Artykuł
Teka Stańczyka

Fragmenty listów 8 i 11, zawartych w Tece Stańczyka publikowanej w 2869 w „Przeglądzie Polskim”, następnie osobny druk w Krakowie (1870).  Przedruk za: S. Koźmian, Bezkarność. Wybór pism, Kraków 2001, s. 1-30.

 

Optymowicz (właściciel apteki)

do Trwożnickiego (urzędnika bankowego)

 

Głupisiówka nad Szujówką –

Apteka pod Czerwonym Kosynierem 53/21 9681.

 

Mości Dobrodzieju!

Dzięki ci przesyłam, że nie odstępujesz od dawnego naszego zwyczaju i że utrzymujesz ze mną korespondencję w sprawach ojczystych i publicznych. Dość długa przerwa między dopiero co odebranym od ciebie listem a przedostatnim napełniała mnie obawą, czy nie zamierzasz przerwać politycznej, a wielce ważnej korespondencji z twoim wiernym, acz nie zawsze zgodnym w zdaniu sługą.

Muszę zacząć od kłótni. List Twój, Mości Dobrodzieju, nie zdziwił mnie, ale wyznaję ci szczerze wielce mnie zabawił, wybacz, rozśmieszył mnie nawet. List ten jest pełen od początku do końca obawy, trwogi, strachu z powodu obecnego stanu rzeczy publicznej i risum teneatis amici, głębokiego żalu z obrotu, jaki wzięła sprawa protestacji[1]. Ależ, mój Mości Dobrodzieju, taki obrót rzeczy to przecież młyn na naszą wodę, nas jedynych i prawdziwych patriotów. Im większe niezadowolenie w kraju, tym lepiej; bo zadowolenie to uśpienie; im mniej się powiodą takie środki i środeczki, jak owa mizerna protestacja, tym lepiej, bo tym głębiej zakorzeni się w sercu i sumieniu ludu, że tylko wielki środek jest zbawczym! Czyś mógł kiedykolwiek przypuścić, Mości Dobrodzieju, że ja i nasi zadowolimy się pomyślnym skutkiem protestacji?! Przebóg! Tej krzywdy przecież nie robiłeś mi nigdy! My popieraliśmy protestację w sejmiku i za sejmikiem dlatego tylko, żeśmy widzieli, że ona nie może być przyjęta, a że skoro przyjęta nie będzie, posłuży tylko do przyspieszenia upragnionej chwili, sprzątnie z widowni politycznej zawadzające nam osobistości i przygotuje umysły do rozpoczęcia wielkiego dzieła. A nawet, podziwiaj naszą przezorność, na wypadek, gdyby protestacja odniosła była pomyślny skutek, mieliśmy gotowe żądania, jeszcze wprawdzie niedostateczne, ale równie dalej sięgające, z którymi nawet nasi w sejmiku wystąpili. Protestacja nie jest wcale naszym dziełem; tylko myśmy zmusili do niej reakcjonariuszy; za mało ona żąda, aby odniósłszy pomyślny skutek mogła nam usta zamknąć, za wiele, aby za jej pomocą reakcjonariusze mogli zwyciężyć. Znowu postawiliśmy ich między Scyllą i Charybdą, i to jest prawdziwym dziełem naszym, niech brną dalej, teraz już tylko trzeba ich popychać i popychać, a zabrną zupełnie. A więc Mości Dobrodzieju nie do mnie się udawaj z żalem, z powodu niepomyślnego obrotu protestacji. Dla mnie ten niepomyślny obrót to manna polityczna, manna zesłana z nieba zgłodniałemu od sześciu lat. Teraz dopiero, kiedy już czuję, że wchodzimy na bity gościniec prowadzący do czynu, oddycham swobodniej i jestem zdrów, szczęśliwy i pełen niezwykłej energii.

