Artykuł
Imperialne, pozaeuropejskie interesy mocarstw a sprawa polska
IMPERIA A POLSKA

Jeśli „sprawę polską” uważa się często za najbardziej palącą z europejskich kwestii narodowych XIX w. (ograniczanego zazwyczaj cezurami 1815-1914), to zamykająca belle époque i będąca wrotami do wskrzeszenia Rzeczypospolitej I wojna światowa uchodzi zwykle za erupcję nabrzmiałych w poprzednim stuleciu nacjonalizmów. W tym kontekście koszmarność kataklizmu polegać miała nie tyle na jego kosztach ludzkich (które można było, jak się sugeruje, zawsze jakoś odrobić), ale na fakcie, iż „uchylił pokrywy kipiącego i cuchnącego kotła” nacjonalizmu[1]. Zapomina się przy tym o oczywistym fakcie, iż  wojnę w 1914 r. wywołały nie „narodowe szowinizmy” lecz wielkie imperia, walczące o swoje imperialne interesy, że szło nie o korekty granic pod względem etnicznym, lecz o globalne cele, o to, co jeden z najwybitniejszych (choć i bardziej kontrowersyjnych) badaczy konfliktu określił jako „sięganie po władzę nad światem”[2]. Zabójcy arcyksięcia Franciszka Ferdynanda mogli kierować się serbskim nacjonalizmem, ale to nie w Belgradzie, a już na pewno nie na zebraniach organizacji „Czarna Ręka”, zapadały decyzje o znaczeniu globalnym.

         W roku 1914 wszystkie sześć, a raczej pięć i pół europejskich mocarstw („półmocarstwem” były Włochy, legitymujące się papierami wielkiej potęgi mocno na kredyt, z racji wspaniałej przeszłości) miało charakter imperialny. Określenie takie nie było wówczas odbierane pejoratywnie. Przeciwnie, stanowiło swoistą nobilitację, wystawienie mocarstwowego certyfikatu. Oznaczało poczucie misji w świecie i potencjalnie nieograniczone geograficznie interesy. Fakt, że tego rodzaju interesów nie mogły mieć Austro-Węgry, jedyna wielka potencja europejska nie posiadająca zamorskich kolonii, czynił z podwójnej monarchii „mocarstwo anachroniczne” równie mocno, jak – dostrzegany stopniowo w ciągu stulecia – brak istnienia w austriackiej części tego tworu narodu dominującego. Choć Wiedeń w różny sposób akcentował swe współdziałanie z pozostałymi członkami klubu na arenie światowej (na przykład wysyłając w 1900 r. własny, symboliczny kontyngent wojsk tłumiący chińskie „powstanie bokserów”), pod wieloma względami od nich odstawał. Jest wielce charakterystyczne, iż niektórzy poddani cesarz Franciszka Józefa zaczęli dostrzegać w jego państwie obrońcę małych etosów przed zakusami wielkich potęg, a nie klasyczne „nowoczesne” imperium.

         Kongres wiedeński oznaczał długotrwały podział ról w przyszłym „koncercie mocarstw” i ograniczenie członkostwa mocarstwowego klubu. Wspomniana już włoska próba dołączenia do tego grona zakończyła się sukcesem dość problematycznym. Przez najbliższe stulecie – zbyt rzadko zwraca się uwagę na ten banalny, a zarazem fundamentalny fakt – nie zdarzyła się w Europie żadna wielka wojna koalicyjna, czyli taka, w której bloki mocarstw stanęłyby naprzeciwko siebie. Nawet w wojnie krymskiej, toczonej zresztą na peryferiach kontynentu, sprzymierzone Wielka Brytania i Francja miały przeciw sobie tylko Rosję. Konflikty miały charakter dwustronny i trwały najwyżej kilka miesięcy, choć w stuleciach poprzednich angażowały całe koalicje, a okres ich trwania sygnalizowały już same nazwy (wojna siedmioletnia, wojna trzydziestoletnia). Dla sprawy polskiej nie było to zjawisko korzystne. Walczący nastawiali się na realizację celów ograniczonych i doraźnych, fundamentalnie nie podważających dotychczasowego status quo. Pokój był zawarty zanim polskie ośrodki polityczne zdążyły na serio zainteresować wysoko postawionych polityków swoimi postulatami, a tworzone u boku mocarstw polskie formacje zbrojne zwykle nie miały czasu pokazać sztandaru na polach bitew.

         Wobec stabilizacji położenia w Europie, wielkie mocarstwa nastawiły się na ekspansję poza jej obszarem. Ligę samą dla siebie stanowiły tu Wielka Brytania oraz Rosja – nic więc dziwnego, ze stosunki między tymi potęgami charakteryzował szybko wzbierający antagonizm. Wielka Brytania dokończyła podboju Indii (1818), kontynuowała osadnictwo swych poddanych w Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii, zrazu niespiesznie, ale metodycznie posuwała się w głąb Afryki, zaczęła wreszcie występować w roli protektora cesarstw tureckiego, perskiego i chińskiego. Ta ostatnia rola oznaczała nieuchronnie rzucenie rękawicy państwu carów, które w tymże czasie podporządkowywało sobie Azję Środkową (tak zwany Turkiestan Rosyjski; jego drugą część dzierżyły Chiny), od dawna wpatrzone było w Bosfor i Kaukaz, obecnie zaś zaczęło wysuwać macki w stronę Chin. Miedzy Petersburgiem a Londynem rozpoczynała się tak zwana Wielka Gra (ang. Great Game) o serce Azji. Jeszcze w 1801 r. car Paweł I, snujący wówczas plany sojuszu z Napoleonem, rozkazał atamanowi kozaków dońskich Matwiejowi Płatowowi rozpoznanie szlaków inwazji na Indie. Począwszy co najmniej od lat trzydziestych XIX w. oficerowie dowodzonej przez Brytyjczyków Indian Army przewidywali, iż bić się będą na pograniczu subkontynentu z gotującymi się do inwazji Rosjanami[3]. Podjęte w latach 1839-1842 i 1878-1880 dwie tak zwane wojny afgańskie motywowane były miedzy innymi chęcią pacyfikacji przedpola spodziewanego wielkiego starcia.

         W tej sytuacji niechęć do Francji, tradycyjnej przeciwniczki Albionu, schodziła w Londynie na dalszy plan, chociaż do końca stulecia nie została całkowicie przezwyciężona. Aczkolwiek przez cały wiek XIX to marynarka francuska pozostawała drugą, po brytyjskiej, flotą świata – dystans jednak był bardzo znaczny – zarówno odrestaurowana monarchia burbońska Ludwika XVIII i Karola X, jak i orleańskie królestwo Ludwika Filipa oraz Drugie Cesarstwo Napoleona III starały się utrzymywać co najmniej poprawne stosunki z sąsiadami zza kanału. Rozpoczęty w 1830 r. podbój Algierii odbywał się za zgodą i w porozumieniu z Londynem. To samo można było powiedzieć o uzyskaniu punktów oparcia w głębi Senegalu i w Indochinach (1858-1862). Choć coraz zuchwalsze poczynania Rosji wobec słabnącego Imperium Osmańskiego wzbudzały w Paryżu mniejsze zaniepokojenie niż wśród ministrów królowej Wiktorii, także w tej kwestii starano się utrzymywać kontakt z Whitehallem. Uwieńczeniem owych tendencji było wspomniane już, zbrojne współdziałanie w wojnie krymskiej.

