Artykuł
Naród, tradycja i postęp cywilizacyjny
Tekst opublikowany pod pseudonimem G. Topór

[w:] Tadeusz Grużewski, Polska i Rosja: wybór pism, Kraków 2013, s. 283-312.

 

Na czym polega wartość polityczna narodu, jakie są warunki jego zdrowia i wzrostu oraz potęgi na zewnątrz? Na jakich zasadach oprzeć ocenę różnych objawów życia zbiorowego i jakie stąd wysnuć wskazówki w najdonioślejszej z kwestii praktycznych: co należy rozwijać i pielęgnować, a co tłumić i tępić? Pytania powyższe w tej lub innej formie muszą oblegać umysł patrioty Polaka, który troski podźwignięcia z upadku ojczyzny nie składa na łaskę szczęśliwego losu, ale sam chce dzieło to własnymi budować rękoma.

Nie chodzi tutaj o zamknięty i skończony systemat socjologiczny lub historiozoficzny, ale o zdobycie wytycznych linii, które by choć w pewnym ograniczonym stopniu pozwalały nam rozumieć wartość naszych czynów zbiorowych i rozpowszechnionych opinii, które by nam wskazywały, czy na obranej drodze jako naród idziemy naprzód, czy też się cofamy.

Od rozbiorów i upadku państwa wzrok nasz zwracaliśmy prawie wyłącznie na zewnątrz. Jedni mówili, że potęgi trzech państw rozbiorczych nigdy nie złamiemy, że trzeba przestać bić głową w mur, że ratować egzystencję narodową należy jedynie na drodze porozumienia i zgodnego współżycia z rządami zaborczymi. Na przeciwnym biegunie stali ci, co nie zwątpili o niepodległości, co gotowi byli walczyć za ojczyznę i ponosić ofiary, ale odzyskanie jej pojmowali w sposób zbyt prosty, formalny; dla nich odrodzenie narodu sprowadzało się do zewnętrznego aktu wypędzenia najeźdźcy. W pogoni za sprzymierzeńcem czy protektorem, który by podjął trudną walkę z trzema rządami i rozbił nasze więzy, myśl polska kolejno zatrzymywała się na różnych zewnętrznych, rzeczywistych albo nawet fikcyjnych potęgach, które miały wrogów naszych pokonać i nam wolność przywrócić. Jedni wierzyli w rewolucję powszechną, inni we Francję przy wszelkich formach rządu; po jej pogromie wielu zaczęło opierać swe nadzieje na socjalnej demokracji niemieckiej, nie brak
i takich, którzy kazali wierzyć w jakieś nieokreślone pokojowe zwycięstwo zasad słuszności, sprawiedliwości… Zarówno ci, co z niepodległości zrezygnowali, jak i ci, co
w nią gorąco wierzyli, brali ją tylko z punktu widzenia stosunku do wrogów naszych i innych sił zewnętrznych: pierwsi uważali, że wrogów tych ani my, ani nikt inny nie pokona, drudzy mocno w to wierzyli. Spod uwagi usuwał się atoli moment ważny, może najważniejszy – odrodzenie samego narodu. Jeżeli sąsiedzi tak łatwo zdołali rozebrać Polskę, to dlatego, że uprzedni nieład i zanik idei państwowej rozbroiły ją i wydały na łup zaborcom, między którymi znalazł się dawniejszy hołdownik. Z nieubłaganą logiką wynika stąd wniosek, że główną przyczynę swego upadku nosiła w ostatnich dwóch wiekach Polska w sobie samej, że źródło upadku leżało w niedomaganiach zewnętrznych, że zatem odrodzenie jej to nie tylko uwolnienie się od wroga zewnętrznego, ale przede wszystkim głębokie przeobrażenie wewnętrzne. Historia wskazuje, że tylko wskutek takich przeobrażeń narody, będące przez czas długi w stanie historycznego letargu, wracają na widownię i snują dalszą nić przerwanych dziejów.

Na czym polega wartość i siła narodu? Przeciętny przedstawiciel inteligencji europejskiej, wykarmionej na uwielbianiu nauki i techniki, widzący w nich istotę postępu, nie zawahałby się ani na chwilę z odpowiedzią: wartość i siła polega na ilości zdobytej wiedzy i na jej rozpowszechnieniu; o oświatę starać się trzeba, a wszystko inne będzie przydane. Pogląd ten tkwi implicite we wszelkich koncepcjach społecznych liberalizmu europejskiego, szerokie koła opinii uważają go niemal za prawdę oczywistą, której nie trzeba dowodzić, której ogólne przyjęcie jest chlubą naszego czasu. Buckle[1] ujął tylko świadomie pogląd ten i nadał mu znaczenie uniwersalnej formuły dziejów. Na niwie naszej koncepcje liberalnej socjologii przyjmują się niezwykle łatwo, nie dziw tedy, że nasz zasłużony historyk nawet widzi główną przyczynę upadku naszego państwa w braku oświaty. „Napomykaliśmy niejednokrotnie, jak gęsta chmura ciemnoty wisiała nad narodem polskim w połowie XVIII wieku. Ważąc wszelkie czynniki rozkładowe przyszliśmy do przekonania, że ta ciemnota była pierwszą i główną przyczyną upadku dawnej Rzeczypospolitej”.

Czyż wszakże wiedza jest w rzeczy samej jedyną dźwignią cywilizacji? Jak daleko wzrok nasz sięga w przeszłość historyczną, spostrzegamy upadek jednych państw i cywilizacji, zarówno jak i powstawanie oraz wzrost innych. Jeżeli wiedza i tylko wiedza ma stanowić o losach społeczeństwa, to jakże wyjaśnić zjawisko zgonu historycznego, który prędzej czy później stawał się udziałem każdej cywilizacji i który kiedyś niezawodnie położy kres i współczesnym narodom, stojącym na czele naszej? Wiedza wciąż się gromadzi, więc postęp powinien być nieprzerwany, powinien stanowić ruch po linii wciąż wstępującej. Tymczasem całe dzieje przeczą temu i niezależnie od tych lub innych doktryn, mamy mniej lub więcej jasne poczucie, że wszystkie państwa i wszystkie cywilizacje przeminą kiedyś i ustąpią miejsca następcom: dumny Anglik w największym rozkwicie swojego państwa bodaj nie wątpi, że kiedyś turysta z dalekich ziem zwiedzać będzie brzegi Tamizy, gdzie ongi wznosiła się stolica wielkiego państwa…

Dalej, posiadamy pewne, jakkolwiek niezbyt jasne pojęcie młodości i starości dziejowej, które nie ma nic wspólnego z oświatą w pierwszym, a z ciemnotą w drugim wypadku. Raczej przeciwnie – zgrzybiałe państwa jak i całe cywilizacje posiadają „wiedzy” znacznie więcej niż ludy młode, ale nie są już w stanie zrobić z niej twórczego użytku.

Wiedza bez wątpienia jest olbrzymią siłą, ale jest ona w stosunku do człowieka siłą raczej bierną niż czynną; w jego ręku staje się ona maszyną tysiąckrotnie powiększającą jego siły fizyczne, zaklęciem oddającym na usługi jego siły przyrody, latarnią oświetlającą drogi do tych lub innych celów – we wszelkich atoli wypadkach człowiek ostatecznie decyduje, do jakich celów każe jej służyć. Wiedza sama przez się nie była i nigdy nie będzie kierowniczką życia.

Motorami popychającymi do czynów jednostki, a w stopniu nierównie większym całe zbiorowiska ludzkie, są czynniki moralne; one też decydują o sile narodów. „Wiedza i nauka to broń, a my duchem, który nią włada” – mówi Krasiński[2]. Oręż ten po wszystkie czasy odgrywał olbrzymią, decydującą niemal rolę w pokojowych i zbrojnych zapasach, ale też po wszystkie czasy, a zwłaszcza
w ostatnich wiekach narody stojące na niższym stopniu oświaty, lecz żywotne, posiadające znaczny zasób sił moralnych, woli i chęci życia, zapału do pracy, skoro tylko spostrzegały, czego im brakuje, nie szczędziły trudów, żeby posiąść wyższą wiedzę oraz technikę i połączywszy ją ze swymi przymiotami moralnymi, zwyciężały swych mistrzów. Zrobili to przed laty dwustu Rosjanie i robią
w
oczach naszych Japończycy.

