Artykuł
Konserwatyści w Drugiej Rzeczypospolitej - czyli o problemie tożsamości

 

Tekst książki Geopolityka i zasady, (red.) Jacek Kloczkowski, Kraków 2010.

 

Dwudziestowieczne perypetie obozu konserwatywnego na ziemiach polskich budziły i budzą całkiem spore zainteresowanie pamiętnikarzy, publicystów i historyków, znamienne jednak, że w minionych dekadach niektórzy z nich nadawali swym wywodom ton elegijnego pożegnania. Roman Dmowski pisał jeszcze przed wybuchem wojny I wojny światowej o upadku myśli konserwatywnej [1], Janusz Osica określał konserwatystów mianem „polityków anachronizmu” [2], zaś Konstanty Grzybowski obwieszczał kategorycznie: „ten konserwatyzm jest martwy”[3].

Raczej zgodnie przyjmuje się obecnie pogląd, że pojawienie się masowych ruchów politycznych, jak też wprowadzenie powszechnego prawa wyborczego mocno podcięło pozycję ruchu konserwatywnego, stąd po 1918 roku nie miał on szansy, aby odgrywać rolę zbliżoną do tej, jaką szczycił się w czasach monarchii austrowęgierskiej.

Konserwatyzm jednak nie umarł. W swych kłopotach nie był ponadto odosobniony. Podobne frustracje przeżywali również politycy innych orientacji, którzy wcześniej czuli się narodową elitą, przewodzącą w walce o niepodległość, zaś w wywalczonym państwie nie byli w stanie przedrzeć się przez „igielne ucho” ordynacji wyborczej. Taki wypadek przytrafił się m.in. piłsudczykom - w wyborach 1922 roku wystawili oni listę pod nazwą Unii Narodowo-Państwowej, ta jednak doznała całkowitej klęski, nie wprowadzając do parlamentu ani jednego reprezentanta. Józef Piłsudski wyciągnął z tego faktu wnioski dość radykalne i w cztery lata później sięgnął po władzę metodą zamachu stanu.

Konserwatyści, niezależnie od braku masowego zaplecza społecznego, rozdrobnienia we własnych szeregach, jak też ciągnącej się za nimi reputacji gorliwych lojalistów w okresie zaborów, posiadali też i spore atuty. W utrzymaniu się na scenie politycznej mogła im pomóc względna zamożność tego środowiska, doświadczenie w pracy parlamentarnej, wykształcenie i wysokie kwalifikacje intelektualne, tak bardzo cenione w niektórych przynajmniej segmentach administracji powstającego państwa. Jak to ujmował Piotr Dunin-Borkowski, „Musimy stać się  pożytecznymi - my intelektualni - a wtedy będziemy w stanie zrobić z rządzącymi kompromis”[4].

Nowe realia wymagały przemyślenia sytuacji i określenia strategii postępowania. Przede wszystkim należało się odnieść do tworzącej się na scenie politycznej konfiguracji. Pisał o tym, z wyraźnym sarkazmem, cytowany wyżej Piotr Dunin-Borkowski: „Nie przyłączając się  do prawicy, co nam jest niemożliwe, musimy raz zerwać stanowczo z lewicą, która nas tolerowała, pozwalając mieć pusty żołądek i uczucie prawie równości (w praktyce zresztą trochę  problematycznej) z rozmaitymi ekslokajami, bawiącymi się  w menerów ludu.

Prawica zostawi nas w cieniu, o ile opłacimy się  jej 500 markami polskimi na kaplicę  w Brodach, lub na pomnik jakiegoś mordercy politycznego. [...] to są przykre strony życia między wielkimi masami, które posiadają swoje ideały”[5].

W praktyce jednak dokonany wybór polegał na próbie zbliżenia się do prawicy, albowiem w wyborach 1919 roku konserwatyści poparli listy sygnowane przez narodową demokrację (Związek Ludowo-Narodowy). W ten sposób sprzeniewierzali się jednak własnym ideałom, jako że przecież ruch zachowawczy w Galicji traktował tzw. wszechpolaków jako stronnictwie prawie wywrotowe, bo zdążające niefrasobliwie do zburzenia hierarchii społecznej. Wyrażane jeszcze przed wojną obawy, że endecja pójdzie na porozumienie z ruchem ludowym kosztem interesów ziemiaństwa, znalazły zresztą szybkie potwierdzenie w postaci tzw. paktu lanckorońskiego z 1923 roku. Wydarzenie to, w połączeniu z poparciem ZLN dla konstytucji marcowej,  pozwalało więc na przykład Stanisławowi Estreicherowi na zaliczanie narodowej demokracji do ugrupowań demagogicznych.

