Państwo upada z własnej winy i niższości na zewnątrz i wewnątrz, a wskutek wyższości sąsiada lub sąsiadów, wroga lub wrogów. Jest to stopień trzeci upadku, najwyższy
Stanisław Koźmian
W sporze o politykę ministra Józefa Becka, nasilonym zdecydowanie po publikacji książki Piotra Zychowicza (Pakt Beck-Ribbentrop, Poznań 2012), werdykt został już dawno wydany. Zapadł tak naprawdę zanim rozwinęła się dyskusja, już we wrześniu 1939 r., a być może nawet wcześniej, 23 sierpnia z chwilą podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. Upadek państwa jest zawsze brutalnym, ale jednak oczywistym i, zaznaczmy, bezdyskusyjnym punktem wyjścia w ocenie sensowności określonych działań wojskowych i dyplomatycznych. W przypadku katastrofy państwa polskiego rozpoczętej wydarzeniami z lata 1939 r. nie chodzi o zwykłą klęskę, przegraną kampanię czy porażkę militarną zakończoną drakońskim pokojem, ale idzie o całkowitą anihilację państwa. W przypadku totalitarnego charakteru najeźdźców klęska prowadziła również do planowego zniewolenia i nawet eksterminacji obywateli. Co więcej, konsekwencje tych wydarzeń nie zakończyły się wraz z ustaniem działań wojennych, Polacy popadli bowiem na dziesięciolecia w niewolę polityczną, która może być porównywana tylko z rozbiorami (zachowując jednak proporcję pomiędzy metodami i celami dziewiętnastowiecznych monarchii i totalitarnego Związku Radzieckiego). Nie można jednak ministra Becka i włodarzy II Rzeczpospolitej obarczać odpowiedzialnością za Jałtę i kolejne katastrofy narodowe. Każdy z wodzów ponosi osobisty zakres winy. Nie da się wszakże też zaprzeczyć, iż wrzesień 1939 r. to punkt osiowy historii Polski XX wieku, nie całkowicie, ale w dużej mierze determinujący dalsze wydarzenia.
Nie można również uciec od kwestii odpowiedzialności. Nie ma nic bardziej szkodliwego dla kształtowania się kultury politycznej narodu, niż zaniedbanie tego obszaru i cofanie się przed wydawaniem ostatecznego sądu przez historyków. W dziejach Polski jest mnóstwo klęsk, ale trudno szukać ich winowajców. Najprostszym manewrem mającym na celu ocalić całościowy charakter panteonu bohaterów narodowych jest obciążanie winą za klęskę przeciwników: że złamali traktaty, krzywoprzysięgali, wprowadzili u siebie jakiś ohydny absolutyzm i w rozstrzyganiu sporów sięgali nie do norm prawa narodów, ale do dyplomatycznych manewrów i przemocy. Jest to prawdą, że Rosja, Prusy i Austria były krajami absolutystycznymi, a III Rzesza i ZSSR to systemy totalitarne. Nie zaprzeczymy, że wszystkie te podmioty kierowały się wobec Polaków zamiarami agresywnymi. Jednak objawem osobistej dojrzałości i również rozwagi politycznej jest szukanie własnych błędów, a nie tłumaczenie porażki przewagą wroga. Identyfikowanie winnych na zewnątrz nie jest ani honorowe, ani męskie, ani dojrzałe, a w dodatku bardzo szkodliwe. Problem nie leżał w zamiarach wroga, bo kwiatów od Katarzyny II czy od Stalina nie powinien się nikt spodziewać, istota zagadnienia tkwiła w naszej niezdolności do sprostania przeciwnikowi. Adolf Bocheński napisał, że „polityka to sztuka przewidywania”[1] – definicja prosta, oczywista, ale na swój sposób niewygodna, gdyż zmusza do zadawania pytań o przeszłość, kiedy to zdolności przewidywania naszych mężów stanu (a tym samym umiejętność polityczna) zostały zweryfikowane do najdrobniejszego szczegółu; zmusza do obalania pomników.