Tworzenie i wzbogacanie, a nawet przyswajanie wiedzy, zwłaszcza przyswajanie gruntowne, jest także pewnego rodzaju czynem i tym samym wymaga tych zasadniczych właściwości, od których zależy wszelka praca, wszelki twórczy czyn. Zbiorowisko ludzkie, które zalet tych się wyzbędzie, nie tylko wiedzy nie posunie, nie tylko nie zrobi z przekazanych zdobyczy żadnego rozumnego użytku, ale z biegiem czasu zdoła nawet roztrwonić skarby zdobyte, pozostawić odłogiem uprawne niwy nauki i nawet techniki. „Łatwiej zachęcić prawe serca do szukania wiedzy – mówi Szczepanowski[3] – aniżeli znikczemniałej cywilizacji dodać szlachetności i energii”. „Gorące serce to gleba urodzajna dla wszelkiego nasienia, a także nasienia wiedzy i sztuki. Bo tylko w gorącym sercu znajdą się niezepsute instynkty, gorące chęci, gorące pragnienia i zamiłowania. A już Jean Paul[4] powiedział: Tylko głód przetrawia, tylko miłość zapładnia”.

Każda stronica dziejów dowodzi tej prawdy, stwierdza ją też przed naszymi oczyma tryumf Japonii. Ale i tu widać jak przejęcie się fałszywymi a płytkimi doktrynami wytwarza pewien daltonizm, który nie pozwala dostrzec istoty faktów politycznych i nadaje im wręcz przeciwne znaczenie. Japończycy – mówi tłum pseudointeligentny – przyswoili sobie cywilizację europejską i nią biją ciemny, barbarzyński carat. Raz jeszcze okazała się potęga wiedzy!

Nie ulega wątpliwości, że dzisiejsi bohaterowie powodzenie swe zawdzięczają technice europejskiej, którą zdołali doskonale opanować. Pozostaje wszakże pytanie dalsze a zasadnicze, dlaczego tyle ludów, obznajmionych od dawna z tymi samymi środkami, nie umiało ich zużytkować, dlaczego np. Rosjanie, mający możność czerpania z tej skarbnicy przynajmniej przez dwieście lat, wykazali tak rażące braki. Skąd czerpali synowie kraju wschodzącego słońca podnietę, siłę i wytrwałość do tej wielkiej pracy, jakiej wymagało bez wątpienia zreformowanie kraju
i zaopatrzenie go w zdobycze naukowe i techniczne Zachodu?

Japończycy wykonali tę pracę w niespełna lat trzydzieści i przed całym światem złożyli egzamin, dowodząc zarazem, że potrzebne umiejętności przyswoili sobie gruntownie. W zarozumiałości swej i jednostronności mówimy, że przyjęli oni „cywilizację” europejską. Czyż sama krótkość okresu, wynoszącego jedno tylko pokolenie, nie dowodzi najlepiej, że istotnych cech „cywilizacji” nie potrzebowali Japończycy zdobywać, że odziedziczyli je gotowe, jako spuściznę po wiekach ubiegłych, że tylko tym sposobem wyjaśnić można tak niesłychanie szybki postęp? Naukę i technikę przyjęli Japończycy z Europy i Ameryki, ale w rozmaitych stadiach rozwojowych, jakim podlegał naród, organicznie wyrósł ten systemat uczuć, kultu, ideałów, upodobań i instynktów, który stanowi niewidomą spójnię państwa i społeczeństwa i który jest niezbędnym podłożem nauki, sztuki, literatury… Próba przeniesienia na ten grunt „cywilizacji” udała się, bo po ubiegłych wiekach historii odziedziczył Japończyk systemat moralny pod wielu względami zbliżony do europejskiego. Właściwie zaś jest on świeższym i nie tak zużytym jak współczesny europejski, nie jest jak tamten rozłożony przez kult pieniądza i etykę handlową. Jest on w każdym razie zbliżony do systematu moralnego narodów zachodnich, nie tyle do współczesnego, ile do tego, jaki panował przed paru wiekami. Bez przesady można utrzymywać, że wiele naszych pojęć i uczuć związanych z rycerską przeszłością łatwiej trafia do umysłu Japończyka niż Rosjanina, choćby nawet uganiającego się za „ostatnim słowem nauki” europejskiej.

Autor japoński, zapoznający Europę z kodeksem etycznym samurajów Bushido, mówi, że główną pobudką, która pędziła tłumy młodzieży japońskiej do źródeł wiedzy, była duma narodowa, świadomość, że w ten tylko sposób można było dla ojczyzny zdobyć siłę i oszczędzić jej poniewierki ze strony narodów „cywilizowanych”. Mamy tedy jedną ze sprężyn postępu, której do Japonii nikt nie potrzebował przenosić z Europy, którą niełatwo byłoby w ogóle przenieść, która zrodziła się tam na gruncie narodowego i rycerskiego kodeksu samurajów.

Nie zamykajmy uporczywie oczu na niewątpliwe fakty, a zmuszeni będziemy uznać, że przeważną część sprawności w akcji wojennej zawdzięczają Japończycy przymiotom moralnym: jeżeli współczesny, skomplikowany aparat wojenny ma działać prawidłowo, trzeba, ażeby liczne składowe kółka ogromnej maszyny miały sumiennych i oddanych sprawie kierowników; w ten sposób przeklęta dokładność, w której generał Dragomirow[5] widzi najgroźniejszą siłę Japończyków, znajduje wyjaśnienie także w dziedzinie moralnej.

Czynniki moralne stanowią o czynach zarówno jednostek jak i zbiorowisk ludzkich: one to rozkazują nie tylko sile mięśniowej, ale i pracy mózgów, im też przypada rola najważniejszej dźwigni rozwoju narodów i ich losów.

„Jak największa obfitość pomysłów – mówi prezydent Roosevelt[6] – i największa doskonałość uzbrojenia, nie zrobią żołnierza z tchórza, tak samo żadna oświata umysłowa i żadna siła cielesna nie uczynią narodu wielkim, jeżeli mu zbraknie zasadniczych przymiotów uczciwości i czystości moralnej. Po śmierci Aleksandra Wielkiego[7] cały ówczesny świat cywilizowany był podzielony między monarchie greckie, rządzone przez jego towarzyszy i następców. Ten świat grecki był świetny i bogaty. Obejmował on wojskowe monarchie i ogromne miasta handlowe pod rządem republikańskim, które osiągnęły najwyższy stopień rozwoju handlowego i przemysłowego. Sztuka kwitła wspaniale, nauka posuwała się jak nigdy przedtem. Było wiele akademii dla literatów, było wielu mówców, wielu filozofów. Kupcy i przemysłowcy bogacili się szybko i przez długi przeciąg czasu żołnierze greccy zachowali swą przewagę  i wysoką opinię, którą pozyskali byli pod potężnym zdobywcą Wschodu. Ale serce narodu było nieuleczalnie skrzywione, fałszywe, znikczemniałe. Prawie każdy mąż stanu miał swą cenę, prawie każdy żołnierz był najemnikiem, który za wystarczającą namową zdradziłby każdą sprawę. Zepsucie moralne toczyło cały gmach społeczny, aż po upływie mało co więcej niż stulecia od śmierci Aleksandra pozostawione przezeń państwo stało się pustą, błyszczącą skorupą, która rozleciała się jak domek z kart pod uderzeniem Rzymian: gdyż Rzymianie przy wszystkich swych wadach, byli wtedy w pełni rasą męską – rasą silnego, męskiego charakteru”. W ostatecznej instancji o wartości, sile i losach narodów decydują ich przymioty moralne, szkołą zaś ostatnich jest samo życie zbiorowe. Można powiedzieć, że na wartość narodu składają się przymioty osobiste jego synów, ale będzie to tylko połowa prawdy. Naród nie tylko przyjmuje jednostki takimi, jakie dała mu je rasa, ale wychowuje je w szeregu pokoleń. Każdy uznaje mniej lub więcej wpływ wychowania, a czymże jest nasze wychowanie szkolne, które trwa krótki tylko okres życia i ma ograniczony zakres oddziaływania, w porównaniu z tą szkołą, w której od kolebki do grobu kształcą się jedno po drugim całe pokolenia, z tą szkołą, która się nazywa kulturą narodową. Tam złożone są całe zasoby zasad moralnych, którymi żyje dane społeczeństwo, jego ideały, przykłady do naśladowania, przedmioty kultu, zwyczaje itd. Otóż w znacznej mierze jednostka tej lub innej rasy podlega temu asymilującemu wpływowi i niezależnie od swych właściwości biologicznych przejmuje przymioty i wady otoczenia. Ocena społeczeństwa nie tylko musi objąć ten czynnik zbiorowy, kształtujący duszę jednostki, ale powinna w nim widzieć główny przedmiot.

