Artykuł
Druga Rzeczpospolita - szanse demokracji
Druga Rzeczpospolita - szanse demokracji

 (Pierwodruk: „Przegląd Humanistyczny” 2002, nr 5 (374), s. 81-90)

 

Patrząc z perspektywy czasu, łatwo poddać się sugestii nieuchronności wydarzeń. System demokracji parlamentarnej okazał się w dziejach odrodzonego państwa epizodem. Funkcjonował krótko – w swojej dojrzałej, potwierdzonej postanowieniami uchwalonej 17 marca 1921 r. konstytucji postaci zaledwie cztery lata – a kiedy upadł, niewielu go żałowało. Zbrojny przewrót w maju 1926 r. został poprzedzony narastającą krytyką podstawowych założeń tego systemu. Jakkolwiek w rozmaitych środowiskach politycznych przyjmowała ona różne postacie, we wszystkich zaznaczyła się ona bardzo silnie - co więcej, nie zanikła ona nawet w środowiskach trwale zepchniętych do opozycji. Głosy wyrażające nostalgię za stosunkami „przedmajowymi” były rzadkie i – sądząc z prowadzonej przez stronnictwa propagandy prasowej – nawet stopniowe narastanie dokuczliwości autorytarnej dyktatury nie stworzyło dla nich korzystniejszego klimatu. Tym łatwiej uznać je za nieporozumienie. Sceptycyzm co do perspektyw demokracji w Polsce międzywojennej, rozpowszechniony w opinii środowisk liberalnych na Zachodzie, dobrze ilustruje opinia Hugha Seton-Watsona, autora klasycznej pracy o państwach Europy Środkowo-Wschodniej, powstałej bezpośrednio pod wrażeniem załamania się w tej części świata powersalskiego porządku. System był ułomny[1], zatem musiał upaść.           

Wrażenie nieuchronności załamania się polskiego modelu rządów demokratycznych powiększa jeszcze zestawienie rozwoju wydarzeń w naszym kraju z sytuacją w innych krajach środkowej Europy. Wyłączając Finlandię oraz Czechosłowację, nie działo się tam inaczej. Kryzys demokracji parlamentarnej nie oszczędził zresztą także zachodniej części kontynentu, występując nie tylko w zacofanych gospodarczo Włoszech oraz krajach Półwyspu Iberyjskiego, ale i w krajach należących do cywilizacyjnej czołówki. Skrajną formę przybrał w Niemczech, ale zaznaczył się i we Francji, której instytucje polityczne do czasu budziły - także w Polsce – podziw i pragnienie naśladownictwa. Uniknęły one wprawdzie spektakularnego załamania się, ale – silnie podminowane przez konflikty społeczne oraz polityczne – nie były w stanie zapewnić państwu sprawnego kierownictwa. Narastanie dystansu wobec instytucji państwa liberalnego dokumentował rozwój faszyzujących „lig”[2]. W rezultacie, o ile bezpośrednio po I wojnie światowej swego rodzaju regułą było sięganie przez państwa europejskie do różnych form ludowładztwa[3], to trend ów rychło się odwrócił. W latach trzydziestych państwa rządzące się demokratycznie stały się rzadkością, a regułą stały się różne formy rządów silnej ręki – od tradycyjnych dyktatur po nowe systemy, oparte na monopolu rządów masowej partii. Zjawisko to wnikliwie zanalizowała Hannah Arendt w swojej głośnej książce[4]. Jego zwiastunem była pogłębiająca się polaryzacja polityczna, wywołana naciskiem komunistów z jednej strony, z drugiej zaś ofensywnym  przeciwdziałaniem ze strony rozrastających się ruchów ekstremistycznej prawicy. Jej stopniowe narastanie zmieniło klimat polityczny redukując wpływy ludzi i środowisk o poglądach liberalnych czy choćby umiarkowanych[5]. Wcześniej jeszcze zaznaczył się inny symptom zmniejszającej się siły oddziaływania liberalizmu. Już wojna światowa rozbiła spoisty system międzynarodowego podziału pracy[6] – wielki kryzys dokonał reszty, izolując rynki wewnętrzne poszczególnych państw oraz uświęcając praktykę daleko idącej ingerencji państwa w gospodarkę. Sygnalizowane trendy stwarzały naturalną koniunkturę dla silnego zaznaczania się w życiu politycznym ugrupowań eksponujących hasła narodowe[7].

