Pierwodruk: Listy Zygmunta Krasińskiego od roku 1835 do 1844 pisane do Edwarda Jaroszyńskiego[1], Kraków 1871, s. 32-41
Freiburg in Brisgau W. Ks. Badeńskie
D. 5 Septembra 1839 r.
Drogi mój Edwardzie!
Są pewne uderzania moralne, które bym rad nazwał elektrycznymi iskrami ducha. Jedną z takich iskier wziąłem w serce wczoraj, gdym z twego listu się dowiedział, że za kilka dni przestąpisz jeden z progów życia, jeden mówię, bo kilka jest porohów na tym Dnieprze. Ale ten jeden, choć wieńczony girlandami, choć liśćmi róż osypali, niemniej jednak uroczysty, poważny, wielki od innych, które zowią się urodzeniem i śmiercią.
Pierwszą myślą było, nie myślą, raczej pomimowolnym instynktem, ścisnąć mocno ręce i wymówić w duszy imię Boga, otoczone prośbą za ciebie z życzeniem, byś raz wstąpiwszy w jedność szczęścia, ciągle w tej jedności dotrwał i wziął tyle ile dajesz, i dał tyle ile weźmiesz. Znam tę, która gdy ten list odbierzesz, już imię twoje nosić będzie; znam ją z wieści i z opisu mi uczynionego przez osobę, która ją często widywała i zwykła ją nazywać aniołem skromności i słodyczy. — Jest tu wielka katedra, jedyna ze wszystkich katedr średnich wieków, bo zupełnie dokończona, a wiesz że żadna inna nie dostąpiła tego dopełnienia. W tej nad wszelki wyraz pięknej katedrze, 12 Septembra odbędzie się msza za szczęście duszy, której na imię Edward. Niech zupełność tego kościoła będzie symbolem doskonale pomieszanej i zlanej nieskończoności uczuć z skończonością ściśle opisanego związku małżeństwa. Na tej mszy będzie się modlił gorąco człowiek, który od dawna już nie klęczał podczas mszy w kościele: będzie prosił Boga o wieczność miłości dla tego, którego kocha, i dla tej, którą, ten którego on kocha, ukochał.
Pamiętam Edwardzie, że kiedyś, nie pamiętam już kiedy, przesyłałem ci w chwili głębokiego smutku i zwątpienia radę i życzenie, byś ukochał szczerze młodą duszę i na wieki tę pierwszą, którą ukochasz, zjednoczył z życiem twoim. Stało się więc zadość i radzie i życzeniu. Bądź mi więc błogosławiony i szczęśliwy — i spokojny tym ducha wielkim pokojem, którym już na ziemi jest początkiem wieczności.
Szczęście albowiem niebios, tym zapewne tylko różne od tutejszego, że pojęte w pokoju, a zatem w nieskończonej trwałości; lecz ta różnica jest różną od mijających uniesień, różną na całą długość i szerz dzielącą ziemię od nieba.
Dwa razy w życiu nie wiedząc o niczym, dziwnym losu zrządzeniem, udałem się do ciebie, prosząc byś mi ważną wyświadczył przysługę: pierwszy raz byłeś wśród najdolegliwszych wrażeń okropnej skończoności: i wyświadczyłeś mi o com prosił. Drugi raz wśród najżywszych i najmilszych uniesień błogiej teraźniejszości. I znowu uczyniłeś o com prosił. Zaprawdę, przyjaźń twoja dla mnie przypomina mi owe formuły „Vehmgericht” o którejkolwiek godzinie, któregokolwiek czasu przyjdę po ciebie itd. Dzięków ci już nawet nie złożę. Tyś taki dobry dla mnie, że słów nie dobrałbym: wolę zachować na wieki w sercu wszystko co czuję i mieć to ciągłe na pogotowiu dla ciebie, bym i ja także mógł ci podobną, wszędzie i zawsze odpowiedzieć formułą.