 

 

II

 

Powstawanie i wzrost narodu to w życiu rodu ludzkiego jedna z najważniejszych dróg, wiodących bezkształtne, surowe masy ku wyższym szczeblom samowiedzy zbiorowej, ku określonemu, mniej lub więcej obszernemu całokształtowi dóbr kulturalnych, które naród w swym pochodzie dziejowym urzeczywistnia. Założenie państwa, zespolenie luźnych szczepów – to wytknięcie drogi historycznej, to założenie fundamentów pod jeden z gmachów cywilizacyjnej twórczości, to wielki akt, który nie darmo podania wszystkich narodów zdobią cudnymi czarami poezji, stawiając bogów lub półbogów u kolebki dziejowej. Jak wody spływają do morza nie chaotycznie, lecz tworzą określone koryta rzek, tak cywilizacja ludzka płynie wyżłobionymi przez historię idealnymi łożyskami, a takim łożyskiem są dzieje każdego wielkiego narodu. Tędy ze zmniejszonym tarciem wewnętrznym, ze zwiększoną zdolnością współdziałania, z siłą nabytego przez wieki pędu posuwa się zbiorowa energia ludzka, znajdując w jedności narodowej potężne środki do zdobywania i przechowywania skarbów kultury, a w zharmonizowaniu ducha zbiorowego zwiększoną zdolność do osiągania dalszych zdobyczy.

Stosując do różnych dziedzin twórczości zbyt jednostronnie miarę indywidualistyczną, zapominamy nieraz o tym fundamentalnego znaczenia fakcie, że chociaż odkrycia, wynalazki, dzieła sztuki itd. robią jednostki, to jednak robią je nie bezpośrednio, lecz na podłożu zbiorowym. Zupełnie dowolną i nic niemającą wspólnego z faktami historii jest dość rozpowszechniona koncepcja, według której przeciwstawia się zdobycze kultury, tj. sztuki, literatury, nauki itd., właściwej historii społeczno-poli­tycznej, dziejom państw i walkom między nimi. W całej dotychczasowej historii mamy do czynienia z faktem, że wszystkie dziedziny życia są mniej lub więcej ściśle związane w obrębie jednego typu cywilizacyjnego, że wszelka kultura dotychczas przynajmniej płynęła zawsze łożyskiem narodowym, że zatem każdy wielki naród staje się jedną z pracowni ducha ludzkiego.

Jest to twór żywy, musi więc podlegać prawu wszelkiego życia, musi kiedyś ustąpić miejsca innym na scenie dziejowej. Jedynym jego tytułem do sławy i pamięci w dziejach jest bogata spuścizna dziejowa: następcy pytają, czym był, co stworzył, co pozostawił. Kiedy z dość znacznego historycznego oddalenia patrzymy na szereg wielkich narodów – na Rzymian, Greków lub choćby na Arabów – zaraz spostrzegamy, że tylko tą miarą narody zawsze oceniano i że następcy nasi nie inaczej oceniać je będą. Przeminą wieki i ludzie pytać będą, co zdziałał naród niemiecki. Czyż ktokolwiek z nas może wątpić, że w wywodach przyszłego historyka ucisk w Poznańskiem przejdzie niemal niedostrzeżony, jeżeli ogólna suma dziejowego życia niemieckiego i jego twórczości okaże się wielką? Il faut casser les oeufs pour avoir une omelette[8] – tak patrzy na ubiegłe dzieje każdy historyk, nie wyłączając rzecz prosta i naszych.

Imponujący zaiste widok stanowi dziejowy pochód wielkiego narodu: warunki życia każdej epoki są tak odrębne, że zdawałoby się, człowiek czuć się powinien tylko synem swojego czasu, że uczuciowy związek między wiekami jest niemożliwy. Jakaż nić łączyć może nas, dziedziców wszystkich cudów współczesnej techniki, wszystkich skarbów obecnej wiedzy, z naiwnymi, nieokrzesanymi barbarzyńcami z czasów Jagiełły? Czyż nie powinien być nam bliższym każdy współczesny cudzoziemiec, znajdujący się na tym samym stopniu umysłowym? Jak przerzucić most pokrewieństwa duchowego między synem i wielbicielem okresu pary, elektryczności, a tylu minionymi pokoleniami, które sztukę czytania i pisania uważały za rzadką i wysoką umiejętność?

Niełatwo byłoby w sposób racjonalistyczny odpowiedzieć dość przekonywająco na powyższe pytania, ale byłoby to zbytecznym. Sofiście greckiemu, dowodzącemu niemożliwości ruchu, odpowiedział ktoś w ten sposób, że wstał i zaczął chodzić… Uczucie, o jakim mowa, istnieje
u wszystkich narodów, stanowiąc idealną nić, łączącą dzisiejsze pokolenia z najdawniejszymi – węzłami nie tylko sympatii, ale i pietyzmu. I niewątpliwie w uczuciu tym tkwi wysoki idealizm: ten związek duchowy, który wyraża się w poczuciu wspólności narodowej, panuje tutaj nad ogromnymi różnicami w warunkach materialnych różnych epok, panuje nawet nad większymi jeszcze różnicami w stanie umysłowym i w całym trybie życia. Każde dziecko niemieckie lub francuskie wie, że Karol Wielki[9] nie mógł się nauczyć pisać, a jednak, jeżeli nie dla umysłu jego, to dla uczucia postać wielkiego władcy jest czymś bez porównania większym od wszystkich ludzi współczesnych.

Jakkolwiek narodowość powstaje przeważnie na podłożu właściwości rasowych i warunków geograficznych, sama jednak w swej dojrzałej postaci wznosi się ponad jedne i drugie. Nie wchodzi ona do historii, lecz jest jej wytworem: w każdym okresie zbiorowego życia, wspólnych walk i wysiłków, wspólnych radości i cierpień, wspólnych nadziei i zawodów powstają nowe, bezwiedne najczęściej węzły między współobywatelami kraju i zacieśniają się stare. Te nawet, które w zmieniających się warunkach życia tracą dawniejszą podstawę, nie nikną bez śladu: i one wzbogacają ogólną skarbnicę wspomnień, i one wzmacniają poczucie wspólności, tę spójnię moralną, stanowiącą idealną podstawę narodowego bytu. Ponieważ zaś historia dwóch narodów nigdy nie przebiega jednakowymi kolejami, przeto sam charakter uczucia narodowego nie jest identyczny, lecz tu i tam przedstawia szereg różnic i mniej więcej subtelnych odcieni, które nie uchodzą uwagi polityka, ani artysty psychologa. Pewnym jest wszakże, iż moc wewnętrzna samego narodu odpowiada stopniowi jego samopoczucia, jego patriotyzmu, że niezależnie od rozmaitości jego etapów rozwojowych, niezależnie od tej albo innej drogi dziejowej, moc ta zależy od ilości i rozległości węzłów odziedziczonych z przeszłości, że uczucia narodowe krzepiły te wielkie chwile, w których miliony jednoczyły się we wspólnym dążeniu, że najcenniejsze perły tradycji stanowiły dla wszystkich wielkich narodów momenty wspólnej walki o zagrożone najwyższe dobra moralne.

