Artykuł
W kwestii narodowościowej
W KWESTII NARODOWOŚCIOWEJ

Uwaga przedwstępna

 

Pod tym tytułem wygłosiłem w r. 1924 cały szereg odczytów pub­licznych: 1) w Warszawie 17 lutego, w lokalu stowarzyszenia „Strze­cha" (Nowy Świat, 21); 2) w Tarnowie 26 marca; 3) w Krakowie 27 marca; 4) w Zgierzu 8 maja; 5) w Brześciu nad Bugiem (w dawnym Brześciu Litewskim) 28 czerwca; 6) w Wilnie 21 grudnia. Za każ­dym razem odczyt mój brzmiał cokolwiek inaczej. Obecnie wydaję go w znacznie zmienionej i rozszerzonej postaci.

Nie pochlebiam sobie, ażeby moje odezwanie się mogło wywrzeć choćby najmniejszy wpływ. Ale srożący się obecnie nierozum politycz­ny, kierowanie się jedynie nieokiełznanymi i wyuzdanymi emocjami i afektami, nie zaś dobrze zrozumianym interesem państwowym i spo­łecznym - niechaj usprawiedliwią moje wystąpienie.

 

Co to jest narodowość i gdzie istnieje?

 

Ażeby usłyszany lub też przeczytany wyraz narodowość wywarł odpowiednie wrażenie, czy to słuchacz, czy też czytelnik musi być od­powiednio przygotowany, przygotowany zarówno pod względem umy­słowym, intelektualnym, jako też pod względem uczuciowym, emo­cjonalnym, Przede wszystkim dla uruchomienia narodowości w jej postaci polskiej potrzeba znać język polski, tj. mieścić w swej głowie myślenie językowe polskie. Oczywiście dla zrozumienia skojarzonych z podobnymi wyobrażeniami i wywołujących podobne emocje wyra­zów innojęzykowych, nationalite, Nationalitdt, nacional'nost' itd., konieczną jest znajomość odpowiednich języków.

To jednak nie wystarcza. Nie dla każdego mówiącego po polsku wyraz narodowość jest sam przez się zrozumiały. Dla wielu jest to tylko wyraz bez treści, co najwyżej rzeczownik rodzaju żeńskiego, należący do pewnego typu gramatycznego. Dopiero po rozbudzeniu w duszy własnej poczucia narodowościowego dana jednostka może uczestniczyć w zbiorowym życiu narodowym. Dopiero po wzniesieniu się na pewien poziom umysłowy można dojść do pojęcia narodowo­ści.

Ale nawet na najwyższym stopniu umysłowym i przy najsubtel­niejszym przeżywaniu pewnych wzruszeń, czyli emocji, uruchomienie językowe i znaczeniowe wyrazu narodowość wysuwa na pierwszy plan jego cechy formalne. Dzięki urodzajowieniu języka polskiego, urodzaj owieniu będącemu odbiciem upłciowienia w świecie zwierząt i roślin, narodowość świadczy o sobie jako o istocie rodzaju żeńskie­go. W różnicy od męskich naród, lud, rząd i nijakich państwo, spo­łeczeństwo, a na równi z przeszłością, pomysłowością, obrzędowoś­cią, wytwórczością, prawością, sprawiedliwością, miłością, złością, jednością, wielością, mnogością, pięknością itd., przy pewnym polo­cie fantazji twórczej, narodowość staje się jakąś panią, damą, bogi­nią.

Gdzie jednak istnieje, gdzie mieści się ta pani, ta dama, ta bogi­ni? Czy możemy jej szukać poza człowiekiem?

Nie. Narodowość mieści się i żyje tylko w pojedynczych duszach ludzkich, skąd jednak może się wydobywać na zewnątrz w postaci obrazów, symbolów i świadczących o niej czynów ludzkich. Narodo­wość istnieje i działa tam, gdzie istnieją i działają wszystkie tego ro­dzaju chwiejne, nieokreślone, ogólnikowe wyobrażenia substancjal­ne, czyli rzeczownikowe, od języka, czyli mowy ludzkiej, do państwa, bóstwa itd. włącznie. Tam to, w tej jednostkowej duszy ludzkiej, żyją i działają; język, czyli mowa ludzka zarówno wymawianiowo-słuchowa, jako też pisaniowo-wzrokowa, czyli pismo; tam żyje i działa wszelka twórczość umysłowa w nauce, w poezji i w sztuce; tam żyje i działa państwo wraz z rządem, z poddanymi, z obywatelami; tam żyje i działa gospodarstwo społeczne wraz z przemysłem, handlem i spekulacją; tam żyje i działa prawo wraz z jego wykonywaniem, ob­chodzeniem i naruszaniem, wraz z sądami i karami; tam żyje i działa moralność wraz z cnotami, grzechami i zasługami; tam żyją i działają mitologia i religia wraz z bożyszczami i bóstwami; tam żyją i działają zwyczaje i obyczaje itd.

I tutaj stwierdzamy zasadniczą różnicę między obiektem, czy­li przedmiotem badań nauk przyrodniczych, a obiektem badań nauk psychosocjalnych, „filologicznych", „humanistycznych". Przedmioty badań nauk przyrodniczych istnieją poza ludźmi, przedmioty zaś badań nauk psycho-socjalnych istnieją jedynie tylko w duszach ludz­kich.

Gdy ginie człowiek pojedynczy, z nim razem ginie cały jego świat, świat wyobrażeń, uczuć i popędów; następuje koniec świata osobiste­go. Ale wszystko to, co stanowi przedmiot badań nauk psycho-socjal­nych, nie przestaje istnieć w innych głowach. Gdy zginie cała ludz­kość, wszystko to również zginie, zginie ostatecznie i raz na zawsze, ale świat chemiczno-fizyczny pozostanie. Pozostanie też świat fizjologiczno-biologiczny o ile pozostaną inne zwierzęta i rośliny. Gdy zginą też inne zwierzęta i rośliny, pozostanie już tylko świat chemiczno-fi­zyczny oraz oczywiście wszechświatowy element psychiczny, czyli du­chowy. Boć byłoby objawem szalonej zarozumiałości i megalomanii, czyli obłędu wielkości, przypuszczać, że poza człowiekiem nie ma we wszechświecie elementu psychicznego; tylko że ten wszechświatowy element psychiczny jest niedostępny dla ograniczonej i znikomej my­śli ludzkiej. Ten wszechświatowy element psychiczny nie jest wcale bogiem ludzkim, bogiem stworzonym na obraz i podobieństwo czło­wieka, ale jest czymś z myślą ludzką niewspółmiernym, czymś nie­doścignionym, niepojętym, jak niepojętą jest nieskończoność czasu i przestrzeni, bezpoczątkowość i bezkońcowość czasu i przestrzeni we wszystkich kierunkach.

Inaczej jest ze światem psychiczno-socjalnym jako przedmiotem badania. Zginą nie tylko psychologia, socjologia, filologia, historia, ale także same psyche, czyli dusze ludzkie, same societates, czyli ugrupowania ludzkie, zginą w ogóle wszystkie przedmioty badań tych nauk. Zginą wyrazy, wyobrażenia, pojęcia. Zniknie wszelka twórczość ludzka; znikną odkrycia, wynalazki. Znikną ludzie, więc zniknie to wszystko. Będzie to absolutny koniec świata ludzkiego.

Znikną plemiona, szczepy, ludy, narody, narodowości, kraje, pań­stwa, części świata, federacje i różne inne zrzeszenia, ugrupowania i zbiorowiska ludzkie i zwierzęce. Znikną kasty, warstwy społeczne, klasy. Zniknie walka klas. Zniknie nawet „klasowy ruch robotniczy". Znikną walki zarówno w imię interesu, jak i z pobudek idealnych.

Co więcej, znikną nie tylko nauki i w ogóle całe myślenie ludz­kie o świecie, ale nawet zniknie cały świat chemiczno-fizyczny i astronomiczny, uporządkowany na modlę ludzką. Pozostanie to coś, co skłoniło człowieka do wytworzenia pojęć fizycznych, chemicznych, mechanicznych i innych, ale nie będą to już po ludzku ujęte zjawi­ska świetlne, czyli optyczne, słuchowe, czyli akustyczne, chemiczne, mechaniczne, cieplne, czyli termiczne; nie będzie to ludzka elektrycz­ność, nie będzie to ludzka przemiana materii, nie będzie to ludzkie ujawnianie energii.

W wielkiej papierni wszechświatowej łachmany naszych zdo­byczy umysłowych i kulturalnych, wszelkie ślady naszego istnienia zostaną roztarte na miazgę, przetworzone na nową masę, dla wytwo­rzenia nowego papieru, na którym może z czasem jakieś nowe istoty żywe, w charakterze naszych nieświadomych spadkobierców i nosi­cieli historii i kultury, będą wypisywać od początku ślady życia i roz­woju społecznego.

Czyż wobec tego nie należałoby się upamiętać i, zamiast wza­jemnie zatruwać sobie życie, wykorzystać to krótkie i skazane na za­gładę istnienie do wspólnej walki z przyrodą i do osiągnięcia możli­wego szczęścia i dobrobytu?

Zamiast tego gryziemy się i tępimy się nawzajem, a jednym z pretekstów do tej orgii tępicielskiej jest tak zwana narodowość w jej różnorodnych odmianach.

 

Pochodzenie narodowości

 

Skąd powstała narodowość, tj., ściślej mówiąc, wyobrażenie i poczucie narodowości!

Narodowość maże się ściśle, nie tylko językowo, ale także poza-językowo, z narodem.

Zarodek i początek narodu tkwi przede wszystkim w języku, czyli w wyodrębnionej, różnej od innych, wspólnej mowie pewnego zbiorowiska ludzkiego oraz we wspólnym życiu, we współżyciu ta­kiego zbiorowiska ludzkiego. Stwierdzamy następnie stopniowe pod­noszenie się od takiego stada prawie zwierzęcego na coraz wyższe poziomy. Przy tym dokonywa się stopniowe przechodzenie od stanu koczownictwa do stanu osiadłości.

