Artykuł
Feliks Koneczny – historyk czy historiozof?

 

Tytuł tego artykułu ma formę pytającą, z czego wynika, że na tak postawione pytanie Czytelnik winien otrzymać jednoznaczną odpowiedź, pozwalającą zakwalifikować Konecznego do jednej lub drugiej specjalności. Mijające stulecie wytworzyło w nas bowiem przekonanie, że wiedza niejednoznaczna jest niewiele warta. Tymczasem zagadnienie jednoznaczności jest problemem samym w sobie, cóż dopiero kiedy przedmiotem opisu jest żywy człowiek, z natury wymykający się wszelkim kwalifikacjom, a więc niejednoznaczny. W związku z tymi trudnościami pytanie tytułowe będzie raczej dyrektywą badawczą aniżeli konstatacją; dyrektywą przypominającą o dwu pasjach Konecznego – historycznej i historiozoficznej, których oddzielenie od siebie będzie raczej niemożliwe. Ale przyjrzyjmy się faktom. W roku 1876 przyszły autor Dziejów Polski (1902) musiał opuścić Gimnazjum św. Anny (dziś Liceum Bartłomieja Nowodworskiego), ponieważ na świadectwie miał trzy oceny niedostateczne, w tym jedną z... historii. Nie przeszkodziło mu to jednak – po zdaniu matury w trybie eksternistycznym – wstąpić na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego i podjąć studia historyczne. Działo się to w czasie, kiedy w Krakowie panował rodzaj kultu historii i wszystkiego co się z nią wiązało, a historiografia uniwersytecka była w rękach pierwszego pokolenia dobrze wykształconych historyków, uprawiających tzw. dziejopisarstwo krytyczne. Wśród ówczesnych indywidualności nie sposób pominąć Smolkę, Zakrzewskiego czy Bobrzyńskiego. Stanisław Smolka (1854-1924) traktował historię jako dyscyplinę z pogranicza nauki i sztuki. Kazimierz Tymieniecki przypisuje mu zainteresowania historiozoficzne, widząc w tym „wpływ filozofii okresów cyklicznych w dziejach”. Niewykluczone więc, że właśnie pod wpływem Smolki Koneczny zaczął urozmaicać swój warsztat historyka wątkami filozoficznej refleksji nad historią. Wincenty Zakrzewski (1844-1918) był typem historyka, który ściśle trzymając się źródeł, stronił od śmiałych hipotez i wniosków nadmiernie odbiegających od materiału faktograficznego. U Zakrzewskiego nauczył się natomiast rzetelnej metody dziejopisarskiej.

Trzecim historykiem, który wywarł niewątpliwy wpływ na jego późniejsze zainteresowania, był Michał Bobrzyński (1849-1935). Miał on ugruntowaną pozycję w nauce, a wśród historyków uważany był za znawcę dziejów prawa, urządzeń prawno-ustrojowych i społecznych. M. Handelsman jest zdania, że „był w swych założeniach teoretycznych najbliższym pozytywistów warszawskich”. Jednak kiedy oni usiłowali uprawiać dziejopisarstwo według reguł obowiązujących w naukach przyrodniczych, on „znajdował je raczej w naukach społecznych”. Poglądy Bobrzyńskiego układające się w kształt pewnej wizji dziejów, wyrastały z opozycji wobec historiozofii romantycznych. Miejsce wielkich indywidualności zajmowało w niej życie zbiorowe przybierające określony kształt państwowo-społeczny i gospodarczy, zaś dzieje narodu sprowadzał do historii jego organizacji i urządzeń. Irracjonalne wyobrażenia mesjanistów zastępował racjonalną tezą, że „o rozwoju narodu decyduje stan moralny, intelektualny i gospodarczy masy społecznej” – silny ustrój państwa budowanego wysiłkiem wielu pokoleń. Nauce o państwie przypisywał Bobrzyński wielką rolę; uważał ją za „jedynie kompetentną dla odkrywania praw życia społecznego”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że również z Bobrzyńskiego przejął Koneczny podstawowe intuicje skłaniające do poszukiwania „praw”, czyli reguł rządzących dziejami, chociaż krytykował go za „nadzwyczajne uproszczenia zjawisk historycznych” (PLE, 260).