Poczuciu silnej samoistności narodowej i głębokiej spójni moralnej wewnątrz odpowiadać musi na zewnątrz nie mniej silne poczucie odrębności od innych ludów – stąd płynie owa duma narodowa, która po wszystkie czasy stanowiła znamienny rys wielkich narodów, a która jest naturalnym wynikiem i niezbędnym warunkiem każdego wyraźnego indywidualizmu zbiorowego. Zarówno analiza psychologiczna, jak liczne przykłady historii dowodzą, że bez poczucia godności i dumy uczucie narodowe jest czymś niekompletnym, niedokładnym, czymś niższym, wahającym się między właściwym uczuciem narodowym, a instynktem plemiennym. Rzecz prosta, szlachetna duma narodowa, ta potężna dźwignia wielkich czynów i wielkich poświęceń, nic nie ma wspólnego z krzykliwym szowinizmem, tak jak samochwalstwo i płytka zarozumiałość nic nie ma wspólnego z poczuciem godności osobistej.

W każdym dojrzałym uczuciu narodowym tkwi silny pierwiastek konserwatywny. Jest on najzupełniej zrozumiały, skoro zważymy, że narodowość sama jest rezultatem ubiegłych dziejów, że ostatnie urobiły nie tylko charakter jednostki, ale i całą sieć węzłów łączących ją z rodakami, że można być osobiście człowiekiem pewnej rasy lub plemienia, ale nie można być osobiście Anglikiem, Francuzem lub Polakiem. Tu wspólność utworzyła przeszłość i komu droga jest pierwsza, ten w pewnej przynajmniej mierze musi uszanować drugą.

Dla wielu osób wyraz „konserwatywny” łączy się z wyobrażeniem nieruchomości, skostnienia, niezdolności do dalszego rozwoju. Tak jak gdyby najpierwszym warunkiem twórczości w jakimkolwiek zakresie było zerwanie naturalnej nici, łączącej kolejne prace i wysiłki pokoleń! Czy więcej wartości kulturalnych stworzyła i stwarza konserwatywna Anglia, czy te barbarzyńskie narody, a właściwie półnarody, które tradycji nie mają i nawet w polityce zdobyły się tylko na stronnictwa mniej lub więcej radykalne?

Nie chodzi tu bynajmniej o zastój, lecz o zachowanie ciągłości cywilizacyjnej, o miarkowanie ambicji i pretensji jednego pokolenia wobec przeszłych i przyszłych, o umożliwienie współdziałania między pracownikami przeszłości i ich następcami. Pielęgnowanie tej ciągłości stanowi najwyższy wyraz wykształconego poczucia narodowego i ono właśnie znamionuje Anglików. Ono to stanowi ten niezbędny regulator w pracy prawodawczej, który chroni ich od lekkomyślnych a szkodliwych eksperymentów, od konieczności odrabiania co lat dwadzieścia skutków poprzednich nieobmyślanych przedsięwzięć.

Tradycja narodowa, ma się rozumieć pojęta w szerokim znaczeniu, jest dla narodu pozbawionego własnego państwa wszystkim, co mu daje wyższość nad plemieniem, co mu pozwala myśleć o odzyskaniu pełni swego życia. Ona przekazała mu język ze skarbami literatury, przekazała całą ubiegłą historię wraz z drogimi wspomnieniami i przedmiotami czci narodowej: naród trwa dotąd, dopóki go ożywia ona, „żadnym nie złamana ciosem, póki Cię własny twój lud nie znieważy”[10].

Dwa narody przodujące cywilizacji europejskiej przeszły przez gwałtowny przewrót, który tu i tam zyskał miano rewolucji. I tu i tam burza polityczna wstrząsnęła gmachem państwowym, obalając ustaloną formę rządu, ale dla dziejów narodu rewolucja w Anglii miała inne znaczenie, niż rewolucja francuska. Pierwsza weszła w zupełności jako wielki epizod, jako jedno ogniwo, do całości dziejów angielskich, nie rozrywając ich ciągłości, nie tworząc nieprzebytej bariery, dzielącej Anglię na przed- i porewolucyjną. Tu nie rewolucja rozerwała organiczny rozwój narodowy, lecz ostatni zwyciężył i nad nią samą zapanował. Dla Anglików nowoczesnych nić tradycji dziejowej nie zaczyna się od Cromwella[11]

Inaczej we Francji. Rewolucja rozcięła tutaj historię narodu na dwie części, zerwała w znacznej mierze tradycję dziejową; w mniemaniu wielu Francuzów ich ojczyzna zaczyna naprawdę żyć dziejowo od zburzenia Bastylii lub od Deklaracji Praw Człowieka. Francja nie tylko utraciła skutkiem gwałtownego przewrotu ogromną ilość sił, ale została wytrącona ze swej drogi dziejowej na bezdroża. Wśród walk i rozterek wewnętrznych, wśród rywalizacji pretendentów i stronnictw o władzę, wśród licznych zaburzeń, które długim szeregiem ciągną się przez cały wiek ubiegły, których obfity posiew pozostał na wiek obecny, niełatwo Francuzowi, kochającemu przede wszystkim ojczyznę, dostrzec, gdzie jej szukać, w którym obozie jest Francja. Zerwanie tradycji dziejowej nie mogło przejść bezkarnie: dotkliwy cios ugodził w samowiedzę narodową, w uczucie patriotyzmu.

Jednocześnie zerwanie ciągłości historycznej fatalnie odbiło się na całym późniejszym rozwoju: długoletni badacz Francji Bodley[12] twierdzi, że wpływ rewolucji na fizjognomię polityczną kraju trwa po dziś dzień, nie pozwalając się ustalić żadnej formie rządu, żadnej na dalszą metę zakreślonej polityce. Inne narody – mówi w przedmowie do swego znakomitego dzieła Taine[13] – ulepszały i naprawiały swój stary gmach państwowy, a Francuzi od rewolucji burzą stary i próbują wciąż wznosić nowy, w którym już następne pokolenie nie chce mieszkać. Ten fakt podkreślony przez wybitnego historyka i psychologa Francji pociąga doniosłe a fatalne skutki: nie tylko ogromny zapas energii ludzkiej marnuje się na bezpłodne przewroty, ale co gorsza ludzie przyzwyczajają się mierzyć cele i całe życie polityczne aspiracjami, gustami i namiętnościami jednego pokolenia, nie sięgając wzrokiem ani w przeszłość, ani w przyszłość. W ten sposób polityka musi się degenerować, stając się wreszcie areną marnych spekulacji i koteryjnych zabiegów.

Francja dla narodów niedojrzałych albo zdezorganizowanych, dla zatomizowanych zbiorowisk ludzkich bez tradycji rozwojowej, dla jednostek wreszcie niezwiązanych ze swym społeczeństwem, jest pierwszym państwem postępu politycznego, wzorem niejako, a jej koncepcje polityczne oraz hasła praktyczne przestały być w oczach bałwochwalczych czcicieli kategoriami historycznymi, wytworami czasu i miejsca: zostały one bezwzględnymi zasadami, którym hołdować powinny wszystkie społeczeństwa. Demokratyzm francuski, tak różny od szwajcarskiego lub północnoamerykańskiego, w tym pojmowaniu nie jest francuskim; jest to bezwzględny demokratyzm sam w sobie, i na wieczne czasy chwała Francji i rewolucji, że pierwsza obwieściła światu i urzeczywistniła wielkie zasady. Dla wielu ludzi rewolucja francuska pozostała tym, czym była dla Lamartine’a[14] – nowym objawieniem, które tak samo, jak objawienie na górze Synaj, zeszło na ludzkość wśród gromów i wichrów dziejowych.

Legenda rewolucyjna okazała swą żywotność: utrzymuje się pomimo tego, że nowe badania historyczne zadają jej kłam, obnażając z jednej strony samą mechanikę wielkiego przewrotu, z drugiej określając ściślej przed- i porewolucyjny stan Francji, redukując tym sposobem rzekome „zdobycze” rewolucji.

