Artykuł
Dwa ostatnie rozbiory

Rozdział pracy zbiorowej Przyczyny upadku Polski, Kraków 1918

 

Historiografia nasza, mówiąc o przyczynach dwóch ostatnich rozbiorów Rzpltej, popełnia po dziś dzień duży błąd zasadniczy: rozpatruje ona te dzieje nazbyt wyłącznie pod kątem odpierania zarzutów, dotyczących bądź ustroju Polski, bądź też jej kultury ogólnej, za pomocą których historiografia obca usiłowała nieraz uzasadniać roz­biory. Przez takie postawienie sprawy zmieniamy nasampierw poważnie perspektywę dziejową, na­stępnie sztucznie ułatwiamy sobie samo zagadnie­nie zbadania przyczyn rozbiorów, a wreszcie przyczyniamy się do wysnuwania z ich dziejów wniosków, jakich doprawdy wysnuwać z nich nie wolno.

Bo cóż to były za oskarżenia, podnoszone naj­częściej przez historiografię obcą przeciw Rzplitej sejmu czteroletniego i insurekcji Kościuszki! Mówiono nam w nich o tym, że w Rzpltej naro­dem korzystającym z praw państwa i poczuwa­jącym się do obowiązków względem niego była tylko szlachta, że mieszczanin i chłop, z racji swego położenia socjalnego i politycznego, byli jedynie biernymi świadkami upadku Ojczyzny, która nie była nią dla nich. Zwolennicy tego po­glądu wychodzili widać z założenia, że Polska do utrzymania swego bytu musiała koniecznie za­prowadzić u siebie stosunki, jakich nie było w ogóle w Europie współczesnej, że musiała za wszelką cenę uprzedzić reformy rewolucji fran­cuskiej. Niewątpliwie, rządy w Europie ówcze­snej pozbawiły prawie wszędzie szlachtę jej sta­nowego wpływu na bieg spraw państwowych; nie dążyły one jednak bynajmniej do osłabienia jej stanowiska socjalnego, jej znaczenia w administracji lokalnej, jej monopolu przy obsadzaniu wyższych stanowisk państwowych. Przeciwnie, nie posiadając dostatecznego aparatu biurokratyczne­go, opierały się one na niej, zabierając tylko część jej władzy nad chłopem i jej dochodów ze wsi na rzecz państwa.

Taka Rosja Katarzyny II była państwem ty­powo szlacheckim: szlachta rodowa (nie urzę­dnicza, jak za Piotra I), wywierała tu nawet decydujący wpływ na politykę państwową i miała w swym ręku całą administrację prowincjonalną; dlatego to wielu kresowców naszych tej epoki nie przerażała myśl przejścia pod rządy rosyjskie. I Fryderyk II wychodził z założenia, że tylko szlachta ma poczucie honoru i obowiązków wo­bec państwa; pozostawiał on też w jej ręku całą administrację powiatów, powoływał ją wyłącznie na stanowiska w armii i dyplomacji. To samo można powiedzieć i o Austrii z czasów Marii Teresy; stosunki uległy tu zmianie chwilowej do­piero za rządów Józefa II. Można więc mówić jedynie o tym, że u nas szlachta zdołała zachować swój prawny, stanowy wpływ na politykę pań­stwa, który na ogół utraciła w Europie; jej inne przywileje nie różniły się niczym od praw szla­chty reszty Europy.

W dodatku te jej przywileje wyrządzały w Rzpltej mniej szkody narodowej, niż jakiemu­kolwiek innemu państwu. Decydowała o tym przede wszystkim ta okoliczność, że szlachta nasza była tak liczna, jak nigdzie w Europie; przecież po rozbiorach jednym z pierwszych starań trzech rządów było ograniczenie jej ilości za pomocą nowych wywodów szlachectwa, a zarazem ulegalizowanie arystokracji, której prawnie nie znała niemal Rzplta. Następnie — przez całą epokę stanisławowską — prowadzono u nas tę polity­kę nobilitacji, za pomocą której do stanu szla­checkiego wcielono tyle inteligentniejszych i za­możniejszych pierwiastków miejskich; nawet tak konserwatywny sejm grodzieński r. 1793 nie od­stąpił od tej praktyki i uszlachcił niemało ludzi, którzy potem odegrali dużą rolę w insurekcji Kościuszki. Tej liczebności, tej polityce nobilitacyjnej doby stanisławowskiej, zawdzięczała szlachta nasza swą niewyczerpaną żywotność naro­dową w XIX wieku. Nikt chyba nie zaprzeczy, że to ona stała poza legionami, poza Księstwem Warszawskim i powstaniem roku 1831, że ona tworzyła nawet demokrację emigracyjną, odra­dzała Wielkopolskę w latach czterdziestych i wal­czyła w Galicji o prawa polskości w dobie Metternicha.