Warto też przywołać postać Anatola Lewickiego (1841-1899), który w swych wykładach uwzględniał szczególnie tło powszechno-dziejowe. Był on później jednym z recenzentów pracy doktorskiej Konecznego, zatytułowanej Najdawniejsze stosunki Inflant z Polską do roku 1393. Lewicki wytknął doktorantowi, że „skłonny jest w ogóle do wniosków zbyt daleko idących, chciałby koniecznie wszystkie fragmentaryczne wiadomości połączyć w pragmatyczny związek”. W jego wywodach dostrzegał „niepospolity talent kombinacyjny” oraz duża samodzielność. Podobne były uwagi drugiego recenzenta, prof. Zakrzewskiego, który wytykał Konecznemu, że usiłuje interpretować zebrany materiał, „posługując się kombinacjami nader śmiałemi”. Przyznawał jednak, że „przedmiot swój zna, że zna również metodę historyczną i posługiwać się nią potrafi, że wreszcie posiada talent, któremu tylko jednostronność zarzucić można”. W kontekście tych ocen nie jest zaskoczeniem informacja o przebiegu egzaminów poprzedzających promocję doktorską. W ich trakcie wiedza filozoficzna kandydata oceniona została wyżej aniżeli jego wiedza historyczna.

Krótko po zakończeniu studiów Koneczny opublikował trzy prace stricte historyczne. Za jedną z nich pt. Stosunki Polski z Inflantami za Zygmunta Augusta otrzymał nagrodę w postaci stypendium. Jednocześnie inna rozprawa zatytułowana Polityka zakonu niemieckiego w latach 1389 i 1390 została krytycznie oceniona przez Antoniego Prochaskę. Pisał on: „rezultat pracy p. Konecznego dla historyków równa się zeru (...). A forma zewnętrzna rozumowań autora dowodzi chyba, jak niepewnym jest autor, jak chwiejnym jego osąd, jak dorywczymi i nie harmonizującymi ze sobą jego wnioski”. Tej surowej ocenie graniczącej z dyskwalifikacją, towarzyszą jednak uwagi o przenikliwości i zmyśle krytycznym młodego badacza. Trudno oprzeć się wrażeniu, że recenzent ma kłopoty z samym sobą.

Tymczasem młody adept studiów historycznych żywo uczestniczy w różnych przedsięwzięciach pozwalających mu doskonalić warsztat i tym samym budować własną pozycję badacza. Staraniem Smolki i Zakrzewskiego wraz z późniejszymi wybitnymi uczonymi: Kallenbachem, Krzyżanowskim, Windakiewiczem, Rubczyńskim, Czermakiem, ks. Fijałkiem, Sternalem i Boratyńskim – wyjeżdża do Rzymu, aby badać udostępnione po raz pierwszy przez papieża Leona XIII Archiwa Watykańskie, gdzie przebywa od grudnia 1889 do sierpnia 1890 r. Nie trzeba dodawać, jak ważne znaczenie miała ta ekspedycja dla rodzącej się dopiero nowoczesnej historiografii polskiej. Po powrocie z Włoch podejmuje pracę w Akademii Umiejętności, bierze czynny udział w posiedzeniach Komisji Historycznej, gdzie wygłasza szereg prelekcji. Były one dobrze przyjęte w środowisku historyków, a część z nich ukazała się drukiem. Podczas pracy w Akademii Koneczny wydał dwie książki: Jagiełło i Witold podczas unii krewskiej (1893) oraz pierwsze w języku polskim Dzieje śląska (1897). Książkę o Jagielle i Witoldzie nagrodziło Towarzystwo Historyczno-Literackie w Paryżu.