Stado zwierzęce staje się społeczeństwem ludzkim. Współżycie stadowo-egoistyczne przechodzi we współżycie zbiorowo-indywidualne (kolektywnie indywidualne). Na niższym stopniu mamy wąski egoizm, na wyższym stopniu indywidualizm. Na niższym stopniu ko­munizm pierwotny, dziki, na wyższym stopniu komunizm rozumowy i oparty na poczuciu sprawiedliwości jako wykwit cywilizacji, jako kolektywizm i solidaryzm.

Tylko proszę nie dawać się porywać myśleniu wyrazowemu. To, co w danej chwili szaleje pod nazwą komunizmu, nie odpowiada wcale wymaganiom uspołecznienia nowoczesnego, ale jest po prostu powrotem do stanu dzikości, jest rabunkiem pod hasłem rabuj to, co zrabowano (grab' nagrabłennoje), jest karykaturą na komunizm w wyższym stylu, czyli na kolektywizm. Jest to skutek rozpasania przez wojnę najdzikszych instynktów, nie zaś wcielania w życie zasad solidarności wszechludzkiej.

Podobnie też i praktykowanie narodowości albo może być dzikie i barbarzyńskie, albo też odpowiada wysokiemu poziomowi rozwoju kulturalnego i cywilizowanego. Oczywiście istnieje cala skala stanów mieszanych i przejściowych.

 

Cechy narodowości

 

Jak wszelkie inne hasła i sztandary, pod którymi grupują się krzyżujące się rozmaicie zbiorowiska ludzkie, tak i czy to narodowość w ogóle, czy też pewna ściśle określona narodowość muszą posiadać pewne cechy, czyli właściwości, uprawniające nas do używania tej nazwy w stosunku do ludzi.

Cechy te sprowadzają się do dwóch głównie źródeł: albo są to cechy obiektywne, całkiem niezależne od woli i świadomości ludzkiej, albo też jest to samookreślenie subiektywne. Zresztą i na samookreślenie możemy patrzyć jak na cechę obiektywną.

Cechami obiektywnymi ludzi pojedynczych i całych gromad ludzkich, cechami niezależnymi od niczyjej woli ani od woli cudzej, ani od woli własnej, są np. płeć, wiek, różne cechy antropologicz­ne w rodzaju koloru skóry, włosów, oczu, wymiarów czaszki i ciała w ogóle, język, czyli mowa danego indywiduum, używanie tego lub owego pisma, takie lub owakie zwyczaje, podania, tradycje, wierze­nia, wspólne ideały społeczne i polityczne, pewien odziedziczony i na­byty stan umysłowości i skłonności etyczno-socjalnych (wrodzony sadyzm, wrodzone współczucie do innych ludzi), do pewnego stopnia wspólne terytorium.

Za pomocą cech obiektywnych, mniej lub więcej ściśle określa­nych, rozróżniamy lud polski, naród polski, narodowość polską.

Stwierdzamy przy tym rozmaite szczeble (stopnie) unaro­dowienia, uświadomienia narodowego. Tak np. trudno mówić o naro­dowości w pełnym znaczeniu tego wyrazu u dzieci, u mas ludowych.

Nareszcie przynależność państwowa, nawet wbrew życzeniom i sympatiom danej jednostki, stanowi jej cechę obiektywną, niezależ­ną od woli ludzkiej.

Od cech czysto obiektywnych i od cech subiektywnych, samookreśleniowych, należy odróżniać trzecią kategorię, kategorię pośred­nią, stojącą na pograniczu tych dwóch dziedzin krańcowych. Są to cechy obiektywno-subiektywne, kiedy człowiek bywa zaliczany do pewnego zbiorowiska dzięki nie własnej, ale cudzej woli, dzięki roz­kazowi, nominacji lub wyborowi.

Tu należy przede wszystkim przymusowa służba wojskowa oraz wszelkie inne formy niewolnictwa, np. więzienie przymusowe kobiet w domach publicznych, zaliczanie przy praktykowaniu tzw. „dyktatu­ry proletariatu" całych rodzin i całych skupień ludzkich do pozbawio­nych praw, poniewieranych i ogaiacanych z mienia „burżujów", ska­zywanie przez sądy i w ogóle przez innych ludzi na takie lub owakie kary, itd. Tutaj własna wola pacjenta nie ma nic do powiedzenia. Aże­by się uwolnić od skutków stosowania cudzej woli do jego osoby nie pozostaje mu nic innego, jak albo uciec, albo też odebrać sobie życie.

Natomiast w wielu innych wypadkach wola cudza jest wpraw­dzie głównym czynnikiem rozstrzygającym, ale do jej ostatecznego wcielenia w życie niezbędną jest także zgoda samego osobnika mia­nowanego lub też obieranego.

Urzędnikiem państwowym lub prywatnym, nauczycielem, pro­fesorem, kawalerem orderu tego lub owego stopnia, radcą miejskim, posłem do sejmu lub senatu staje się człowiek bądź to z nominacji zwierzchności, bądź też przez głosowanie, ale może nie przyjąć ofiarowanej mu godności. Bywają wprawdzie wypadki, kiedy nie wolno zrzekać się takiej godności, ale te należą do wyjątków.

Prezydent rzeczypospolitej lub też król elekcyjny osiąga ten za­szczyt przez stosowanie arytmetycznej zasady większości, gdy tym­czasem monarcha „z bożej łaski" jest przeznaczony do piastowania swego urzędu przez sam fakt urodzenia się.

Istnieją próby przymusowego zaliczania do tej lub owej narodo­wości, ale to są objawy przemocy i gwałtu.

Jak wyznanie religijne, tak i wyznanie narodowe, czyli narodo­wość człowieka, stanowi jedną z jego cech wyłącznie subiektywnych, zależnych jedynie od świadomości, od własnej woli, od własnego uznania i samookreśłenia. Wszelkie zamachy na wolność sumienia czy to wyznaniowego, czy też narodowego w państwie praworządnym i nie niewolniczym są zbrodnią przeciw godności ludzkiej i przeciw prawom zasadniczym, zabezpieczonym przez konstytucję.

Świadomość narodowa bywa o różnym natężeniu i napięciu, wa­hając się (oscylując) między zerem a n, tj. pewnym maximum, pew­ną normą najwyższą. To, co wybiega ponad zwykłą normę, staje się hipertrofią, staje się przerostem poczucia narodowego.

Możliwą jest też narodowość wmówiona, sugestionowana przez rodziców lub choćby tylko przez jednego z rodziców, przez ojca lub matkę, pomimo to, że się urodziło i że się żyje na obczyźnie, w innojęzykowym i innonarodowym otoczeniu. Znane są osoby urodzone np. w Turcji, w Danii, w Ameryce itp. i pomimo całkowitej nieznajo­mości języka polskiego odznaczające się przeczulonym patriotyzmem polskim.

 

Różnorakie „narodowości"

 

Poczucie narodowe może się stać energią pobudzającą do czy­nów bądź to wzniosłych i szlachetnych, bądź też nikczemnych i ohyd­nych. Eanatyzm partyjny w zastosowaniu do wyznania i narodowości wywołuje zachłanność, napastniczość (agresywność) i fatalne po­mieszanie pojęć.

Istnienie Rzymu, tego potwora wiecznie imperialistycznego, z pretensjami do panowania w ten lub ów sposób nad całym światem, nie tylko ziemskim, ale nawet pozaziemskim, doprowadziło do powstania „narodu katolickiego", wypierającego z głów zamroczo­nych poczucie innych wyodrębnionych istotnych narodowości i prze­ciwstawiającego się czupurnie i zaczepnie innym tego rodzaju „naro­dowościom" z szyldem wyznaniowym. W Polsce cierpiącej na obłęd upaństwowienia narodowości i unarodowienia państwowości oraz na obłęd uwyznaniowienia narodowości i unarodowienia wyznań, w tej Polsce cierpiącej w nierównie wyższym stopniu niż wiele innych społeczeństw na brak umysłów silnych i samodzielnych, katolicyzm utożsamia się z polskością, wyznanie ewangelickie z niemieckością, prawosławie z rosyjskością, czyli z moskiewskością, wyznanie uni­ckie z rusińskością, „narodowość żydowską" z wyznaniem mojżeszo­wym, starozakonnym, izraelickim.

„Naród katolicki", jako zbiór poddanych i niewolników wszechwładcy rezydującego w Rzymie, powstał ze zmieszania imperiali­stycznych dążności Rzymu Cezarów ze swoistymi dążeniami Żydów zreformowanych, czyli chrześcijan, do narzucenia swych wierzeń ca­łej ludzkości. Obok tego „narodu katolickiego", wytworzonego z odszczepieństwa od pnia żydowskiego, nie przestaje istnieć pierwotny, prawowierny, ortodoksyjny „naród żydowski", rozsiany po całym świecie.

 

„Narodowość żydowska" I

 

Tutaj wypada zapytać:

Czy istnieje osobna „narodowość żydowska" na podobieństwo takich narodowości, jak niemiecka, francuska, angielska, włoska, hiszpańska, polska, czeska, rosyjska, ukraińska itd., narodowość nieutożsamiana z wyznaniem mojżeszowym? Przy tym mamy do czy­nienia tylko z dwoma pojęciami, wyznaniem i narodowością, bo przyj­mowanie jakiejś osobnej „rasy" żydowskiej ze stanowiska obiektyw-nie-naukowego nie ma żadnej podstawy.

Otóż wszystkie dane historii i obserwacji tego, co mamy przed oczyma, skłaniają nas do twierdzenia, że osobna swoista „narodo­wość" żydowska istnieje i odznacza się w ogóle daleko wyraźniejszy­mi cechami aniżeli inne, ogólnie uznane narodowości.

