Artykuł
Wobec zbliżających się wyborów w Galicji

 

Pomimo zniesienia różnicy klas i warstw w uprawnieniu do głosowania pozostanie rozum zawsze tą sprężyną, która pod jednym hasłem skupia tysiące i jakby wyrównywa swym arysto­kratycznym pierwiastkiem te szczerby, jakie przez zniwelowanie różnic ustroju społecznego zostały poczynione.

Główną tedy pracą socjalną jest i będzie oświecenie mas i rozumne, świadome celu, kierownictwo.

Akt wyboru sam przez się jest bardzo pojedynczą czynnością; zanosi się na miejsce wskazane kartkę, wrzuca się do urny i tyle, ale każdy wie, jak jednak na dobre spełnienie tego aktu wiele się składa, jak sięga on głęboko i wrzyna się w najwyższe interesy duszy, rodziny i państwa.

Do tego prostego i tak powszedniego, nieraz niezachęcającego aktu fizycznego potrzeba jednak wyborcy operować całym szeregiem pojęć i idei, które są wypadkową ideałów religijnych i obywatelskich.

Aby się o tym przekonać dosyć jest wstawić się w położenie wybierającego. Oto ile to rzeczy musi on dobrze wiedzieć, które po­zornie z najbliższym aktem wyborczym nie mają nic wspólnego.

Przede wszystkim musi wyborca wiedzieć dobrze o tym, że każdy poseł ma wpływ bezpośredni na prawodawstwo i że jest przypuszczony do współudziału w rządzie, że prawa sprawiedliwe są gwarancją szczęścia i rozwoju społeczeństwa — na odwrót nie­sprawiedliwe zagrażają jego najdroższym ideałom.

Z tego zasadniczego pojęcia wyłaniają się zaraz inne: Wy­borca musi i to dobrze wiedzieć, że prawo w państwie, o ile to tyczy czy rodziny czy szkoły, raz uchwalone oddziaływa i na najbardziej oddalony i zapadły kąt i dotyka każdego obywatela. Jak prawo podatku dosięga każdej kieszeni, tak prawo idące w sfery duchowych podstawowych ideałów dosięga wolności sumienia i re­ligijnego przekonania nieomal każdego, i skutki praw nie odbiją się na cudzej skórze, ale wprost na tym samym, który głosuje. Wyborca musi mieć dalej jasne pojęcie o bezpośrednim związku między aktem wyborczym a kwestiami religii i sumienia, musi jednym słowem, zrozumieć, że akt wyborczy jest nie tylko jego aktem obywatelskim, ale wprost aktem religijnym i etycznym.

Musi wreszcie umieć się dobrze rozeznać w partiach w kraju, ich tendencjach i prądach, w kandydatach, ażeby umiał sobie zdać z tego sprawę, jak i o ile ogólne idee dadzą się i mają się przy­stosować w praktyce, i jak mają się odzwierciedlić na samym te­renie operacyjnym.

Otóż z tego wynika jasno, że pojęcia zasadnicze będące ko­rzeniem idei potrzebnych do samego aktu muszą być dobrze znane, więcej należy powiedzieć: dobrze przyswojone każdemu, który idzie do urny wyborczej.

Na ogół więc jest niezbędną systematyczna praca uświada­miania.

Podług tego bowiem za co uważam akt wyborczy w teorii, będę też zachowywał się wobec niego w praktyce:

Od tego bowiem pojęcia zależy czy go zaniecham dla złej pogody albo złego humoru, czy choćby pomimo choroby udam się raczej do sali wyborczej, aniżeli miałbym od głosowania się wstrzymać.

Czy mnie zmożą nerwy estetyczne, nie lubiące jak Zagłoba tłoku, czy też narażę się raczej na wszystko.

Od tego zależy, czy będę głosował w myśl pierwszego le­pszego artykułu dziennikarskiego, albo jakiegoś widzimisię albo jakiejś korzyści osobistej, czy też w imię niezłomnej zasady.

Iluż to katolików głosuje na kandydatów wrogich tylko dla­tego, że nie zdają sobie sprawy z doniosłości aktu, wprost nie znają konsekwencji a już najmniej łączności i związku między aktem wyborczym a obowiązkiem sumienia! nie zdają sobie zaś dlatego, że nie zostały im te rzeczy wyświetlone. A jeśli elemen­tarnego oświecenia potrzebują tu wykształceni, to cóż dopiero ci, którzy skazani są na to, by swe wykształcenie polityczne pobie­rać z broszur i występów wrogich religii agitatorów.

Pośród różnych kwestii, które uświadomienia potrzebują, na czoło wysuwam jasne przedstawienie łączności religii i polityki.

Potrzeba ugruntowanych pojęć jest o tyle bardziej dziś pie­kącą, o ile przyszły parlament wejdzie w nawał przygotowanych postulatów religijnych, i o ile w szczególności będzie się zajmo­wał kwestiami małżeństwa i szkoły i to z tej strony, z której kwestie te najściślej się łączą z religią i Kościołem.

Tej najoczywistszej prawdy wprost nie rozumie wielu ka­tolików skądinąd oświeconych i inteligentnych; dla nich polityka jest zupełnie oderwaną od religii, dla nich mieszanie polityki do religii jest nadużyciem religii. Tymczasem przeoczają to, co im dziś codziennie fakty dziejowe przed oczy stawiają, i dzięki swemu krótkowidztwu idą w tej wierze pod jednym sztandarem z wro­gami Kościoła i wiary.

Zapewne religia nie stoi w związku z pewnymi postulatami politycznymi, które z kwestią religijną się nie schodzą. Pod tym też względem Kościół pozostawia najzupełniejszą wolność działa­nia i nie miesza się w te kwestie. To też w takich razach gdzie np. chodzi o ten czy o ów system reformy wyborczej, czy też o ten czy o ów postulat ekonomiczny i tym podobne wolno każ­demu działać jak chce. W tych sprawach katolickie partie polityczne nie mają monopolu na reprezentowanie myśli katolickiej i jakkolwiek mogą ze swego punktu patrzenia taki czy inny ogłaszać pro­gram, nie mogą tego czynić w imieniu Kościoła, i nie mogą mó­wić, iż kto inaczej sądzi, ten nie sądzi podług Kościoła. Ale z drugiej strony są postulaty w polityce, które ściśle wiążą się z Kościołem. A w takich razach pomiędzy wiarą a polityką naj­ściślejszy zachodzi związek. I dziś polityka na szerokim świecie stała się strategicznym polem, na którym stacza się walka prowadzona przeciw Kościo­łowi o najdroższe ideały: wiarę, rodzinę, szkołę.