Wręcz nieścisłe, rażąco niesprawiedliwe nawet jest twierdzenie o osłabieniu życia miesz­czańskiego w Polsce dwóch ostatnich rozbiorów. Mieszczaństwo europejskie przegrało wówczas swą sprawę z kretesem: było ono dla monarchii absolutnej przeciwnikiem mniej groźnym od szla­chty i dlatego jego prawa samorządne przeszły z łatwością w ręce biurokracji. U nas natomiast dokonywał się proces wręcz odmienny: już przed sejmem czteroletnim rząd wydobył miasta spod niefortunnej kurateli starostów, ustawę o mia­stach na tym sejmie wniósł krańcowy konserwa­tysta, Suchorzewski, a do ustawy tej nawracał w pewnej mierze i konserwatywny sejm grodzień­ski r. 1793. Za powstania Kościuszki mieszczanie zasiadali w Radzie zastępczej tymczasowej, mieli poważny glos w zarządzie centralnym i całej administracji prowincjonalnej. Pod wpływem rewolucji francuskiej doszło u nas wtedy, w Warsza­wie, Wilnie, Krakowie, Poznaniu, do takiego roz­budzenia życia mieszczan, do tak żywego ich współudziału w polityce krajowej, z jakim w wie­ku XIX spotykamy się dopiero w r. 1848.

Nie ma wątpliwości, że w sprawie włościańskiej zrobiono u nas mniej, niż w kwestii miast, niż zrobić w ogóle należało; trzeba jednak pamiętać zawsze o tym, jak te stosunki wyglądały w Euro­pie ówczesnej, w trzech państwach graniczących z nami zwłaszcza. W Rosji, za Katarzyny II, poddaństwo chłopa doprowadzano do tej klasy­cznej formy niewolnictwa, sprzedawania jedno­stek, która utrzymała się tu później tak długo. Chłop rosyjski zbiegał masowo do Polski; mówią nam o tym reklamacje dyplomatyczne rządu ro­syjskiego, wysuwane nawet jako jedna z przyczyn rozbiorów, mówią i ciągłe poszukiwania zbie­głych, przeprowadzane wtedy przez wojska „aliantki”. Podług historyków rosyjskich — jedną z przyczyn dużej popularności w Rosji polityki rozbiorów Polski była nadzieja położenia kresu temu zbiegostwu. M. Lehmann, pisząc o Prusach roku 1807, nazywa pruską wieś rycerską twier­dzą, której progów nie wolno było przekroczyć administracji państwowej; rząd, powołując tutaj szlachtę na stanowiska oficerskie armii, musiał jej zapewnić niepodzielną władzę we wsi.

Radykalniej w polityce włościańskiej występo­wała jedynie Austria. Pamiętajmy również i o tym, że szlachta francuska, rezygnując w sier­pniu 1789 ze swoich przywilejów na wsi, miała już nóż na gardle i kwitowała z rzeczy odebra­nych jej już bezpowrotnie przez ruch ludowy.

U nas, wnet po pierwszym rozbiorze Rzpltej, rozpoczął się ten prąd inicjatywy prywatnej, zmierzający do humanitarnego regulowania kwestii włościańskiej. Nie wolno nam żadną miarą lekceważyć tych usiłowań już choćby dlatego, że równocześnie szlachta rosyjska domagała się od Katarzyny tylko pogorszenia losu chłopa. Sejm czteroletni zrobił dla włościan bardzo niewiele; jednak publicystyka tych czasów wstrząsnęła do żywego opinią sfer szlacheckich i przygotowała grunt do zmiany, tak że Kościuszko, w uniwer­sale połanieckim, mógł już wydać zarządzenia, wzorowane na postępowych ustawach austria­ckich.

