(1889)
Tym, którzy by chcieli mi zarzucić, że występując w obronie powieści
historycznej, występuję zarazem pro domo mea, odpowiadam z góry, że poniekąd tak
jest. Stanowisko piszącego u nas, jak i
wszędzie, jest służbą publiczną. Służymy literaturze, a przez nią społeczeństwu. Gdy więc odzywają się zdania, dowodzące, że droga, którą się obrało,
jest błędną i wiedzie na manowce, każdy ma prawo wystąpić w jej obronie. Wszelako nie idzie tu o rzeczy czysto
osobiste. Żaden z piszących nie stanie przed publicznością po to tylko, by jej dowodzić, że pisze dobrze. Ale gdy naokół
powieściopisarza historycznego
rozlegną się głosy, że nowsza krytyka odmawia
racji bytu powieściom historycznym - więc błądzi, kto je pisze - naówczas powieściopisarz ma nie
tylko prawo, ale i obowiązek
odpowiedzieć: „tego rodzaju krytyka myli się - a oto moje dowody.”
Ponieważ chodzi właśnie o powieść historyczną, zatem
należy mi na wstępie stwierdzić, że zdania odmawiające jej słusznych podstaw,
odbijają się o uszy niemal codziennie. U nas w ostatnich czasach zabrał głos w tej
sprawie Brandes i z właściwą
sobie zręcznością przytoczył cały szereg argumentów na dowiedzenie, że powieść historyczna w zakresie
literatury jest tym samym, czym „prawdziwa kawa figowa” w zakresie handlu. Równie jak kawa figowa, przez to samo, że jest figową, nie może być prawdziwą,
tak powieść, która z natury rzeczy jest utworem fantazji, nie może być historyczną.
Zanim wrócimy do tego określenia, któremu zresztą przyznać należy,
że jest równie dowcipne, jak zręczne, wysłuchajmy całego aktu oskarżenia, jaki ułożono przeciw powieści historycznej, począwszy od Gervinnsa, skończywszy na Tainie, Brandesie
i wielu innych.
Sprawa tyle ma związku z walką rozmaitych kierunków w literaturze i sztuce, że przez
to samo staje się do wysokiego stopnia
zajmującą. W literaturze i sztuce każde niemal pokolenie ludzkie wytwarzało odmienny zwrot, odmienny kierunek, który poty był zwykle uważany za nowy,
postępowy i słuszny, póki nie
przyszedł następny i nie ogłosił swego
poprzedniku za starca, zacofańca i kłamcę. Jest rzeczą godną uwagi i to, że mimo doświadczenia
wieków, mimo detronizacji tylu kierunków, między przedstawicielami każdego najnowszego, znajdowały się zawsze całe
zastępy zapalonych, głoszących z zupełną dobrą wiarą, że ów kierunek ostatni jest zarazem i ostatecznym, i że
literatura, a względnie sztuka, pójdą
już raz kazawszy zawsze po nowo odkrytej drodze. Wytwarzało się z tego
wiele nietolerancji, ale i wiele dobrego, bo
powstawały dzieła szczere, zrodzone z zapału i głębokiego przekonania,
więc mające w sobie i silę i żywotność -
naturalnie o tyle, o ile talent piszącego był w mocy zadaniu
sprostać.
Przychodziło następnie nowe życie, nowe umysłowe objawy,
nowe wymagania i potrzeby, którym dany kierunek nie mógł zadość uczynić i których nie
mógł pomieścić; przychodzili nieudolni twórcy, przemycający swój lichy towar pod najpopularniejszą
etykietą, - poczynało się tworzenie konwencjonalne i panujący kierunek kostniał, stawał
się suchą formułą, estetycznym przepisem bez życia - więc przyrodzoną koleją,
życie rozdzierało go na strzępy.
Kto się nad ową koleją rzeczy zastanowi, musi dojść do przekonania, że kierunki, zwroty,
słowem wszystko, co w danym razie przedstawia się jako nowy krok naprzód, jest tylko
odmiennym objawem twórczości, która szuka sobie odpowiednich dróg, względnie do warunków a potrzeb
umysłowego i społecznego życia. Kierunków niema złych i dobrych; są tylko
takie, jakie w danym czasie być muszą, jakie wytwarza życie. Pogląd ten nie
jest bynajmniej równoznaczny z nihilizmem literackim. Bo jeśli niema kierunków
złych lub dobrych, są, natomiast dzieła złe lub dobre, szczere lub
konwencjonalne, wychodzące z bezpośredniego uczucia i przekonania, lub tworzone
zimno, wedle formuły, w których niemoc twórcza zasiania się szychem
chorągwianym, zapożyczoną barwą, pokrywającą jakby różem i bielidłem twarz
starą i pomarszczoną.
Tym się tłumaczy,
dlaczego ze wszystkich czasów i kierunków pozostały dzieła znakomite, które
ludzkość pochowała do skrzyń z kosztownościami. Z tego również powodu każdy
kierunek wiądł i kostniał, gdy pod jego sztandarem stanęły hałaśliwe zastępy
nieudolnych, które poczytawszy formę za treść, posunęły go do ostateczności,
uczyniły zeń szkolarstwo bez ducha i więzy dla ducha.
W ten sposób,
gdy z romantyzmu uciekła dusza, gdy przestał być szczerym, a stał się przy
całej swej fantastyczności szkolarskim, musiał nastąpić zwrot w stronę prawd
rzeczywistych i nastały czasy panowania realizmu. Wprawdzie dzieła tworzone
realistycznie istniały od najdawniejszych wieków we wszystkich gałęziach
sztuki, ostatnie jednak dopiero czasy podniosły realizm do stanowiska doktryny
artystycznej. Ponieważ w znacznej części było to objawem reakcji, więc jak
zwykle bywa, reakcji poszła tak daleko, jak tylko iść mogła - i powstał
naturalizm, w duchu którego każda prawda płaska i szpetna wydała się
prawdziwszą od każdej podnioślejszej i piękniejszej.
