Tekst
z wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej pracy zbiorowej Władza w polskiej
tradycji politycznej – http://omp.org.pl/ksiazka.php?idKsiazki=13
W
dziejach Polski z pogłębioną refleksją nad państwem i prawem spotykamy się na
przełomie XIV i XV wieku. Do grona autorów piszących w tamtym czasie zaliczyć
należy przede wszystkim Stanisława ze Skarbimierza (1360-1431) oraz Mateusza z
Krakowa (1345-1410). Wiek XV to okres w polskiej literaturze, który zaznaczył
się pisarstwem Pawła Włodkowica (1370-1435), Jana Długosza (1415-1480), Jana Ostroroga (ok. 1436-1501) oraz Filipa Kallimacha (1437-1496).
Okres
ten można przedstawić mając na względzie przede wszystkim perspektywę właściwą
chronologii, jednak bardziej odpowiednie dla politologa wydaje się być ujęcie,
które pozwala ukazać ten okres jako czas ścierania się dwóch przeciwstawnych
wobec siebie nurtów refleksji, z których pierwszy nawiązuje do tradycji
klasycznej (stoickiej), jest mocno osadzony w tradycji chrześcijańskiej i
opisuje władzę w kategoriach powinnościowych, zaś
drugi traktuje instytucję państwa i władzy państwowej z perspektywy jej
skuteczności. Nurt pierwszy reprezentowany jest przez pisarstwo polityczne
m.in.: Stanisława ze Skarbimierza, Pawła Włodkowica, a także Jana Długosza.
Nurt drugi to Memoriał Jana Ostroroga i Rady
Filipa Kallimacha. Jak się wydaje, wynik debaty toczącej się w wieku XV miał
rozstrzygający charakter dla ukształtowania się ustroju I Rzeczypospolitej w
następnym stuleciu.
I.
Stanisław
ze Skarbimierza, odwołując się do św. Augustyna (pośrednio zaś do stoików), przez rzeczypospolitą,
czyli państwo, rozumiał gromadę ludzką zespoloną jednością praw oraz
wspólnotą pożytków. Pisząc o wspólnocie praw miał na myśli wspólnotę zespoloną
prawem wspierającym się na rozumie. Stwierdzał: „jeśli prawo jest sprzeczne z
rozumem albo jeśli jest niesprawiedliwe, nieszlachetne, szkodliwe, albo co
gorsza prowadzące do zatraty, nie zasługuje na miano prawa, bo jest
niegodziwym”[1].
Takie prawo, nie zasługując na miano prawa, powinno było zostać „wycofanym”,
aby nie wiodło ludzi drogami grzesznego żywota. Dla rektora odnowionej Akademii
Krakowskiej definicyjny cel rzeczpospolitej
– „dobro wspólne” – mógł być osiągnięty tylko wtedy, gdy cała społeczność
podążała drogą prawa. Bagatelizując znaczenie porządku prawnego, odstępując od
zasad prawa pierwszego (boskiego, naturalnego), społeczność traciła możność
realizacji swego definicyjnego celu tj. dobra ogółu.
O randze prawa, a przede wszystkim o kwestii relacji pomiędzy
prawem stanowionym a prawem boskim, pisał już Wincenty Kadłubek (1160-1223). W
opinii kronikarza powaga władcy w dużej mierze zależała od jego stosunku do
prawa. Przede wszystkim, aby taką powagę posiąść, monarcha powinien był publicznie
oznajmić, iż w swych rządach będzie kierował się literą prawa, że w swych
działaniach będzie nią związany. Drugim istotnym czynnikiem w tym względzie
było uznanie przez monarchę określonej relacji pomiędzy prawem stanowionym a
prawem wiecznym. Jak pisał Kadłubek: „prawo boskie ma przewagę nad prawem
ludzkim, bowiem prawo Pana nienaganne jest, prawo nienaruszone, które nawraca
dusze”[2].
Z tego też względu do monarchy kierował następujące wskazanie: „we wszystkim
więc, synu, co czynisz, zapożyczaj wzór ze zwierciadła boskiej sprawiedliwości”[3].
W tym względzie większość pisarzy polskich była zgodna z mistrzem Wincentym.
Tym samym za państwo trudno byłoby uznać
gromadę (społeczność) kierującą się normami właściwymi dla gromady
rozbójników.
Gdy
mowa o prawie, warto odwołać się w tej kwestii do polskiego autorytetu wieku
XV, Pawła Włodkowica. Według niego prawo naturalne jest wspólne człowiekowi
oraz wszystkim innym stworzeniom. Częścią tego prawa było wedle niego ius gentium,
rozumiane jako ten rodzaj norm, które obowiązując u różnorakich ludów, mają to
samo źródło pochodzenia – są wywiedzione z
rozumu naturalnego[4].
I dodawał, że prawem naturalnym, „sprawiedliwością jest to, co z natury
swej jest odpowiednie lub współmierne z drugim”[5]. Rozumienie przez Włodkowica
prawa naturalnego wspierało się na refleksji św. Tomasza. W sposób zbliżony do Akwinaty ujmuje on dwojaki „rodzaj” norm owego prawa –
pierwsza grupa norm to te mające charakter absolutny; druga – to normy
niemające takiegoż charakteru. Wśród pierwszej grupy Włodkowic wymienia władzę
ojca nad synem oraz ojcowski obowiązek „żywienia” potomstwa; drugi rodzaj norm
to normy konkretyzujące i rozdzielające uprawnienia (sposób uprawiania ziemi,
używania), wynikające z szeroko rozumianego prawa własności „pola”.
Władza
królewska, według krakowskiego uczonego, pojawiała się na trzy sposoby. Po
pierwsze, mogła być sprawowana z woli Boga, a wola ta, jak pisał Włodkowic,
miała być objawiona ludziom w jakiś
sposób. Drugi sposób to władza sprawowana za zgodą rządzonych; wreszcie
trzeci sposób sięgnięcia po władzę dokonuje się przez użycie przemocy i gwałtu. Zrozumiałe, iż pierwszy i drugi
sposób jest w pełni przez Włodkowica
aprobowany. Pierwszy model wypełniał się we władzy starotestamentowych
patriarchów, potem nauczaniu Jezusa Chrystusa, wreszcie Piotra i jego
następców. Model drugi znalazł swą realizację już w czasach starożytnych –
Włodkowic miał tu na myśli zapewne republikański Rzym, potem zaś (w okresie
przez nas określanym jako wieki średnie) –
we władzy cesarza. Trzeci sposób objęcia i sprawowania władzy godny był
ze wszech miar potępienia.
