„Idea dziejowa państwa
polskiego" Jana Szułdrzyńskiego wywołała
ożywioną wymianę zdań w naszej prasie. Aczkolwiek ton tej polemiki pozostawia
nieco do życzenia, zwiększy ona poczytność tej tak pożytecznej książki i
dlatego uznać ją należy za pożądaną.
Atak p.
Wiktora Weintrauba w nrze 16 czasopisma „W Drodze" został już
dostatecznie" odparty. Jeśli pomimo to zabieram jeszcze glos w powyższej
dyskusji, to dlatego, że powołanie się p. Weintrauba na niżej
podpisanego i twierdzenie, jakobym „unicestwił" wywody p. Szułdrzyńskiego mogłyby wywołać nieporozumienia.
Ponadto niezależnie od polemiki o szczegóły czy intencje autorów poruszone
zostało ważne zagadnienie stosunku historii do polityki. Temat ten wart jest
rozważenia niezależnie od tego, czy słusznie czytelnicy artykułu p. Weintrauba
zrozumieli, iż lekceważy on wpływ wydarzeń historycznych na położenie
polityczne i uważa za szkodliwe zajmowanie się historią w publicystyce, czy
też, jak wynikałoby z drugiego artykułu tegoż autora („W Drodze" nr 17) — nie
podtrzymuje już własnej tezy, jakoby publicystyka zachodnio-europejska w
„ogromnej większości" nie zajmowała się historią. Mniej mnie interesuje,
co myśli rzeczywiście p. Weintraub niż pogląd, dość mętnie wyrażony, ale
wyrażony.
Musimy bowiem
protestować przeciw próbom pośredniego podważania znaczenia przeszłości w
ukształtowaniu się naszych przywiązań i naszego postępowania.
Jasne jest,
że jeżeli powiemy sobie, iż działalność całego szeregu generacji, z którymi
czujemy się związani, nie ma żadnego dla nas znaczenia, takie pojęcia jak
religia katolicka, naród polski, tradycja wojskowa itd. stracą bardzo wiele ze
swej treści uczuciowej i w ślad za tym nasze postępowanie w dziedzinie
politycznej i innej ulegnie pewnym zmianom. Mamy tu więc do czynienia z zagadnieniem
ważnym, ze sporem, który w ostatecznych swych konsekwencjach myślowych może
mieć dość ważkie następstwa dla praktycznych poczynań Polaków.
Publicystyka
zachodnio-europejska przejawia zainteresowanie dla historii nie ograniczając
się do XIX i XX w. Oczywiście, jest publicystyka i publicystyka. Jeżeli jednak
wziąć te dzieła które wywarły największy wpływ na ukształtowanie się prądów
politycznych — nikt nie zaprzeczy, że były to w dużej mierze właśnie dzieła
związane z historią, lub nawet wprost historiografia. Któż zaprzeczy np. że
rola Taine'a i Renan'a w
ukształtowaniu się nowoczesnej francuskiej myśli politycznej była olbrzymia. A
przecież Renan pisał prawie wyłącznie na temat wydarzeń, które miały miejsce
dawniej jak 1500 lat temu. Rola Taine'a wiąże się
znów z jego klasycznym dziełem „Les Origines de la France Contemporaine".
A taki Fustel de Coulanges?
Czy jego „Cite Antique" nie jest do dziś dnia
podstawową książką dla całej francuskiej prawicy? A przecież jest to dzieło,
które zajmuje się epoką przedchrystusową. To byli
niektórzy z historyków francuskich, którzy wywarli wpływ na myśl polityczną.
Moglibyśmy z łatwością cytować ich dziesiątki.
A teraz
publicyści, którzy operują prawie wyłącznie historią. Nie będę się tu rozwodzić
nad Bainville'em, gdyż publicystyka polska pod
wpływem Mackiewicza niewątpliwie znacznie przesadza jego znaczenie. Niemniej w
takich książkach na wskroś politycznych jak „Histoire
des Deux Nations" lub „Histoire
de France" autor ten poświęca lwią część swych wywodów wydarzeniom sprzed
XIX wieku. Innego kierunku pisarz polityczny, Julian Benda w pięknych dziełach
„La Trahison des Cleres"
lub „L'Histoire de la Volonté
des Français de devenir une nation", zajmuje się
prawie wyłącznie tym okresem, który dostarczył tyle pola do rozważań p. Szułdrzyńskiemu. Wyjaśniamy, że Benda jest czołowym
publicystą lewicy francuskiej. O ile chodzi o Niemcy, to rola którą odegrały
dzieła historyczne takich pisarzy jak Sybel i Treitschke w uformowaniu się ideologii Niemiec wilhelmińskieh, jest powszechnie znana. Nieukowi, który by
twierdził, że historia nie ma związku z publicystyką i polityką polecam lekturę
tomów „Preussische Jahrbuecher".