         Dla szeroko rozumianej sprawy polskiej imperialne zaangażowanie mocarstw miało następstwa przede wszystkim negatywne. Owszem: ujawniający się od czasu do czasu brytyjsko-rosyjski (rzadziej francusko-rosyjski) kolonialny antagonizm skutkować mógł piętnowaniem w prasie lub w parlamencie nad Sekwaną i Tamizą metod caratu stosowanych nad Wisłą. Gdy propaganda rosyjska drapowała się w szaty obrońców bałkańskich chrześcijan przed barbarzyństwem Turków, „The Times” z lubością przypominał profanacje kościołów w Polsce przez Mikołaja I i krwawe „nawracanie” unitów przez jego syna, uchodzącego często za cesarza-liberała[4]. Najwybitniejszy polski mąż stanu stulecia, jakim był bez wątpienia Adam Jerzy Czartoryski – od 1833 r. rezydujący nad Sekwaną, lecz będący przekonanym anglofilem – mógł poza tym tylko przyklaskiwać rodzącej się na gruncie „sprawy wschodniej” francusko-brytyjskiej, antyrosyjskiej kooperacji, kooperacji dwóch liberalnych, parlamentarnych potęg przeciw autokratycznemu samodzierżawiu. Jednakże szansą na oswobodzenie Polski mogło być tylko – jak za Napoleona I – pojawienie się nad Wisłą silnej armii wyrzucającej stamtąd jednego lub wszystkich zaborców. Konflikty pozaeuropejskie (turecką część Bałkanów uważano za część świata Orientu) były w istocie politycznymi antypodami takiego rozwiązania. Było bowiem oczywiste, że za wycofanie się Rosjan znad Bosforu czy granicy afgańskiej Londyn i Paryż obiecywać będą Petersburgowi nienaruszalność status quo na rosyjskiej granicy zachodniej. Zamiast wielkiej armii wyzwoleńczej Polacy spodziewać się więc mogli najwyżej pieniędzy i broni (w obu wypadkach w nader ograniczonych ilościach) dla wywołania nad Wisłą czy Niemnem dywersji, odciągającej siły carskie od „właściwego” rejonu konfliktu. Zwinięcie takiej dywersji byłoby ceną proponowaną przez Zachód za ustępstwa w tym ostatnim rejonie. Na to zaś, by wojna przekształciła się w „decydujące starcie”, angażujące po stronie państw zachodnich wszystkie ich siły (tych, obiektywnie biorąc, było dość, by Rosję zdruzgotać) nie pozwalała sama kolonialna natura konfliktu. Brytyjczycy mogli mobilizować wszystkie swe zasoby, wpatrując się w zmasowaną w Bulougne Wielką Armię Napoleona I (której widok przywoływał widmo hiszpańskiej „Niezwyciężonej Armady”) ale nikt nie mógł ich przekonać, że podbój Kaukazu przez Rosję jest śmiertelnym zagrożeniem dla bytu Anglików i Szkotów.

         Podczas wojny krymskiej – która, po roku 1812, była ostatnią pomyślną koniunkturą dla Polski aż po 1914 rok – przełom przynieść mogłoby pojawienie się nad Wisłą wojsk nie brytyjskich i francuskich, ale austriackich. Tylko ono bowiem przekształciłoby konflikt z „kolonialnego” w stricte europejski, owocując znacznymi przekształceniami terytorialnymi na kontynencie (sprzymierzeni kusili między innymi Szwecję możliwością odzyskania Finlandii, wydartej jej przez Rosję w 1809 r.). Choć jednak Wiedeń stał się oficjalnym uczestnikiem koalicji, do wojny czynnie nie wszedł, ograniczając się do wymuszenia ewakuacji księstw naddunajskich przez armię cara. Zrujnowało to jego stosunki z sąsiadem, nie dając realnej przewagi. Powodem tej ostrożności mógł być lęk przed (nieuchronnym w razie inwazji na Kongresówkę) poruszeniem sprawy polskiej, istotna była jednak także postawa Napoleona III. Cesarz Francuzów w przeciwieństwie do swego brytyjskiego kolegi, lorda Palmerstona, nie chciał zupełnego powalenia Rosji, w jej nowym cesarzu Aleksandrze II (Mikołaj I zmarł w 1855 r.) dostrzegał potencjalnego partnera dla swych dalekosiężnych politycznych planów. Z kolei w Wielkiej Brytanii istniały mocno zakorzenione obawy, iż wskrzeszona Polska, nawet z habsburskim arcyksięciem na tronie (bo takie rozwiązanie było najbardziej prawdopodobne) znajdzie się nieuchronnie w sferze wpływów francuskich, naruszając równowagę na kontynencie. „Jakkolwiek szlachetną byłaby ta sprawa, jakkolwiek zacne mogłyby być podobne oferty, nie chcemy ponownie widzieć bagnetów rosyjskich nad Renem, jak i bagnetów francuskich nad Wisłą” – pisały jeszcze w 1847 r. (27 listopada) „Daily News”[5].

         Negatywny wpływ pozaeuropejskich, imperialnych interesów Londynu i Paryża na ich zaangażowanie w sprawie polskiej ukazał w sposób rzadko w polskiej historiografii przywoływany czas powstania styczniowego. Zbiegło się ono z  wojną domową w Ameryce Północnej. Jak powszechnie wiadomo, osłabienie Stanów Zjednoczonych wykorzystał Napoleon III do interwencji w Meksyku, gdzie osadził na tronie austriackiego arcyksięcia Maksymiliana jako cesarza pod francuską protekcją. Wobec wrogiej postawy Północy, zachęcał Palmerstona do (co najmniej) dyplomatycznej interwencji, mającej wymusić na ekipie Lincolna uznanie zbuntowanej Konfederacji. „Anglia – przekonywał w 1862 r. ambasadora brytyjskiego – nigdy nie doczeka się bardziej sprzyjającej okazji, by upokorzyć Amerykanów i potwierdzić swoje wpływy w świecie”[6]. Do wiszącej na włosku interwencji nie doszło ze skomplikowanych przyczyn. Brytyjska opinia publiczna, zdecydowanie przeciwna niewolnictwu, nigdy nie dopuściłaby do czynnej akcji na rzecz tolerującego je państwa; fakt ten nakazał uczynić Lincolnowi w 1863 r. abolicję propagandowym sztandarem Północy, choć w chwili erupcji konfliktu wołał, że walczy ona wyłącznie „w obronie jedności Unii”[7]. Hasła emancypacji niewolników zbliżały USA do Rosji, która w tymże czasie także „zniosła u siebie niewolę”. Nad Newą chętnie podkreślano mentalne podobieństwo polskiej szlachty, chwytającej za broń przeciw zbawiennym dla włościan planom Aleksandra II, do amerykańskich plantatorów. Jako rosyjski agent wpływu szeroko zakrojoną działalność rozwinął w Waszyngtonie sławny odstępca narodowy, nad Potomakiem należący do skrajnej, abolicjonistycznej lewicy, hrabia Adam Gurowski, dowodząc wspólnoty rosyjskich i amerykańskich wartości i jednakowego ich zagrożenia ze strony Londynu i Paryża. „Argumentacja Gurowskiego trafiała (…) na amerykańskim gruncie, na istniejący już silny nurt sympatii i fascynacji Rosją”[8], a ówczesne Stany Zjednoczone stały się, nie licząc Prus, najbardziej niechętnym polskiemu powstaniu mocarstwem. Snuto nawet plany militarnego współdziałania amerykańsko-rosyjskiego w wypadku wojny[9]. Z polskiego punktu widzenia fatalna rola amerykańskiego uwikłania dwóch czołowych mocarstw Europy Zachodniej była zupełnie oczywista. Przeszkodziło im ono silniejszemu zaangażowaniu w sprawę polską, podczas gdy ta ostatnia – być może – wpłynęła na ostatecznie bierny ich stosunek do amerykańskiej[10].