            Możliwości recepcji zachodnich wzorców ustrojowych były na naszym gruncie generalnie ograniczone – i to nawet zanim jeszcze w silniejszym stopniu zaznaczył się wpływ sygnalizowanych procesów i zjawisk. Pierwotność struktury społecz­nej wraz z wszystkimi pochodnymi tego stanu rzeczy (sła­bość miast i kultury miejskiej, siła tradycyjnych autorytetów społecznych, w tym Kościoła, itp.) odróżniała stosunki w Polsce od sytuacji w liberalnych krajach zachodnich, także w Niemczech. I tak rozległy margines biedy powiększyły jeszcze z trudem przezwyciężane skutki wojny, w tym i grabieży mienia stosowanej na skalę masową przez okupantów. Konsekwencje tego stanu rzeczy były wielorakie i długofalo­we. Słabość warstwy średniej siłą rzeczy ograniczała krąg środowisk skłaniających się ku poglądom liberalnym; bieda zaś w równie naturalny sposób sprzyjała konfliktom we­wnętrznym, w tym i narodowościowym. Słabość środowisk liberalnych nie wywarła wprawdzie wpływu na kształt oraz przebieg debaty konstytucyjnej (i tym samym na kształt modelu ustrojowego odrodzonego państwa), ale ważyła na funkcjonowaniu tego modelu - w tym także na tym, w jakiej mierze był on akceptowany zarówno przez polityczne elity, jak i ich zaple­cze. W tym kontekście nie dziwi powszechność jego krytyki przed przewrotem majowym, ani tym bardziej jego ostateczne załamanie się. Widziany z perspektywy czasu i na szerszym tle, zamach majowy nie może być traktowany jako szczególny ewenement – trzeba wszakże zaznaczyć, że nastąpił on relatywnie wcześnie, o kilka lat wyprzedzając falę podobnych zdarzeń w innych państwach.

            Może więc rację mieli ci krytycy polskiego modelu demokracji liberalnej, którzy niejako od początku widzieli w nim ciało obce, niedostosowane do realiów polskich – realiów wyznaczanych strukturą narodowościową i społeczną, poziomem zamożności, kultury, edukacji oraz panującymi w państwie stosunkami politycznymi? Wśród wielu tego rodzaju opinii jednoznacznością i klarownością wyróżniała się pochodząca z roku 1924 wypowiedź konserwatywnego pisarza politycznego i działacza, Władysława Leopolda Jaworskiego. Warto ją przytoczyć także z uwagi na znaczną zbieżność ze sceptycyzmem demonstrowanym w obrębie środowisk liberalnych, i na Zachodzie, i w Polsce.

Autorowie (konstytucji – KK) ‑ pisał Jaworski – z dumą podnoszą, że Konstytucja 17 marca jest postępowa, a „postępowość” tę mierzą miarą Zachodu. Najpoważniejsze nasuwają się tutaj wątpliwości. Każda ustawa odpowiadać musi realnym warunkom, realnej sytuacji, którą ma normować. (...) Należy się zastrzec przeciwko przeszczepianiu obcych instytucji, jeżeli nasze stosunki są inne”[8].

            Ten pogląd, choć sugestywnie sformułowany i zgodny z pesymistycznymi diagnozami szans zaprowadzenia w Polsce instytucji zachodnich, szedł jednak zbyt daleko. Bez względu na zapatrzenie się twórców konstytucji 1921 r. w rozwiązania przyjęte w konstytucji francuskiej III Republiki traktowanie nadanego państwu ustroju w kategoriach ciała obcego było nieuzasadnione. Przede wszystkim, demokratyczne wzorce ustrojowe miały swoje źródła także w tradycji narodowej. Stosunek do niej był w obrębie elit dwoisty. Jej część skłonna była wprawdzie uważać dziedzictwo dawnego państwa za demoralizujące[9], ale zaznaczały się również przejawy jego apologii[10] – a poza tym traktowanie odrodzonego państwa jako kontynuacji tego, które w XVIII stuleciu upadło do czegoś zobowiązywało. Pragnienie naśladownictwa instytucji zachodnich płynęło również z rozpowszechnionego w obrębie elit politycznych przekonania o przynależności Polski do zachodniego kręgu cywilizacyjnego, a także – stanowiącego szersze zjawisko – idealizowania Zachodu. Powszechnie – od socjalistów na lewicy, po Narodową Demokrację na prawicy – uważano, że wolności polityczne stanowią naturalną formą organi­zowania się społeczeństw, przynależnych do kultury zachod­niej. Wielu wydawały się one naturalną konsekwencją niepodle­głości. W początkach niepodległości w obrębie elit politycznych silny był jeszcze wpływ generacji „niepokornych”, ludzi uformowanych w liberalnych klimatach doby pozytywistycznej[11].