Gdy
Włodkowic pisał o władzy, podkreślał jej naturalne pochodzenie. Uznawał, że
wszelka władza zaczęła się od władzy ojca, choć oczywiście dodawał, i mocno
akcentował, że „sam Bóg od początku wykonywał władzę”[6]. Odwołanie się z jednej
strony do Arystotelesa, z drugiej zaś do refleksji chrześcijańskiej, dawało
Włodkowicowi możliwość obrony stanowiska, wedle którego władza tych, którzy
chrześcijanami nie są, jest władzą znajdującą
swe uzasadnienie w prawie naturalnym, a więc i w Bogu samym. Natomiast
odwołanie się wprost do Innocentego IV dawało mu argumenty za tym, aby władzę
cesarza zepchnąć na plan dalszy, na planie pierwszym sytuując władzę papieża.
Włodkowic przedstawił wyczerpującą argumentację na rzecz tezy pierwotności i
wyższości władzy duchownej nad świecką.
Również inni pisarze ujmowali relację między tymi dwiema
władzami. Szczególnie wyraziście uczynił to Jan Długosz. Aby ukazać wzajemne
odniesienia, jakie powinny były być ustanowione pomiędzy władzą świecką a
kościelną, opisał historię konfliktu pomiędzy Grzegorzem VII a Henrykiem IV
oraz królem polskim Bolesławem a biskupem krakowskim Stanisławem. Długosz,
pisząc o sytuacji jaka panowała na ziemiach polskich w latach siedemdziesiątych XI wieku, stwierdzał:
„metropolita gnieźnieński Piotr, na którym w pierwszym rzędzie spoczywał
obowiązek napominania i karcenia, zbyt pobłażliwie sprawuje swoją powinność
cenzora wobec króla…”[7].
Przy takiej postawie metropolity biskup Stanisław „doszedł do zbożnego
przekonania, że ten zaszczytny i pożyteczny obowiązek, to przodujące zadanie
należy do niego i że z łaski Bożej zostało ono zastrzeżone wyłącznie do niego”[8].
Zatem konflikt pomiędzy biskupem a królem należało z perspektywy Długosza
traktować jako wynik z jednej strony agresywnej, wręcz despotycznej polityki
króla wobec wolnych poddanych, z drugiej zaś – zmierzających do przywrócenia
ładu moralnego działań biskupa krakowskiego, polegających na napominaniu
(cenzurowaniu, ocenie) władzy używającej karzącego miecza. Biskup, napominając
króla, jednocześnie przestrzegał go o karze, jaka może spotkać tak jego samego,
jak i jego następców – bardzo wyraźnie zaznaczył się wątek
prowidencjalistyczny: „Miłosierdzie Boże dotknięte jego zbrodnią musi czuć
urazę […] żadną miarą nie zniesie jego brudnych postępków, z powodu których dla
podobnej zbrodni zniszczył Bóg kiedyś zupełnie pięć królestw, a w to nie tylko
można wierzyć, i o tym nie tylko można czytać, ale także, gdyby ktoś nie wierzył,
może to sprawdzić naocznie – […] zgładzi zarówno jego, jak i jego potomstwo, a
jego rodowi odbierze królewską sławę i chwałę”[9].
Z
kolei prezentując konflikt pomiędzy Grzegorzem VII i Henrykiem IV – Długosz
jednoznacznie stwierdzał, iż to cesarz przywłaszczył sobie prawo inwestytury
biskupów, tym samym uznając, że to prawo właśnie papieżowi, a nie cesarzowi
przypisane było. Po pozbawieniu Henryka władzy cesarskiej i powołaniu na tron
Rudolfa, Grzegorz temu ostatniemu przesłał koronę z dedykacją: „Opoka dała
Piotrowi, a Piotr dał koronę Rudolfowi”[10]. Przez ów cytat Długosz
jednoznacznie ukazał pierwotność władzy duchownej, wyjątkowo mocno zaakcentował
tezę głoszącą, iż to biskup Rzymu jest depozytariuszem korony cesarskiej.
Długosz
przedstawiając dzieje konfliktu pomiędzy władzą świecką a duchowną ukazał
konsekwencje, jakie dotknęły tych, którzy nie przyjęli pouczeń od władzy
biskupiej – tak Bolesław, jak i Henryk władzy królewskiej zostali pozbawieni, a
w następstwie zwolnienia ich poddanych przez władzę duchowną z posłuszeństwa
władcom, zostali odstąpieni i porzuceni. Tak jeden, jak i drugi stracili w ten
właśnie sposób nie tylko władzę w sensie formalnym, ale i faktycznym[11].
Długosz,
pisząc o wzajemnym stosunku władzy świeckiej i duchownej, ukazuje go również
poprzez zrelacjonowanie konfliktu, jaki miał miejsce w wieku XII pomiędzy
biskupem krakowskim Gedeonem a Mieszkiem Starym. Ten ostatni nie był wedle
Długosza skłonny słuchać zbawiennego napomnienia[12]. Przypadek ten jest
znaczący, bowiem ukazuje odpowiedzialność władcy za czyny jego urzędników.
Biskup, zwracając się do Mieszka, mówił: „trzoda owiec to naród polski, nad
którym nadzór powierzyłeś wrogom i najemnikom, a nie troskliwym i łagodnym
pasterzom […]. A złe psy, to urzędnicy, twoi starostowie i poborcy, którym bez
żadnych ograniczeń, z całą swobodą pozwalasz bez zachowania pozorów łamać twoje
rozkazy i wymierzać w okrutny sposób wszelkiego rodzaju uciążliwe kary”[13].
Długosz nie poprzestał na uwypukleniu reprymendy, jaką otrzymał Mieszko. Ukazał
dalszy bieg wydarzeń, daleko wykraczając poza dotychczasowe metody przekazu
kronikarskiego. Kanonik krakowski przedstawił przebieg debaty, jaka odbyła się
z udziałem panów krakowskich, a która miała na celu podjęcie decyzji co do
przyszłych losów władcy-tyrana. Tym, który miał odegrać rolę autorytetu i
przywódcy, był wedle Długosza biskup krakowski Gedeon. Miał on powiedzieć:
„…już nie tyle i nie tylko należy mieć na oku i troszczyć się o ocalenie ojczyzny, ile ogromnym wysiłkiem i wielką
troskliwością zabiegać o prywatne dobro, aby razem z prywatnym nie zginęło
także publiczne. Wobec tak poważnego niebezpieczeństwa, które grozi i
ojczyźnie, i nam, sądzę, że należy usunąć tyrana, a w jego miejsce powołać
lepszego władcę. Ale, moim zdaniem, najlepiej jest przez szybkie działanie
uprzedzić fakty, aby nasze wysiłki nie poszły na marne, gdyby nas skazano,
gdyby tyran wcześniej nas ukarał”[14].
