódcy polscy tego czasu, Józef Piłsudski i Roman Dmowski[1]. Piłsudski zareagował zmianą frontu i wyjściem z austro-niemieckiego rydwanu, co przypłacił internowaniem w twierdzy magdeburskiej, Dmowski zaś – ujawnieniem ukrywanych wcześniej dążeń, w tym i programu terytorialnego. Korzystając ze słabości Rosji, wiosną 1917 r. zgłosił projekt podziału strefy wyznaczonej wschodnią granicą Królestwa Polskiego na zachodzie a historyczną granicą z 1772 r. na wschodzie; dwie trzecie przypaść miało Rosji, pozostała część, wyznaczona linią drugiego rozbioru, Polsce. Domagał się także przyłączenia do Polski całego b. zaboru austriackiego. Ten program zrealizował się w toku 1919 r. niejako siłą faktu. W toku działań wojennych, toczonych – już przez odrodzone państwo – wojska polskie stopniowo zajmowały obszar postulowany przez Dmowskiego. Wśród powodów, dla których uważał on dalszy marsz na wschód za niepotrzebny i niewskazany, poczesne miejsce zajmowały obawy przed przekreśleniem możliwości osiągnięcia kompromisu z Rosją. Rosja, jak sądził, może z czasem – gdy się przekona, że państwo polskie jest znaczącym i trwałym elementem układu sił w tej części Europy – pogodzić się z podziałem strefy zamieszkałej przez narodowości, oddzielających Polaków od Rosjan, nigdy natomiast nie zaakceptuje zupełnego wyrugowania stąd własnych wpływów. Przyciśnięta zaś do muru, bez trudu znajdzie sprzymierzeńca do walki z Polską. „Przy istnieniu państwa polskiego – pisał Dmowski w sierpniu 1919 r. do swojego bliskiego współpracownika, Aleksandra Skarbka – przymierze między Rosją i Niemcami jest naturalne – i tylko przy słabości i dezorganizacji Rosji, przy środkach, którymi rozporządzają alianci i przy bardzo umiejętnej polityce Polski zachowującej przyjazną względem Rosji postawę można Rosję utrzymać w rękach i nie dopuścić do związania się z Niemcami”. Przyświecający polityce Dmowskiego cel, jak i właściwy mu sposób myślenia wyraziście ilustruje inny fragment listu: „Pan, gdy ma dwóch wrogich sąsiadów, szuka zbliżenia ze słabszym, bo celem jego jest silniejszego położyć. Niewolnik szukający dla siebie pana wybiera silniejszego, licząc, że w służbie u większego pana będzie lepiej”[2]. Szukał zbliżenia z Rosją, bo uważał ją za słabszą, a uważał, że nie stać Polski „na darcie kotów z obydwoma sąsiadami”. Ostrze polityki Dmowskiego kierowało się przeciw Niemcom a koronnym jej założeniem była zdolność Polski do wpływania na układ sił w regionie. Chłodna ta kalkulacja ta zderzała się jednak z resentymentami, po obu stronach. Głucha niechęć Rosjan do pogodzenia się ze stratami, jakie przyniosła ich państwu wojna światowa oraz jej dalsze konsekwencje[3], odpowiadała silnemu urazowi antyrosyjskiemu po stronie polskiej.