Również koniecznym
następstwem takiego zapędu w stronę rzeczywistości było i to, że kierunek,
który postawił prawdę jako najwyższy ideał, począł ją przedstawiać fałszywie,
bo pierwiastki dobra i zła, piękna i szpetoty, w, innej proporcji występują w
naturze i życiu, niż w naturalistycznych książkach. Chcąc stwierdzić w imię
prawdy, że każda wieś pachnie nawozem, opisują ją skrajni przedstawiciele
naturalizmu, jakby pachniała tylko nawozem, zapominając, że pachnie także
skoszonym sianem. Zresztą, w tej chwili jest mi to wszystko jedno i nie myślę rozstrzygać, czy w
przyszłości znajdą się podobne utwory w bibliotekach, czy w kompostach. Chodziło
mi tylko o zaznaczenie, że w twórczości czasów dzisiejszych postawiono prawdę
jako najwyższy ideał i że w imię tej prawdy wydawano wyroki na przeróżne
literackie rodzaje.
Na powieść
historyczną padł z wielu ust wyrok potępiający - i inaczej nie mogło być. Czym
ona jest? pytano: jeśli chce być prawdą, to musi pozostać tylko historią; jeśli
zaś fantazja piszącego zerwie historyczne cugle i na kształt rozhukanego konia,
poniesie go w krainy nie rzeczywiste - to utwór jego będzie historycznym
fałszem. Ścisła historia - a zatem nie powieść - powieść, a zatem nie historią.
Między tymi dwiema drogami nie masz wyboru. Połączenie prawdy dziejowej fantazja
wychodzi tylko na szkodę i prawdy i fantazji, a. z takiego związku mogą się
rodzić tylko kalekie dzieci.
Inaczej mówiąc:
historyczna powieść, to contradictio in adiecto. Zamiast historii, może ona dać tylko surrogat historyczny, zamiast złota prawdy, szych
zmyślenia. To kawa figowa, z etykietą tym śmieszniejszą, że czytamy na niej
dodatek: „prawdziwa figowa.”
Nawet głębsze
umysły wygłaszały takie zdania. Że zaś płytkie uczyniły sobie z nich chorągiew,
że najgłośniej powtarzają je dziś ci powieściopisarce, którym nie starczyłoby
ni wiedzy, ni zdolności do napisania powieści historycznej, to nie wina opinii,
z którą liczyć się trzeba i z którą policzymy się w dalszym ciągu tej rozprawy.
Tymczasem przejdźmy do następnych zarzutów.
Pokolenia ludzkie
(mówią przeciwnicy powieści historycznej) zmieniają się tak dalece w ciągu
wieków, że w niczym nie są do siebie podobne. Człowiek z czasów przed -
chrześcijańskich, człowiek z epoki feudalizmu, Włoch z czasów odrodzenia,
purytanin angielski z XVII wieku, jakobin. z epoki wielkiej rewolucji
francuskiej - i na koniec człowiek dzisiejszy, są to typy pod względem pojęć, wierzeń,
wyobrażeń, obyczajów i psychicznego nastroju, zupełnie dla się niezrozumiałe.
Chcąc poznać i zrozumieć jakiekolwiek objawy życia, musimy je obserwować w
chwili, gdy się dokonują. Człowiek dzisiejszy mógłby w takim tylko razie
odtworzyć człowieka z XVII wieku, gdyby mógł go obserwować w jego życiu, ruchu
i działalności. Obserwacja taka jest niemożliwą. Historia nic zostawiła tak
szczegółowych materiałów, by one zdołały zastąpić obserwację bezpośrednią,
której zresztą, nie zastąpić nie może. Cóż stąd wynika? Oto, że dzisiejszy
pisarz może odtworzyć człowieka lat minionych tylko zewnętrznie. Da mu ubiór,
zbroję, pióra na hełmie, zwroty językowe właściwe epoce minionej, ale na tym
koniec. W piersi takiego tworu pod średniowieczną zbroją będzie bilo nowożytne
serce, w mózgu jego, pod hełmem, będzie myślała nowożytna dusza. A gdybyśmy
nawet przypuścili, że będzie to jakiś typ psychiczny od dzisiejszego odmienny,
gdzie jest kryterium na to, że jest to typ prawdziwy? Powieściopisarz,
odtwarzający życie dzisiejsze, może zawsze na swą obronę powiedzieć:
dostrzegłem, obserwowałem - i oto synteza, oto treść mojej obserwacji. Co
więcej, czytelnik we własnej duszy, we własnym sposobie myślenia, we własnych
spostrzeżeniach, ma gotowy sprawdzian, czy wnioski autora są prawdą, czy
fałszem. Inaczej rzecz się ma w powieści historycznej. Autor ma tu tylko prawo
powiedzieć: „na podstawach, które mi dala historia, fantazjowałem, a czytelnik
nie ma w sobie żadnego środka sprawdzenia, o ile fantazja autorska była bliższą
lub dalszą od minionej, ukrytej pod kurhanami dawnego życia prawdy.
Więc oto zamiast
człowieka takiego, jakim był w danej epoce, autor daje nam znów jakiś nowożytny
skrzywiony twór, nie mający duszy ani o odrobinę! więcej staroświeckiej, niźli
aktor, grający rolę pierwszego lepszego bohatera czasów ubiegłych. Ty nie masz
danych, by prawdę tworzyć - mówi autorowi krytyka - czytelnik nie ma danych, by
prawdę odczuć - więc znów dostaje kawę figową zamiast prawdziwej - i znów
figową sprzedano mu z zapewnieniem, że jest prawdziwą.
Słowem: fałsz i
bałamuctwo na każdym kroku. Epoce dasz koloryt taki, jaki będziesz chciał, to
się znaczy nie taki, jaki miała. Pod względem psychicznym, jeśli nie masz
talentu, wytworzysz manekiny dobre do tego, by na nich porozwieszać średniowieczne
stroje - a równie martwe i sztuczne, jak owe drewniane głowy, na których
kapelusznicy wieszają kapelusze. Jeśli masz talent, stworzysz jakieś pozory
życia i jakichś ludzi, których wartości życiowej względnie do danej epoki nie
sprawdziłeś przez bezpośrednią obserwację, a do których czytelnik także nie ma
klucza. Będą to prawdopodobnie mniej więcej tragiczne lub zabawne dziwolągi, w
najlepszym razie współcześni aktorzy i aktorki, poprzebierani za dawnych
rycerzy i damy. Być może, że czynisz to wszystko z dobrą wiarą - niemniej
jednak twój człowiek z, minionych epok jest fałszem, bo musi być fałszem.