Długosz opisał także moment, w którym panowie zwracają się do młodszego brata
Mieszka, Kazimierza, z prośbą, aby ten objął tron książęcy. Charakterystyczne
jest podkreślenie, iż tak jak wobec skazańca, tak i wobec tyrana należy być
surowym. Długosz tym samym staje w gronie zwolenników i gorących orędowników
zasady nie tylko potępiającej (bezprawną) tyranię, lecz przede wszystkim nakazującej
pozbawienie tyrana władzy[15].
Należy w tym miejscu przypomnieć typologię władzy wedle Włodkowica, w której
tyrania była „antytezą” monarchii.
Warto
jednakże odwołać się do innego fragmentu rozważań Włodkowica dotyczących władzy
królewskiej, zawierającego poglądy, które są charakterystyczne nie tylko dla
niego, ale i dla większości autorów nurtu klasycznego. Gdy mowa o władcy
świeckim, czy to cesarzu, czy królu, należy wspomnieć, że według Pawła
Włodkowica, ten, kto sprawuje władzę królewską czy cesarską nie jest „panem
dóbr i praw” królestwa czy cesarstwa – jest jedynie tym, który został powołany
do administrowania owymi dobrami wedle ustanowionych praw. Włodkowic bardzo
wyraźnie podkreślał: „inne bowiem są dobra należące osobiście do króla, a inne
należące do królestwa”[16].
Wskazanie to można odczytać literalnie, jako regułę, wedle której monarcha
obejmując tron zobowiązywał się przede wszystkim do zachowania integralności
terytorialnej państwa. Można jednakże ową formułę interpretować w sposób
rozszerzony. Monarcha mógł podejmować działania polegające na uszczupleniu
terytorium tylko wtedy, gdy uzyskał akceptację ze strony swych poddanych. Jak
się wydaje, traktowanie władcy jako tego, który jedynie administruje tym, co
nie jest jego własnością, koresponduje z założeniem, iż władza powinna być
wsparta na akceptacji ze strony poddanych (być zgodna z ich wolą). Przypomnijmy
– władzę objąć można tylko za zgodą papieża, a więc wypełniając w sposób
bezpośredni wymagania określone przez prawo (zwyczaj). Zbiór wymagań
(ograniczeń) stawianych monarsze Włodkowic uzupełnił jeszcze jednym wskazaniem.
Król podejmując działania sprzeczne z racjami królestwa, czyni te działania
bezprawnymi. Każde działanie wbrew interesowi królestwa jest działaniem
wypływającym z woli osoby fizycznej, a nie z woli króla. Król nie może chcieć i
nie podejmuje działań przynoszących szkodę królestwu. Jeszcze inaczej mówiąc,
działania osoby będącej królem, a szkodzące królestwu, są bezprawne, a więc nie
niosące za sobą określonych skutków prawnych. „Król mógłby wyrzec się królowania, jednak będąc królem, nie mógłby
wyrzec się korzyści dotyczącej królestwa. Stąd, gdy czyni coś, co znacznie
szkodzi królestwu, ponieważ to jest sprzeczne z jego własną godnością i
urzędem, a w konsekwencji z prawem pospolitym, które zakazuje czynienia takich
rzeczy [na szkodę królestwa – przyp. W.B.], jak przedstawiono wyżej, te nie
utrzymują się w mocy”[17].
Z
nieco innej perspektywy tę kwestię ujmował zwolennik koncyliaryzmu, Mateusz z
Krakowa. Wskazywał on na możność zaistnienia sytuacji, w której władca – czy to
świecki, czy to duchowny – nie wypełnia swych powinności, co więcej, wykracza
poza ramy prawne i moralne. Mateusz pisał: „jeśli zaś nie ma przełożonego,
który mógłby wydać sąd zgodnie z prawem lub gdy powołany nie chce pełnić tego,
co należy do jego urzędu, wówczas ogół lub ci, którzy go reprezentują, mogą
osądzić i przełożonego, kiedy stało się jasne, że dopuścił się on przestępstw
oraz trwa w błędzie i nadal nie zamierza się poprawić”[18]. Mateusz należał zatem do
grona myślicieli, którzy dopuszczali możliwość osądu tych, którzy władzę
sprawują – podkreślmy, w takiej samej mierze osądowi miała być poddana władza
papieża, jak i władza króla. Uprawnionymi do wydawania owego osądu nie byli
oczywiście wszyscy – Mateusz zapewne miał tu na myśli bądź to biskupów i
kardynałów w przypadku Kościoła (dawał przykład braci zakonnych mających prawo
osądu swego przełożonego), bądź wasali – jeśli chodzi o władcę świeckiego
(króla).
Mateusz
w swych rozważaniach postąpił jeszcze dalej – dokonanie osądu tych, którzy
posiadają władzę, było wedle niego czymś
koniecznym – i to z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to obowiązek
moralny, ciążący na tych, którzy zło, nieprawość, niesprawiedliwość dostrzegają
– niepodjęcie przez nich działania
oznaczałoby współuczestnictwo w „zbrodni”[19]. Po drugie, osąd był aktem koniecznym dla wykonania
kroku następnego, polegającego na pozbawieniu władzy tego, który sprawował ją w
sposób nieprawy, a nawet wymierzeniu właściwej kary. Odwołajmy się bezpośrednio
do słów Mateusza: „najpierw więc trzeba kogoś osądzić, a potem dopiero można
komuś wymówić posłuszeństwo, wystąpić przeciw autorytetowi i czynnie udaremnić
jego złe postępowanie. Jeśli zatem mają prawo badać i osądzać jego czyny, i
określać stopień ich zła, to wynika stąd, że mają prawo i ustalić karę oraz ją
wymierzyć”[20].
Na
zakończenie tej krótkiej charakterystyki nurtu klasycznego warto zwrócić uwagę na to, iż w zarysie u mistrza Wincentego
zwanego Kadłubkiem, pośrednio u Włodkowica, a wprost u Jana Długosza,
odnajdujemy koncepcję władzy królewskiej wspierającej się na zgodzie
rządzonych, wręcz na elekcji dokonanej przez społeczność ludzi wolnych.