Obaj przywódcy, zarówno Dmowski, jak i Piłsudski, dostrzegali słabość Rosji i obaj uważali ten fakt za korzystny dla Polski. Dmowski sądził, że słabość ta będzie stanem trwałym. W memoriale, złożonym rządowi brytyjskiemu w lipcu 1917 r. sugerował, że rewolucja rosyjska dopiero otwiera długi okres walk wewnętrznych, „w ciągu którego prawdopodobnie rewolucja i reakcja będą po sobie kolejno następowały, bardzo niepomyślnie odbijając się na działalności i potędze Rosji na zewnątrz”[4]. Przewrót bolszewicki, wyniszczające eksperymenty społeczne, nasilająca się od lata 1918 r. wojna domowa – wydawały się potwierdzać tę prognozę, która w konkluzji zapowiadała przekreślenie dzieła Piotra Wielkiego i utratę przez Rosję statusu mocarstwa. Dmowski sądził, że osłabienie Rosji będzie trwałe, sięgające co najmniej jednego pokolenia, i z czasem wymusi na niej zmianę kierunków polityki zagranicznej. Jak można sądzić, Piłsudski był w tej materii o wiele mniejszym optymistą; przede wszystkim jednak, dostrzegając słabość Rosji, szukał możliwości zadania decydującego ciosu. W jego poglądach Rosja jawiła się jako główny przeciwnik, niemożliwy do pozyskania ani neutralizacji; stąd nie był zainteresowany perspektywą kompromisu, nawet na warunkach dla Polski dogodnych. Dobitnie ilustruje to instrukcja, jakiej w listopadzie 1919 r. udzielił Michałowi Kossakowskiemu, przewodniczącemu polskiej delegacji podczas rokowań, prowadzonych w Mikaszewiczach ze stroną radziecką. Jak się wyraził, „Zarówno bolszewikom, jak i Denikinowi jedno jest tylko do powiedzenia – jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Mówiąc inaczej, językiem żołnierskim: dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczane. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił, Jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek was nie biję, to nie dlatego, że wy nie chcecie, ale dlatego, że ja nie chcę. Lekceważę, pogardzam wami”[5].
Jest oczywiste, że stosunek do Rosji rzutował na widzenie roli innych państw i narodów, przede wszystkim Niemiec, ale także narodowości oddzielających Polaków od Rosjan. Widać to wyraźnie w poglądach zarówno Dmowskiego, jak i środowiska, któremu przewodził. W przypadku Piłsudskiego oraz popierających go ugrupowań sprawa jest bardziej złożona: rekonstrukcja całokształtu jego koncepcji politycznej jest zabiegiem nie tylko ogólnie trudniejszym, ale i dyskusyjnym. Przede wszystkim, obóz Piłsudskiego tworzyły różne środowiska, o zróżnicowanych programach. Nadto, inaczej niż jego wielki rywal, inaczej też niż sojusznicy z kręgów PPS, Piłsudski nie formułował sprecyzowanych programów, związanych czy to z określoną, trwałą wizją porządku powojennego, czy z głoszonymi zasadami ideowymi[6], ograniczając się do dostosowywania własnych koncepcji do zmieniającego się położenia[7]. To zaś w ciągu roku 1919 układało się na tyle pomyślnie, że pozwalało, czy raczej wydawało się pozwalać na coraz dalej idącą swobodę poczynań. Roman Wapiński wskazuje na znamienną ewolucję koncepcji terytorialnych Piłsudskiego, pozostającą w ścisłym związku z oceną szans samodzielnej akcji polskiej na wschodzie. Do późnej wiosny 1919 r. jego zainteresowania ogniskowały się raczej na północno–wschodnich częściach Kresów (Wileńszczyzna), niż na południu, gdzie dość wytrwale szukał możliwości politycznych rozstrzygnięć sporu polsko-ukraińskiego. Lwów pragnął pozostawić po stronie polskiej, ale równocześnie, „chyba wbrew opinii większości polskich środowisk politycznych, gotów był zgodzić się na cesję znacznej części Galicji wschodniej”. Wraz z osiągnięciem militarnego zwycięstwa na spornym obszarze, uwieńczonym decyzją mocarstw o przyznaniu Polsce prawa wprowadzenie własnej administracji aż po linię Zbrucza, stanowisko Piłsudskiego usztywniło się. W kolejnych rozmowach z Ukraińcami, od sierpnia 1919, po poprzedzającą wyprawę kijowską ugodę z Petlurą z kwietnia 1920 r., delegacje polskie, za aprobatą Piłsudskiego, domagały się już całej Galicji Wschodniej, operując linią Zbrucza jako granicą wschodnią państwa polskiego[8].