Następnie
zamydlasz prawdę historyczną. Możesz nie przekręcać nawet zdarzeń dziejowych,
ale jako powieściopisarz nie unikniesz jednego szkopułu. Oto nadzwyczaj małym
przyczynom przypiszesz nadzwyczaj wielkie skutki. Buckingham w powieści Dumasa
ojca kocha się w Annie Austriackiej. Ponieważ po zwycięskiej wojnie mógłby
wrócić jako ambasador do Paryża i być blisko ukochanej, przeto wypowiada wojnę,
pomaga Hugenotom oblężonym w Rochelli, rozbudza dawną
nienawiść między Francją i Anglią, gotów wylać potoki krwi i zgubić własny
naród. - Owo czy wielkie zjawiska dziejowe mogą mieć tak błahe przyczyny? Ale
dla powieściopisarza niczym to jest, kazać się prywatnie zakochać Napoleonowi I
w jakiejś pasterce z Pirenejów i tym wytłumaczyć jego wyprawę hiszpańską. Oto
gotowy temat i wzór tworzenia powieści historycznych, - wzór zapewne
przesadzony, lecz można przytoczyć mnóstwo przykładów, że większość powieści
powstaje wedle podobnej modły. Ara-mis wydobywa z Bastylii sobowtóra Ludwika
XIV - i gdyby nie instynkt d’Artagniana, nie wiadomo,
czy król - słońce nie osiadłby w Bastylii na miejscu swego rzekomego bliźniaka,
a wówczas co za zmiany! świat cały inaczej by wyglądał. .
Mniejsza o to, że
wiemy już, kto był „żelazną maską”, ale jakim przyczynom przypisuje
powieściopisarz historyczny, i to jeden ze znakomitszych, tak olbrzymie skutki,
w jakie obfitowało panowanie Ludwika XIV. Oto instynktowi kapitana
muszkieterów, który prawdopodobnie nigdy nie istniał. A dalej; jakie sposoby
ma, zwłaszcza mniej wykształcony czytelnik, odróżnić fakty zmyślone od
rzeczywistych, osoby fantastyczne, a tak nieraz przemożnie wpływowe, od postaci
istotnie historycznych. Sponiewieranie prawdy dziejowej i bałamuctwo nie może
iść dalej. Że zaś powieść historyczna poczytniejsza jest od historii, czymże
ona będzie, jeśli nie fantazją, tym szkodliwszą, że nie jest tylko fantazją,
ale posiada w sobie domieszkę dziejową? Oto, będzie ogromną propagandą bałamuctwa
i fałszu.
Niczego nie uczy,
bo zaciera różnicę między rzeczywistością i zmyśleniem; podrywa zasady
logicznego myślenia, rozszerza błąd. Ten tylko może się na nią zgodzić, kto by
miał odwagę twierdzić, że fałsz nie jest mniej wart od prawdy i że wszystko
jedno, czym się dach Judzki karmi.
Ale to jeszcze nie
wszystko. Powieść historyczna odrywa ludzi od rzeczywistości życia, odwraca
umysły i dusze od nowoczesnych ideałów. Upaja ona wyobraźnię obrazami
przesadzonego bohaterstwa, dla którego nie masz miejsca w dzisiejszym życiu.
Przedstawia ona przeszłość lepszą i doskonalszą niż była, więc przedstawia ją
nie tylko fałszywie, ale tak jeszcze, że wobec niej teraźniejszość wydaje się
szarą, zimną, pozbawioną ciepła i życia. Koniecznym tego następstwem jest
zniechęcenie.
W warunkach, jakie
wytwarza powszechna walka o byt, w której wszystkie siły umysłu i ciała winny
być natężone, w której czujność na wszystko, co się dzieje, nie powinna nigdy,
pod grozą upadku, zamykać oczu, powieść historyczna wytwarza pół - sennych
marzycieli, pewnego rodzaju palaczy opium, nie mających ni ochoty, ni energii
do walki. Jest przeto powieść nie tylko surrogatem
prawdy, ale czymś gorszym, bo narkotykiem, który odurza i osłabia.
Oto są mniej
więcej zarzuty, jakie czyniono powieści historycznej.
Piętrzą się one w
ten sposób, że powieściopisarzowi historycznemu należałoby tylko złamać pióro i
pójść rozpocząć pokutę. Szczęściem, istnieją i inne poglądy na całą sprawę. Akt
oskarżenia przytoczyłem w formie tak mocnej, jak go spisano; obecnie postaram
się kolejno odpowiedzieć na zarzuty. Przede wszystkim powieść nie potrzebuje
przekręcać historycznych zdarzeń. Jeśli autor tak czyni, ujma spadać powinna na
niego, nie na rodzaj, który uprawia. Przypuściwszy nawet, że każda powieść zabarwia
wypadki dziejowe
pewną tendencją, można zaraz spytać, czy istnieje jeden historyk, a raczej
jedna księga historyczna, tak przedmiotowa i bezstronna, aby ludzi lub zdarzeń
nie przedstawiała w pewnym oświetleniu. Zachodzą tak rdzenne różnice w
poglądach najznakomitszych historyków na największe postacie i czyny dziejowe,
że wedle tych różnic Cezar może być albo warchołem, tyranem, zabójcą porządku
społecznego, albo zbawcą ówczesnego Rzymu. Kato może być republikańskim wzorem
cnót i rozumu, albo upartym i głupowatym kozłem, który nie rozumiał nowego
porządku rzeczy. Mówiąc nawiasem, taką opinię ma o nim znakomity badacz Mommsen. Nie widzę zresztą potrzeby przytaczać przykładów
choćby ze względu na zbyt wielką ich liczbę; rozumiem tylko, że skoro owe
różnice nie uwłaczają powadze historii, tym bardziej pewien osobisty pogląd
powieściopisarka na czyny dziejowe nie może służyć za podstawę do orzeczenia,
że powieść historyczna musi być z natury rzeczy fałszem. Zdarza się zapewne, że
powieść historyczna przekręca wypadki lub nawet zmyśla je; zdarza się, że to
czyni i historia. Wówczas i pierwsza i druga będą kłamstwem. Ale mówią, że
powieść przekręcać i zmyślać mini. Dlaczego? Bo jeśli tego nie uczyni, to
będzie historia; więc albo historia, albo powieść, jedno wyłącza drugie. Czy
nie z większą słusznością można powiedzieć na przykład o dzisiejszej powieści
fizjologicznej: albo powieść, albo fizjologia? Powieść fizjologiczna - co to
jest? Fantazja, ożeniona z nauką tak pozytywną, jak fizjologia, czy to także
nie kawa figowa, najprawdziwsza kawa figowa? Zastanówmy się nad tym pytaniem.