Najważniejszą jednak rzeczą w sprawie tego zarzutu jest stwierdzenie faktu, że stan sprawy włościańskiej u nas nie miał żadnego prawie wpływu na upadek Rzpltej. Chłop nasz nie wziął niewątpliwie w walce o niepodległość kraju ta­kiego udziału, jak chłop z Wandei w bojach o swą religię; jednak taki udział mas ludowych jest zawsze czymś wyjątkowym w historii, a u nas wykluczał go przede wszystkim charakter chło­pa naszego i warunki terenu. Natomiast obo­wiązki swoje wobec Ojczyzny, w granicach nor­malnych, chłop nasz ówczesny spełniał bez zarzutu. Poddał on się bez oporu obowiązkowi przymusowej służby wojskowej, zaprowadzonemu przez sejm czteroletni, poddał następnie znacznie uciążliwszym poborom z czasów powstania 1794. Dostarczył on nam tego wybornego materiału żoł­nierskiego, który tak łatwo przystosowywał się do nowych form organizacji i techniki wojska, a na który na pewno nie spada odpowiedzialność za rozbiory kraju. Kościuszko powołał nawet chłopa zamiast szlachty do pospolitego ruszenia, i dziś wiemy, że te oddziały chłopskich pospolitaków, liczące nieraz po parę tysięcy ludzi, brały udział w bojach i odciążały poważnie wojsko regularne w służbie etapowej, że instytucja ta wchodziła wcale nienajgorzej w życie, lepiej znacznie, jak w roku 1831. Na Żmudzi, w Kurlandii, powsta­nie cieszyło się wydatniejszym poparciem mas ludowych. Zdaje się, że te fakty wykazują do­statecznie całą nieścisłość zarzutu, podnoszonego tak często.

Mówi się także o tym, że przyczyną upadku Rzpltej był stan kultury naszej, i to zarówno kultury umysłowej, jak i gospodarczej, jak przede wszystkim — państwowo-twórczej. Nie ulega kwestii, że pod tym względem staliśmy niżej nie tylko od Francji, gdzie rozgałęzione szkolnictwo ludowe i wychowująca politycznie naród działal­ność monarchii wydały tak znaczne rezultaty, ale i od części Niemiec. Ale nie dlatego upadła Polska; zaś epoce Stanisławowskiej można robić bardzo wiele zarzutów, byle nie ten, że nie poczuwała się do obowiązku pracy kulturalnej. Stworzyliśmy wtedy Komisję edukacyjną, ten naprawdę postępowy wzór objęcia oświaty narodowej przez państwo, któremu zawdzięczamy cały nasz rozpęd oświatowy XIX wieku, aż po dzieło edukacyjne Wielopolskiego włącznie. Gdyby nam samym nasuwały się w tej mierze jakieś wątpliwości, to nie wolno nam zapominać o świadectwach obcych. Dziełu komisji złożyli hołd urzędnicy pruscy, badając szkolnictwo po trzecim rozbiorze; ankieta rosyjska stwierdzała, iż każdy podręcznik szkolny, opracowany za czasów Komisji, przenikała myśl odrodzenia narodu przez odpowiednie wychowanie nowych generacji.

Tak samo przedstawia się i sprawa naszej kul­tury gospodarczej. Stała ona niezawodnie nisko, niżej od kultury niemieckiej; objeżdżający zabra­ne ziemie polskie urzędnicy pruscy i austriaccy, mieli prawo wytykać i ganić u nas wiele rzeczy. Ale i tych spraw przeceniać nie należy, gdyż i w tej dziedzinie był postęp, i to wcale znaczny, od czasów zniszczenia kraju za konfederacji bar­skiej. Podniosło się poważnie rolnictwo w Wiel­kopolsce, na kresach, powiększyła produkcja zbo­żowa Rzpitej; zakładano liczne fabryki krajowe, banki, kompanie handlowe. Potrzeba było tylko paru dziesiątków lat pokoju, pewności politycznej, bo odczucie konieczności pracy na tym polu rozpowszechniło się poważnie i robiło swoje.

Posunęliśmy w tym okresie naprzód i naszą kulturę państwowo-twórczą. Konstytucja 3-go maja, o ile ją rozważamy z punktu widzenia prawno-państwowego, była dziełem lepszym od konstytucji francuskiej roku 1790; spotykała się też ona z przychylną oceną w kołach kompetentnych chyba w tym kierunku polityków angiel­skich. Rządzące krajem komisje sejmu czterole­tniego działały niewątpliwie nieudolnie, ale i one, formalnie, prawniczo rzecz biorąc, nie były niczym wstecznym: wszak w podobny sposób rzą­dziła Francją konwencja. W czasie insurekcji 1794 nawiązaliśmy nawet do najbardziej postę­powych wzorów amerykańskich. Stworzona przez sejm czteroletni administracja prowincjonalna złożyła dowody swej sprawności i żywotności w ciężkich próbach wojen 1792 i 1794 r. O ile chodzi o skarbowość, to istotnie sejm czteroletni nieudolnie budował system naszych podatków; ostatecznie jednak w wojnie roku 1792 Rzplta zło­żyła broń nie z powodu pustek w kasach. Za powstania Kościuszki zdołano nie tylko zmusić naród do poniesienia dużych bezpośrednich ofiar na rzecz wojny, ale wyzyskano nawet dość ob­ficie kredyt wewnętrzny, puszczając w obieg za przykładem Francji pieniądz papierowy.

