I.
Pokora nigdy nie miała uznania tego świata.
I nic dziwnego! Jakże ten świat, który się wzdraga przed wszelkiem
wyrzeczeniem, byłby w stanie pogodzić się z największą ofiarą — ofiarą miłości
własnej.
Ale ma się wrażenie, że może pokora sama
jest odpowiedzialną w pewnym stopniu za ten dyskredyt, jaki ją otacza na
świecie i od którego nawet w środowiskach chrześcijańskich nie jest zupełnie
wolną. Lub, jeśli wyraz dyskredyt wydaćby się miał
komu zbyt silnym, to powiedzmy, że sama jest ona poniekąd winną temu, iż nie
jest dość cenioną nawet przez uczniów Tego, który tak jak nikt inny był „cichym
i pokornego serca". Nie dba ona dostatecznie o to, aby się dać poznać ze
swej strony pozytywnej, czynnej, pociągającej umysły i serca, ale zawsze
pokazuje raczej tylko to, co ma w sobie negatywnego, biernego i rażącego biedną
naturę ludzką.
Sądzę, że tu też należy szukać racji, dla
której pokora wydaje się wielu wprost niemożliwą do praktykowania i w
stosunkach międzynarodowych. Już w osobistem naszem życiu żąda ona nieraz wielkiego, w pewnych wypadkach
heroicznego, zaparcia się siebie, kfóre jednak idzie
na nasz własny rachunek. I oto słusznie można się zapytać, czy ma się prawo do
podobnych wyrzeczeń już nie na swój rachunek, ale na rachunek cudzy, to jest na
rachunek tych grup społecznych, czyto narodowych czy
też innych, do których się należy?
Zapewne, że i w stosunkach
międzynarodowych, podobnie jak i w stosunkach między jednostkami należy panować
nad przeczuleniem miłości własnej, która żadnej nagany ani nawet krytyki nie
znosi i nieraz nas tylko ośmiesza. Należy umieć znieść ujemny sąd zarówno gdy
się odnosi do nas samych, jak i wtedy, gdy odnosi się do naszego narodu; i
nawet gdyby zawierał on zarzuty przesadzone, niesłuszne, nieprzedmiotowe,
to i to należy umieć uśmierzyć odruch niezadowolenia i nie dać się pociągnąć
chęci odwetu i odpowiedzenia gorszemi jeszcze
zarzutami: „A u was to może lepiej!" Umieć zamilczeć z godnością jest
nieraz najlepszym sposobem bronienia czci swojej i swoich.
Jasnem
jest jednak, że można i nawet należy dalej pójść w przyjmowaniu upokorzeń, gdy
nas dotykają osobiście, niż gdy ma na niem cierpieć
cała grupa społeczna, do której należymy, jakto
rodzina, korporacja, naród, państwo. W takich wypadkach dobra sława winna być
broniona jako dobro wspólne, którem poszczególne jednostki nie mają prawa
rozporządzać się, jak same chcą.
„Miej pieczę o dobrą sławę, — mówi księga
kaznodziejska, — bo ta dłużej trwać będzie tobie niż tysiąc skarbon drogich i
wielkich"[1].
Tę to uzasadnioną pieczę i dbałość o dobrą sławę możemy nazwać dumą i przez nią
w życiu narodowem rozumieć to poczucie zadowolenia ze
wszystkiego, co jest dobrem, szlachetnem i pięknem w
naszej przeszłości i teraźniejszości narodowej. Dla oznaczenia zaś spaczenia
tego uczucia posługiwać się będziemy wyrazem pycha narodowa, albo tak bardzo
rozpowszechnionym od czasów napoleońskich terminem „szowinizm", który jest
niczem innem jak faryzejskiem zdeprawowaniem patrjotyzmu.
Jednak powyższe rozważania dalekie są od
wyczerpania zagadnienia i dania nań zadowalniającej
odpowiedzi. Dotykają one pokory z jednej tylko strony i to mianowicie z jej
strony negatywnej i biernej, która nie może nam wystarczyć ani w życiu indywidualnem ani tembardziej w
życiu społecznem. Mylił się, i to mylił się bardzo
potępiony przez Leona XIII amerykanizm, gdy w pokorze dopatrywał się wyłącznie
biernego nastroju duszy, niemającego nic innego na celu jak tylko zaprawić nas
do przyjmowania upokorzeń. Nie! Winna ona być czemś o
wiele szerszem i głębszem,
winna być mocą czynną i twórczą, i tylko tak pojęta jest w stanie przeobrazić
nasze życie i wnieść ducha chrześcijańskiego i do stosunków międzynarodowych.