Powieść
psychologiczna, równie jak fizjologiczna, bierze bajkę zmyśloną, stwarza ludzi,
którzy nie istnieli; chodzi więc o to tylko, by charakterów nie stworzono wbrew
zasadom psychologii, lub temperamentów wbrew zasadom fizjologii. Jeśli powieść
tego uniknie, może być prawdą. Równie jak w sylogizmie: „ludzie są śmiertelni,
Jan jest człowiekiem - więc jest śmiertelny,” staje się rzeczą obojętną, czy ów
Jan istniał rzeczywiście, tak i w tych powieściach równie jest obojętnym, czy
ich Janowie lub Piotrowie żyli na świecie. Chodzi tylko o to, by na
kształt owego sylogizmu byli zbudowani logicznie. Właściwy jednak materiał
powieściowy leży po za tą kwestią i w ogóle po za rzeczywistością; wytwarza go
fantazja na modłę życiowego podobieństwa; tworzy ona ludzi, wypadki,
przeciwności i walki. Miejsce na nią jest; ma się ona gdzie podziać - i wskutek
tego nie staje w przeciwieństwie do logiki, psychologii itp., owszem, wlewa
swój materiał w ich formy, słowem, nie przestając być sobą, staje się zgodną, z
głównymi podstawami danej nauki,
Ale jeśli się
bierze materiał gotowy, to jest ludzi i wypadki z dziejów - co wówczas ma do
roboty fantazja i gdzie jest kazawszy nią miejsce? Albo się prawdę uszanuje i
skreśli się historię, albo nie - i stworzy się bałamuctwo.
Jest w tym pozorna
słuszność, ale tylko pozorna. Na fantazję jest tyleż miejsca i pełni ona takąż
samą służbę w powieści historycznej, jak w psychologicznej. Przede wszystkim
ożywia, przedstawia plastycznie, z przeszłości przenosi w obecność, ukazuje
ludzi nie w trumnach, ale w czynach, nie ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i
zamkniętymi oczyma, ale ze światłem w źrenicach.
Historia
odtwarzając wypadki, odtwarza tylko ważniejsze; odtwarzając historycznych
ludzi, daje tylko pewne wytyczne z ich życia, między którymi są ustawiczne
przerwy. Wypełnić te przerwy jest zadaniem fantazji. Jest to czynność,
równająca się logicznemu odgadywaniu. Czy jakieś stworzone przez fantazję
prywatne zdarzenia, czyny, myśli, miały rzeczywiście miejsce lub nie, może być
rzeczą równie podrzędną, jak to, czy Consuelo, Jean Valjean, Giliat, pani Bovary lub
Paul Bretigny, żyli lub nie żyli na świecie. Chodzi
tylko i przede wszystkim o to, by owe zdarzenia prywatne były logiczne, zgodne
z barwą i nastrojem danej epoki, by zamiast stawać w sprzeczności z wypadkami
dziejowymi i wpływać na nie przeważnie, czyniły raczej wrażenie pojedynczych,
rzeczywistych pasemek, z których była utkana materia ówczesnego życia.
Chodzi dalej o to, by przy wypełnianiu przerw między wytycznymi żywota
dziejowych postaci, wypełnienia owe stały w logicznej zgodzie tak z ich czynami
publicznymi, jak z ich psychicznym obliczem. Od tych warunków zależy możliwość
i prawdopodobieństwo, które w każdej powieści historycznej czy niehistorycznej, jest rzeczą główną,
stanowczo ważniejszą, niż autentyczność opisywanych zjawisk.
Widzimy z tego, że
proces tworzenia w powieści historycznej i niehistorycznej jest jednaki.
Fantazja na tle dziejów znajduje nie tylko pole, ale i dane ogólne autentyczne,
na mocy których, może odgadywać logicznie i prawdopodobnie zjawiska
szczegółowe. Dodajmy, że powieściopisarz, jeśli nie zawsze jest, to
przynajmniej zawsze powinien być obdarzony niepospolitą intuicją, a może nie za
śmiałym wyda się wniosek, że powieść historyczna nie tylko. nie potrzebuje być
poniewieraniem prawdy dziejowej, ale może być jej objaśnieniem i dopełnieniem.
Ona powlecze odpowiednią barwą szare mury wzniesione przez historię, ona
wypełni odpowiednio ich szczeliny, odtworzy na mocy analogii odarte przez czas
ornamenty, odgadnie to, co być mogło, wygrzebie, co zostało zapomniane, i nie
przekręcając zdarzeń dziejowych, może ułatwić ich zrozumienie.
I może - bo
odtworzy duszę człowieka lat minionych, jego namiętności, sposób myślenia-
pokaże nam go, jak rzekłem wyżej, nie w mroku grobowej krypty, ale w świetle
słonecznym.
Co jeśli uczynić
zdoła, będzie w całym znaczeniu wyrazu - i powieścią i historia.
Ale czy zdoła?