Tak samo wreszcie było i z wojskiem. Sejm czteroletni rzucił tutaj hasło zasadnicze: bez­względną konieczność tworzenia armii narodowej. Od hasła tego wywodzi swój początek ten patriotyzm żołnierski, który wypełnił nasze dzieje, aż po rok 1831, któremu Polska zawdzięczała Le­giony, Księstwo Warszawskie i Królestwo Kon­gresowe. W praktyce, w istotnych zarządzeniach wojskowych — sejm ten działał bardzo niezaradnie: powoli i połowicznie zaprowadzał on u nas normy europejskie, nie bardzo szczerze chwilami realizował rzucone przez siebie hasła, niechętnie zrywał z przywilejami szlachty. Wszystko to prawda; nie można jednak zapominać o tym, że wprowadził u nas obowiązkowe dostarczanie rekruta z dóbr szlacheckich oraz stworzył nowo­żytną armię polską, która wcale nienajgorzej sprostała swemu zadaniu w roku 1792. Działal­ność wojskowa, insurekcji roku 1794 nie może podlegać żadnej krytyce: armii naszej nie zby­wało wtedy na materiale ludzkim, gubił ja tylko brak odpowiednio przygotowanych oficerów i li­czniejszych kadr wyćwiczonego żołnierza.

Jednym słowem z szablonowymi zarzutami przeciw Rzpltej dwóch ostatnich rozbiorów można sobie poradzić bardzo łatwo; zbyt zacięta walka z nimi przypominałaby nawet bój wiatrakowy ry­cerza z La Manszy. Zrodziła je nie nauka, ale po­lityka i to polityka chwili, gdyż w innych normach, w których państwom rozbiorowym chodziło o pozyskanie Polaków, odzywały się stamtąd głosy zupełnie innego rodzaju. „Naród polski — mówił w roku 1807 minister pruski Stein, nie należący wcale do naszych przyjaciół — poczynił (w cza­sie rozbiorów) postępy w sztuce rządzenia; przez konstytucję 3-go maja zniósł on ostatecznie „liberum veto”, umocnił władzę króla i zaprowadził tron dziedziczny. Podział Polski przedstawia smutny obraz narodu, pokonanego przez gwałt ze­wnętrzny, wstrzymanego przezeń w toku samodzielnego rozwoju swej indywidualności.” „Jestem Rosjaninem” — pisał do cesarza Mikołaja I w dniu 11 kwietnia 1827 r. w. książę Konstanty — „ale nie jednym z tych, którzy sądzą, że Rosjanom wszystko wolno, a innym nic… Jedyna ścisła nau­ka, matematyka wykazuje, że gdy założenie jest błędne, wywody są również biedne. Otóż wszyscy w Polsce wiedzą, że kraj ich został złupiony w czasie pokoju, nie zawojowany, złupiony przy pomocy środków, przed użyciem których wzdrygnąłby się każdy człowiek uczciwy… Kara za zbrodnię prędzej czy później spadnie na gło­wę złoczyńcy. Rozbiory Polski były naruszeniem zasad prawa międzynarodowego, jakobinizmem”. „Bądźmy otwarci” — mówił w roku 1848 do delegacji galicyjskiej arcyksiążę Jan — „Moja babka i król Fryderyk, dzieląc Polskę, ciężki grzech popełnili. Podział ten jest największym nieszczęściem Europy. Od tej chwili spokój i rzetelność w świecie politycznym ustały. Nieszczęście to trwać będzie, póki Polska bytu swego nie odzyska”…