A ciebie dlaczegóż położenie kraju i sprawy zatrważa? Z kraju zapewne i ja niezupełnie jeszcze jestem zadowolony, jeszcze on ospały, ciężki, nieświadomy swoich celów. Ale sprawa, na miłość Boga! sprawa nigdy lepiej nie stała i trzeba być strasznie zaślepionym, żeby nie widzieć, że już, już niedługo wybije godzina zbawienia i wielkiego czynu! Godzina ta musi wybić! Są sprawy święte, potężne, olbrzymie, które, jak to już jeden z naszych powiedział, dość zaafirmować, aby im zwycięstwo zapewnić. Otóż ja ci afirmuję, że Polska cała w naszych granicach będzie, a nawet już jest, bo jest w sumieniu naszym, w sumieniu ludu, w sumieniu młodej Europy, bo nareszcie my, patrioci, mieliśmy przecież raz odwagę wypowiedzieć to tutaj, na tej ziemi Judaszów idei polskiej i teraz dzień w dzień już jak pacierz powtarzamy to wobec ludu i Europy, dla tym większego upokorzenia wszystkich odstępców i reakcjonariuszy galilejskich! Przypomnij sobie tylko, co to za opłakany był stan rzeczy zaraz po przerwaniu wielkiego dzieła 63. roku i porównaj ówczesne nasze położenie z obecnym, a nabierzesz niemało otuchy. Cóż się wtedy działo?

Skompromitowani chwilowym ustaniem powstania, które reakcjonariusze przerwali we własnych widokach, musieliśmy my, dobrze myślący, zamilknąć, a im zostawić wolne pole do działania. Falanga patriotyczna rozproszona, zgnębiona, zdyskredytowana, nie mogła popierać jedynej zbawczej dla sprawy myśli – nieprzerwalności powstania. A iluż to nas zdradziło, iluż odstąpiło, iluż przeszło do rozsądnych i zimnych, iluż zwątpiło w skuteczność nieprzerwalności powstania! Rozum polityczny nakazuje w takich chwilach przeczekać, toteż umieliśmy przeczekać, a teraz, chwała Bogu, znowu górą nasi i wszystko, wszystko nam wróży, że się coraz więcej zbliżamy do upragnionego celu, bo znów chwytamy się jedynie w naszym położeniu racjonalnych i zbawczych środków. Nie potrzebuję ci dowodzić, że dla narodu uciemiężonego i to uciemiężonego przez trzy potencje, jeden tylko środek jest zbawczy, jedna polityka możliwa; ta, którą ja streszczam w słowach – nieprzerwalność powstania. Wszystkie kompromisy, dyplomacje, oglądanie się na to i owo – to banialuki, to wymysły reakcjonariuszy. My jedni, wierzący tylko w skuteczność wielkiego środka, przechowujemy od 1772 r. ogień święty; my Westalki idei polskiej. Naszymi środkami działania są: utrzymanie nieustającego niezadowolenia w kraju, wykazywanie niedostateczności wszystkich mniemanych koncesji, ciągła protestacja, bezwzględna opozycja i agitacja, która jest najdzielniejszym środkiem, bo już bezpośrednio stykającym nas z wielkim celem, agitacja, która, dobrze prowadzona, utrzymuje sama przez się nieprzerwalność powstania. Celem zaś naszym, do którego tymi środkami zawsze dochodzimy, jest wielkie dzieło, czyli powstanie. Tak jest, powstanie, bo naszym ostatecznym celem jest Polska, a że jak dwa a dwa jest cztery, Polska tylko powstaniem powstać może, więc powstanie musi być naszym bezpośrednim celem, a ciągłe jego utrzymanie najgorętszym naszym życzeniem. Nieprzerwalność powstania, to Polska, i powiadam ci, że gdyby od pierwszego rozbioru powstanie nie było nigdy ustało, Polska byłaby nigdy nie przestała istnieć.