         Upadek Francji bonapartystowskiej w 1870 r. był dla sprawy polskiej ciosem i cezurą nie mniejszą, niż klęska powstania styczniowego. „Upadek Francji napoleońskiej zakończył nadzieje (…) na pomoc rządów europejskich”[11]. Oznaczał – tak się przynajmniej wydawało – długotrwałą petryfikację status quo na kontynencie. Nowa Francja, mimo swego osobliwego w Europie, republikańskiego ustroju, przestawała być protektorem kontynentalnej irredenty. Przeciwnie, wkrótce zaczęła szukać zbliżenia z najgroźniejszym z zaborców Polski, uważanym za ostoję reakcji. Choć nad Sekwaną nigdy nie zapomniano o utraconych Alzacji i Lotaryngii, nikt nie zamierzał rozpoczynać z ich powodu wojny.

         Jednocześnie Trzecia Republika zaangażowała się w budowę imperium kolonialnego – tak zwanego nowego, gdyż ze starego, stworzonego jeszcze przed Wielką Rewolucją, pozostały jedynie resztki. Osiągnięcia były imponujące. W latach 1871-1914 Paryż powiększył swe zamorskie posiadłości niemal o 9 milionów kilometrów kwadratowych. Ów ogrom terytoriów zależnych ustępował jedynie Imperium Brytyjskiemu. Stały się one dodatkowym  źródłem francuskiego prestiżu, choć tylko w małym stopniu źródłem bogactwa. Jest charakterystyczne, iż Bismarck nie tylko nie przeciwdziałał owej ekspansji, ale ją wręcz popierał, starając się przy tym (nie do końca skutecznie) blokować kolonialne ambicje zjednoczonych Niemiec. Wychodził bowiem z założenia, iż ekspansja ta pozwoli Francuzom zapomnieć o utraconych w 1871 r. ziemiach, zarazem zaś uwikła je w konflikt – a najlepiej w wojnę – z Wielką Brytanią. Ponieważ w tymże czasie kanclerz patronował politycznemu zbliżeniu miedzy zaborcami Polski, zwanym mocno na wyrost sojuszem trzech cesarzy, tego rodzaju konstelacja polityczna wydawała się być trwałą gwarancją polskiej niewoli.

         Nie jest zapewne przypadkiem, iż w dobie szczytowego nasilenia europejskiej ekspansji kolonialnej – czyli w ostatnich dekadach dziewiętnastego wieku i pierwszych dwudziestego – stan „sprawy polskiej” wydawał się być katastrofalny. Pozornie przestała ona istnieć jako czynnik międzynarodowy. W latach siedemdziesiątych, w których  dźwięczały wciąż echa epoki poprzedniej, myślano jeszcze o polskiej, antyrosyjskiej dywersji. Tak należy rozumieć epizod z Rządem Narodowym, pod patronatem brytyjskim utworzonym w Wiedniu 26 lipca 1878 r. z udziałem Adama Sapiehy, Artura Gołuchowskiego, Tadeusza Okszy –Orzechowskiego i Aleksandra Guttrego. Gabinet ów „stał się w istocie parodią Rządu Narodowego z 1863 r. Nie posiadał on żadnej faktycznej władzy: miał tylko koordynować działalność istniejących, rozproszonych, pokłóconych i w rzeczywistości dość niepoważnych organizacji działających do tej pory przede wszystkim w Galicji”[12]. Signum temporis stał się nie tylko fakt, iż partnerem Polaków był szeregowy agent brytyjski, A. Butler-Johnson (ongiś Adam Czartoryski rozmawiał bezpośrednio z Napoleonem III i Palmerstonem), ale że nie mógł i nie chciał on dać nawet najbardziej enigmatycznych obietnic, iż Londyn – myślący wówczas na serio o daniu zbrojnego odporu Rosji, której armie zbliżały się do Stambułu – poruszy sprawę polską choćby w sensie propagandowym. Gdy flota brytyjska zjawiła się na Morzu Marmara, mając Rosjan niemal w odległości strzału, rząd Beniamina Disraelego odłożył już, nie traktowaną zresztą poważnie, kartę polską. Jest symptomatyczne, iż licząc się na serio z wojną, brytyjski premier ściągnął w rejon Morza Śródziemnego oddziały sipajów z Indii i że krok ten został bardzo negatywnie przyjęty przez jego rodaków. Mentalność epoki dopuszczała bowiem by „kolorowe” oddziały używane były do kolonialnych podbojów, ale nigdy przeciw „białemu” europejskiemu mocarstwu. Disraeli uważał jednak wojnę z Rosją – którą toczyć trzeba było w rejonie cieśnin tureckich, Kaukazu, a może też w Indiach – za przedsięwzięcie kolonialne[13].

         Wojnie zapobiegł, jak wiadomo, Bismarck, który na kongresie berlińskim latem 1878 r. wystąpił w roli arbitra Europy. Jednym z celów jego pacyfikacyjnych działań było naturalnie uniknięcie poruszenia sprawy polskiej. Brytyjczycy tego, jak wspomniano, nie chcieli, ale szukali antyrosyjskiego sprzymierzeńca w Austro-Węgrzech, które wejść do wojny mogłyby tylko atakując Królestwo Kongresowe. W następnych latach kanclerz chętnie wskazywał zwaśnionym mocarstwom kolonialną alternatywę dla polityki europejskiej, mogącej zagrozić strzeżonemu przez Rzeszą status quo. Jego osobiste rachuby na brytyjsko-francuską kolizję gdzieś na terenie Orientu (choć brytyjsko-rosyjska też by go radowała, byle możliwie daleko od Europy, choćby w Indiach) omal się nie spełniły. W latach 1884-1885 Londyn i Paryż nalazły się w ostrym konflikcie o Kongo, a w 1893 o Syjam. Najpoważniejszy kryzys miał miejsce w 1898 r. kiedy kilkunastoletnia rywalizacja o kontrolę nad doliną Nilu uwieńczona została niedoszłą konfrontacją wielkiej armii lorda Kitchenera z niewielkim oddziałem kapitana Jeana-Baptiste Marchanda. Świadoma drastycznej nierówności sił na morzu Francja cofnęła się wówczas niemal w ostatniej chwili[14]. Był to jedna z ostatnich poważnych okazji do brytyjsko francuskiego zbrojnego zderzenia. Niemniej jeszcze w 1900 r. – w dobie klęsk Londynu podczas wojny burskiej – współpracujące od jakiegoś czasu sztaby rosyjski i francuski snuły plany skoordynowania desantu przez kanał La Manche z atakiem cara na Indie. W Petersburgu myślano wręcz o rosyjsko-francuskim rozbiorze Imperium Brytyjskiego z udziałem Niemiec, a może nawet USA[15].

