Artykuł
Nacjonalizm jako zagadnienie etyczne (fragment)

Rozprawa Nacjonalizm jako zagadnienie etyczne została ogłoszona w Krakowie, w 1917 r. Prezentowane fragmenty pochodzą ze stron 1-11 i 77-79.

 

 

Jednym z najbardziej uderzających zjawisk psychiki zbiorowej, jakie ujawnił sierpień 1914 r., było to, że wraz z wybuchem wojny poddały się u wszystkich ogarniętych jej płomieniem ludów wszelkie interesy klasowe i partyjne ogólnemu zapałowi patriotycznemu.

Wiedziało się z historii, że bywało tak i dawniej, ale inaczej myśli się o faktach życia zbiorowego, o których się wie tylko teoretycznie, a inaczej o tych, które się ma dane bezpośrednio naokoło siebie i w sobie. Dlatego każde pokolenie mimo woli odczuwa swoje zbiorowe przeżycia jako nowe i trud wiązania ich z dotychczasowym swoim i przodków swoich doświadczeniem w jeden całokształt przechodzi też na nowo. Często na tle tego odczuwanego jako nowe doznania czuje nawet konieczność rewizji dotychczasowych mniemań i mniej lub więcej gruntownego ich przekształcenia. Następują wówczas w dominującym poglądzie na świat stopniowo uświadamiające się ogółowi zmiany, które później, z historycznej już perspektywy dostrzegane, przedstawiają się badaczom dziejów ludzkości jako początek nowego w tych dziejach duchowego prądu.

Że od teraźniejszej wojny będą kiedyś potomkowie nasi datowali nową erę historii, tego wszyscy jesteśmy prawie pewni.

I bodaj czy to faktyczne, w praktyce już a nie w teorii tylko uwidomione, zwycięstwo instynktów i interesów narodowych nad wszystkimi innymi instynktami i interesami nie będzie właśnie stanowić w kształtujących się po wojnie świadomościach zbiorowych głównego tła przyszłych zmian i przeobrażeń w nurtach europejskiego a nawet pozaeuropejskiego życia.

Chociaż bowiem zjawisko w swojej istocie nie jest nowym, choć występowało w historii różnych narodów już niejednokrotnie z niemałą potęgą, to przecież – właśnie na podstawie porównania obecnego jego oddziaływania z tym, które się okazywało w analogicznych wypadkach dawniej – można stwierdzić w obecnym oddziaływaniu znaczną różnicę tak w natężeniu jako też w ilości i różnorodności objawów; słowem można stwierdzić wyraźnie tendencję rozwojową. Rozwój ten odbywa się w tym objawie natury ludzkiej po tej samej linii, co we wszystkich jej objawach innych. Jest to po prostu rozwój od ślepego instynktu do coraz pełniejszej świadomości.

Czyżby naprawdę nacjonalizm jako uczucie i pobudka działań miał należeć do istotnych cech natury ludzkiej, do zupełnie pierwotnych jej instynktów?

Wszystko przemawia za tym, że tak. Że jest to żywiołowy wprost instynkt zachowania gatunku w pewnym znaczeniu. Narody są przecież w stosunku do ludzkości czymś podobnym jak gatunki zwierzęce w stosunku do pewnej ich klasy, czy rodzaju. Oczywiście zachodzi tu różnica ta, że na powstawanie takich gatunków ludzkich składają się, prócz czynników fizycznych i nawet we wciąż wzrastającej nad nimi przewadze, czynniki duchowej natury, które nazywamy odrębnymi różnych narodów kulturami w najszerszym tego słowa znaczeniu. Ale mimo tego analogia pozostaje dość ścisłą. Ludzkość dzieli się według rozmaitych psychofizycznych właściwości na rasy, te rasy na szczepy, te szczepy na narody, narody na plemiona. I według tego też można poklasyfikować a raczej ustopniować ludzki instynkt zachowania w ogóle na instynkt zachowania całego rodzaju ludzkiego, instynkt zachowania rasy, szczepu, gatunku czyli narodu, potem rodu i wreszcie indywidualny. Okazuje się każdy z tych stopni oczywiście najwyraźniej wtedy, gdy go jakiekolwiek żywioły zewnętrzne podniecą do reakcji. Więc na pewno ludzie różnych zupełnie ras instynktownie zsolidaryzują się w obronie przed odmiennym rodzajem, przed jakimiś zwierzętami np. Podobnie ludzie jednej rasy mają naturalną tendencję do solidaryzowania się odpornego wobec rasy obcej. Tak samo szczepy wobec szczepów i narody wobec narodów.