Dziś rzeczy tak stoją, że tylko powstanie jest Polską. Ale niestety, są chwile, w których reakcja bierze górę, a wtedy, jeżeli nie zdoła przeciąć, to przynajmniej gmatwa nici nieprzerwalności powstania. Wtedy oddalamy się od celu, wtedy kraj zdradza Polskę; gdy my znowu naprawiamy szkody, wyrządzone sprawie przez reakcję, i trzymamy w ręku nić nieprzerwalności powstania, wtedy sprawa na dobrej drodze, wtedy zbliżając się coraz bardziej i niewątpliwie do powstania zbliżamy się tym samym do niepodległości i wolności. Otóż już teraz, po dość długiej przerwie, my, dobrze myślący, możemy się policzyć, możemy się naradzić, co mówię, już działamy. Bo bądź spokojny, Mości Dobrodzieju, my nie śpimy. A do tego, jak nasi teraz zmądrzeli, jak ostrożnie i względnie działają, jak nikogo nie chcą zrażać ani przestraszać, i słusznie, bardzo słusznie, bo przecież tą głupią szlachtę to można czymkolwiek spłoszyć. O wierz mi, że my teraz zmądrzeliśmy, my chwilowo się na wszystko niby zgadzamy i przystajemy, nawet na tę śmieszną idiotów politykę przymierza z rakuskim[2] cesarstwem! Musimy się najpierw wkorzenić, uspokoić obawy szlachty, zaskarbić sobie jej zaufanie niejakim umiarkowaniem i szczególnie dobrze udaną bezstronnością. Ależ bądź pewny, że nasi nigdy nie odstąpili od naszej zasadniczej, a jedynie zbawczej myśli – nieprzerwalności powstania.

Tylko dobrze uważaj Mości Dobrodzieju! Kiedy ja mówię o nieprzerwalności powstania, to nie rozumiem koniecznie pod tym ciągłej zbrojnej walki, broń Boże! Tego musimy nawet absolutnie się wypierać; tym więcej, że są łajdaki, którzy dla popsucia naszym szyków wciąż ich o to oskarżają. Ale widzisz, można utrzymać nieprzerwalność powstania rozmaitymi sposobami, tylko do tego trzeba żelaznej woli i giętkich w rękach przywódców narzędzi. Żelaznej woli nigdy nam nie brakło, narzędzia już się znalazły. Wprawdzie w kraju, tym głupim kraju, trudno było o potrzebnych nam ludzi; ale ostatni wielki moment powstańczy przyniósł sprawie i tę jeszcze wielką korzyść, że utworzył falangę ludzi gotowych na wszystko. Cała nasza narodowa organizacja łaknie narodowego zajęcia i utrzymania. Grosz publiczny, Mości Dobrodzieju, zarobiony z chwałą i użytkiem dla ojczyzny i wielkiej sprawy, to ponętna rzecz dla szlachetnych dusz! Jak to miło żyć z pracy, która przyspiesza zbawienie ojczyzny, a ochrania ją od ostatniej zguby i zagłady. Najwięcej też wabimy naszych ludzi nadzieją, że się znowu kasa narodowa napełnia. Podatki narodowe, narodowe dodatki do podatków – to dopiero ściąganie do kraju naszych. Chociaż my to teraz inaczej urządzimy; bo widzisz, mój Mości Dobrodzieju, system moskiewskich kontrybucji wcale nie jest zły; to prawdziwie racjonalny środek; mieliśmy już o nim niejakie przeczucie w 63. roku. Co to jest podatek? To zużyty stary sposób. Podatek nie dosięgnie bogaczy ani magnatów, a tu o to głównie idzie. Polska musi powstać tym, czym upadła, to jest wielkimi majątkami wielkich panów. Co to szlachta? Szlachta to plewy. A więc kontrybucje, kontrybucje na Kmitów, Firlejów, Tenczyńskich[3] i wszystkich tych reakcjonariuszy i kretynów. Najwyższy rozum polityczny, Mości Dobrodzieju, jest umieć korzystać z nauki danej nam przez wrogów. Przede wszystkim walczymy jego bronią przeciw wewnętrznym nieprzyjaciołom. Ten środek będzie zbawczy, szczególnie tutaj w Galicji, gdzie magnateria, to ohydne paskudztwo, najgłębiej się zakorzeniło. Proszę cię, Mości Dobrodzieju, co to za ogromne tu są majątki, do których dotąd nigdy nie mogliśmy się dobrać dla dobra sprawy. Skoro raz potrafimy użyć tego narodowego kapitału leżącego odłogiem, czegóż nie zbudujemy? Polskę! Polskę w naszych granicach!