Przede wszystkim znakomitą większość osobników nazywa­nych Żydami łączy w jedno zbiorowisko tradycyjna religia, jedna z najbardziej upartych, wyodrębniających się i nietoleracyjnych re­ligii, łączy uświęcony od tysiącoleci rytuał. Następnie znakomitą większość Żydów łączy w wyodrębniające się od innych zbiorowisko ludzkie potworna megalomania „narodu wybranego", wybranego przez Stwórcę na pana i władcę nad innymi narodami, a tylko cza­sowo upośledzonego i skazanego na tułaczkę, dla tym świetniejsze-go tryumfu w przyszłości pod wodzą oczekiwanego z utęsknieniem Mesjasza. To poczucie niezmiernej potęgi pod opieką rozmiłowanego w swych wybrańcach Jehowy utrzymuje w całej sile swoisty patrio­tyzm żydowski i swoistą narodowość żydowską, pomimo zatracenia przez Żydów własnego języka. Osobny język narodowy Żydów ustąpił miejsca językom ich prześladowców, a te języki prześladowców pod­niesiono do godności „języków żydowskich". Okrutnie prześladowa­ni przez Hiszpanów i wypędzeni z Hiszpanii Żydzi ponieśli ze sobą w inne kraje język hiszpański, jako język różniący ich od tuziemców. Są to tak zwani spanioli, Żydzi języka hiszpańskiego. W otoczeniu znowu niemieckim Żydzi przyswoili sobie pewne gwary niemieckie, przetwarzając je na swoisty język żydowski, zwany lekceważąco i po­gardliwie „żargonem", a właściwie, ze stanowiska obiektywnego, tak dobry język, jak i wszelki inny. O ile ten język pozostaje w sferze wymawianiowo-słuchowej, należy do świata językowego germańskiego. O ile zaś postupje się zmodyfikowanym alfabetem hebrajskim, z od­wrotnym sposobem pisania, nie z lewa na prawo, ale z prawa na lewo, wyodrębnia się od całego świata europejsko-amerykańskiego i prze­nosi Żydów do Azji Zachodniej, do świata semickiego.

Dziś ten „język żydowski" jest jednym z narzędzi, za pomocą któ­rych Żydzi oddzielają się od współmieszkańców innych narodowości i zasklepiają się w swym narodowym ghetto.

Pewna część Żydów mieszkających w dawnej Rosji przyjęła ję­zyk rosyjski i trzyma go się jako swego języka, w różnicy od innych języków miejscowych, Np. Żydzi wileńscy mówią dziś w znacznej czę­ści po rosyjsku, wywołując oburzanie się przeczulonych patriotów polskich. Oburzanie się to jest oczywiście objawem patologicznym, ale i bez oburzania się może się wydawać dziwnym i rażącym trzymanie się języka byłych prześladowców, nawet z uszczerbkiem własnych interesów Gra tu z pewnością rolę swoisty konserwatyzm żydowski, godzący się wyśmienicie z drugą ostatecznością, z rzucaniem się bez zastrzeżeń w objęcia najnowszych i nąjskrajniejszych prądów poli­tycznych i społecznych.

Wyodrębnieniu Żydów jako osobnej narodowości współdziałało wtłaczanie ich w średniowieczu w osobne dzielnice żydowskie, tzw. ghetto, uznawane zresztą z lubością przez samych Żydów. W sposób zmodyfikowany trwa to po dziś dzień.

 

„Narodowość żydowska" II

 

Przyjrzyjmy się jeszcze nieco uważniej „narodowości" żydow­skiej.

Na dobrą sprawę, ze stanowiska obiektywnego, ze stanowiska ściśle naukowego, w świetle logiki porządkującej i klasyfikującej, swoista odrębność wszechżydowska, poczucie solidarności wszech-żydowskiej i związany z tym specyficzny patriotyzm żydowski jako następstwo wspólnych wierzeń i tradycji religijnych, jako następ­stwo fanatycznie przestrzeganego rytuału, mogą być postawione je­dynie obok odrębności wszechkatolickiej, obok poczucia solidarności wszechkatolickiej i obok specyficznego patriotyzmu katolickiego, jako też obok odrębności i solidarności wszechmuzułmańskiej i obok specy­ficznego patriotyzmu muzułmańskiego albo obok odrębności, solidar­ności i wyznaniowego patriotyzmu wszystkich buddystów itp. Jest to odrębność, solidarność i kosmopolityczny patriotyzm wszelakich mię­dzynarodówek powstałych pod najrozmaitszymi hasłami i szyldami. Tutaj należą: międzynarodowa i wszechludzka solidarność wszyst­kich monarchów, wszystkich arystokratów i tzw wyższych sfer spo­łecznych, wszystkich kupców, przemysłowców i wszelkiego rodza­ju kapitalistów wszystkich ludzi pracy, wszystkich proletariuszy; międzynarodowa i wszechludzka solidarność wszystkich artystów i wszystkich uczonych zarówno w ogóle, jak i według pojedynczych specjalności; międzynarodowa i wszechludzka solidarność wolnomularzy czyli masonów, faszystów, komunistów; międzynarodowa i wszechludzka solidarność esperantystów i innych zwolenników języków pomocniczych międzynarodowych; międzynarodowa i wszech­ludzka solidarność bezwyznaniowców, wolnomyślicieli, itd., itd.

Międzynarodowa i wszechludzka odrębność i solidarność wszystkich powyżej wymienionych zrzeszeń i zbiorowisk ludzkich, bez względu na przynależność państwową, narodową i językową, jest faktem niezaprzeczonym. Ale też i Żydzi, uważając się za wyodręb­nione od reszty ludzkości wspólne zbiorowisko ludzkie, stanowiące jedną całość, pomimo że są obywatelami czy też poddanymi różnych państw, pomimo że używają różnych języków ojczystych czy też ma­cierzystych, należą do kategorii owych międzynarodowych zrzeszeń i zbiorowisk ludzkich w różnicy od narodowości w ścisłym znaczeniu tego wyrazu.

Tak by się zdawało w świetle logiki, ze stanowiska obiektywne­go, bez udziału woli i świadomości osobników klasyfikowanych. Ale przecież, jak wyżej zaznaczyłem, nikt nie ma prawa czy to narzucać innym tę lub ową narodowość, czy też odmawiać prawa zaliczania siebie do tej lub owej narodowości, zgodnie z własną nieprzymuszo­ną wolą i z własnym uświadomieniem narodowym, i przy tym jest zupełnie obojętne, czy dany osobnik zalicza siebie do jednej z narodo­wości uznanych i istniejących, czy też zalicza siebie do jakiejś nowej, dotychczas nieprzewidzianej narodowości, czy też nareszcie nie chce należeć do żadnej narodowości.

Jeżeli więc wielu Żydów nie zadawala się przeciwstawianiem siebie jako starozakonnych, „nowozakonnym", ale obok tego swą so­lidarność wszechżydowska, polegającą na odwiecznych tradycyjnie przekazywanych wierzeniach i na zaciekle, fanatycznie przestrze­ganym rytuale, chce przemalować na kolor narodowościowy i np. w Polsce wystąpić jako osobna narodowość obok innych narodowości państwa, tj. obok narodowości polskiej, ukraińskiej, białoruskiej, ro­syjskiej, litewskiej, niemieckiej, to nikt nie ma prawa zabraniać im tego.

W ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci Europę ogarnął ogólny obłęd narodowościowy. Obłęd ten znalazł oddźwięk także w środowi­sku żydowskim. Jemu to przede wszystkim zawdzięczamy zrodzenie się syjonizmu, podtrzymującego nader skutecznie poczucie narodowe Żydów w różnicy od innych narodowości.

Jeżeli syjonizm ma się oprzeć na podiożu geograficznym, to musi on także ustalić jeden wspólny język dla wszystkich Żydów upaństwowionych. Żydzi syjoniści dopiero szukają wspólnego języka. Ale zdaje się, że cały syjonizm pozostanie w dziedzinie marzeń nie do urzeczywistnienia, podobnie jak i caty mesjanizm żydowski. Żydzi i nadal będą musieli pozostawać we Francji, we Włoszech, w Anglii, w Ameryce, a na wschodzie Europy tworzyć nadal osobną odmianę, tzw. Osłeuropäische Juden. Będą więc i nadal pozostawali w Pol­sce, a to narzuca nam problemat ich zgodnego współżycia z innymi obywatelami państwa.

O tzw. „asymilacji" ryczałtowej mowy tymczasem być nie może. „Patrioci" albo raczej „partyjoci" z obozu utożsamiającego Polskę z własną partią i jej bardzo poziomymi interesami uprawiają zajadłe szczucie i nagankę na Żydów i wszelakimi siłami starają się prze­ciwdziałać asymilacji, choćby tylko szczytów inteligencji obustron­nej. Zbliżeniu się i spokojnemu zgodnemu współżyciu przeszkadzają obustronni nacjonaliści zarówno żydowscy, jak i rdzenni.

Wobec tego wszystkiego pytam: czy mamy uznać narodowość ży­dowską, czy też nie? Czy mamy iść za przykładem Austrii w ogóle, a Galicji w szczególności, gdzie przy spisie ludności Żyd miał prawo pod względem narodowościowym podać się za Niemca, Polaka, Ru­sina, Czecha, Madziara, Araba, Turka, Chińczyka, ale nie wolno mu było przyznać się do narodowości żydowskiej.

Zdrowy rozsądek i poczucie sprawiedliwości nie pozwalają nam upośledzać nikogo pod względem jego prawa do samookreślania się. Jeżeli Żyd czuje się narodowo Żydem, ma nie tylko prawo, ale także obowiązek podać się za Żyda,

Przy tym małe zastrzeżenie:

Jak przynależność do wszelkiego innego wyznania i na­rodowości, tak też przynależność do wyznania mojżeszowego i do narodowości żydowskiej może być tylko dobrowolna, nigdy zaś przy­musowa. Wara wszelkim gminom żydowskim, wszelkim kabałom, wszelkim zarządom bóżnicznym od zmuszania osób pochodzenia ży­dowskiego do tego, ażeby koniecznie zaliczały się do Żydów i opłacały podatki związane z przynależnością formalną do tego wyznania.