Jeżeli w praktyce życia a mianowicie szczególnie w wojnach, spotykamy się często z faktem, że narody sprzymierzają się z narodami odmiennego szczepu, a nawet rasy, dla zwalczenia narodów sobie rasą i szczepom pokrewnych – to fakt ten nie tyle jest zaprzeczeniem powyżej zauważonego prawa, ile raczej wynikiem jego przypadkowej kolizji z innym prawem. Z prawem, które można sformułować tak, że intensywność instynktu zachowania rośnie w miarę, jak zakres jego przedmiotu maleje. To znaczy: solidarność ludzkości jako rodzaju jest mniej silnie odczuwanym bodźcem żywiołowego działania niż solidarność rasy, ta druga słabszym niż solidarność szczepu, od tej znów silniejszym jest poczucie solidarności narodu, nad narodem przewagę w uczuciach ma (przeciętnie biorąc) rodzina, a najsilniejszym i najwyraźniej odczuwanym jest instynkt samozachowawczy indywidualny.

Stąd, rzecz prosta, gdy zachodzi kolizja pomiędzy poczuciem solidarności rasy lub szczepu a instynktem zachowania narodu, to ten ostatni wychodzi z niej zwycięsko i tamte poczucia przygłusza lub zgoła pleni. Płyną one bowiem z tych samych tajników życia, co i on, że jednak szerzej się rozlewają, więc siła ich nurtu jest słabszą. Dostrzec je też można wyraźniej tylko wówczas, gdy kolizja z mniejszymi co do zakresu stopniami instynktu zachowawczego nie występuje. W czasie, gdy specyficznie narodowy instynkt nie jest niczym podrażniony, gdy naród z innymi narodami żyje w pokoju – wtedy niewątpliwie rasowa niechęć jest silniejsza od szczepowej a szczepowa od narodowej – przynajmniej wszędzie tam, gdzie mówi instynkt a nie wyrozumowane zasady i przekonania.

Co się tyczy kolizji pomiędzy poszczególnymi stopniami instynktu zachowania, trzeba sobie uświadomić jeszcze i to, że jest ona dla jednostki tym trudniejsza do rozwiązania życiowego, im bliższe siebie są te stopnie. Zwycięstwo tedy uczuć rodzinnych np. nad uczuciami ogólnoludzkimi, czy rasowymi jest czymś, co wobec krańcowej dysproporcji siły dokonuje się właściwie zupełnie bez walki. Całkiem inaczej natomiast przedstawia się sprawa wówczas, gdy zachodzi kolizja indywidualnego instynktu samozachowawczego z uczuciami rodzinnymi, lub jednego i drugich z uczuciami narodowymi. Wtedy następuje w duszy ludzkiej rzeczywista walka i wynik jej bywa rozmaity. Zwyciężenie instynktu samozachowawczego indywidualnego przez uczucia macierzyńskie jest zjawiskiem pospolitym nawet u zwierząt. Zwycięstwo uczuć narodowych nad rodzinnymi i osobistymi widzimy u ludzi w każdej wojnie – żywiołowe zupełnie w dzisiejszej. Pochodzi to stąd, że dysproporcja sił jednych i drugich uczuć jest tutaj znacznie mniejsza, w różnych jednostkach przy tym różna, zależnie od różnych czynników ich indywidualnego rozwoju, a dodajmy też, że jeżeli podnieta zewnętrzna działa w danym momencie głównie na jeden rodzaj przyrodzonych skłonności, to ów rodzaj reaguje w tym momencie z taką mocą, że inne, normalnie od niego silniejsze, muszą się mu usuwać i na razie wobec potęgi jego wołania milknąć. Z czasem one oczywiście, właśnie dlatego, że są normalnie silniejsze, odzyskują głos i trudno przypuścić, żeby nawet w najbardziej patriotycznych narodach absolutne poddanie się indywidualnych, rodzinnych i klasowych uczuć i interesów uczuciu i interesowi narodowemu mogło trwać długo.