         Z polskiego punktu widzenia kolonialna wojna brytyjsko-francuska, której politycznym beneficjentem musiałaby być Niemcy, byłaby naturalnie najfatalniejszą konfrontacją na kontynencie. Ewentualne starcie brytyjsko-rosyjskie nie rokowałoby, wbrew pozorom, wiele lepiej. Konflikt taki otwierać mógłby jakieś widoki sprawie polskiej tylko wtedy, gdyby Londyn posiadał alianta o wojskach mogących operować w Europie Środkowej. Do roku mniej więcej 1866 sojusznikiem takim mogłaby być Austria, z którą „Dwór Świętego Jakuba” posiadał długie tradycje politycznego współdziałania[16]. Po roku 1871, a na pewno 1879 (data sojuszu Berlina i Wiednia) było to już naturalnie niemożliwe. W tej sytuacji zdetonowana gdzieś na pograniczu afgańskim wojna prowadziłaby tylko do zacieśnienia rosyjskiej kooperacji z pozostałymi zaborcami w ramach sojuszu trójcesarskiego, skoro przyjaźń zachodnich sąsiadów stawałaby się wówczas dla Petersburga wręcz bezcenna. Mało tego. Nawet ewentualne sukcesy wojenne Brytyjczyków w Azji skłaniałyby Londyn do zapewniania Rosjan o własnym désintéressement odnośnie Europy Środkowej, by w ten sposób skłonić przeciwnika do rokowań i osłodzić mu ewentualne terytorialne straty na indyjskim przedpolu. Przy takim obrocie sprawy możliwe napiętnowanie w prasie, a może i parlamencie nad Tamizą antypolskich poczynań władz carskich byłoby dla Polski korzyścią błahą i bez znaczenia.

         W latach 1895-1905 wybuch wielkiej wojny na tle spraw kolonialnych wydawał się znacznie bardziej prawdopodobny, niż jej wybuch w Europie. Z polskiego punktu widzenia była to, powtórzmy raz jeszcze, ponura koniunktura. Wojna taka nie byłaby raczej „wojną powszechną o wolność ludów”. Toczyłaby się też w konfiguracji politycznej nader odmiennej od wojny światowej lat 1914-1918.

         Zawarty 30 stycznia 1902 r. sojusz anglo-japoński[17] oznaczał wbrew pozorom początek odchodzenia Wielkiej Brytanii od stricte pozaeuropejskiego kursu politycznego. Stanowił przede wszystkim zerwanie z zasadą „splendid isolation” mając z tego punktu widzenia znaczenie prawdziwie przełomowe[18]. Przyczyną owego kroku było słuszne przekonanie, że w obliczu zapoczątkowanych właśnie, morskich zbrojeń niemieckich Imperium nie stać na powstrzymywanie Rosjan na azjatyckich morzach tylko własnymi siłami. Potrzebny był do tego stały koalicjant. „Jesteśmy w położeniu Cesarstwa Rzymskiego, na którego granice napierali barbarzyńcy – pisał 12 maja 1912 r. „The Standard”. – Wielki świat odszedł gdzieś daleko. Wzywamy do domu legiony…”[19]

         Sojusz z Japonią poprzedzony został świadomością zawiązania w latach 1892-1893 francusko-rosyjskiego dwuprzymierza, o którego ograniczeniu do Europy w Londynie nie wiedziano. Wspólna akcja francusko-rosyjsko-niemiecka z 1895 r., kiedy to tak zwana Potrójna Interwencja owych mocarstw pozbawiła Japonię większości owoców jej zwycięstwa nad Chinami, sugerowała wręcz formowanie się kontynentalnego bloku, którego dłuższa współpraca mogłaby być dla Imperium Brytyjskiego katastrofalna. W owym roku Londyn stawiał czoło kryzysowi w stosunkach z USA na tle sprawy Wenezueli, problemom w Afryce Południowej (groźba wybuchu kolejnej wojny z Burami) oraz groźbie dezintegracji Imperium Osmańskiego w wyniku rzezi Ormian. Premier lord Rosebery obawiał się iż blok Paryż-Berlin-Petersburg (określany na wyrost jako Dreibund) może albo wypchnąć z Azji Brytyjczyków, albo „skończyć się Armagedonem między europejskimi potęgami walczącymi o ruiny Cesarstwa Chińskiego” jeśli Londyn nie znajdzie sojusznika na Dalekim Wschodzie[20].

         Osobliwe warunki pierwszego sojuszu anglo-japońskiego, zobowiązującego Wielką Brytanię do wystąpienia tylko, jeśliby do walczącej z Japonią Rosji przyłączyłoby się kolejne mocarstwo lub mocarstwa (chciano zapobiec powtórzeniu się „potrójnej interwencji” 1895 r.) pozwoliły Londynowi nie tylko na zdruzgotanie sił konkurencyjnej potęgi bez konieczności własnego wystąpienia. Umożliwiły także – w czasie największego nasilenia dalekowschodniego konfliktu – na podpisanie entente cordiale z Francją 8 kwietnia 1904 r. Owo „serdeczne porozumienie” nie było, jak wiadomo, sojuszem, ale likwidacją „starych nieporozumień”. Zapoczątkowywało jednak faktyczną polityczną kooperację. Związek owego układu z zawieruchą nad Pacyfikiem był oczywisty: gdyby Londyn i Paryż zaangażowały się w ów konflikt po stronie swych traktatowych partnerów, ich świeża przyjaźń ległaby w gruzach. Jednakże Francja, mimo szeregu gestów pod adresem Rosji (płynąca na odsiecz Port Arturowi carska armada zaopatrywana była w afrykańskich i indonezyjskich bazach francuskich) w istocie nie chciała, by jej antyniemiecki sojusznik zaangażował się bez reszty w odległym rejonie świata. Musiałoby to z natury rzeczy odrywać go od spraw europejskich. Francuskie oceny były w tej kwestii zbliżone do brytyjskich. Po zwycięstwie Japonii, kiedy to (12 sierpnia 1905 r., jeszcze podczas nominalnego trwania działań wojennych) przedłużono z nią sojusz, Londyn zaczął szukać politycznego porozumienia z niegroźnym już w Azji, pozbawionym liczącej się floty, ale ciągle silnym na lądzie Petersburgiem. Ten ostatni musiał przenieść punkt ciężkości swych działań do Europy, naturalnie przeciw Berlinowi i Wiedniowi. Rezultatem było znane porozumienie brytyjsko-rosyjskie z 31 sierpnia 1907 r. Choć (podobnie jak ententa z Francją) mówiło ono o likwidacji nieporozumień kolonialnych, to właśnie dlatego umożliwiło współpracę na terenie Europy. Wielka Brytania stawała się faktyczną głową antyniemieckiej koalicji, choć zaprzeczała (słusznie ze ściśle formalnego punktu widzenia) iż do koalicji takiej należy.