Pasja społecznikowska i dziennikarska sprawiły, że ich autor nie ograniczał się do samej tylko pracy naukowej. Poprzez swoje związki z Macierzą Szkolną i Towarzystwem Oświaty Ludowej prowadził szeroką działalność popularyzatorską i odczytową. Dla tych celów wydał trzy książki mające charakter popularnych syntez historycznych. Są to: Dzieje Polski (1902), Dzieje Polski za Piastów (1903) Dzieje Polski za Jagiellonów (1903). Prace te nie zawsze spotykały się z życzliwym przyjęciem historyków, spełniały jednak swój cel – przybliżenia wiedzy historycznej szerszemu ogółowi czytelników. Jego płodność na polu historiografii jest zadziwiająca. Nawet w trudnych latach I wojny światowej przygotował trzy książki: Tadeusz Kościuszko i Dzieje Rosji – obie w roku 1917 oraz – jako współautor – cenne wydawnictwo pt. Polska w kulturze powszechnej (1918).

W lipcu 1919 r. Koneczny – na podstawie wydanych wcześniej Dziejów Rosji – został powołany na zastępcę profesora w Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Równocześnie rozpoczął starania o uzyskanie habilitacji. Dnia 20 maja 1920 r. wygłosił wykład habilitacyjny pt. Wołoskie pierwiastki w genezie caratu moskiewskiego, który profesorowie obecni na posiedzeniu Rady Wydziału USB m.in. Sokołowski, Semkowicz, Rubczyński, Chrzanowski i Sinko uznali za „zupełnie wystarczający”. Recenzentami jego rozprawy byli Konopczyński i Sobieski, którzy zgodnie podkreślali niepospolitą wartość informacyjną rozprawy, wieloaspektowe ujęcie problemów i ich inteligentną interpretację. Pisali: „dr Koneczny znany jest, jako kwalifikowany historyk, dobrze obyty ze źródłami”. Zastanawiali się wprawdzie, czy wszystkie hipotezy autora ostoją się wobec późniejszych głosów krytyki, postanowili jednak zgodnie swoje wątpliwości wyjaśnić na korzyść autora. Po zatwierdzeniu habilitacji przez ministerstwo otrzymał tytuł „docenta z zakresu dziejów Europy Wschodniej”.

Współczesny jego biograf Piotr Biliński zwraca uwagę, że „Dzieje Rosji były pierwszą tego typu monografią napisaną przez Polaka”. Szczególnie wartościowa była część druga dzieła, wolna od „daleko idących hipotez” i dająca „po raz pierwszy w nauce syntetyczne opracowanie tematu”. Fakt ten miał zapewne wpływ na rychła nominację Konecznego najpierw na profesora nadzwyczajnego, a potem – w roku 1922 – na zwyczajnego oraz na powierzenie mu Katedry Historii Europy Wschodniej. Na wykładach, jakie prowadził, obok zagadnień stricte historycznych takich jak: Dzieje polszczenia się Litwy, Idea narodowa w Słowiańszczyźnie, Iwan III Srogi, czy Piotr Wielki, zwracają uwagę tematy zapowiadające rychły zwrot uczonego w stronę filozofii dziejów, a więc Przebieg wpływów bizantyjskich w Słowiańszczyźnie Wschodniej, czy Różnorodność cywilizacyjna w Słowiańszczyźnie. Prowadził też seminarium historyczne, poświęcone tym zagadnieniom, które jednak nie cieszyło się zbyt wielkim zainteresowaniem. Przewinęło się przez nie kilkanaście osób, wśród których był Henryk Łowmiański – później jeden z najwybitniejszych polskich historyków, specjalista od historii społecznej i gospodarczej.

W roku 1927 Koneczny przekroczył wiek emerytalny 65 lat; prawo prowadzenia wykładów przedłużono mu jeszcze na rok następny. W uzasadnieniu wniosku Rady Wydziału Humanistycznego do ministerstwa o prolongatę dla niego veniam legendi dziekan Jan Oko pisał: „Rozprawy prof. Feliksa Konecznego z zakresu dziejów Wschodu Europy wykazują gruntowną znajomość latopisów ruskich, wielką pomysłowość i śmiałość w stawianiu hipotez (...) dotychczasowa działalność prof. Konecznego wykazała, iż może on dalej, owocnie pracować na swym stanowisku”.

Przytoczone głosy i opinie stanowią najlepszą odpowiedź na pytanie, czy Koneczny był historykiem? Owszem był dobrym fachowcem, tyle, że badaczem kontrowersyjnym, nietuzinkowym, o zainteresowaniach znacznie wykraczających poza uprawianą profesję, na co zwracają uwagę liczni biografowie. A teraz czy był historiozofem? Niestety tak, i to jest podstawowy grzech, jakim zwykle obarczają go historycy.