Wincenty
Kadłubek, opisując powstanie państwowości polskiej, jednocześnie ukazuje
mechanizm powstania państwa w ogóle. Za twórcę państwa polskiego uznał Grakha, który przybywszy z Karyntii zwołał wiec. Posiadając
wielką siłę perswazji, wskazał zgromadzonym na konieczność powołania instytucji
państwa, aby jednak mogło się to dokonać,
niezbędnym było powołanie władzy królewskiej. W mowie, mającej przekonać
do wybrania Grakhusa królem, Wincenty przemówił
ustami swego bohatera tymi słowy: „…tym samym jest ciało bez duszy, tym samym
lampa bez światła, tym samym świat bez słońca – co państwo bez króla. Albowiem
dusza podsyca działanie odwagi, światło czyni jasnym ogląd rzeczy, słońce
wreszcie uczy rozsyłać do wszystkich
dobroczynne promienie”[21].
Jednocześnie zastrzegał, że jeśli zostanie wybrany, to w istocie rzeczy
zostanie „wspólnikiem królestwa”, będzie władał tak, jakby został stworzony dla
świata, dla innych, a nie dla siebie samego.
Jeszcze dalej szedł Jan Długosz. Elekcyjność tronu polskiego
została przez niego wielokrotnie zaznaczona w kolejnych tomach Roczników. Wśród monarchów, którzy nosili koronę królewską za powszechną
zgodą wszystkich prałatów i panów polskich, byli nie tylko władcy legendarni,
ale i Mieszko I, i jego syn Bolesław Chrobry, a także i inni, jak choćby Przemysł II, Władysław Łokietek czy
Kazimierz Wielki[22].
Gdy
mowa o elekcyjności czy też o sprawowaniu władzy królewskiej za zgodą
rządzonych, warto także przypomnieć jeszcze jeden, bardzo skrupulatnie
wychwycony przez Długosza moment, gdy
znacząca liczba prałatów i panów w trakcie powszechnego zjazdu
postanawia o przyszłych losach królestwa, decydując się na to, aby na tronie
polskim zasiadła jedna z córek Ludwika Węgierskiego; to panowie uznali za swą
prerogatywę wybór męża, czyli przyszłego króla[23]. To również owi panowie i
prałaci wymusili niegdyś na Ludwiku Węgierskim nadanie szlachcie polskiej
przywileju koszyckiego. Długosz pisząc o tych wydarzeniach nie skrywał sympatii
do panów i prałatów, silnie wpływających na rządy królewskie. Równie mocno
zaakcentował Długosz ten moment, w którym prałaci, książęta i panowie Królestwa
Polskiego zobowiązali się zaakceptować jako przyszłego króla polskiego ledwie
co narodzonego syna Władysława Jagiełły. Nie była to jednakże zgoda
bezwarunkowa – żądali bowiem „specjalnego dokumentu królewskiego, opatrzonego
pieczęcią królewską, a zawierającego [potwierdzenie] wolności i przywilejów”[24].
Długosz jeszcze mocniej podkreśla rangę i znaczenie przywileju nadanego w
Jedlni, który mówił o uznaniu praw synów Władysława do tronu[25],
jednocześnie potwierdzał przywileje ekonomiczne (podobnie jak przywilej
koszycki), ale przede wszystkim gwarantował, „że nikogo zamieszkującego nasz
kraj i posiadającego majątek, za żaden występek ani winę nie więzimy, ani nie
polecimy więzić”[26],
a także: „nie zagarniemy zaś nikomu dóbr lub posiadłości, chyba że wyrokiem
sądowym zostanie oddany w nasze ręce…”[27]. Dla Długosza, opisującego
wydarzenia tamtego czasu, zupełnie naturalnym (normalnym) było traktowanie owej
relacji pomiędzy panami i prałatami a królem jako takiej, która opiera się na
wzajemnie respektowanej umowie. Odstąpienie przez króla od umowy, choćby
poprzez ignorowanie wolności i przywilejów, zwalniało drugą stronę (panów i
prałatów) od zobowiązań wobec władcy. Długosz ukazał ową relację zależności
poprzez opis wydarzeń na zjeździe w Łęczycy, gdy Władysław, będąc pod wpływem
Zygmunta Luksemburskiego, uznał, że prawa jego synów do korony w najmniejszym
stopniu zależne są od woli panów i prałatów. Wtedy właśnie biskup Oleśnicki
oddał w ręce zgromadzonych dokument potwierdzający prawa synów Władysława do
korony: „Panowie chwycili go natychmiast i wyciągnąwszy miecze z pochew, nie
bez szczęku i łoskotu łyskającej broni, wywołującej wielki strach, na oczach
króla pocięli go na drobne kawałki”[28].
II.
Odmienne
stanowisko wobec materii politycznej zajęli Jan Ostroróg i Filip Kallimach.
Pierwszy z nich, wbrew dominującemu ówcześnie nurtowi klasycznemu, opowiedział
się za uznaniem zwierzchności władzy świeckiej nad duchowną. Na rzecz takiego
stanowiska przytaczał kilka argumentów.
Ostroróg
rozpoczął swój wywód od wskazania, iż król, składając powinszowania nowo
wybranemu papieżowi, może złożyć deklarację dotyczącą przywiązania do religii
katolickiej tak jego samego, jak i jego ludu. Natomiast za wyjątkowo
nieroztropne uznaje złożenie zobowiązania do posłuszeństwa. Król nie ma nad
sobą innej zwierzchności, jak tylko Boga, stąd składanie przysięgi lojalności
jest niedorzecznością, sprzeczną ze stanem faktycznym. Jak pisał Ostroróg,
należało uznać papieża za namiestnika Chrystusa na ziemi, a ten wszak
twierdził, że jego Królestwo nie było z tego świata.
Natomiast
relacje pomiędzy monarchą a hierarchami Kościoła
wedle Ostroroga powinny były wspierać się na zasadzie
rozdziału władz. Jak stwierdzał, król niechaj dba o sprawy świeckie, zaś
duchowni niech mają staranie nad „rzeczami duchowymi”. Wypowiedziawszy te słowa
Ostroróg zaraz zaznacza, że choć tak być powinno, to jednak w takiej sytuacji,
w jakiej Kościół znalazł się w czasach krakowskiego pisarza, „dla uniknięcia
większego zła lepszy zdaje się wybór biskupów przez króla; chodzi o to, aby
wybierać nie tylko takiego, co uczony, ale takiego, co by był miły, iżby
nieobyczajność jego życia i niechęć do jego osoby nie pobudzała ciągłą
nienawiścią jednego stanu przeciw drugiemu”[29].
Król,
będąc w swej władzy niezależnym (suwerennym) od papiestwa, nie powinien
zwracając się do tegoż na piśmie „padając na kolana”: „nie przystoi tak
pokornie i tak uniżenie pisywać do papieża, jak gdyby król w okowach w
więzieniu był trzymany”[30].