Już jednak fakt, że na krótki chociaż czas, a choćby tylko na moment jeden, zdolnym być może narodowy instynkt zachowawczy przezwyciężyć indywidualny i rodzinny, wystarczy, aby ten narodowy uznać za ogromnie silny i żeby, tworząc sobie ogólny na rzeczywistość ludzką pogląd, pamiętać o tym w należytej mierze.

Stwierdzić przy tym trzeba – jak to zresztą zaraz na wstępie uczyniliśmy – że siła tego właśnie czynnika wewnętrzno-duchowego i zewnętrzno-politycznego życia ludzkości stale rośnie, że on z instynktu drzemiącego staje się motorem działań coraz wyraźniej świadomym i celowym. Ludzkość – w ciągłym przystosowywaniu się do coraz nowych warunków życia, jakie sobie sama zresztą częścią świadomie, częścią nieświadomie, wytwarza – niektóre instynkty przytępia a nawet zatraca, inne natomiast rozwija i potęguje tak, że objawiają się na zewnątrz w działaniach już nie instynktowych i odruchowych niejako, ale celowych i rozumnych. Według wszelkich danych tak się właśnie rzecz ma z instynktem zachowania gatunku w szerszym tego słowa znaczeniu, tj. z instynktem zachowania i wszechstronnego rozwoju narodu. W przeważnych masach ludzi i to nawet względnie wykształconych żyje on wciąż jeszcze tylko jako prosty instynkt. Ujawnia się tylko odpornie: wówczas, gdy jest podrażniony. Ale właśnie w wypadkach takiego podrażnienia można stwierdzić działanie tego instynktu prawie zawsze. Człowiek, który nie czuje pozytywnie żadnej miłości swego narodu, dla którego nie stanowią też tego rodzaju uczucia żadnej wyraźnej pobudki jego normalnych działań, gdy jednak znajdzie się wobec wyraźnie wrogich zakusów a choćby tylko uczuć i słów przeciwko jego współplemieńcom skierowanych, natychmiast poruszy się w nim jakaś nieznana mu bliżej siła i zatrzęsie nim mocniej lub słabiej stosownie do jego temperamentu. I tu oczywiście rozmaite czynniki krzyżujące, kolizje z innymi instynktami mogą sprawić, że to zjawisko nie wystąpi, ale faktowi, że przeciętnie biorąc, taka siła i taki głos przyrodzony istnieje w każdym plemieniu ludzkim, i że działa właśnie jako sam prosty instynkt bez żadnego nawet tzw. narodowego uświadomienia – temu faktowi nikt chyba nie zaprzeczy. Wiemy też i widzimy, że najpotężniej objawia on się zbiorowo jako coś udzielającego się ogromnie szybko jednym od drugich i szerzącego się jak pożar.

To samo już wystarczy, żeby nacjonalizm – właściwie rzecz biorąc – uznać już nie za pewną doktrynę tylko i pewne credo polityczne, któremu można przeciwstawić inne, ale przede wszystkim za jeden z faktów rzeczywistości.

Skąd się tedy bierze, że nazwa ta łączy się dzisiaj z pewną określoną doktryną, z jednym ze sposobów polityczno-społecznego myślenia i że właśnie przeciwstawia się temu sposobowi inne?

Odpowiedź jest przede wszystkim ta, że nie wszyscy zdają sobie jasno sprawę z rzeczywistości i siły tego instynktu w ludziach i stąd wielu nie czyni mu w swym ogólnym poglądzie na świat tego miejsca, które mu się ze względu na tę siłę należy. Są wreszcie tacy, którzy ze względu na rozmaite inne postulaty (mianowicie etyczne i społeczne) zbiorowego życia ludzkiego sądzą, że należy ten instynkt przytępić a nawet, gdyby to było możliwym, zatracić. Nacjonalistami tedy mienią się w przeciwstawieniu ci przede wszystkim, w których on nie tylko doszedł do pełnej świadomości i wniknął przepuszczony już także przez refleksję we wszystkie arterie ich społecznego myślenia, ale którzy też już nie łudzą się możnością jego przytłumienia i – nie bardzo się zastanawiając nad tym, czy takie przytłumienie wyszłoby ludziom na korzyść, czy nie – tak układają i kierują swoje działania polityczne, jak gdyby ten instynkt właśnie był w rozwoju zbiorowych kształtów życia ludzkości decydującym i nie znosił żadnych kompromisów.