Zadatki na historiozofa demonstrował już w szkole średniej, a jak czytamy w najnowszej biografii, jego „teorie historiozoficzne nie budziły zaufania i sympatii nauczycieli historii, stawiających mu słabe oceny z tego przedmiotu”. Dla historyka, bowiem liczą się fakty, historiozof natomiast o tyle liczy się z faktami, o ile służą wizji dziejów, jaką konstruuje. Niechęć dziejopisarstwa do filozoficznych spekulacji na tematy historyczne to spuścizna doby pozytywizmu, kiedy to nauki humanistyczne – w tym historię – usiłowano modyfikować na wzór przyrodoznawstwa. Krakowskie środowisko naukowe w drugiej połowie XIX wieku i pod tym względem zachowało swoją odrębność. Dość przypomnieć, że wielkie syntezy historyczne, które de facto układały się w określoną wizję dziejów zarówno minionych, jak i tych, które dopiero miały nadejść, były dziełem wielkich historyków – mistrzów Konecznego. Skłonności do filozofowania na tematy historyczne on się po prostu uczył – od Smolki, Bobrzyńskiego, a nawet od Tarnowskiego, który na wykładach i seminariach prezentował własne spojrzenie na dzieje literatury, której kontekst stanowiły losy narodu pod zaborami.

O skłonnościach Konecznego do filozoficznej spekulacji na tematy historyczne świadczy szereg wypowiedzi ludzi, którzy oceniali jego prace historyczne – recenzentów doktoratu, habilitacji i poszczególnych książek i artykułów. Świadczą o tym również wyznania samego autora. Jedno z nich odnosi się do Zakrzewskiego, z którego osobą wiązał pierwsze świadome kroki historiozofa. Wspomina o tym we wstępie do jednej ze swoich ostatnich książek zatytułowanej Prawa dziejowe (wydanie pośmiertne 1982): „Geneza moich dociekań o prawa dziejowe sięga jeszcze lat studenckich, kiedy to zagadnieniem praw historii 'straszyłem' tego ze swoich profesorów, któremu jedynemu zawdzięczam, że się czegoś nauczyłem. Ś.p. Wincenty Zakrzewski, którego pamięć godna jest wielkiej czci, nie był atoli wcale zachwycony tymi zamiłowaniami, a mniemał, że przeminą one i zatoną pośród ścisłych, specjalnych studiów zawodowych, od których nie stroniłem. Mistrzu jedyny! postąpiłem według prawidła: it et haec accipienda, et alia non omittenda”.

Koneczny nie uważał się za uczonego gabinetowego, angażował się w szereg inicjatyw, które znacznie wykraczały poza historyczną profesję. Macierz Polska, Towarzystwo Oświaty Ludowej, zainteresowania dziejami śląska i jego przyszłością, działalność w Klubie Słowiańskim, redakcja „Głosu Narodu” – wszystko to dowodzi, że uprawiał historiografię nie dla niej samej, lecz po to, aby – jak mawiał w dojrzałym wieku – wykroczyć poza historię, wznieść się na „wyższe piętro historii”, próbować zrozumieć mechanizmy historii, jej reguły i „prawa”; starać się odnaleźć w dziejach sens, a nie widzieć je tylko, jako prostą sekwencję mijających zdarzeń.

Wśród badaczy tej strony spuścizny uczonego panuje przekonanie, że autor już w końcu XIX wieku na własny użytek wypracował teorię historiozoficzną, której trzon stanowił pogląd o istnieniu wielu zwalczających się, różnorodnych cywilizacji. Po raz pierwszy pojawił się on we wstępie do I tomu Dziejów Rosji, czyli w jego pracy habilitacyjnej. Zainteresowania historiozoficzne dochodzą w pełni do głosu podczas pobytu w Wilnie. U początków jego wileńskiej profesury leży wszak dwutomowe dzieło Polskie Logos a Ethos (1922), którego historiozoficzny wymiar jest niewątpliwy. Mówiąc obrazowo, dzieje Polski zostały w nim rozpięte między: metafizyczną i fizyczną stronami rzeczywistości, myślą i czynem, celem i środkami, zamiarem i sposobami jego realizacji. Koneczny dokonuje tu swoistej apoteozy cywilizacji łacińskiej, a wraz z nią tego jej fragmentu, jakim jest kultura polska.