Otóż dla nabrania otuchy, mój Mości Dobrodzieju, zważ dobrze, jak nam wszystko sprzyja. Taki człowiek, który był już ministrem albo komisarzem, a takich jest dosyć, przykrzy sobie w bezczynności i to w bezczynności bezpłatnej, a tym samym da się łatwo użyć. Ale jak już wyżej powiedziałem, z powodu głupoty kraju i zupełnej zdziecinniałości szlachty, trzeba ostrożnie i powoli postępować, dlatego zaczęliśmy od najniewinniejszego środka i założyliśmy nasze dzienniki i dzienniczki. Lecz z drugiej strony powierzyliśmy ich redakcje tylko takim ludziom, którzy nie znając Galicji, nie mogą być zarażeni prowincjonalizmem; tacy ludzie, choćby nie chcieli, muszą na oślep iść tam, gdzie my im każemy, a lokalne wpływy żadnego do nich nie mogą mieć przystępu. Muszą oni pisać i działać w duchu wielkiej, ogólnej idei, nielitościwie poświęcać każdy miejscowy interes, a tym samym zabić Hydrę polityki tak zwanej użytecznej i rozsądnej, która fatalnie odciąga nas zawsze od wielkiego dzieła. Te dzienniki i dzienniczki powoli przygotują umysły do wielkiej chwili. I już dobrze, bardzo dobrze się nam wiedzie, duch się podnosi, agitacja w umysłach rośnie jak na drożdżach, nasi przeciwnicy już zużyci, słabi a próżni, na naszą bezwiednie nachylają się stronę. Popularność, popularność Mości Dobrodzieju, to matnia, w którą łowimy najgrubsze ryby!

Wyraz “powstanie” jeszcze nie wymówiony, broń Boże! A to po co? Nawet nasi sierdzą się i gniewają strasznie na tych, którzy oskarżają ich o podobne zamiary, i bardzo mądrze robią, bo przecież cóż łatwiejszego, jak wystawić na śmieszność tych, którzy dziś już straszą powstaniem; a to ich zużyje i nie będą nam w stanowczej chwili stać na przeszkodzie. Teraz bowiem nie idzie wcale o to, co zwykle rozumieją pod wyrazem “powstanie”, to jest zbrojną walkę, bo nawet nie wiem dobrze z kim by rozpocząć w obecnej chwili tą walkę, ale idzie o rzecz stokroć ważniejszą, bo o utrzymanie – nieprzerwalności powstania! Otóż pod tym względem doskonale idzie, obowiązek utrzymania tej nieprzerwalności zakorzenia się w sumieniach wielu, potrzeba utrzymania jej już jest dowiedziona, a w końcu nieprzerwalność powstania przemawia do wyobraźni ludu, tego ludu, który już do tego stopnia dojrzał, że umie się zbierać pod gołym niebem! Nie mogę więc zawołać: jest już Polska!? Ale nie unoszę się entuzjazmem, tylko rozumuję. Słuchaj dobrze, Mości Dobrodzieju! Jak już rzekłem, Polska to powstanie, a więc powstanie to Polska, bo powstanie to zmartwychwstanie! Idę dalej: nieprzerwalność powstania musi utrzymać przy życiu Polskę, a więc skoro utrzymamy nieprzerwalność powstania, tym samym utrzymamy i zabezpieczymy byt Polski. To już nie logika, to matematyka, to dwa razy dwa cztery. A co mnie najwięcej cieszy, to to, że ta głupia szlachta, bez której jeszcze, niestety, ani obejść się, ani nic zrobić nie można, zaczyna się garnąć do nas, abonuje przykładnie nasze dzienniki, wygaduje na reakcyjne organy, które ją przecież już znudziły, jednym słowem nam wierzyć zaczyna, a co najważniejsze, zdaje się, że już zapomniała o niedawnej przeszłości. Zaślepienie szlachty – to najdzielniejszy nasz sprzymierzeniec. Oni się zawsze dadzą złapać. Poczciwcy, ostrzą sami brzytwę na własne gardło; bo jużci przecież w upragnionej chwili wielkiego czynu oni pierwsi muszą paść ofiarą, to się ma rozumieć, tego w żaden sposób ominąć nie można. Krwią i żelazem w dzisiejszych czasach dochodzi się do wielkich rzeczy. Ty pewnie się na tę myśl zatrwożysz, powiesz, że szkoda, że lepiej by tego uniknąć. Mój Mości Dobrodzieju, co tam za szkoda, że kilkunastu lub nawet kilkuset durniów wyrżną, byle sprawę zbawić i dojść do wielkiego czynu. Już niezadługo opanujemy całą tę szlachtę, ani się spostrzeże kiedy, i znowu będzie musiała tańczyć, jak my jej zagramy i iść z nami i za nami, a tyle tylko zyska na swoim oporze i głupocie, że znowu nie ona rozpocznie wielkie dzieło, ale my, ludzie odwiecznego poświęcenia, ludzie myśli, ludzie krzyża, ludzie ludu i narodu.