Król, dbając o zachowanie postawy właściwej monarsze, powinien zadbać o to, aby
jego listy, opatrzone jego pieczęcią, były traktowane z szacunkiem i czcią
należną władcy. List, będąc wyrazem jego woli, powinien był przyjmowany z
atencją przysługującą jemu samemu. Należało zatem zdecydowanie karać wszystkich
tych, którzy listy lekceważą oraz treści nakazanych w listach nie wykonują. Nad
wyraz karygodnym było wedle Ostroroga fałszowanie
listów królewskich.
Wyrazem
pozycji króla była intencja Ostroroga wskazująca
konieczność powołania przez władcę własnych notariuszy. Jak pisał: „dostojność królewska w tym także niemało
doznaje uszczerbku, że w królestwie nie byli mianowani przez króla notariusze,
strzegący wiary króla i królestwa”[31].
Dodajmy, w ówczesnej tradycji owych notariuszy powoływał cesarz oraz papież.
Ostroróg uznając niezależność (suwerenność) monarchy polskiego, przypisywał mu
i to uprawnienie.
Ostroróg wzmacniał uznanie
niezależności monarchy polskiego od papiestwa zalecając
zerwanie dotychczasowej tradycji wysyłania przez polskich duchownych do
Rzymu różnorakich danin. Uważał za niewłaściwe składanie podarków przez nowo
wybranych biskupów – krakowski autor wręcz pisał o opłacie wynoszącej kilka
tysięcy czerwonych złotych. Kategorycznie stwierdzał, że Polska powinna być
zwolniona z wszelkich opłat, ponieważ ponosi wyjątkowo wielkie ciężary, często
niepoliczalne, w walce a to Turkiem, a to z Tatarami czy Wołochami, a to
wreszcie z moskiewskimi schizmatykami.
Polska, broniąc chrześcijańskiej Europy, nie powinna płacić nic.
Ostroróg
przeciwstawiając się opłatom z tytułu annatów,
świętopietrza, protestował jednocześnie przeciwko wysyłaniu do Rzymu
jakichkolwiek drogocenności. Zwraca uwagę zakaz
wywożenia z Rzeczypospolitej jakichkolwiek „skarbów kościelnych”. Ostroróg
traktował je jako własność wspólnoty wiernych, ale dodajmy – polskich wiernych:
„złoto i skarby kościelne zachowują się na
potrzeby publiczne…”[32].
W sytuacji zagrożenia wojennego mogły zostać przetopione i wykorzystane
na cele obrony przed najeźdźcą.
Wyjątkowo
krytycznie był Ostroróg ustosunkowany wobec procedury postępowania przed sądami
kościelnym, dla których instancją odwoławczą
był, jak pisał, „dwór papieski”. Jak się wydaje, ów krytycyzm nie
wynikał li tylko ze względów materialnych, a więc z faktu konieczności
wnoszenia wielkich opłat na rzecz prawników rzymskich[33]. O wiele istotniejszym dla Ostroroga był fakt prawny, polegający na istnieniu
instytucji osądzającej poddanych króla polskiego poza terytorium królestwa.
Zwracając się do swych czytelników stwierdzał: „Panowie Polacy, nie dajcież się dłużej zwodzić przebiegłym Włochom.
Mamy w królestwie biskupów, mamy arcybiskupa i zarazem prymasa; tamci niech
rozpoznają sprawy, a ten niech ostatecznie wyrokuje, jeśli tego potrzeba”[34]. Zauważyć można, iż Ostroróg nie występuje
tu jako przeciwnik sądownictwa kościelnego w ogóle, uważa jedynie, iż organami
właściwymi dla orzekania w sprawach dotyczących poddanych Królestwa Polskiego
są sądy polskie.
Tym,
co zwraca uwagę w koncepcji Ostroroga, jest wizja
mocno zhierarchizowanych struktur państwa. Najwyższą godność, jak
powiedzieliśmy, piastował król, natomiast tymi, którzy wykonywali bezpośrednio
jego władzę, byli wojewodowie oraz starostowie. Urzędnicy ci mieli obejmować
urzędy nie z tytułu dziedziczenia (jak często wtedy bywało)[35], lecz ze względu na
umiejętności, predyspozycje. Dla wzmocnienia powagi, autorytetu, a więc i
pozycji wykonujących funkcje państwowe, Ostroróg proponował zastąpienie
dotychczasowych tradycyjnych tytułów tytułami, które podnosiłyby rangę osób i
stanowisk. Wojewoda miał być zwany księciem,
natomiast jego synowie baronami i hrabiami; kasztelanowie – hrabiami, wreszcie
starostowie – prezesami. Wedle Ostroroga tytuł
starosty czy kasztelana był po prostu „szpetny i niedorzeczny”. Nowa tytulatura
miała uzyskać również wymiar materialny. Każdy z dostojników miał używać innego
koloru i kształtu pieczęci woskowej: wojewoda (książę) – wosk czerwony, pieczęć
kwadratowa, herb osoby w herbie województwa; kasztelanowie (hrabiowie) – wosk
czerwony, herb własny prywatny; pozostała szlachta – wosk zielony. Ostroróg
uważał, iż hierarchia winna przekładać się również na porządek dworu, z pewną
dezaprobatą wyrażał się o tym, na którym sam przebywał: „chodzą, stoją i siedzą
bez żadnego składu”. Wymagało to wedle niego niezbędnej zmiany. Hierarchiczność
to nie tylko urzędy, pieczęcie, porządek dworu – to także zewnętrzne symbole
wskazujące bądź to na pełnienie urzędu, bądź też na przynależność społeczną
(stanową): ten jest zacniejszy, kto prawa swe zachowuje, zatem potrzeba, aby i
w ubiorze była zachowana pewna różnica. Potępiając brak różnic w ubiorze
wskazywał na konieczność zewnętrznych przejawów pozwalających odróżnić
(oznakować) mieszczanina pełniącego urzędy czy osobę duchowną od ogółu.
Podobnie rzecz się miała z innymi grupami: „wypada więc, aby Żydzi nosili
czerwony krążek na sukni, aby nierządnice odróżniały się wstęgami i strojem głowy, a kat z mieczem, woźny z laską
niech zawsze chodzą”[36].
Rzeczpospolita
miała być państwem sprawnie rządzonym, gwarantującym poczucie bezpieczeństwa
swym poddanym. Państwem, w którym piastowanie urzędów byłoby wynikiem
umiejętności i predyspozycji, a nie koneksji rodzinnych. Stanowiska
obejmowałoby się z tytułu nadania przez króla, a nie z tytułu kupna. Ostroróg w
tym punkcie był stanowczy tak w odniesieniu do urzędów duchownych, jak i
świeckich. Rzeczpospolita miała zagwarantować również poczucie bezpieczeństwa
zewnętrznego, lecz mogło tak się stać tylko dzięki reformie systemu pospolitego
ruszenia. Ostroróg uważał, że służba wojskowa powinna być obowiązkiem
wszystkich dorosłych męskich mieszkańców Rzeczypospolitej (do sześćdziesiątego
roku życia). Każdy był zobligowany do posiadania broni oraz doskonalenia się w
rzemiośle posługiwania się nią. Rodzaj broni uzależniony miał być od statusu
ekonomicznego. Ważna jednak była powszechność owego obowiązku.