Jakżeż więc można mówić o tym, że niema związku między polityką a wiarą! Czyż prawa ukute w Berlinie na polskie dzieci, czy prawa ukute we Francji, wywłaszczające wprost Kościół, je­szcze za słabym są dowodem dla tych krótkowidzących, iż nie tylko jest związek, ale istnieje najściślejszy i najbezpośredniejszy między religią a polityką, a więc między religią a aktem wybor­czym, który jest aktem wytwórczym ludzi, mających wpływ bez­pośredni na życie polityczne.

Zwłaszcza dziś jest to uwzględnienie tego związku olbrzy­miej doniosłości, gdzie państwa wyrzuciły ze swoich sumień prawo natury, gdzie każdoczesna większość parlamentarna może uchwalać, tak jak dziś we Francji uchwala, prawa urągające najprostszym postulatom prawa natury, gdzie to, co się przed chwilą nazywało prostą kradzieżą i rabunkiem, teraz pokryte epi­tetem prawnym, staje się wedle dzisiejszych pojęć obowiązującym i świętem.

Jakżeż by więc mogli nie zrozumieć tego ludzie wierzący iż twierdzenie o nieistnieniu łączności między religią a polityką równa się twierdzeniu, iż wolno Kościół i religię za pomocą po­lityki gnębić, uciskać, prześladować, konfiskować dobra, rugować z posad, tylko nie wolno Kościołowi tą samą bronią się posłużyć dla swojej ochrony i dla odparcia ataków, nie wolno nawet Ko­ściołowi być obecnym na polu walki; jedno tylko wolno, w imię wyższości ponad polityką, dać się zaocznie skazać.

Jakżeż więc potrzebne jest i niezbędne uświadamianie ludu o łączności bezpośredniej aktu wyborczego z aktem religijnym.

Jak doniosłej jest wagi uświadomienie praktyczne ludu, przytoczę tu dwa prawie równoczesne przykłady, ostatnie wybory we Francji i ostatnie wybory w Niemczech.

Nie należy wcale myśleć, że lud francuski był za dzisiejszą polityką antykościelną rządu francuskiego, nie, on jej nie chciał i sobie nie życzył, ale rząd przybrał w czasie wyborów poko­jowe pozory, zręcznie deklarował o swej szerokiej tolerancji religijnej, łudził obietnicami i zwyciężył. Zwyciężył jednak dzięki temu, że kler nie posiadając wpływu u ludu, przyzwyczajony do oddzielania religii od polityki, nie mógł i nie umiał sumień ludu uświadomić i ułatwić mu wyprowadzenia konsekwencji między principiami chrześcijańskimi a głosowaniem na kandydata tegoż bloku, tak Kościołowi nieprzyjaznego.

W Niemczech tymczasem, gdzie rząd stara się zohydzić cen­trum, napiętnować jego dążności państwowe, lud oddaje swe głosy' stronnictwu temu jeszcze liczniej, niż przedtem.

Tu i tam interesy ludu były w sprzeczności z prowadzoną agitacją wyborczą rządu, tylko we Francy! brakło uświadomie­nia a w Niemczech ono było.

W ogóle to sobie uprzytomnić należy, że ostateczną ostoją nowej ustawy wyborczej jest sumienie ludu, więc od uświado­mienia sumienia wszystko zależy.

Przy tajnym sposobie wybierania, jest bowiem akt wyboru uniezależniony od wpływów zewnętrznych opinii i terroru i jest postawiony li tylko na gruncie sumienia.

A trzeba sobie to powiedzieć, że sumieniem naszego spo­łeczeństwa, w szczególności sumieniem naszego ludu, rządzi Bóg. To też ci, którzy próbują wedrzeć się do wnętrzna duszy ludu naszego, by jej nadużyć do złożenia głosu w urnę, wbrew intere­som religii i Kościoła, ci muszą dopiero sztuką to czynić; raz ukrywają zręcznie swe właściwe plany, już to przedzierzgają się w aniołów światłości, zawsze zaś korzystają z tego, że sumienie ludu nie jest należycie uświadomione i rozgarnione przez tych, którzy są do tego powołani.

I jakież pole obfite do przeprowadzenia rachunku su­mienia społecznego bo pomyśleć tu sobie jakie są nieraz nieró­wne szanse nasze, a wrogów wiary. Myśmy na naszym terenie, sumienia nam oddane, jako przewodnikom, te same zasady wy­znają co i my. Tamci przeciwnie: chcąc sumieniem ludu kierować wprzód muszą je albo popsuć albo obałamucić. Myśmy w posia­daniu: oni muszą zdobywać, myśmy u siebie, oni jak złodziej skradać się muszą. Lud nasz ma tak licznych przewodników w ka­płanach, że codziennie każdy z nich nieomal z musu dosięga każdego sumienia z osobna — przeciwnie agitator musi jechać ze wsi do wsi, znosić niewygody podróży, i w końcu po odjeździe zostawia najczęściej placówkę wolną i nieobsadzoną. Prawda, ma on to przed nami, że nie szczędzi obietnic i jadu żółci obficie rozlewanej. Jakżeby jednak łatwo te zakusy odpadły i odbiły się od zdrowej duszy ludu, gdyby ta była poprzód otrzymała uświado­mienie polityczne!

Tu zarazem mają odprawę ci, którzy bezmyślnie za pressami i blatami wiedeńskimi powtarzają frazes o widmie niebezpieczeń­stwa klerykalnego.

Po odprawę dla samego pojęcia klerykalizmu odsyłam tych panów do znakomitych wywodów profesora Czerkawskiego, po­mieszczonych w jednym z ostatnich numerów Przeglądu, gdzie to autor wykazał, że kapłan w życiu politycznym i programach politycznych katolickich nie ma zupełnie wyjątkowego miejsca sobie zapewnionego, ale ma je równorzędne ze świeckimi; więc nawet na wypadek wyboru do parlamentu kapłan jest tylko równouprawniony. Korzystanie zaś z równych praw obywatelskich nie może być nazwane prewalencją kleru nad świeckim elemen­tem, na co by wskazywał frazes o widmie klerykalnym.

Chcę tu jednak coś innego jeszcze podnieść. Oto każdy kto tylko zdrowo patrzy, bez względu na to, czy po katolicku myśli czy też nie, musi widzieć, że dziś osią dla wszystkich akcji i programów politycznych i całej konstelacji przyszłości jest chrześcijańskie sumienie ludu i jego wierzenia: i albo to sumienie zostanie obałamucone, a wtedy mamy panowanie radykalizmu burzącego wszelkie podstawy ustroju społecznego, albo pozostanie niezachwianym i czystym, w co wierzę jedynie, a wonczas każdy program polityczny, który z myślą i zasadą katolicką się rozcho­dzi, jest skazany na śmierć samobójczą.