Ja więc zapatrując się na położenie zupełnie odmiennie od ciebie, wyznaję, że teraz już widzę wszystko w różowych kolorach. Jedynym celem naszym na teraz – ja jeszcze trzymam się na uboczu, ale jak będzie potrzeba, znajdę się tam – jest utrzymanie nieprzerwalności powstania, nie mówiąc o powstaniu, ani też pchając wyraźnie do niego, przeciwnie, wypierając się tego z udaną ironią. Gdzie zaś i kiedy ono wybuchnie, to rzecz przyszłości. Przypomnij sobie co powiedział Mistrz[4]: “W Polsce nigdy nie można być pewnym, czy już gotowe są materiały do powstania, ale przecież zawsze ich jest tyle, że powstanie rozpocząć można; a wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałem, najwięcej znajdowałem palnych żywiołów”. Dla twojej jednak nauki zauważę, że główną przyczyną upadku i chwilowego przerwania dzieła 1863 roku było to, że nie zdołaliśmy przenieść powstania do Galicji. Gdyby tutaj było powstanie zakwitło, byłoby to zmieniło położenie rzeczy, zatrzęsło w posadach Europą, a w każdym razie utrzymało nieprzerwalność. Reakcja, reakcja przeszkodziła. Reakcjonariusze pod pozorem służenia sprawie wcisnęli się między nas i zdradzili sprawę, bo na żaden sposób nie chcieli pozwolić na przeniesienie ruchawki do Galicji. My zaś w stanowczej chwili zgrzeszyliśmy słabością, zachwialiśmy się. Trzeba było wtedy skazać na śmierć sześciu tylko reakcjonariuszy najczynniejszych, a bylibyśmy mieli ruchawkę w Galicji. Jeden z naszych doradzał ten środek zbawczy, ale inni nie śmieli go użyć i powstanie upadło, bośmy go nie umieli przenieść do Galicji; ale dla chwały zasady zapewnić cię mogę, że ostatnim słowem naszych było – powstanie w Galicji. Pod względem nieprzerwalności powstania my musimy z konieczności trzymać się systemu trójpolowego gospodarstwa. Niestety jedno pole musi zawsze ugorować, lecz za to wypada nam tym skwapliwiej zasiewać inne.