            W rezultacie atrakcyjność wzorców liberalnych była w Polsce znacznie większa niż należałoby oczekiwać na podstawie obiektywnych realiów. Jakkolwiek o ostatecznym kształcie polskiej ustawy zasadniczej zadecydował układ sił w parlamencie, przy czym temperatura obrad była gorąca, w pierwszych miesiącach niepodległości właściwie żadne z liczących się na politycznej mapie kraju stronnictw nie brało pod uwagę innego ustroju niż ten, który później usankcjonowała konstytucja marcowa. Ilustracją daleko idącej zgodności poglądów co do zasadni­czego kształtu ustroju państwa były projekty ustawy zasadniczej, składane od lutego 1919 roku. Wszystkie zakładały republikańską formę państwa, prawie wszystkie też postulowały wprowadzenie systemu rządów parlamentarnych. Różnice pojawiały się w poglądach na wzajemne relacje najwyższych władz państwo­wych, kompetencje oraz sposób obioru głowy państwa, uprawnienia posłów oraz organi­zację parlamentu. Spierano się też o to, czy – jak ujął to Michał Śliwa – przyszła konstytucja „usankcjonuje liberalny model państwa w jego dziewiętnastowiecznym wydaniu, czy też przyjmie rozwiązania prawne umożliwiające np. ingerencję państwa w stosunki własnościowe”[12]. Dla uczestników debaty konstytucyjnej różnice te były istotne, ale z perspektywy czasu widać, że w gruncie rzeczy łączyło ich więcej, niż dzieliło. Zgadzali się bowiem co do tego, by dążyć do ustroju opierającego swą stabilność na przyzwoleniu rządzonych, a nie terrorze i przymusie[13], co miało zasadnicze znaczenie w dobie tworzenia państwa, wobec słabości jego struktur, jak i formowania się alternatywnego modelu  państwowości za wschodnią miedzą.

            Spoza tej prawidłowości wyłamywali się oczywiście komuniści, znajdujący się wszakże poza nawiasem systemu politycznego – za sprawą represji, podjętych wobec nich przez państwo od wiosny 1919 r. Bardziej złożony był przypadek środowisk konserwatywnych, aktywnie uczestniczących w debacie nad przyszłym kształtem ustrojowym państwa, ale głęboko sfrustrowanych. Skutki zepchnięcia na margines polityczny przez system, oparty na głosowaniu powszechnym korespondowały z poczuciem zagrożenia perspektywami radykalnej reformy rolnej[14] i wstrętem wobec licznej reprezentacji chłopskiej w parlamencie. Nie mogą więc  dziwić zarzuty natury zasadniczej, podnoszone przeciw systemowi właściwie od początku, z czasem zaś zaznaczane coraz silniej. Wymowny w tym względzie wydaje się wyraźny mniej więcej od połowy lat dwudzies­tych renesans haseł monarchistycznych, niekiedy łączonych z zaintere­sowaniem ideą dyktatury oraz pochwałami faszyzmu włoskie­go. Środowiska konserwatywne były wszakże zbyt skłócone i rozbi­te, pozbawione przy tym silniejszych indywidualności, obciążone nadto obecnością postaci obciążonych lojalistyczną przeszłością. W rezulta­cie okazały się niezdolne do silniejszego zaznaczenia swojej obecnoś­ci w życiu politycznym.

            Biorąc pod uwagę dalszy bieg wydarzeń trudno byłoby zapewne dowodzić istnienia ściślejszych zależności między miejscem danego kraju w ramach powojennego układu sił a trwałością struktur demokratycznych, nie były to jednak zagadnienia pozbawione wzajemnych powiązań. I tak, przykładowo, znaczna część opinii publicznej w Niemczech skłonna była kojarzyć instytucje republiki weimarskiej z klęską wojenną i kwestionować ich prawowitość. Z kolei w opinii skrajnej lewicy instytucje te odpowiedzialne były za wynik walk wewnętrz­nych po wojnie, gdy perspektywy przeprowadzenia rewolucji na wzór radzie­cki okazały się nierealne. I chociaż część konserwatyw­nej prawicy złagodziła z czasem swój stosunek do instytucji republi­kańskich, było już za późno, by uratować ich autorytet w obliczu kataklizmu gospodarczego początku lat trzydziestych i presji komunistów oraz hitlerowców - zwalczających się zawzięcie, zgodnych jednak w niechęci do systemu demokracji liberalnej. Sytuacja w Polsce przedstawiała się inaczej o tyle, że poddanie się normom ustrojowym, kojarzonym z porządkiem powojennym, nie wywoływało oporów zasadniczej natury[15], a krąg środowisk kwestionujących zasady i reguły gry właściwe demokracji liberalnej był nieporównanie węższy. Ten stan rzeczy szybko się jednak zmieniał; przy czym decydujące znaczenie miało szybkie narastanie wątpliwości co do nie tyle prawowitości, ile walorów systemu ustrojowego. Działo się to także w obrębie środowisk, które tworzyły jego zaplecze i które wcześniej zadecydowały o jego wprowadzeniu w życie.