Poważne sukcesy, jeszcze poważniejszy błąd
Śledząc działania ministra Becka można być pod wielkim wrażeniem. Przyczynił się do zawarcia paktu o nieagresji ze Związkiem Radzieckim (lipiec 1932 r.), potem już jako minister zawarł analogiczny pakt z III Rzeszą (styczeń 1934 r.), który zdecydowanie poprawił naszą pozycję w układzie geopolitycznym względem sojusznika francuskiego; doprowadził do unormowania stosunków polsko-litewskich (marzec 1938 r.) oraz do odzyskania przez Rzeczpospolitą Zaolzia (październik 1938 r.). Co niezwykle ważne, w kilka miesięcy później Polska uzyskała strategicznie kluczową granicę z Węgrami (marzec 1939 r.). Nawet w obliczu narastającej presji niemieckiej, polska dyplomacja święciła triumfy: otrzymano brytyjskie gwarancje niepodległości (marzec 1939 r. ), a przemówienie Becka w sejmie z 5 maja 1939 r. przeszło na trwałe do historii. W sierpniu 1939 r. sfinalizowano traktat sojuszniczy z Wielką Brytanią. Po agresji niemieckiej Francuzi i Anglicy wypowiedzieli wojnę III Rzeszy i tym samym w obronie Polski rozpoczął się konflikt na skalę europejską i światową. Trudno wyobrazić sobie lepszą koniunkturę na zastosowanie radykalnego oporu wobec Niemiec, kiedy do wojny razem z Polską wchodziły jednocześnie dwa imperia nie tylko europejskie, ale i kolonialne. Zmontowanie takiej koalicji było prawdziwym dyplomatycznym majstersztykiem ministra Becka.
Jednak cały ten misterny układ miał jeden zasadniczy mankament. Wyobraźmy sobie sytuację, iż przy pokerowym stole zasiada czterech graczy, każdy reprezentuje kolejno: Francję, Wielką Brytanię, Niemcy i Polskę, i to była rozgrywka ministra Becka, w której działał mistrzowsko. Dodajmy jednak, iż przy stole siedzi jeszcze jeden rozgrywający, widoczny dla wszystkich uczestników gry, oprócz gracza polskiego. Wszyscy nie tylko biorą pod uwagę istnienie tego „gracza incognito”, ale coraz szerzej uwzględniają jego aktywność w swojej strategii działania. Nie czyni tego jedynie ten, który nie jest świadomy jego istnienia. Kiedy dochodzi do odsłonięcia kart, kończy się partia ministra Becka, a zaczyna się rozgrywka mocarstw, w której głównym rozgrywającym na wschodzie jest skrywający się za zasłoną niewiedzy Związek Radziecki. To właśnie Sowiety, poprzez samo swoje istnienie i właściwą politykę zasadniczo zmodyfikowały układ sił w Europie w tym czasie. Ten rosyjski, istniejący od ponad dwóch stuleci czynnik geopolityczny, został w tej grze, de facto o życie, pominięty w dyplomatycznej strategii ministra Becka. Błąd jedyny, ale kluczowy.
Entente cordiale II albo (nie)Święte Przymierze
Należy odpowiedzieć w tym miejscu na dwa pytania: na czym polegała rola Stalina i jego państwa w tej rozgrywce oraz czy istniały przesłanki świadczące o tym, iż czynnik rosyjski będzie się spokojnie przyglądał z pozycji neutralnych wojnie europejskiej?
Od chwili definitywnego upadku „białej Rosji” Polska pretendowała do zajęcia pozycji największego rozgrywającego na wschodzie Europy. Miejsce to było kluczowe ze względu na wszelkie potencjalne działania przeciwniemieckie państw zachodniej Europy. To uwarunkowanie przestrzenne decydowało o mocarstwowej potędze I Rzeczpospolitej zanim do gry nie wkroczyła Rosja Piotra I. Polityka Piłsudskiego, której symbolem była wyprawa kijowska, zmierzała ku definitywnemu wyparciu Rosji z kontynentu i rozwiązaniu, ciążącego od przynajmniej XVIII w., problemu geopolitycznego Rzeczpospolitej. Doskonale powagę sytuacji rozumieli Niemcy, którzy otrząsnąwszy się po porażce wojennej, w celu rozluźnienia francusko-polskich „kleszczy” nawiązali stosunki dyplomatyczne właśnie z Sowietami w Rapallo. Jak stwierdził Sebastian Haffner, „układ ten to zaszyfrowana formuła, która oznacza, po pierwsze, że komunistyczna Rosja i antykomunistyczne Niemcy mogą w pewnych okolicznościach zjednoczyć się przeciw Zachodowi; po drugie zaś, że może do tego dojść nagle, dosłownie w jednej nocy”[2]. Rapallo było pierwszym zaproszeniem Rosji (już sowieckiej) do zajęcia stanowiska w układzie politycznym powojennej Europy, do którego predestynowało ją miejsce w przestrzeni oraz uśpiony potencjał.
