Artykuł
Zadania historii

[w:] „Kraj” 1898, nr 21

 

 

W 1886 r. czasopismo „Ateneum” pomieściło studium bystrego i utalentowanego historyka Władysława Smoleńskiego[1], które znalazło w roku bieżącym szersze rozpowszechnienie w numerze 19 „Biblioteki dzieł wyborowych” pod tytułem: Szkoły historyczne w Polsce – główne kierunki poglądów na przeszłość. Nowe wydanie nie obeszło się bez niektórych lekkich modyfikacji w tekście. P. Aleksander Rembowski[2], który je zaopatrzył w przedmowę, uważał za potrzebne oświecić czytelników, że w ciągu lat ostatnich jedenastu, które ubiegły między obu wydaniami, sam autor się odmienił: stał się mniej ostry, mniej w sądach swoich bezwzględny, że pozbył się zbytniej krewkości temperamentu, mniej ma jaskrawości w kolorycie, mniej impetyczności w wyrażeniu, że gdy pisał swój artykuł przed laty jedenastu, jeszcze nie zdobył ani tego umiarkowania i wyrozumiałości w historycznym sądzie, ani tego spokoju w opisie, jaki się uwydatnił w Ostatnim roku sejmu wielkiego (Kraków, 1897). Nie wiemy, jakie są dzisiejsze zapatrywania p. Smoleńskiego na historię jako naukę, ale przed jedenastu laty wyznawał, że historia, jako nauka, jest dochodzeniem rządzących ludzkością praw niezmiennych w znaczeniu tego słowa przyrodniczym, najwyżej stawił Buckle'a[3], chociaż przypuszczał, że mogą być kwestionowane ogłoszone przezeń prawdy zasadnicze, które nie znalazły u naszych historyków uznania... Nie przyznać, że takie prawa istnieją, niepodobna, nie usuwając zbiorowego człowieka spod prawidłowości rozwoju... Jeżeli prawa te istnieją, ale nieznane albo zaprzeczane, nauka historii nie może uchylić się od ich badania, bo jakaż inna nauka będzie ich poszukiwać... P. Smoleński ceni w nauce historii przede wszystkim jej obiektywizm, chciałby, aby płynęła czystym, niezmąconym przez żadne próby jej stosowania źródłem, aby tłumaczyła, jak się co stało, ale nie uczyła, jak co być powinno, bo do tego się nie zdała. Zrywając całkowicie z upodobanym przez Szujskiego[4] i krakowskich dziejopisarzy cyceronowskim określeniem: historia est magistra Vitae [historia nauczycielką życia], p. Smoleński sądzi, że następstwa tej zasady zaciążyły fatalnie na polskim dziejopisarstwie. Niezaprzeczenie materiał do badania olbrzymio rośnie, przybyła masa faktycznych wiadomości, ale w metodach i wytycznych celach badania jesteśmy zacofani, tuptamy prawie na jednym miejscu, nie poruszając się ani o parę kroków naprzód, a trwać to będzie dopóty, dopóki badania dziejowe nie wyzwolą się z więzów polityki praktycznej, dopóki nie zostanie starte z naszej historii piętno dydaktyzmu, nie mające żadnego związku z nauką, dopóki nie przestaniemy oceniać przeszłość przez szkła interesów stronnictw politycznych i poszukiwać w niej wskazówek praktycznych, dopóki wreszcie historia nie przestanie być dla nas i polityką i etyką.