Autorem
wprost nawiązującym do Jana Ostroroga był Filip
Kallimach, który za swym polskim poprzednikiem uznawał władzę króla za w pełni
niezależną od władzy papieskiej. Podobnie jak Ostroróg, odrzucał możliwość
czynienia odwołań do Rzymu jako najwyższej instancji sądowej – najwyższą
instancją na ziemiach polskich miał być król. Tak jak Ostroróg, widział w
Rzymie jako wyższej instancji zagrożenie nie tylko dla autorytetu władcy, ale i
dla zamożności państwa. Z tego względu pisał: „apelacji do Rzymu broń bo to uboży królestwo twoje”[37].
Tak jak poprzednik, uznawał za jedno z uprawnień królewskich prawo mianowania
biskupów, jak również decydowania o obsadzie innych urzędów. W opinii Kallimacha
król, powierzając urzędy kościelne, powinien je oddawać w ręce przedstawicieli
mniej znaczących rodów szlacheckich, bo ci z pewnością będą bardziej wdzięczni
– a zatem i bardziej lojalni. Kallimach sugerował także, aby monarcha zniósł
zakaz powodujący niemożność powierzania wyższych urzędów kościelnych
przedstawicielom pospólstwa. Pisząc o kryteriach, jakie miały decydować przy
rozdzielaniu stanowisk, z jednej strony domagał się od kandydatów uczoności, a
zatem wykształcenia i wiedzy, jako warunku niezbędnego dla właściwego
wykonywania urzędu, z drugiej zaś strony owa „uczoność” musiała być cechą
człowieka spoza starożytnych rodów arystokratycznych, znaczących cokolwiek w
świecie polityki. Ludzie uczeni z „przednich domów” chcieli – jak pisał Kallimach
– rządzić. A pisząc o dostojnikach Kościoła w ogóle stwierdzał: „nie ich to
wokacja, świeckimi sprawami parać. Niech oni pilnują tego, na co są wezwani”[38].
Wyznaczał tym samym dla ludzi Kościoła przestrzeń działań niekorespondującą z
przestrzenią polityczną, daleką od władzy świeckiej – właściwą zaś całkowicie
wyabstrahowanej sferze zbawienia. Zmierzając ku ograniczeniu pozycji Kościoła,
uznawał za niezbędne ograniczenie jego dochodów płynących choćby z dziesięcin.
W pełni popierał postulat Jana Ostroroga dotyczący
bezpośrednich świadczeń na rzecz Rzymu. W jego opinii król będzie w stanie o
wiele lepiej spożytkować środki spoczywające dotychczas w ręku Kościoła.
Uszczuplenie
pozycji Kościoła miało dokonać się wskutek nadania władzy króla właściwej
pozycji ustrojowo-politycznej. Większość rad, jakich udziela Kallimach, odnosi
się bezpośrednio do sfery świeckiej – Kościół w jego refleksji był ledwie
jednym z wielu czynników osłabiających pozycję króla.
Kallimach
radził, aby król podjął działania zmierzające do zmiany porządku prawnego. W
radzie trzeciej jednoznacznie stwierdzał: „broń statutów nowych a co władzę królewską tłumią w niwecz obracaj”[39].
Zaś w radzie XXIX wręcz proponował
odrzucenie nadanego w 1374 roku szlachcie polskiej przez Ludwika
Węgierskiego przywileju koszyckiego, będącego fundamentem dla wszystkich
pozostałych przywilejów uzyskanych przez rycerstwo w wieku XV. Po dwóch radach
tak jednoznacznie odnoszących się do istniejącego porządku prawnego nie może
dziwić to, iż Kallimach będzie podpowiadał władcy, aby ten w sposób
konsekwentny, bez względu na wszystko (w tym na zastany porządek prawny) dążył
do uczynienia swej władzy władzą absolutną.
Wśród
pisarzy tworzących swe traktaty na ziemiach polskich Kallimach w swej epoce
stanowił przypadek wyjątkowy. W przeciwieństwie do innych autorów, spoglądał na
ustrój państwa, a także na jego instytucje, nie z perspektywy definicyjnych
powinności z nimi skojarzonych (wedle zasady: byt implikuje powinności), lecz z
punktu widzenia tego, kto dąży do zdobycia
władzy, jej wzmocnienia i utrzymania, dla kogo władza jest wartością
samą w sobie. Kallimach na gruncie polskim jako pierwszy w sposób tak
zdecydowany opowiedział się za definicją polityki rozumianej jako sztuka
osiągania zamierzonych celów, polityki jako instrumentu znajdującego się w ręku
władcy, a nie – jak dotychczas – polityki jako narzędzia etyki.
Kallimach
był orędownikiem silnej władzy państwowej wykonywanej przez monarchę. Ideałem
dlań był władca-- mędrzec, a w każdym razie monarcha posiadający wszechstronne
wykształcenie. Swego rodzaju wzór stanowił dlań Maciej Korwin, którego sylwetkę
przedstawił w jednym ze swych dzieł. Król powinien był zadbać o to, aby skupić
wokół siebie dwóch, trzech tajnych doradców, do których mógł mieć pełne zaufanie.
Tylko z nimi mógł dzielić największe tajemnice. Doradcy, nie unikając kontaktów
z innymi statystami, nie powinni byli jednak brać udziału w biesiadach
zakrapianych alkoholem. Było to w opinii Kallimacha obarczone zbyt wielkim
ryzykiem „dekonspiracji”. Z tych samych względów zalecał, aby doradcy byli
raczej stanu wolnego. Żonaci mogliby odczuwać zbyt wielką pokusę podzielenia
się „wiedzą” ze swymi połowicami. Król, dobierając sobie doradców-zauszników, powinien również zadbać o dobór
właściwych urzędników. Obsada urzędów miała być całkowicie zależna od woli
monarchy, co więcej, Kallimach był przeciwnikiem oddawania urzędów w dożywocie.