 

Myślenie wyrazowe i mieszanie pojęć w stosunku do narodowości

 

Skończywszy z narodowością żydowską, przechodzę do rozpa­trywania kwestii narodowościowej w ogóle.

Jak wszędzie w dziedzinie myśli trzeźwej, tak i tu należy sta­rannie unikać myślenia wyrazowego, tj. mieszania pojęć na podsta­wie bądź to tożsamości lub podobieństwa wyrazów, bądź też przypad­kowego zbiegu, czyli koincydencji cech różnowartościowych. Jeśli np. spostrzeżenie poucza nas, że większość, choćby nawet znaczna, bru­netów odznacza się niższym wzrostem aniżeli większość blondynów, to jednak nie uprawnia nas to do utożsamiania niższych z brunetami, a wyższych z blondynami.

Poprzednio dotknąłem prostackiego mieszania narodowości z wyznaniem. Nie mniej niedorzeczne i szkodliwe jest upaństwowienie narodowości i unarodowienie państwa, tj, mieszanie państwa z naro­dem, państwowości z narodowością.

Przede wszystkim niech mówią oczywiste fakty.

Zanim powstało unarodowione cesarstwo niemieckie, istniały państwa takie jak Prusy, Bawaria, Saksonia, Wirtemberg, Baden, Hessen jedno i drugie, Hannover, Oldenburg, Nassau, Schlezwig, Holstein itd., znaczna część Szwajcarii, znaczna część Austrii, a wszystkie one byty zamieszkane, z pewnymi wyjątkami, przez na­ród niemiecki. Przy jednolitej narodowości włoskiej (narodowości nie tyle językowej, ile historycznej) Włochy liczyły kilkanaście państw i państewek różnoimiennych, Anglii i Stanom Zjednoczonym wspólna jest narodowość kulturalna anglosaska, Portugalii i Brazylii portugal­ska, a narodowość hiszpańska panuje nie tylko w Hiszpanii, ale także w republikach południowoamerykańskich.

Z drugiej strony państwo Szwajcaria, czyli Helwecja, ma trzy a nawet cztery lub pięć narodowości językowych i literackich, a np. obywatel kantonu Ticino władający doskonale językiem włoskim obraża się, kiedy go zapytać, czy jest Włochem. No, sono Svizzero (nie, jestem Szwajcarem) - odpowiada dumnie. Tu jednolitość państwo­wa przeważa nad różnorodnością językowo-narodową. Nieboszczka Austria stanowiła jedno państwo, mieszczące w sobie kilkanaście narodowości różnoplemiennych i różnojęzykowych.

Dla rozróżniania państwa rosyjskiego od narodu rosyjskiego, czyli wielkoruskiego, stosowano po pierwszej tzw. rewolucji rosyj­skiej terminy rossijskij do państwa, a russkij do narodu, przyjmując w zasadzie równouprawnienie innych narodowości państwa z na­rodowością liczebnie przeważającą i rezygnując z zachcianek rusz­czenia, czyli rusyfikacji inorodców. Dawniej mieli to być nie tylko państwowo, ale także narodowo Rosjanie polskogo, niemieckogo, litowskogo, armianskogo Jewrejskogo, tatarskogo proischożdienija. Byt to w oczach „patriotów" rosyjskich surowy materia! do zwiększa­nia kadr narodowości rosyjskiej.

Podobnie istnieli dawniej w Galicji o panującym zabarwieniu polskim gente Rutheni, natione Poloni (z pochodzenia Rusini, z na­rodowości Polacy),

Przed laty mniej więcej 60 (1861-1863), za czasów Wielopol­skiego, Szkoły Głównej i drgnień powstaniowych r. 1860 i nast, prze­ważna część inteligencji żydowskiej w Królestwie Polskim uważała siebie za gente Judaei, natione Poloni. Byli to późniejsi „Polacy wy­znania mojżeszowego". Epoka ta dawno minęła, a późniejsi działacze z obozu chrześcijańsko-narodowego zaczęli uprawiać gorliwie „odżydzanie Polski".

 

Beznarodowość i wielonarodowość

 

W związku z pojęciem „narodowości" świadomej, opartej na samookreślaniu się, muszę poruszyć kwestię „beznarodowości" i „dwu-narodowości" lub nawet „wielonarodowości".

Beznarodowymi obiektywnie, beznarodowymi z konieczności są niemowlęta i dzieci w pierwocinach ich życia społecznego. Beznaro­dowymi są też indywidua z ludu nieuświadomione i obojętne pod tym względem. Ale tego nie dosyć.

Przy ścisłym przestrzeganiu wolności sumienia i poszanowaniu dla godności ludzkiej możliwe jest świadome niezaliczanie siebie do żadnej narodowości, jako też świadome zaliczanie siebie i uczuciowe należenie do dwóch i więcej narodowości.

Beznarodowość staje obok bezwyznaniowości. Wielonarodo­wość zaś nie może mieć odpowiednika w dziedzinie wyznaniowej, bo uznawanie dogmatów i wierzeń jednego wyznania nie da się pogodzić z dogmatami i wierzeniami innych wyznań.

Mieszkając bądź to na pograniczu etnograficznym dwóch naro­dowości, bądź też w dzielnicy etnograficznie i narodowo mieszanej, można nie tylko mówić od samego początku dwoma językami, ale także brać udział w życiu kulturalnym jednej i drugiej narodowości i czuć się kulturalnie solidarnym i zjedna, i [z] drugą narodowością, a nawet kochać i miłować twórczość kulturalną i jednej, i drugiej na­rodowości.

Z jakiego powodu ma człowiek we własnej duszy toczyć zacię­tą walkę i, należąc nie tylko obiektywnie, ale także subiektywnie do dwóch zbiorowisk narodowych, np. do żydowskiego i do polskiego, albo też do litewskiego i polskiego, jako Żyd lub Litwin nienawidzić w sobie samym Polaka albo też jako Polak nienawidzić w sobie sa­mym Żyda lub Litwina? Tylko takie obmierzle czasy jak nasze zmu­szają ludzi do staczania takich tragicznych walk we własnej duszy.

Doskonale kwestię tę rozstrzygnął pewien szewc w Jaswojniach b. guberni kowieńskiej.

W lecie r. 1885 bawiłem chwilowo w tym mieście razem z Janem Juszkiewiczem, profesorem gimnazjalnym w Kazaniu, zasłużonym pracownikiem na polu filologii litewskiej i gorącym patriotą litew­skim, pomimo że w domu w obcowaniu ze swą rodziną używa! języ­ka polskiego. Otóż temu propagatorowi litewskości szewc miejscowy przyniósł zamówione buty. Załatwiwszy tę sprawę życiową, Juszkiewicz zwrócił się do szewca z zapytaniem:

- Jakiego jesteś plemienia? (Kokies gimines esi?)

- Jestem katolik (Asz esmu katalikas) - odpowiada szewc. Na to Juszkiewicz, nieco zirytowany:

- Nie o to chodzi; ja pytam, czy jesteś Polak, czy Litwin. Szewc odpowiada:

- Jestem Litwin, jestem Polak (Esmu lietumninkas, esmu lenkas).

- To nie może być; musisz być albo Polakiem, albo Litwinem.

 

To nieporozumienie i niezrozumienie dwimarodowości ze strony zacietrzewionego doktrynera narodowościowego człowiek prosty, ale obdarzony zdrowym rozsądkiem, rozwiązał spokojną i rozumną odpo­wiedzią: „Mówię po litewsku, mówię po polsku" (kalbu lietuviszkai, kalbu lenkiszkai).

Takim dwunarodowym prostym człowiekiem był Jankiel cymba­lista w Panu Tadeuszu Mickiewicza. Takim gorącym Żydem przywią­zanym jednocześnie równie gorąco do narodu polskiego byt Mendel Gdański Marii Konopnickiej.

Znałem osoby o wyższym poziomie umysłowym, należące i świa­domie, i uczuciowo do dwóch narodowości, dokładniej mówiąc, do dwóch zbiorowisk ludzkich, wyodrębniających się od innych takich zbiorowisk pod względem wierzeń, tradycji i wspólności kulturalnej.

W latach 1905-1907, w czasach pierwszej „rewolucji" rosyj­skiej, poznałem w Petersburgu inżyniera Hirschsohna, pochodzącego z Warszawy. Opowiadał mi, że, należąc do rodziny żydowskiej, czuł się solidarnym ze społeczeństwem żydowskim w ogóle; jednocześnie jed­nak od najmłodszych lat czuł się Polakiem i uważał siebie za Polaka. Kiedy jednak po r. 1880 fala pogromów rosyjskich, zapoczątkowanych w Niżnim Nowgorodzie, dotarła do Warszawy i kiedy i w Warszawie poczęto rabować sklepy żydowskie, rozpruwać pierzyny i poduszki żydowskie i w ogóle niszczyć mienie żydowskie, przeciwstawi! się polskości jako Żyd prześladowany. Przeniósłszy się następnie do Pe­tersburga i widząc tam prześladowanie zarówno Żydów, jak i Pola­ków, powrócił do dawnej dwoistości narodowej i poczuł się na nowo i Żydem, i Polakiem.

Zasłużony działacz w dziedzinie równouprawnienia wszystkich narodowości Rosji i obrońca odrębności ukraińskiej, nieboszczyk Aleksander Russów, zapewniał, że czuje się jednocześnie solidarnym z dwiema narodowościami: ukraińską i wielkoruską, czyli rosyjską.

Jeden z wybitnych językoznawców mieszkający przed laty w Warszawie pisał do mnie, że dopiero moje wywody o możliwości należenia jednocześnie do dwóch i więcej narodowości objaśniły mu jego stan psychiczny pod tym względem. Poczuwa się on jednocześnie do solidarności z narodowością niemiecką i polską.

