Artykuł
Mowa z dnia 29 listopada 1839 roku

[w:] Mowy Księcia Adama Czartoryskiego od roku 1838–1846, Paryż 1846

Szanowni ziomkowie!

W te dni pamiętne, z których tyle wprawdzie nieszczęść, ale też razem tyle nauki i chwały spłynęło na nasz naród, kiedy co rok na mnie przypada do was się odzywać, wyznam, iż znajduję trudnym uniknąć powtarzania tychże samych słów i rzeczy, które nieraz już wam powiadane były.

Położenie bowiem nasze, tak w kraju jak i w Emigracji, w niczym się nie odmieniło. Też same są nasze nadzieje, coraz przed nami ulatujące; też same cierpienia w kraju; biedy i troski w Emigracji.

Przedstawiano wam, dosyć często, niestety, obraz prześladowali znoszonych przez nasz kraj, gdzie można widzieć do jakiego stopnia okropności dochodzi despotyzm nieprzyjaciół, który nie oszczędza ani niewinnych dzieci, ani słabych kobiet, tym mniej dorosłej młodzieży, wytępia język, narzuca obcą mowę; fałszuje dzieła, aby fałszować uczucia narodowe; targa się na wiarę; wdziera się w ciche i święte stosunki człowieka z swym Stwórcą; więzi kapłanów, niszczy świątynie; zmusza całe masy milionowego ludu do odstąpienia od swego kościoła, do zmiany wiekami poświęconych obrządków; a na domiar srogości i gwałtu, chce aby wierzono, że to czyni przez wielką wspaniałość i miłosierdzie, a nawet na prośbę i błagania samych nieszczęśliwych ofiar. To wszystko, i daleko więcej niż się da powiedzieć, było, jest i trwać będzie póki naród męstwem tych cierpień z siebie nie zrzuci; ale to wszystko jest wam znane, zawsze przytomne, tkwi głęboko w sercach waszych i napełnia je zgrozą, żalem i najwyższym rozjątrzeniem.

Nie widzę także powodu powtarzać napominań, które sobie często wzajemnie czynimy, że mimo słabnących lub znikających nadziei, mimo wzrastających samą swa ciągłością cierpień nie wolno nam rozpaczać. Że owszem powinniśmy tak w kraju jak w Emigracji, żyć zawsze w oczekiwaniu dnia oswobodzenia, nim się zajmować, gotować się do niego, jakby jutro miał nastąpić. Wszyscy w tej mierze czujemy równo; każdy w swych pracach krzepi się nadzieją, że niemi, w dniu stanowczym, będzie mógł być użytecznym powstającej Ojczyźnie. A choćby komu w złej chwili przyszła myśl, że lepiej już ulec przeciwnym losom, dać pokój próżnym sileniom, a raczej zająć się używaniem, jako tako wygodnym, pozostałych lat swoich, choćby, mówię, przyszła komu podobna myśl, to zapewne nikt się do niej nie przyzna, owszem czym prędzej odrzuci ją i przed sobą samym zakryje. Nie, szanowni ziomkowie, nie potrzeba was napominać do szlachetnych uczuć, które się pewnie, przy każdej zdarzonej sposobności, nie słowami, ale czynem objawia.

Mamże mówić o potrzebie zgody i zjednoczenia. Ale któż o tej potrzebie wątpi? któż nie wie, że niezgoda i anarchia zgubiły Polskę, i jeszcze tym łatwiej teraz zgubę tę utrwalić mogą? Wszyscy są o tym przekonani, i wszyscy, jakiej bądź partii, wołają o zgodę i zjednoczenie. Wprawdzie każdy tak mówiąc ma w myśli zjednoczenie do swojego tylko zdania; chce, aby się wszyscy zgodzili na jego opinię. A tak nasza zgoda jest tylko w słowach i w życzeniach, ale nie ma jej dotąd w skutku i w rzeczywistości.