Kolejny katastrofalny moment z punktu widzenia polskiej racji stanu to tzw. pakt reński z 1925 r. Pokazał on, iż ta pozycja wschodniego partnera antyniemieckiego ma charakter czysto instrumentalny z punktu widzenia Francji. O ile bezpośrednio po zakończeniu I wojny światowej polska dyplomacja osiągnęła wiele sukcesów, jednak poczynając od traktatu ryskiego, z punktu widzenia dalekosiężnych interesów Rzeczpospolitej, nastąpiło pasmo klęsk symbolizowane przez trzy traktaty: ryski, Rapallo oraz właśnie tzw. pakt reński. W takiej sytuacji system wersalski był kluczowym gwarantem bezpieczeństwa Polski, jednak było to oparcie wysoce iluzoryczne. Jeśli za odpowiednim systemem nie idzie odpowiedni układ sił i polityki, to każdy traktat jest po prostu zapisaną kartką papieru.
Lata 30. i wychodzenie Niemiec z więzów traktatu wersalskiego całkowicie zdynamizowało i zasadniczo zmieniło sytuację. Jeszcze przed podpisaniem paktu o nieagresji pomiędzy Polską a Niemcami w styczniu 1934 r. doszło do zbliżenia radziecko-francuskiego, czego dalszą konsekwencją był projekt paktu wschodniego, będący niczym innym, jak tylko kolejną próbą wciągnięcia Sowietów w rozgrywkę międzynarodową i odnowieniem de facto dawnego porozumienia z 1882 r. Mimo antyniemieckiego charakteru tego projektu jego sfinalizowanie odbyłoby się kosztem Polski, gdyż rola punktu ciężkości nowego sojuszu sowiecko-francuskiego przypadłaby Czechosłowacji. Zresztą, szczególnie w okresie tzw. kryzysu sudeckiego uwidaczniała się taktyka sowiecka, której cel stanowiło poprzez głośne proczeskie deklaracje podgrzewanie sytuacji w nadziei na wybuch konfliktu europejskiego[3]. Antysowiecka polityka i retoryka Hitlera (powołanie i rozwój paktu antykominternowskiego, wojna domowa w Hiszpanii) lokowała Rosję naturalnie w potencjalnym obozie antyniemieckim, co łączyłoby się automatycznie z marginalizacją Polski, acz niekoniecznie z jej zniszczeniem.
Jednak wydarzenia z 1939 r. kolejny raz zmieniają diametralnie sytuację i tu czynnikiem decydującym było zachowanie Polski. 24 stycznia przybył do Warszawy Joachim von Ribbentrop, nie tylko z propozycją uregulowania kwestii spornych w relacjach między oboma państwami, ale przede wszystkim z ponowną ofertą przystąpienia do pakt antykominternowskiego, innymi słowy do podjęcia agresywnej akcji przeciwko Rosji Sowieckiej. Polska odrzuciła tę ofertę i jak napisał Jerzy Łojek: „w tym momencie rozstrzygnął się los naszego państwa, jak się miało okazać, co najmniej na pół wieku”[4]. Wraz z wypadnięciem Polski z gry jako potencjalnego sojusznika Niemiec, karta rosyjska zyskała podwójnie, gdyż kooperacją z Sowietami zainteresowane były nie tylko państwa zachodnie, ale i III Rzesza. Charakterystyczne jest to, że już kilka dni po propozycji warszawskiej Ribbentropa Hitler podczas swego corocznego przemówienia 30 stycznia nie zawarł w nim tradycyjnych wynurzeń antysowieckich. Zmiana klimatu następowała powoli. Józef Stalin 10 marca 1939 r. na XVIII zjeździe WKP(b) krytykował kraje zachodnie za próbę wciągnięcia Rosji w konflikt z Niemcami oraz ogłosił gotowość ułożenia sobie pokojowych stosunków z wszystkimi krajami (jak dodaje słusznie Leszek Moczulski, także z Niemcami i Włochami)[5]. Tuż przed ogłoszeniem jednostronnych gwarancji brytyjskich dla Polski 31 marca 1939 r. Hitler wydał rozkaz opracowania planu wojny z Polską, tzw. Fall Weiss. W swoim pamiętniku Goebbels pod datą 6 maja 1939 r. pisał: „Wielką zagadką ustąpienie Litwinowa. W Londynie i Paryżu sądzą, że Moskwa chce się bardziej zdecydowanie zwrócić w naszym kierunku. My tego nie dementujemy, aby wzmagać nerwowość i niepewność”[6].