Nie! mówią przeciwnicy, bo prawda jest owocem obserwacji, obserwować zaś nie
można ludzi dawno zgasłych. Przypatrzmy się temu bliżej. Cuvier powiedział w
swoim czasie: „dajcie mi ząb zaginionego zwierzęcia, a ja potrafię odtworzyć
jego całokształt.” - Więc ze szczątków, z podobnych do cieniów odcisków w
pokładach kredowych można odbudować ciało, a z zapisanych na pomnikach myśli i
uczuć nie można odtworzyć duszy ludzkiej? Gdzie zaś są takie pokolenia, które
nie zostawiły po sobie świadectw uczuć i myśli? W jakież zamierzchłe czas
trzeba by się na to wracać. Istotnie nie Wieśkiem ustępstwem byłoby
darować je przeciwnikom powieści historycznej. Ale weźmy czasy nawet tak
odległe, jak te, w których rozgrywały się losy Wschodu, Grecji i Rzymu. Co to
za morze nieprzebrane świadectw. Kto choć na godzinę wstąpi na Akropol, wraz
zobaczy, ile tam duszy greckiej siedzi w tych zrujnowanych kolumnach i
przecznicach. Zostały więc pomniki architektury, zostały posągi bóstw i
nagrobki prywatnych osób, zostały płaskorzeźby z obrazami politycznych zdarzeń
i narodowych obyczajów, zostały księgi historyczne, filozofia, epos, tragedia i
pieśni liryczne, w których brzmią wszelkie uczucia, począwszy od religijnych i
wojowniczych, skończywszy na skargach rozkochanego serca na obojętność
ukochanej. Jeśli to mało, masz komedię polityczną i mieszczańską. Znajdziesz w
Arystofanesie krzykaczy politycznych, tak podobnych do naszych współczesnych,
że szpony satyry ranią jeszcze dziś, jak dawniej raniły. Masz w średnio - attyckiej
komedii i dawne mieszczaństwo, masz w Rzymie Plauta i Terencjusza, satyrę
horacjuszowską i juwenalową, masz słowem wszystko,
wiesz, jak ci ludzie modlili się, wierzyli, czuli, widzisz zarówno wnętrze ich
dusz, jak wnętrze ich domów i spiżarni. Niechże ci literacka doktryna powie
teraz, że nie potrafisz tych ludzi odtworzyć, lub odtwarzając musisz kłamać.
Odpowiesz jej, że w zaślepieniu oszukuje samą siebie. Zwłaszcza, jeżeli jesteś
przy tym poetą, jeśli wyobraźnia twoja stawia ci natychmiast przed oczy obrazy,
a ty je widzisz tak dobrze, jakby nie w twojej duszy, ale zewnątrz ciebie
powstały. Ta wyobraźnia poetycka, plastyczna w połączeniu z Cuvierowskim
darem analogicznego odtwarzania, będzie cię wiodła ze względną pewnością, nawet
przez takie czasy, które nie zostawiły po sobie tylu świadectw. Annale, które mnich spisywał w celi romańskiego klasztoru,
rzucać snop światła w mroki wieków średnich. Zdarzenia publiczne zapisane, w
nich obok wypadków codziennego życia nieraz drobniuchnych, odtworzą ci duszę i
powszechną i indywidualną. Później przyjdą kroniki i dzieje rozumowane,
pamiętniki, zabytki muzealne - wszystko to; razem wzięte utworzy
podstawę, kazawszy której doprawdy łatwiej budować i odtwarzać, niż na
podstawie Cuvierowskiego zęba; należy tylko umieć
odtwarzać prawdopodobnie i logicznie.
W tym także leży
odpowiedź na zarzut, że czytelnik nie ma w sobie kryterium, względnie do
powieści historycznej. O czytelnikach pozbawionych daru logicznego myślenia,
lub nie posiadających elementarnych wiadomości, nie ma co mówić; troska o
takich byłaby ze strony przeciwników powieści historycznej tylko hipokryzją.
Ale przypuścić musimy, że po za takimi każdy czytelnik posiada pewien stopień
wykształcenia, a nade wszystko poczucie logiczności i odpowiedniości. Na mocy
tego poczucia kontroluje on wszelkiego autora. Gdy idzie o powieść psychiczną
lub fizjologiczną, czytelnik również na mocy tylko tego poczucia orzeka, czy
dany postępek bohatera zgodny jest z jego charakterem lub temperamentem. Przy
ocenie powieści dziejowej, sąd krytyczny wspiera się na tej samej podstawie;
nawet wykształcenie historyczne czytelnika mniejszą stosunkowo ma tu wagę.
Niejednokrotnie dopiero sam autor dostarcza czytelnikowi szczegółowych danych,
ów zaś, wspierając się na nich, sądzi przez poczucie logiczności i
odpowiedniości, czy czyny i ludzie przedstawieni przez autora, dadzą się ze
stanowiska historii, epoki, ówczesnych pojęć i wyobrażeń usprawiedliwić. Że tak
jest, niech mi wolno będzie przytoczyć przykład z osobistego doświadczenia. Oto
o pierwszej mojej powieści historycznej między innymi sprawozdawcami i
krytykami, wygłosił sąd nie tylko ustnie, ale i piśmiennie, jeden z literatów,
z fachu przyrodnik. Jest więcej niż prawdopodobnym przypuszczenie, że o
przebiegu zdarzeń z epoki Chmielnickiego dowiedział się ów piszący nieco
dokładniej dopiero z mojej książki. A jednak ogłosił drukiem, drukiem
(mówię to bez żadnej złośliwej myśli) ocenę mego utworu, w której narzuca mi
pewne niedokładności w rozumieniu wypadków, zbyt osobisty pogląd na dzieje, na
koniec rozmaite niezgodności z duchem epoki. Na mocy czegóż piszący ów wystąpił
z własnym sądem, nacechowanym zresztą zupełnie dobrą wiarą?