To, jak długo, na jakich warunkach finansowych „urzędnik” wykonywał swe
obowiązki, uzależnione było wyłącznie od woli monarchy. Nie wierząc w dozgonną
wdzięczność i lojalność urzędników wobec władcy, Kallimach zalecał monarsze
przeprowadzanie ich stałej kontroli. Jak ważna była to dla niego kwestia
świadczy poświęcenie jej rady XVII – dodajmy, jednej z bardziej obszernych. Toskańczyk
nakazywał posyłanie pojezdników częstych,
inkwizytorów. Ci drudzy „niech się strzegą, żeby upominków nie brali”[40].
Wśród
urzędów istotnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa Kallimach wymienia
urząd podskarbiego koronnego i „dwornego”, urzędy starościńskie i
referendarskie. O ile wszystkie one zależne były wprost od woli monarchy, o
tyle istniały jeszcze dwie instytucje innego rodzaju, które w latach
dziewięćdziesiątych XV w., czyli u schyłku życia Kallimacha, przybrały postać
senatu i izby poselskiej. Istnienie tych dwóch instytucji Kallimach dostrzegał,
jednak w jego opinii wcale nietrudnym zadaniem było osłabienie ich pozycji.
Metod działania w tym względzie było kilka. Tak w jednej, jak i drugiej izbie
król powinien utrzymywać swoich stronników, aby ci w sposób otwarty, ale i
zakulisowy, przyczyniali się do podtrzymywania debaty – podkreślmy, jałowej
debaty. Tak w senacie, jak i w izbie poselskiej Kallimach zalecał stosowanie
zasady divide et impera.
Podzielonych, skłóconych posłów nie należało się zbytnio obawiać. Kallimach
pisał: „na to nie dbaj kiedy Rada grozi, kiedy straszy i posłowie na cię fukać
będą. Bo tak Polacy: siła mówią a nic nie uczynią”[41]. Nie wolno było jednak
parlamentarzystów lekceważyć, należało
stwarzać pozór wsłuchiwania się w opinie przez nich wyrażane[42].
Doradzając
władcy, Toskańczyk poczynił kilka ważnych uwag, ukazujących wedle niego
„właściwe” mechanizmy sprawowania władzy. Przede wszystkim ten, kto chce
odnieść sukces w polityce, powinien być nieufny wobec wszystkich innych jej
uczestników. Prawdziwe swe cele, ale i intencje król powinie starannie skrywać.
Kallimach przekonany był co do tego, że relacje, w jakie wchodzą ze sobą
statyści świata polityki, są relacjami, które możemy traktować jako grę o
wyniku zerowym. Wedle niego, jeśli ktoś zyskuje, to jednocześnie ktoś musi
tracić, tym samym władca musiał stale mieć na uwadze, iż to, co wzmacnia
innych, z natury musi osłabiać jego pozycję.
Dla
Kallimacha najwłaściwszym stanem rzeczy byłby ten, w którym pomiędzy konkurentami
trwałaby rywalizacja i walka. Jak już powiedziano, sugerował on inspirowanie
takiego konfliktu w izbie poselskiej, wskazywał także na potrzebę
skonfliktowania ze sobą senatorów świeckich z senatorami – biskupami.
Pożądanym
według Kallimacha było utrzymywanie poddanych
w poczuciu zagrożenia, bowiem jak zauważał, w sposób zdecydowany,
znaczący wzmacniało to pozycję monarchy. Zwracając się do Jana Olbrachta
pouczał go: „ruszeniem pospolitym na każdy rok groź i strasz nieprzyjacielem
przez swe wierne (strzeż niebezpieczeństwa mówiąc, że nieprzyjaciel gotowy)”[43].
Zagrożenie zewnętrzne sprawiało, że poddani łatwiej odnajdywali w swym władcy
obrońcę i opiekuna, zaś władca miał ułatwione sięganie do sakiewek swych
poddanych, uzasadniając nowe podatki potrzebami wojennymi. Aby cała rzecz mogła
zakończyć się sukcesem, Kallimach podpowiadał królowi potrzebę bliskiej
współpracy w tej kwestii z hetmanem. Wykreowana atmosfera zagrożenia obok
spacyfikowania ewentualnych napięć społecznych dawała także monarsze brzęczącą
monetę – bowiem jak stwierdzał pisarz, król otrzymawszy pieniądze z podatku,
powinien tylko ewentualnie połowę obrócić na potrzeby wojska, zaś drugą połowę
schować „do swej skrzynki”[44].
Kallimach,
zalecając królowi posługiwanie się instrumentem takim, jak strach, bynajmniej
nie uznawał swej propozycji za metodę właściwą dla despotii. Jednocześnie
uznawał za właściwe użycie wobec przeciwników rozwiązań o charakterze
„ostatecznym”. Toskańczyk zalecał zgromadzenie w jednym miejscu wszystkich
wrogów, po czym ich definitywne wyeliminowanie przez uśmiercenie. Najlepszym
sposobem zrealizowania tego planu było zwołanie pospolitego ruszenia, a
następnie użycie go w zaaranżowanej walce na terenie Wołoszczyzny.
Wtajemniczony w spisek wojewoda wołoski miał uderzyć nań i zabić wszystkich
wrogów królewskich. Natomiast w sytuacji, gdyby wrogowie uniknęli w ten lub
inny sposób uczestnictwa w pospolitym ruszeniu, Kallimach zalecał: „każ potruć.
Czynią to wielcy monarchowie”[45].
***
Prezentując
poglądy twórców polskiej refleksji politycznej, chciałem ukazać nie tylko
fundamenty, na których wsparł się ustrój Rzeczypospolitej w dobie Złotego
Wieku. Moim zamiarem było także ukazanie wielobarwności polskiej debaty wieku
XV, jej przywiązania do tradycji klasycznej filozofii polityki, ale też i jej
nowatorskości oraz świeżości w spojrzeniu na funkcjonowanie ustroju
republikańskiego. Tekst ten miał także za zadanie uświadomienie, iż Memoriał Ostroroga,
tak krytyczny wobec instytucji ówczesnego Kościoła, ukazał się kilkadziesiąt lat
przed Tezami Marcina Lutra i ponad sto lat przed sformułowaniem przez Bodina
teorii suwerenności. Podobnie Rady
Kallimacha wyprzedziły publikację Księcia
Machiavellego. Wreszcie – mając na uwadze spory w polskiej myśli politycznej XV
wieku – pamiętajmy o tezie Michała Bobrzyńskiego, wedle której realizacja
koncepcji Jana Ostroroga w wieku XVI, wyrażająca się
w budowaniu monarchii absolutnej w oparciu o protestantyzm, mogła uchronić
Rzeczypospolitą przed upadkiem w wieku XVIII.
[1] Stanisław ze Skarbimierza, Mowa o tych, którzy mają na względzie
sprawiedliwość, [w:]
Mowy wybrane o mądrości, Kraków 2000,
s. 51.