Jednocześnie w marcu Francuzi podejmują kolejne kroki w celu przyciągnięcia Rosji[7]. Im bardziej sytuacja stawała się napięta i zmierzała do militarnego rozstrzygnięcia, tym bardziej nasilały się pertraktacje, początkowo Brytyjczyków i Francuzów, a potem Niemców ze Związkiem Sowieckim, zwieńczone jak wiadomo paktem z 23 sierpnia. Sowieci wiedzieli, że ułożenie się ich z państwami zachodnimi ostudzi pęd Hitlera do wojny, natomiast porozumienie się z III Rzeszą było otwarciem drogi do konfliktu. Wywołanie wojny państw zachodnich stanowiło strategiczny cel dyplomacji sowieckiej w tym czasie. Nie należy zapominać, iż treść kluczowego tajnego protokołu do paktu Ribbentrop-Mołotow była znana naszym sojusznikom, którzy nie poinformowali o nim Polaków. Co więcej wywiad francuski uzyskał informację o dacie planowanego uderzenia na Polskę pomiędzy 26-28 sierpnia, o czym ponownie Polski nie powiadomiono[8].
Bardzo ważnym zagadnieniem były wydarzenia z września 1939 r., a dokładnie wstrzymanie się sojuszników polskich przed aktywnym i bezpośrednim wystąpieniem przeciw Niemcom. Najprawdopodobniej również zdecydowała tutaj postawa Rosji i groźba jej włączenia się w konflikt. Nowy układ powstały w wyniku porozumienia 23 sierpnia zachwiał całościową strategią Zachodu i skłonił sojuszników Polski do polityki asekuracyjnej, z jednoczesnym podtrzymywaniem oporu polskiego (poprzez m.in. nieinformowanie o warunkach tajnego protokołu). To przypieczętowało katastrofę.
Marek Kornat w monumentalnej pracy Polska 1939 roku wobec paktu Ribbentrop – Mołotow pisał: „podstawowym założeniem polskiego kierownictwa było przekonanie, iż trwała poprawa stosunków Berlin – Moskwa nie jest możliwa”[9]. Dalej konkludował: „Kierownictwo polskie w lecie 1939 popełniło jeden poważny błąd. Utrzymywano nadal, że Polska jest głównym podmiotem sytuacji politycznej w Europie Środkowo-Wschodniej, podmiotem ważniejszym niż Rosja sowiecka (…). Nie było to stanowisko realistyczne, zwłaszcza w zetknięciu z poglądami Brytyjczyków i Francuzów, dla których Rosja była partnerem docelowym w tym regionie, a Rzeczpospolita tylko ‘sojusznikiem zastępczym’”[10].
Trudno uwierzyć, iż po doświadczeniu rozbiorów, tragicznej szamotaniny w XIX wieku, I wojny światowej, wojny 1920 r. i układu w Rapallo zignorowano podstawowe geopolityczne wyznaczniki bezpieczeństwa państwa. Jednak do tego doszło. Minister Beck przynajmniej od wiosny 1939 r. prowadził politykę, brutalnie mówiąc, we mgle. Jednak fakt ignorowania zagrożenia sowieckiego i możliwości porozumienia się Stalina z Hitlerem to nie błąd ostatnich miesięcy, ale fałszywe założenie polskiej polityki zagranicznej po śmierci Piłsudskiego. Ignorowanie wielu mniej lub bardziej wyraźnych sygnałów to jedno, i to można wybaczyć, ale zapominanie o podstawowych warunkach geopolitycznych kraju to drugie, ale już niewybaczalne.