Historia, jako nauka, mogła powstać tylko pod warunkiem wyrzeczenia się dla jej wysnucia pierwiastku cudowności i przy opracowaniu jej pragmatycznym, to jest przy przedstawieniu jej jako nieprzerwalnego szeregu udowodnionych i sprawdzalnych przyczyn i skutków. Tak ją pojmował Naruszewicz[5] idąc torem dziejopisów starożytnych. Pochop do pisania dała mu najgwałtowniejsza potrzeba ratowania grożącego upadkiem państwowego gmachu. Słusznie twierdzi p. Smoleński, że Naruszewicz pisał historię nie narodu, lecz państwa i królów, że miał on do czynienia z zaślepionymi republikanami w rodzaju Wielhorskiego[6] i Rzewuskich[7], którzy nanizali erudycję swoją na nić doktryny o idealnej cnotliwości praojców i tylko w demoralizacji potomków znajdowali klucz do zrozumienia genezy upadku. Biskup smoleński zająć musiał względem przeszłości stanowisko monarchiczne, najwyżej stawiając monarchizm, jako najprostszą formę siły, pod państwo podłożył hipotetyczną, dziś zachwianą, ale długo panującą, teorię rasowego podboju, z tej wysokości ferował wyroki na fakty i ludzi, przekonując nawet zwolenników J. J. Rousseau[8], że rządy republikańskie nie są dla Polski na czasie. Próżne były spóźnione usiłowania, rozbiło się państwo, ale zapatrywania się Naruszewicza zyskały powagę dogmatu i były propagowane w okresie porozbiorowym przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk w tym samym wyłącznie politycznym celu i duchu. Ta długa wytrzymałość w porozbiorowych zapatrywaniach się Naruszewicza była rzeczą najnaturalniejszą w świecie: upadający politycznie naród, jeżeli nie jest do szczętu zniszczały, nim się pogodzi ostatecznie z koniecznością swojego odpaństwowienia, musi wyczerpać wszystkie środki odzyskania utraconego bytu. Przez długi czas jego pomysły muszą ograniczać się do obracania się wyłącznie około politycznej formy bytu, około najbliższych przyczyn upadku, widocznych, dotykalnych, około stopniowego zaniku władzy rządzącej i wybujania anarchii.

Niezaprzeczoną zasługą szkoły lelewelowskiej w dziejopisarstwie polskim było to, że sięgnęła poza zaklęte koło samej tylko państwowości i podniosła społeczne kwestie: ucisku klas plebejskich, poniewierania mieszczaństwa i chłopstwa, i małego wpływu ich na sprawę publiczną. Znane były te wady polskiego organizmu ludziom XVIII w., ale nie przywiązywano do nich wielkiej wagi; teraz nabyły znaczenie pierwszorzędne, bo naród w myśli badaczy został powiększony o cały ogrom ludu, który dotąd w rachunku uważano prawie za nic. Zadanie zostało bez zmiany: dochodzenie przyczyn upadku, ale demokratyczny dziejopis (Lelewel[9]) zajął wedle słów p. Smoleńskiego stanowisko względem szlachty wyzywające, bo przenosił winę upadku nie na królów tylko i możnowładców, ale i na szlachtę. Cała teoria pobudowana była na urojonym przypuszczeniu, na rodzaju retrospekcyjnej utopii. Poglądy lelewelowskie, powiada p. Smoleński, były wznowieniem teorii Wielhorskiego i republikanów z doby Sejmu wielkiego (to jest, powiedzmy nawiasem, i samych targowiczan), a tylko przeniesione zostały ze szlachty, z którą jedni przeciwnicy ustawy 3 maja się rachowali, na cały lud. Byli w wieku złotym przedhistorycznym praojcowie nasi ludźmi wolnymi, posiadaczami grantów, zanim zostali gwałtem z wolności i posiadania wyzuci i do gleby przymocowani. Po upadku ludowego gminowładztwa i przywodzącego mu nieograniczonego monarchizmu, wyczynia się z bogatszej szlachty możnowładztwo i dzielnie gospodarzy aż do 1374 r., do paktów koszyckich. W XV i XVI wieku podnosi się, dojrzewa i do wszechwładztwa dochodzi spodnia, pod możnowładztwem leżąca, warstwa stanu rycerskiego i dostępuje panowania. Ma ona w sobie dużo ducha organizacyjnego i dużo poczucia zasad gminowładczych słowiańskich, ale od XVII wieku nie może już swojemu zadaniu sprostać. Żywioły cudzoziemskie biorą górę nad myślą narodową, sprowadzają odmęt i nierząd. Naród upadł, bo się sprzeniewierzył leżącym w duchu jego oraz tylko w pierwotnej słowiańszczyźnie urzeczywistnionym zasadom równości i wolności.