Gdy ten list cię dojdzie, dotąd go przeczytasz, potem zamkniesz do stolika, odkładając resztę na później, bo wszelka filozofia moim zdaniem, w takiej chwili jest naddatkową i może mdłą rzeczą. Kiedy ci chwila wolnego czasu zostanie, kiedy na przykład Eleonora ubierać się będzie, a ty cygaro pójdziesz wypalić do siebie, — przypomnisz sobie, że kilka słów Zygmunta drzemie w szufladzie; wtedy dymem kłębu je obudzisz, weźmiesz do ręki i co następuje przeczytasz:
Winisz mnie o ciągłą abstrakcję: na to ci odpowiedzieć mogę a priori i aposteriori, teoretycznie i praktycznie, absolutnie i historycznie.
1. Duch tylko wtedy w abstrakcji żyje, kiedy nie pełno, ale wyłącznie i kiedy z jego ruchów żadne działanie zewnątrz na drugie duchy nie pada! Lecz kto określi podług jakiego prawa ma odbywać się to działanie? Kto naznaczy formę jedyną na to właśnie, co jest rozwijaniem się wiecznym Rozmaitości? Kto powie jednemu: „Ty tak żyj i działaj” — a co jednemu powiedział, wszystkim drugim powtarzać będzie? Milion milionów ścieżek snuje się z serca każdego ku sercom drugich; każda o danej chwili może stać się potężnym życia przewodnikiem i czynu zasadą. Ale są czyny mniej więcej widzialne, dotkliwe, ale dlatego niemniej pewne i rzeczywiste. Rzeczywistość albowiem nie zależy na miąższości formy, którą idea przybiera, ale na doskonałości stosunku zachowanego między tą formą a ideą — na harmonii.
2. Są czasy, są luki, że tak powiem, w tym ogromnym lesie dziejów ludzkich, do których doszedłszy nie sposób iść dalej, trzeba stanąć i uważnie patrzeć na okolicę widną przez te luki: inaczej nie pojmiesz gdzie jesteś i jak dalej iść nie będziesz wiedział. Czekać jest czasem ogromnym działaniem; bo gdybyś nie czekał, potknąłbyś się na pierwszym lepszym mrowisku i milion mrówek ciebie obalonego oblazłoby i zginąłbyś może od mrówek. Patrząc na człowieka co stoi i wzrok ma wbity niby to w próżnią przestrzeni, łatwo sąd o nim wydać, łatwo go potępić, łatwo go nazwać nicością; że świętszym by było, gdyby jeden kartofel zasadził lub jedną jabłoń cywilizowaną na dzikiej zaszczepił jabłoni. Nieraz sąd taki słuszny, zasłużony, jednak czasem zdarza się że i nie, bo wszystko zdarza się na tym zdarzeń świecie. Anioł stróż jeden wie tylko co podczas tego zadumania w wnętrzu piersi ludzkich się dzieje i przetwarza. Ile tam rośnie ziół ukrytych, ile tam przelatuje stąd myśli, ile tam może warownych wznosi się szańców? Dusza kiedy rośnie nie może się roztapiać wszerz na zewnątrz: naprzód trzeba by się stała, by wyrosła! Dajże tej biednej wygnance, daj jej czasu trochę: nie gnaj ją w pole, nie zaprzęgaj jej do pługa, nie chciej by skrzydłem ujęła lemiesz lub gwoździe brony i skrzydłem orała: na to są ręce; ale trzeba by twarde, grube ręce spod skrzydeł wyrosły, wypadły spod skrzydeł; — matką ramienia jest skrzydło, — ramię później jak syn podpiera matkę swoją, ale to później, później dopiero. Czas właśnie tym jest, co stawia jedne fakty po drugich: w idei tylko wszystkie zlane są razem i nie w idei nawet, raczej w pomyśle idei (in dem Begriff).