            Nastrojom antyparlamentarnym łatwiej ulegali ci spośród polityków, którzy wywodzili się z byłego zaboru rosyjskiego, wśród nich wszakże znalazły się postacie największego formatu. Dość wspomnieć tu zarówno Romana Dmowskiego, jak i Józefa Piłsudskiego. W pierwszym przypadku dystans wobec instytucji demokracji liberalnej przejawił się w podjęciu próby wycofania się z aktywnego życia politycznego, w drugim problem był bardziej złożony, sprowadzając się do trudności przystosowania się do realiów demokracji liberalnej osobowości pragnącej władzy, i to takiej, która zapewnia decydujący wpływ na najważniejsze sprawy państwowe. Brak zgody stronnictw na odgrywanie roli fasadowej otwierał pole dla konfliktów, a równocześnie – charakterystyczne dla pierwszych lat po wojnie (nie tylko zresztą w Polsce) – poczucie płynności stosunków, nastroje tymczasowości[16] oraz związane z nimi obawy o przyszłość państwa sprzyjały poszukiwaniom silnego przywództwa. Ten stan rzeczy sprawiał, że próby odsunięcia się od życia politycznego, podejmowane przez postacie zasłużonych wprawdzie i cieszących się dużym autorytetem, ale nie mieszczące się w ramach systemu, nie przyczyniały się do wzrostu jego stabilności. Ich absencja – względna, jak zawsze u polityków większej rangi – prowadziła bowiem do tworzenia się wokół nich ośrodków niezadowolenia. W przypadku Dmowskiego były to grupy nastawionej ekstremistycznie młodzieży studenckiej, w przypadku Piłsudskiego – co też wiązało się z jego znacznie większą aktywnością – były to środowiska o oddziaływaniu też niespecjalnie przed majem szerokim[17], ale przecież w sumie nieporównanie bardziej wpływowych i o większych możliwościach działania.

            Przedstawienie, nawet skrótowe, wydarzeń, które doprowadziły do załamania się polskiego modelu demokracji parlamentarnej, nie wydaje się celowe: są one powszechnie znane i dobrze opisane w literaturze przedmiotu. Trudno natomiast uchylić się od refleksji nad przyczynami owego załamania. Ogólnie trafna wydaje się opinia Michała Pietrzaka, wskazującego na trudności oceny modelu ustrojowego wedle jednego tylko kryterium, nawet tak ważnego jak kryterium demokracji[18]. Odnosi się ona w pełni do modelu rządów, wprowadzonego postanowieniami konstytucji marcowej. Jakkolwiek w powojennej (PRL-owskiej) literaturze przedmiotu przyjęło się wskazywać na różno­rakie jego połowiczności i ograniczenia, wydaje się, że słabości jego szukać należy akurat nie w sferze uregulowań prawnych, określających podstawowe uprawnienia obywateli w sferze cywilnej i politycznej. Te prezentowały się solidnie i większość stosownych postanowień również dzisiaj można czytać z uznaniem. Rzeczywiste usterki tkwiły natomiast w sferze ściśle politycznej, poza możliwością drobiazgowych regulacji prawnych. Abstrahując od struktury narodowościowej i społecznej państwa, źródłem problemów były cechy systemu partyjnego. Nie tylko ilość partii – chociaż i ona stwarzała problemy utrudniając tworzenie stabilnej, dysponującej stałą większością w parlamencie władzy wykonawczej, ale i styl rywalizacji, bezwzględnej, nie uznającej potrzeby ograniczeń, bądź przynajmniej kwestionującej ją w praktyce, w toku działań[19]. W tym miejscu krytycy ustawy zasadniczej, których krąg szybko się powiększał, mieli rację, a przynajmniej wskazywali na rzeczywisty problem.

            Obdarzony szerokimi kompetencjami Sejm nie był w stanie wytworzyć stałej większości parlamentarnej i, co gorsza, był to stan trwały, potwierdzany w kolejnych wyborach. Przyczyny tej sytuacji tkwiły w politycznym rozbiciu społeczeństwa, w jakimś stopniu utrwalanym postanowieniami ordynac­ji wyborczej. Patowa sytuacja, w której siły poszczególnych obozów równoważyły się, wywierała specyficzne piętno na pracy ustawodawczej oraz funkcjonowaniu gabinetów. Podstawą działania machiny państwowej był kompromis, wymuszony koniecznością godze­nia racji różnorodnych i często rozbieżnych – w imię nadrzęd­nego interesu państwa, wymagającego choćby prowizory­cznych rozstrzygnięć. Wypracowanie takiego kompromisu stawało się jednak problematyczne, gdy w grę wchodziły kwestie bardziej kontrowersyjne i większej wagi. W szczególności fatalne w skutkach okazało się zablokowanie możliwości korekt mechanizmów ustrojowych. Zahamowanie możliwości ewolucji ustroju w drodze prawnej, w sytuacji gdy ustrój ten był niespraw­ny, potencjalnie torowało drogę jego obaleniu przez przewrót. Decydujące jednak znaczenie dla załamania się consensusu, wyrażającego się w przestrzeganiu reguł gry, właściwych demokracji liberalnej, miało stopniowe zaostrzanie się rywalizacji między czołowymi ugrupowaniami.