         Podczas wojny rosyjsko-japońskiej zarówno Józef Piłsudski, jak i Roman Dmowski poszukiwali, jak wiadomo, kontaktów z Tokio. Nowy, wielce egzotyczny kandydat na mocarstwo (w końcu atrybuty takowego formalnie mu przyznano) zdawał się rokować szanse na poruszenie sprawy polskiej choćby w sferze propagandowej. Japończycy gotowi byli na przekazywanie broni i pieniędzy, traktując całą sprawę w kategoriach wywiadowczo-dywersyjnych. (Podobne negocjacje prowadzili zresztą choćby z Finami)[21]. Nie jest jasne na ile brytyjscy sojusznicy Japonii wiedzieli o owych rozmowach. Wiadomo, iż pertraktujący z Polakami oficerowie japońscy (choćby Utsunomiya Tarō[22]) utrzymywali ścisłą łączność z Brytyjczykami, ale oficjalnie Londyn zachowywał całkowite milczenie.

         Wybuch Wielkiej Wojny w 1914 r. miał już ze sprawami kolonialnymi niewiele wspólnego. Dla Francji zamorskie imperium miało znaczenie przede wszystkim jako rezerwuar żołnierzy. Jako zaplecze gospodarcze było zbyt bezwartościowe lub (co na jedno wychodziło) zbyt słabo ekonomicznie spenetrowane, tym bardziej że sprzymierzeńcem było większe i o ileż bogatsze Imperium Brytyjskie. W świecie pozaeuropejskim liczyła się przede wszystkim postawa USA, której waga rosła wręcz z miesiąca na miesiąc. Dla Brytyjczyków, a pośrednio dla wszystkich sprzymierzonych, ważył poza tym jeszcze jeden zamorski czynnik – japoński. Choć podręczniki historii pierwszej wojny światowej kwitują zwykle udział Tokio w wojnie wzmianką o okupacji przezeń posiadłości niemieckich na Dalekim Wschodzie jesienią 1914 r., rzeczywistość była zgoła odmienna. Na prośbę Brytyjczyków Marynarka Cesarska  podjęła bowiem konwojowanie transportów żołnierzy i zaopatrzenia z Nowej Zelandii, Australii oraz Indii, przejmując stopniowo odpowiedzialność za obronę nie tylko zachodniego Pacyfiku, ale i Oceanu Indyjskiego. Z początkiem 1917 r. – po proklamowaniu przez Niemcy nieograniczonej wojny podwodnej – wysłała też eskadry na Morze Śródziemne.  Wycofanie się Japonii z wojny (o co Niemcy zakulisowo, a usilnie, zabiegali), nie mówiąc już o zmianie obozu,  oznaczałoby w tych warunkach odwołanie przez zagrożoną Australię i Nową Zelandię wojsk z frontów francuskiego i tureckiego a także niemal pewną prośbę o pokój odrębny ze strony zagrożonej wzięciem w dwa ognie Rosji. Byłaby to, jednym słowem, strategiczna katastrofa. Londyn zabiegał więc o względy egzotycznego alianta, z którym stosunki stawały się jednak coraz bardziej złożone. Nieufności do japońskich poczynań nie kryły bowiem Stany Zjednoczone, głos zaś północnoamerykańskiego mocarstwa znaczył nad Tamizą coraz więcej.

         Odnośnie Niemiec cele brytyjskie sprowadzały się natomiast do zdruzgotania ich floty oraz zablokowania możliwości oceanicznej i pozaeuropejskiej ekspansji drogą wyczerpania gospodarczego. Rzesza miała być osłabiona na tyle, by porzucić musiała sny o kontynentalnej hegemonii, ale nie więcej. (Tylko bardzo specyficzne i powoli dochodzące nad Tamizą do głosu koła polityczne miały niszczące zamiary wobec Austro-Węgier). W tak rozumianych planach początkowo w ogóle nie było miejsca na osobny rozdział polski.    

         Klasyczne nuty rozumowania kolonialnego zabrzmiały podczas Wielkiej Wojny w sławnym memorandum z października 1916 r. The Peace Settlement in Europe[23]  pióra Arthura Jamesa Balfoura, byłego premiera, wówczas Pierwszego Lorda Admiralicji, a rychło (od grudnia) szefa dyplomacji Imperium. Urodzony w 1848 r. Balfour, będący chłopcem w dobie powstania styczniowego, nie był polonofobem, jak jego wuj, trzykrotny premier, lord Salisbury: na sprawę polską spoglądał beznamiętnie (przynajmniej we własnym mniemaniu),  z olimpijskich wyżyn tego, co uważał za czysto brytyjską rację stanu. W swym memorandum – pisanym jeszcze, przypomnijmy, w czasie gdy Mikołaj II panował i był naczelnym wodzem armii rosyjskiej – minister uważał za najlepsze dla swego kraju rozwiązanie „utworzenie Polski posiadającej szeroki zakres autonomii, pozostającej jednak integralną częścią imperium rosyjskiego”. Całkowicie niepodległa Rzeczpospolita mogłaby się bowiem stać „teatrem ciągłych intryg [francuskich? – J.P.] miedzy Niemcami a Rosją” i zamiast służyć sprawie pokoju, przeistoczyć się w „powód nieustannych konfliktów”. Gdyby jednak nawet wskrzeszone państwo nie okazało się marionetką, ale „dość silnym buforem” miedzy dawnymi rozbiorcami, i tak nie wynikłoby z tego dla Albionu nic dobrego. Oto bowiem Niemcy, nie szachowane już przez Rosję, mogłyby skierować swą ekspansję przeciw mocarstwom zachodnim, zaś odepchnięta na wschód Rosja „przeniosłaby swe zainteresowania na Daleki Wschód do takiego stopnia, że mężowie stanu brytyjscy nie mogliby patrzeć na to bez obaw”. Albowiem „im bardziej Rosja jest państwem europejskim, tym lepiej dla każdego” [24]. Przez „każdego” słynny mąż stanu rozumiał naturalnie własny kraj – bo raczej nie Polskę. Dla polityka zasiadającego w parlamencie od 1874 r., a od 1885 r. pełniącego funkcje ministerialne, który jako premier w 1905 r. sygnował odnowienie (jeszcze antyrosyjskiego) drugiego przymierza z Japonią, widmo Rosji zwracającej się ku Azji musiało być w najwyższym stopniu niepokojące. W rzeczywistości jednak trudno było uwierzyć, by w obliczu odrodzonej Polski zajmującej „rdzennie rosyjskie terytoria” (takimi być miała, w ówczesnej interpretacji, nawet Rzeszowszczyzna) Rosja wybrałaby pocieszenie się Afganistanem czy Mandżurią.

         Mimo estymy, jakim cieszył się Balfour w ojczyźnie i w kręgach międzynarodowych, nominalne kierowanie przezeń brytyjską dyplomacją miało dla sprawy polskiej znaczenie zaskakująco niewielkie. To samo rzec można zresztą o ministerium jego następcy, George’a Nathaniela Curzona. Ów były (1899-1905) wicekról Indii, jeden z najwybitniejszych polityków na tym stanowisku, znaczną część dorosłego życia spędził usiłując się przeciwstawić azjatyckiej ekspansji Rosji. Kraj ten, także w jego pozaeuropejskiej części, znał z autopsji. I on i Balfour pozbawieni byli wszakże możliwości działania przez premiera Davida Lloyd George’a, który polityką zagraniczną kierował osobiście. Sławny Walijczyk, zwłaszcza w latach bezpośrednio powojennych, często nie informował wręcz członków rządu o swych posunięciach na niwie międzynarodowej, choć informacje takie przekazywał grzecznościowo królowi i szefowi parlamentarnej opozycji.