Spotkamy się kiedyś Edwardzie, wtedy ci wytłumaczę wiele szczegółów indywidualnych, którym papier za lekkomyślnym jest przesłannikiem. Opiszę ci na przykład życie samotne, ale dziwnie szczęśliwe, do cudu podobne, które teraz wiodę. Jest w nim coś tak wolnego od zwykłej, codziennej skończoności, a zarazem tak ściśle połączonego z wszelką rzeczywistością, że muszę ten fenomen nazwać boskim! Wiem, że na ziemię Bogowie tylko pod pewnymi warunkami zstępują, pod warunkami nieraz strasznymi, na całą przyszłość zahaczającymi duszę, w których ich postać na chwilę się objawiła: alem już tak stworzony, żem zawsze gotów na najgorszy raz, bo zawsze czuję w głębi serca nieskończone pragnienie najlepszego. Kto nic nie stawia, nic nie wygra, a można wszystko przegrać. Lecz powiedz mi, czy życie samo już nie jest wielkim przegraniem? Ile razy na łono Boga wrócić możesz, choćby chwilowo, o! Wracaj!... a nie dbaj, że potem ciemność cię otoczy, bo ona siostrą twoją na ziemi. Światło zaś zdobyczą sępa tego, co wiecznie w twoich piersiach żyje i serce twoje bijące ma za skrzydło, które wyrywa się do niebios!
Teraz pozwól, bym kilka uwag dodał o dzisiejszym stanie filozofii w Niemczech.
Smutne to, arcysmutne rzeczy położenie! Ledwo ta potężna głowa, która stawiała sama siebie wśród głowy Chrystusa i Platona opadła bez czucia; ledwo mózg Hegla stał się pastwą robaków, uczniowie jego zatracili prawdę, którą im wykładał lub tę prawdę dziwnie zagmatwali. Z jedności szkoły jego powstała rozmaitość, heterodoksje, schizmy, kłótnie, swary bez końca. Teraz Niemcy brzmią całą Hegelingów waśnią: jedni drugim zarzucają najszkaradniejsze teorie; jedni drugich powołują przed trybunał opinii publicznej, rozdzierając zasłonę (jak twierdzą), która dotąd kryła posąg ten Izydy. Zasłoną zaś takową w przybytku filozofii, bywają frazesy i niedostępna terminologia, pod którą albo przepaść, albo zbawienie, zarówno ukrywać się mogą. Otóż Dr. Leo z Halli wystąpił z oskarżeniem na Hegelingów, sam także Heglista ale średni, umiarkowany i zarazem chrześcijański człowiek; w tym oskarżeniu zarzuca im po prostu:
l. Że ot cały systemat jest po prostu ateizmem, zaprzeczeniem Boga indywidualnego (Persönlichkeit Gottes) i nieśmiertelności duszy.
2. Usiłowaniem do obalenia chrześcijaństwa zupełnie i ostatecznie, przez przemianę wszystkich jego dogmatów w pewien rodzaj mitologii; — tak jak to sławny Strauss ogromem pracy i nawałą nauki starał się wykazać w życiu Jezusa. To ostatnie dzieło ogromnie od trzech lat porusza Niemcy. Teologia jak może walczy przeciwko niemu, ale słabą jest; wróg jej zwyciężać się zdaje na polu polemiki. Hegel jeśli już przewidywał taki ostateczny skutek, nigdy się jednak z nim nie oświadczał jawnie, albo przynajmniej obwijał go tak misternym zmierzchem, że jeszcze w tym zmierzchu można było klęknąć przed ledwo widzialnym lecz bielejącym dotąd posągiem Chrystusa, Strauss całkiem ten zmierzch usunął, odemknął drzwi, rozbił szyby, wpuścił strugi światła; a gdy ono zalało świątynię, ujrzeli klęczący, że na ołtarzu nic a nic nie ma, prócz wielkiego historycznego wspomnienia, prócz mary jakiejś osłabłej i mglistej, szemrzącej cichym głosem: „niegdyś Bogiem mnie zwano!”. I tu nasuwa mi się dość prawdziwa uwaga, tj. że owa filozofia niemiecka taka ogromna, taka pełna wzniosłej pogardy ku filozofii nędznej Francuzów XVIII wieku, po 70 latach pracy tytańskiej, doszła nareszcie, zupełnie inną drogą, bo drogą idealizmu, do tego samego rezultatu co materializm francuski!