Przejściowa współpraca z endecją nie tylko nie zapobiegła przygotowaniom do reformy agrarnej, a dodatkowo była w wymiarze psychologicznym mocno upokarzająca, jako że silniejszy partner przypominał często o swej przewadze. Może więc należało szukać  raczej sprzymierzeńca po stronie umiarkowanych elementów ruchu ludowego? Wymagałoby to od konserwatystów śmiałości myślenia w kwestii agrarnej, gdzie - niezależnie od obrony zasady nienaruszalności własności prywatnej - należało jednak dostrzec dramat ekonomiczny warstwy włościańskiej, wymagający jakiegoś racjonalnego rozwiązania. Wysiłków idących w tym kierunku jednak nie podjęto.

Jak wiadomo, w 1919 roku wybory nie objęły obszaru Galicji Wschodniej, toteż z tego rejonu do  Sejmu Ustawodawczego weszło 18 posłów polskich do dawnego parlamentu austriackiego. Odgrywana przez nich rola obrosła legendą, „stali się - pisał znany publicysta - guwernantkami stronnictw chłopskich, pośrednikami między rozmaitymi grupami, podobnie jak słynny aktor Talma uczył Napoleona gestów królewskich, kapecy uczyli chłopów Witosa i prawie cały sejm gestów parlamentarnych”[6].

Trudno przecenić biegłość posłów z Klubu Pracy Konstytucyjnej w zakresie sejmowych procedur, jak też ich zdolność do odnajdywania się w zakulisowych rozgrywkach parlamentarnych. Ich zachowanie posiadało na ogół pozytywny wpływ na atmosferę prac narodowego przedstawicielstwa. Gdy jednak chodzi o konkrety, sytuacja wyglądała już inaczej. To prawda, że w październiku 1920 r. środowiska zachowawcze skutecznie oddziaływały na rząd, bo go skłonić do złamania strajku robotników rolnych. Natomiast w zakresie prac nad ustawą zasadniczą trudno było już było mówić o wyraźnych sukcesach. Powołany przez rząd Ignacego Paderewskiego zespół pod nazwą Ankieta dla Oceny Projektów Konstytucji szybko zakończył swój żywot. Choć przygotowana przez to grono propozycja (w dużej mierze autorstwa Michała Bobrzyńskiego) wyróżniała się precyzją językową i finezją rozwiązań prawnych, nie weszła ona nawet pod obrady sejmu. Nieprzemyślanym posunięciem okazało się też poparcie przez KPP projektu autorstwa profesora  Józefa Buzka. Ostatecznie posłowie konserwatywni głosowali za  projektem ZLN, choć krytycznie odnosili się sposobu ujęcia w nim roli senatu, jak też procedury wyboru prezydenta.

Skuteczny był natomiast udział Michała Bobrzyńskiego w pracach nad ustawą o zasadach samorządu terytorialnego trzech województw Galicji Wschodniej. Krakowski historyk opracował w 1921 roku pierwszą wersję projektu, następnie zaś dopracowywał go wspólnie z Stanisławem Kasznicą i Henrykiem Loewenherzem (ustawa weszła w życie w 1922 roku). Bobrzyński uczestniczył również w działalności tzw. Komisji Trzech, która na zlecenie premiera Władysława Grabskiego opracowała w 1924 roku zasady reform administracyjnych.  Te dwa epizody można uznać za apogeum konstruktywnego  oddziaływania przez konserwatystów na sytuację państwa przed rokiem 1926. W praktyce mniej istotne było to, że sympatyzujący z zachowawcami politycy pełnili okazjonalnie funkcje ministrów spraw zagranicznych i skarbu, zaś Stanisław Estreicher otrzymał propozycję objęcia resortu sprawiedliwości w rządzie Antoniego Ponikowskiego.