Prócz powyższych źródeł do poznania istotnego charakteru wielkiego przewrotu posiadamy jeszcze jedno i to niezmiernej wagi – stuletni okres dziejów porewolucyjnych. Zaczynamy rozumieć, że sama rewolucja w znacznej mierze wykoleiła naród francuski z naturalnej drogi rozwojowej, a jej ideologia, owe „wielkie zasady”, które rzekomo stanowić mają chwałę Francji, są klęską i jej samej,
i tych narodów, które ją sobie za wzór obrały. Ideologia ta to najczystszy wyraz racjonalizmu filozoficznego i społecznego 18-go wieku, racjonalizmu tak dalece sprzecznego z ewolucjonistycznym sposobem traktowania zjawisk społecznych, że zaiste dziwić się trzeba, jakim sposobem, mimo postępu wiedzy, mimo rzekomego uznania, jakie zdobył we wszystkich dziedzinach zjawisk ewolucjonizm, wielu ludzi pojmuje sprawy społeczne, jak gdyby wychodzili z przesłanek filozofii 18-go wieku.

Dla filozofii tej ideałem jest „stan naturalny” człowieka, a historia wszystkich narodów jest zaprzeczeniem tego stanu. Chcecie wiedzieć przyczynę cierpień i nieszczęść ludzkich – woła Diderot[15] – oto istniał człowiek naturalny, a zrobiono z niego człowieka sztucznego. W tym pojmowaniu dzieje całe są jednym pasmem szaleństw, zbrodni i błędów, a wszystkie prawie tradycje przeszłości niczym innym jak przesądami, stojącymi między nami
a stanem natury. Doktryna ta stawiała, że się tak wyrazimy, rzeczywistość na głowie, kiedy bowiem wszystko, co w człowieku ma znaczenie dodatnie, jest rezultatem jego społecznego bytu, jego ubiegłej historii, pracy pokoleń i stopniowych udoskonaleń, dla metafizyków 18-go wieku pierwotny stan jest stanem doskonałości, a historyczne podstawy cywilizacji swojego rodzaju grzechem pierworodnym, za który ludzkość pokutuje.

W podstawie całej doktryny leżał krańcowo negatywny stosunek do przeszłości historycznej i łączący się z nim kosmopolityzm, tak wybitnie charakteryzujący wiek 18-ty. Ponieważ hasłem reformatorów był stan natury i zburzenie przesądów, na właściwą twórczość cywilizacyjną w naszym pojmowaniu rzeczy nie było miejsca: „człowiek jest z natury dobry”, należy więc tylko rozkuć jego społeczne i historyczne kajdany i zadanie będzie rozwiązane. Dla utopistów ówczesnych, podobnie jak i dla wielu umysłów dzisiejszych, wychowanych na demagogicznych doktrynach, reforma społeczno-polityczna była sama przez się rzeczą bardzo łatwą: należało tylko zaapelować do niezepsutej natury ludzkiej – trudności polegały jedynie na zwalczeniu przesądów i tych sił, które ich w interesie własnym broniły.

Kosmopolityzm rewolucyjnych doktryn 18-go wieku należy do rzeczy powszechnie znanych i uznanych, zarówno przez obrońców i wielbicieli, jak i przez nieprzyjaciół. Uniwersalny racjonalizm, budujący wszystkie swe teorie na abstrakcyjnym „człowieku” z jego nieskomplikowaną, niezmiernie uproszczoną „naturą”, nie uwzględnia ani plemiennych, ani kulturalnych różnic między ludźmi, nie uwzględnia też przeszłości historycznej, która w różny sposób ukształtowała psychikę narodów. Z całą w ogóle przeszłością trzeba wziąć rozbrat możliwie radykalny: jest to poniekąd zbratanie wszystkich ludów pod hasłem ogólnego wydziedziczenia z przeszłości, z tradycji, z narodowości. Nie darmo Anacharsis Cloots[16] urządzał procesje zbratanych „ludów”, w których obok Europejczyków paradowali Persowie i Chińczycy.

Gdyby powyższa filozofia socjologiczna należała do historii, można by do niej zastosować zasadę: de mortuis nil nisi bene[17]. Walka z poglądami i opiniami, które przestały już odgrywać rolę, jest o tyle łatwą, o ile bezużyteczną. Nie można atoli utrzymywać, jakoby racjonalizm społeczny przeszedł już do historii. Przeciwnie, w masach, i to w masach tzw. inteligentnych lub półinteligentnych, wiek 18-ty żyje i wiele teorii i programów polityczno-społecz­nych, powołujących się na najnowsze wyniki wiedzy, są w gruncie rzeczy odświeżonym nieco i zaopatrzonym w nowoczesną markę wytworem tejże samej filozofii. Tak np. ma się rzecz z socjalizmem marksowskim, jakkolwiek ostatni nie powołuje się na stan natury, jakkolwiek pozornie konstrukcje swe opiera na konieczności historycznej, na obiektywnych zmianach, dokonujących się w sposobach produkcji i wymiany. Próżne złudzenia! Cała historiozoficzna strona marksizmu nie tylko sama w sobie nie wytrzymuje krytyki, ale co ważniejsza nie wiąże się istotnie z ruchem socjalistycznym i z metodami jego taktyki. Stojąc nawet na gruncie historiozofii głównego teoretyka socjalizmu, można z niej wyprowadzić wnioski zasadniczo przeciwne, jak to widzimy zresztą na przykładzie dzisiejszych rewizjonistów i antyrewizjonistów, z których każdy inaczej „konieczność historyczną” komentuje.

Podobnie jak dla filozofów XVIII wieku, i dla Marksa[18] istnieje ściana, oddzielająca ubiegłą historię od teraźniejszości i przyszłości. Dla tamtych rozpoczynała się z chwilą ich propagandy era rozumu, Marks zaś mniemał, że od niego datować się będzie świadomy bieg historii, oparty na uznaniu, iż treścią życia społecznego od wieków była taka czy inna organizacja produkcji, a celem walk i zabiegów były dobra materialne. Prawda ta zakryta była przed wzrokiem człowieka; walka o interesy ekonomiczne przybierała w jego świadomości inne kształty, ulegał on bądź oszustwu klas wyższych, bądź własnemu obłędowi, stawiając świątynie innym bóstwom zamiast jednego, jedynego – interesu ekonomicznego. Od chwili, kiedy bielmo z oczu ludzkich dzięki Marksowi zostało zdjęte, dawne hasła tracą wszelki sens i przyszła historia może się tylko rozgrywać na tle antagonizmów ekonomicznych. Dla Marksa człowiek jako czynnik dziejów spada do roli biernej wobec maszyn i w ogóle metod produkcji; stąd też różnice między narodami i ich kulturą dla niego są tylko różnicami takich a takich stosunków ekonomicznych, tych lub innych metod produkcji.

Doktryna marksowska, która stanowi teoretyczną podwalinę nowoczesnego socjalizmu, ma charakter zasadniczo kosmopolityczny. Podobnie jak racjonalizm 18-go wieku, uczuciu narodowemu nie pozostawia ona z ubiegłej historii nic prócz gruzów, nic też nie daje mu w teraźniejszości ani w przyszłości. Jeżeli celem usiłowań zbiorowych ma być najlepsza organizacja produkcji, to nie ma racji zamykać jej w granicach określonych państw lub narodowości.

Hasło walki klas, tak jak je pojmuje za swym założycielem współczesny socjalizm, samo jedno świadczyć by mogło o kosmopolitycznym stanowisku swych wyznawców, ale prócz niego, prócz doktryny w samym założeniu antynarodowej nie brak innych cech tego samego charakteru. W działalności praktycznej odziedziczył socjalizm wszystkie hasła radykalnego liberalizmu, tego prawowitego dziecka indywidualistycznego racjonalizmu; stosuje je też wszędzie, nie pytając o charakter społeczeństwa, o jego odrębne właściwości i potrzeby. Te same panacea ma on
w pogotowiu dla wszystkich narodów, stojąc w zasadzie wrogo względem istotnego rozwoju narodowego.