Warto było tyle pracować i pysznić się? Tyle pisać, a tak mało wcielać się? Co od 60 lat stało się we Francji i przeszło w czyn i jako czyn już się rozsypało i starło w proch, to samo dzisiaj dopiero zaczyna się krystalizować z tej strony Renu. Niewiara zaczyna być tak silną, że z negacji przechodzi w afirmację i znak swój - (minus) stawia na miejscu + (plus), uważaj, że na miejscu krzyża Chrystusowego!
Możesz to nazwać kalamburem filozoficznym, ale są dziwne czasem nawet w najdrobniejszych znaczkach i formach znaczenia i symbole! Analiza rozrabiająca i niszcząca góruje dziś w Niemczech. Literatura francuska ogromnie się przedziera przez rzekę: tłumaczą na łeb na szyję wszystkich jej klasyków i nie-klasyków; zdobią ich edycje takimi samymi winetami i obrazeczkami na środku i po bokach kart. Zgoła lasy Hercyńskie czują ogromną ciekawość do Bulwarów; a Francja także zakochała się w wyrazach panteizm, plastyczność, Subjectivität, Objectivität, Idee, Begriff, Selbstbewusstsein itd... i nic śmieszniejszego od młodych Francuzików, jeżdżących dyliżansami, potrząsających włosami długimi na łokieć i wymawiających te tajemnicze słowa (osobliwie dla nich tajemnicze, bo ich nic a nic nie rozumieją) jakby magiczne jakie zaklęcia, mające wszystko ułatwić, pogodzić lub zniszczyć! Lecz moim zdaniem, owi Commis voyageurs wygrali, bo wcześniej czy później, przez wpływ tej filozofii idealnej, wyidealizują się. A Niemcy przegrali, bo przez wpływ literatury francuskiej wpadną w coraz głębszy sceptycyzm. Kto wie, czy zresztą tego nie potrzeba? Kto wie, czy Niemcy na tej drodze nie znajdą ciała sobie, a Francuzi duszy? Niech przyszłość odpowie; ja jako widz i słuchacz, dodam jeszcze to: panteizm czy jawny, czy ukryty, czy surowy jak u Spinozy, czy przerobiony, lamowany złotem jak u Schellinga i Hegla, jest tym właśnie co oznacza, że duch wyłączny epoki zaczętej przez reformę Lutra a we wszystkim przeciwny feudalności czyli potędze indywiduum, coraz bardziej potrzebuje wszystko na wzór siebie ułożyć i świat, — wszechświat pojąć na wzór siebie samego! Cała starożytność i wieki średnie, myślę, że to czas indywidualności człowieka; nie ludzkości, czyli tej cząstki ducha człowieka, która siebie za jedność odgraniczoną, pewną, silną, pojedynczą, jeśli chcesz egoistyczną pojmują. Zatem wszędzie masz w niebie Bogów pojedynczych lub Boga osobistego; wszędzie patrycjat lub jedynowładztwo, nie słychać o masach, ale są bohaterzy. Historia się pisze imionami wielkich ludzi, posągi ich każdym na osobnej podstawie stoją widne, — stoją w przestrzeniach, jak słupy tej drogi bez końca. Teraz ozwała się inna cząstka ducha, ta, która siebie przyjmuje jako związaną z drugimi, jako należącą do drugich, jako nie ja ale wszystko. Zaraz więc i Boga osobistego ona rozpuściła w oceanie ogromnym; zaraz patrycjat i kształt z góry władnący rozwiodła w tłumach, zaraz indywidualności duszy zaprzeczyła i jednej tylko ludzkości nieśmiertelność przyznała; słowem, na swój obraz wszechświat urządziła: wszystko pojęła jako zlewek wielu, a nie jako dzieło jednego! I tak ślepy Homer został trzystu lub nie wiem wielu rapsodami; Rzymu historia poematem przez masy wymarzonym; Chrystus figurą, do której utworzenia przyłożyły się ludy i wieki. Przypomina mi to nowożytne stowarzyszenia: jak drogi żelazne, jak gmachy w Londynie z tysięcy sakiewek połączonych razem: tak Chrystus na przykład z tysięcy marzeń stowarzyszonych koniecznością epoki powstał i stoi? Czy to w oczy nie bije Edwardzie? Czy ta wyłączność nie dowodzi, żeśmy zawsze i ciągle na drodze błędu?... Ale jak linia krzywa, linia życia składa się w matematyce z nieskończonej ilości linii abstrakcyjnych, martwych, linii prostych; tak samo zapewne prawda składa się z nieskończonej ilości błędów! I zagadką ludzkości jest upić się każdym błędem, postawić go na nogi, uczcić go jako Boga i wreszcie go obalić, uznając, że tylko w tym bałwanie był jeden promień Boga, a ten promień jeden ocalić, unieść z sobą i wpleść do następnej tęczy, aż jak Jean Paul mówi, cały widnokrąg stanie się jednym, rozwitym, jednego kwiatu kielichem!