II.
Otwórzmy w Summie Teologicznej św. Tomasza
w II - II. piękną qu. 161-ą, którą św. Tomasz
poświęcił cnocie pokory, a wnet zobaczymy jak bardzo góruje ona nad tem zubożałem i okrojonem
pojęciem pokory, które jest dziś między nami w obiegu.
Dla Doktora Anielskiego cnota pokory
chrześcijańskiej jest nadprzyrodzonem usposobieniem,
dzięki któremu chętnie i sprawnie skłaniamy się przed Bogiem i przed tem wszystkiem, co jest boskiego
w bliźnim. Nie myślimy bynajmniej odrzucać tego, cośmy nazwali stroną negatywną
i bierną pokory, i św. Tomasz wyznaczył jej też odpowiednie miejsce w
całokształcie swej doktryny o pokorze, wcielając do niej piękną naukę św.
Benedykta o stopniach pokory. Ale są to czynniki wtórne, które winny wypływać
jako następstwo z tego podstawowego a pozytywnego nastroju duszy, bez którego
najbardziej uniżone zachowanie się i najpokorniejsze słowa wydawać będą jakiś
fałszywy dźwięk i nie przekonają nikogo.
Dodajmy jeszcze, że te wtórne czynniki
pokory są w nas następstwem zła i tego grzesznego stanu, z którego nigdy nie
jesteśmy w stanie się całkowicie wyzwolić. Grzech to sprawia, że człowiek
winien być w każdej chwili gotowym do zniesienia upokorzeń, które nań spadają i
zawsze są mniejsze, niż mu się należy. Aleć oczywistem jest, że o takiej pokorze nie mogło być mowy ani
u Chrystusa Pana, ani u Matki Najświętszej. Gdyby więc to, co nazwaliśmy stroną
negatywną i bierną pokory i co jest następstwem grzechu, stanowiło główną jej
istotę, to nie do pojęcia byłoby, jak mógł Chrystus powiedzieć o sobie „uczcie
się odemnie żem jest cichy i pokornego serca",
ani jak Marja mogła w Magnificat śpiewać „wejrzał na
pokorę służebnicy swojej". Inaczej rzecz się będzie miała, gdy za istotę
pokory uznamy tę skłonność podporządkowywania się Bogu we wszystkich naszych
dążeniach; wtedy jasnem się nam stanie, że właśnie w
tych dwóch istotach, których skaza grzechu nigdy nie tknęła, musiała ona
zajaśnieć najpiękniejszym blaskiem i że i i pod tym
także względem będą One dla nas zawsze najwyższemi
wzorami.
Pokora tedy w tem,
co jest najistotniejszego, jest jakby jakąś czułością na Boga i wszystko, co
Bożego na świecie; sprawia ona, że człowiek łatwo i chętnie miarkuje swe
dążenia do własnej wielkości duchowej, nie wyrzekając się ich bynajmniej, gdyż
to byłoby małodusznością, lecz podporządkowując hierarchicznie wielkości Bożej,
którą wszędzie w stworzeniach, ale szczególnie w stworzeniach rozumnych
dostrzega. To miał na myśli św. Tomasz gdy pisał, że pokora czyni człowieka „capacem Dei" (In Mat. c. X, 3) zdolnym
do Boga, do odczuwania go wszędzie, do odszukania go w każdym jego stworzeniu,
tam gdzie dusza pyszna go nie dostrzega.
Pierwszym przeto przedmiotem pokory jest
sama wielkość Boża, przed którą dusza chętni się korzy, przed którą pragnęłaby
unicestwić w sobie wszystko, co nie jest pochodzenia Bożego, a więc zło i
grzech i wszelkie braki i niedostatki będące włiasnem
naszem dziełem. Rozciąga się ona następnie i do
bliźniego, który więcej niż jakiekolwiek inne stworzenie ziemskie odzwiercia- dla w sobie nieskończone doskonałości Boże;
wobec niego pokora winna nas uczyć skłaniać się, podporządkowując to wszystko,
co w nas jest naszego, a więc nasze braki, temu, co w nim jest Bożego. Nie jest
to natomiast pokorą, ale najgorszą jej piarodją zwaną
uniżonością, skłaniać się przed ujemnemi, cechami
charakteru bliźniego, gdy występują z pozorami pewnej potęgi i mocy tego
świata, a jeszcze bar" dziej podporządkowywać im: to, co w nas jest Bożego[2].