Historia musi twierdzić, że od czasu pierwsze­go rozbioru w kraju naszym dokonał się proces poważnego przyrostu sił narodowych. Wystarczy tu porównać ciszę grobową pierwszego rozbioru, gdy to żaden objaw oporu nie zakłócił czynno­ści podziałowych, gdy małe oddziałki wojsk obcych zajmowały całe powiały, a urzędnicy obcy traktowali zajęte ziemie jak jakiś obszar pier­wotny, kolonizacyjny, na którym można sobie by­ło pozwolić na wszelkie eksperymenty admini­stracyjne, z tym, co miało miejsce później. Za sejmu czteroletniego Rzplta wchodzi jako czyn­nik samodzielny w alians z Prusami, o czym by dawniej nikt nie pomyślał; jej ruch odrodzenia ogarnia oderwaną poprzednio Galicję, jej wojna przeciw Rosji w roku 1792 jest czymś odmiennym od dawnych wysiłków Barszczyzny, tak szeroko rozpostartej, a tak łatwo pokonywanej wszędzie, bez względu na korzystny moment wojny ture­ckiej, na pośrednią pomoc Francji i Austrii, a więc okazje, których zabraknie insurekcji ko­ściuszkowskiej. Rok 1794 jest dowodem, że naród nasz w najgorszych nawet warunkach umiał zdo­bywać się na wysiłki bardzo duże. Powstanie ogarnęło wówczas Wielkopolskę, Litwę, Kurlandię, a żywym echem odbiło się nawet w Gdańsku i Galicji; stworzyło ono cały szereg ośrodków walki narodowej, tak żywotnych nie­raz, tak trudnych do pokonania. Kampania prze­ciwko temu powstaniu była dla Prus ciężkim kryzysem, przedsmakiem Jeny, jak mówi pruski minister wojny, generał Boyen. Ich liczna armia do końca prawie stała kordonem na linii Bzury i Narwi, nie mogąc się ruszyć naprzód, zapobiec wyprawom pod Toruń, do Prus wschodnich. Armia rosyjska długo nie mogła sobie dać rady z  Litwą, była bezsilna w Koronie. Kto wie, jaki przebieg miałyby wypadki, gdyby nie to, że usta­nie groźby wojny tureckiej pozwoliło Rosji rzu­cić na nas nową armię i najświetniejszego wodza. Repnin i Igelströr, pamiętający Polskę z lat sześćdziesiątych, nie mogli jej poznać w roku 1794; napawała ich ona przerażeniem, skłaniała do wysyłania raportów do Petersburga z błaga­niem o to, aby tam raz przecie zerwano z dawnymi wyobrażeniami o siłach Polski i wysłano, odpowiednią ilość wojska. Insurekcja Kościu­szki — powiedzmy wprost — tworzyła ten ka­pitał moralny narodowy, z którego nabywaliśmy kolejno: zmianę postępowania państw rozbioro­wych w terytoriach zagarniętych przez trzeci rozbiór, legiony, politykę polską Aleksandra i Napoleona.

 Rzplta — po okresie przejściowej stagnacji, okresie, jakich pełno w historii innych państw i narodów — weszła w okres odradzania się, w którym zaskoczyły ją rozbiory. Miała ona też do czynienia z szeregiem trudności i załamań, nieod­łącznych od takich procesów; najważniejszym z tych załamań była konfederacja targowicka. Nie zmienia to wcale naszego sądu o ciągłości procesu odrodzenia; Targowica w najlepszym ra­zie nie była niczym innym, jak analogią emigracji francuskiej; z jej postępowania, jej pomysłów, tak samo nie wolno oceniać Rzpltej, jak nie wol­no sądzić Francji rewolucyjnej na podstawie działalności i programów jej emigracji. A niczym innym, powtarzamy, jak małą emigracyjką Tar­gowica nie była nigdy. Wystarczy na to stwier­dzić wyjątkową słabość jej początków w czasie kampanii 1792, gdy to nawet przeciwnicy konstytucji 3 maja nie poparli polityki Szczęsnego Potockiego, jej natychmiastowy upadek po utracie pomocy Rosji. Korespondencja Katarzyny wy­kazuje aż nadto dowodnie, że w Petersburgu zda­wano sobie wybornie sprawę z braku wszelkiej podstawy wewnętrznej konfederacji, że w okresie sejmu grodzieńskiego, gdy Rosja zamierzyła usta­lić trochę stosunki w Rzpltej, pierwszym jej kro­kiem było odsunięcie się od przywódców i ludzi Targowicy. Następnie — prądy i partie z czasów Stanisława Augusta odgrywały pewną rolę w ży­ciu naszym i w początkach XIX wieku; otóż z lupą historyczną w ręku można doszukać się wtedy jakichś odgłosów Targowicy: jej pro­gram zniknął raz na zawsze z życia narodu, działacze jej znaleźli się poza wszelkim związkiem ze społeczeństwem własnym.