Dzisiaj już nacjonalizmem w ścisłym znaczeniu słowa nazywa się wprost doktryna, według której wszystkie środki, jakimi już nie tylko instynkt zachowania, ale nawet egoizm narodowy zaspokaja sam siebie, są dobre, byle prowadziły do celu. Ta doktryna przedstawia się przy tym swoim wyznawcom jako jedynie odpowiadająca rzeczywistości stosunków ludzkich, jako odpowiadająca samej naturze człowieka jako πολιτιχόν ζώον. Jako zatem jedyna racjonalna podstawa nie tylko wszelkich politycznych działań, ale nawet zasad etycznych. Wszelkie inne ich podstawy uważają oni albo za produkt abstrakcyjnego marzycielstwa, albo za wypadkową gry interesów osobistych, rodzinnych i klasowych. W pierwszym wypadku więc za nieliczenie się z rzeczywistością zupełne, w drugim przynajmniej za częściowe. Chociaż bowiem instynkt zachowania i wzrostu indywiduum, oraz instynkt zachowania gatunku w najwęższym, rodzinnym znaczeniu słowa, są rzeczywistością tak samo jak instynkt gatunkowy w szerszym, tj. narodowym znaczeniu, a nawet te dwa pierwsze stopnie wyraźniej są świadome i mocniej uczuciowo zabarwione – to przecież niewątpliwie gatunek jest niejako rzeczywistością wyższego rzędu niż indywiduum i rodzina, on też de facto rozwija się kosztem i nieraz wyzyskiem jednostek i rodzin i on tylko jest nieśmiertelny.

Wprawdzie z tego ostatniego założenia wychodząc, można by także iść dalej i, nie poprzestając na stwierdzeniu, że „tym ogół stoi, że szczególni płyną”, dowodzić także, że:

 

„Tym ludzkość żyje, że narody giną,

I trwa tym wszechświat, że światy konają”

 

i na tej podstawie zbudować na wyższej jeszcze rzekomo rzeczywistości opartą teorię podporządkowania gatunkowego dobra narodowego ideałom i dążeniom ogólnoludzkim, a nawet zgoła kosmicznym – ale na to by zapewne nacjonalista znalazł ten argument, że taki stopień rzeczywistości dany jest człowiekowi co najwyżej w pojęciu tylko, a nie w rzeczywistym odczuciu i przeżyciu. W gruncie rzeczy ma ten idealizm życiowy, który polega na świadomym podporządkowywaniu swoich osobistych i rodzinnych interesów czemuś wyższemu, swoją naturalną i poniekąd konieczną granicę w pojęciu: naród. W myślach i marzeniach można ją sobie przekraczać, ale kto przekracza ją także w celowych polityczno-społecznych działaniach, ten tylko szkodzi normalnemu pełnieniu poniżej niej leżących funkcji zbiorowych, a w rezultacie uderza w próżnię.

Z całego powyższego przedstawienia rzeczy wynika, że tak zwany nacjonalizm jest w każdym razie już dziś czymś różnym od zwykłego tzw. patriotyzmu. Podczas gdy patriotyzm jest tylko uświadomionym uczuciem, to nacjonalizm jest systematem społecznego myślenia i programem politycznego działania. Stosunek wzajemny jest tu zresztą bardzo ścisły. Ten systemat myślenia i działania jest oparty właśnie na znajomości, na opracowaniu myślowym uczucia; na uświadomieniu sobie zatem jego źródeł, na ocenie jego siły i jego doniosłości jako kształtującego sprawy ludzkie czynnika. A z kolei znów taki systemat myślenia i działania potęguje i rozszerza samo uczucie. […]