Nikt, zaręczam, nade mnie goręcej i niecierpliwiej nie pragnie, abyśmy już siedli na koń, i znaleźli się na naszej ziemi, i tam oko w oko spojrzeli nieprzyjaciołom. Lecz często lękam się także, aby ta upragniona, oczekiwana, stanowcza godzina nie przyszła na nas niespodzianie, nie znalazła nas rozprawiających tylko a nie czynnych, gotowych do dzielnego, natychmiast i razem, pod wspólnym kierunkiem, ruchu.

Kiedy dzieło jakie przez wielu się przedsiębierze, prostą jest i bardzo oczywistą, a jednak często nie postrzeżoną rzeczą, że to dzieło nie może się udać, ani być dokonanym, tylko pod warunkiem, że liczni robotnicy będą jednej myśli co do swoich prac, że będą sobie wzajemnie pomagać, a przynajmniej, że jedni drugim psuć roboty nie zechcą.

Rozdwojone opinie ludzkie, dla tego zda mi się trudno jest pogodzić, że każdy zatopiony w zasadzie, która sobie wybrał, chce ja mieć absolutną i powszechną. Nie ma zaś takich bezwzględnych i wiecznych na świecie zasad, prócz tych które Bóg od początku wlał w duszę ludzka, przywiązując do nich wartość i wyższość człowieka, a które potem Boski Zbawiciel nauką swą i przykładem odnowił i potwierdził. Lecz wszelkie przez ludzi głoszone, tak nazwane socjalne i polityczne teorie, są wszystkie bez wyjątku doczesne i warunkowe; zależące od pory, miejsca, stopnia kultury, moralności, charakteru i tysiącznych innych wewnętrznych i zewnętrznych zawsze się zmieniających okoliczności. Każda karta dziejów ludzkich daje świadectwo tym moim słowom.

My Polacy, mocno jestem przekonany, powinniśmy dać pierwszeństwo zasadzie, która prostsza i zrozumialsza dla wszystkich, wszystkich też łatwiej połączy; która z natury swojej ma w sobie więcej zarodów mocy i porządku; więcej nada spójności rozbitym częściom; więcej siły ogółowi; która potrafi usunąć liczne przeciwności; powiększy podobieństwo skutku szczęśliwego. Takiej zasadzie, w imię patriotyzmu, każdy powinien, i inne jakkolwiek ulubione na czas poświęcić, byle się teraz przed obcymi postawić i być istotnie między sobą w zgodzie i jedności działania. Co potem ma być, można na potem zostawić. Każdy dzień, mówi pismo święte, wystarczy sobie, będzie miał swoje biedy i swoje sposoby. Nie troszczmy się dalszą przyszłością z ujmą obecnych, już przez się zbyt trudnych i naglejszych potrzeb. Innym narodom, burzliwe różności opinii nie szkodzą, bo one mają rząd istniejący i używają życia politycznego. Ale nam (i w tym właśnie jest cała nieszczęśliwa trudność naszego położenia) nam, aby dojść naprzód do życia, już z góry potrzebna jest zasadna, czynna, niewątpliwa jedność, której między nami cudzoziemcy nie widząc, nie pojmują i nie wierzą, abyśmy, zdolni byli do utworzenia sobie siły, i do posiadania osobnego bytu politycznego zewsząd nam przeczonego.