Pierwszy posiew tych poglądów datuje od trzeciego dziesięciolecia XIX w., ale porosty z tego ziarna zazieleniły się tylko po katastrofie 1831 r., pod wpływem prądów socjalnych we Francji, i uwydatniły się w ucieraniu się namiętnym pierwszych stronnictw, głównie w emigracji. Demokracja skompromitowała się przez rzeź galicyjską, a po rewolucyjnym ruchu 1848 r. poniosła powszechną klęskę wraz z całą demokracją zachodnioeuropejską. Nastała powszechna reakcja, pod której panowaniem, i w stosunkach praktycznych i w wyobrażeniach, szły górą i uwydatniły się nawet w dziejopisarstwie najkonserwatywniejszym pierwiastki: szlachetczyzna (z apologią nawet liberum veto i elekcji u Wróblewskiego[10] w Słowie dziejów polskich), ultramontanizm (Dzieduszycki[11]) i monarchizm szczególniejszego rodzaju, bezwzględnym lojalizmem nacechowany (A. Walewski[12]). Cały ten romantyzm, od Lelewela początek biorący, a kończący się na jego wcale nie demokratycznych epigonach w dobie reakcji po 1848 r., podjęła się uprzątnąć po największej z klęsk, które naród poniósł, po r. 1863, nowa szkoła krytyczna, zwana często krakowską.

Sąd o tej szkole krytycznej w książce p. Smoleńskiego jest jej częścią najmniej zadowalającą. Nam się wydaje, że jest on mocno stronniczy, przeładowany niepotrzebnymi rzeczami i mocno niesprawiedliwy. Co nas może obchodzić, że p. Smolka[13] wyraża się sceptycznie o prawach niezłomnych i niewzruszalnych w znaczeniu przyrodniczym, wedle Buckle'a: „może i są, ale ich nie znam, więc się bez nich obchodzę”. Przeważna większość i ludzi i historyków będzie niezawodnie po stronie p. Smolki, wszak i prawa rządzące ludzkością są i będą bardzo długo nie pewnikami, a tylko domysłami, a dla dobrego historyka wystarcza, z czym się i p. Smoleński zgadza, jeżeli traktuje historię, jak ją traktowali starożytni, a po nich Naruszewicz i Towarzystwo Przyjaciół Nauk, to jest w pragmatycznie nieprzerwalnym, wyczerpującym wszystkie wiadome dane każdej chwili, przyczynowym związku faktów.

Co ma za związek z sądem o szkole ta okoliczność, że jeden z jej przywódców, J. Szujski w ciągu krótkiego ale najczynniejszego żywota, dosiadał po kolei wszystkich biegunów ze wspaniałej naszej masztarni rycersko-poetycznej, że wierzył początkowo z Lelewelem w odwieczność demokratyzmu polskiego, a potem opłakiwał przedwczesność parlamentaryzmu, poczytywał humanizm i reformację jako rozkładowe pierwiastki i skończył, wedle p. Smoleńskiego, na wstecznictwie zaprawionym jezuityzmem. W ustach stronnika historii w stylu Buckle'a, odmawiającego historii wszelkiego innego zadania, krom konstatowania i objaśniania zjawisk, same wyrazy: postępowość i wstecznictwo są nie na miejscu, bo rodzą domniemanie, że w formie rozprawy naukowo-krytycznej, autor układał pamflet polityczny, to jest popełnił to, o co oskarża Szujskiego. Z Szujskim, który odbył całkowitą ewolucję umysłową, p. Smoleński zestawia M. Bobrzyńskiego, który się prawie nie odmieniał, będąc doktrynerem nieograniczonej monarchii, wykluczającym moralność i religię i godzącym na ujarzmienie samodzielności narodu, dla zbudowania silnego rządu na wzorach bizantyjskich. W niczym prawie nie zgadzają się z sobą dwaj naczelni koryfeusze szkoły krakowskiej, krom tylko w jednym, a mianowicie, że mają pewną doktrynę, z której wyżyn protegują rząd silny, monarchiczny, ale i tej doktryny nie wymyślili, tylko poszli śladami Naruszewicza. Ich poglądy są echem przebrzmiałych od dawna głosów, nie różnią się w pojmowaniu zadań historii i celów, a tylko idą dalej niż Naruszewicz, i tę samą ideę doprowadzają do przesady. Naruszewicz był monarchistą, ale władzę królewską ujmował w ramy konstytucji, dalekim był od biurokratyzmu, unifikacji religijnej i wszelkich plag „Polizeistaatu”.