Lata 1922-1926 to dla konserwatystów okres przeraźliwie jałowy i - jak wiadomo - dopiero przewrót majowy otworzył przed nimi nowe możliwości. Zacieśniające się kontakty z obozem piłsudczykowskim zaowocowały w 1928 roku akcesem części zachowawców do Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.

Jednakże już wcześniej, bo w październiku 1926 roku, konserwatyści otrzymali szansę zademonstrowania swojej tożsamości politycznej. Do tworzonego bowiem wówczas gabinetu Józefa Piłsudskiego zaproszeni zostali Aleksander Meysztowicz (sprawiedliwość) i Karol Niezabytowski (rolnictwo). Działalność obu polityków w roli ministrów nie została dotąd wszechstronnie oświetlona. O Niezabytowskim pisano niewiele, o Meysztowiczu więcej, opierając się jednak głównie na pozostawionych przezeń pamiętnikach[7].

Ich Autor wspominał swoje ministerium z uczuciem goryczy. „Rada Ministrów, do której należałem, nie rządziła państwem, najważniejsze zagadnienia przechodziły poza nią, w najlepszym razie poruszały sie w niej pobieżnie, jakby mimochodem, nieraz bez dyskusji, a nieraz bez zapowiedzi i możliwości należytego przygotowania się do niej. Członkowie Rządu  byli nie ministrami, ale raczej kierownikami poszczególnych resortów, uzależnionymi od dyktatora. Z tym dyktatorem ministrowie nie porozumiewali się jednak całymi miesiącami, a nawet latami. Był to stosunek nie normalny, bo nawet monarchowie wyznaczali stałe audiencje ministrom”[8].

W słowach tych zawierało się wiele przesady. Jak bowiem wynika z zachowanych protokołów, Rada Ministrów była w tym okresie bardzo aktywna i do niej należał głos rozstrzygający w sprawach gospodarczych i kierowania administracją. Faktycznie natomiast, poza jej zasięgiem  pozostawały zasady postępowania wobec opozycji, kwestie wojska i polityki zagranicznej.

Meysztowicz interesował się niektórymi aspektami funkcjonowania systemu sprawiedliwości (m.in. kwestią resocjalizacji przestępców), ale nie posiadał prawniczego wykształcenia. Większość jego aktywności w charakterze ministra wypełniło uczestnictwo w protokolarnych ceremoniałach (wizyty w sądach, inspekcje więzień, udział w zjazdach pracowników więziennictwa itp.).

Najważniejsze jednak, że jego dwuletnie ministerium było pasmem ciągłych konfliktów z resztą gabinetu. Jak pisał, czterokrotnie podawał się do dymisji: w styczniu 1927 roku, „kiedy chciano mi zahamować wszczęcie procesu Hromady”; w styczniu 1928 r.: „kiedy do ustawy o nowym ustroju sądów chciano wprowadzić rotę ślubowania dla bezwyznaniowych”; w październiku 1928 r.: „kiedy na Radzie Ministrów przeszła nominacja generała Krzemińskiego na Prezesa Najwyższego Trybunału Administracyjnego, aczkolwiek generał Krzemiński - poza tem znany prawnik - nie był nigdy sędzią Trybunału Administracyjnego, a ustawa wymaga dla Prezesa dwuletniego sędziowskiego stażu”; w grudniu 1928 r.: „kiedy po zamordowaniu żandarma Koryzmy w Belwederze usunięto od śledztwa organy cywilno-sądowe, czyniąc krzywdzące zarzuty jednemu z najzdolniejszych sędziów śledczych”[9].

Charakteryzując stanowisko Meysztowicza, autorzy jego biografii stwierdzają, że uchodził on „za ministra reprezentującego interesy episkopatu”, jak również był zwolennikiem bezwzględnego zwalczania struktur komunistycznych, które na wschodzie kraju działały pod szyldem ruchów narodowościowych[10]. Tymczasem w kwestii realizacji konkordatu piłsudczycy starali się  postępować w taki sposób, aby nie zaogniać stosunków z Cerkwią prawosławną, szczególnie w zakresie problemów własnościowych[11], co dla części konserwatystów oznaczało dyskryminację Kościoła katolickiego. Również i w odniesieniu do sytuacji na Kresach wschodnich część piłsudczykowskiej elity opowiadała się za kursem elastycznym, w nadziei pozyskania tamtejszych społeczności, co dla Meysztowicza było dowodem lekceważenia przez władze pomajowe bolszewickiego niebezpieczeństwa[12]. Abstrahując od meritum, te różnice zapatrywań szły bardzo daleko. Tym samym Meysztowicz był rządzie Piłsudskiego kimś w rodzaju przybysza z innego świata, bez szansy na dłuższe w nim pozostawanie.