Podobnie ewoluowało stanowisko środowisk, stanowiących polityczne zaplecze Komendanta, tj. środowisk inteligencji radykalnej, „Wyzwolenia” oraz PPS–u. W pierwszym półroczu 1919 r. mało się między sobą różniły, operując programem podziału wschodniej części Galicji między Ukrainę i Polskę (z pozostawieniem Lwowa po polskiej stronie) oraz budowy sprzymierzonego z Polską państwa litewsko-białoruskiego ze stolicą w Wilnie[9]. Później stanowiska te się rozeszły, w związku z zaangażowaniem się PPS w działania na rzecz podpisania kompromisowego porozumienia z Rosją Radziecką i zakończenia wojny na wschodzie, by ponownie się zbliżyć w dobie wyprawy kijowskiej. Całość tych rachub określa się mianem koncepcji federacyjnej. Postulowano utworzenie bloku państw powiązanych z Polską więzami federacyjnymi lub wspólną polityką wojskową, tworzonych przez narody zamieszkujące obszar dawnej Rzeczypospolitej (Litwa, Białoruś, Ukraina), a otwartego i dla innych narodów, organizujących się dla niepodległego bytu na gruzach Rosji carskiej – od państw bałtyckich na północy, po kaukaskie. Najbardziej rozwinięte wizje powstawały w obrębie tworzącej rdzeń tzw. obozu belwederskiego radykalnej inteligencji, chociaż ich wpływ zaznaczył się szerzej. Michał Śliwa zwrócił uwagę na powiązane z tymi koncepcjami próby tworzenia przez PPS tzw. Małej Międzynarodówki, skupiającej partie socjalistyczne rejonu[10].
Poglądy te były atrakcyjne, póki rosnące zmęczenie wojną nie postawiło na porządku dziennym pytania o koszty polityki, odwołującej się nie rachunku sił, kosztów oraz interesów, ale ogólnych, powszechnie akceptowanych wartości, „imponderabiliów”. Pewna mgławicowość propozycji, słabo na ogół sprecyzowanych i nie układających się w swoisty system, możliwych do interpretowania w rozmaity sposób, a kojarzących się z idealizowanym mitem dawnej Rzeczypospolitej – dodatkowo powiększały ich siłę oddziaływania. Sytuacja ta rzutowała na postawy elit, co w szczególności dotyczyło postaw ugrupowań centrowych, jak i zachowań polityków słabiej orientujących się w sytuacji. Stąd też w Sejmie Ustawodawczym program federacyjny spotykał się z lepszym przyjęciem, niż wynikałoby to z roli, odgrywanej w nim przez ugrupowania centrowo–prawicowe. Równolegle przecież prawica mogła liczyć na poparcie swego stanowiska w sprawie Galicji Wschodniej[11].
W wykładni socjalistów oraz lewicy ruchu ludowego „federalizm” pojmowany był jako forma realizacji prawa narodów do samookreślenia. Z kolei dla kresowych ziemian istotne było, z uwagi na posiadane dobra, przesunięcie możliwie daleko na wschód granicy, dzielącej świat zachodni od bolszewizmu. Z ich punktu widzenia walor koncepcji federacyjnych wyrażał się w możliwości stabilizacji stosunków własnościowych na całym obszarze, położonym na zachód od linii granicznej z 1972 r[12]. Zdecydowanym rzecznikiem rozwiązań federacyjnych był Ignacy Paderewski. W styczniu 1917 r. złożył na ręce prezydenta Stanów Zjednoczonych W. Wilsona memoriał, postulując utworzenie państwa, noszącego nazwę Stanów Zjednoczonych Polski, złożonego się z czterech równouprawnionych „królestw” (polskiego, litewskiego, poleskiego oraz halicko–wołyńskiego) z wybieralnym wspólnym prezydentem[13]. Ideę federacyjną traktował dosłownie, także w czasie sprawowania urzędu premiera.