Cóż wiec ostatecznie zadecydowało o upadku Rzpltej? Odpowiedź nasza na to pytanie wypaść musi krótko; rozstrzygnęły o tym nie żadne wy­jątkowe rzeczy, nie jakieś specjalne braki naszego ustroju politycznego lub socjalnego, czy też nasze jakieś zaniedbania kulturalne, ale przyczyny zna­cznie prostsze, a które w dodatku powinny być dla nas obecnie więcej zrozumiałe.

Położenie Rzpltej po pierwszym rozbiorze było niezawodnie bardzo ciężkie. W Europie ustaliło się przekonanie, że rozbiory Polski są najłatwiejszym, najprostszym wyjściem z każdej komplikacji międzynarodowej. Panowało ono nie­podzielnie prawie w Petersburgu, gdzie rząd, na­wiązując chwilami do polityki utrzymania pod swą kuratelą większej części Polski, ostatecznie godził się zawsze bardzo chętnie na rozbiory. Wychodzono tu wtedy z tego założenia, że lepiej zabrać to, co od razu zabrać można, a troskę strzeżenia bezpośrednich granic austriackich i pruskich przekazać następnym pokoleniom, niż narażać się na ciągły konflikt z Prusami i Austrią, na ciągle powstania w Polsce, trzymając się złudnej nadziei zachowania w swym ręku całej Rzpltej. Wysuwały projekty rozbiorów Polski Prusy, mając więcej do zyskania, a mniej do stracenia, widząc w nich poza tym jedyny sposób zabezpieczenia się przeciw przewadze Rosji; przyjmowała je, wysuwała nawet, czasem skwapliwie, czasem trochę niechętnie, Austria, pragnąc utrzymać się na tym samym poziomie siły międzynarodowej. O rozbiorach Polski mó­wiła nawet Turcja, przyjmowała je bez specjalnej niechęci Francja i Szwecja; w tych pań­stwach walk naszych nie uważano prawie nigdy za okazję, którą by wyzyskać należało, która może wpłynąć na własne decyzje. O tym, jak nisko szacowano siły Rzpltej, mieli się przekonać nasi emigranci w roku 1792, nawiązując stosunki z Francją rewolucyjną.

Następnie ratunek Rzpltej wymagał zupełnie innych wysiłków, jak np. utrzymanie pod kura­telą Austrii narodowości Węgier, tak skądinąd podobnych do nas. Decydowała o tym tradycja Rzpltej, tradycja wielkiego i udzielnego państwa, odgrywającego poważną rolę w układzie sił Europy. Polska ówczesna była — bez względu na całe swe poniżenie — czymś za wielkim i za żywotnym, aby mogła ratować się — dajmy na to — przez ja­kiś stały związek prawnopaństwowy z Rosją, Tego nie dopuściłaby ani Europa, ani też ambicja na­rodu naszego; te kombinacje staną się możliwe dopiero w XIX wieku, dopiero po upadku Rzpltej.

Mimo to ocalenie Rzpltej było całkowicie mo­żliwe, gdyby u jej steru stanęli ludzie odpowiedniej miary, gdyby w naród rzucono hasło proste a stanowcze. Naród nasz, mimo wszystko, wzmógł się moralnie, okrzepł od czasu pierwszego rozbioru; nauczył on się też wielu rzeczy. Był to — następnie — naród już zbliżony do tego, jaki znamy z czasów Księstwa warszawskiego, z roku 1831, z powstania roku 1863: a więc — poczuwający się do swej roli dziejowej, posiada­jący dużo ambicji, dający się tak łatwo porwać i pokierować, o ile znajdzie się ktoś, kto chce i umie nim rządzić, kto wskaże mu myśl pro­stą i jasną, równocześnie jednak tak łatwo ule­gający demoralizacji i zwątpieniu, gdy go kie­rownictwo zawiedzie. Pogotowie wojenne Polski w roku 1792, powstanie Kościuszki, są już w XVIII wieku tymi samymi objawami żywotno­ści duszy Polski, co i wybuch Wielkopolski przy zjawieniu się wojsk francuskich w r. 1806, Galicji przy wkroczeniu wojsk Księstwa warszaw­skiego w roku 1809.