III.
Nic tak łatwo nie pozwoli nam rozpoznać
człowieka mającego już silne podstawy pokory w charakterze od takiego, którym
owładnęła, choć może jeszcze w sposób niewidzialny, pycha, jak ich zachowanie
się wobec tego wszystkiego co zasługuje na pochwałę w bliźnim.
Pierwszy szuka zawsze najpierw tego, co
dobre i piękne w bliźnim, tego co zasługuje na uznanie i na pochwałę; w każdym
człowieku, choćby w najgorszym, dostrzeże on zawsze jakiś pierwiastek Boży,
przed którym z radością pochyli głowę. To też chętnie korzysta on z każdej
okazji, aby wyrazić uznanie i pochwalić, a nagana mu jest przykra i wprost go
kosztuje. Rezultatem tego jest, że ci, co go znają, naganę z jego ust dobrze
przyjmują, wiedzą bowiem, że on w tem żadnej nie ma
przyjemności, że przeciwnie o wiele bardziej wolałby pochwalić niż zganić.
Skłonność do pychy przeciwnie przejawia się
w łatwości ganienia i potępiania. Pycha sprawia, że najpierw spostrzegamy w
bliźnim to, co jest złem, brzydkiem, co zasługuje na
naganę, nad czem możemy się wznieść i uznać się
wyższymi. Człowiek pyszny nawet gdy chwali czyni to niechętnie i jakby z
wysiłkiem, boć każda pochwala to pochylenie się przed bliźnim i uznanie jego
wyższości, natomiast ganienie sprawia mu zadowolenie, którego nie zawsze umie
ukryć, bo w naganie jest zawsze stwierdzenie swojej wyższości.
Tu zdaje się tkwić sekret tego cudownego
oddziaływania Świętych na otaczających ich ludzi. Głębokie zjednoczenie z
Bogiem daje im to całkowite podporządkowanie Bogu, które, jakeśmy to
powiedzieli, jest istotą pokory i które potem sprawia, że i w bliźnim widzą oni
pierwiastki Boże tam, gdzie oczy pysznych same tylko zło dostrzegają. Umieją
oni odkryć te życiodajne pierwiastki w najgorszych nawet grzesznikach, którzy
sami się ich wyparli i podęptali je, i oto ku ich
zadziwieniu zaczynają im mówić o tem dobru, które w
nich jest z daru Bożego i przed którem z taką radością pochylają głowę. Dotąd
wszyscy ich tylko ganili i potępiali, a tu raptem ktoś im mówi, że przecież coś
zostało w nich z tych skarbów Bożych, coś czego nie zdołali roztrwonić, choćby
tylko ta godność istoty rozumnei na obraz i
podobieństwo Boże stworzonej, dla której podniesienia, z upadku Chrystus Pan
Krew swą przenajświętszą przelał.
Oto na czem
polega ukryta moc prawdziwej czynnej i pozytywnej pokory chrześcijańskiej!
Zapewne, że winna ona umieć znieść upokorzenia, których nigdy w życiu
chrześcijanina nie brakuje, ale bynajmniej się do nich nie może ograniczać,
czekając bezczynnie aż one przyjdą. Taka bezczynność mogłaby nieraz i dłużej
potrwać, często się bowiem zdarza, że warunki życia mało dają okazji do
upokorzeń, a w bezczynności każda cnota rdzewieje i traci sprawność. Zamiast
więc biernie czekać na upokorzenia, któreby ją mogły
zastać nieprzygotowaną i niewprawną, prawdziwa pokora szuka okazji do
usprawnienia się i wyćwiczenia. Bacząc, aby we wrodzonem
pędzie do wielkości nie przekroczyć granic przez Boga nakreślonych, chętnie
korzy ona duszę przed wielkością Bożą i przed pierwiastkami Bożemi
tak hojną dłonią rozsianemi przez Stwórcę w duszach
ludzkich; przez to nabiera też wielkiej sprawności do łatwego, a nawet z czasem
i chętnego przyjmowania tych nieoczekiwanych, niedobrowolnych nieraz i
niesłusznych poniżeń, któremi są właśnie upokorzenia.