Do liczby wad szkoły krytycznej p. Smoleński dodaje to, że jest krakowska, bo Kraków, odziedziczywszy po przeszłości katolicyzm, stawszy się siedliskiem arystokracji i konserwatorem pamiątek, pogrążył się w dogmatyzmie zachowawczym, kołysanym prądami z Wiednia. Położenie między Lwowem, Warszawą i Wiedniem zmusza do ruchu, nie wypierającego jednak myśli poza ściśle oznaczoną orbitę doktryn. Cała argumentacja p. Smoleńskiego streszcza się w tym akcie oskarżenia przeciwko obecnemu dziejopisarstwu: każdy historyk posiada już gotowy model polityczny, jakiś gotowy ideał, wedle którego urabia swój pogląd na przeszłość, a sięga do historii jak do zbrojowni, aby zaopatrzyć się w oręż, dogodny do walki o chwilę bieżącą. Z historii zrobiono trybunał, z wyżyn którego rzucają się na przeszłość potępienia i klątwy. Jest to zachowanie się tak nieumiejętne, jakim byłoby utyskiwanie na ciążenie ciał, na obrót księżyca, albo na inne prawa przyrody. Bezstronność, obojętność, wymagane być powinny od historyka w stopniu możliwie jak najwyższym. Jest jeszcze i drugi specjalniejszy zarzut w tymże kierunku. Od Naruszewicza całą uwagę zwrócono w jeden punkt, w fenomen uważany aż dotąd za ogniskujący całą kwintesencję przeszłości: badano tylko upadek państwa i jego przyczyny, nawlekano cały proces przeszłości na jedną nić czarną, ginącą w olbrzymiej ruinie; katastrofa upadku użytą została do oświetlenia wypadków wstecznych i zaprawiała pogląd na przeszłość szkodliwym pesymizmem. Postaramy się dowieść, że oba zarzuty p. Smoleńskiego nie są należycie uzasadnione.

Historia nie jest nauką doświadczalną, ma za przedmiot wypadki przeszłe, rzeczy już znikłe, nie dające się powtórzyć. Zadaniem historii jest naprzód odtworzyć sam wypadek w postaci najbardziej do prawdy zbliżonej, a po wtóre uszykować wszystkie pojedyncze wypadki w przyczynowym związku, sięgając z jednej strony do najodleglejszych przyczyn i dochodząc z drugiej strony aż do najdalszych następstw. Żaden sąd historyczny o wypadku nie może być skończony, ani zamykać się nigdy, nawet dla tych, co byli świadkami wypadku albo działaczami. Ustawiczna ruchomość historycznych poglądów zawisła nie tylko od pojawienia się masy źródeł historycznych, ale i od następstwa pokoleń, a także i od zmian w usposobieniach, przywyknieniach i potrzebach jednych i tychże samych, interesujących się dziejami osób. Nie nauka wytyka, jakie kwestie są na dobie, nie nauka stawia je po kolei, ale czyni to życie samo bez ludzkiej świadomości i woli. Skoro potrzeba bieżącej chwili wywołała nową kwestię, jeżeli w historycznie wyrobionych poglądach nie ma na nią odpowiedzi, albo, co gorsza, jeżeli budzą się wątpliwości, sama konieczność każe przestudiować na nowo i krytycznie cały ogrom materiału dla wyrobienia, w świetle odmiennych potrzeb i okoliczności, całkiem nowych poglądów z przeszłości zaczerpniętych, celem załatwienia się z kłopotami teraźniejszości i zapewnienia się na przyszłość.

