Artykuł
Czy bez obcej pomocy zmarnieć musimy?

Władysław Grabski, O własnych siłach. Zbiór artykułów na czasie, Warszawa-Kraków-Lublin-Łódź-Paryż-Wilno-Zakopane, 1926, s. 47-53

 

Propaganda za zwróceniem się do obcych o po­życzkę i kontrolę prowadzona jest na tak szeroką ska­lę, że wciąż nowe wysuwane są na poparcie tej tezy argumenty.

Moje wystąpienie w obronie tezy, aby odrzucić wszelkie pomysły obcej kontroli finansowej, choćby to miało nas kosztować pozbawienia możności otrzymania większej pożyczki zagranicznej, spotkało się z licznymi replikami, wśród których artykuły p. A. Wieniawskiego nastręczyły dużo poważnych tematów do zastanowie­nia. Natomiast Czas, przytoczywszy jeden z moich ar­tykułów, zaopatrzył go komentarzem, w którym przypo­mina brutalnie, że wszak z moimi metodami opierania się na własnych siłach nic dobrego nie udało mi się dokonać.

Jeżeli występuję w obronie tego, aby w rządzeniu krajem opierać się na wierze w siły narodu, to dlatego, że uważam tę metodę za bezwzględnie niezbędną w każ­dych warunkach i w każdym czasie. Poza tą metodą jest tylko nie rządzenie, lecz przygotowywanie gruntu, aby inni znowu nami raczyli rządzić. Nie dlatego nie mogłem doprowadzić do ostatecznie dobrego skutku reformę, którą zapoczątkowałem, że tej metody się trzymałem, tylko dlatego, że nie doceniłem należycie roli samych stosunków faktycznych, które przy stoso­waniu tej metody muszą przecież w grę wchodzić tak samo, jak przy każdej innej. Pragnę zaś obecnie, aby ci, którzy po mnie przyszli, umieli lepiej ode mnie ocenić stosunki faktyczne i wymierzyć siły narodu tak, aby zużytkować je w kierunku najbardziej skutecznym dla zapewnienia naszemu państwu należnego mu w świe­cie stanowiska.

Wiara w siły narodu, a przecenianie tych sił to dwie zupełnie inne rzeczy. Jeżeli można mi zarzucić, że siły narodu przeceniłem, to z tego nie wypływa, że­by dziś nie było rzeczą zupełnie na miejscu i na dobie budzenie wiary we własne siły, przy unikaniu ich prze­ceniania.

Nie tylko aluzjami pod adresem moich rządów próbował Czas osłabić znaczenie moich argumentów. Zasłonił się on opinią, wyrażoną w sejmie o pożyczkach zagranicznych, przeze mnie zawieranych, przytaczając obelżywe co do nich epitety. Pożyczki te były zawiera­ne, jak wiadomo, z dawaniem gwarancji, ale bez kon­troli, a więc na warunkach godziwych i rozumnych. Gdy były zawierane, już wtedy irytowało to tych, którzy o kontroli nad Polską marzyli.

Cyniczne epitety, dawane obecnie w sejmie tym pożyczkom, przecież wstyd przynoszą i tym, co je wy­głaszają, a nawet i sejmowi, który ani żadnych konsekwencji nie umiał i nie śmiał z nich wyprowadzić, ani odpowiednio na ich niestosowność zareagować. Ci po­słowie, którzy sobie na to pozwalali, postępowali, jak zwyczajne ślepe istoty, nie wiedzące, co czynią i czyim służą interesom, byleby sobie folgę sprawić i zza płotu wymierzać pociski. A teraz Czas rad jest znów po­wtarzać te epitety, zasłaniając się, że pochodzą one nie od niego, lecz z sejmu, i myśląc, że taka metoda, na odrazę jedynie zasługująca, może zdyskredytować moje przeciwko tezie Czasu argumenty o konieczności uni­kania kontroli międzynarodowej.

Nie stanowisko Czasu, ale szereg innych głosów, bardziej spokojnych i mniej namiętnych, a zatem i bar­dziej rozważnych, skłania mnie do zabrania jeszcze raz głosu w sprawie pożyczek zagranicznych, związa­nych z kontrolą finansową międzynarodową.