Przy tym stanie wewnętrznym narodu — sytuacja międzynarodowa musiała nam dać okazję ratunku. Okazje takie były istotnie i polityce międzynarodowej nie można żadną miarą przypi­sać wyłącznej winy upadku Rzpltej. Niestety, tyl­ko dzięki naszym winom nie zdołaliśmy wyzyskać tych okazji

Sejm czteroletni rozpoczął swa działalność w chwili poważnego zaostrzenia się stosunków między państwami rozbiorowymi. Po jednej stro­nie stanęły wówczas Rosja i Austria, prowadząc wspólnie wojnę z Turcją, po drugiej — Prusy, związane z Anglią i Holandią. Rzplta nic mogła zostać bierna w tym konflikcie, gdyż pacyfikacja wyprowadziłaby znowu na porządek dzienny sprawę jej rozbioru. Odczuto to powszechnie i sejm zawarł przymierze z Prusami. W swej pię­knej pracy prof. Askenazy wykazał, że przymie­rze to nie było a priori żadną pułapką, zastawioną na Polaków, ale decyzją polityczną, poza którą stało w Prusach jedno ze stronnictw dworskich, która miała rozwinąć się tak lub inaczej w za­leżności od przebiegu wypadków politycznych, od stanowiska samej Rzpltej. Badania Askenazego należy uzupełnić jednym, ale za to poważnym do­datkiem: dzieje misji generała Kalckreutha do Polski wykazują, że była chwila, w której Prusy chciały naprawdę uderzyć na Rosję, a cofnęła się przed tym Rzplta.

Ten fakt zadecydował o rozkładzie przymierza i przygotował drugi rozbiór. Decyzję sejmu spo­wodowało to, że jego przywódcy nie chcieli zer­wać tak bezwzględnie z Rosją i uzależnić się od Prus, że pragnęli oni utrzymać Rzpltę na linii pewnej neutralności, sądząc, że Rosja — w imię swego interesu — zapomni o zerwaniu z nią i uzna — z pewnymi zmianami może — dokonane przez sejm czteroletni dzieło reformy. Złudzenie to, w którym do czasu podtrzymywała nas celo­wo i sama Rosja, było tak trwałe, że w roku 1792 nikt prawie nie przewidywał wojny z Ro­sją, że zaskoczyła nas ona jak zupełna niespo­dzianka.

Drugą tragedią schyłku Rzpltej jest ten fakt, że w lipcu 1792 roku złożyliśmy w przeszło 60 tysięcy ludzi broń przed Rosjanami i Targowicą, a w marcu 1794 r. Kościuszko zaczynał po­wstanie z 5 tysiącami ludzi. Tego faktu nie można darować ludziom sejmu czteroletniego, gdyż przez to zadecydowali oni o upadku Rzpltej i zdemora­lizowali do głębi naród. A mówimy wyraźnie „ludziom sejmu czteroletniego”, nie zaś „Stanisławowi Augustowi”, gdyż stan badań dzisiej­szych nie pozostawia nam żadnych wątpliwości co do tego, że to oni, a nie król tylko, poj­mowali wojnę roku 1792 jako demonstrację, po której szybko nastąpić miały rokowania z Rosją, że oni wydali tę broszurę pt. „Raczej piórem, niż orężem” i odrzucili w końcu myśl generalicji polskiej prowadzenia wojny do ostatka. Sta­nisław August był tylko firmą, wysuniętą przez nich do kierowania tą nieprzyjemną sprawą, fir­mą, nadającą się zresztą do tego wybornie. W li­pcu 1792 nasze położenie wojskowe było poważne, ale nie przesądzone wcale: armia polska skoncentrowała się, nabrała do siebie zaufania, pra­gnęła bić się dalej; Rosjanie dużą część swych sił rozrzucili na etapach i liniach komunikacyjnych, utracili więc swą bezwzględną przewagę liczebną; można było z powodzeniem bronić linii Wisły.

W naszym ręku był dalej zarząd centralny kra­ju, który później miał przeciwko sobie Kościuszko, rozpoczynając powstanie. Walka zbliżała się na­stępnie do tych prowincji Rzpltej, które najgo­ręcej przywiązane były do konstytucji 3-go maja, a teraz naprawdę zbroiły się energicznie i orga­nizowały, insurekcja Kościuszki pokazała prze­cież, ile to sił można było w nich z tego narodu wydobyć, a w 1792 r. nie były one tak wynisz­czone gospodarczo, jak w 1794 r. Ze strony Austrii nie tylko nie groziło nam nic, ale można było stamtąd spodziewać się życzliwej neutralno­ści, pewnego poparcia nawet; Prusy zerwały już z nami, ale pozostanie dużym pytaniem, czy już wtedy wysłałyby one wojska przeciw niedawnemu sprzymierzeńcowi. Mimo to wszystko broń złożo­no, po to, aby porwać za nią raz jeszcze, w nie­skończenie gorszych warunkach.