Piłsudski reprezentował odmienną postawę, o wiele bardziej elastyczną. Pisząc w kwietniu 1919 r. w liście do swojego bliskiego współpracownika, Leona Wasilewskiego, dystansował się od ideologicznie zabarwionych programów, akcentował natomiast znaczenie aktywności wojskowej Polski na wschodzie. Skoro jednak – pisał – „na bożym świecie zaczyna zdaje się zwyciężać gadanie o braterstwie ludzi i narodów i doktrynki amerykańskie, przychylam się z miłą chęcią na stronę federalistów”[14]. Można się tu zgodzić z przytaczającym ten fragment biografem Piłsudskiego, że wyrwane z kontekstu zdanie to zbyt wątły dowód na instrumentalne traktowanie federacyjnych koncepcji. Podobnych wynurzeń – także autorstwa bliskich Piłsudskiemu osób, głęboko zaangażowanych w realizację jego planów – było jednak dużo więcej i można się zastanawiać, czy przynajmniej niektóre z nich nie odzwierciedlały jednak sposobu myślenia. Biorąc pod uwagę i rozbieżność treści, podkładanych pod pojęcie „federacji”, i ewolucję postulatów w czasie, i dość swoisty stosunek do ogólniejszych idei, właściwy Piłsudskiemu, a podchwytywany przez bliskich mu ludzi, można się zastanawiać, czy w ogóle istniała jakaś szersza, sprecyzowana wizja kształtu terytorialnego państwa, spoiście powiązana z jego budową wewnętrzną i polityką zagraniczną – porównywalna z endecką formułą Polski jednolitej, w granicach zapewniających przewagę żywiołu polskiego, przy odsetku mniejszości nie przekraczającym 40%. Czy pogląd Piłsudskiego nie ograniczał się w gruncie rzeczy do woli aktywnego wpływu na bieg wydarzeń oraz korzystania z różnych okazji, które stwarzała ogólnie rzecz biorąc korzystna dla Polski sytuacja międzynarodowa?
Znamienny wydaje się przebieg dyskusji między rzecznikami koncepcji federacyjnej oraz inkorporacyjnej, do której doszło w Paryżu, na posiedzeniu rozszerzonego Komitetu Narodowego Polskiego, 2 marca 1919 roku. Argumentacja rzeczników federacji w praktyce sprowadzała się do demonstrowania woli sięgania na wschód tak daleko, jak tylko się da. „Ja mam wrażenie – mówił Antoni Sujkowski – że tylko w imieniu Litwy samodzielnej, powiedzmy pozornie, ale samodzielnej, gdy odpadają zarzuty polskiego imperializmu, tylko takie postawienie sprawy pozwala nam sięgać za Dniepr, za Dźwinę w celu utworzenia ogromnej Polski strategicznej (...). Linie strategiczne dla nas są ważne, ale Ententy nie obchodzą, tymczasem, jeżeli postawimy to, jako sprawę państwa będącego w federacji z Polską to wtedy mamy prawo żądać, bo odpada zarzut naszego zainteresowania (...)”. „Chciałbym podkreślić – wtórował mu Medard Downarowicz – że nie warto długo mówić, bo nie widzę zasadniczej różnicy zdań. O co nam chodzi? Przede wszystkim, żeby w projektach wysunąć granicę na wschód, prowadząc ją możliwie jak najdalej. Pod tym względem balibyśmy się tylko klina tego, który się wytworzy przy posunięciu granicy na Litwie. Kwestia federacji czy nie federacji jest inną sprawą – kwestią metody załatwienia tej sprawy”[15]. W podobnym duchu przemawiali inni wysłannicy Komendanta. Jeśli nawet przyjąć, że dobór argumentacji motywowany był wyłącznie względami taktycznymi, pragnieniem trafienia w upodobania partnerów, to trudno powstrzymać się od uwagi, że w ustach socjalizujących radykałów brzmiała ona dwuznacznie i mogła nie budzić zaufania. Dawała się też łatwo odeprzeć[16]. W moim jednak przekonaniu argumenty zwolenników federacji nie były jedynie przejawami gry, próbą neutralizacji polityków prawicowych. Nie było też tak, że o ich porażce w debacie zadecydował brak spójnej koncepcji politycznej i nieumiejętność przełożenia szczytnej idei na język politycznych konkretów[17]. Niewątpliwie nie sprzyjał im układ sił na sali obrad. Natomiast przedstawione przez nich poglądy układały się w spoistą całość – tyle że różną od idealistycznych wizji.