*

Omawiałem dotąd potrzebę informacji zasadniczej, która nie odnosi się do osoby tego czy owego kandydata, która też nie odbywa się dopiero w dniu wyborów. Uświadomienie o ważności, doniosłości moralnej, odpowiedzialności za prawo wyborcze w tych ogólnych zasadach jest częścią integralną doktryny chrześcijań­skiej. Jak to we Francji poczęto czynić — niestety za późno — już w katechizmach winno się znaleźć miejsce na te objaśnienia, a potem w nauce chrześcijańskiej raz po raz potrzeba nacisk kłaść na ten obowiązek wobec Kościoła i sumienia, tak, by te po­jęcia zasadnicze weszły do głębi sumienia. — Mówiąc o zasadni­czej informacji nie myślę wcale niedoceniać uświadamiania już bezpośredniego zwróconego do osoby tego czy tamtego kandy­data. Nie mówię o tym osobno, bo to już samo przez się rozumie.

Natomiast mówiąc o wdrożeniu ogólniejszym programu ideo­wego, nie podobna przypomnieć potrzeby stałej organizacji, opar­tej o programy czy to natury ekonomicznej, czy też wchodzące w zakres innych praw czy potrzeb ludu.

Jak program ideowy, jakkolwiek jest dalszy, wchodzi w bez­pośredni związek z samym aktem wyborczym pod względem in­telektualnym, bo uzdalnia do zorientowania się wyborcy w kazuistyce wyborczej , podobnie i program realny, jakkolwiek jest odleglejszy, to jednak wpływa na serce i wolę wybierającego już w chwili samej jego rozstrzygającej decyzji.

Obietnice, nic niekosztujące i dlatego tak hojnie sypane z pewnych kół, dadzą się tylko przelicytować realną pracą, dla której dzień wyboru nie jest dopiero inauguracją, ale epilogiem i koroną.

Programy realne są jednak konieczne i z innego względu.

Oto niech lud nie potrzebuje być stawianym w konieczność przymusową: albo wybierać katolika i zrzec się aspiracji w kie­runku polepszenia swego bytu i praw ten byt mu ulepszających — albo też wybrać człowieka wrogiego Kościołowi, i mieć zape­wnienie, że materialna strona będzie uwzględniona.

Jedną z przyczyn katastrof dzisiejszych we Francji była właśnie niezgoda i nie zorientowanie się stronnictw zachowa­wczych.

Wprawdzie nie o ekonomiczne chodziło tam sprawy, ale w ka­żdym razie wyborca francuski był postawiony w pozornej konie­czności wyboru pomiędzy ideałem, który kochał, republikańskim a między rojalizmem, którego nie chciał, a który był mu naj­częściej reprezentowany przez żywioły zachowawcze.

U nas dzięki Bogu takie kwestie w grę nie wchodzą. W za­mian za to w kraju rolniczym jak nasz, wysuwa się na czoło kwestia i polityki agrarnej i praw polepszenia bytu ludu.

Trzeba oddać zupełną sprawiedliwość katolickiemu centrum, że się w sytuacji wybornie zorientowało i opatrzyło się w pro­gram, który pod względem podłoża realnego nie potrzebuje się obawiać podejścia wywrotowych żywiołów.

Inne zaś stronnictwa zachowawcze, które tyle przedstawiają kapitału moralnego i intelektualnego i religijnego, w interesie ogólnym powinny by również na tę stronę pozytywnych progra­mów i pozytywnej pracy zwrócić szczególniejszą uwagę a to tym bardziej, o ile w nowej organizacji wyborczej polityka socjalna wysuwać się będzie coraz więcej na czoło.

*

Dotknę tu jeszcze parę kwestii praktycznych: przede wszystkim potrzeby organizacji dla samego głosowania, a następnie taktyki organizacyjnej, a w szczególności wieców.

Akt głosowania nakłada ofiarę na tego, który głosuje, ofiarę na pozór drobną a jednak tak często lekceważoną i zaniedbywaną, ofiarę trudu i przymuszenia siebie do skorzystania z prawa głosu. Nierozumienie aktu wyborów, wagi i znaczenia moralnego, a nie-pozorność zewnętrznej jego strony' oddziaływa niekorzystnie na akt sam.

Im zaś mniej są ludzie wybierający kulturalni i duchowo rozwinięci, im więcej osądzają wartość aktu każdego podług ze­wnętrznego aparatu i fizycznej jego strony, tym więcej obracają się szanse na niekorzyść duchowej strony wyborów, tym wyborca bardziej bagatelizuje swój obowiązek wyborczy, tym skłonniejszy jest czy to do nie korzystania ze swego prawa, choćby dla naj­drobniejszej przyczyny, czy też do nadużycia go.

Nie potrzeba jednak myśleć, że zależność umysłu od strony zewnętrznej aktu wyborczego spotyka się tylko u nieuświadomio­nych zupełnie mas. Ileż to razy zdarzało się, że w sferach inteligencji dawało się głos komuś, który ot po sąsiedzku o to dla siebie poprosił, odmówiło się go zaś bardziej zasłużonemu, tylko dlatego, że ten za sobą wstawić się nie umiał, czy nie chciał.

A więc im większa zagraża pokusa wyborcy bagatelizowania aktu wyborczego, tym żywiej i silniej należy i potrzeba rozjaśnić mu i uświadomić stronę moralną i duchową aktu.

Dziś przy systemie powszechnego głosowania jest ów akt wyborczy zagrożony jeszcze i z tej strony, że jednostka tak małą przedstawia pozycję pośród tysiąca głosujących, że jest tak skłonną sobie powiedzieć: jeden głos przecież na szali nie zaważy, bez jednego żołnierza i tak wojna będzie.

I z tej przyczyny, poczuciu obowiązku głosowania musi się przyjść z pomocą przez zorganizowanie opinii, przez apel do po­winności.

Prawo, które może być każdej chwili u nas wprowadzone, o przymusie wyborczym, zastępuje tę pracę i z wielkim skutkiem działa np. w Belgii. Ciekawa rzecz, iż w takiej Austrii górnej, gdzie ludzie są znakomicie wyrobieni w taktyce wyborczej, jednak natychmiast uchwałę o przymusie wyborczym powzięto.

Czynniki zachowawcze są zawsze bardziej leniwe i ospałe już dla tego samego, że się zawsze uważają w stanie posiadania; czynniki zaś wywrotowe muszą dopiero posterunek zdobywać i dlatego rozwijają daleko większą skrzętność i czynność. „Syno­wie ciemności są rozumniejsi w rodzaju swoim od synów świa­tłości”.

To się sprawdza wszędzie, więc i tutaj.

Partie wywrotowe posiadają już ten przymus wyborczy, który Wykonują przy pomocy terroryzmu partii. Potrzeba wiec zachowawczym żywiołom przyjść z jakąkolwiek pomocą, by za pomocą techniki samej dodać ostrogi moralnemu poczuciu i w ten sposób bierność tkwiącą w dobrych zrównoważyć z przedsiębior­czością złych.