Byłoby wszelako dużym błędem przypisywać szeroki prąd antynarodowy, który bez wątpienia istnieje we wszystkich państwach europejskich, jedynie pewnym oderwanym zasadom lub doktrynom. Przyczyny są o wiele głębsze i mają korzenie we współczesnym życiu z całą jego patologią, i ona dopiero zabarwia w sposób właściwy filozoficzne lub socjologiczne przesłanki, oraz wyjaśnia powodzenie teorii, z punktu widzenia krytyki naukowej od dawna zbankrutowanych. W Europie rozpowszechnia się coraz więcej handlowy sposób patrzenia na całe życie polityczne i społeczne: zbiorowości ludzkie oraz wszelkie wynikające z nich związki to nic innego jak gromady jednostek, związanych ze sobą wymianą usług. Ponieważ atoli nie może być mowy o obiektywnej wartości tych usług, więc nic naturalniejszego jak wprowadzenie do całości stosunków ludzkich ogólnej zasady handlu: swoje produkty zbywać po cenach możliwie wysokich, cudze nabywać po możliwie niskich. Gdyby ludzie produkowali jedynie chleb, kartofle albo buty, zasada wymiany usług nie będąc w żadnym razie doskonałą, dopuszczałaby przynajmniej dość łatwą kontrolę – ale cóż powiemy o wszelkich wyższych przejawach duchowych, traktowanych z punktu widzenia wartości rynkowej! Pornografia musiałaby stać się integralną częścią sztuki, najbrutalniejsza demagogia apelująca do najniższych instynktów mas musiałaby zatruć nie tylko politykę praktyczną, ale nawet różne gałęzie nauk społecznych. Do bezwzględnego zapanowania zasady handlowej w stosunkach ludzkich nie doszło jeszcze i jest nadzieja, że nigdy nie dojdzie; nie ulega wszakże wątpliwości, że we współczesnej cywilizacji zrobiła ona postępy duże. Rozkładając wszelkie szlachetniejsze uczucia, wszelkie wyższe strony ducha ludzkiego, nie oszczędza ona, rzecz prosta, i uczucia narodowego. Po cóż krępować się przynależnością do jednego narodu i ograniczać swą działalność do jednego tylko rynku? Ubi bene, ibi patria[19].

Na takim tle wraz ze wzmożeniem się egoizmu jednostki, która podporządkowuje społeczeństwo sobie i swym pragnieniom, wyrasta ów negatywny stosunek jej do tegoż społeczeństwa, stosunek tak charakterystyczny dla współczesnej umysłowości europejskiej. W imieniu swoim lub wydziedziczonych jednostka występuje wobec społeczeństwa jako wierzyciel, nie poczuwa się do wdzięczności za udział w jego dorobku kulturalnym, raczej złorzeczy mu, że dorobek ten w stosunku do jej wymagań jest tak ubogi i tak niekompletny. Określa to zarazem stosunek do przeszłości. „Wola współczesnego człowieka – mówi Guizot[20] – jest słaba, ale jego pragnienia są niezmierne”. Z punktu widzenia tych pragnień życie dla izolowanej uczuciowo jednostki ma być wspaniałą ucztą i w stosunku do przeszłości umie się ona zdobyć na jedno wyraźne uczucie, na niechęć do niej i pretensję za to, że nie dość wspaniale i bogato zastawiła jej stół do tej uczty.

Kiedy patrzymy na przeszłość jedynie ze stanowiska naszych pragnień i apetytów, wtedy z łatwością zapominamy, ile pracy i wysiłków włożyły pokolenia poprzednie, żeby stworzyć to, co myśmy odziedziczyli: w porównaniu z tym, co byśmy chcieli już zastać, spuścizna przeszłości musi się wydawać małą i niewiele wartą.

Weźmy to pod uwagę, dodajmy olbrzymi postęp techniczny, to źródło niewyczerpanej zarozumiałości dla współczesnego filistra, nie zapomnijmy o innych, mniej uchwytnych czynnikach, a zmuszeni będziemy uznać, że w dzisiejszych społeczeństwach europejskich, przynajmniej w znacznych ich odłamach, zmniejsza się poczucie związku z przeszłością i czci względem niej. Tym samym słabnie jeden z najważniejszych i z najczystszych pierwiastków uczucia narodowego.

Współczesny prąd antynarodowy, o ile występuje w formie koncepcji społecznej, przy bliższym zbadaniu zdradza zasadnicze rysy racjonalizmu. Nie jest on wszakże racjonalizmem wieku 18-go; od przodka swego różni się tym, że nie operuje „stanem natury”, ani innymi metafizycznymi istnościami, zrzekł się ówczesnej, więcej niż słabej podstawy filozoficznej, ale też nie postarał się
o żadną inną. Nie przeszkadza mu to patrzeć na społeczeństwo, jego rozwój i potrzeby z punktu widzenia jednostki i to jednostki abstrakcyjnej, jak gdyby nie należącej do niego, nie dzielącej jego upodobań, ideałów, jego aspiracji i jego wspomnień. Taki sam indywidualistyczny
i racjonalistyczny charakter właściwy jest i socjalizmowi, jak to już obecnie przyznaje wielu pisarzy z różnych obozów. Dawniej przeciwstawiano go dość często jako kolektywizm indywidualizmowi. Obecnie nie tylko z teorii, ale z całej praktyki socjalizmu, z jego poglądów na życie jest widocznym, iż jest on tak samo w założeniach swych i dążeniach indywidualistyczny, jak i jego rzekomy przeciwnik, liberalizm mieszczański. We współczesnej Europie granica między jednym i drugim staje się coraz mniej wyraźną, coraz bardziej się zaciera.

W świetle powyższych poglądów postęp społeczny polega na walce z przeszłością, na uwalnianiu jednostki ludzkiej z tych wszystkich więzów prawnych, ekono­micznych i obyczajowych, jakie z przeszłości pozostały. W oczach typowych postępowców, ostatnia, zamiast być podstawą do dalszego rozwoju, staje się jego hamulcem i tylko hamulcem, a konserwatyzm, tj. piecza o ciągłość cywilizacyjną, o zachowanie cennej spuścizny przeszłości – synonimem nieruchomości i zastoju. Żeby dojść do takiej niedorzeczności, trzeba zaiste zapomnieć o kilku tysiącach lat ubiegłej historii, trzeba zasklepić się w płytkich formułkach dziennikarskich i w nich uznać istotę bytu ludzkiego. Element konserwatywny – to zastój, a walka z przeszłością – warunkiem postępu! Postęp w ten sposób pojmowany liczy tak niewiele dziesięcioleci, że chyba zapytać się godzi, co robiły do tego czasu liczne narody Europy i Azji przed i po narodzeniu Chrystusa. Pogrążone były w nieruchomości i czekały na hasła postępu?…

Zaczynając od Greków i Rzymian, sięgając jeżeli potrzeba dalej jeszcze w przeszłość historyczną, widzimy, jak na podstawie tradycji dziejowej i spuścizny przeszłości twórczość ludzka wznosi nowe piętra, widzimy, że istotnym czynnikiem były tu zdolności twórcze, nagromadzone przez wieki rozwoju, a nie magiczne hasła postępu, widzimy dalej, że dziesiątki rewolucji i przewrotów nic nie poradzą, jeżeli zdolności tych brakuje, jeżeli przeszłość odpowiedniego kapitału nie zebrała, lub gdy został roztrwoniony.

Chiny, które z pewnością nie mają nic do pozazdroszczenia innym ludom, co się tyczy zmian i przeobrażeń – mówi znany misjonarz Huc[21] – mogłyby wzbudzić zazdrość w innych pod względem rewolucji, tragicznych upadków dynastii i wojen domowych. Cóż by się stało
z miłością własną naszych najsławniejszych rewolucjonistów europejskich, gdyby im powiedziano, że są istnymi studentami, dziećmi obok Chińczyków w sztuce przewrotów społecznych? A jednak nic nie ma prawdziwszego; historia tego narodu jest jednym długim szeregiem katastrof, dezorganizujących zawsze państwo od góry do dołu. Porównajmy Francję z Chinami w danym okresie czasu, od r. 420, to jest od wtargnięcia Franków do Galii, do roku 1644, w którym Ludwik XIV wstąpił na tron francuski, w którym Tatarzy mandżurscy osiedlili się w Pekinie.
W tym okresie 1224 lat, Chiny, ten lud taki niby spokojny, tak przywiązany do praw i zwyczajów starożytnych, tak głośny ze swej martwoty, piętnaście razy zmieniły dynastię, a każdej z tych zmian towarzyszyły straszliwe wojny domowe i prawie zawsze całkowite, krwawe wytępienie dynastii strąconych; podczas gdy Francja w tymże samym okresie czasu dwa razy tylko zmieniła dynastię i odbyła to w sposób naturalny, wskutek upływu czasu i okoliczności, bez żadnego krwi rozlewu.