Przy takich odnawianych, mozolnie prowadzonych studiach, rzeczy, pomijane dawniej albo lekceważone, nabierają znaczenia pierwszorzędnych. Sam p. Smoleński notuje, że ludzie XVIII wieku wiedzieli o zaniedbaniu i ucisku klas niższych, ale go nie uwzględniali, póki nie objawił się prąd demokratyczny, który zaognił i roznamiętnił ludzi, podnosząc jątrzące kwestie socjalne. Dowodzi p. Smoleński, że Naruszewiczowi nie tyle chodziło o budzenie w czytelnikach poczuć, ile o kształcenie ich pojęć politycznych. Jest to twierdzenie niesłuszne; w rzeczywistości było inaczej – i na opak. Nie mógł Naruszewicz budzić poczuć, bo sam jeszcze nie odczuwał tego, co odczuwać zaczęto dopiero później, po roznamiętnieniu się polskiego społeczeństwa kwestiami socjalnymi, może pod wpływem tego, co emigracja obserwowała we Francji po 1831 r. Nie przeczymy, że gdy brano się do dziejów dla rozstrzygnięcia palących kwestii bieżącej chwili, podejmowali się studiów nieraz szermierze, w walce stronnictw bezpośrednio zainteresowani, że ci szermierze wyzyskiwali historię, jak zbrojownię, w której się zaopatrywali w oręż, że pisali pamflety polityczne. Są i będą w użyciu także adwokackie pisma tendencyjnie stronnicze, ale i one nie wadzą: wszakże i sąd wysłuchuje cierpliwie i z pożytkiem mowy adwokatów, przykładających się do wydobycia prawdy, chociaż nie całej prawdy bo z wyraźnym zastrzeżeniem: audiatur et altera pars [niech druga strona też zostanie wysłuchana]. Mają i takie pisma swój niezaprzeczony pożytek, ale nie rozminiemy się chyba z prawdą, twierdząc, że większa część głosów, odzywających się wśród walk bieżącej chwili, są to głosy sędziowskie, głosy ludzi szczerze pragnących dojść prawdy, chociażby bolesnej, i zaciekających się w te badania bezinteresownie, celem sumiennego przeświadczenia się o tym, po jakiej stronie mają walczyć. W pracy nad dziejami panuje ekonomiczne prawo podziału pracy, więc po ukończonej walce, po odniesionym przez tę lub ową stronę zwycięstwie, wezmą się do oceny tejże kwestii ludzie systematycznie obojętni, będą oni dochodzić z wyżyn jakiegoś nadziemskiego Chimboraso[14] praw wiekuistych, rządzących ludzkimi mrowiskami. Nie przeszkadza to innemu gatunkowi nauki historii zstępować na samo pole bitwy i w chwili jej trwania przechadzać się pomiędzy Grekami i Trojanami, jak Pallas w Iliadzie, i prowadzić pułki do zwycięstwa. Mimo wszystkich zarzutów p. Smoleńskiego, jest, będzie i powinna być historia: magistra vitae, wedle cyceronowskiego określenia.

Przechodzimy do ostatniego zarzutu p. Smoleńskiego przeciwko zachowaniu się nauki historii. Dlaczego, jak niepocieszona wdowa, w ciągu całego stulecia płacze tylko nad marmurowym grobowcem państwa, reprodukując jeden tylko końcowy fenomen: katastrofę politycznego upadku? Tu znowu zachodzi taż sama u p. Smoleńskiego omyłka pod względem osoby oskarżonego, którąśmy już przy odparciu poprzedniego zarzutu wytykali. Przyczyną dotychczasowego utyskiwania na katastrofę upadku jest nie teraźniejsza nauka historii polskiej, ale ta okoliczność, że, niezależnie od woli badaczy, stan rzeczy tak się ukształtował, iż cały dalszy postęp zawisł od poprzedniego rozwiązania tego właśnie węzła. Kiedy wziął się za pióro ojciec historii polskiej, Naruszewicz, gmach polityczny stał jeszcze, ale porysowany i walący się, uczony świat się dzielił na stronników Rousseau i Mably[15], republikanów i monarchistów. Naruszewicz stanął po stronie monarchizmu, a tak jemu, jako i wszystkim chodziło tylko o jakie takie podreperowanie ścian i sklepień, nie tykając fundamentów. Gmach wkrótce upadł, ale wielowiekowe przyzwyczajenie było tak silne, że pogrobowcom zaświeciła zawodna, entuzjastycznie karmiona przez nich, nadzieja restauracji, na tychże samych fundamentach. W końcu pierwszej ćwierci XIX w. wzięto się do oględzin fundamentów, do poruszenia kwestii socjalnych. Szkoła lelewelowska była niejako odwetem za naruszewiczowski monarchizm. Bezpodstawne fantazje stronników szlacheckiej wolności, w tej liczbie i samych targowiczan, w skojarzeniu się swoim z liberalizmem i demokratycznymi aspiracjami XIX w. w zachodniej Europie, wydały dziwny i osobliwy owoc. Polityczny romantyzm szkoły historycznej lelewelowskiej, piękny jako poezja, zhołdował potężne umysły A. Mickiewicza i Z. Krasińskiego[16], ale najgorszy był jako przewodnik, czego dowodem był rok 1863. Szkoła następna historyczna nie może być nazwana krakowską, bo należą do niej na przykład A. Pawiński[17] i sam p. Smoleński. Nie jest ona powrotem ku stanowisku Naruszewicza, bo traktuje o rzeczach, które się Naruszewiczowi nawet nie śniły. Zadaniem dokonanym przez tych jej krakowskich pracowników, którzy się ostentacyjnie nazywali „strażą ogniową”, było to, że pokonali romantyzm historyczny poprzedników na wszystkich punktach, że dowiedli niemożebności dalszego istnienia byłego politycznego organizmu państwowego i konieczności upadku, wynikającej z natury rzeczy a nie z przypadku. Dokonane w chwili obecnej spełnienie tego zadania otwiera całkiem nowe widoki na przyszłość. Nowy program postawi w nauce historii nie naukowa refleksja, a samo życie. Program ten gotów, posiada go p. Smoleński i objaśnia tak przekonywająco, że podzielamy w tym względzie jego przekonania zupełnie, że piszemy się na nie bez restrykcji i że za ten ustęp w jego książce gotowi byśmy już nie baczyć na niesłuszne nieraz potępianie przezeń swoich na polu dziejopisarstwa poprzedników i współpracowników.