Poznałem też w Dorpacie znakomitego poliglotę, doktora Sauer-weina, tłumacza przy Brytyjskim (Angielskim) Towarzystwie Biblij­nym. W swym poliglotyzmie przeszedł on swego słynnego poprzed­nika, kardynała Mezzofantiego. Niemiec, hanowerczyk z urodzenia, rozumiał prawie 200 języków; wladal zaś mniej lub więcej biegle chyba przeszło 70 językami. W wielu z tych języków układał utwory wierszowane. Niektóre z nich, jak np. litewskie, weszły do skarbca odnośnej literatury. Twierdzi! on, że, przyswajając sobie nowy język, zdobywa nową duszę. Z niektórymi z narodów, których język sobie przyswoił i używał go za narzędzie własnej twórczości literackiej, zespolił się do tego stopnia, że współczuł jego dążeniom politycz­nym i np. w czasie wyborów do parlamentu niemieckiego agitował na korzyść kandydatów narodowych litewskich w okolicach Tylży, a serboiużyckich w okolicach Budziszyna i Chociebuża. Spraw naro­dów uciśnionych bronił z zapałem jak spraw własnych. Nawoływał do zgody i pokojowego współżycia wszystkich narodów. Człowiek ten był prawdziwym wielonarodowcem w najszlachetniejszym znaczeniu tego wyrazu.

Od łączenia w swej duszy zarówno uczuciowej, jak i uświado­mionej przynależności do dwóch narodowości należy odróżniać inne objawy, tylko pozornie podobne, ale w każdym razie szwankujące pod względem etycznym.

Do takich swoistych objawów rozdwojenia czy też podwojenia należało np. dawane poddanym niemieckim pozwolenie urzędowego przyjmowania poddaństwa innych państw, np. państwa rosyjskiego, pod warunkiem, ażeby jednocześnie pozostawali nadal poddanymi niemieckimi. Było to w razie konfliktów uświęcaniem „zdrady" albo w jednym, albo też w drugim kierunku.

Byłoby też nadużyciem wskazanej przeze mnie „dwunarodowości" w szlachetnym znaczeniu tego wyrazu, gdyby podszywać się pod nią usiłowali, tak świetnie scharakteryzowani przez satyryka rosyjskiego Sałtykowa-Szczedrina, Taszkientcy rosyjscy[1], którzy przy zmienionych okolicznościach przedzierzgnęli się bez żadnego trudu w „Taszkientców" polskich i jak dawniej rusyflkowali ino-rodców rosyjskich, tak dziś polonizują „mniejszości narodowe" pol­skie. Również możliwe jest nadużywanie pojęcia „dwunarodowości" przez szpiegów służących dawniej rządowi rosyjskiemu, a dziś bez najmniejszych skrupułów służących rządowi polskiemu.

Pewien osobnik, który niegdyś w roli jednego z policmajstrów petersburskich pomagał ministrowi Kasso gromić i ujarzmiać Uni­wersytet Petersburski, po przewrocie bolszewickim wstąpił na służbę polską i jako jeden z dygnitarzy policji polskiej trzymał w ryzach ino-rodców polskich na kresach. Może się on powoływać na swą „dwu-narodowość"; dusza jego mieści w sobie dawniejszą rosyjskość i dzi­siejszą polskość.

W Poznańskiem i na dzisiejszym Pomorzu polskim grasują osob­niki, które za czasów pruskich były gorliwymi hakatystami, a dziś są nie mniej gorliwymi „patriotami" polskimi, członkami „Ligi obrony wiary i ojczyzny".

Otóż powoływanie się takich podejrzanych indywiduów na ich rzekomą „dwunarodowość" byłoby bezczelnością i szyderstwem. Nie są to wcale „dwunarodowcy", ale tak dobitnie napiętnowane przez ję­zyk w]oskifigureporche (postacie świńskie), czyli po polsku „szuje" lub „szubrawcy".

Natomiast wobec niezaprzeczonych i bijących w oczy faktów mu­simy uznać obiektywną dwunarodowość, a nawet wielonarodowość pewnych miejscowości bądź to z ludnością pod względem narodowym różnorodną, bądź też będących stolicami krajów dwunarodowych lub wielonarodowych. Takimi miejscowościami są np. Praga czeska, bę­dąca, pod względem narodowym stolicą kraju niemiecko-czeskiego; Strasburg - francusko-niemiecki; Gorica, Triest, Rijeka-Fiume itd. -miasta włosko-słowiańskie; w Polsce Lwów, Wilno, Poznań, itd., itd.

Przy uznawaniu i zachowywaniu stworzonych przez wypadki dziejowe granic politycznych, państwowych i administracyjnych, choćby ze względu na niewywotywanie widma nowej rzezi wszech­światowej, nie tylko zdrowy rozsądek, nie tylko poczucie sprawied­liwości, ale po prostu względy utylitarne - i państwowe, i społecz­ne, powinny skłaniać nas do uznawania podobnych dwunarodowości i wielonarodowości.

Spokojne współżycie dwóch i więcej uczuć narodowych w jed­nostkowej duszy ludzkiej może znaleźć odbicie w spokojnym współ­życiu obywateli tego samego kraju i wszystkich mieszkańców całej kuli ziemskiej.

 

„Narodowość panująca" a „narodowości podwładne"

 

Pomieszanie narodowości z państwowością, uznawanie tylko jednej narodowości za panującą, a innych za narodowości jej pod­władne, minderwertige Nationalitaten[2] prowadzi do naruszania zasady równouprawnienia obywatelskiego i pociąga za sobą fatalne skutki zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony, jako też dla miesz­czącej je w sobie całości państwowej.

Prowadzi to przede wszystkim do nadużywania pojęcia naro­dowości, utożsamianego z państwowością, przez dzielenie obywateli tego samego kraju na „rdzennych" i na „przybyszów", na „gospoda­rzy" i „go’]ści" lub też na panów i podwładnych, a nawet poddanych. „Gospodarzami" w Niemczech, aż do Kalisza, Katowic, Olsztyna i Tylży, byli tylko rodowici Niemcy, w Węgrzech tylko Madziarowie, w Rosji tylko Rosjanie, Dwomik lub izwozczik rosyjski wyrażał się o inorodcach, w tej liczbie także o Polakach: oni naszi poddannyje; my im awtonomii nie dadim (oni to nasi poddani; my im autonomii nie damy).

Tutaj stosuje się zasadę większości, zasadę narodowości liczeb­nie przeważającej. Ale panować i uważać innych za swych poddanych może także uprzywilejowana mniejszość narodowa. Tak było w Kraju Nadbałtyckim Rosji, tak było na Ukrainie, tak było w Polsce etnogra­ficznej, należącej czy to do Prus, czy też do Rosji.

Takie panowanie mniejszości nad większością jest zresztą zja­wiskiem powszechnym w innych dziedzinach życia politycznego i spo­łecznego. Do tego sprowadza się w ogóle ustrój państwowy. A nawet rzekome panowanie narodowości liczebnie przeważającej nad innymi narodowościami sprowadza się właściwie do panowania niewielkiej liczebnie grupy jednostek uprzywilejowanych nad ogółem nie tylko narodowości upośledzonych, ale także samej narodowości naczelnej i wysuwającej się na plan pierwszy.

W naszych czasach uprzywilejowanie jednych a upośledzenie drugich urzeczywistnia się u wschodnich sąsiadów państwa polskie­go w dziedzinie społecznej. Rzekoma „dyktatura proletariatu" jest właściwie praktykowaniem dyktatury partyjnej zarówno nad „burżuazjatem", jak i nad „proletariatem", przy mniej lub więcej zręcznym wyzyskiwaniu haseł narodowych.

W każdym razie uważanie np. w Polsce jednej tylko narodowości polskiej za panującą, a wszystkich innych za narodowości podwładne jest dyktaturą narodowości uprzywilejowanej, a taka dyktatura sta­je godnie obok dyktatury kapitału, obok dyktatury proletariatu, obok dyktatury faszystów, obok dyktatury endecji, jednym słowem obok dyktatury partyjnej lub klasowej.

Panowanie czy to mniejszości nad większością, czy też choćby nawet rzekome panowanie większości nad mniejszością może trwać bardzo długo, ale zwykle się kiedyś kończy. Wystarczy, ażeby podda­ni i ubezwiadnieni zapytali, dlaczego to oni mają być tylko poddany­mi i służyć za narzędzie do przeprowadzania wrogich im zamierzeń, a wtedy hórt die Gemutlichkeit auf (nastaje koniec idylli).

Znane jest powiedzenie, że Ameryka dla Amerykanów. Ukute według tego samego wzoru twierdzenia, że Rosja dla Rosjan albo też Polska dla Polaków polegają na nieporozumieniu, o ile Rosjanie lub Polacy mają oznaczać ludzi narodowości rosyjskiej lub polskiej. Mają one sens i uzasadnienie tylko o tyle, o ile Rosjanie znaczą wszyst­kich mieszkańców państwa rosyjskiego, a Polacy wszystkich obywa­teli Rzeczypospolitej Polskiej. Jak widzimy, wyraz Polacy jest dwu­znaczny i kiedy się go używa, należy przede wszystkim umieć myśleć logicznie i sprawiedliwie.

Na pomieszaniu pojęć i na wyzyskiwaniu bezmyślności tłu­mów polegały awantury urządzane przez Polskę partyjną w grudniu r. 1922. Prezydent, skalany braniem udziału w jego wyborze także przez „mniejszości narodowe", w oczach tego obozu popełnił zbrod­nię i zasługiwał na śmierć, a ten, co ten wyrok wykonał, urósł do roli „bohatera" i świętego narodowego. Dziwne tylko, że obranie tymi samymi głosami z udziałem „wrogów Polski", tj. jej „mniejszości na­rodowych", drugiego prezydenta nie wywołało już żadnych objawów nienawiści, a nawet choćby tylko najlżejszych protestów.

Takie zacięte prześladowanie innych narodowości pogardzanych i pomiatanych wywołuje opłakane i szkodliwe dla państwa skutki, wywołuje dążności odśrodkowe i skierowane ku rozbiciu i rozsadze­niu jednolitego państwa. Jaskrawym przykładem świecą nam Rosja, Niemcy, Węgry, a nieco dawniej także Austria.