Jeśli więc nie mamy przymusu prawnego, to stwórzmy siłę moralną przy dobrze zorganizowanej technice, w której by się ów potrzebny bodziec mógł odnaleźć.

Co się tyczy wieców, to są one nową formą, wśród której i za pomocą której informowanie polityczne, ba coś więcej, ważna część życia politycznego się odbywa i dokonywa.

Co więcej są one dziś szkołą polityczną publiczną, a nadto przy batalii wyborczej, są one wielką musztrą wstępną, wielkimi manewrami, nieraz już i częścią samej akcji i walki odbytej. Tam bowiem na wiecach omawia się kandydatów, powala się jednych, podnosi innych, tam uderza się na stronnictwa albo je reklamuje, tam zabiegając o sympatie wyborcy, albo podsuwając mu antypatie, nieraz już wprost go się zdobywa, tak, że oddanie później głosu będzie już tylko samą formalnością wobec właściwej pracy tu na wiecu odbytej.

Jeśli się mówi o wiecu u nas, to ma się przede wszystkim na myśli wiec przedwyborczy, jakkolwiek gdzieindziej, gdzie życie polityczne bardziej rozwinięte, wiece należą do tych katedr, gdzie wykłady trwają stale i odbywają się systematycznie przez rok cały.

W każdym razie wiec przedwyborczy powinien wychodzić już z całego ukształcenia politycznego przedtem nabytego, czy w tej czy w innej formie. W przeciwnym razie będzie on naj­częściej bezowocnym, bo sympatie ludu będą już przedtem zdo­byte przez innych, albo też na zbyt nieprzygotowanym gruncie z łatwością każdy niepowołany będzie znaczyć dowolne bruzdy.

Jakkolwiek bądź, wiece są faktem, wobec którego stoimy, i z którym jako z czynnikiem liczyć się musimy.

Nie mam tu już na myśli specjalnie kapłanów, którymi w tej mierze mogą nieraz kierować osobne względy, ale w ogól­ności powiadam, że niestety jest dziś ogromnie wiele winy po stronie katolickiej w absentowaniu się systematycznym na wiecach.

Dotąd to jeszcze poniekąd tym usprawiedliwić usiłowano, że życie polityczne przy starej formie rządzenia bez wieców obejść się mogło. Jakkolwiek kruche są podstawy podobnego twierdze­nia, to jednak pewno, że teraz przy nowej formie wyborczej na­wet pozory takiej argumentacji ostać się nie mogą.

Brak na wiecu czynników powołanych będzie się nieraz równać zaocznemu skazaniu i odbyciu wyroku na nieobecnych.

Wiem, że są takie zgromadzenia, gdzie namiętności tak rozszalały, że na słowo rozsądku już niema miejsca, ale przecie z wyjątków nie można czynić reguły. Lud jak lgnie do druko­wanego pisma, tak lgnie do wiecu. I tak jak książkę bierze do rąk złą czy dobrą, stosownie do tego, kto mu ją w rękę pierw­szy da, podobnie i mowę wiecową. Jeśli mi kto powie, że wiece nie zastąpią pracy uczciwej nad ludem, temu odpowiem — zgoda — ale i na odwrót najlepsza nieraz praca nie zastąpi wieców, bo trzeba się z tym liczyć, że jeśli my ich zwoływać nie będziemy albo jeśli my na nie uczęszczać nie będziemy, to przez to samo nie przestaną one wcale funkcjonować i działać. Niestety działa­nie ich, dzięki naszej nieobecności, będzie dosyć silne, ażeby za­chwiać zaufaniem właśnie w uczciwą, cichą i rzetelną pracę. W takim zaś razie co jedną ręką buduję, to drugą ręką pośrednio przez moją abstynencję niszczę.

Więc przestrzec należy przed tym fałszywym rozumowa­niem, które dyskutuje w teorii o potrzebie wieców a przeoczą w praktyce fakt, że one są i zostaną z nami, ale i bez nas i przeciw nam. Tu nie z tym się liczyć należy, co by mogło być, ale z tym, co już jest. Więc czyż można zasłaniać się wymówką: wiece i organizacja to są rzeczy drobne?

Jeśli jednak tam przeciw tobie mówią a mówią skutecznie, jeśli poddadzą w wątpliwość twoje intencje, przekręcą twoje czyny, jeśli obrzucą kalumnią stan czy klasę, do której należysz, naruszą święte- ci rzeczy religii, i narodu, to daruj, ale ognisko, z którego takie wynijść może spustoszenie, przestaje być rzeczą drobną a staje się wprost straszną. Ty zaś skoro dopełnił wię­kszych rzeczy, a właśnie opuszczasz łatwiejszą, jaką jest np. jawienie się na wiecu i przemówienie tam za słuszną sprawą, właśnie w tym winisz, że łatwiejszej rzeczy nie dopełniłeś: tak jak wini ktoś, kto zbudował pałac duży, ale nie chciał postawić stróża, by pilnował domu i przyszli złodzieje i podpalili i znisz­czyli dom. Tym ci gorzej, że mniejsza rzecz została zbagateli­zowaną.

Wiem, biorę to w rachubę, że nie na każde zbiorowisko podo­bne dziś bezpiecznie można pójść, ale jednak na ile to zebrań nie tylko można, ale i należy wprost pójść a tego się nie czyni, i nie powstrzymuje i nie hamuje tego wylewu kłamstwa, oszczer­stwa i nienawiści. A i tam jeszcze, gdzie samemu nie można pójść, czyż jeszcze nie można wysłać ludzi z techniką wieców oswojo­nych a z psychologią tłumów obeznanych, którzy potrafią dobrą sprawę obronić a przynajmniej wrażenie złej agitacji osłabić.

Jeśli mi kto powie, że temu, kto nie nawykł do tego ro­dzaju środowiska, potrzeba przezwyciężenia siebie, że potrzeba nabycia osobnego rodzaju wiadomości i wprawy — to zgoda na to.