Tą okoliczność należy mieć na uwadze przy rozpatrywaniu perypetii konserwatystów w ramach Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Współpraca obu środowisk podyktowana była w wypadku piłsudczyków względami taktycznymi. Niewątpliwie niektóre postacie z grupy rządzącej obozu majowego żywiły wiele autentycznej sympatii wobec zachowawców, imponowały im też nawiązywane w tym środowisku znajomości, względy te ustępowały jednak twardym wymogom politycznym. Realia sytuacji gospodarczej i społecznej kraju, zmieniająca się koniunktura międzynarodowa, oczekiwania włościańskiego, robotniczego i urzędniczego zaplecza sanacji - te okoliczności silniej wpływały na politykę ekonomiczną rządu, aniżeli względy emocjonalne.

Analizując w 1931 r. sytuację ruchu konserwatywnego Marek Sobolewski zwracał uwagę, że skupiona wokół Piłsudskiego tzw. grupa pułkowników staje się coraz bardziej samodzielna, że sanacja poszerzyła swoje zaplecze i nie musi już korzystać z pośrednictwa zachowawców by dotrzeć do przemysłowców i ziemian. Odwrotnie, to zainteresowani sami dotrą do kręgów rządzących[13]. Co gorsza, gdy zabraknie Piłsudskiego, w elicie przywódczej mogą zwyciężyć inne prądy, nie brak tam przecież osób bardzo dalekich od konserwatywnego światopoglądu, takich jak Sławomir Czerwiński czy Stefan Starzyński[14].  Chociaż nie wszystkie te przewidywania sprawdziły, to pesymizm autora w kwestii przyszłości jego formacji okazał się nie bezpodstawny.

Sobolewski mówił jednocześnie o dotychczasowych sukcesach ruchu konserwatywnego, do których zaliczał  stworzenie silnej grupy parlamentarnej, utrzymanie wpływu na środowiska ziemiańskie i przemysłowe, wywołanie zmiany zapatrywań rządu w sprawach gospodarczych i religijnych[15].

Opinię tę przejęło wielu historyków. Toteż konserwatystom przypisuje się m.in. skuteczne oddziaływanie na politykę zagraniczną, zahamowanie realizacji ustawy o reformie rolnej, a przede wszystkim przemożny wpływ na kształt konstytucji kwietniowej. Nie wszystkie z tych z tych stwierdzeń zostały jednak w pełni zweryfikowane przez szczegółowe badania.

W kwestiach gospodarczych postawa władz pomajowych była bardzo ostrożna, a w pierwszej fazie wielkiego kryzysu ekonomicznego wręcz bierna. Wśród ówczesnej elity ekonomistów przewagę posiadali reprezentanci szkoły neoklasycznej, którzy nie zachęcali polityków do eksperymentowania. Niemniej sanacja stosunkowo szybko, niejako pod przymusem okoliczności, wkroczyła na drogę etatyzmu, aby ratować przemysł górnośląski przed upadkiem. Liderzy ruchu konserwatywnego nie należeli do entuzjastów tej tendencji, lecz ich siła perswazji okazywała się niewielka. Co znamienne, minister Eugeniusz Kwiatkowski  opierał się równie skutecznie sugestiom, zmierzającym radykalnie niejako w odwrotną stronę - wśród zwolenników zwiększenia roli państwa w gospodarce oraz metod inflacyjnego „nakręcania koniunktury” czołowe miejsce swą intelektualną rangą zajmował Kazimierz Studentowicz, związany z „Buntem Młodych”.

Czy stanowisko zachowawców miało wpływ na postępowanie władz pomajowych w kwestii agrarnej? Nie odmawiając konserwatystom skuteczności w tym zakresie należy jednak przypomnieć o bardzo istotnej okoliczności: zważywszy na stosunki etniczne kraju rygorystyczne wykonywanie ustawy z 1925 roku musiało przynieść istotne wzmocnienie elementu niepolskiego. Na ten aspekt zagadnienia wyczuleni byli nie tylko polscy nacjonaliści, czy państwowcy, ale i pragmatyczni politycy chłopscy (casus Wincentego Witosa). To wiele wyjaśnia, gdy chodzi o wytłumaczenie powodów powolnego tempa realizacji reformy rolnej.