Oto naprzód na
mocy tych podstaw, które w samej książce znalazł i być może, naprędce w
podręcznikach stwierdził, A po wtóre, na mocy poczucia mniejszej lub większej
logiczności, prawdopodobieństwa i odpowiedniości przedstawionych przeze mnie
wypadków i ludzi, względnie do ogólnej prawdy historycznej. Oczywiście, że od
wykształcenia krytyka zależy w znakomitej części waga krytyki. Lecz w tej
chwili chodzi mi o co innego, mianowicie o stwierdzenie, że owo poczucie, które
każdy ma, stanowi osobiste kryterium i że nikt nie jest zmuszony do
przyjmowania za dobrą monetę liczmanów, które podoba się złej powieści historycznej
wsuwać mu w rękę Skoro nawet czytelnik, pozbawiony historycznej wiedzy, ma w
poczuciu logiczności i odpowiedniości pewien probierz prawdy, skoro nawet taki
usiłuje odróżnić mity fałszywe od prawdziwych, cóż dopiero czytelnik, choć
średnio przygotowany.
Lecz wracam do
głównego pytania: czy jest rzeczą, możliwą odtworzyć wiernie i prawdziwie
człowieka lat minionych? Wielkiego znaczenia obserwacji nie myślę i nie chcę
podawać w wątpliwość, twierdzę tylko, że badanie bezpośrednich i dokładnych
świadectw, jakie zostawiły po sobie minione wieki, może ją w zupełności
zastąpić, a poniekąd przewyższyć. Wróćmy się na chwilę w wiek XVII naszej
historii, z którego tyle zostało pamiętników, i weźmy pod uwagę pamiętniki
takiego Paska. Twierdzę stanowczo, że większość z nas może na mocy tej książki
zajrzeć dokładniej w głąb istoty pana Paska, niż na mocy naocznych spostrzeżeń
w głąb duszy np. Bleichroedera lub Rotschilda, - mówiąc inaczej: dokładniej w szlachcica z
XVII wieku, niż w dzisiejszego bankiera.
Oto życie pierwszego leży przed nami
spisano z całą szczerością człowieka, który sam dla siebie pisał, oto jest ono
skończone-żadne niespodzianki nie mogą w Noem mieć miejsca. Oto mamy człowieka
w wojnie i pokoju, w życiu publicznym i prywatnym, na weselach, pogrzebach,
ucztach, na łowach i przy gospodarstwie, na tratwach płynących do Gdańska, w
sądzie i gościnie, w kościele i karczmie. Znamy jego wierzenia, przesądy,
wiemy, jakim stylem listy pisał, jakim mu na nie odpowiadano, jak się śmiał,
jak się gniewał, jak zajeżdżał w piersi obuszkiem nieposłusznych czeladników,
słowem, przeglądamy jego życie na wskroś. Porównując jego zapiski z zapiskami
innych współczesnych, odróżnimy cechy typowe od osobistych i doprawdy żadna
najbystrzejsza i najbardziej umiejętna obserwacja nie może nam dać
dokładniejszego obrazu, jaśniejszego pojęcia. Dodajmy do tego, że rozumiemy tę
duszę przez pewien rodzaj atawizmu, bośmy ludźmi tej samej krwi i kości - i
niech każdy nieuprzedzony sądzi, czy człowiek XVII wieku jest istotnie dla nas
nieodgadnioną zagadką. Twierdzenie, że nie potrafimy odtworzyć człowieka XVII
wieku, jest wobec tego prostym uporem lub prostym zaślepieniem. Próżno będzie
nam dowodził Taine, że pod wpływem epoki, otoczenia,
współczesnych prądów itp., nie potrafimy się oderwać od logiki własnego
myślenia i bądź, co bądź będziemy tworzyli istoty nowożytne. W naszą
współczesną logikę weszło zapewne wiele nowego materiału - ale zasadniczo nie
różni się ona od dawnej, również jak i człowiek dzisiejszy w podstawach swej
natury nie odszedł i nie mógł odejść tak daleko, jak sądzę, od człowieka lat
minionych. Prawa, które ongi rządziły umysłem i sercem ludzkim - rządzą i dziś.
Tu można powtórzyć słowa Shylka: „czyli nie mamy
takich samych rąk, zmysłów, członków, namiętności, nie żywimy się lakierni
Samarii pokarmami, nie ulegamy takim chorobom, nie leczymy się takimi
lekarstwami? Czy nie płynie z nas krew, gdy nas zakłują? Czy nie mścimy się tak
samo, gdy nas kto skrzywdzi ?” Stosując do niniejszej rozpraw słowa Shyloka, można je zmienić jeszcze inaczej: czy myśląc,
myślimy wedle innych praw logicznych od ludzi dawnych? czy nie kochamy, nie
nienawidzimy jak oni? czy nie podlegamy takim samym wewnętrznym rozterkom,
niepokojom, zwątpieniom, ambicjom ? Może zewnętrzne objawy stały się mniej
jaskrawe, lecz dusza ich pozostała jednaka, tak dalece jednaka, że z większą
słusznością można powiedzieć: człowiek starożytny, Włoch z czasów odrodzenia,
purytanin angielski, jakobin z czasów rewolucji francuskiej i człowiek nam
współczesny, są to istoty wprawdzie różne, co do zakresu i jakości pojęć -
psychicznie natomiast zbudowane jednakowo i które wskutek tego doskonale
wzajemnie się odczuć mogą.
Lecz twierdzi
jeszcze Taine, że ludzi z łat ubiegłych nie możemy
widzieć w ruchu. Wspomniawszy na całe szeregi pamiętników, zarzut łatwo by było
zbyć żartem, a przenosząc sprawę na nasz grunt, można rzec: komu się za mało
rusza pan Chryzostom Pasek, temu chyba nikt nie dogodzi. Odpiera to silniej
zarzut Taine’a, niżby się na pozór zdawać mogło;
jeśli bowiem istotnie nie możemy ludzi dawnych widzieć w ruchu, to chyba
dlatego, że w ogóle literatura nie może pochwycić ruchu, a co za tym idzie, i
życia. Ale w takim razie po co ona istnieje?- po co dalej istnieje krytyka,
której racja bytu na literaturze twórczej się wspiera, - po co na koniec
istnieje Taine?