            W atmosferze zaostrzających się walk w sposób nieuchronny stanęło na porządku dziennym pytanie o możli­wość posłużenia się przemocą. Na prawicy taką wymowę miały publicystyczne pochwały faszyzmu włoskiego. Przykład Mussoliniego wskazywał na możliwości trwałego uchwycenia władzy i sprawowania jej bez konieczności liczenia się z arytmetyką parlamentarną, dodatkowo zaś ilustrował skuteczność haseł narodowych jako narzędzia agitacji politycznej. Na lewicy analogiczną rolę odegrał kult Piłsudskiego. Sposób myślenia wielu jego zwolenników ilustruje panegiryczny artykuł, opublikowany na łamach „Wyzwolenia” jeszcze w 1919 r. „Wielki człowiek, to jakby wielkolud między karzełkami, jakby rosły dąb między marną krzewiną. Jakaż dziwna jest w nim siła, jakby cudownie dana od Ducha Świętego, iskra Boża, z której się rozpalają ognie dla oświecenia i ogrzania całej ziemi. (...) Nam potrzeba takiego człowieka daleko więcej, niż innym szczęśliwszym narodom; bo gdzie obcy zasiewają niezgodę, a jadem służalstwa zatruwają dusze – tam tylko jedna żelazna ręka może skupić wszystkie siły narodowe, z gromady niewolników zrobić karną, mocną społeczność, zdolną do walki i zwycięstwa”[20]. Nie wnikając głębiej w przyczyny oraz mechanizm kultu trudno nie dostrzec jego głębokich implikacji politycznych. Oddani Piłsudskiemu działacze, popierając wszelkie posunięcia Komendanta, nie zastanawiali się które z nich, czy, lub w jakim stopniu możliwe są do pogodzenia z ramami, stwarzanymi przez obowiązujący w kraju system prawny, o sprzecznych dążeniach poszczególnych grup obywateli nie wspominając. Z początkiem drugiej połowy lat dwudziestych terenem ostrej rywali­zacji stało się wojsko; jesienią 1925 r. w obrębie elit politycz­nych – jak i w kręgach szerszych - otwarcie już mówiło się o możliwości zamachu.

            Ten stan rzeczy nie tylko sprzyjał eskalacji wrogości, ale i – podsycając i tak silną nieufność między rywalizującymi siłami politycznymi, powiększał – w intencji uprzedzenia rywala – gotowość wyłamania się z obowiązujących reguł gry. Miało to miejsce nawet u polityków, programowo opowiadających się za demokracją parlamentarną, wyrażając w poparciu przewrotu majowego przez ugrupowania parlamentarnej lewicy. Wśród motywów, którymi się kierowała, istotne znaczenie miało także przekonanie o konieczności przeciwstawienia się zamachowi ze strony prawicy[21]. Niezależnie od wątpliwości, jakie budzić może uświęcenie zasady „mniejszego zła” zaznaczyć trzeba, że przekonanie to nie zostało potwierdzone przez późniejsze badania historyczne. Jeśli analizuje się przyczyny szybkiego narastania nastrojów antyparlamentarnych w obrębie środowisk zepchniętych przez zamach do trwałej opozycji, to trudno przecenić znaczenie faktu, że demokraty­czny eksperyment w praktyce zakwestiono­wany został akurat przez ten odłam opinii publicznej, który wcześniej w najbardziej ostentacyjny sposób podkreślał swoje przywiązanie do demokratycznych ideałów.

            Trudno także przecenić destrukcyjny wpływ tego wzorca politycznego sukcesu, jaki stworzył zbrojny powrót do władzy Józefa Piłsudskiego. Na prawicy nałożył się on na wcześniejsze fascynacje sukcesami przywódcy włoskich faszystów. Abstrahując od pragnienia naśladownictwa, ujawnianego przez coraz liczniejsze postacie oraz grupy, efektem przewrotu było pogłębienie i tak silnych antagonizmów między poszczególnymi środowiskami politycznymi[22]. Inną ilustracją szkodliwości precedensu, stworzonego przez posłużenie się w rozgrywkach politycznych siłą, była sprawa brzeska. W obliczu kłopotów z opozycją grupa rządząca sięgnęła po prostu do narzędzia, które już wcześniej okazało się skuteczne.