Udział konserwatystów w pracach nad nową konstytucją to najczęściej przywoływany przykład ich udanej aktywności. Bez wątpienia w przyjętej w kwietniu 1935 r. ustawie zaznaczał się wpływ idei głoszonych przez konserwatywnych intelektualistów. Podobieństwo między sposobem, w jaki konstytucja określała pozycję prezydenta, a rozważaniami Władysława Leopolda Jaworskiego o sprawowaniu przez głowę państwa władzy wedle „zasad moralności chrystusowej” było aż nadto widoczne[16].

Jednakże fundamentalne dla konstytucji kwietniowej idee antyegalitarne były dzieckiem własnym piłsudczykowskiej elity, zrodzonym pod wpływem doświadczeń z okresu I wojny światowej[17]. To właśnie ta elita opracowała w 1933 roku trzon nowej ustawy zasadniczej. Pole do działania dla zachowawców otworzyło się dopiero w 1934 roku, kiedy Piłsudski skrytykował przyjęcie projektu w sejmie metodą „tricku” i nakazał przeprowadzenie w senacie szczegółowej dyskusji. Głównym referentem w izbie wyższej został Wojciech Rostworowski i on też doprowadził do wprowadzenia  istotnych korekt i zmian redakcyjnych.

Przebieg prac konstytucyjnych jest ilustracją charakterystycznego mechanizmu. Środowiska napływające do obozu sanacyjnego kierowały się przekonaniem, że piłsudczyków cechuje bezprogramowość, toteż stosunkowo łatwo będzie można zaszczepiać im własne idee i zapatrywania.  Piłsudczykowska elita, czyli tzw. grupa pułkowników, przyjmowała jednak sugestie z zewnątrz w sposób bardzo selektywny, tylko wtedy, gdy odpowiadały one jej zapatrywaniom. Tak więc współpraca z konserwatystami w kwestii konstytucji była możliwa, odmiennie niż na przykład w przypadku ustawy o szkołach akademickich (1933). Tę ostatnią przeforsowano mimo energicznych protestów wielu środowisk, w tym także związanej z ruchem konserwatywnym profesury - Stanisław Estreicher uznał, jak wiadomo, projekt ministra Janusza Jędrzejewicza za kamień obrazy, toteż zaangażował się mocno w jego zwalczanie.

W wymiarze czysto taktycznym współpraca z obozem piłsudczykowskim była dla konserwatystów dobrym rozwiązaniem. Pozwalała im zaistnieć znów na scenie publicznej w charakterze wpływowej, jak się zdawało, siły politycznej, zreorganizować własne szeregi, wytyczyć nowe kierunki aktywności.

Dla piłsudczykowskiej elity zachowawcy okazali się jednak sprzymierzeńcem doraźnym, bez szansy na trwałe partnerstwo. Konserwatystów, kokietowanych po przewrocie majowym, po 1930 roku zaczęto traktować jako sojuszników kłopotliwych, wyznaczając im w kilku sytuacjach rolę „kozła ofiarnego”. Sposób, w jaki potraktowano przy okazji tzw. afery żyrardowskiej znanych działaczy konserwatywnych szokował sympatyków ruchu, choć zdarzały się też i inne opinie. Jak bowiem pisał Piotr Dunin-Borkowski, „dla naszej idei jest to przecież gratka, że rozbito, a nawet częściowo poaresztowano tę  bandę  kryminalnych [...], żerujących na nazwie konserwatyzmu, dzięki łagodności usposobienia i naiwności księcia prezesa”[18].