Kościuszce i jego otoczeniu nie można już ro­bić zarzutów tego rodzaju; w samym powstaniu 1794 r. ich postępowanie było zdecydowane i sta­nowcze. Można tylko zauważyć, że i na tym po­wstaniu zemścił się w pewnej mierze brak rezolucji politycznej, nie dający się zresztą porównać z tym, co zrobił poprzednio sejm czteroletni. Ko­ściuszko odrzucił mianowicie myśl rozpoczęcia powstania w 1793 r., propagowaną przez spisko­wych warszawskich i niektóre koła wojskowe, żądając systematycznego, na dłuższą metę przy­gotowania powstania. Tymczasem dziś, rozważa­jąc te rzeczy, dochodzi się do wniosku, że bodaj w tej okazji spiskowcy, a nie on, mieli słuszność. Wojska koronne stały wówczas w województwach krakowskim i sandomierskim, można je było skoncentrować z łatwością, nie dotknęła ich jesz­cze wcale redukcja, a w wojsku zagarniętym przez Rosję panował ferment; Prusy były silniej zwią­zane wojną z Francją i miały mało wojska do dyspozycji w Polsce, armia rosyjska Kachowskiego odpłynęła w dużej części do nowego zabo­ru polskiego; wreszcie stosunki nasze z Austrią, z Francją przede wszystkim, były znacznie lep­sze, jak później w 1794 r. Tych wszystkich wa­runków nie miano już, rozpoczynając powstanie pod przymusem redukcji, na skutek wystąpienia Madalińskiego, gdy to wojska rosyjskie i pruskie były już w marszu w celu stłumienia ruchu, za którym na razie stanęło tylko 5 tysięcy regular­nego wojska. Pytanie wreszcie, czy powstanie zy­skało na systematyczności swych przygotowań.

Błędy naszych przywódców politycznych u schyłku istnienia Rzpltej wypływały z jednego źródła: nie wierzyli oni w siły moralne narodu i zamiast go podnosić do poziomu własnego — woleli zniżać swą politykę do domniemanego je­go poziomu energii. Za Stanisława Augusta popu­larne było hasło, które można by ująć krótko w słowach: „Czekać i reformować!” Za tym hasłem stał nie tylko król i jego otoczenie; coś z niego tkwiło i w duszach I. Potockich, St. Machałowskich i Kapostasów. Był to program nie do urzeczywistnienia, gdyż wymagał on ni mniej, ni więcej, tylko wstrzymania tętna życia polity­cznego całej Europy, a tętno to było, jak dobrze wiemy, porządnie gorączkowe; następnie nawet „czekać” nie można wtedy było o własnych si­łach i trzeba się było oprzeć o Rosję, która znowu „reformować” nie pozwalała, której rzą­dów w dodatku naród od czasu swego okrzepnię­cia nie był w stanie znosić. Stanisław August i jego zwolennicy trzymali się przynajmniej tej li­nii politycznej z pewną konsekwencją, bo z wy­raźną myślą ukrytą: godzili się oni mianowicie po prostu na hołdownicze, prawne związanie Pol­ski z Rosją. Działacze sejmu czteroletniego wy­rośli na polityce odmiennej, na odwołaniu się do tradycji udzielności i wielkości Polski; dlatego też im wolno było odwoływać się do związku z Rosją jedynie jako do kapitulacji, jedynie po wy­czerpaniu wszystkich środków walki, a nigdy ja­ko do kompromisu. Rozumiemy Ignacego Poto­ckiego w tej chwili, gdy z rozpacznym bólem w sercu szedł na zgliszcza Pragi, aby zanieść kapitulację Warszawy powstańczej Suworowowi, i wspomnienie tego bólu nie upokarza nas wcale; nie pojmujemy natomiast jego i jego towarzyszy, gdy w roku 1792 składali władzę w ręce Stani­sława Augusta, gdy zatrzymali w Warszawie, w czasie wojny z Rosją, jej rezydenta Bułhakowa, gdy występowali z projektem utrzymania konstytucji 3 maja z w. ks. Konstantym na tronie.

Tym winom swoich polityków, ich niemocy zdobycia się na postanowienia większej miary, na wzięcie na siebie większej odpowiedzialności, ich wierze w to, że nie trzeba dowodów siły, nie trzeba ognia walki, gdyż z każdego położe­nia wychodzi się przez kompromis, że każdy od­wrót ku Rosji spotka się tam z przyjęciem bi­blijnego syna marnotrawnego, zawdzięcza Polska wyłącznie i jedynie zmarnowanie okazji sejmu czteroletniego, a przez to swój drugi i trzeci rozbiór.

Najnowsze artykuły