[2] W. Kadłubek, Kronika polska, Wrocław 2003, s. 51.
[3] Tamże.
[4] „Co
naturalny rozum ustanowił między wszystkimi ludźmi, to u wszystkich narodów
jest przestrzegane i nazywa się prawem narodów (ius gentium)”, P. Włodkowic, Pisma wybrane, t. 1, Warszawa 1968, s.
92.
[5] Tamże, s. 91.
[6] Tamże, s. 13.
[7] J. Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego, dzieło
czcigodnego Jana Długosza kanonika krakowskiego, gorliwego badacza dziejów
narodu zestawione z największą starannością i dbałością o prawdę historyczną,
Księga 3 i 4, Warszawa 2009, s. 149.
[8] Tamże, s. 149. Długosz w innym miejscu
swych Roczników ukazywał podobną
sytuację, tym razem zaistniałą w wieku XIII [Księga 7 i 8, s. 56].
[9] Tamże, s. 150.
[10] Tamże, s. 152.
[11] Według Długosza władzy został pozbawiony nie
tylko Henryk IV, ale i Bolesław; w swych Rocznikach
pisał: „…król polski Bolesław powagą i dekretem papieża Grzegorza VII został
pozbawiony godności króla polskiego i wszelkich związanych z nią zaszczytów,
(…), ten sam wyrok Stolicy Apostolskiej uwolnił poddanych od uległości i
posłuszeństwa wobec niego…”. Tamże, s. 168.
[12] Mieszko ostro zareagował, pouczając biskupa
„żeby go na przyszłość przestał drażnić i zajął się raczej sprawami biskupstwa,
które należą do niego, a jemu [księciu] zostawił troskę o sprawy publiczne”. J.
Długosz, Roczniki…, dz. cyt., Księga 5 i 6, Warszawa 2009,
s. 129.
[13] Tamże, s. 134-35.
[14] Tamże, s. 139.
[15] Zob. tamże, s. 143.
[16] Ad
videndum. Pismo mistrza Pawła dla zwalczania
przywilejów Krzyżaków, zob.: P.
Włodkowic, Pisma…, dz.
cyt., t. 3, s. 141.
[17] Oculi. Działanie na szkodę królestwa, zob. tamże,
s. 44.
[18] Mateusz z Krakowa, O praktykach Kurii Rzymskiej, tłum. W. Seńko,
Kęty 2007, s. 207.
[19] Mateusz pisał: „Błąd, przeciw któremu się nie
oponuje, jest aprobowany, mówi prawo, a glosa do Listu do Rzymian dodaje «Zgadzać się na coś oznacza milczeć i nie
oponować wtedy, kiedy możesz to zrobić». Na tego, kto nie przeciwstawia się
jawnemu przestępstwu, pada bowiem co najmniej cień podejrzenia o ukryty w nim
współudział”. Tamże, s. 211.
[20] Tamże, s. 215.
[21] W. Kadłubek, Kronika polska, Wrocław 2003, s. 11.
[22] O Przemyśle Długosz pisał: „…za zgodnym
życzeniem wszystkich prałatów i panów polskich, po naradzie jednomyślnie
postanowiono dać koronę temu, który przewyższał wszystkich pobożnością,
nieskazitelnymi obyczajami, uczciwością, sprawiedliwością…”, tegoż, Roczniki…,
Księga 7 i 8, s. 363. O Łokietku: „Prałaci i panowie, możni i szlachta całego
Królestwa Polskiego (…), postanawiają za powszechną aklamacją, poparciem i
zgodą koronować księcia Władysława Łokietka na króla polskiego…”, Tamże,
Księga 9, s. 133. O Kazimierzu Wielkim: „Prałaci, panowie i szlachta polska
zabiegając o wybór nowego króla w miejsce zmarłego niedawno króla Władysława
(…). (…) Kiedy tam wszystkich poproszono o głosy i policzono je, zarówno możni,
jak szlachta zgodnie z prośbami ojca, nie tyle głosami, ile jednomyślnym
krzykiem wybierają na króla nie kogo innego, jak księcia Kazimierza jako
przyrodzonego następcę”, Tamże, s. 224-225.
[23] Tamże, Księga 10, s. 139.
[24] Tamże, Księga 11, s. 222.
[25] Długosz cytując dokument pisał: „Po jego
śmierci mają one przypaść prawdziwym, dziedzicznym prawem następstwa nam,
naszym synom i Koronie. Przyrzekli też, że kiedy nasz syn dojdzie do
przepisanego prawem wieku, ukoronują go odpowiednio uroczyście koroną królewską
i jako prawdziwemu i prawowitemu następcy wręczą berło królewskie”. Tamże,
s. 290.
[26] Tamże, s. 293-294.
[27] Tamże, s. 294.
[28] Tamże, s. 228.
[29] J. Ostroróg, Memoriał o urządzeniu Rzeczypospolitej, [w:] Filozofia i myśl społeczna XII-XV wieku, red. J. Domański, Warszawa
1978, s. 242.
[30] Tamże, s. 240.
[31] Tamże.
[32] Tamże, s. 244.
[33] „…dwór rzymski nie bierze, podług przysłowia,
owcy bez wełny, trzeba chyba być z rozumu obranym, aby nie pojmować, jak
ogromne skarby wyprowadzają prawujący się, ile na tym ponosi uszczerbku
królestwo…”, tamże, s. 245.
[34] Tamże, s. 245.
[35] „Ani na województwo, ani na jaką bądź godność
syn po ojcu nie ma prawa następować, chyba że takowego dostojeństwa jest
godzien”. Tamże, s. 255.
[36] Tamże, s 259.
[37] Cyt. za R. Wšetečka,
Kallimachowe rady dane, [w:] Pamiętnik słuchaczy Uniwersytetu Jagiellońskiego wydany staraniem i
nakładem młodzieży akademickiej na uroczystość otwarcia Collegi
Novi, Kraków 1887, s. 129.
[38] Tamże, s. 128.
[39] Tamże, s. 122.
[40] Tamże, s. 126.
[41] Tamże, s. 123.
[42] Kallimach pisał: „…ty miej tymczasem swe
rzeczy na pieczy i nie pokazuj (kiedy z tobą ekspostulują
ostrze, nie pokazuj, choć ci niemiło) byś się o to gniewał: odprawuj kilkoma
słowy a responsa dubia dawaj, a miej kilkunastu
zawżdy promissis onustos, co
by twoje strony trzymali a inszymi się niwecz nie zgadzali”. Tamże.
[43] Tamże, s. 122.
[44] Tamże.
[45] Tamże, s. 131-132.