Zalety proponowanych rozwiązań federacyjnych ich entuzjaści widzieli w kilku płaszczyznach. Na płaszczyźnie stosunków międzynarodowych, jako formę działań dogodną ze względów propagandowych, dostosowaną do humanitarno-pacyfistycznej frazeologii triumfującej na paryskim kongresie pokojowym. Jakkolwiek nie przekonali swoich oponentów, wyniki najnowszych badań historyków wydają się przyznawać tu im słuszność[18]. Na płaszczyźnie stosunków wewnętrznych federacja zabezpieczać miała rozległe terytorialnie państwo przed rozbiciem przez irredentę narodowościową. Na zastrzeżenia Dmowskiego, że już 25% posłów niepolskich w Sejmie stworzy zbyt wielkie ryzyko, Sujkowski wyjaśnił, że właśnie dlatego chodzi o federację, „żeby nie wprowadzać tego żywiołu do Warszawy, niech się gryzą na Litwie, ale nie w Warszawie”[19]. Rzecznicy federacji nie obawiali się też majoryzacji Polaków w parlamencie litewskim, operując kilkoma argumentami. Po pierwsze, wskazywali (Downarowicz), że na postulowanym dla Litwy ogromnym obszarze byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego żadna narodowość nie będzie dominowała. Oznacza to w szczególności, że zmajoryzowana zostanie społeczność litewska – a co za tym idzie, także i ujawniane przez nią, skrajne dążenia nie będą zbyt niebezpieczne. Po wtóre, jak sugerowano, żywioł polski jest liczebnie o wiele silniejszy niż można sądzić ze statystyk[20] i góruje kulturalnie; stąd można oczekiwać, że to jemu właśnie przypadnie rola pierwszoplanowa. Po trzecie wreszcie, interweniując militarnie na Litwie, Polska jest w stanie wymusić korzystne dla niej rozwiązania. „Ponieważ wojsko nasze posuwa się pod Brześć Litewski i będzie tam wprowadzać administrację cywilną, będziemy mogli stworzyć federację taką, jaką sami podyktujemy” – mówił Kazimierz Dłuski. Wtórował mu Sujkowski: „jeżeli będziemy zabezpieczali porządek, wtedy będziemy ustalali, że to jest związek wojskowy i gospodarczy, a Sejm na Litwie, gdzie będą się te żywioły ścierały, a my pośrednio będziemy myśleć tylko o utrzymaniu wpływu polskości i to nam się daleko łatwiej uda przy federacji”[21].
Nawołując delegację polską w Paryżu do nawiązania kontaktów z Litwinami, wysłannicy Piłsudskiego nie negowali antypolskiego nastawienia nacjonalizmu litewskiego. Sugerowali jednak, że oddanie Wilna załatwi sprawę i popchnie Litwinów ku ugodzie. W postulowanym państwie federacyjnym wspólne miało być wojsko, polityka zagraniczna oraz gospodarcza (skarb, cła). Wymiana zdań na temat realności takiego programu z całą wyrazistością ujawniała różnice nie tylko politycznych programów, ale i mentalności. Nie można mówić – oponował Dmowski – zgadzam się „(...) na federację pod warunkiem, że ona bezwzględnie będzie miała miejsce. Tymczasem federacja jest połączeniem dobrowolnym dwóch państw i nigdy nie wiemy, jaka byłaby ich decyzja”[22]. W opinii rzeczników federacji wątpliwości te nie były zasadne, jako że zarówno Naczelnik Państwa (Piłsudski), jak i jego premier ich nie mają, nadto kontrola militarna nad terenem objętym ofensywą wojskową gwarantuje zachowanie także kontroli politycznej.
Przeciwstawna koncepcja, z wielką energią broniona przez Dmowskiego, stanowiła próbę pogodzenia dwóch dążeń: wcielenia w skład państwa tych obszarów kresowych, które uważano za bezspornie polskie, jak i zapewnienia Polsce granicy możliwie bezpiecznej, a co za tym idzie – nie za długiej. „Jeżeli – mówił Dmowski na posiedzeniu KNP 2 marca 1919 r. – chcemy posiadać z jednej strony Wilno, z drugiej wschodnią Galicję, to nie możemy pozwolić, aby się nam obce terytorium werżnęło aż po Bug”[23]. Chcąc nie chcąc zatem zaaprobowano wcielenie również Polesia i Wołynia, gdzie odsetek ludności polskiej był niski. Projektowana linia graniczna mieć miała kształt możliwie prosty, zaś o jej usytuowaniu decydowała obawa przed przyjęciem zbyt wielkiej liczby mniejszości. Koncepcja Dmowskiego nie zawierała ofert pod adresem mniejszości kresowych; jeśli abstrahować od perspektywy uchronienia przed rewolucją rosyjską oraz – zawartej w unitarnej wizji państwa – zapowiedzi ograniczenia wpływu lokalnych antagonizmów na realizowaną politykę. Jak wskazywał, „Litwin z guberni kowieńskiej prędzej się dogada z Polakiem z Warszawy, niż z Polakiem z Litwy”, wątpił natomiast w sens dalej idących prób porozumienia. „Mam wątpliwości – mówił – czy w ogóle ruch litewski i rusiński (tj. ukraiński – KK) można zadowolić. W ogóle ruch ten opiera się nie na sprzeczności interesów z Polską, lecz na dążeniu do wytworzenia narodowości przez walkę z polskością. Mam to przekonanie, że my ich ustępstwami nie uzyskamy. Jeżeli staniemy na stanowisku federacyjnym w stosunku do Litwy, to będziemy musieli logicznie zastosować to do Rusi, a to nam zabierze Galicję Wschodnią”[24].