Jego praca na Uniwersytecie Wileńskim trwała stosunkowo krótko, zaledwie 10 lat. Okres ten wystarczył jednak, aby zorientowano się w jego upodobaniach. Po przejściu na emeryturę jesienią 1929 r. profesor  powrócił do Krakowa, do swego domu przy ul. św. Bronisławy 18, na Salwatorze. Ostatnie 20 lat życia w całości poświęcił problematyce filozoficzno-dziejowej i historiozoficznej. Do wybuchu II wojny światowej powstały, więc: O wielości cywilizacyj (1935) – dzieło, w którym przedstawił po raz pierwszy w całości własną teorię cywilizacji, święci w dziejach narodu polskiego (1937) oraz Kościół, jako polityczny wychowawca narodów (1938) – prace poświęcone problematyce religijnej z wyraźnym nachyleniem historiozoficznym, wreszcie Rozwój moralności (1938) – obszerną rozprawę z dziedziny etyki. We wstępie do dwutomowej pracy Prawa dziejowe, pisanej w tamtym okresie, autor zawarł taką refleksję: „Czyż to nie przeciwne rozsądkowi – zapytuję w listopadzie 1943 r. – żeby zaczynać nową książkę, nie wiedząc, gdzie wypadnie szukać noclegu na najbliższą noc, w ciągłej niepewności i o wodę, ogień i dach nad głową. W czasie, gdy dekalog zawieszono, a wszelką własność prywatną faktycznie zniesiono, kiedy w normy prawne stroi się samo tylko bezprawie? a rękopisy, przechodząc z kryjówki do kryjówki, mogą się znaleźć niespodziewanie gdzieś w takim miejscu, o którym sam autor nigdy się nie dowie?”

Cztery ostatnie lata życia poświęcił działalności publicystycznej, współpracując dla celów zarobkowych z „Tygodnikiem Warszawskim” i częstochowską „Niedzielą”. Z niezwykłym samozaparciem pracował też nad ostatecznym kształtem swej teorii, mającej wszelkie znamiona szeroko zakrojonej syntezy historiozoficznej. Ze względu na polityczną presję doby stalinowskiej wiedzieli o tym nieliczni. Jego prace po wielu latach zaczęły się sukcesywnie ukazywać w londyńskim Wydawnictwie im. Romana Dmowskiego. I tak w 1962 r. pojawił się angielski przekład O wielości cywilizacyj (ze wstępem Arnolda Toynbee'go), a potem Cywilizacja bizantyńska (1973), Cywilizacja żydowska (1974), O ład w historii (1977), Państwo i prawo w cywilizacji łacińskiej (1981) oraz Prawa dziejowe (1982). W dziełach tych autor, odszedłszy zdecydowanie od problematyki historycznej, zwrócił się w stronę zagadnień odnoszących się zarówno do filozofii dziejów, która jest filozoficzną refleksją nad historią ex post, jak i historiozofii, będącej próbą projekcji przyszłego biegu zdarzeń. Osią teorii Konecznego stało się pojęcie i zjawisko „cywilizacji”, w związku z tym bardziej zasadne jest mówienie o nim, jako o teoretyku cywilizacji, aniżeli o historiozofie.