„Sposób, w jaki musi się dziś ubiegać o mandat, mówi nie kto inny jak Nordau, już a priori odstrasza szlachetne natury; nie myślę też, by taki Rousseau, Goethe, Kant, Carlyle zdołali pozyskać mandat o własnych siłach, bez pomocy komitetu wy­borczego, już nie w wiosce jakiejś, ale nawet w jakimś wielkomiastowym okręgu”. Jakkolwiek przesadne są niezawodnie te słowa, na dnie ich jednak jest coś prawdy. Dla natur delikatniejszych, subtelniej szych atmosfera wyborcza z jej walkami partyjnymi i jej mowami grającymi nieraz na strunie namiętności, nie może mile się przedstawiać. Me lubię wyborów — mówił mi niedawno jeden z wybitnych naszych mężów stanu — uciekam też od nich gdzie mogę. Rozumiem dobrze takie powiedzenie, które jeszcze więcej uzasadnienia będzie miało niezawodnie w nowej konstelacji wy­borczej, pod jednym warunkiem wszakże, a to iż konkluzja będzie inna: pod warunkiem, że sobie powiem: nie lubię, ale ze względu na doniosłość tego aktu, na cały przyszły ustrój, jaki za nim przyjdzie dla mej ojczyzny i Kościoła, właśnie pójdę w tę robotę. To zaś, na czym mi zbywa, by się móc dostroić do aparatu pracy, tym usilniej będę się starał nabyć, tym bardziej przezwy­ciężać będę ukryte antypatie, gdy się zasłaniać zechcę raz po raz przed pójściem w wir niemiłej pracy frazesami: to niepo­trzebne, to niemożliwe, tego nie potrafię. A dorobić sobie należy własności choćby drugorzędne, które jednak do pierwszych należą składowych elementów atmosfery wiecowej. Do takich liczę silne nerwy.

Zahartowane być one muszą nie tylko na izbę zadymioną, nieraz ciasną izbę wiecową, ale i, co trudniejsze, na ataki mo­żliwe.

Potrzeba nieraz uzbroić się w spokój i cierpliwość, nieraz narażonym być się musi na zarzuty ze strony tych, którzy nic do stracenia nie mają, których całą pracą i całą też wygraną siać burzę i niezadowolenie, nie dać się zbić z tropu rzucanymi a prze­rywającymi tok myśli zdaniami, nie wyjść z równowagi nawet wówczas, gdy się przekrzyczanym będzie. To wszystko wymaga wiele panowania nad sobą. Ale też takie zajścia są ostatecznością tylko.

Potrzeba też przy tym i zręczności.

Potrzeba bowiem umieć odpowiedzieć na różne nieraz sprzeczne interpelacje, nie zadrasnąwszy nikogo, owszem o ile się da, zadowoliwszy wszystkich, a zawsze bez uszczerbku prawdy i przekonania; umieć obiecać tyle ile można obiecać a nie spra­wić rozczarowania, uderzyć w skłonności zgromadzonych, utrafić w ich uprzedzenia, lecz nie na to by schlebiać, ale ku prawdzie podnieść.

Prócz tego, pracy potrzeba nad przyswojeniem sobie popu­larnej wymowy. Te same myśli można oddać w szacie i stylu trudniejszym, ale i łatwiejszym, dostrojonym ad captum słuchacza.

Nie można się bowiem zgodzić z twierdzeniem powyżej przytoczonego autora, który ze zbytkiem przesady sobie właści­wym twierdzi, że tylko ten zdobywa obecnie audytorium wybor­cze, kto zamiast treści walczy frazesem, zamiast prawdy fałszem, zamiast do rozumu apeluje tylko do namiętności.

Są zapewne i takie koła polityczne, w których uczucie i myśl zdrętwiały, i które tylko dadzą się upajać haszyszem blagi i fra­zesu. Ale te na szczęście wśród ludu naszego jeśliby były, to na­leżałyby do wyjątku.

Lud nasz chce się czegoś nowego dowiedzieć. Przyjmie nawet trudniejsze zagadnienia ekonomiczne i społeczne i zrozumie je, byle tylko były mu podane w dostępnej obrazowej i popular­nej mowie. Da się co prawda porwać wymową namiętności ku złemu, ale też i da się przekonać wymową prawdy.

Należy tedy podać ludowi zdrowy pokarm nauki, by go zaś móc dać, samemu potrzeba wiedzę mieć i ją przetrawić. Słusznie też w swej broszurze o wymowie politycznej mówi profesor Mi­lewski:

Aby umieć nie dla agitacji, lecz dla rzeczy stawiać pro­gramy, wskazywać cele, środki i drogi, zdemaskować manowce, na to potrzeba poważnego zasobu wiedzy, potrzeba przez naukę uzdolnić się do stawiania diagnozy i wskazywania terapii spo­łecznej, i to nie abstrakcyjnie, w ogólnikach, ale konkretnie, w pełnym zrozumieniu zadań najpilniejszych, środków najwłaściwszych. Czy o parcelacji, włościach rentowych, uprzemysłowieniu kraju, emigracji zarobkowej, czy też o regulacji płac nauczycielskich będzie mowa, to jedynie ludzie oparci o poważną znajomość spo­łecznego życia, skarbowości i danej specjalnej kwestii zdołają z pożytkiem dla sprawy stawiać żądania, zwalczać fałszywe pro­jekty czy zarzuty, osłabić nieuzasadnioną krytykę i opozycję”.

Jeśli warunki wymowy politycznej i jej trudności wyliczam, to muszę zaznaczyć, że jednak trudności są do przezwyciężenia.

Wiadomo np., że cały sekret powodzenia mów agitatorów w tym polega, że mają jedną lub dwie mowy wyrobione i wyu­czone na pamięć, które wszędzie powtarzają jako nowe. Jak zaś nawet subtelny mówca przy pracy nad sobą może jednak wżyć się w audytorium ludowe, niech za przykład stanie taki K. Lichtenstein, obecny marszałek Austrii Górnej, który rocznie nieraz do setki odbędzie wieców ludowych, na których wszędzie przemawia, jakkolwiek z natury wcale popularnej wymowy nie ma. Mieliśmy i u nas przykład inny, choć podobny, w śp. ks. Badenim. A mamy na szczęście i dziś w kraju więcej na to przykładów.

*

Myślę, że dobrze będzie, jeśli objaśnię jeszcze te spostrzeżenia o taktyce organizacyjnej praktycznym przystosowaniem.

Samo się ono zaś nasuwa w obecnej chwili, gdy się utwo­rzyła Rada narodowa, która na swym sztandarze zapisała zszeregowanie się wspólne stronnictw, które chcą mimo różnic iść wszę­dzie tam solidarnie, gdzie byt narodowy zagrożony zostaje przez żywioły wywrotowe, i chcą dać tej solidarności znak zewnętrzny przez wspólną pracę w Kole polskim.

Nie moją tu rzeczą wdawać się w ocenę samej idei Rady narodowej, nie moją też rzeczą wdawać się w krytykę działalności Rady, która jest jeszcze zbyt młodą instytucją, by ją dziś można już krytykować.

Ale wychodząc z mego założenia, uwagę zwrócę na co in­nego. Postawię sobie pytanie do rozwiązania, pytanie prawie w formie szkolnego zadania, które ma być rozwiązane. „Jak sobie wyobrażam działalność Rady narodowej w odniesieniu do samej techniki dzisiejszej, potrzebnej do oddziałania skutecznego na lud”.