Gdyby kierownicze sfery nowo powstałej Polski i ludzie wodzący rej w ugrupowaniach partyjnych byli w stanie rozumieć interes pań­stwowy, zapobiegliby byli w samym początku dążeniom odśrodkowym i państwowoburczym. Tymczasem zaślepienie samobójcze ciasnych głów stworzyło rozmyślnie groźną sprawę kresów i „mniejszości na­rodowych". Przez ścisłe i nieubłagane przestrzeganie równoupraw­nienia narodowego, nie tylko de jurę, ale także de facto, sprawę tę można było w samym zarodku unieszkodliwić i całkowicie ją usunąć ku wzajemnemu pożytkowi. Ale cóż, kiedy w Polsce mają przewagę polskie Bismarcki i polskie bismarczęta, polscy głosiciele krótko­wzrocznego egoizmu narodowego, polscy hakatyści.

 

Ojczyzna i patriotyzm. Patriotyzm narodowościowy,

dzielnicowy i ogólnopaństwowy.

Polska marzenie a Polska rzeczywistość

 

W związku z narodowością pozostaje wyobrażenie i pojęcie oj­czyzny, a z ojczyzny, patria, wywodzi się patriotyzm, jak znowu od partii może pochodzić „partyjotyzm".

Patriotyzm może być zaściankowy (patriotisme du clocher), dzielnicowy, krajowy, narodowy, państwowy. W każdym zaś razie należy rozróżniać patriotyzm narodowy a solidarność ogólnopaństwową.

W Szwajcarii i w Belgii solidarność ogólnopaństwowa ma prze­wagę nad patriotyzmem narodowym.

W Austrii ostatnich dziesięcioleci (nie w Węgrzech oczywiście) patriotyzm pojedynczych narodowości godzii się wyśmienicie z pa­triotyzmem państwowym austriackim, z solidarnością ogólniepań-stwową. I gdyby nie megalomania Habsburgów rzucająca meine V6lker na pastwę rzezi wszechświatowej, Austria mogłaby była stać się wzorem państwa zbudowanego nie w imię instynktów zoo­logicznych, ale na podstawie interesów gospodarczych i solidarności międzynarodowej. Słoweńcy np. mogli rozwijać się pomyślnie pod względem narodowym przede wszystkim w Austrii. Nie tylko zachłan­ne i denacjonalizatorskie Włochy, które po wojnie zagrabiły znaczną część terytorium słoweńskiego, ale nawet słowiańska Jugosławia nie mogą im tego wynagrodzić.

We Francji pojęcie rzekomo jednolitej nationfrangaise nie może zatrzeć wrażenia mozaiki narodowościowej, dzięki wchodzeniu do składu jednolitego państwa francuskiego niemieckich Alzatczyków i Lotaryńczyków, Bretończyków, Basków. Żydzi francuscy, jak np. Dreyfus i tylu innych, są pod względem nie tylko państwowym, ale także narodowym, Francuzami.

Ojczyzna w języku polskim była pierwotnie synonimem ojcowi­zny, a dopiero z czasem wyszła z ciasnego koła zagrody ojców, zagro­dy ojczystej i stała się równoznaczną z łacińską patria, niemieckim Vaterland, rosyjskim otieczeshoo w różnicy od węższego pojęcia rod-ina (kraj rodzinny, zakątek rodzinny).

Związany z „ojczyzną" rosyjską patriotyzm rosyjski, obejmujący miłośnie wszystkie części państwa rosyjskiego od Kamczatki do Ka­lisza, był zamierzony na zbyt wielką skalę i skutkiem tego brak mu było głębi uczucia i podstawy realnej. Był to patriotyzm czynowników gotowych do wyzyskiwania na swą korzyść tego potwora państwo­wego.

Czysty patriotyzm narodowy bez oparcia o własną państwowość i w ogóle o jakieś jednolite terytorium znalazł ujście między innymi w syjonizmie Żydów narodowców i w ich marzeniach o Palestynie.

Różnica patriotyzmu dzielnicowego, uzgodnionego z patrioty­zmem ogólnienarodowym, uwydatnia się w początkowych wierszach Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza:

Litwo, ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie,

He cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

Dzielnicowy patriotyzm „litewski" odnoszący się do Litwy histo­rycznej nie przeszkadzał Mickiewiczowi być jednym z najczystszych, najgorętszych, przeczulonych patriotów polskich. Dziś prawdopodob­nie zawahałby się on nazwać Litwę swoją ojczyzną.

Prócz tego zwróćmy uwagę na ujawnioną w tym wierszu tęsk­notę do straconej ojczyzny, tak drogiej właśnie dlatego, że podobnie jak zdrowie została utraconą. Ale ta Polska wyśniona, wymarzona, żyjąca w duszach i sercach Polaków (Wyspiański), była o wiele real­niejszą i potężniejszą aniżeli dzisiejsza Polska „zmartwychwstała" i upaństwowiona, zrodzona ze zbrodniczej wojny światowej i w wy­tworzonej przez tę wojnę kloace wszechświatowej.

Polacy rozproszeni po całym świecie i tęskniący do straconej oj­czyzny mieli prawo wołać: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyje­my... , a z pewnością znaczna większość dzisiejszych Polaków, którzy się doczekali „wskrzeszenia ojczyzny", może co najwyżej powiedzieć: Jeszcze Polska nie zginęła, chociaż my żyjemy.

Dziś, po odzyskaniu niepodległości państwowej, nie umieją uszanować tej Polski zmartwychwstałej, urządzają na nią zamachy, zagrażające jej bytowi:

1. szkalują i obryzgują jadowitą śliną tych, co położyli najwięk­sze zasługi w sprawie stworzenia państwa polskiego;

2. podkopują się pod podwaliny bytu niepodległego przez urzą­dzanie zamachów na najwyższych dostojników i przedstawicieli pań­stwa, wybranych zgodnie z prawem, zgodnie z konstytucją, zgodnie z sumieniem;

3. wychowują młodzież, tj. przyszłych czynnych obywateli, w bezprawiu i w pogardzie do ustaw zasadniczych;

4. starają się stwarzać jak najwięcej wrogów Polski zarówno na zewnątrz państwa, jako też wewnątrz przez potęgowanie, a nawet wywoływanie w „mniejszościach narodowych" dążności odśrodko­wych.

Narodowość polska przechowywana w duszach i sercach wy­gnańców, rozproszonych niegdyś po całym świecie, kontynuuje się dziś w wyższego polotu narodowości kulturalnej, ideowej, a obok niej pełza i chrząka napastliwa narodowość życia codziennego, wichrząca i warcholąca pod hasłem egoizmu narodowego.

Traktowanie ludności „kresowej" jest najlepszym dowodem rozpanoszenia się tej kołtuńskiej i prostackiej narodowości życia co­dziennego.

Ignoruje się przede wszystkim aspiracje narodowe Ukraińców A tymczasem dzisiejsze położenie Ukrainy, żyjącej w duszach i ser­cach uświadomionych Ukraińców, przypomina bardzo nie tak dawne położenie Polski, żyjącej tylko w duszach i sercach Polaków. Polskę przedrozbiorową rozdarły trzy państwa zaborcze. Ukraina jest roz­dzielona aż pomiędzy cztery państwa: Bolszewię, Polskę, Rumunię i Czechosłowację.

Polaków krzepiła pieśń: Jeszcze Polska nie zginęła... Ukraiń­ców krzepi pieśń: Szcze ne wmerta Ukraina...

Zdaniem ciemnogrodzkich patriotów polskich należy mścić się na wszystkich Ukraińcach aż do najdalszego pokolenia za urządzenie przez Ukraińców lwowskich i w ogóle wschodniogalicyjskich rewolty w końcu r. 1918. Stosuje się zasadę wendetty, zasadę odpowiedzialno­ści zbiorowej, tak zwanej przez Rosjan krugowojporuki. Więc za ten bunt przemijający nowe pokolenia ukraińskie, nowo narodzone dzieci i młodzież podrastająca mają być karane przez zatruwanie ich dusz jadem nienawiści do Polaków jako do nieprzejednanych wrogów. Nie wolno im pozbywać się tego wstrętnego uczucia. Muszą, tak jak i ich przodkowie, widzieć w Lachach prześladowców i gnębicieli.

Podobnie po powstaniu r. 1863 i 1864 patrioci rosyjscy mścili się na wszystkich Polakach (i wszystkich Litwinach), stosując do nich okrutne środki eksterminacyjne i godząc w samo istnienie narodu polskiego (i narodu litewskiego). A co z tego wyszło?

Z aspiracjami narodowymi Ukraińców należy się poważnie li­czyć, ażeby nie wywoływać w mniej lub więcej odległej przyszłości widma buntu i separatyzmu politycznego.

Pytanie: „gdzie ma się zrodzić Piemont ukraiński?"

Rolę Piemontu dla Polski odegrała austriacka część Polski przedrozbiorowej. Byłoby pożądanym, ażeby Piemontem Ukrainy była jej część wchodząca do składu państwa polskiego, jednakże z nastę­pującym zastrzeżeniem i ostrzeżeniem: Należy postępować tak, aże­by zjednoczenie Ukrainy nie przyniosło szkody państwu polskiemu. Przy bezwzględnym szanowaniu przez państwo dążności narodowych i kulturalnych można pod względem politycznym pozostawać tymcza­sem w granicach tego państwa, mając tylko zapewniony jak najszer­szy samorząd i autonomię. Bez krwawych starć można się obejść, zwłaszcza po wymownych lekcjach ostatniej wojny światowej.

Niestety, ciasne i zakute głowy nie chcą tego zrozumieć. Szyka­nują i obrażają Ukraińców między innymi przez to, że stale i uparcie nazywają ich „Rusinami", nie racząc nazywać ich tak, jak tego żąda­ją sami Ukraińcy. Niech sobie przypomną, jak słodko było Polakom należącym do Rosji, kiedy Polskę kongresową przezwano Priwislin-skim krajem lub Pńwislinijem, a zamiast Polak mówiono i pisano Priwislinskij urożeniec, warszawskie urożeniec. Zmuszanie Ukraiń­ców nawet przez władze miejscowe do używania w podaniach urzędo­wych terminu ruski lub rusiński zamiast ukraiński jest drażnieniem i prowokacją, nie mówiąc już o tym, że podobne ignorowanie życzeń samych Ukraińców jest na rękę Rosji czy to carskiej, czy też bolsze-wicko-sowieckiej.