Opinia ta poniekąd zapowiadała zaostrzenie się stanowiska endecji w roku następnym (1920), na tle stosunku do kwestii ukraińskiej. Z uwagi na obszar Ukrainy, bogactwa naturalne oraz liczbę ludności, waga kwestii ukraińskiej była niepomiernie większa niż litewskiej. Jakkolwiek nie eksponowano tego argumentu w enuncjacjach publicznych, obawiano się, że federacyjnym związku z Polską Ukraina mogłaby nad nią dominować. Gdyby zaś – co biorąc pod uwagę występujący konflikt było bardziej prawdopodobne – tworzące się państwo ukraińskie stanowiło twór w pełni samodzielny, miałby on wiele danych, by sięgać po lokalną hegemonię.
Poświęciłem sporo miejsca argumentacji obu stron podczas debaty w dniu 2 marca 1919 r., ponieważ klarownie ilustrowała ona zarówno walory, jak i słabe strony obu wariantów działań. Wydaje się też, że bez względu na nierówność partnerów dyskusji, racje obu stron zostały przedstawione pełniej i mimo wszystko z większą szczerością, niż w wystąpieniach publicystycznych. Odnotujmy też, że jakkolwiek przeciwstawne, stanowiska obu stron miały sporo punktów stycznych. Oba wykluczały zarówno możliwość ograniczenia aspiracji państwowych jedynie do obszaru, na którym Polacy stanowili bezsporną większość, jak i prostą restytucję granicy z 1772 r. Oba zatem brały pod uwagę rozwój ruchów narodowych na obszarach objętych polskimi aspiracjami. Tym, co je różniło, była przede wszystkim odrębna filozofia działania. W odróżnieniu od Dmowskiego, Piłsudski nie chciał się ograniczyć li tylko do wykrojenia dla Polski wszystkiego, co uważał za niezbędne, starając się aktywnie wpływać na rozwój sytuacji poza jej granicami. Inaczej też niż jego wielki rywal, możliwości tego wpływu – tj. zarówno będące do dyspozycji siły własnych, jak i gotowość potencjalnych partnerów do dialogu – oceniał bardzo wysoko. Wydaje się, że można mówić jeszcze o innego rodzaju odmiennościach, związanych z różnym stopniem jawności politycznej koncepcji, a zapewne także stopniem jej ostatecznego sprecyzowania. Forsowana przez Narodową Demokrację i Dmowskiego terytorialna wizja Polski ujrzała światło dzienne w roku 1917, gdy została przedstawiona rządowi brytyjskiemu w serii memoriałów, składanych od marca do lipca. Do tego czasu, czekając na dogodny moment, cele rozgrywki trzymano w ukryciu[25]. Piłsudski własnych celów nie odsłonił nigdy. Charakter działań prowadzonych przez niego zwalniał go od konieczności odkrywania kart, co więcej, w istniejącej sytuacji mogłoby ono utrudnić mu poczynania. Dość tu wskazać na narastający w ciągu 1919 i 1920 roku spór o politykę wschodnią, rozbieżne oczekiwania w tym względzie w obrębie środowisk tworzących polityczne zaplecze Piłsudskiego, rachuby na pozyskanie elit litewskich, białoruskich czy ukraińskich – raczej mało realne, gdyby w rozmowach z ich przedstawicielami użyć argumentów takich, jak na posiedzeniu KNP w marcu. Własne wynurzenia Piłsudskiego, odnotowane na przełomie kwietnia i maja 1920 roku przez generała Antoniego Listowskiego, zdradzały zbieżny z nimi sposób myślenia. „Granic 72 r. – mówił Marszałek – tworzyć nie mogę, jak kiedyś chciałem, Polska nie chce tych kresów, Polska nie chce ponosić ofiar, wszystkie partie się wyraźnie wypowiedziały, nie chcemy ponosić kosztów, ani nic dać... a bez wysiłków, ofiar, nic stworzyć nie można! Zatem innego wyjścia nie ma – jak spróbować stworzyć samostijną Ukrainę. Petlura tu nie odgrywa żadnej roli, jest narzędziem, nic więcej. A jeżeli nic się nie uda zrobić, pozostawimy ten chaos własnym losom. Niech się burzy, trawi, wyniszcza, osłabia, zjada...”[26].