„Fakt upadku państwa – powiada p. Smoleński – musi być punktem wyjścia do historii czasów następnych, porozbiorowych, zmienił bowiem warunki dalszego rozwoju tak samo, jak w stuleciu XIII najazdy tatarskie i kolonizacja Niemców, jak w XIV wieku zjednoczenie z Koroną obszarów Litwy i Rusi. Nie widzimy jednak racji naukowej do przyjmowania go za główny wątek przy zgłębianiu całej przeszłości. Czyż przeszłość gromadziła jedynie materiał do sprowadzenia upadku? Czyż obok wadliwej organizacji państwowej nie rozwijała motywów innych? Upadek państwa nie doprowadził bytu naszego do kresu, lecz stworzył jedynie przełom; nie unicestwił narodu, lecz tylko zmienił warunki jego rozwoju. Te zasoby, nagromadzone w przeszłości, którym naród zawdzięcza ciągłość życia moralnego, pomimo upadku państwa, stanowią fakt znamienniejszy, niż zanik bytu politycznego. Racjonalniej było przyjąć za punkt wyjścia do (całych) dziejów (polskich) genezę i proces gromadzenia tego dorobku moralnego, który zagwarantował byt narodu i jego kulturę, niż ogrywanie wszystkich strun przeszłości na temat upadku. Zrozumiałą była wyłączność motywu upadku w dziejach państwa, lecz nie narodu, który stanowi główny przedmiot badania historycznego i który nie przestał istnieć, pomimo zaniku politycznego. Historyk państwa musi ciągle zwracać uwagę na upadek, w nim bowiem znajduje kres badań; dla dziejopisa narodu fakt zniszczenia warunków egzystencji politycznej wagę ma inną. Organizm, zwany państwem, nie ogniskuje w sobie wszystkich promieni życia i jego dzieje nie są kwintesencją przeszłości. Obok urabiania form życia państwowego, naród polski snuł wątek dorobku cywilizacyjnego, który przetrwał upadek i stanowi główny motyw historii polskiej”.

 

 



[1] Władysław Smoleński (1851-1926) – historyk, jeden z najważniejszych przedstawicieli warszawskiej szkoły historycznej, prezentującej alternatywną wobec szkoły krakowskiej wizję dziejów Polski, zwłaszcza przyczyn upadku I RP. Był związany z Uniwersytetem Warszawskim, na którym ukończył studia prawnicze, a następnie wykładał jako profesor tej uczelni. Do jego najważniejszych prac należą Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVII. Studia Historyczne (1891), Konfederacja targowicka (1903), Szkoły historyczne w Polsce. Główne kierunki poglądów na przeszłość (1887), Ostatni rok Sejmu Wielkiego (1896).