W sprawie uniwersytetu ukraińskiego postępuje się niekiedy wprost wyzywająco (prowokująco).

Naradzanie się gospodarzy i panów polskich w sprawach „mniej­szości" narodowych (tj. Ukraińców, Białorusinów, Rosjan, Niemców i Żydów) odbywa się bez ich udziału, jak gdyby to były narodowości małoletnie i niedojrzałe.

Okazuje się, że narody upaństwowione skutkiem wojny mogą sprawiać wrażenie niewolników, co zerwawszy się z łańcucha, usiłu­ją gnębić swych dawnych spóltowarzyszy niedoli.

Rozumny patriotyzm narodowy polega na obronie własnych praw bez zamachów na cudze prawa. Patriotyzm narodowy nie może być równoznaczny z nacjonalizmem kąsającym i obrażającym.

 

„Narodowość słowiańska". Solidarność wszechludzka. Języki pomocnicze międzynarodowe

 

W związku z pojęciem narodowości niektórzy politycy i marzy­ciele wysuwają potrzebę solidarności ogólnosłowiańskiej. Wszechsłowiańskość i wzajemność słowiańska ma być ogniwem pośrednim między narodowościami pojedynczych zbiorowisk słowiańskich, zbiorowiska polskiego, czeskiego, słowackiego, serbołużyckiego, ro­syjskiego, ukraińskiego, bułgarskiego, serbskiego, chorwackiego, słoweńskiego..., a solidarnością wszechludzka całej ludzkości jako zjednoczonej całości.

Przed laty sześćdziesięciu slawista rosyjski W Łamanskij w broszurze Nacionalnost' stawianskaja i italjanskaja stawiał na równi „narodowość" słowiańską a narodowość włoską i twierdził, że, jak różne narodowości Półwyspu Apenińskiego zlały się w jednej narodowości włoskiej z jednym językiem ogólnowłoskim, tak samo wszystkie obecne narodowości słowiańskie znikną, ustępując miej­sca narodowości ogólnosłowiańskiej z jednym językiem wszechsłowiańskim, którym oczywiście będzie język rosyjski.

Podobne zestawienie jest błędem logicznym i kłóci się z histo­rią. Słowiańskość i włoskość nie są wcale pojęciami współrzędny­mi. Włoskość, francuskość, hiszpańskość itd. mogą być zestawione z polskością, rosyjskością, czeskością itd., słowiańskości zaś jako po­jęciu ogólnemu, obejmującemu pojęcia szczegółowe polskości, rosyjskości, czeskości itd., odpowiada pojęcie ogólne romańskości, miesz­czące w sobie włoskość, francuskość, hiszpańskość itd. Historia zaś nie dała nam i nigdy nie da poczucia jakiejś jednej narodowości wszechsłowiańskiej. Wprawdzie bliskość i podobieństwo języków sło­wiańskich bije w oczy i wyodrębnia Słowian w osobny szczep w różni­cy od innych równorzędnych szczepów w rodzaju szczepu romańskie­go, germańskiego itd. Wprawdzie w różnych krajach, w Niemczech, w Austrii, w Węgrzech, czyli w Madziarii, we Włoszech, czyli w Italii, z obawy przed „panslawizmem" praktykowano prześladowanie włas­nych Słowian. Wprawdzie działały w kierunku zjednoczenia wszyst­kich Słowian, w kierunku zlania się strumieni słowiańskich w wiel­kim morzu rosyjskim apetyty zachłanników i zaborców zawodowych.

To wszystko jednak nie było w stanie unicestwić poczucia od­rębności narodowej pojedynczych narodów słowiańskich. Jak daw­niej nic tu nie pomogły gruchania miłosne i gołąbkowania rozanielonych marzycieli w łonie różnych narodów słowiańskich, tak dziś również daremne są wznowione flirty i umizgi słowiańskie. A jak się wciela w życie wypieszczona idea „wzajemności słowiańskiej", dają nam wymowną odpowiedź stosunki bułgarsko-serbskie, macedońsko-serbskie, serbsko-chorwackie, polsko-czeskie, czesko-słowackie, polsko-ukraińskie, polsko-białoruskie, polsko-rosyjskie, ukraińsko-rosyjskie itd.

Nie zawracajmy więc sobie głowy i dajmy pokój naiwnej mrzon­ce, jakoby dla przejścia od jedności narodowej pojedynczych naro­dów słowiańskich do poczucia solidarności wszechludzkiej, czyli do szlachetnie pojętego kosmopolityzmu, był konieczny etap przejścio­wy roztopienia się narodowości słowiańskich w jednej ogólnej na­rodowości słowiańskiej. Od istniejących taktycznie narodowości do wszechludzkości prowadzi droga wprost, bez żadnych ogniw pośred­nich. A ściśle biorąc, istnieją tylko dwa krańce tego łańcucha przejść stopniowych: z jednej strony człowiek pojedynczy ze swymi prawami i obowiązkami, ze swą godnością i wartością indywidualną, a z dru­giej strony ludzkość cała jako zbiorowisko wszystkich łudzi w walce z przyrodą i z antyspołecznymi instynktami własnej natury. Wszystko inne, wszystkie owe narodowości, ojczyzny itp. to tylko mała necessaria (zła konieczne), to tylko przeszkody na drodze do wcielenia w ży­cie solidarności wszechludzkiej.

Swoiści marzyciele i wyznawcy języków pomocniczych między­narodowych głoszą, że rozpowszechnienie takiego języka międzyna­rodowego w rodzaju volapiika, esperanto, ido itp. może się w znacznej mierze przyczynić do pogodzenia narodów i do przewagi jednoczące­go poczucia solidarności wszechludzkiej nad rozbieżnością kłócą­cych się i walczących ze sobą narodowości. Sami twórcy sztucznych języków międzynarodowych, Schleyer, Zamenhof..., marzyli i śnili o braterstwie narodów.

Chociaż język pomocniczy międzynarodowy jest rzeczą wielce pożądaną, to jednak przypisywanie mu takiej roli pacyfikatorskiej, czyli pokojowej, należy do złud pochodzących z nieuwzględnienia historii i z optymistycznego poglądu na naturę ludzką. Doświadcze­nia zaczerpnięte z dziejów ludzkości uczą nas, że język wspólny nie zapobiega wcale walkom religijnym, dynastycznym i państwowym. Nie zapobiega on również walkom klas, partii i w ogóle różnorakim tzw. wojnom domowym. W łonie tego samego narodu, zjednoczonego wspólnością języka, istnieją osobne rasy psychiczne, uważające sie­bie za przeznaczone do panowania nad innymi współobywatelami. Takimi są np. endecy, komuniści, faszyści itp.

Jako swoista utopia, jako ideał mogący się urzeczywistnić w od­ległej przyszłości daje się pomyśleć sfederalizowanie (sfederowanie) całej ludzkości. Przy takim ustroju państwa dotychczasowe stałyby się prowincjami świata ziemskiego zamieszkałego przez ludzi. Gra­nice państw zostałyby wtedy wykreślone w zależności od interesów ekonomicznych i od warunków geograficznych. Wybrzeże morskie musiałoby wtedy wchodzić w skład tego samego państwa prowincji, co związany z nim interesami gospodarczymi hinterland[3]. Tak samo stoki gór stanowiłyby jedno państwo z rozciągającymi się u stóp tych gór nizinami. Wszyscy mieszkańcy wszystkich państw byliby zabez­pieczeni od prześladowań narodowych, jak i od wszelkich innych prześladowań. Obowiązkiem państw byłoby popieranie wszelkich na­rodowości, szerzenie oświaty i kultury we wszystkich bez wyjątku językach.

Narodowości istniałyby obok siebie jako świadome grupowania się ludzi, uznających swoją wspólność pod tym względem. Dzisiejsze ojczyzny stałyby się wtedy ojcowiznami, zakątkami rodzinnymi, kra­jami lat dziecinnych w wielkiej ojczyźnie wszechświatowej.

A nie tylko wtedy, po wcieleniu w życie utopii kosmopolitycznej, ale już teraz należałoby wzorować współżycie obywateli tego samego państwa na współżyciu różnorodnych pod względem wyznaniowym, narodowym, klasowym, partyjnym mieszkańców tego samego domu, tej samej miejscowości. Pomimo różnic ideowych, przekonaniowych, narodowych, wyznaniowych, wszyscy mieszkańcy danego domu i da­nej miejscowości mają wspólne interesy w zakresie życia codziennego. Wszystkim powinno chodzić o usuwanie smrodu i nieczystości, o zapobieganie epidemiom i wszelkim innym klęskom żywiołowym, sprawne funkcjonowanie wodociągów, gazowni, elektryczności itp. Na takich też wspólnych interesach życia praktycznego powinna się opierać jedność i solidarność państwowa wszystkich współobywateli danego państwa, bez względu na ich różnoraką przynależność wyzna­niową, narodową i wszelką inną.

 

Posłannictwa, czyli misje dziejowe (narodów, państw i władców)

 

Dla wytłumaczenia i usprawiedliwienia jatek ludzkich i wszel­kich gwałtów popełnianych na arenie dziejowej, usłużni historycy i poeci wymyślili misje, czyli posłannictwa dziejowe narodów, państw i władców stojących na ich czele.

Zygmunt Krasiński (w Psalmie wiary) woła: Garść im powo­łań sypnąłeś z wysoka, wmawiając w ten sposób w swego Boga, jako­by dał on ludom, narodom i państwom pewne zadania do wykonania, a to przede wszystkim drogą rzezi i obracania w perzynę całych osad, miast i krajów.