Sens, jak i długofalowe konsekwencje polityki kojarzącej użycie siły z próbami dialogu z reprezentantami elit litewskich, białoruskich i ukraińskich, przy faktycznym lekceważeniu istniejących antagonizmów narodowościowych, musiały budzić różnorakie wątpliwości. Roman Wapiński, komentując założenia polityki ukraińskiej, realizowanej od lata 1919, a uwieńczonej umową z Petlurą, wskazuje na ułomność kalkulacji, ignorującej fakt, że strona ukraińska nie zaakceptuje utraty terytorium, stanowiącego kolebkę własnego ruchu narodowego, przyjmującej natomiast za pewnik dowolne w gruncie rzeczy założenie, że zagrożenie ze strony Rosji wymusi także w przyszłości współpracę polsko–ukraińską[27]. Wydaje się, że był to czynnik, który niezależnie od przeszkód niejako obiektywnej natury (zmęczenie wojną, walki partyjne) przyczyniał się do narastania trudności w mobilizacji szerszego poparcia społecznego dla polityki Piłsudskiego. Porażka inicjatywy, związana z ostatecznym fiaskiem wyprawy kijowskiej, w naturalny sposób powiększyła krąg krytyków, wszakże i jej powodzenie pozostawiałoby zbyt wiele znaków zapytania. Jeśli bowiem efektem ciężkiej wojny, angażującej wszystkie siły Polski, miało być stworzenie państwa silnie i trwale z nią zantagonizowanego, to trudno było uniknąć pytań o sens zmagań. Są to kontrowersje żywe do dzisiaj; sądząc zaś z tonu wielu opinii formułowanych także w czasach nam współczesnych, o dystans, tak w tym wypadku potrzebny, nie jest wcale łatwo[28].
––––
Przypisy
[1] R. Wapiński, Komitet Narodowy Polski i jego wkład w odbudowę niepodległości Polski (1917–1919), w: Powrót Polski na mapę Europy. Sesja naukowa poświęcona 70. rocznicy Traktatu Wersalskiego, Pod. red. Czesława Blocha i Zygmunta Zielińskiego, Lublin 1995, s. 204.
[2] A. Garlicki, List Romana Dmowskiego do Aleksandra Skarbka, z 1919 roku, „Przegląd Historyczny”, 1973, nr 1, s. 135, 138.
[3] Szerzej na ten temat: Adolf Juzwenko, Polska a „biała” Rosja (od listopada 1918 do kwietnia 1920 r.), Wrocław 1973.
[4] Zagadnienie środkowo– i wschodnioeuropejskie (przez R. Dmowskiego, Londyn, lipiec 1917 r., drukowane na prawach rękopisu (przekład z angielskiego), w: Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1926, s.474. Konkluzje: s. 479.
[5] Cyt. za: A. Garlicki, Józef Piłsudski 1867–1935, Warszawa 1990, s. 222.
[6] Anna M. Cienciala, Poland and the Western Powers 1938-1939. A Study in the Interdependence of Eastern and Western Europe, London 1968, s. 5.
[7] Wapiński, Polska i małe ojczyzny Polaków, Z dziejów kształtowania się świadomości narodowej w XIX i XX wieku po wybuch II wojny światowej, Wrocław 1994, s. 276, 278.
[8] Ibid., s. 278–281. Por. Roman Szporluk, Polish-Ukrainian Relations in 1918: Notes for Discussion, [in:] The reconstruction of Poland 1914–1923, London 1992, s. 50.