Wracając do tytułowego pytania niniejszego artykułu, oddajmy głos jednemu z pierwszych biografów uczonego. Autor biogramu w Polskim Słowniku Biograficznym – Józef Mitkowski pisze: „działalność naukowa Konecznego raczej przebrzmiała w zakresie konkretno-historycznej tematyki, pozostawiła trwalszy ślad w zakresie szerokiej syntezy historyczno- socjologicznej”. Znacznie bardziej emocjonalny stosunek ma do niego niemiecki badacz – Anton Hilckman, profesor uniwersytetu w Moguncji. Nazywa on polskiego autora „jednym z geniuszów rodu ludzkiego” i „najwybitniejszym przedstawicielem historiozofii”. W jego teorii podkreśla zwłaszcza następujące wątki: po pierwsze – odrzucenie metody spekulacyjnej w filozofii dziejów, po drugie – wprowadzenie nowej definicji pojęcia „cywilizacja”, po trzecie – zwrócenie uwagi na równice między cywilizacjami oraz – po czwarte – stworzenie kryteriów umożliwiających porównywanie różnych odmian cywilizacji; po piąte wreszcie – przywiązanie do cywilizacji łacińskiej, uważanej przez Konecznego za jedną z najpełniejszych form życia zbiorowego. Uzupełnieniem tego syntetycznego ujęcia dorobku polskiego badacza niech będzie wypowiedź Andrzeja Walickiego, dla którego „teoria Konecznego jest polskim wkładem do nurtu refleksji historiozoficznej, podkreślającej typologiczną różnorodność cywilizacji i odrzucającej w związku z tym koncepcję uniwersalnego postępu”.

Tak pisano o Konecznym w latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych. Recepcja jego dorobku była jednak szczątkowa i fragmentaryczna. Interesował się nim socjolog, zauważył go politolog, polonista dostrzegł jego pasje teatralne. Ponowny wzrost zainteresowania jego dorobkiem datuje się od początku lat dziewięćdziesiątych i trwa nieprzerwanie przez ostatnią dekadę. Ponowna, choć spóźniona o sześćdziesiąt lat recepcja jego pism zaowocowała również szeregiem prac, wystąpień konferencyjnych i artykułów, w których powraca także pytanie o status naukowy Konecznego – historyka czy historiozofa – z czego wnoszę, że pytanie tytułowe niniejszego tekstu nie jest bezzasadne. Powróćmy więc po raz wtóry do tego pytania, nie po to, aby coś rozstrzygać, ale dla uporządkowania wiedzy o tym oryginalnym i ciekawym myślicielu.

U schyłku XX wieku historycy wspominają kryzys dziejopisarstwa sprzed stu lat oraz spory, jakie toczono wówczas w Polsce o „kształt historii” – z jednej strony modelowanej na wzór nauk przyrodniczych, z drugiej – usiłującej zachować własną tożsamość. W sporze tym chodziło wszak o „modernizację naszej historiografii”, w której żywy udział wziął również Koneczny Według zmarłego niedawno Andrzeja Feliksa Grabskiego „przeprowadzenie zasadniczej reformy historiografii uznał Koneczny za swoje naczelne, główne powołanie intelektualne”. Nie był oczywiście ani pierwszym, ani jedynym historykiem, ponieważ modernizacja polskiego dziejopisarstwa rozpoczęła się już wcześniej, a on sam przynależał do drugiej fazy tego procesu. W wydaniu Konecznego proces unowocześnienia polskiej historiografii miał rozmaite aspekty. Po pierwsze – chodziło mu o uwolnienie się od wpływów dominującego w owym czasie dziejopisarstwa niemieckiego (nota bene autor uczestniczył w głośnym wówczas sporze o Lamprechta); po wtóre – postulował odejście od czystej faktografii oraz indywidualistycznego historyzmu i zastąpienie ich syntetycznym oglądem zdarzeń; po trzecie wreszcie – dążył „do przesunięcia zainteresowania nauki historycznej z politycznej sfery dziejów na cywilizacyjną” oraz do „uznania cywilizacji za naczelny podmiot dziejów” (Grabski). I choć w realiach II Rzeczypospolitej nie udało mu się zrealizować trzeciego z postulatów, jako historyk jest dziś zaliczany do grona nowatorów dziejopisarstwa również w skali europejskiej.

Jako historyk Koneczny opracował własny model dziejów powszechnych. Janusz Goćkowski nazywa go teoretycznym i odróżnia od ideologicznego modelu historii. Pierwszy, służąc celom poznawczym, jest modelem otwartym, pozwalającym na jego uzupełnienia i modyfikacje, a przede wszystkim na weryfikację zawartych w nim pomysłów. Drugi jest modelem zamkniętym, niepoddającym się dyskusji, ponieważ służy określonym celom: politycznym, społecznym, religijnym etc. Koneczny wielokrotnie podkreślał, że „chciałby mieć następców”, chciał, aby go poprawiano, korygowano i rozwijano jego koncepcje. Z czego płynie wniosek, że jako historyk miał naturę badacza, a nie doktrynera, a w związku z tym trudno było – i chyba nadal będzie – zrobić z niego ideologa, patrona którejś z wersji współczesnego prawicowego myślenia.