Lecz wbrew
nowożytnym teoriom i doktrynom, Paska się widzi i obserwować go można lepiej,
niż wielu współczesnych sobie ludzi. Spostrzeżenia nasze, tyczące się
nowożytnego finansisty, mogą być nawet bez porównania więcej powierzchowne. Kto
nie ma tradycji handlowej (a mówiąc nawiasem, nie ma jej zwykle literat), ten z
trudnością może zrozumieć rozmaite czynniki grające w duszy człowieka, który te
tradycje dziedziczył, który urodził się i wychował w atmosferze przesiąkłej
namiętnością zysku i zdobywania bogactw, choćby nad miarę ich użycia. Prócz
tego człowiek nowożytny staranniej ukrywa wnętrze swojej istoty, przy tym nie
leży przed nami w całości. Cywilizacja i wychowanie nadają mu pewne cechy
ogólne, pod którymi dopatrywać dopiero potrzeba szczegółowych i indywidualnych.
W ogóle człowiek dzisiejszy więcej panuje nad sobą, zatem jest mniej szczery.
Obserwacja musi go starannie oskubywać z różnych pożyczonych piór, zanim
dojrzy, jaką barwę mają jego własne. Nie myślę jednak przeczyć, że bystry
obserwator uczynić to może i potrafi. Przeciwnicy to właśnie powieści
historycznej pragną zacieśnić zakres obserwacji. Idąc konsekwentnie drogą ich
rozumowania, można w końcu powiedzieć: literat jest istotą całkowicie różną od
finansisty, chłopa, rzemieślnika, różne usposobienia, upodobania, odmienny
kształt umysłu, a więc literat nie zdoła nigdy dobrać klucza do duszy
finansisty, chłopa lub rzemieślnika. Nic tu nie pomoże jednoczesność tych
ludzi, bo obserwując ich naocznie, dostrzeżemy tylko stronę zewnętrzną zjawisk.
Czyżby można wysnuć stąd wniosek, że każdy może pisać tylko o tej klasie ludzi,
do której sam należy. Przypuszczam, że na to nie zgodzą się najgorętsi wyznawcy
doktryny, potępiającej powieść historyczną.
Jak człowiek
dawnych wieków może być odczuty, odgadnięty i odtworzony, doskonały dowód w
tym, że niektóre powieści historyczne (ot np. p. Soplicy) czynią wrażenie
pamiętników, a jeszcze lepszy, istotnie nieprzeparty, że niemal wszystkie
prawdziwe pamiętniki, ogłaszane po upływie wielu lat, podejrzewano o
podrobienie. Podejrzewać np. pamiętniki Paska, że są one płodem wyobraźni nowoczesnego
pisarza, jest to oddać najwyższy hołd historycznemu powieściopisarstwu i
zetrzeć na proch wszystkie czynione mu zarzuty. Na tym moglibyśmy poprzestać.
Bo na zarzut, że
powieść historyczna musi koniecznie małym prywatnej natury przyczynom
przypisywać wielkie dziejowe skutki - nie warto odpowiadać. Zarzut ten czyniono
słusznie Dumasowi. Dlaczego podobało się indywidualną wadę pisarza, zresztą
znakomitego, poczytywać za błąd nieodłączny od całego rodzaju utworów - trudno
wiedzieć; może dlatego, by pomnożyć liczbę zarzutów. Powieść historyczna nie
potrzebuje ubliżać prawdzie, zarówno życiowej, jak i dziejowej. Może ona być
tak realną, tętnić Tadkiem życiem, jak każda na dzisiejszych stosunkach oparta.
Nie należy jednak stąd wnosić, żeby sama znajomość dziejów, zaczerpnięta z
kodeksów dyplomatycznych, roczników, kronik lub pamiętników, również jak
znajomość archeologii, były to warunki wystarczające do stworzenia powieści
historycznej, kipiącej życiem i prawdą. Nie wystarczy na to nawet i talent,
choćby sam przez się znakomity i równie znakomitą wiedzą poparty.
Na mocy tych
danych można tylko oddać i rozświecić dawne stosunki dziejowe i prywatne, ale
trudnimy by było je rozgrzać. Jak pojęcia, dostarczane przez wiedzę, wciela i
zmienia w kształty dopiero wyobraźnia, tak kształty już przez nią stworzone,
ożywia i napełnia ciepłą krwią uczucie. Może ono być głęboką miłością pisarza do dziejów swego
społeczeństwa, może być tylko rozmiłowaniem się autorskim w pewnym narodzie, w
pewnych formach minionej cywilizacji. W pierwszym razie działać ono będzie
potężniej, w drugim mniej potężnie, w każdym jednak razie uczucie będzie grało
niezmierną rolę przy tworzeniu. Bywa ono nawet częstokroć pierwszym powodem
tworzenia. Ono porusza wyobraźnię, daje jej niezwyczajną moc, ono czyni z niej
rodzaj soczewki, która ma dar skupiania wszystkich promieni na jeden przedmiot,
z czego znów wypływa jasne artystyczne widzenie rzeczy. Od niego zależy także
rozmach tworzenia, dzięki któremu utwór, jeśli się tak można wyrazić, sam się
niejako pisze; od niego wreszcie zależy szczerość, główna podstawa wszystkich
dzieł sztuki w ogólności i literatury w szczególe.
Im więcej uczucia,
tym prędzej różowieje marmur dziejowy. Galatea przestaje być posągiem, pierś
jej się podnosi, i ona zaczyna kochać, zaczyna, płacić wzajemnością artyście.
Oczywiście każdy ma najwięcej zamiłowania do tego, co własne. Dlaczego zaś
autor w dziejach swego społeczeństwa wybiera taką, a nie inną epokę, dlaczego
niekoniecznie najświetniejsza, najbardziej zwycięska przypada mu bardziej do
serca, to jest tajemnicą jego organizacji uczuciowej i artystycznej. Rozprawa
nad tym byłaby zbyt długą i przechodzącą zakres tych uwag. Co do mnie, pozwolę
sobie tylko nawiasowo wtrącić, że wszelkie rady udzielane autorom przez
krytykę, jakie epoki lub jacy ludzie stanowią materiał najwdzięczniejszy, są
prostą stratą czasu, bo autor jeśli chce być szczerym, pójdzie i powinien iść
zawsze za swym własnym uczuciem i artystycznym widzeniem rzeczy.