Z argumentów rzeczowych, które te głosy zawie­rają, dwa zasługują na bliższe rozważenie: Jeden, że bez kontroli żadnej większej pożyczki nigdy nie otrzy­mamy, drugi, że bez większej pożyczki nigdy nie wyj­dziemy ze stanu kryzysu gospodarczego, że zamrze u nas wszelki ruch na polu ulepszeń i postępu, że bę­dziemy skazani na wegetację i zejdziemy do rzędu naro­du słabego i zacofanego.

Przede wszystkim twierdzenie, że bez kontroli nigdy większej pożyczki nie otrzymamy, jest zupełnie gołosłowne. Usposobienia i poglądy sfer finansowych na sprawy pożyczek w ogóle są co parę lat zmienne i niema żadnych danych na to, aby dzisiejsze poglądy mogły rachować na wielką trwałość. A poglądy na Polskę też już rozmaicie się kształtowały. Niema danych do twierdzenia, że poglądy te zmienią się znacznie na lepsze, ale że w razie, gdy wykażemy więcej odpor­ności na nasze bolączki i gdy sami będziemy się stara­li sobie przede wszystkim dopomóc, że to wpłynie na podniesienie o nas opinii, to nie może chyba podlegać żadnej wątpliwości.

Twierdzić coś przeciwnego wydaje się rzeczą nie­pojętą, bo byłoby to wbrew naturze stosunków ludz­kich. Zawsze szanuje się najwięcej tego, kto bez obcej pomocy pragnie i może sobie radzić. Stare to, jak świat, spostrzeżenie i jeżeli dziś wmawia się w nas, że Polsce obcy nie uwierzą, gdy będzie sobie sama ra­dziła i nigdy jej pożyczki nie dadzą bez kontroli, jest to gołosłowne rozsiewanie deprymujących perspektyw, nic wspólnego z realizmem myślenia nie mających.

Tak samo obraz wielkiej stagnacji i zacofania, na jaki będziemy skazani, o ile obecnie do kapitałów za­granicznych się nie zwrócimy, jest też obrazem mocno fantastycznym. Przede wszystkim trzeba sobie zdać z tego sprawę, czy w interesie kapitału zagranicznego leży, byśmy byli krajem o kwitnącym przemyśle. Rze­czą jest znamienną i znaną, że finansiści zagraniczni, zwiedzający Polskę, nieraz wypowiadali się w tym du­chu, że ich zdaniem Polska powinna rozwinąć się, jako kraj rolniczy i eksportujący swoje surowce, a nie jako kraj przemysłowy. Nie należy przeto sobie wyobrażać, żeby zwrócenie się do finansistów zagranicznych o po­moc miało być równoznaczne z nastaniem dla naszego kraju ery wielkiego postępu gospodarczego we wszystkich dziedzinach. Postęp ten mógłby być bardzo jedno­stronny i mógłby zostawić, wiele dziedzin w stanie kry­zysu i stagnacji. Widzimy to zresztą na przykładzie Niemiec, gdzie, pomimo znacznego przypływu obcego kapitału, jest ogromne bezrobocie.

O ile pożyczki zagranicznej nie można identyfiko­wać z ożywieniem i postępem gospodarczym we wszyst­kich dziedzinach, to również i odwrotnie, braku po­życzki zagranicznej nie można identyfikować ze skaza­niem kraju na wegetację i zacofanie. Najtrudniejszą rze­czą, oczywiście, będzie przetrwać pierwszy okres kry­zysu gospodarczego, ten, w którym się teraz znajduje­my. Najtrudniejszą dlatego, że jeszcze. Nie dość po­wszechnie weszliśmy na drogę prawdziwej sanacji go­spodarczej, która się wyraża w doprowadzeniu do tego, by móc i umieć „tanio produkować”. Dziś jeszcze zbyt wielu producentów wzdycha do wysokich cen za swoje produkty, jako do jedynego dla siebie ratunku. Wysokie ceny są możliwe tylko przy spadku waluty, a więc ten­dencje życia gospodarczego u nas nie idą jeszcze do­statecznie w duchu istotnej sanacji. Ale to musi się skoń­czyć. Niezależnie od tego, że mamy duże podatki rządo­we i samorządowe, że mamy drogi kredyt, że świadcze­nia socjalne są nadmierne, przede wszystkim jest przy­czyną naszego kryzysu to, że źle pracujemy. W roku zaprzeszłym nieurodzaj wśród kolonistów czeskich na Wołyniu dał się we znaki znacznie mniej, niż wśród ludności miejscowej. Stwierdził to minister rolnictwa podczas swego objazdu.