         O postawie Lloyd George’a wobec odrodzonej Rzeczypospolitej napisano już wiele; ostatnio poświęcił jej frapujące studium Andrzej Nowak[25]. Tak czy inaczej, na poczynania premiera, acz czuł on być może pewną osobistą sympatię do Lenina (tak jak potem do Hitlera), rozumowanie w kategoriach geopolitycznych miało wpływ niewielki: ku zgrozie wielu gabinetowych kolegów (jak Winston Churchill) kierował się on głównie względami brytyjskiej polityki wewnętrznej.

         Jak już wspomniano, wszystkie mocarstwa kształtujące tak zwany porządek wersalski i w znacznej mierze los Polski Odrodzonej) były imperiami, posiadającymi znaczne interesy pozaeuropejskie. Za państwo takie uznać należy nawet Włochy, w czasach konferencji pokojowej liczące na znaczne zdobycze na Bliskim Wschodzie (częściowo przyznał im je, obalony jednak przez kemalistowską Turcję, traktat w Sevres)[26]. Sprawy pozaeuropejskie najmniej przy tym ważyły na decyzjach skądinąd najżyczliwszej polskim postulatom Francji. W rozległym, lecz scentralizowanym francuskim imperium nie było niczego, co można byłoby porównać z brytyjskimi „samorządnymi dominiami”, wywierającymi znaczny wpływ na poczynania metropolii. O francuskim być albo nie być decydowało ponadto położenie graniczących z Republiką Niemiec, a nie morze i zamorskie terytoria. Utrata tych ostatnich w nikłym stopniu zaważyłaby na zdolnościach bojowych Paryża. Propolskie w zasadzie stanowisko Francji komplikowała wprawdzie artykułowana przez nią mocno chęć odbudowania potężnego i możliwie mało uszczuplonego terytorialnie państwa rosyjskiego. Dla ówczesnego kierownictwa III Republiki rządząca w Moskwie i Piotrogrodzie, skonfliktowana z Rzecząpospolitą ekipa bolszewicka nie stanowiła jednak „prawdziwej Rosji”.

         Wśród mocarstw kształtujących przyszły system wersalski jedynym żywiącym – acz skrycie – aneksyjne plany wobec ogarniętej rewolucyjnym chaosem Rosji była Japonia[27]. Dla Polski odrodzonej kraj ten nie mógł być jednak wówczas żadnym sojusznikiem, choć z pozoru istniały możliwości współdziałania nawet wojskowego – na Syberii, gdzie Cesarstwo interweniowało zbrojnie, znajdowała się polska 5. Dywizja Strzelców. Otrzymawszy dzięki zabiegom lat 1914-1917 traktatowe zapewnienie o brytyjskim poparciu do swych aspiracji odnośnie zajętych dawnych posiadłości Rzeszy w Azji i na Pacyfiku, rząd w Tokio rewanżował się swemu aliantowi konsekwentnym solidaryzowaniem się z jego linią odnośnie spraw europejskich. Japońska postawa wobec polskich dążeń niepodległościowych pozostawała więc bardzo ostrożna, choć Komitet Narodowy Polski już 19 września 1918 r. zwrócił się do Tokio z prośbą o dyplomatyczne uznanie[28].

         Japońska interwencja na rosyjskim Przymorzu budziła natomiast ogromne zaniepokojenie Stanów Zjednoczonych – może większe niż bolszewizm, będący wszak powodem owej interwencji (nominalnie międzynarodowej, gdyż obok wielkich sił Cesarstwa, brały w niej udział niewielkie oddziałki Francji, Wielkiej Brytanii oraz właśnie USA)[29]. Wojenna i „wersalska” polityka Waszyngtonu wobec Polski jest przedmiotem żywych sporów przy czym obraz Wodorowa Wilsona jako bezinteresownego przyjaciela Rzeczypospolitej ulega  mniej lub bardziej przekonującym korektom. Pozostaje faktem iż prezydent, wychodzący z założenia o braku żywotnych interesów swego kraju w Europie Środkowej, pozwolić mógł sobie w tej kwestii na luksus znacznie bardziej bezstronnego podejścia niż Francuzi czy Brytyjczycy, a nawet Włosi. „Bez jego wsparcia w przełomowych momentach 1918 i 1919 roku ‘droga do niepodległości’ okazałaby się o wiele bardziej trudna i złożona”[30].

         Stosunek Wilsona do Polski determinowały jednak w znacznej mierze sprawy pozaeuropejskie. Jego głównym postulatem (którego fiasko miało stać się tragedią jego życia) było utworzenie Ligi Narodów, powszechnej organizacji stojącej na straży międzynarodowego ładu. Cel ten był niemożliwy do osiągnięcia bez udziału Imperium Brytyjskiego, zajmującego jedną czwartą globu, oraz Japonii, będącej sprzymierzeńcem owego imperium oraz największą potęgą w istotnym dla USA rejonie Azji Wschodniej. Jeśli wypadku Brytyjczyków środkiem amerykańskiego nacisku mogło być ich wojenne zadłużenie wobec Stanów Zjednoczonych, w wypadku Japonii środek ten nie działał. Podczas paryskiej konferencji pokojowej japońscy przedstawiciele – blefując – grozili wyjazdem i zbojkotowaniem Ligi Narodów. Dla realizacji swej wizji prezydent gotów był ustępować w sprawach w swym mniemaniu mniej istotnych – między innymi w polskiej. Oburzony i zaambarasowany japońskimi zakusami na rosyjskie terytoria, dający posłuch oskarżeniom, że tolerowanie przez USA takiego stanu rzeczy pcha Rosjan w objęcia bolszewizmu, był co najmniej zakłopotany polskimi poczynaniami na wschód od linii Curzona. Jego sekretarz stanu Robert Lansing wyjaśniał, iż „Stany Zjednoczone nie były zwolennikiem rozczłonkowania Rosji nie tylko dlatego, że byłoby to niemoralne, ale i dlatego, że usunęłoby to przeszkodę na drodze imperializmu japońskiego i niemieckiego”[31]. Lansing, który ustąpił 13 lutego 1920 r., był zresztą i tak politykiem relatywnie propolskim. Nie można tego rzec o jego następcy Bainbridge Colbym, który – jak niemal wszyscy w USA - uważał przy tym Ukraińców i Białorusinów po prostu za Rosjan, pewne prawa do samookreślenia przyznając co najwyżej Finom i może Ormianom.

         Na stosunek Waszyngtonu do Polski zauważalny wpływ miały sygnalizowane już, mocno zakorzenione w USA, tendencje rusofilskie. Podsycał je zręcznie mający znaczny wpływ na Wilsona, a  urzędujący stale nad Potomkiem ostatni ambasador Rządu Tymczasowego Borys Bachmietiew. Z tym ostatnim swe poczynania koordynował często John Spargo, socjalista, autor pierwszej amerykańskiej biografii Marksa, entuzjasta rewolucji lutowej i najbardziej zaufany doradca sekretarza stanu Colby’ego do spraw Europy Wschodniej[32]. „Jednak to nie zakulisowe zabiegi agentów interesu Rosji (republikańskiej), ale raczej generalna wizja nowego porządku światowego decydowała o stosunku Waszyngtonu do Rosji,  bolszewizmu i rozpatrywanej w tym kontekście Polski”[33].