Kryzys wywołany tą aferą postawił po raz kolejny, ale tym razem silniej niż poprzednio, na porządku dziennym problem zasadności przyjętej po maju 1926 roku formuły funkcjonowania. „Konserwatyzm - zauważał ten sam autor -  który niezaprzeczalnie miał pewne szanse, został zniszczony dzięki swej taktyce. Nie miał odwagi wysunąć własnej linii działania. Pomagał zabiegom innych, zazdrośnie bacząc by swą towarzyską odrębność zachować. Dziś właściwie przestaje być potrzebny władcom, którzy jego reprezentantów i partnerów zupełnie zrujnowali. Są oni również znienawidzeni przez urzędników, ruch chłopski, resztki ruchu robotniczego za swe oddanie i za personalne intrygi przeciw  pomniejszym reprezentantom władz lokalnych. Ten wypadek jest w istocie imponujący: stracić wszystko [...] nie zyskawszy nic”[19].

Czy można było iść inną drogą?; czy nie należało uznać za priorytet ochronę własnej tożsamości, nawet kosztem niepowodzeń w płaszczyźnie gry politycznej?; czy w razie takiego wyboru głos konserwatystów w debacie o stanie Rzeczypospolitej mógł zabrzmieć bardziej wyraziście? Na te pytania, które stawiano już w czasach międzywojnia, nie ma prostych odpowiedzi, warto jednak do nich powracać, tak aby w pełniejszym świetle odtworzyć dylematy bohaterów tamtej historii.



[1]  R. Dmowski, Upadek myśli konserwatywnej, Warszawa 1914.

[2]  J. Osica, Politycy anachronizmu. Konserwatyści wileńskiej grupy „Słowo” 1922-1928, Warszawa 1982

[3]  K. Grzybowski, Ten konserwatyzm jest martwy, w: K. Grzybowski, Refleksje sceptyczne, t.  I, Warszawa 1970 (tekst pochodzi z 1964 r.)

[4] Gabinet Rękopisów BUW, 1477, k. 78, list P. Dunin-Borkowskiego do  Mieczysława  Rettingera, 19 III 1920, rps.

[5]  Tamże.

[6]  B. Singer, Od Witosa do Sławka, Paryż 1962, s. 26.

[7]  D. Szpoper, A. Bielecki, Aleksander Meysztowicz. Portret polityczny konserwatysty, Gdańsk 2001

[8]  A. Meysztowicz, Powody mojej dymisji - wspomnienia ministra sprawiedliwości z lat 1926-1928, Ossolineum, rps 15555/II, s. 63-64

[9]  Tamże, s. 3.

[10] D. Szpoper, A. Bielecki, cyt. praca, s. 212, 242.

[11] A. Chojnowski, Spór o majątek cerkiewny Drugiej Rzeczypospolitej, w: Losy Cerkwi w Polsce po 1944 roku, Rzeszów  1997.

[12] „Co do rządu, to był on dziwnie słaby, zwłaszcza  w stosunku do partii komunistycznych. [...] Nieraz zadawałem sobie pytanie, co było powodem takiej polityki? Może jakieś plany o samostijnej Ukrainie i niezawisłej Białorusi, opartych o Polskę i wdzięcznych Polsce za jej bezbrzeżną tolerancję? Ale o wdzięczności w polityce nie może być mowy [...]. Charakterystycznym jest zresztą, że tamowano mi rozwój procesów nie tylko w sprawie Hromady, ale i w sprawie NPCh i że rząd dopuszczał do rozwoju ruchu komunistycznego, przejawiającego się nie tylko pod pokrywką zalegalizowanych mniejszościowych, ale i zalegalizowanych polskich organizacji”. A. Meysztowicz, cyt. praca, s. 146.

[13] J. Poradzisz, Konserwatyści o organizacji konserwatywnej (Memoriał senatora Mariana Sobolewskiego z 1931 r., „Studia Historyczne”, 1979, z. 3, s. 476.

[14]  Tamże, s. 476.

[15]  Tamże, s. 469.

[16]  W. L. Jaworski, Projekt konstytucji (1928), w: Władysław Leopold Jaworski o prawie, państwie i konstytucji. Wstęp, wybor i opracowanie Michał Jaskólski, Warszawa 1996, s.  83.

[17]  D. Nałęcz, „Droga” jako platforma kształtowania się ideologii piłsudczyków, „Przegląd Historyczny”, 1975, z. 4.

[18]  Gabinet Rękopisów BUW, 1477, k. 90, list P. Dunin-Borkowskiego do  M.  Rettingera, 17 IX 1934,  rps.

[19]  Tamże, k. 136, list P. Dunin-Borkowskiego do  M. Rettingera, ndt [1934],  rps.

 

Najnowsze artykuły