Gdyby w Polsce więcej ludzi umiało i chciało tak pracować, jak ci Czesi, nie potrzeba byłoby uginać się pod ciężarem nieurodzajów, złych bilansów handlo­wych i kryzysów gospodarczych. Na wsi, wśród włościan, gdzie żadne ustawodawstwa socjalne nie sięgają i gdzie jest wielki nadmiar rąk roboczych, znajdujemy przecież tyle ubożącego kraj niedbalstwa i nieróbstwa.

Czy pola są dziś lepiej, dokładniej orane i brono­wane, czy skiby lepiej równane, skorupy i bryły na ziemi kruszone, a chwasty pilniej pielone, czy inwentarze częściej doglądane, lepiej czyszczone, a pasza bardziej racjonalna i zdrowsza podawana, czy więcej starań i zachodów, więcej potu ludzkiego i mądrego a pilnego zastanowienia nad tym, co robić i o jakiej porze, czy więcej woli ludzkiej, aby robić wciąż i nieustannie, a mniej wygodnego wyczekiwania na to, że samo się wszystko ułoży. Od zmiany usposobienia naszego nadzwyczaj wiele zależy w zdolności naszej do przetrzymania obecnego kryzysu. Gdy przestaniemy rachować na obcą pomoc, gdy szersze warstwy narodu przestaną ra­chować również na to, że taka lub inna zmiana rządowa i może im tak lub inaczej dopomóc, że może sprowadzić zmianę w cenach, tak, aby zysk sam wpadł do kieszeni, o ile się wyczeka chwili, jak to było w czasach inflacji, wtedy kryzys zacznie się zmniejszać, bo każdy będzie starał się o to, aby mieć zysk z tego, żeby więcej przy tych samych nakładach pieniężnych, ale przy większej pracy swojej własnej wyprodukować, a więc produkcja będzie tańsza, bo będzie obfitsza i wyrobi sobie rynek wewnętrzny i zewnętrzny.

Zagadnienie opanowania kryzysu własnymi siła mi nie jest dokonywaniem żadnej nadzwyczajnej sztu­ki, lecz tylko prostą koniecznością. Robiły to różne społeczeństwa w wielu okresach swego bytowania. Prusy nieraz musiały sobie radzić w XVIII wieku z dużo gorszymi trudnościami, niż te, jakie my teraz mamy. A Stany Zjednoczone w XIX wieku przechodziły przez straszne kryzysy i bez obcej pomocy wychodziły z nich z ogromnym przyrostem sił własnych. Mała ilość środ­ków obiegowych i drożyzna kredytu są to ciężkie pla­gi, nas trapiące, ale i te plagi znała ludność już nieraz i one również bez obcej pomocy ustępują. Przede wszystkim tanio i dużo produkować, oraz mniej konsu­mować, niż produkować, oto dwie dla nas koniecz­ności. O ile one powstaną, wtedy i waluta i środki kre­dytowe społeczeństwo znajdzie w swoim własnym ło­nie i obcej pomocy wzywać, jako ratunku, nie będzie po­trzebowało. A nie na stagnację takie społeczeństwo zostanie narażone, tylko, przeciwnie, dozna ono znacznie bardziej wszechstronnego i głębszego rozkwitu gospo­darczego i postępu ogólnego, niż ten, który by przy po­mocy obcego kapitału dał się osiągnąć.

Najnowsze artykuły