Oczywiście tylko dla przykładu powołuję się na Radę na­rodową, a co o niej mówię, to da się mutatis mutandis przysto­sować do każdego stronnictwa, w ogóle do każdej organizacji, a nawet może o tyle da się przystosować ściślej, o ile Rada jest już wierzchołkiem organizacji społecznej, kiedy tymczasem inne organizacje właśnie pracując u dołu, więcej jeszcze z samą maszyną i aparatem organizacyjnym liczyć się muszą.

Więc przystępując do rzeczy będę się starał w myśl moich powyższych wywodów na postawione pytanie odpowiedzieć.

Gdyby Rada narodowa czy w ogóle jakaś organizacja uży­wała starej metody, gdzie reklamowanie haseł prawie drugorzędną było rzeczą, toby mogła sobie powiedzieć: Wiemy o co chodzi, mamy hasło, więc na tym dosyć, o nic innego nie dbamy.

Gdyby jednak była na tropie nowego kierunku, a o to przecie chodzi, i gdyby się dostroiła do nowej psychologii wyborczej w której silne rozreklamowanie haseł, potężnie spopularyzowane, jest połową zwycięstwa, tak jak za mało znane jest połową prze­granej, toby się wzięła do rzeczy wręcz inaczej:

Nie dosyć, że jesteśmy w posiadaniu idei, potrzeba nam jeszcze ją spopularyzować. Nie spoczniemy, póki nasze hasło nie wejdzie w świadomość najodleglejszego zakątka, dopóki myśl nasza nie przejdzie w przekonanie ludu.

Z tym powiedzeniem łączy się zaraz taktyka.

Skoro ma się spopularyzować hasło potrzeby zjednoczenia stronnictw, które mają przez solidarność Koła stanowić siłę kraju, to potrzeba wyjaśnić popularnie, jaki jest związek między soli­darnością a dobrem   krajowych   interesów:   potrzeba wykazać, że gdyby nawet były jakie błędy w polityce Koła, to mniejsze zło stąd nawet w najgorszym wypadku wypływa, aniżeli z osłabienia solidarności. Należy wykazać i historycznie siłę Koła: nie od rzeczy byłoby przytoczyć zdanie przeciwników, którzy jednak solidar­ność Koła sami sobie za przykład stawiali. Jeśli zaś już mowa o Kole, to do ludu katolickiego mówiąc, wykazać trzeba zasługi Koła w tej mierze. Choćby np. szczegóły z ostatniej doby: kongrua, która dzięki energicznym staraniom prezesa Koła polskiego i Koła, przeszła. Wniesienie uchwały dotyczącej kwestii małżeń­skiej a przeciwnej zasadzie Kościoła, którą zręcznie zainaugurował rząd w ostatniej już chwili, udaremniło Koło na wniosek posła Ko­złowskiego i tak pomieszało szyki rządowi, który pierwszy wyłom w ustawie chciał uczynić bez walki i potajemnie. Prasa zagraniczna podniosła to z uznaniem, w naszej jakże mało można było co o tym czytać: a lud to już o tym nie wie zupełnie. Tu dla przy­kładu mówię o Kole, ale tak samo należy starać się o publikacje innych czy uchwał czy decyzji w najszersze warstwy. Czyżby niejedna uchwała sejmu dostarczała tyle pola do krytyki, do uderzeń na sejm itp., gdyby przyczyny skłaniające do niej były bliżej znane, gdyby zostały opublikowane jak należy?

Wracając do Rady narodowej wyobrażam sobie dalej, że się postara o popularnie napisane broszury, o mówców, o mężów zaufania, o cały jednym słowem aparat, który daną wiadomość czy informację rozniesie wszędzie, gdzie potrzeba, albo obroni przed fałszywą interpretacją.

Niechże mi nikt nie mówi, że to są drobnostki, bo od ta­kiego czy innego sposobu pojmowania rzeczy zależy cała przy­szłość polityki krajowej i wiedeńskiej, bo przez te wszystkie spo­soby osadza się politykę o grunt realny, jakim jest uświadomie­nie mas i wychowanie polityczne. Przez takie środki postępowania składa się dowód, że się rozumie znaki czasu, i że się zna drogę, która do celu wiedzie. Stwarza się aparat, który funkcjonuje jak krew w zdrowym organizmie: idea każda dochodzi wszystkich kończyn. Rządzi się nie siłą z zewnątrz słabą i zawo­dną,   ale   oparciem   o   siłę   wewnętrzną,   idącą   z   samowiedzy  ludu. W takiej organizacji demokratycznej, o idei chrześcijańskiej a sprę­żystym aparacie organizacyjnym, tkwi przyszłość.

Pozwolę sobie jeszcze zapytać, co zrobione zostało u nas dla spopularyzowania haseł społecznych i politycznych? gdzie słychać o nich, czy z ust wiecowych mówców, czy z artykułów broszur popularnych? gdzie jest puszczony cały aparat, za po­mocą, którego zdrowotna idea ma zyskać posłuch powszechny, ma się stać znakiem, pod którym idąc, stronnictwa mają się zdo­bywać na wzajemne ofiary a wyborcy mają odróżniać między przewrotem a postępem, między narodowym a nienarodowym obozem?

Gdzie jest szkoła popularna mówców ludowych i agitatorów? Czy wyzyskane są talenty wymowy, nieraz drzemiącej pod sier­mięgą wieśniaczą i czekające przebudzenia?

Może nie umiem patrzeć, ale nawet prób w tym kierunku nie widzę; nie widzę śladu aparatu techniki wyborczej w ruch puszczonego.

Czyż się stać będzie wiecznie na starych drogach, i wiecznie się błądzić będzie przeciw psychologii dzisiejszego ustroju przez ogromne przeoczenie dzisiejszego sposobu propagandy idei?

A czy przyczyny tych błędów tkwią na prawdę w wymów­kach naszych i skargach na trudności, czy też raczej trudności wszystkie raczej tkwią w rzeczy samej, a więcej w nałogowym rzec by można odzwyczajaniu się od dostrajania się do tych, do których chce się trafić. Poprę moje twierdzenie słowy męża, któ­rego nikt o skrajność nie pomówi. W broszurze wyżej wspo­mnianej mówi poseł Milewski: „Pewien wygodny kwietyzm pra­gnął przede wszystkim spokoju, unikał agitacji, łudził się, że ja­kością i liczbą spraw załatwionych utrwali swe wpływy i wy­wrze wrażenie swej skuteczności i pracowitości. Nie pomyślał o zyskaniu opinii przez zdobywanie przekonań”.

Lecz dziś epoka kwietyzmu bezpowrotnie przepadła: nowa reforma wyborcza zmusza teraz do zabiegania o względy ludu. Nie pochlebstwem,   nie obietnicami,  ale  rzetelną  pracą.   Lud stał się pozycją, bez której rządzić nie można, a którą ciągle na nowo potrzeba sobie zdobywać. Pogrzebany na szczęście ów nieszczęsny system, który tylko w czasie wyborów myślał o ludzie, tylko wtedy mimochodem z tym ludem się stykał. Dziś ciężar starań i zabiegów, dotąd skierowanych zbytnio w stronę "Wiednia, musi być przeniesiony w stronę wsi galicyjskiej,

Zrozumiejmy to dobrze a z łatwością każdy odnajdzie się w skomplikowanej maszyn ery i dzisiejszej taktyki i wieców i słowa.