Nacjonalizm w znaczeniu, jakie się temu terminowi dziś zwykle przypisuje, nacjonalizm więc jako egoizm i machiawelizm narodowy, musimy odrzucić stanowczo. Musimy sobie jasno i otwarcie powiedzieć, że wszelkie próby pogodzenia go z tą etyką, która sumienie nasze ukształtowała, są tylko niezbyt zręcznymi sofizmatami. Ponieważ zaś doszliśmy równocześnie do przekonania, że ta etyka, polegająca na walce z każdym – bez względu na to, czy indywidualnym, czy zbiorowym – egoizmem, jest zupełnie konsekwentnym wytworem przyrodzonego społecznego porządku rzeczy, że jest ona podyktowana przez sam zbiorowy instynkt zachowania rodzaju ludzkiego, i że poza nią żadnej innej etyki być nie może – przeto próby przystosowania naszych pojęć etycznych do machiawelizmu zbiorowego musimy uznać za niemożliwe tak samo, jak za niemożliwe uznaliśmy odwrotne próby pogodzenia tego machiawelizmu z tymi pojęciami. Co więcej – nabraliśmy także przekonania, że tak pojęty nacjonalizm – jako stojący w poprzek naturalnym tendencjom zmysłu zachowawczego ludzkości, jako zatem doktryna i dążność, co „mądrości wiecznej bluźni i świat w gorszą spycha noc” – musi zostać przez dalszy rozwój dziejowy, przez ową mądrość wieczną przezwyciężonym.

Wierzymy mianowicie, że ustąpi on miejsca innemu nacjonalizmowi. Nacjonalizmowi wszystkich, prawdziwie wielkich duchów cywilizowanego świata, a w pierwszym ich rzędzie wielkich duchów Polski. Temu nacjonalizmowi, co uznawszy nieśmiertelność wszystkich plemion, które się stały naprawdę narodami, uznał zarazem także te same ich naturalne prawa do bytu i do samodzielnego stanowienia o sobie, które odczuwa w sobie każdy pojedynczy prawdziwy człowiek. Taki nacjonalizm tym samym też, co i pojedynczych ludzi, pragnie narody poddać boskim i ludzkim prawom, tej samej też, co i od zwykłych indywiduów, wymaga od nich i od działających w ich imieniu moralności. A rozwój ich moralny na pierwszym – przed materialnym rozwojem – stawia miejscu. Tak jest. Na gruzach niemoralnego nacjonalizmu stawiamy w naszym poglądzie na świat moralny, ale także nacjonalizm.

Kosmopolityzm, jako ideał, uważamy za abstrakcyjne mrzonki, nie liczące się z elementarną rzeczywistością. Propagowanie go uważamy za działanie wprost rozkładowe w organicznym procesie rozwoju życia ludzkości, za przeciwdziałanie przyrodzonemu jego biegowi. Nacjonalizm, nawet jako egoizm narodowy, mniej jest od niego szkodliwym. Z perspektywy przyszłości można będzie może nawet twierdzić, że jako jeden moment w ewolucji zbiorowego życia ludzkości był on pewnym postępem. Bądź co bądź machiawelizm narodowy jest niewątpliwie postępem wobec machiawelizmu dynastycznego. Bądź co bądź jest on chwastem, który wyrósł wraz z kwiatem idei praw narodów i ich moralnego poczucia się i „uznania w swoim jestestwie”. Jeżeli nie z tego samego ziarna wystrzelił, to w każdym razie z tego samego gruntu. Na razie przytłumił woń moralną kwiatu, z którym się zmieszał, ale nie do tego stopnia, żeby go odróżnić nie było można. Póki zaś można odróżnić, można i wyrwać. A choć chwast, jest on bądź co bądź dziełem natury. Kosmopolityzm zaś jest rośliną sztuczną, wymyśloną przez ludzi i zrobioną z... papieru.

Kto chce budować kosmopolis zgodnie z prawami natury, ten niech głosi ideę nie niszczenia indywidualności narodowych, ale ich jak najpełniejszego moralnego rozwoju. Niech pielęgnuje w sercu i w głowie ideał ludzkości, ale tylko jako społeczeństwa wolnych narodów. I dlatego właśnie niech, pielęgnując ten ideał ludzkości, równocześnie do swojej ojczyzny woła z Dawidem: „Jeśli cię zapomnę, ojczyzno miła moja i Heruzalem moje, niech zapomnę prawice ręki swojej. Niech język mój przyschnie do ust moich, jeśli pomnieć na cię nie będę”.

Najnowsze artykuły