Tam, w cieniu historiografii Delbrucka i Danielsa
próbowano natchnąć państwowość niemiecką ideami, od których niestety miała się
wkrótce potem odwrócić plecami. Jaką rolę w dziejach angielskich stronnictw
politycznych odegrał spór o Karola I i o Cromwella?
Czy artykuły historyczne Macaulay'a nie były
jednocześnie liberalnymi pamfletami politycznymi? Czy najbadziej
„biorące" dzieło ówczesnego polemisty katolickiego Belloca
— to nie jest właśnie „Historia Anglii średniowiecznej"? — Oto pytania, na
które każdy poinformowany człowiek musi odpowiedzieć twierdząco.
W polskiej
publicystyce nie podobna pominąć wpływu wybitnego historyka pedagogii prof. St.
Kota. Krakowska szkoła historyczna, jej interpretacja dziejów wywarła
zasadniczy wpływ nie tylko na naszą politykę w okresie niewoli, ale jeszcze na
ideologię niejednego z nas w sprawach ustrojowych. Którego to z naszych obecnych
ministrów nazywano „osobistym wrogiem Piotra Skargi"?
Słusznie
przez Szułdrzyńskiego wspominany Ziżka
z Trocnowa odegrał w publicystyce niemałą rolę.
Polemika o Tabor i jego przywódcę Żiżkę ciągnąca się od czasów Palackiego
poprzez Pekarza aż do Krofty
stała się niejako kamieniem probierczym polityki czeskiej, a stosunek do niego
stanowił tę linię podziału, według której rozgraniczały się przez lat
kilkadziesiąt dwa wielkie prądy czeskiej ideologu politycznej.
Teraz
pozostaje nam zastanowienie się, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego istotnie
tyle miejsca w publicystyce zajmują rozwiązania historyczne, pomimo że istotnie
nie można na podstawie samej historii ustanawiać recept dla polityki bieżącej?
Wchodzą tu w grę, naszym zdaniem, dwa czynniki. Z jednej strony historia musi
stanowić lwią część rozważań publicystyki, która pragnie genetycznie
wytłumaczyć i wyjaśnić pewien istniejący stan rzeczy w dziedzinie politycznej.
Tak np. w dziedzinie publicystyki gospodarczej spotykamy często — poza
rozważaniami na temat istniejącego stanu rzeczy — zarys genezy obecnego
położenia. Oczywiście na podstawie tego co było nie można twierdzić, że powinno
się postępować w ten a nie inny sposób. Niemniej jednak uważa się przeważnie za
potrzebne wyjaśnienie, w jaki sposób doszło do stanu aktualnego. Szkoła
historyczna w ekonomii szła jak wiadomo dość daleko w tym kierunku. O ile w
publicystyce gospodarczej opis rozwoju dziejowego ułatwia zrozumienie wielu
zjawisk, a więc i wyciąganie z nich wniosków — rola historii w publicystyce
politycznej jest daleko większa.
O ile na
podstawie samej historii nie można ustanawiać reguł dla realizowania swych
zamierzeń i celów politycznych, to jednak trzeba stwierdzić, że historia wpływa
bardzo silnie właśnie na ukształtowanie się naszych zamierzeń, naszych celów
politycznych. W teorii tworzonej przez wielu wybitnych myślicieli ideologia
polityczna to jeden blok logiczny, wyprowadzony z jednego podstawowego
twierdzenia. W praktyce na to, do czego dąży rząd pewnego państwa czy jakieś
stronnictwo polityczne, składa się cały szereg najróżnorodniejszych motywów.
Naiwne są zarówno twierdzenia, że na istotną politykę wpływają w „90
proc." sprawy gospodarcze, lub racja stanu w swoim skrajnie logicznym
wyrazie. Kto chce naprawdę uczciwie zbadać, z czego się składają elementy
decyzji danego gabinetu, czy danego męża stanu, niech się zagłębi w dziesiątki
tomu korespondencji dyplomatycznych między placówkami a ministerstwem spraw zagranicznych,
które wydawały między pierwszą a drugą wojną światową bez mała wszystkie
wielkie państwa Europy. Na decyzje wpływa nie tylko zespół ludzi, ale także
mieszanina ras, najrozmaitszych kompleksów, poglądów i sentymentów danego
polityka czy danego stronnictwa.