Znakomity biskup Ketteler miał powiedzieć, iż św. Paweł gdyby żył w naszych czasach, zostałby dziennikarzem. Być może, że ów święty, który wszystko stał się wszystkim, za środek apo­stolstwa swego obrałby i ten także, który dziś stał się najpotężniejszym narzędziem w propagandzie idei. Być może tedy. Ale skoro już sobie pozwolono takie przystosowanie raz uczynić, to nie weźmie mi się za złe, jeśli z większym jeszcze prawdopodo­bieństwem chciałbym twierdzić, iż św. Paweł odwiedzałby wiece. Z większym zaś o tyle, że w życiu jego znajdujemy jakby pe­wien precedens tego. Tym zaś jest odwiedziny areopagu i ka­zanie tamże wygłoszone. Czym że bowiem był ówczesny areopag, jeśli nie miejscem wiecowania ówczesnych Ateńczyków. Czym że te narady ówczesnych przeżytych Ateńczyków, jeśli nie wieco­waniem? Dlaczego zaś św. Paweł nie poprzestaje na ambonie? dlaczego wychodzi z Kościoła i przybywa aż tu i wchodzi na to publiczne miejsce? dlaczego tam przemawia dostrajając się zu­pełnie doborem tematu, sposobem mówienia do nastroju umysłów? Oto dlatego, że ci ludzie sami do niego nie pójdą, więc potrzeba ich wyszukać. Dlatego, że pewne prawdy bezpośrednio dotykają serc, gdy są wyjęte z atmosfery słuchaczy, że z tymi prawdami potrzeba zejść do nich a nie dopiero czekać na nich, że nieraz nie nam jest pozostawiona wolność dobierania sobie miejsca i spo­sobu bronienia czy przepowiadania prawdy, ale z góry zostaje na­rzucona, my zaś do niej już tylko dostroić się musimy, przyj­mując gotową formę podania prawdy i do niej się przystosowując.

System powszechnego głosowania musiał prędzej czy później być przyjętym w Austrii.

System dotychczasowy już absolutnie nie dostrajał się do nowych warunków, poprawka uczyniona w nim przez piątą kurię była zainaugurowaniem prądu, którego epilogiem musiało być głosowanie powszechne. Jeżeliśmy zaskoczeni powszechnym głosowaniem to po części i dlatego także, żeśmy dawniej w przy­szłość patrzeć nie umieli i do techniki, która przyjść musiała, myśmy się nie gotowali.

Może nie jest pozbawione słuszności twierdzenie tych, co sądzą, że nawet forma powszechnego głosowania mogła być tylko ta a nie inna.

Pluralność bowiem, która już w Belgii czyni ustępstwa raz po raz na rzecz mniejszości, w słabym rządzie austriackim nie wytrwałaby i jednego roku i zostałaby wywróconą. Idealna zaś organizacja oparta o organizację zawodową, już dlatego samego nie mogłaby się przyjąć w Austrii, gdyż liberalizm rozbił potrze­bne do tego kadry, nie byłoby więc o co systemu takiego oprzeć. Pomijamy już to, że nieśmiertelny Schimmel biurokratyczny nie odważyłby się jakiejś nowości, gdzieindziej nie wypróbowanej, pierwszy próbować.

Ale mniejsza o teorie. Stoimy dziś wobec dokonanego faktu. Jeśli dotykam tej kwestii, to tylko dlatego, iż chciałbym pod­nieść na duchu tych, co sobie wyobrażają, że powszechne głoso­wanie to potop, w którym wszystkie ideały przewodnie społeczne zostaną zatopione. Niestety do ugruntowania się takiego pojęcia przyczyniła się niemało nieszczęsna taktyka rządu austriackiego, który wprowadzał ustawę pod auspicjami socjalistycznych pocho­dów ulicznych, identyfikując w ten sposób nową uchwałę z wyłącz­nymi interesami tej partii.

Nie myślę tu wcale o apologii tego systemu, którego strony ujemne aż nadto osądzono. Lecz czy system dotychczasowy stron ujemnych nie wykazywał także? czy dla Kościoła ze starego sy­stemu, już w dotychczasowym składzie rzeczy, nie mogły wyrastać na przyszłość najpoważniejsze niebezpieczeństwa? Zresztą w takich kwestiach,  jak systemy wyborcze,   które   nigdzie   jeszcze nie są zupełnie   skrystalizowane,   nie tyle teoria rozstrzyga o praktyce, ile raczej praktyka o teorii.

Ten sam system, przy którym dziś rządzi masońska i bez­wyznaniowa Francja, stworzył przecież potęgę niemieckiego Cen­trum, i nie kto inny jak Windhorst był tego systemu żarliwym obrońcą.

Wszystko zależy od tego, kto pochwyci w swe ręce organizację mas ludowych.

Jeśli ją uchwycą katolicy, to wtedy system nowy będzie daleko' sposobniejszy do uwydatnienia zasad katolickich jak do­tychczasowy. Nawet, gdyby przy nowym prądzie rzeczy liczebnie więcej weszło do izby żywiołów anty religijny eh, aniżeli ich było dotąd, to z drugiej strony silniej by też zostały zrównoważone przez jędrniejszy zaczyn pierwiastka chrześcijańskiego.

Dla nas zaś niechaj otucha wstępuje z tej właśnie strony, z której próbują nam zagrażać, t. j. ze strony ludu. Otucha wszakże nie sentymentalna, ale zdobywana pracą rzetelną wraz z ludem i dla ludu.

Nie zrażajmy się nawet chwilowym obałamuceniem, a liczmy wytrwale na zdrowe ziarno złożone w duszę ludu naszego.

Patrzmy na Poznańskie. Wszakżeż tam właśnie, dzięki sy­stemowi powszechnego głosowania mamy takie wspaniałe rezul­taty wyborów. Jakżeby one inaczej wypadły w rezultacie, gdyby nie właśnie ten system.  Prawda warunki są inne.