         W pierwszych miesiącach 1920 r. Wilson przegrać miał całkiem osiągalną – podkreślić to należy – sprawę ratyfikacji przez Senat traktatu wersalskiego i Paktu Ligi Narodów. Rozgoryczony i chory, dogasał w atmosferze zawodu. Stany Zjednoczone odwracały się od spraw europejskich, wpatrzone w niebezpieczeństwo japońskie. Próbą zaradzenia temu ostatniemu była wielka, poświęcona rozbrojeniu na morzu i sprawom Azji Wschodniej konferencja w Waszyngtonie na przełomie lat 1921-1922.

         Od spraw europejskich powoli odwracała się także Wielka Brytania, kierowana ciągle przez Lloyd George’a. Pomysły tego ostatniego, zmierzające do dogadania się z bolszewikami kosztem Polski, a właściwie całej Europy Środkowo-Wschodniej, zniweczyło skutecznie polskie zwycięstwo pod Warszawą. (Przyznać trzeba, iż wielu współpracowników premiera, choćby Churchill, radowało się z takiego obrotu sprawy). „Ciężar, jaki spoczywa teraz na Wielkiej Brytanii – wzdychał sekretarz Walijczyka, Philip Kerr – jest tak ogromny w Irlandii, Egipcie, Mezopotamii, Indiach, a także w środowisku robotniczym w kraju, że żadem rząd nie mógłby poświęcić wystarczającej uwagi uregulowaniu spraw europejskich”[34].

         Szef dyplomacji lord Curzon, marginalizowany stale przez dynamicznego szefa gabinetu, bił na alarm, że hołubieni przez pryncypała władcy Kremla stanowić mogą śmiertelne niebezpieczeństwo dla azjatyckiego imperium Wielkiej Brytanii. W rzeczy samej, odparci spod Warszawy bolszewicy  nie tylko zaangażowali się we wspieranie balansujących na krawędzi wojny z Londynem tureckich nacjonalistów Kemala paszy. Lew Trocki już w 1919 r. kreślił plany ataku czerwonej konnicy na Indie[35]. U progu 1921 r. Lenin naciskał, że w Azji „atak na brytyjski imperializm musi być prowadzony energicznie, lecz nie w naszym imieniu, a Azerbejdżanu i Buchary” (oczywiście zsowietyzowanych) i że trzeba „poinformować wszystkie ludy Wschodu, [ale] jedynie ustnie, nie pozostawiając skrawka papieru, że wystrychniemy Anglię na dudka”[36]. Moskwa planowała też interwencję w Persji, której przynajmniej część (południowa) uważana była za na poły oficjalną brytyjską sferę wpływów[37]. Rozgoryczony polityką Lloyd George’a lord Curzon po politycznej katastrofie Walijczyka w 1922 r. zaoferował swe usługi konserwatywnemu gabinetowi Andrew Bonar Lawa, a potem Stanleya Baldwina. Wcześniej, w dokonanym przez niego 22 i 23 czerwca 1921 r. olbrzymim przeglądzie zagranicznych wyzwań dla Imperium, Europa Środkowa nie zajęła nawet akapitu[38]. Jako szef Foreign Office on, którego nazwisko niesprawiedliwie złączono z forsowaną przez Lloyd George’a linią (rzekomo) Curzona, uznał w imieniu Wielkiej Brytanii polską granicę ryską.

         Imperialne, pozaeuropejskie interesy mocarstw odegrały w dziejach sprawy polskiej rolę wysoce niekorzystną. Owszem: azjatyckie zaangażowanie Rosji skłaniało Petersburg w XIX w. do złagodzenia represji, a klęska z rak Japonii zmusiła go do odejścia od najbardziej nasilonej polityki rusyfikacji. Zarazem jednak ekspansja taka cementowała współdziałanie zaborców, dążących do „uspokojenia zaplecza”. W wypadku Francji i (zwłaszcza) Wielkiej Brytanii kurs pozaeuropejski owocował wysiłkami kupienia co najmniej przyjaznej neutralności Berlina i Petersburga (casus Paryża) lub ugłaskania caratu gwarancjami status quo  na starym kontynencie (przypadek Londynu). Ewentualne brytyjsko-rosyjskie starcie w Azji, nawet z udziałem Japonii po stronie Albionu, lecz bez europejskiego sprzymierzeńca, nie mogło stać się żadną miarą „wojną o Polskę”; to samo rzec można o ewentualnym wystąpieniu brytyjskim w obronie Turcji. Rezultatem mogły być co najwyżej próby dywersji na ziemiach polskich, nie zagrażające dotychczasowemu porządkowi. W wypadku Stanów Zjednoczonych, od końca XIX w. zainteresowanych Chinami i zaniepokojonych ich penetracją przez Japonię, pożar na Dalekim Wschodzie  mógł być tylko argumentem na rzecz odwrócenia się od spraw Europy. Tymczasem los Polski mógł się rozstrzygnąć tylko nad Wisłą.

 

***

Tekst powstał w ramach projektu Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 

 

 



[1] P. Johnson, Historia świata (od roku 1917), Londyn 1989, s. 45. Sąd taki jest reprezentatywny dla współczesnej historiografii brytyjskiej, jeśli nie anglosaskiej.

[2] F. Fischer, Griff nach der Weltmacht. Die Kriegszielpolitik des kaiserlichen Deutschland 1914/1918, Düsseldorf 1962; książka zapoczątkowała burzliwą duskusję w Niemczech i za granicą.

[3] Por. np.: Analysis of General Kuropatkin’s Scheme for the Invasion of India, 1886, British Library, London, IOR/DMO/13/3; szerzej: R.A. Johnson, Russians at the Gates of India? Planning the Defence of India, 1885-1900, “The Journal of Military History”, vol. LXVI, No. 3 (July 2003), S. 697-743..

[4] Na ten temat ostatnio: I. Sakowicz-Tebinka, Imperium barbarzyńców. Rosja Aleksandra II w brytyjskich  opiniach prasowych, Gdańsk 2011.

[5] Cyt. za: R. P. Żurawski vel Grajewski, Ognisko permanentnej insurekcji. Powstanie 1846 roku i likwidacja Rzeczypospolitej Krakowskiej w „dyplomacji” Hotelu Lambert wobec mocarstw europejskich (1846-1847), Łódź-Kraków 2018, s. 222.

[6]  Cyt. za: B. Sims, Taniec mocarstw. Walka o dominację w Europie od XV do XXI wieku, Poznań 2015, s. 257.

[7] Sławny generał Północy George Armstrong Custer pisał do przyszłej żony 4 VII 1863 r. (dzień po bitwie  pod Gettysburgiem!) „przez całą wojnę nie słyszałem, aby ktoś wymienił niewolnictwo jako kwestię sporną. Unia – to o Unię walczymy!” (cyt. za; G. Swoboda, Gettysburg, Warszawa 2010, s. 8).

[8] H. Głębocki, „Diabeł Asmodeusz” w niebieskich binoklach i kraj przyszłości. Hr. Adam Gurowski i Rosja, Kraków  2012, s. 746.

[9] Gurowski już wcześniej (w okresie wojny krymskiej) proponował Rosji zwerbowanie w USA kaprów i zaatakowanie tą drogą Australii. Ponieważ podczas wojny secesyjnej zdecydowana większość Polaków popierała prorosyjską Północ, Jerzy Łojek stwierdził w typowym dla siebie, prowokacyjnym stylu, iż „ kilka tysięcy Polaków walczyło w 1863 i 1864 roku na ziemi amerykańskiej z bronią w ręku przeciwko Powstaniu Styczniowemu” (J. Łojek, Gettysburg 1863, „Kontrasty” nr 7/143, lipiec 1980, s. 40).