W ostatnich kilkudziesięciu latach Ameryka Południowa była ziemią obiecaną różnych przewrotów, rewolucji, które utrudniają niezmiernie ustalenie się w tych krajach jakiegoś trwalszego, pewniejszego porządku i tym samym przeszkadzają szerszej pracy cywilizacyjnej. Bez względu na to, czy rewolucje te wybuchały na tle otwartej walki o władzę i złączone z nią korzyści, czy też stroiły się w wielkie hasła, nie stworzyły one nic, a na Europejczyku, obserwującym te rzeczy ze znacznej odległości i szukającym w nich głębszej myśli przewodniej oraz nowych pierwiastków, sprawiają wrażenie monotonii i nieruchomości. Plus ça change, plus ça reste la même chose[22]. Co innego jest zdolność twórcza, a co innego pożądanie zmian i pogoń za nowością: kto bierze życie bardzo płytko, ten szybko wyczerpuje jego treść i zaczyna się nudzić. Ale z nudów tych nie trysło jeszcze żadne źródło kultury…

Nie należy tedy przeciwstawiać postępu konserwatyzmowi, pojmowanemu w sensie zastoju, ale dwie teorie postępu, dwa odmienne poglądy na istotę tego postępu
i na związek jego z przeszłością.

Z jednej strony mamy organiczny rozwój, gromadzenie zasobów cywilizacyjnych, stopniowe doskonalenie i rozwijanie przekazanych z przeszłości instytucji: motywem reform jest tutaj świadomość potrzeby, która też i ogranicza ich zakres, nie doktryna, nie sama żądza nowości, tym mniej zaś pogarda lub nienawiść do przeszłości. Tak pojmują postęp Anglicy ze swym znanym powszechnie kultem tradycji, z poczuciem nieprzerwanej ciągłości dziejowej. Zbliżają się pod tym względem do Anglików inne ludy szczepu germańskiego, jakkolwiek bez wątpienia żaden z nich Anglikom nie dorównał.

Z drugiej strony mamy sposób myślenia racjonalistyczny, w stosunku do przeszłości negatywny, świadomie lub bezwiednie wychodzący z założenia, że przeszłość to długi szereg przesądów, błędów, barbarzyńskich naleciałości, które wytępić należy, żeby oczyścić glebę pod zasiew przyszłości. A zasiew ten robić należy według wskazówek rozumu, nie licząc się z tradycjami przeszłości,
z przyzwyczajeniami całych pokoleń, nie biorąc pod uwagę tego, że ogromna większość naszych instynktów pozostaje bezwiedną i że w prostych do naiwności formułach „rozumowych” bynajmniej się nie mieści. Racjonalizm społeczny, kiedy nawet uznać jest zmuszony znaczenie tradycji, tej dziedziczności zbiorowej, patrzy na nią z nienawiścią, pragnąc ludzi z więzów przeszłości wyzwolić
i stąd też płynie jego upodobanie do przewrotów, które biją taranem w dawne instytucje i zwyczaje, oraz wiara, że to jest najpewniejsza i najprędsza droga do postępu.

Ten sposób myślenia, właściwy ludom bez tradycji rozwojowej, ma licznych wyznawców w pokostowanych cywilizacją społeczeństwach, w Serbii, Bułgarii, Rumunii, w republikach południowoamerykańskich, jest też bardzo rozpowszechniony wśród inteligencji rosyjskiej. Na Zachodzie znalazł podatny grunt w narodach romańskich, które pomimo swej wysokiej kultury, okazują coraz więcej rysów degeneracji politycznej i społeczno-obyczajowej. Francja, która od rewolucji zerwała swą tradycję dziejową, stała się najwybitniejszym przybytkiem przewrotowego racjonalizmu i szkołą jego dla mniej cywilizowanych społeczeństw oraz dostawczynią patentowanych formuł abstrakcyjnego postępu.

Głęboka różnica, więcej niż różnica, bo niewspółmierność między racjonalistycznym a historycznym, ewolucjonistycznym poglądem na formacje polityczne, uwydatnia się w całej pełni, kiedy np. Seignobos[23] albo inny pisarz tej szkoły wygłasza swój sąd o konstytucji angielskiej. Dla niego jest ona zlepkiem różnych praw i przepisów zwyczajowych, różnych niekompletnych dodatków, nietworzących określonej całości, niewynikających z jednej zasady naczelnej. Dla radykalnego Francuza stało się w konstytucji angielskiej przedmiotem surowej a zarozumiałej krytyki to, w czym Anglik widzi właśnie chlubę i z czego zaprawdę ma prawo być dumnym. Jego konstytucja, w której brak symetrii i regularnej konstrukcji, która nie wypływa z Deklaracji Praw Człowieka, czy z innej „nieśmiertelnej” zasady, ma tę cudowną własność, że żyje, bo sama z życia, ze zwyczajów politycznych wyrosła. A życie nie układa się w łatwe i proste formułki racjonalistyczne.

Negatywny racjonalizm odnosi się wprost z nienawiścią do stopniowej, organicznej, na wpół instynktownej twórczości, której dziełem jest cała zwyczajowa strona życia, nieujęta w suche formuły: nic też dziwnego, że w pewnych, zresztą więcej krzykliwych niż wpływowych kołach, budzi entuzjazm idea sztucznego języka międzynarodowego, który zrazu ma zastąpić naturalne języki
w stosunkach handlowych, a następnie wkroczyć do dziedziny nauki, wreszcie… do literatury wraz z poezją. Tu już mamy karykaturę, ale zarazem ten dalszy etap racjonalistycznego reformatorstwa odsłania jego barbarzyńskie, anty-kulturalne tendencje. Zaiste nie tak bardzo mylą się ci, co wróżą naszej cywilizacji zalew ze strony nowożytnych barbarzyńców, którzy wychodzą nie z odwiecznych puszcz, ale z wielkich miast, z kosmopolitycznych ognisk nowożytnego handlu i przemysłu.

Wszystkie zdobycze cywilizacji zarówno w dziedzinie wynalazków technicznych, jak i w dziedzinie umysłowej i moralnej, powstały w łonie grup ludzkich, podlegających przez znaczny przeciąg czasu stopniowemu, organicznemu rozwojowi. Grupy te zyskać musiały pewną określoną fizjognomię, pewien systemat religijno-moralny, pewien styl kulturalny – stawały się narodowościami, jakkolwiek niekoniecznie w tym znaczeniu, w jakim słowo to przyzwyczailiśmy się pojmować w Europie. Przysłuchując się rozprawom kosmopolitów, czytając ich pisma, zmuszeni jesteśmy stwierdzić jeden fakt: nieuznawanie zjawisk dziejowych w ich rzeczywistym przebiegu i dowolne ich przeistaczanie w sensie doktryny kosmopolitycznej. Ileż razy przeciwstawiano postęp ogólnoludzki kulturze narodowej, ileż razy o narodowości wyrażano się jako o pewnym zacieśnieniu ducha ludzkiego, ileż wreszcie razy wiedzę i sztukę, jako dobra „ogólnoludzkie”, sztucznie oddzielano od naturalnego podłoża, na którym jedna i druga wyrosła? Można by sądzić, że wszystkie odkrycia i wynalazki, stanowiące dorobek „wszechludzki”, dokonane zostały w kosmopolitycznych zbiorowiskach ludzi, gdzie przesądy narodowe nie zacieśniały im widnokręgów i nie krępowały myśli. Można by sądzić, że ziemią obiecaną twórczości kulturalnej powinny być kosmopolityczne centra handlowe, wielkie miasta bez określonego piętna narodowego…

Nic podobnego nie widzieliśmy dotychczas, a można twierdzić, że i w przyszłości nie zobaczymy. Na przekór dowolnym kombinacjom i określeniom historia nie zna postępu ogólnoludzkiego, a zna tylko postęp narodowy. Ostatni jest wynikiem organicznego rozwoju mniej lub więcej licznej grupy, która zdołała przybrać pewne cechy jednolitości kulturalnej – ludzkość, jako całość, grupą organiczną nie była i nigdy nie będzie. Oczywiście wynalazki, odkrycia itd. stają się własnością całej ludzkości, tj. tych narodów, które z nich mogą korzystać, ale i wśród zdobyczy kulturalnych są takie, które w innych środowiskach zmienią się w karykaturę.