[9] Janusz Faryś, Koncepcje polskiej polityki zagranicznej 1918–1939, Warszawa 1981, s. 25-29, 42–44, 52.
[10] M. Śliwa, Polska myśl socjalistyczna (1918–1948), Wrocław 1988, s. 51.
[11] J. Kęsik, Sejm Ustawodawczy Drugiej rzeczypospolitej wobec kwestii ukraińskiej w okresie walk o Galicję Wschodnią, maszynopis, s. 13.
[12] Geograf, prof. Eugeniusz Romer, sam zresztą zwolennik federalizmu, pisał uszczypliwie o programie kresowych „żubrów”, że „chcieliby Polskę rozszerzyć do ostatniego polskiego folwarku”, (Pamiętnik paryski (1918–1919), Wrocław 1989, s. 222).
[13] Archiwum Polityczne Ignacego Paderewskiego, tom I, 1890–1918, Wrocław 1973, s. 100–109.
[14] Cyt. za: Włodzimierz Suleja, Józef Piłsudski, Wrocław 1995, s. 201.
[15] Archiwum Akt Nowych, Akta Komitetu Narodowego Polskiego, sygn 9 (Mf.20739). Protokoły posiedzeń KNP, k. 52, 67.
[16] „Oczywiście – replikował Dmowski – dobrze byłoby wszystko mieć, ale nie można. Nie popełniajmy tego błędu, który zabił państwo rosyjskie. (...) Trzeba (...) apetyty pohamować, bo inaczej stworzymy przyszłym pokoleniom taką ojczyznę, że się przy niej nie utrzymają (...)” (Ibid., k.57).
[17] Patrz: Maciej Kozłowski, Między Sanem a Zbruczem. Walki o Lwów i Galicję Wschodnią 1918–1919, Kraków 1990, s. 248–249.
[18] Piotr Wandycz, Dmowski's Policy at the Paris Peace Conference: Success or Failure, [in:] The reconstruction of Poland 1914-1923, London 1992, s. 118, 121. Podstawowe jednak znaczenie mają ustalenia duńskiego historyka, Kay Lundgreen–Nielsena (The Polish Problem at the Paris Peace Conference. A Study of the policies of the Great Powers and the Poles 1918–1919, Odense 1979).
[19] AAN, KNP, sygn. 9 (Mf.20739), k. 66.
[20] „(...) jeżeli – mówił Sujkowski – jest tam 630.000 ludności drobnej szlachty polskiej, to łatwo możemy powiedzieć, że jest tam dwa i pół raza tyle”. Na zapytanie Dmowskiego „Na jakich podstawach Pan mówi, że dwa i pół raza tyle?” odrzekł: „Bo mówię skromnie, że nie trzy. Wiadomo przecież, że statystyka rosyjska sztucznie zmniejszyła cyfry ludności polskiej na Litwie” (Ibid., k.59–60).
[21] Ibid., k. 66.
[22] Ibid., k.63.
[23] Ibid., k. 59.
[24] Ibid., s. 63-64.
[25] R. Wapiński, Roman Dmowski, Lublin 1989, s.174-181, 184-186, 225-229; K. Kawalec, Roman Dmowski, Warszawa 1996, s. 122-137, 168-172, 177-181.
[26] Cyt. za: Andrzej Nowak, Jak rozbić rosyjskie imperium? Idee polskiej polityki wschodniej (1733–1921), Warszawa 1995, s. 263.
[27] R. Wapiński, Polska i małe ojczyzny..., s. 283-286; tenże, Historia polskiej myśli politycznej XIX i XX wieku, Gdańsk 1997, s. 173-174.
[28] Za ilustrację posłużyć może sugestia, zawarta w książce Macieja Kozłowskiego (op.cit., s. 295), że żaden przyszły sojusz niemiecko–ukraiński nie mógłby być bardziej fatalny w skutkach dla Polski niż pakt Ribbentrop–Mołotow. Efektowna ta figura publicystyczna nie wytrzymuje przecież bardziej wnikliwej krytyki. Przede wszystkim mistyfikuje ona rzeczywiste motywacje działań, podjętych przez Piłsudskiego w 1920 r.. A poza tym, w świetle smutnych doświadczeń naszego stulecia naprawdę trudno dowodzić, że „gorzej być nie mogło”.