Dwie polskie iluzje
Adolf Bocheński na łamach „Buntu Młodych” opublikował w 1934 r. tekst, w którym postawił tezę, że żywe są w Polsce dwie iluzje odnośnie spraw zagranicznych. Pierwsza, iż obecnie dobre stosunki z Rosją były stanem trwałym, a stosunki z Niemcami również szły w dobrym kierunku; druga, tzw. wielka iluzja, polegała na przekonaniu, iż z Niemcami relacje idą w złym kierunku, natomiast możemy być pewni, że stosunki z Sowietami będą poprawne[11]. Bocheński już w 1934 r. nazwał iluzją to, co było paradygmatem kierownictwa dyplomacji przez kolejne lata. Temu złudzeniu przeciwstawiało się niewielu. Przede wszystkim ci, którzy widzieli w latach 30. konieczność dokończenia rozrachunku z Sowietami z 1920 r.; którzy zdawali sobie sprawę, że klucz do bezpieczeństwa nie leży w kurczowym trzymaniu się traktatów (wersalskiego czy ryskiego), ale w aktywnym kształtowaniu przestrzeni geopolitycznej. Redakcja „Polityki” na początku 1937 r. opublikowała artykuł pod prowokacyjnym tytułem Nie będziemy bronić Polski[12]. Tekst jednak daleki był od postawy ugodowej, a wręcz przejawiał tendencje agresywne. Młodzi konserwatyści stwierdzali, że polityka nakierowana na zachowanie status quo nie daje rękojmi bezpieczeństwa. „Uważamy – pisali – że Naród który myśli tylko o obronie, który myśli kurczowo o obronie, nie może się obronić”[13]. Stanisław Mackiewicz ten pasywizm wytykał Beckowi (słusznie przywołując przykład Wielkiej Wojny); pisał: [polityka polska] „chełpi się tym, że się oddala od „ideowych bloków”, że pozostać „neutralna” itd. Przypomina to stanowisko tych Polaków, którzy przed 1914 r. mówili „przykucnijmy”, „nie bądźmy ani za jednymi, ani za drugimi”. Józef Piłsudski słusznie uważał takie stanowisko za degenerację myśli politycznej polskiej i poszedł w bój, „aby szabli polskiej nie zabrakło”. Dziś Polska jest zbyt wielkim państwem, aby mogła się schować i wygrać zza kąta, jak Norwegia”[14].
Wezwania do dokończenia dzieła Piłsudskiego z 1920 r. oczywiście trącą wielkim idealizmem. Polskie społeczeństwo nie było mentalnie gotowe do podjęcia takiego wyzwania (po podpisaniu polsko-niemieckiego paktu o nieagresji Mackiewicz prowokacyjnie pytał: „zobaczymy, czy Polacy są w stanie być wielkim narodem”[15]). Polityka ministra Becka odpowiadała narodowemu horyzontowi i tzw. wielkiej polskiej iluzji. Pytanie tylko czy horyzont męża stanu nie powinien wyrastać ponad?
Minister Beck okazał się niezwykle sprawnym dyplomatą, ale nie mężem stanu. To miejsce po śmierci Piłsudskiego pozostawało puste. Pojazd ciągnięty przez marszałka Rydza-Śmigłego, prezydenta Mościckiego i ministra Becka – to wóz ciągnięty przez doborowe rumaki, jednak bez woźnicy….
Post Scriptum
2 kwietnia 1939
r. o godzinie 20.45 w swoim mieszkaniu w Warszawie popełnił samobójstwo Walery
Sławek.
[1] A. Bocheński, Wytyczne polskiej polityki zagranicznej, [w:] Zamiary, przestrogi, nadzieje. „Bunt Młodych” „Polityka” 1931-1939. Wybór publicystyki, red. J. Jaruzelski, R. Habielski, Lublin 2008, s. 188.
[2] S. Haffner, Diabelski pakt. Z dziejów stosunków niemiecko-rosyjskich 1917-1941, Lublin 1994, s. 74.
[3] L. Moczulski, Wojna polska 1939, Warszawa 2009, s. 325.
[4] J. Łojek, Kalendarz historyczny, Warszawa 1996, s. 490.
[5] L. Moczulski, Wojna polska, dz. cyt., s. 398.
[6] J. Goebbels, Dzienniki, t. 1: 1923-1939, Warszawa 2013, s. 564.
[7] L. Moczulski, Wojna polska, dz. cyt., s. 517.
[8] M. Kornat, Polska 1939 roku wobec paktu Ribbentrop-Mołotow, Warszawa 2002, s. 405-413.
[9] Tamże, s. 352.
[10] Tamże, s. 353.
[11] A. Bocheński, Wytyczne polskiej polityki…, dz. cyt., s. 188-195.
[12] Zespół „Polityki”, Nie będziemy bronić Polski, [w:] Zamiary, przestrogi…, dz. cyt., s. 359.
[13] Tamże.
[14] S. Mackiewicz, Zagadka min. Becka, [w:] tenże, Teksty, red. J. Jaruzelski, Warszawa 1990, s. 332.
[15] Tegoż, W odpowiedzi posłowi Czapińskiemu, [w:] tamże, s. 257.