Mieli oni Kulturkampf, który przybliżył dwór i chatę a nie mają kwestii spornych narodowościowych, nie mają Żydów syjonistów, nie mają też i pewnej części nie syjonistów, którzy potrafią np. w Radzie narodowej, gdy idzie o mandaty dla nich, figuro­wać jako narodowcy, walczący ze stronnictwami wywrotowymi, a równocześnie tworzą organizację ściśle wyznaniową, na mocy której ci sami panowie, którzy tam reprezentują obóz narodowy, popierają w organizacji swojej ludzi z obozu wyręcz przeciwnego. Podczas zaś kiedy prowadzenie podobnej podwójnej buchalterii na całym świecie podpada pod stronę moralną życia publicznego, która zostaje poza stroną tej czy owej konfesji, i napiętnowanie takiego postępowania przysługuje tak dobrze Turkowi, jak chrześcijaninowi, jak Hotentotowi — u nas inaczej; u nas mówienie śmiałe o tym   będzie  się nazywać   naruszeniem   spokoju  wyznaniowego.

Przepraszam czytelników za odejście od rzeczy.

Nie przeczę, że stosunki w Poznańskiem są inne; lecz po­mimo odmiennych warunków, ileż jeszcze uczyć się stamtąd mo­żemy. I kogóż to ten lud wybiera? Przeczytamy spis posłów, a zo­baczymy, że wychodzą oni przeważnie ze szlachty. Dowód to, że prawdziwa demokracja nie wyklucza arystokracji nazwiska, pod warunkiem wszakże, że arystokracja, jak w Poznańskiem, zdemo­kratyzować się umie, że zakąszę sama ręce, że nie uważa za po­niżenie siebie objeżdżać ludowe wiece i na nich przemawiać, że zakłada ekonomiczne instytucje dla ludu i sama przy nich pra­cuje, że sprzedaż ziemi ojczystej w obce ręce uważa za zdradę obywatelską.

Uczmy się stąd i my, i zamiast biadać na system, który się stał faktem, włóżmy się sami i myślą i duchem w ten system i przede wszystkim taktyką i pracą, bo nie rozumowanie o nim rozstrzygnie, ale życie.

Poznańskie uczy przykładem nie tylko wybieranych lecz i wybierających. Ci patrząc niechaj uczą się określenia demokracji chrześcijańskiej w duchu przez Leona XIII, niechaj na chwilę nie przeoczą tej ważnej społecznej prawdy, że jakkolwiek w myśl demokracji każdy z ludu może się ubiegać o mandat, to jednak błędem byłoby myśleć, że tylko każdy z ludu godnym jest mandatu; albo że ten co lud przedstawia, by go godnie przed­stawiać, musi być jeśli nie wrogiem, to antagonistą warstw wyż­szych, w szczególności arystokracji, jako takiej. Takie pojęcie demokracji jest w naturze swej niechrześcijańskie, bo ma za pod­stawę antagonizm i walkę klas.

Co innego jest mierzyć kandydata miarą programów ekono­micznych i socjalnych, więcej lub mniej do potrzeb chwili i ludu przystosowanych, a co innego odsądzać go dla charakteru kla­sowego. Głosić takie pojęcia znaczy schlebiać niezdrowo ludowi, i zamiast go kształcić politycznie i społecznie do szerszych krę­gów, przeciwnie spychać go ku najciaśniejszemu egoizmowi pu­blicznemu. Dla losów zaś naszych dalszych, byłaby podobna ciasna polityka wprost zgubną. Na podstawie takiego nieszczęsnego ostracyzmu musieliby być wprost wykluczeni ludzie szczerze mi­łujący lud, katolicy z przekonania, gotowi stanąć przy programie demokratycznym, a mający za sobą wielkie doświadczenie poli­tyczne, wyrobione wpływy i inteligencję. Jak wielką szkodą byłoby usunięcie takich ludzi, ten tylko pojąć zdoła, kto wie co znaczy w życiu koła politycznego jednostka wybitna. Wszakże cały wpływ stronnictw, cała szczęśliwa polityka i rozumna, wy­grywa się nie liczbą materialną, ale tylko liczbą moralną i intelektualną.

Niema prawie wątpliwości, że powszechne głosowanie umy­śliła wprowadzić w Austrii masoneria, sądząc że w ten sposób zarzewie walki z Kościołem, rzucone przez Francję, będzie mogło być podjęte konsekwentnie przez Austrię, w której masoneria zawierała braterstwo broni ze socjalizmem.

Gdybyśmy nawet nie mieli ciekawych pod tym względem rewelacji, jakie przez dzienniki w ostatnich dniach nas doszły, to jeszcze zachowanie się samo masonerii austriackiej zdradza aż nadto przejrzystą jej taktykę. Wszakże równocześnie z hasłem powszechnego głosowania rzucono nagle z nieukrywanym pośpie­chem hasła antykościelne o szkole wolnej i małżeństwach, na całej linii poczęto atakować Kościół.

Nie od rzeczy może tu będzie jeszcze wspomnieć jeden szczegół. Oto ze strony najpoważniejszych posłów niemieckich katolickich zapewniano mnie, że przez masonerię było przygoto­wane wszystko do uderzenia na episkopat, na Kościół, w razie gdyby biskupi oświadczyli się przeciw powszechnemu głosowaniu, czego ze strony masonerii, wedle zapewnienia tych panów, bar­dzo się spodziewano. Mimochodem tu dodam, że to było powo­dem, dla którego uważałem za  potrzebne zabrać głos w Izbie panów, ażeby zastrzegłszy się zarówno przeciw omawianiu teorii o powszechnym głosowaniu, jak i przeciw identyfikowaniu się z intencjami rządu, który w tej całej sprawie najmniej chyba zasługiwał na jakiekolwiek poparcie,   oświadczyć,   że Kościół nie tylko nie boi się ruchu silniejszego demokratycznego, ale owszem uważa go za swój; boć przecie hasło demokracja tkwi jakby we wnętrznościach Kościoła, i do ostatecznej walki z demokracją nienawiści nie inna może wstać potęga, jak tylko demokracja chrześcijańska.

Tą samą też myślą zakończę i dziś moje niniejsze omówienie.

Przedwczesnym jeszcze dziś omawianie wyniku powszechnego głosowania dla Austrii. Może nawet rezultat pierwszych wybo­rów nie będzie o tyle dokładnym obrazem stanu rzeczy, o ile sfery chrześcijańskie za mało będą przygotowane i zorganizowane. Ale łatwo też stać się może, że rachuby masonerii zostaną zu­pełnie omylone. Już dziś np. głośno o tym mówią, że najsilniej­szy żywioł, reprezentowany wśród Niemców, będzie chrześcijań­skich demokratów. Wśród Czechów dużo dały do myślenia wy­bory w Morawii, które również były zwycięstwem czynnika chrze­ścijańskiego. Nie mówię już o innych. Ale powtarzam: bardzo być może, że właśnie tu masoneria skruszy swą siłę, gdzie myśli hymn tryumfu intonować, byleśmy i my w tej wielkiej rozprawie zachowali jasną orientację, i to orientację o szerokich kontu­rach, i byleśmy włożyli całą energię jeszcze w tej ostatniej chwili, jaka nam pozostaje.

 

Najnowsze artykuły