Otóż sądzimy,
że słuszne będzie twierdzenie, iż w tej mieszaninie znaczną rolę odgrywają
pewne przywiązania i niechęci, pewne nakazy, które człowiek wyprowadza z
dziejów swojej religii, narodu, czy stronnictwa — a najczęściej rodziny.
Oczywiście
byłoby błędem twierdzenie, że te właśnie rzeczy odgrywają większą rolę od
postulatów bardziej współczesnych. Zależnie od problemu i od chwili odgrywają
one większą lub mniejszą rolę. Zaprzeczanie ich roli w ogóle musimy uznać za
pewną formę daltonizmu politycznego. Czy urabianie współczesnego stanowiska na
podstawie własnej interpretacji dziejów jest rzeczą w danym wypadku słuszną czy
nie — nie można z góry twierdzić. W poprzednich moich wywodach na temat p. Szułdrzyńskiego utrzymywaliśmy, że propaganda idei
federacyjnej wykorzystująca tradycje Jagiellonów nie byłaby taktycznie
uzasadniona w stosunku do naszych sąsiadów, gdyż okres Jagielloński w ich
historii pozostawił z pewnych powodów osad niechęci. Byłbym jednak najdalszy od
twierdzenia, że historia nawet odległych wieków nie odgrywa roli w polityce.
Czy opieranie
swych zamierzeń na pewnym stosunku sentymentalnym do dziejów jest zjawiskiem
dodatnim czy ujemnym? Trudno ogólnie mówić na ten temat. Ciągłe rozpamiętywanie
dziejów Chmielnickiego i Jaremy nie wydaje mi się np. zbyt pożądane z punktu
widzenia naszej racji stanu. Ale z drugiej strony nie można by sobie
wytłumaczyć postawy społeczeństwa polskiego w tej wojnie bez zrozumienia
właśnie jego głębokiego historyzmu, jego przywiązania do pewnej postawy zewnętrznej,
Która politycznie może się niekiedy wydać nieuzasadniona czy beznadziejna, ale
bez której zmieniłoby się coś w samej istocie pojęcia polskości, które wyrobiła
historia i które jest nam drogie. W każdym razie można twierdzić, ze motywy
polityczne wyciągnięte z przeszłości wzbogacają życie nowoczesnych społeczeństw
i stanowią pewien głęboko ludzki akord w całokształcie powodów postępowania.
Będąc w Iraku mogliśmy podziwiać grupy ludzi, którzy przez tysiące lat
pozostają wierni swym wierzeniom — pomimo, że naraża ich to na chroniczne mordy
i prześladowania. Ludziom tym byłoby nieskończenie wygodniej z punktu widzenia
wszelkich kryteriów „gospodarczych" czy innych wierzenia te porzucić.
Zadziwiająca wierność Sabian wierzeniom
staro-babilońskim, Jezydów — mazdeizmowi,
Asyryjczyków — Nestoriuszowi — musi przecież
odpowiadać jakiemuś głębokiemu nurtowi w duszy człowieka, o którym politykowi
zapominać nie wolno. Nawet marsz. Stalin, aczkolwiek zdawałoby się niezbyt
przyjaźnie nastrojony do tradycji, ostatnio coraz częściej wspomina o
Aleksandrze Newskim, o Kutuzowie i Suworowie.
Jeżeliby
powyższe wywody nie przekonały czytelnika o roli historii w aktualnej polityce,
to niech pomyśli o syjonizmie. Mamy tu do czynienia z imponującym wysiłkiem
skolonizowania kraju, który z wiadomych względów etnicznych się do tego
bynajmniej nie nadaje — tylko dlatego, że na jego terenie dwa i trzy tysiące
lat temu — a więc trochę przed XIX wiekiem — działy się pewne wydarzenia. O
ileż łatwiej byłoby Żydom szukać schronienia w Ameryce Południowej czy w
Afryce. Zastanówmy się przez chwilę uczciwie, co skłania tych ludzi do podjęcia
na nowo epopei Palestyny żydowskiej, przerwanej w okresie Bar Kohby. Tradycja dziejowa.
(„Orzeł
Biały" 5.12.1943, przedruk [w:] Artykuły zebrane (1941-1944))