            Przewrót majowy oznaczał koniec demokracji libera­lnej – w tym sensie, że źródłem władzy przestała być wola rządzo­nych, wyrażana za pośred­nictwem procedur prawnych. Zachowa­nie form prawnych, w tym (do 1935 r.) liberalnej konstytu­cji nie zmienia tego obrazu, jako że sposób wyłaniania najwyższych władz państwowych, ich wzajemne relacje, wreszcie mechanizmy kontrolne przestały odpowiadać regułom ustalonym przez prawo. Także kolejna ustawa zasadnicza, ustanowiona w 1935 r. nie była rygorystycznie przestrzegana tam, gdzie byłoby to dla grupy rządzącej nadmiernie krępujące. Dokonująca się po zamachu ewolucja systemu władzy prowadziła do stopniowej budowy form i struktur właściwych autorytarnym dyktaturom. Kurs polityczny stopniowo się zaostrzał, powiększała się również kontrola aparatu władzy nad życiem społecznym. Nie zdecydował się on wprawdzie na ujednolicenie życia politycznego i Polska pozostała krajem pluralistycznym, konsekwencją wszakże dostosowywania się stronnictw do zmienionych warunków działania - a także konsekwencją przemian pokoleniowych –  było zaostrzenie więzów administracyjnych i wzrost znaczenia postaci o poglądach skrajnych. W nowym kształcie okazały się one zdolne do działania w warunkach rosnącego nacisku państwa i obiektywnie rzecz w istniejących realiach działalność ta przyczyniała się raczej do powiększania niż ograniczania marginesu wolności. Jeśli jednak przyjąć, że jedną z przyczyn niepowodzenia demokratycznego eksperymentu przed majem była niedostateczna zdolność sił politycznych do poruszania się w obrębie mechanizmów prawnych, to w miarę upływu czasu sytuacja raczej ulegała pogorszeniu, niż poprawiała się.

            Pesymistyczny ten obraz wymaga jednak korekt, przede wszystkim ze względu na postawione na wstępie pytanie o nieuchronność biegu wydarzeń, który doprowadzi­ł do załamania się polskiego modelu demokracji liberalnej. Otóż można mieć wątpliwości, czy rzeczywiście katastrofa ta była nieuchronna. Inaczej niż wcześniej w Rosji, przewrotu majowego nie poprzedziła atrofia struktur państwowych, nie było też tak jak potem w Niemczech, że upadek demokracji poprzedzony został stopniowym narastaniem sił konsekwentnie wrogich idei rządów opierają­cych się na społecznym przyzwoleniu. System upadł, ponieważ rywali­zacja sił polity­cznych – w zasadzie nie kwestionu­jących jego założeń – wymknęła się poza ramy bezpiecznie dla systemu jako całości i doprowadziła do wytworzenia się sytuacji, której właściwie nikt nie chciał, ale której już nie można było odwrócić. Użycie siły określiło logikę dalszych wydarzeń, w tym i kierunek ewolucji poglądów i postaw orientującego się na Piłsudskiego środowiska, którego znaczna część na swój sposób szczerze czuła się przywiązana do ideałów demokratycznych i z oporami przyjmowała do wiadomości, że sprawowanie władzy wymaga zdystansowania się od idealistycznych wizji.

            Od tego rodzaju skrupułów nie był wolny także Piłsudski. Był człowiekiem ukształtowanym w innej epoce i w generalnie odmiennym systemie wartości niż przywódcy totalitar­nych ruchów naszego stulecia. Wątpliwe, by potrafił uświadomić sobie w pełni wszelkie konsekwencje użycia na masową skalę przemocy, wzdragał się także przed ich zaakceptowaniem. W rozmowach prywatnych – m.in. z Arturem Śliwińskim – Piłsudski nie taił ułomności i niebezpieczeństw drogi, na którą wszedł, podkreślał także walory właściwego Polakom „instynktu wolności”, którego ani nie chciałby, ani nie mógłby zabić[23]. Można jedynie żałować, że na forum szerszym zbyt często przemawiał innym językiem, brutalnym, ukształtowanym przez logikę walki, operując insynuacjami – sygnalizowane wątpliwości nie pozostały jednak bez wpływu na praktykę rządzenia, w tym skalę represji.

            Sygnalizowano kierunek ewolucji stronnictw opozycyjnych, dostosowujących się do zmienionych w obrębie państwa autorytarnego warunków działania. Zaznaczały się przecież także symptomy o wymowie przeciwnej, świadczące o sile tendencji liberalnych. I tak, bezpośrednio po przewrocie majowym silne były złudzenia co do perspektyw przywrócenia wolnej gry sił, przejawiając i w próbach kontynuowania polityki tworzenia koalicji parlamentarnych (najważniejszą z nich był Centrolew), i w niewielkich jedynie korektach programów politycznych, w tym wizji ustrojowych. Ilustrowały to m.in. składane w Sejmie po maju projekty zmian w ustawie zasadniczej. Do bardziej zasadniczych zmian koncepcji ustrojowych doszło dopiero w następnym dziesięcioleciu, wraz z dojściem do głosu młodej generacji działaczy.