Czy to znaczy, że zrehabilitowano go jako historyka? Nie do końca. W dalszym ciągu zwraca się uwagę na jego niekonsekwencje, uproszczenia, arbitralność sądów i nieliczenie się z faktami i źródłami, idiosynkrazje i uprzedzenia (Małgorzata Dąbrowska). Nie zawsze też Koneczny liczył się z ustaleniami historiografii swoich czasów, niektóre z nich przemilczał, posługiwał się schematami, a w zależności od potrzeb zmieniał metodę z aposteriorycznej (indukcyjnej – jak ją nazywał) na aprioryczną – dedukcyjną (Maciej Salamon). Jednak nawet surowi krytycy nie odmawiają jego pracom szerokiego tła dziejowego, osobistego piętna, jakie odciskał na swoich książkach, prowokując innych autorów, pobudzając do myślenia i rewizji rozmaitych stereotypów, które w naukach historycznych zawsze odgrywały i odgrywają pewną rolę.

Podobnie jak przed ćwierćwieczem tak i teraz Koneczny jest wyżej ceniony jako historiozof i teoretyk cywilizacji. Pod koniec XX wieku jego komentatorzy nie mają już wątpliwości, że zostawił po sobie jedną z bardziej oryginalnych konstrukcji myślowych, która jest nowoczesna, atrakcyjna i – co nie mniej ważne – potrafi sprostać tzw. zagranicznej konkurencji. Ponieważ sama teoria będzie jeszcze szczegółowo rozważana, w tym miejscu chcę zwrócić uwagę na kilka współczesnych ocen tej strony jego naukowej działalności. Uznanie przez Konecznego cywilizacji za podmiot historii było krokiem, jaki historyk uczynił w stronę filozofii dziejów i historiozofii. I choć zagadnienie to interesowało kilku innych polskich badaczy (Erazma Majewskiego, Antoniego Szelągowskiego), to Koneczny „był spośród współczesnych mu historyków polskich jedynym, który pokusił się o zbudowanie całościowej teorii cywilizacji”, uznał cywilizacje za jedyne „realności” godne uwagi historyka – w jego przekonaniu „właściwy rdzeń dziejów powszechnych”. Cywilizacja, jako największy podmiot historii, a zarazem najciekawszy od strony badawczej przedmiot dziejopisarstwa domagała się spójnej teorii, pokazującej jak powstaje, jak się rozwija, jakim podlega regułom i ograniczeniom, jak dbać o jej przetrwanie? etc. W związku z tym w skład tej konstrukcji weszły zagadnienia: czasu, praw dziejowych, kwestie społeczne, gospodarcze, etyczne i religijne – wszystko co miało wpływ na taki lub inny kształt „metody ustroju życia zbiorowego” – bo w takich kategoriach definiował Koneczny cywilizację.