Wszelka prawdziwa kultura nieodłączna jest od podłoża narodowego. Jednym z uderzających przykładów są Stany Zjednoczone, te same Stany, które miały świadczyć, że kwitnące społeczeństwo może się wcale nie opierać na podstawie narodowej. Stany Zjednoczone przez długi czas były właściwie konglomeratem małych, ale bardzo spójnych społeczeństw, zorganizowanych na podstawie religijnej i narodowej. Obok nich nie brak było i skupień zupełnie amorficznych. Jako całość było to społeczeństwo świeże, na wpół barbarzyńskie mimo swych imponujących postępów ekonomicznych. Stosunkowo niedawno zaznacza się twórczość amerykańska w wyższych dziedzinach ducha i ukazuje się kultura amerykańska. Jednocześnie, jak słusznie zaznacza prezydent Roosevelt, tworzy się amerykańska narodowość. Są to dwie strony tego samego procesu.

Pomimo kategorycznych twierdzeń, jakoby narodowość była formą przebrzmiałą, nie tylko trwa ona, ale nawet tworzy się w naszych oczach. Tworzy się w środowiskach żywotnych, mających przed sobą przyszłość. W narodach rozkładających się, w społeczeństwach zdezorganizowanych poczucie narodowości zanika, a natomiast tryumfuje „postęp ogólnoludzki”.

„Patriotyzm – mówi Emil Faguet[24] – jest to zdrowie narodów. Narody zdrowe zachowują go pod tą, czy pod inną formą. Narody chore są go pozbawione. Narody humanitarne są skazane na to, żeby być pochłoniętymi przez narody patriotyczne. Zresztą jest to rzecz dobra, gdyż ludy chore, ten martwy ciężar w ludzkości, będąc pochłoniętymi przez narody zdrowe, same stają się na powrót żywiołem żyjącym i użytecznym. W Europie ostatni naród patriotyczny pochłonie inne i zrobi z Europy podobiznę imperium rzymskiego; będzie ona silna, jeżeli mieć będzie nieprzyjaciela (podkreślone w tekście) i jeżeli będzie miała ducha patriotycznego, będzie słaba i chora, jeżeli nie będzie miała wroga i jeżeli będzie tego ducha pozbawiona”.



[1] Henry Thomas Buckle (1821-1862) – angielski socjolog i historyk kultury, wpływowy reprezentant pozytywistycznej historiografii. Do jego metodologii nawiązywali także polscy historycy, wśród nich Michał Bobrzyński.

[2] Zygmunt Krasiński (1812-1859) – polski poeta, dramatopisarz, prozaik i filozof. Tworzył w okresie romantyzmu. Studiował prawo w Warszawie. W 1829 wyjechał do Genewy i od tej pory mieszkał za granicą, głównie we Włoszech i Francji. Zaliczany do „trójki narodowych wieszczów”, historię pojmował jako rozciągnięty w czasie proces dziejowy, poprzez swoje piśmiennictwo ( co widoczne jest np. w Nie-Boskiej Komedii) próbował budować tzw. Królestwo Boże na ziemi. Z racji działalności na emigracji i walki o ideę odrodzenia narodu polskiego ideowo bliskie było mu piśmiennictwo mesjanistów, szczególnie Augusta Cieszkowskiego.

[3] Stanisław Szczepanowski (1846-1900) – ekonomista, od 1886 r. poseł do parlamentu austriackiego, od 1889 r. do Sejmu Krajowego galicyjskiego, napisał m.in. Nędzę Galicji w liczbach (1888).

[4] Jean Paul (1763-1825) – pisarz niemiecki tworzący w epoce Romantyzmu.

[5] Michał Dragomirow (1830-1905) – generał rosyjski, strateg wojskowy, zwolennik panslawizmu.

[6] Theodore Roosevelt (1858-1919) – polityk amerykański, członek Partii Republikańskiej, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki w latach 1901-1909, autor wielu książek m.in. Wojny morskiej 1812 (1882).

[7] Aleksander Wielki (Macedoński) (356-323 p.n.e.) – polityk, strateg wojskowy, król Macedonii od 336 r. p.n.e. do śmierci.

[8] On ne fait pas d’omlette sans casser des oeufs – nie robi się omleta bez rozbijania jajek.

[9] Karol Wielki (742-814) - król Franków i Longobardów. Doprowadził do znacznego rozszerzenia się terytorialnego państwa franków.  25 grudnia 800 roku z rąk papieża Leona III otrzymał tytuł cesarza. Zreformował finanse państwa, sprawował mecenat artystyczny, wprowadził minuskułę karolińską, popierał zakładanie szkół przyklasztornych. Po jego śmierci państwo zostało podzielone traktatem z Verdun (843).

[10] Fragment Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza.

[11] Oliver Cromwell (1599-1658) – angielski polityk, lord protektor w latach 1653-1658.

[12] John Edward Courtenay Bodley (1853-1925) – angielski pisarz polityczny oraz urzędnik.

[13] Hippolyte Adolphe Taine (1828 -1893) – francuski filozof, psycholog, krytyk literatury znawca sztuki i literatury. Od 1864 roku był profesorem w francuskiej  École nationale supérieure des beaux-arts (Szkole Sztuk Pięknych w Paryżu). Publikował na łamach czasopism „Revue de l’instruction publique” oraz „Revue des deux mon des”. Jako historyk sztuki badał zjawisko faktów  społecznych w kontekscie socjologiczno-psychologicznym. Należał do środowiska zwolenników naturalizmu i pozytywizmu.  Jednym z najważniejszych dzieł Taine’a była Filozofia sztuki wydana drukiem w 1881 roku. Ponadto napisał: Philosophie de l’art en Italie; Podróż do Włoch; Philosophie de l’art en Pays Bas ; Philosophie de l’art en Grece.

[14] Alphonse de Lamartine (1790-1869) – polityk, pisarz, jeden z najważniejszych przedstawicieli romantyzmu francuskiego, minister spraw zagranicznych Francji w 1848 r.

[15] Denis Diderot (1713-1784) – francuski pisarz i filozof okresu Oświecenia.

[16] Jean-Baptiste de Cloots (1755-1794) – pruski myśliciel polityczny, uczestnik Rewolucji Francuskiej, członek Konwentu Narodowego.

[17] De mortuis nihil nisi bene – o zmarłych tylko dobrze.

[18] Karol Marks (1818-1883) – twórca marksizmu, niemiecki ekonomista, współautor (wraz z Fryderykiem Engelsem) Manifestu komunistycznego z 1848 r.

[19] łac., gdzie (mi się) dobrze (powodzi), tam (jest moja) ojczyzna.

[20] François Guizot (1787-1874) – francuski polityk, profesor historii oraz premier Francji w latach 1847-1848, autor m.in.: Cours d’histoire moderne (1828-1830), Histoire de la civilisation en France (1828-1830), Histoire de la civilisation en Europe (1828), Mémoires (1858-1867).

[21] Évariste Régis Huc (1813–1860) - ksiądz katolicki, podróżnik, misjonarz, słynny z powodu swych podróży po Chinach i Tybecie.

[22] Plus que ça change, plus reste le même – im bardziej rzeczy się zmieniają, tym więcej rzeczy pozostaje takich samych.

[23] Charles Seignobos (1854-1942) – francuski historyk, jeden z przedstawicieli XIX-wiecznej szkoły metodycznej historii.

[24] Émile Faguet (1847-1916) – francuski pisarz i myśliciel, autor monografii m.in. Flauberta, Zoli i Woltera, a także wielu innych cenionych prac, wśród których kilka – w tym Liberalizm – zostało przetłumaczonych na polski.

Najnowsze artykuły