            Zaognienie antagonizmów narodowościowych i społecznych towarzyszące katastrofie gospodarczej początku lat trzydziestych sprzyjało zaostrzeniu kursu politycznego – proces ten wszakże dokonywał się powoli, napotykając na silny opór. Opór ten, w miarę upływu czasu raczej nasilający się niż słabnący, miał wiele źródeł. Nieza­leżnie od sygnalizowanych wcześniej czynników oddziaływały również szeroko rozpowszechnione nawyki sprzeciwiania się władzy. Warto także podkreślić żywotność dawnego świata wartości, w jakimś stopniu personifi­kowanego przez wpływy Kościoła – siły konserwatyw­nej wprawdzie, ale w istniejących w latach trzydziestych realiach przez to właśnie zdecydowanie antytotalitarnej. Swoją żywotność zachował mit Zachodu, powiązany z przywiązaniem do etosu wolnościowego[24] – chociaż trudno spekulować na temat siły podobnych nastrojów. 

            Wyrażając się obrazowo, można powiedzieć, że zaostrzanie kursu politycznego – inaczej niż w krajach totalitarnych – nie miało charak­teru swego rodzaju kataklizmu, z niepowstrzymaną energią pusto­szącego polityczną scenę - można go raczej porównać do choroby, rozwijającej się stopniowo, ale z wyraźnym trudem; okresowo zaś  hamowanej przez siły odporne organizmu.

            Wydaje się, że wynik tej choroby nie był przesądzony. Po śmierci Piłsudskie­go ostry kurs jednak dość szybko się załamał i nawet postacie kojarzone z rządami silnej ręki próbowały szukać jakiejś formy współpracy ze społeczeństwem. Taką wymowę miało rozwiązanie  przez Walerego Sławka Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem, jak i zamysły tworzenia nowej formacji politycznej, podjęte ostatecznie już po jego upadku. Jakkolwiek poczynania te, połączone z otwarciem na prawo, nie mają dobrej opinii w historiografii[25], a i część obozu rządowego przyjmowała je nieufnie, przyświecający im zamysł nie był ani nierozsądny, ani – w zestawieniu z forsowaną przez Piłsudskiego polityką zwalczania całego systemu partyjnego – szczególnie ekstremistyczny. Zamiar zbliżenia się do trwałych i żywotnych ruchów społecznych, o ile nie był traktowany instrumentalnie i nie sprowadzał do ruchów pozornych, potencjalnie mógł prowadzić do pożądanej pacyfikacji stosunków i usunięcia przynajmniej części wynaturzeń zapoczątkowanych przewrotem majowym. Inna rzecz, że realizacja tego zamiaru w praktyce uprawniała do wątpliwości.

            Oczywiście, możliwe było także pójście w kierunku przeciwnym – co pośrednio sugerowały enuncjacje zapowiadające konieczność likwidacji pluralizmu stronnictw politycznych oraz stowarzyszeń[26]. Trudno wyrokować, która tendencja okazałaby się silniejsza i przesadziła o kierunku przemian wewnętrznych. Znamienne jednak wydaje się nasilanie się w obrębie obozu rządowego głosów poddających w wątpliwość sensu kojarzenia autorytetu  państwa z siłą jego organów przymusu. „Kto tchórzy w życiu obywatelskim – stwierdzał Mieczysław Szawleski (1938) – stchórzy i na wojnie”[27]. Z tego rodzaju wypowiedzi, których autorami bywały także postacie skłaniające się skądinąd ku poglądom ekstremistycznym, można by złożyć swoistą antologię. Stanowiły one swego rodzaju podsumowanie pewnego etapu działań państwa autorytarnego, ale także – w wielu wypadkach – wyrażały wątpliwości co do ich celowości i skuteczności. Dostrzegając przejawy tendencji niepokojących, jak i przykłady zachowań i postaw, których nie sposób usprawiedliwić sądzę jednak, że istniały także podstawy do optymistycznego patrzenia w przyszłość odrodzonego państwa. O tej wszakże nie miała już decydować ewolucja stosunków wewnętrznych.

 

                                                                                                Krzysztof Kawalec



[1]           H. Seton-Watson, Eastern Europe between the Wars 1918-1941, London 1962, wyd.3, s. 155-156. Por.: Jacek Jędruch, Constitutions, Elections and Legislatures of Poland 1493-1977. A guide to their History, Pittsburgh 1982, s. 350-351.

[2]           Mają one swoją monografię w postaci książki Teresy Janasz, Państwo Francuskie 1940-1944. Ideologia, organizacja, prawo, Warszawa 1977.

[3]           Andrzej Ajnenkiel, Ewolucja systemów ustrojowych w Europie Środkowej, Dyktatury w Europie Środkowej 1918-1939, Warszawa 1973, s. 41-49.