Współcześni badacze tego zagadnienia, kiedy mówią o polskim wkładzie do nauki o cywilizacjach, wymieniają przede wszystkim Konecznego, którego lokują między Oswaldem Spenglerem a Arnoldem Toynbee'm, wskazując na odrębność i niezależność jego pomysłów (Andrzej Piskozub). Jednakowoż wśród znawców tej problematyki omawiana teoria nie jest przyjmowana bezkrytycznie. Są w niej wątki, które dzisiaj mogą drażnić i odpychać, ale są też i takie, które mogą inspirować i pociągać. Skąd się to bierze? Otóż źródłem tej niejednoznacznej oceny omawianej teorii jest pewna niejednoznaczność samego badacza. Punktem wyjścia rozważań Konecznego jest bowiem wielość cywilizacji, zakładająca jednakowe traktowanie tych wielkich organizmów społecznych; wielość, która wcale nie wyklucza ich wartościowania. Jednakowoż ów cywilizacyjny pluralizm z biegiem czasu ustępuje miejsca preferencji jednej wybranej cywilizacji – łacińskiej, do której autor  żywi szczególny sentyment i nie dopuszcza myśli, aby w Polsce można ją było zastąpić innym rodzajem zrzeszenia. W czasach, kiedy autor budował zręby swej teorii, można było tak sądzić – świat wydawał się mniejszy, a inne cywilizacje nie przedstawiały większego zagrożenia dla tych urządzeń życia zbiorowego, jakie wymyślił Zachód. Dziś jest inaczej; na niektórych polach cywilizacja zachodnia wchodzi w konflikt z innymi cywilizacjami – zwłaszcza zbudowanymi w oparciu o pierwiastek religijny – mam na myśli hinduizm i islam. Ponadto wraz ze zniesieniem łaciny jako języka sakralnego w Kościele katolickim „cywilizacja łacińska” przestaje być kategorią opisową żywego organizmu, staje się pojęciem historycznym. Mimo tych mankamentów idee, które głosił Koneczny, w dalszym ciągu są atrakcyjne, skoro zestawia się je z pomysłami Samuel Huntingtona, wskazując na podejrzaną zbieżność pomysłów obu autorów: dawnego i współczesnego.

Na początku lat osiemdziesiątych A. Walicki pisał o wkładzie Konecznego do nurtu refleksji historiozoficznej przeciwstawiającej się ustrojowej jednorodności i zadekretowanemu progresywizmowi. Presja obu tych idei była na tyle silna, że nie mówiło się o cywilizacjach, lecz o zwalczających się wrogich obozach politycznych. Na takim tle pomysły Konecznego zyskiwały dodatkowo na znaczeniu. Można by rzec – były przykładem myślenia alternatywnego wobec powszechnie obowiązującej doktryny.

U progu XXI stulecia, w rzeczywistości polityczno-społecznej naszej części świata dokonały się zasadnicze zmiany. Doszła do głosu cywilizacyjna różnorodność, zapomniano o uniwersalnym wymiarze idei postępu. W ten sposób dokonała się – po latach – weryfikacja pomysłów autora, które powinny zająć miejsce w panteonie teorii prawdziwie albo trafnie wyjaśniających mechanizmy życia wielkich społeczności ludzkich, jakimi są cywilizacje. Jej historyczny wymiar jest oczywisty i wreszcie powinna stać się przedmiotem uniwersyteckiego wykładu.

Tymczasem dzieje się inaczej. Oto bowiem pojawiło się pojęcie i zjawisko „globalizmu”, które zaczyna obrastać ideologią całości do złudzenia przypominającą totalizm (od łac. totus – czyli cały, wszystek). W globalizmie również nie ma miejsca na różnorodność i wielość, a świat ponownie zmierza ku jakiemuś nieokreślonemu optimum – pieniądza, technologii, gospodarki, stosunków międzyludzkich?... Globalizm forsowany przez rządy krajów wysoko rozwiniętych, kręgi międzynarodowej finansjery oraz – zawsze będące na ich usługach – media. Ideologia globalizmu spotyka się z cichą aprobatą uczonych różnych specjalności oraz głośnymi protestami młodzieży z różnych stron świata. Zadziwiające, że przeciw globalizmowi występuje prawie jednocześnie młodzież Stanów Zjednoczonych i Czech! Mało kto natomiast próbuje się poważnie zastanowić nad tym nowym idolem i podjąć próbę jego opisu i zrozumienia. W tej sytuacji teoria Konecznego zyskuje dodatkowy walor, ponieważ głosi ona pluralizm form życia zbiorowego i jego urządzeń, daje pierwszeństwo części przed całością i przestrzega przed próbami tzw. ostatecznych rozwiązań rozmaitych trudnych spraw tego świata.

Z perspektywy czasu, jaki mija od pojawienia się teorii „wielości cywilizacji”, widać wyraźnie, że jest to koncepcja nie tylko odnosząca się do zdarzeń minionych, lecz otwarta również na sprawy nowe. Jej twórca – historyk, filozof dziejów, teoretyk cywilizacji jest więc równocześnie historiozofem.

 

Najnowsze artykuły