Takie specjalne posłannictwa miały do spełnienia trzy Rzy­my: Rzym pierwszy, owo gniazdo zbójeckie, dążące do podboju całe­go świata i do stworzenia wszechwładnego Imperium Romanum; Rzym drugi, Rzym Konstatynopola, Rzym bizantyjski; wreszcie Rzym trzeci, Moskwa, jako spadkobierczyni i kontynuatorka Rzymu bizan­tyjskiego, Rzymu carogrodzkiego. Do tych trzech Rzymów dołącza się Rzym czwarty, Rzym papieski, roszczący pretensje do zawładnięcia duszami świata całego i do zaprzęgnięcia ich w swe jarzmo.

Przypisuje się też misje dziejowe wszystkim megalomanom i psychopatom, dążącym do ujarzmienia jak największej ilości bliź­nich, a więc Aleksandrowi Macedońskiemu, Cezarowi, Karolowi W-mu, Napoleonowi i innym bandytom wszechświatowym, porywają­cym za sobą całe ludy i narody. Do takich wymyślonych i wmawianych posłannictw dziejowych należą też: idea jagiellońska Polski od morza do morza, idea habsburska, idea hohenzollernska itd.

Megalomani niemieccy czasów najnowszych narzucali Niem­com, jako zawodowym „organizatorom", posłannictwo organizacji świata całego pod przewodem Germanii.

Pod hasłem rule, BrMannia! (panuj, Brytanio!) imperialiści an­gielscy uważali i uważają Anglię za władczynię wszystkich mórz i za państwo mające prawo do hegemonii, czyli przodownictwa wszyst­kim innym państwom.

Italia, ta regina del mar (królowa morza), rości pretensję do wyłącznego panowania na Adriatyku, a może nawet na całym Morzu Śródziemnym. Stąd to wcielanie do Włoch przemocą nadbrzeży Morza Adriatyckiego z ludnością niewłoską i wrogą Włochom.

Rosja carska pretendowała do roli trzeciego Rzymu, któremu sądzone jest podbić Carogród i cieśniny, i zapanować niepodzielnie nad Morzem Czarnym i nad Morzem Egejskim. Rosja najnowsza po­wojenna głosi ludzkości „nowe słowo", streszczające się w groźnej obietnicy:

My na gorie wsiem burżujom,

Mirowojpożar razdujem.

(My, ku utrapieniu wszystkich burżujów, rozniecimy pożar wszechświatowy)[4].

Na myśl o wszystkich tych i im podobnych misjach, czyli po­słannictwach dziejowych, aż ciarki przechodzą po skórze. Wszelkie te górnolotne hasła pachną krwią, łzami, dymem pożarów i męczeń­stwem maluczkich. Drogo za nie płacą maluczcy, tj. ludzie cisi i pro­ści. A mnie osobiście chodzi przede wszystkim o szczęście i spokój cichych i prostych.

Niech będą przeklęte wszelkie misje dziejowe oprócz misji ogól­nego pokoju i zgodnego współżycia ludzi i ludów! Owe wielbione i glo­ryfikowane posłannictwa i misje dziejowe są objawami megalomanii, są objawami fanatyzmu i sadyzmu wyznaniowego, narodowościowego, klasowego i partyjnego. Uznając je za zjawisko psychopatyczne, powinniśmy im wszelkimi sposoby zapobiegać i leczyć międzynarodo­wy i wszechświatowy dom obłąkanych.

W człowieku pojedynczym i zbiorowym zakiełkowała i zrodziła się potrzeba religii, sztuki i nauki, potrzeba miłości, poczucie wspól­ności i solidarności - a zaspakajanie tych potrzeb daje mu rozkosz, pociechę, ukojenie. Ohydna bestia ludzka potrafiła zrobić z tego wszystkiego narzędzia męki i katuszy.

Te pocieszycielki ludzkości, religia, sztuka, nauka, miłość, na­rodowość, dostawszy się do rąk krwiożerców, zwyrodnialców i sady­stów, tj. potworów ludzkich rozkoszujących się cierpieniami bliźnich, stają się dręczycielkami i biczami ludzkości.

 

„Nie sprzeciwiać się złu"

 

Na zakończenie parę słów w sprawie poniekąd osobistej.

Dusze pobożne i lękliwe mają mi za złe, że ośmielam się poru­szać podobne kwestie, które w oczach ogółu prawomyślnego należą do kwestii, o których nie powinno się mówić. Troskę o rozwiązywa­nie tych kwestii należy pozostawić administracji miejscowej, policji i związkom „obrony wiary i ojczyzny".

Pogłębiajmy więc przepaść, jaka dzięki napastniczemu i draż­niącemu postępowaniu „patriotów" spod ciemnej gwiazdy wytworzy­ła się między obywatelami tego samego państwa.

Kto nie pomaga swoistym patriotom przy pogłębianiu tej prze­paści, kto nie pochwala ich pracy niszczycielskiej, kto im przeciw­działa, tego piętnują mianem co najmniej „żydoluba", jeżeli nie „wro­ga Polski".

Mnie podobne wyzwiska nie przestraszają. Przeciwnie, uważam za swój obowiązek pomagać zasypywaniu tej przepaści wyrytej przez nacjonalistów obustronnych i zmniejszać przeciwieństwa zrodzone dzięki fanatyzmowi i złej woli. Sądzę, że czas najwyższy podać rękę do zgody, a pierwszy krok w tym kierunku powinien wyjść od strony silniejszej; tą zaś w danym wypadku jest strona rządząca, strona lud­ności utożsamianej z państwowością polską.

Uważając wszelkie zakusy polonizacyjne za bzdurną chimerę, pragnąłbym zaszczepić Polskę państwo w duszach obywateli kreso­wych i obcoplemiennych. To zaś daje się osiągnąć:

1. przez wcielenie w życie i nieubłagane przestrzeganie zasady równouprawnienia obywatelskiego, przez bezlitosne poskramianie i wykorzenianie poniewierania, pogardliwego traktowania i prześla­dowania narodowości niepolskich i wyznań niekatolickich;

2. przez używanie wszelkich możliwych środków, zmierzających do zwiększenia dobrobytu ludności kresowej, a w liczbie tych środ­ków niepoślednie miejsce zajmuje przeprowadzenie rozumnej reformy rolnej;

3. przez niczym niekrępowane szerzenie oświaty we wszystkich językach miejscowych, zgodnie z niezależnie wypowiedzianym życze­niem ludności miejscowej.

Zapytuję więc:

Kto działa na korzyść ogółu obywateli państwa polskiego, a kto jest „wrogiem Polski": czyja i moi współideowcy, czy też ci, co pra­cują usilnie nad otaczaniem Polski od zewnątrz i od wewnątrz pier­ścieniem coraz bardziej potężniejącej nienawiści i dążności odśrodko­wych, i rozsadzających całość państwową?

Nic tu nie pomogą ani towarzystwa obrony kresów z wyraźną tendencją polonizacyjną, ku zgnębieniu i wytępieniu uświadomionych narodowo obcoplemieńców, czyli „mniejszości narodowych", ani też żadna straż pograniczna, choćby nawet wielomilionowa.

Słyszymy nawoływania do zaprowadzania stanów wyjątkowych, tj. do oddawania ludności na łaskę i niełaskę znarowionej admini­stracji miejscowej. Zastanówmy się jednak, do czego doprowadziły Rosję, Prusy i Węgry stany wyjątkowe czy to otwarcie ogłaszane, czy też zamaskowane.

W Rosji przedwojennej pomrukiwał i pęczniał „patriotyzm żywiołowy". Wyszczerzano kły dzikiej świni, grożąc wragam i supostatam[5] na wszystkie strony świata; uważano inorodców, w tej liczbie także Polaków, za naszich poddanych; uznawano tylko jeden naród panujący, naród rosyjski, utożsamiając narodowość wielkoruską z państwowością rosyjską; słowami Puszkina w Klewietnikam Rossii[6] rzucano zuchwałe wyzwanie całemu światu europejskiemu. I cóż to pomogło? Do czego doprowadziło?

Kto pomimo tych pouczających przykładów będzie szedł śladami Rosji i hakatystów pruskich, doczeka się takiego samego końca.

Dziś straż pograniczna jest konieczna. Ale najskuteczniejszą obroną granic jest nie szczecina bagnetów z dodatkami na lądzie, na wodzie i w powietrzu, ale głęboko tkwiące w duszach ludności różno-plemiennej poczucie solidarności ogólnopaństwowej.

 

[Warszawa 1926]



[1] Mowa o cyklu szkiców satyrycznych M. Sałtykowa-Szczedrina Pano­wie taszkientczycy (1869-1872). Taszkientczyk jest w nich uosobieniem cy­nicznego tępego i ślepo posłusznego władzy wykonawcy, urzędnika, policjanta, „krzewiciela oświaty" i rusyfikatora, który - jak pisze Szczedrin - nie ma żadnych narzędzi cywilizacyjnych - ale - ma za to suche, żylaste i nadzwyczaj chwytliwe ręce.

[2] Minderwertige Nationalildten (niem.) - mniej wartościowe narodo­wości.

[3] Hinterland (niem.) - tu: zaplecze.

[4] O psychozę posłannictw dziejowych rozmaitych zbiorowisk ludzkich potrąca świetna i głęboko pomyślana praca profesora Jana St. B y s t r o -n i a, Megalomania narodowa. Źródła - teorie - skutki, Gebethner i Wolff, Warszawa - Kraków - Lublin - Łódź - Poznań - Wilno - Zakopane 1924 [przyp. BdeC],

[5] Supostat (a. sopostat) (ros.) - nieprzyjaciel, przeciwnik, także zło­czyńca, niegodziwiec (obecnie wyraz przestarzały).

[6] Oszczercom Rosji. Wiersz A. Puszkina, będący poetycką odpowiedzią na europejskie protesty przeciwko stłumieniu powstania listopadowego. Woj­nę polsko-rosyjską widzi w nim autor jako domowy spór Słowian o to, czy strumienie słowiańskie zleją się w jedno morze, czy też ono wyschnie.

Najnowsze artykuły