Dodajmy, że jako kryterjum
do rozpoznania zaczątków pokory i pychy w charakterze cudzym, czy też, co
znacznie ważniejsze, własnym, czynna strona pokory jest o wiele donioślejsza od
biernej przez to właśnie, że ma więcej okazji do przejawienia się. Każdy aby
się przekonać, jak stoi z pokorą i pychą, powinien w rachunku sumienia zbadać,
czy woli chwalić czy też ganić, czy chwalenie go kosztuje a ganienie sprawia mu
zadowolenie, czy miarą i kryterjum w chwaleniu i
ranieniu jest doskonałość Boża lub też jej brak w bliźnim, czy też jego własna,
klóra pragnie wśród bliźnich obnosić.
IV.
Spróbujmy teraz zastosować to pojęcie
pokory, jako cnoty czynnej, do stosunków międzynarodowych, a wnet zobaczymy, że
ma ona coś więcej do dokonania, niż naginać nas do znoszenia krytyk i nagan pod
adresem naszego narodu. I tu też winna ona wychodzić niejako na spotkanie dobra
i wyzwalać nas z tej pychy narodowej, która tak łatwo nas zaślepia na prawdziwe
wartości i zalety innych narodów i która w ostatniej analizie sprowadza się do
pychy osobistej i z niej wyrasta. Mój naród jest najlepszy, ba, nawet jedyny,
pełnowartościowy, poprostu dlatego, że jest moim!
Podobnie i egoizm narodowy sprowadza się w ostatniej linji
do zwykłego egoizmu osobistego do najpospolitszego sobkostwa — aby mnie było
dobrze!
Podobnie więc jak to czyni w stosunkach
pomiędzy pojedynczymi ludźmi, tak samo i w życiu
międzynarodowem,
winna pokora dać nam to stałe dążenie do odszukiwania w innych narodach
najpierw tego, co jest dobrem, co przedstawia pozytywne, twórcze wartości, co
jest wspólnym dobytkiem ludzkości i co wszystkich nas łączy, a nie oo dzieli. I u innych narodów powinniśmy doszukiwać się
najpierw pierwiastków Bożych.
Pycha narodowa zwykła wprost przeciwnie
postępować. Wynosząc pod niebiosy własne nasze zalety
narodowe prawdziwe lub urojone, daje ona jednocześnie tę fatalną skłonność
sądzenia innych narodów podług ich wad i złych stron, podług tych czynników ich
życia, które ich stawiają niżej od nas, lub chociażby tylko ich od nas różnią,
słowem podług tego, co dzieli, a nie tego co łączy. Ilu w tem
wymyślaniu na wszystkich sąsiadów i wywyższaniu się nad nich, widzi przejawy prawdziwego
patrjotyzmu? Ilu spotykamy faryzeuszów takiego patrjotyzmu, którzy, przejąwszy się raczej wadami niż
zaletami swego narodu, wołają potem: „Boże dziękuję Tobie, że nie jestem jako
inni ludzie drapieżni, niesprawiedliwi..." (Łuk. 18, 11)?
To ciasne nastawienie umysłów, jakie pycha
narodowa wytwarza, daje się szczególnie we znaki tam gdzie kilka narodów
współżyje razem; nieraz bywa ono nawet bardzo poważną zaporą na drodze
szerzenia się prawdziwej wiary, jak to dzieje misji świadczą. Przed kilku laty
w doskonałym dwutygodniku belgijskim „Revue catholique des idées et des faits" ukazał się bardzo znamienny pod tym względem
artykuł p. t. „Swami, Padre
et Saheb", obrazujący bardzo dobitnie to ciche
hamowanie postępu katolicyzmu w Indjach przez
rywalizacje pychy narodowej wśród misjonarzy europejskich.
Zagadnienie staje się jeszcze bardziej zawiłem, gdy obok pychy działają nienawiści i antagonizmy,
które nieraz od wieków dzielą sąsiadujące ze sobą ludy. Narody nie sąsiadujące
z sobą zbyt blisko i nie mające bezpośrednio sprzecznych interesów, łatwiej
unikają nieporozumień i łatwiej dochodzą do obiektywnej oceny nawzajem swych
zalet narodowych. I tu jednak zdarza się, że przemijające konflikty,
rozdrażniwszy pychę narodową, umieją czasem w straszny sposób zamącić objektywność sądów.