Na koniec, jest
więc czy nie jest powieść historyczna narkotykiem, który upaja, odrywa ludzi od
ideałów nowożytnych i przepełnia społeczeństwo niezdolnymi do czynu marzycielami?
Ze stanowiska estetycznego można na ten zarzut nie odpowiadać. Sztuka nie ma
obowiązku liczyć się i naprawdę nie liczyła się nigdy z kwestiami pożytku; a
gdyby jej nawet dowiedziono, że jest dla ludzkości szkodliwą, nie przez to
przestałaby istnieć. Lecz nawet wychodząc z tego stanowiska, byłoby po prostu
doktrynerstwem twierdzić, że dany rodzaj literatury jednako działa na wszystkie
społeczeństwa, bez względu na ich rozwój, warunki społeczne, polityczne,
charakter itd. Jasną jest rzeczą, że mogą tu zachodzić różnice olbrzymie.
Doktrynerzy jednak istotnie się z tym nie liczą. Przypominają oni doktora Sangrado z GilBlasa i
jego teorię leczenia, którą stosował bez względu, czy kto miał febrę, czy
tyfus, czy był stary, czy młody, flegmatyk czy krwisty. Na polu literackim
spotykamy niemniej często takich doktrynerów. Z ich bezwzględnych teorii
wypływa wiele śmieszności, ale wiele zła i bólu. W imię tolerancji wprowadzają
oni nietolerancję, w imię postępu zacofanie. W doktrynerstwie literackim
spostrzegamy ciągle następujące zjawisko. Oto z jednej strony pozwala ono na
wszelkie skrajności, byle z duchem doktryny zgodne, z drugiej wygłasza iście
dziecinne skrupuły i zarówno przesadzone jak śmieszne obawy. Do takich
fałszywych i śmiesznych trosk należy i troska o czytelnika, aby przeczytawszy
powieść historyczną, nie oderwał się od nowoczesnych ideałów. Wolno mu oddychać
atmosferą La Terre, owszem idzie taka gimnastyka na pożytek jego umysłu
i nosa, ale powieść historyczna - to haszysz. Kto go raz spróbuje, musi dać
gardło w walce o byt.
Jest w tym naprzód
fałsz zasadniczy. Powieść historyczna może być złą lub dobrą, fałszywą lub
prawdziwą, zależnie od talentu, albo moralnych podstaw autora, ale narkotykiem
upajającym nie jest więcej od każdej innej powieści, od poezji, od sztuki w
ogóle. Ze stanowiska utylitarnego łatwiej by było dowieść licznych pożytków,
wypływających z powieści historycznej. Pojedynczemu człowiekowi wychodzi zawsze
na korzyść rozważanie swej przeszłości. Ono wyjaśnia mu liczne zjawiska czasu
teraźniejszego, uczy go patrzeć genetycznie na siebie i dostarcza wskazówek na
przyszłość, uczy nie podejmować zadań, którym nie sprosta, a podejmować
odpowiednie. Jeszcze jaśniejsze światło rzucić może obrachunek z przeszłością,
gdzie chodzi o całe społeczeństwo. Czym są w ogóle dzieje ludzkości i
poszczególnych jej gałęzi? Historią upadków i odrodzeń.
Zbytecznym byłoby mówić, ile z rozwagi nad tym falowaniem życia może wypłynąć
otuchy. Do wszelkiego napoju można dodać narkotyku, ale nie idzie za tym, żeby
nie było napojów pokrzepiających.
Powieść
historyczna maluje zarówno dodatnie, jak i ujemne strony przeszłości, a tym,
którzy bez znajomości dziejów na wiarę innych powtarzają, że tak nie jest, że
autor zawsze otacza nimbem daną epokę, choćby dlatego, że ją wybrał i poczytuje
za swoją, można odpowiedzieć historią o Panurgowem
stadzie.
W ogóle krytyka,
która zamiast mówić o dziełach dokonanych, wydaje recepty, o czym należy, albo
nie należy pisać, która stawia rogatki na drogach ducha ludzkiego, wstępuje
sama na błędną drogę uroszczeń i powinna być przywołaną do porządku.
Przeciwstawiając swoje powody i formułki odtwarzaniu przeszłości w ogóle, nie
pomyśleli chyba oskarżyciele powieści epickiej o jednej rzeczy. Oto większość
tych racji jest tego rodzaju, że wobec nich nie ostałby się ni Homer, ni wielcy
tragicy greccy, ni Vergilius, ni Aryost,
ni Tasso, ni Camoens, ni Szekspir ze swymi Hen-rykami,
- ni wielu nowszych, którzy bądź dramatem, bądź powieścią sięgali w
przeszłości próbowali ją odtworzyć taką, jaką była. Więc co? Dla konsekwencji
trzeba by powiedzieć: podobne bałamuctwa mogli ludzie pisać aż do ery Germinala, Taine’a
i Brandesa. Obecnie ogrzewajmy niemi łaźnie, jak
niegdyś z rozkazu Omara ogrzewano je w Egipcie biblioteką Aleksandryjską. Lecz
zanim się w tych łazienkach woda na kąpiel dla krytyków zagrzeje, niechże
miłośnicy literatury wybierają między takimi dziełami a taką krytyką. Jest po
prostu śmiesznym uroszczeniem żądać od samorodnej łąki, w którą nasiona rzuca
wiatr boży, by takimi a nie innymi kwiatami zarastała. W literaturze kierunków
i rodzajów nie wprowadzali krytycy, jeno twórcy. „Jam jest pszczoła z Hymettu,” mówi starożytny poeta, „unoszę się nad wonnymi
cząbrami gór, siadam na którym chcę kwiecie i zbieram miód mój, skąd chcę.”
Taką pszczołą jest twórczy duch ludzki. Nie da on sobie odjąć swej wolności,
zamykać dróg, otoczyć zastrzeżeniami, wtłoczyć się w formułki i przepisy. Sam
on zawsze sobie wybierał i drogi i ideały i przy tych, które pokochał, będzie
trwał zawsze.