[10] S. Bóbr-Tylingo, Stany Zjednoczone A.P. a powstanie styczniowe, „Teki Historyczne”, t. XI, Londyn 1960-1961, s. 133-156.

[11] H. Wereszycki, Alarm wojenny 1875 r. w świetle  niewyzyskanych źródeł, „Kwartalnik Historyczny”, R. 68, nr 3, 1961, s. 666.

[12] H. Wereszycki, Sojusz trzech cesarzy. Walka o pokój europejski 1872-1878, Warszawa 2010, s. 365. Zakulisowe manewry brytyjskie przekonały jednak Portę do sformowania w sułtańskiej armii niewielkiego polskiego legionu, który bił się dzielnie pod wodzą majora Józefa Jagmina. Zob.: A. Lewak, Z dziejów emigracji polskiej w Turcji, 1831-1878, Warszawa 1935, s. 47-50.

[13] J.C. Mitcham, Race and Imperial Defence in the British Word, Cambridge 2016, s. 48. Tymczasem Rosja nie wahała się stosować oddziałów baszkirskich – używających niekiedy w walce łuków i strzał – przeciw Napoleonowi, i to nawet podczas walk w samej Francji.

[14] Por.: P. Pellissier, Fachoda et la Mission Marchand, 1896-1899, Paris 2011; C. Andrew, Théophile Delcassé and the Making of Entente Cordiale, London 1968, s. 91-118; o francuskiej słabości na morzu: A.J. Marder, The Anatomy of Sea Power. A History of British Naval Policy in the Pre-Dreadnought Era, 1880-1905, Hamden Conn 1964,  s.  321-340.

[15] M. Leśniewski, Wojna burska 1899-1902. Geneza, przebieg i uwarunkowania międzynarodowe, Warszawa 2001, rozdział IX.

[16] Abstrahując od tradycji siedemnasto i osiemnastowiecznych, w roku 1815, a potem w dobie wojny krymskiej Wielka Brytania (i Francja!) zawarły formalne przymierza antyrosyjskie, jeszcze zaś w 1863 r. razem próbowały w sprawie polskiej interweniować w Petersburgu.

[17] W takim właśnie brzmieniu – the anglo-japanese alliance – wymianiane jest owo przymierze we współczesnej mu prasie i w poufnych dokumentach, a także w późniejszych opracowaniach naukowych.

[18] Na ten temat por. moje rozważania: J. Polit, Koniec brytyjskiej izolacji, 1895-1911, „Studia historyczne”, R. XXXIX, 1996, z 4. (155), s. 493-506.

[19] Cyt. za: P. Kennedy, The Rise and Fall of British Naval Mastery, London 1991, s. 243.

[20] Rosebery do lorda Kimberley’ego, 22 IV 1895, w: I. Nish, Lord Rosebery (1847-1929) and Japan, w; H. Cortazzi (ed.), Britain & Japan. Biographical Portraits [dalej B & J], vol. VII,  Folkestone 2010, s.  66.

[21] Poza pracami w języku polskim por.: O.K. Falt, A. Kujala (eds), Rakka Ryūsui: Colonel Akashi’s Report on His Secret Cooperation with the Russian Revolutionary Parties During the Russo-Japanese War, Helsinki, Societas Historica Finlandiae, 1988; A.Kujala, Japanese Subversion in the Russian Empire, w: J.W. Steinberg, B.W. Menning, D. Schimmelpennick van der Oye, D. Wolf, S. Yokote (eds), The Russo-Japanese War in Global Perspective. World War Zero, Leiden and Boston 2005, vol. I, s. 261-280.

[22] O związkach Utsunomiyi z Brytyjczykami : M. Oyama, S, Dobson,, Utsunomiya Tarō (1866-1922),  w: B &J, vol. VIII, Folkestone 2013, s. 13-29.

[23] The Peace Settlement in Europe, The National Archives, London [dalej TNA], FO 371/2095/4694; w języku oryginału memorandum znaleźć można w sławnych wspomnieniach Lloyd George’a: D. Lloyd George, War Memoirs, vol. I, London [1935], s. 523-529.

[24] Dokument Balfoura był kilkakrotnie cytowany przez badaczy polskich; skorzystałem z tłumaczenia Tadeusza Piszczkowskiego, Anglia a Polska 1914-1939, w świetle dokumentów brytyjskich,  Londyn 1975, s. 1-2.

[25] A. Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920- zapomniany appeasement, Kraków 2015.

[26] W historiografii polskiej na ten temat: T. Wituch, Od Trypolisu do Lozanny. Polityka Włoch wobec Turcji i Bliskiego Wschodu w latach 1912-1922, Warszawa 1986. Po Sévres Rzym, oburzony tym, co uznał za sprzeniewierzenie się swym zobowiązaniom przez pozostałe mocarstwa, zaczął mało dyskretnie wspierać ostro skonfliktowanych z Londynem kemalistów.

[27] Por.: J. Polit, Japonia wobec rewolucji bolszewickiej w Rosji,1917-1922, “Dzieje Najnowsze”, R. XLIX, 2017, Nr 4, s. 51-73.

[28] E. Pałasz-Rutkowska, The Making of an European Friend: Japan’s Recognition of Independent Poland, w: T. Minohara, T.-K. Hon, E. Dawley (eds.), The Decade of the Great War. Japan and the Wider Word in the 1910s, Leiden 2014, s. 231-256; E. Pałasz-Rutkowska, A.T. Romer, Historia stosunków polsko-japońskich 1904-1945, Warszawa 2009,  s.77 i n.

[29] J. Polit, Japonia wobec rewolucji bolszewickiej w Rosji, s. 62 i n.

[30] B. Winid, Polska w polityce zagranicznej prezydenta Woodrow Wilsona w latach 1919-1920, „Teki historyczne”, t. XXII, Londyn 1999, s.  190.

[31] J. Borzęcki, Polityka Stanów Zjednoczonych wobec Polski  w czasie wojen światowych i między nimi w ujeciu Piotra Wandycza, w: M. Kornat, S. M. Nowinowski, R. Stobiecki (wyd.), Piotr Wandycz. Historyk – emigrant – intelektualista, Bydgoszcz 2014, s. 110.

[32] Na temat Spargo: R. Radosh, John Spargo and Wilson’s Russian Policy, 1920, „Journal of American History”, vol. LII, 1965, s. 548-565 .

[33] A. Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu,  s. 97.

[34] Cyt. za: Ibidem, s.  431.

[35] D. Wołkogonow, Trocki, Warszawa 1999, s. 18 i 22; por. też idem, Lenin, Warszawa 1997, s. 394.

[36] Projekt rezolucji Politbiura z 26 I 1921, w”: R. Pipes (ed.), The Unknown Lenin. From the Secret Archive, New Haven and London 1996, s. 122.

[37] M.A. Persits, Zastencziwaja interwencja. O sowietskom wtorżenii w Iran i Bucharu w 1920-1921, Moskwa 1990.

[38] IC, 22 VI 1921, 1st Meeting, TNA, CAB 32/2/E-5.

Najnowsze artykuły