[2] Aleksander Rembowski (1847-1906) – profesor Uniwersytetu Warszawskiego, historyk, badacz dziejów ustroju oraz prawa polskiego. Wraz z Adolfem Pawińskim, Tadeuszem Korzonem i Władysławem Smoleńskim tworzył tzw. warszawską szkołę historyczną, która stanowić miała intelektualną kontrpropozycję dla szkół krakowskiej i lwowskiej. Opublikował m.in.: O gminie, jej organizacji i stosunku do państwa (1873), Jan Ostroróg i jego memoriał... (1884), Izby wyższe i arystokracja nowożytna (1894), Konfederacja i rokosz (1895; wznowienie w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej w 2009), Pisma Aleksandra Rembowskiego (t. 1–3, 1901-1906).

[3] Henry Thomas Buckle (1821-1862) – angielski socjolog i historyk kultury, wpływowy reprezentant pozytywistycznej historiografii. Do jego metodologii nawiązywali także polscy historycy, wśród nich Michał Bobrzyński.

[4] Józef Szujski (1835-1883) – historyk, publicysta i polityk, jeden z twórców i liderów obozu stańczyków, współtwórca krakowskiej szkoły historycznej, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Akademii Umiejętności. Reprezentował nurt w polskiej historiografii krytyczny wobec dziedzictwa politycznego i ustrojowego I RP, choć nie szedł tak daleko w jego potępianiu jak Michał Bobrzyński. Swój pogląd na dzieje Polski wyraził m.in. w Dziejach Polski podług ostatnich badań (1862-1866) i Historii polskiej treściwie opowiedzianej ksiąg dwanaście (1889), a także w licznych broszurach i artykułach ogłaszanych w „Przeglądzie Polskim”. Dał się w nich także poznać jako krytyk tradycji insurekcyjnej i zwolennik porozumienia z monarchią habsburską.

[5] Adam Naruszewicz (1733-1796) – historyk, poeta, jezuita, od 1775 r. biskup, współpracownik króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, redaktor „Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych”, autor antysarmackich satyr (Chudy literat), przekładów z łaciny, a także Historii narodu polskiego (do 1386 r.).

[6] Michał Wielhorski (1730-1814) – kuchmistrz wielki litewski, poseł konfederacji barskiej we Francji, pisarz polityczny inspirowany przede wszystkim dziełami J. J. Rousseau. Za jego namową francuski myśliciel napisał Uwagi nad rządem Polski (1770). Również Mably, pisząc Du Gouvernement et des lois de Pologne (1781), działał z inspiracji Wielhorskiego. On sam napisał O przywróceniu dawnego rządu według pierwiastkowych Rzeczypospolitej ustaw (1775), dzieło gloryfikujące tradycyjne wolności Rzeczypospolitej. Uważa się, że Wielhorski potępił Konstytucję 3 Maja i popierał konfederację targowicką.

[7] Wacław Rzewuski (1706-1779) – pisarz, autor dramatów, kasztelan krakowski, wojewoda krakowski i podolski, hetman wielki koronny, marszałek sejmu nadzwyczajnego pacyfikacyjnego w Warszawie w 1736 r. Występował przeciwko wpływom rosyjskim, zwłaszcza w czasie tzw. Sejmu Repninowskiego, za co z inspiracji posła rosyjskiego Repnina został porwany i na pięć lat zesłany do Kaługi. Należał także do krytyków idei Stanisława Konarskiego, reprezentując zachowawczy nurt magnaterii. Adam Wawrzyniec Rzewuski (1760-1825) – republikański pisarz polityczny. Publikował w „Zabawach Przyjemnych i Pożytecznych”. W czasie Sejmu Wielkiego, na który był posłem, współpracował ze środowiskiem republikanckim, stojącym na straży tradycyjnych wolności i obawiającym się absolutystycznych koncepcji władzy monarszej. Po trzecim rozbiorze pełnił funkcję marszałka szlachty guberni kijowskiej (1809-1812). Jego najważniejszą pracą są "O formie rządu republikańskiego myśli" (Warszawa 1789).

[8] Jan Jakub Rousseau (1712-1778) – francuski filozof, autor koncepcji woli powszechnej i umowy społecznej (Umowa społeczna, 1762). Jego idee cieszyły się wielką popularnością w Polsce u schyłku I RP. Na prośbę Michała Wielhorskiego Rousseau napisał Uwagi nad rządem Polski (1770). Zdaniem dziewiętnastowiecznych konserwatywnych krytyków ustroju I RP, francuski myśliciel gloryfikując go, utwierdzał Polaków w złym pojmowaniu wolności i niezrozumieniu roli silnej władzy dla sprawności funkcjonowania państwa.