Szczęśliwy będzie ten który przyczyni się do zaprowadzenia, do utwierdzenia tej na teraz pierwszej potrzeby narodowej. Wolałbym nie żyć, niż temu przeszkodzić. Wiadomym wam jest, szanowni ziomkowie, że szczególnie od naszej Emigracji spotykały mnie i spotykają, z jednej strony gorzkie nagany, zarzuty, potwarze; a z drugiej, uprzejme pochwały, dowody wielkiej przychylności i wielkiego zaufania. Wiem ja jak cenić jedne i drugie. Na pierwsze mam w obronie nieuwagę, często niewiadomość, zawsze zapomnienie; dla drugich zaś szczere wzajemne czucie i żywą wdzięczność. Ale ani jedne, ani drugie, ani odrazy różnego stopnia i rodzaju, ani przychylne zachęcenia, nie potrafią mnie zbić z toru, na którym, zbieg okoliczności, nie dopiero mnie postawił, i po którym idąc, i odkąd zapamiętam życic służąc podług możności krajowi i ziomkom, nie proszę, nie życzę, i niespodziewani się, aby mi Bóg dopomógł; chyba że stale, bez względu na własny spoczynek, a tym mniej na nikczemną próżność, to tylko jedynie będę miał na celu co prędzej i pewniej, podług mego najlepszego sądu, doprowadzić może do naszego i Polski wyzwolenia; chyba że w każdym razie, to zawsze uczynię, co w czystym sumieniu, w nieuprzedzonym, nie zboczonym, własnym przekonaniu, uznam być z większym dobrem, z większym bezpieczeństwem, da Bóg, z chwała, i szczęściem naszej drogiej, ukochanej Ojczyzny. Gdybym wiedział, że jest inna, lepsza zasada postępowania dla mnie i dla drugich, natychmiast bym ją przyjął. Jakiżkolwiek bądź, czuję najmocniej i najpewniejszy jestem, że przy tak wzniosłym celu, wszelkie inne widoki, względy, powody światowe, choćby nie były zbrodnicze, muszą się jednak wydawać w porównaniu nader niskie, liche, błahe i niegodne. Co powiedziałem nie ściąga się tylko do mnie w szczególności. Każdy z was, według swego położenia i stanowiska na którym go los postawił, uczyni zapewne toż samo; uznawszy w czystym sumieniu co dla ojczyzny może być korzystniejszego, każdy z was nie będzie się wahał poświęcić temu uznaniu wszelkie inne względy. A tak każdemu i wszystkim Bóg dopomoże, i ojczyzna także kiedyś podług zasług odda winna sprawiedliwość.

(Tu wspomniawszy o sprawie wschodu, Książę tak dalej mówił).

Wśród wielu smutków mieliśmy jednak niedawno i pociechę z kraju, dowiadując się jak poważny i świątobliwy Pasterz, wsparty przykładna jednomyślnością swego duchowieństwa i przywiązaniem mieszkańców swych diecezji, z pokorną lecz nieustraszoną stałością, oparł się zamachom przeciw wierze i prawom kościoła powszechnego. Bo gdyby ten szczytny przykład znalazł naśladowców w innych częściach Polski, i obmył kraj nasz z plamy zadanej mu przez niecnych Pasterzy, którzy jak wilki w owczarni, nie lękając się powszechnej eksekracji wiecznego potępienia, śmieli sami przodkować w przestępstwie, i przymuszać podwładnych i lud sobie powierzony do zbrodniczego odszczepienia.

Obchodząc dzień 29 Listopada, nie godzi się przypomnieć słów, które podług mnie, powinniśmy, i w kraju i w Emigracji, co dzień rano i wieczór sobie powtarzać, które radbym widzieć zapisane na murach wszystkich czy ubogich, czy dostatnich mieszkań naszych; że Polska nie położy końca swym cierpieniom, że nie może odzyskać swej niepodległości tylko przez narodowe powstanie, w porę zapewne uczynione, lecz z własnego przygotowania i popędu, i polegające głównie na własnych siłach i własnych poświęceniach. To najważniejsze dla naszej przyszłości przekonanie, które ochroni każdego Polaka równie od zgubnej niecierpliwości jak od zgubniejszego jeszcze letargu odchęcenia, nie jest zda mi się jasno, dosyć ognisto w umysłach Polskich wyryte. Bodaj by się stało spiesznie powszechnym, głęboko i szeroko wkorzenionym pewnikiem całego naszego narodu, to zniewoli go do oglądania się więcej na siebie jak na obcych, do oczekiwania mniej od nich jak od własnych, roztropnych, stałych, zgodnych i mężnych usiłowań. To podniesie znacznie nadzieje oswobodzenia i zyszcze nam lepsza uwagę i opinię u przyjaznych rządów, sam tez naród poczuje się wtedy w większej możności korzystania z wypadków które sprawiedliwa Opatrzność w niedosięgłych zamiarach i w nie wyczerpanym miłosierdziu, może prędzej, niż zuchwali ciemięzcy przewidują, dla uciemiężonych, w nią wierzących niezawodnie gotuje.

 

Najnowsze artykuły