Cóż jednak dzieje się dopiero tam, gdzie
między dwoma narodami istnieją odwieczne przeciwieństwa interesów i gdzie
żadnej nie można mieć nadziei, aby mogły one być w bliskiej przyszłości
uzgodnione! Jakże niezmiernie trudno jest w takich konfliktach, których świat
jest pełen, o ludzi, którzyby umieli wznieść się
ponad te opary zadrażnionej pychy, snujące się nad zwaśnionemi
stronami i starali się zachować sprawiedliwy, objektywny
sąd o prawdziwej wartości przeciwników! Jak często i między narodami o starej
katolickiej kulturze można się natknąć na prawdziwy mur uprzedzeń, który nie
pozwala im dojrzeć po drugiej stronie całego dobra, które się tam znajduje !
Wobec takich zatargów i waśni winno w nas
powstawać gorące pragnieine szukania w
nadprzyrodzonych skarbach naszej wiary tych wyższych czynników, któreby miały moc zbliżać do siebie dzieci jednego Ojca,
który jest w niebie, a jeszcze bardziej dzieci jednej matki Kościoła. Do nich
to należy i ta czynna pokora, która winna być w środowiskach katolickich
bardziej uświadomiona, a następnie i w czyn wprowadzona zarówno w stosunkach
prywatnych jak i społecznych, narodowych i międzynarodowych.
Łatwo sobie wyobrazić, jakiego ducha pokoju
i zgody mogłaby ona wprowadzić do stosunków między narodami i jaką rolę mogliby
odegrać katolicy wszystkich krajów, gdyby starali się wnieść do wszystkich
zatargów międzynarodowych ten szczery nastrój umysłu i woli odkrywania najpierw
tego, co jest w przeciwnikach dobrego, zamiast zatrzymywania się najpierw nad
złem i powiększania go jeszcze w dodatku. Naraziłoby ich to może nieraz na
ostre krytyki i w chwilach silniejszego napięcia nerwów spotkaliby się może i z
zarzutem zdrady lub przynajmniej osłabiania odporności i szerzenia defetyzmu.
Ale błahe byłyby to zarzuty! W ich życzliwem
ustosunkowaniu się do przeciwników nawet wtedy, gdy twarda rzeczywistość każe z
niemi walczyć o każdą piędź ziemi, tkwić będzie o wiele więcej mocy do
wytrwania, niż w wyzwiskach i urąganiach, któremi
faryzeusze patrjotyzmu zwykli obrzucać przeciwników.
Ożywieni tym rycerskim duchem uszanowania
tego wszystkiego, co w przeciwniku jest dobrego, gotowi zawsze szczerze i z
radością pochylić głowę przed temi bożemi pierwiastkami cnoty i mocy duchowej, które się we
wszystkich narodach dadzą odnaleźć, katolicy całego świata mogliby się stać
prawdziwym cementem zgody i miłości braterskiej w tym świecie tak bardzo dziś
podzielonym i rozdartym.
V.
Czyż byłoby to utopją
wierzyć w możliwość zrealizowania czegoś podobnego? Zapewne, że pełne urzeczywistnienie
zgody ludów nie jest możliwe do osiągnięcia na tym świecie, a to dlatego, że
pycha osobista będąca źródłem pychy narodowej jest w nas najgłębszem
następstwem grzechu pierworodnego, z którego ludzkość nigdy się nie wyleczy.
Nieliczenie się z tym rozdźwiękiem wprowadzonym do naszej natury przez
pierwszych naszych rodziców jest grzechem pierworodnym pacyfizmu, czyniącym
tyle najszlachetszych jego wysiłków tak zupełnie bezpłodnemi. Wszelkie systemy, mające ratować ludzkość a zapomijając o grzechu pierworodnym a priori winny być
uważane za utopje.
Ale któżby śmiał nazwać utopją
nadzieję pewnego zbliżenia się narodów nawet najbardziej powaśnionych na
podstawie głębszego przejęcia się zasadami wiary chrześcijańskiej i na
podstawie ściślejszego praktykowania wskazań miłości chrześcijańskiej i tej
pokory pozytywnej i czynnej, której te kilka stron poświęciliśmy? Któżby mógł
nie widzieć ogromnych korzyści, jakieby mogło
przynieść powiaśnionym narodom, powstanie w łonie
każdego z nich grup choćby i nielicznych, któreby
sobie za cel postawiły praktykowanie tej czynnej pokory w stosunkach
międzynarodowych i przeciwstawianie się orgiom szowinizmu zaślepiającego
współczesny świat? I czyż do podjęcia tej inicjatywy nie są powołani w
pierwszej linji katolicy świadomi odpowiedzialności,
jaka na nich ciąży?