[9] Joachim Lelewel (1786-1861) – historyk i polityk. Uczył w Liceum Krzemienieckim, a w latach 1815-1818 i 1821-1824 na uniwersytecie w Wilnie, skąd został usunięty ze względu – jak uzasadniano – na wywieranie szkodliwego wpływu na młodzież. Po wybuchu powstania listopadowego został prezesem Towarzystwa Patriotycznego oraz członkiem Rady Administracyjnej (później przemianowanej na Rząd Tymczasowy). Po klęsce powstania wyemigrował. Przebywał najpierw w Paryżu, potem w Brukseli. Uchodzi za twórcę jednej z najbardziej wpływowych polskich szkół historycznych, w ocenie I RP wskazującej przede wszystkim na zalety jej ustroju i kultury politycznej. Do jego najważniejszych prac zalicza się: Bibliograficznych ksiąg dwoje… (1823), O historii i jej rozgałęzieniu i naukach związek z nią mających (1826), Początkowe prawodawstwo polskie cywilne i kryminalne (1828), Dzieje Litwy i Rusi aż do unii z Polską (1839), Polska, dzieje… (t. 1-20, 1856-65).

[10] Walerian Wróblewski, ps. Koronowicz – historyk, jego najbardziej popularną pracą było Słowo dziejów Polski.

[11] Maurycy Dzieduszycki (1813-1877) – historyk o konserwatywnych i ultramontańskich poglądach, związany ze Lwowem, poseł na sejm galicyjski, członek Akademii Umiejętności..

[12] Aleksander Walewski (1810-1868) – syn Napoleona I Bonaparte i Marii Walewskiej, wziął udział w powstaniu listopadowym, po którym wyemigrował do Francji, gdzie służył w armii, był dziennikarzem i publicystą. Za rządów swego kuzyna Napoleona III pełnił misję jako ambasador francuski w Toskanii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, w 1855 r. został także ministrem spraw zagranicznych.

[13] Stanisław Smolka (1854-1924) – historyk, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie objął katedrę historii Polski, od 1890 r. był sekretarzem Akademii Umiejętności. Współpracował z „Czasem”, zasiadał w Izbie Panów. W czasie I wojny światowej współpracował z Naczelnym Komitetem Narodowym. W II RP objął profesurę na uniwersytecie w Lublinie. Napisał m.in.: Początki feudalizmu (1874), Mieszko Stary i jego wiek (1881), Szkice historyczne (t. 1-2, 1882-83) Kiejstut i Jagiełło (1889), Polityka Lubeckiego przed powstaniem listopadowym (t. 1-2, 1907).

[14] Chimboraso – najwyższy wulkan Ekwadoru (6 310 m.), położony w Andach.

[15] Gabriel Bonnot de Mably (1709-1785) – francuski filozof, inspirujący radykalne nurty myśli politycznej, autor Du gouvernement et des lois en Pologne (1781), odwiedził Polskę w 1771 r.

[16] Zygmunt Krasiński (1812-1859) – polski poeta, dramatopisarz, prozaik i filozof. Tworzył w okresie romantyzmu. Studiował prawo w Warszawie. W 1829 wyjechał do Genewy i od tej pory mieszkał za granicą, głównie we Włoszech i Francji. Zaliczany do „trójki narodowych wieszczów”, historię pojmował jako rozciągnięty w czasie proces dziejowy, poprzez swoje piśmiennictwo (co widoczne jest np. w Nie-Boskiej Komedii) próbował budować tzw. Królestwo Boże na ziemi. Z racji działalności na emigracji i walki o ideę odrodzenia narodu polskiego ideowo bliskie było mu piśmiennictwo mesjanistów, szczególnie Augusta Cieszkowskiego.

[17] Adolf Pawiński (1840-1896) – historyk, docent Szkoły Głównej Warszawskiej, profesor historii powszechnej Uniwersytetu Warszawskiego, od 1875 r. dyrektor Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, członek Akademii Umiejętności.

Najnowsze artykuły