[4]           W tłumaczeniu polskim: H.Arendt, Korzenie totalitaryzmu, t. 1, Warszawa 1989, patrz s. 288, 302-331.

[5]           Kapitalne uwagi na ten temat znaleźć można w „Rodzinnej Europie” Czesława Miłosza, w latach trzydziestych studenta Uniwersytetu w Wilnie.

[6]           Dostrzegano to także współcześnie: Ferdynand Zweig, Zmierzch czy odrodzenie liberalizmu, Lwów 1938, s. 143-158; Adam Heydel, Dążenia etatystyczne w Polsce, w: Etatyzm w Polsce, Kraków 1932, s. 34-45; Czesław Bobrowski, Amerykanizacja Europy, „Przegląd Współczesny”, t. 24 (styczeń-marzec 1928), s. 308-313.

[7]           Tzw. nacjonalizm gospodarczy analizował Jan Kofman: Nacjonalizm gospodarczy - szansa czy bariera rozwoju. Przypadek Europy Środkowo-Wschodniej w okresie międzywojenym, Warszawa 1992. Por. uwagi Romana Rybarskiego (Naród, jednostka i klasa, Warszawa 1926, 122‑126).

[8]           Władysław Leopold Jaworski, Rząd, (w:) tenże, Ankieta o

Konstytucji z 17 III 1921, Kraków 1924, s.123. Por. Jan Baudouin de Courtenay, Mój stosunek do Kościoła, Warszawa 1927, s. 64.

[9]           Patrz: Jerzy Maternicki, Idee i Postawy. Historia i historycy polscy 1914-1918. Studium historiograficzne, Warszawa 1975, s. 347, 351. Tego rodzaju opinie, co nie powinno dziwić, zatriumfowały po maju: dobrym ich przykładem był wywód Wojciecha Stpiczyńskiego, zamieszczony w wydanej na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych książce pt. Głos Prawdy (Warszawa 1930, s. 200-208).

[10]         Skrajnym ich przykładem była opublikowana w 1917 r. w Krakowie książka Antoniego Chołoniewskiego, Duch Dziejów Polski.

[11]         Roman Wapiński, Pokolenia Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1991, s.61.

[12]         M. Śliwa, Polska myśl polityczna w I połowie XX wieku, Wrocław 1993, s. 74.

[13]         Krzysztof Kawalec, Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939, Wrocław 2000, s. 53.

[14]         O frustracjach tych pisze m.in. Szymon Rudnicki, Działalność polityczna polskich konserwatystów 1918-1926, Wrocław 1981, s.128.

[15]         Także wśród ugrupowań, które ze względów taktycznych zdecydowały się nie poprzeć w głosowaniu konstytucji marcowej (Władysław Pobóg-Malinowski, Najnowsza historia polityczna Polski, T. 2, Gdańsk 1990, s. 540, przypis.

[16]         Patrz: Roman Dyboski, Na wyżynach pesymizmu, „Przegląd Współczesny”, t. 4 (styczeń-marzec 1923), s. 104. Patrz też: Modris Eksteins, Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku, Warszawa 1996, s.289.

[17]         R. Wapiński, Pokolenia..., s. 255-262 .

[18]         M. Pietrzak, Rządy parlamentarne w Polsce w latach 1919-1926, Warszawa 1969, s. 130-131.

[19]         Kawalec, Spadkobiercy, s. 112-120.

[20]         Z. Zawisza, Nasz Naczelnik, „Wyzwolenie” nr 9 z 2 III 1919, s. 126‑127.

[21]         Ignacy Daszyński, W pierwszą rocznicę przewrotu majowego, Warszawa 1927, s. 11-13.

[22]         Patrz charakterystyczna opinia zawarta we wspomnieniach Wincentego Witosa (Moje wspomnienia, t.3, Paryż 1965, s. 181). Por.: Podstawy programowe Narodowej Partii Robotniczej, Warszawa 1928, s. 41; Uwagi, “Przegląd Wszechpolski”, nr 5, 1925, s. 396.

[23]         Andrzej Garlicki, Od Brześcia do maja, Warszawa 1986, s. 123-124, 163-164.

[24]         Patrz charakterystyczna wypowiedź Mieczysława Szerera z roku 1932 (Polsce grozi pokój, Warszawa 1932, s. 16).

[25]         Na tym tle wyróżnia się monografia Jacka M. Majchrowskiego: Silni, zwarci, gotowi. Myśl polityczna Obozu  Zjednoczenia Narodowego, Warszawa 1985, s. 36‑53.  

[26]         Z. Cybichowski, Na szlakach nacjonalizmu, Warszawa 1939; F. Goetel, Pod znakiem faszyzmu, Warszawa 1939.  

[27]         M. Szawleski, Polonizm. Ustrój narodu polskiego, Warszawa 1938, s. 297‑298

Najnowsze artykuły