Weźmy jako przykład najtrudniejszy ze
wszystkich konfliktów międzynarodowych konflikt ze światem żydowskim. Na dnie
jego leży coś więcej niż antagonizm narodowy, bo tragedja
ludu wybranego, który, nie wypełniwszy swego posłannictwa, ma teraz nawet swem zaślepieniem w zwalczaniu jego przewodniej idei
świadczyć o jego prawdziwości. Stąd wynika, że walka ze światem żydowskim jest
nieunikniona i że jest ścisłym obowiązkiem chrześcijan, bo jest ona bynajmniej nietylko walką o dobra tego świata, ale walką o władzę nad
duszami.
Ale czy z tego wynika, że w stosunku do
Żydów pokora chrześcijańska nie ma mieć zastosowania, że wolno nam widzieć w
nich same zło a nie dostrzegać najmniejszego dobra i pokazywać im to jeszcze na
każdym kroku z tą pogardą, która ich tak rani? Bynajmniej, i w stosunku do nich
obowiązuje nas prawo Boże w całej pełni, a konieczność walczenia z niemi do
ostatniego tchu o panowanie tego prawa na ziemi tembardziej
nie pozwala nam na łamanie go z naszej strony w tej walce. Trzeba w nich umieć
odkryć te pierwiastki dobra pochodzenia Bożego i zawsze uszanować wszystko to,
co Bóg w swem miłosierdziu w ich duszach działa. Dla
wielu z nich takie uznanie w nich darów Bożych przez wiernych uczniów Chrystusa
może być decydującym impulsem, aby się do tego Chrystusa zbliżyć, aż wreszcie
spotkanie kogoś, kto wezwanie Zbawiciela, aby być cichym i pokornego serca
lepiej od innych w życie wcielił, sprawi, że sami padną przed Nim na kolana.
Ale i ci, którzy słodkiemu jarzmu Chrystusa się nic poddadzą, też inaczej się
będą ustosunkowywać do tych, którzy za jego sprawę walczą, gdy z naszej strony
spotkają się z uznaniem tego, co w nich jest dobrego, a więc Bożego.
Św. Tomasz w krótkiem
jednem zdaniu doskonale uwydatnia tę moc wyzwolenia,
jaką prawdziwa pokora chrześcijańska, gdy jest czynnie praktykowana wprowadza z
sobą do stosunków ludzkich: „est quasi quaedam dispositio ad liberum accessum hominis in spiritualia et divina bona"[3]: jest ona jakby pewnem
usposobieniem dającem człowiekowi swobodny dostęp do
dóbr duchowych i Bożych.
Otóż dziś najważniejszem
z dóbr duchowych do których cały świat ręce wyciąga, jest pokój świata, zgoda
między narodami, porozumienie i ukojenie waśni. O nie to Kościół wciąż zasyła
modły do Boga, którego już Izajasz nazywał Książęciem
pokoju[4]. „Da pacem
Domine in diebus nostris"
— daj nam Panie pokój za dni naszych!
Największą przeszkodą na tej drodze jest
nasza własna pycha przybierająca w stosunkach międzynarodowych kształty pychy
narodowej czyli szowinizmu. Jej to świat katolicki powinien przeciwstawić inny
nastrój ducha, a dać mu go może tylko cnota pokory chrześcijańskiej, pokory
czynnej, szczerej, pogodnej, chętnie uznającej bez dąsania się, że ten Bóg,
który tak hojną dłonią obdarzył nasz naród swem i
darami, niemniej hojnym był i dla innych ludów.
Wprowadźmy nieco tego nastroju w nasze
stosunki z innemi narodami za każdym razem gdy się z
niemi spotkamy, czyto na arenie życia społecznego lub
politycznego, czy też w codziennem obcowaniu życia
prywatnego, a znaczny krok naprzód w dążeniu do pokoju Chrystusowego w
królestwie Chrystusowem będzie uczyniony.
„Szkoła Chrystusowa”, 1934, nr 3