Otóż dlatego ja wierzę głęboko, ale nie w Hegla: Bóg jest Jehową, Bóg jest Chrystusem, Bóg jest panteizmem; ale prócz tego, Bóg jest jeszcze czym jest, — sobą samym! Człowiek jest patrycjuszem, człowiek jest plebejuszem, człowiek jest ludzkością; ale prócz tego jest czym jest, — sobą samym! I dusza jego nieśmiertelną, osobistą i zarazem duch jest jego powszechny. I pogodzenie sprzeczności w Bogu i w człowieku, jest to ten cud właśnie, który stanowi zarazem i życie i zagadkę życia!... Wiara, to silne przeczucie, że te sprzeczności są jednością nierozerwaną, żyjącą razem i harmonijnie! Ziemia to stan niepewności, to pokusa starająca się zawsze postawić nam przed oczy tę Jedność jako nonsens i każdą cząstkę jej osobną, za całość przed nami udać.
Śnią się nam w czasie części nas samych! Każdą witamy słowem miłości: „ty jedyna!”. Otóż, gdyby zamiast ducha, który się duchowi śni, śniło mu się jego własne, rozerwane ciało: gdyby naprzód ujrzał nogę jedną, stąpającą w przestrzeni i rzekł: „ty jedyna, ty się zowiesz człowiek”; potem rękę jedną błądzącą i zawołał: „daruj ręko żem nogę tak nazwał, noga była marą i kłamstwem!”. Ty jesteś kształtem człowieka jedynym! A wreszcie, gdyby wnętrzności się roztoczyły w powietrzu i czołgały się ku niemu; „O, wy wnętrzności, wy tylko jedne itd. itd.”. Risum non teneatis amici... Lecz gdyby po przejściu wszystkich cząstek, cząsteczek, cząsteczek ciała i po następnych ich apoteozach; — po ubóstwieniu raz jednej żyłki, to znów nerwu, to znów kości lub ścięgna jednego; nareszcie pojął, że te wszystkie części razem składają człowiecze ciało, ale nie pod formą osobistości rzeczywistej, opisanej, żyjącej w czasie i przestrzeni, ale tylko jak idea; znów by tę ideę ubóstwił, znów by się ciężko pomylił; ażby nareszcie się przebudził i ujrzał siebie samego i pojął, że zarazem jest tym wszystkim co marzył i jeszcze do tego czymś więcej: to jest doskonałą zgodą tego wszystkiego, pojednaniem przeciwnych członków i kierunków, zgoła istotą, życiem, formą i duchem! Wtedy pewno by sobie sny swoje przeszłe za czas próby poczytał, za wiek dzieciństwa Bóg jeden wie kiedy się przebudzimy, a kiedy się przebudzimy, będziemy na Jego łonie.
Niech cię Bóg naszych ojców, Bóg potrójny i jeden błogosławi. Twój Zygmunt.
[1] Edward Jaroszyński (1812-1853) – pochodzący z Podola polski szlachic, przyjaciel Zygmunta Krasińskiego, za „utrzymywanie piśmiennych stosunków z zagranicą” zesłany przez władze carskie na dwa lata do Wołogdy, wrócił stamtąd w 1838 r., kolejne lata spędził w Polsce, we Włoszech i we Francji, gdzie zmarł w Paryżu.