W tej chwili o W. Księstwie Poznańskim nie ma co mówić, zabór moskiewski po obfitym plonie, jaki nam dał w 63. roku nie będzie skończony ani dopełniony dla nas, dopóki w Galicji nie wypróbujemy naszego dzieła. Co potem się stanie, tego ci nie powiem, tego ci powiedzieć nie mogę, ale coś będzie, możesz mi wierzyć. A przy tym co tu za pole i sposobność dla przeobrażenia społecznego ducha polskiego! Cóż to za nieoceniony do tego, a dotąd niezużyty żywioł – tutejszy chłop! Będziemy więc tu mieli w mniej lub więcej oddalonym czasie jednocześnie i powstanie, i społeczną, nie wielką, ale skuteczną rewolucyjkę. To są wyłącznie i jedynie dwa zbawcze dla Polski środki, a więc – trzymam się zawsze ściśle logiki – skoro użyjemy tych dwóch środków, zbawimy Polskę, jak dwa a dwa cztery. Trzeba przede wszystkim dążyć do umożliwienia środków, a więc przygotować umysły do ich użycia, bo już to w Galicji mają niejaki wstręt do nich. Jak ci już powiedziałem, dzienniki i dzienniczki nasze zaczęły robotę. Mój Boże! nieźle zaczyna się im wieść, a mnie aż serce rośnie. Ale dzienniki to nie dosyć. Moja dusza raduje się, widzę już Polskę, kiedy spojrzę na ten doskonale, po mistrzowsku przez naszych obmyślany plan rozmaitych owacji, demonstracji, agitacji. Otóż widzisz, Mości Dobrodzieju, to jest prawdziwy sposób utrzymania nieprzerwalności powstania. Jeżeli już nie wiem jaki wojownik podobno w starożytności powiedział, że do wojny potrzeba tylko trzech rzeczy, to jest pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy, to do utrzymania nieprzerwalności powstania również tylko trzech rzeczy potrzeba: demonstracji, demonstracji, demonstracji. Nasza poczciwa emigracja dała w zeszłym roku hasło. Żałuj, żałuj, żeś nie był w Raperswillu na obchodzie rocznicy konfederacji barskiej, jak tam było przyjemnie, błogo, miło dla serc naszych, bezpiecznie i swobodnie; tam, tam dopiero uczuła się Polska Polską prawdziwą, bo się nie było ani pod knutem moskiewskim, ani pod okiem policji. Tam, tam zapominało się o przeklętej Galicji, bo oddychało się powietrzem wolnej, niepodległej Polski w granicach 1772 r.

Teraz nasi nie opuszczają żadnej sposobności, aby demonstracjami utrzymać w kraju nieprzerwalność powstania. Ktokolwiek się zjawi, robią mu owację. Mamy cały szereg ułożonych demonstracji. Obchód Unii [Lubelskiej – przyp. red.] i przeniesienie zwłok Adama [Mickiewicza – przyp. red.] to są dwie potężne demonstracje, które odkryliśmy przed okiem publiczności i profanów. Inne, dalsze demonstracje mamy już za pasem, i niech się tylko te dwie udadzą, a wszystko pójdzie dobrze. Jak to my tak ułożyliśmy rzecz wspólnie z naszym wielkim Towarzystwem w Tygrysowie[5], że co roku będzie w kraju co najmniej jeden obchód. Tylko o tym za wcześnie jeszcze wspominać; bo by to mogło znowu szlachtę spłoszyć, w każdym razie reakcjonariusze nie omieszkaliby tego użyć jako broni przeciw nam. Jak to obudzi i wzburzy umysły, ten wspaniały obchód Unii! Jak to oburzy Moskali, którzy nowymi zapewne okrucieństwami podniecą upadający duch w Królestwie i Zabranych Prowincjach i przygotują tym sposobem ludność tamtejszą do nowego wielkiego czynu. Widzisz, Mości Dobrodzieju, tu już jest głębsza myśl polityczna. Biedacy, zasnęliby tam, wpadli w apatię, gdybyśmy ich stąd nie orzeźwiali, nie mając zaś dziś innych w rękach środków, musimy używać Moskwy do obudzenia i podtrzymywania tam ducha.

Arcydziełem naszej szkoły jest umiejętność używania w naszych celach wrogów. Podczas ostatnich wielkich wypadków nasi wpadli na szczęśliwą myśl używania policji do pozbycia się reakcjonariuszy i niebezpiecznych indywiduów; nazywało się to w ich języku: schować do szuflady. Było to szczytem genialności rewolucyjnej!

Ale wracam do obchodu Unii; jakie to będzie pole do mów, do agitacji, nie tylko w Tygrysowie, ale także na prowincji. Mój Boże! Są osły, którzy mówią, że ten obchód nie ma dziś sensu, skoro Litwini nie mogą na niego przybyć, a Rusini nie zechcą. Po co tam mają być koniecznie Litwini i Rusini? Niech my tam będziemy, czy to nie dosyć? Czy to nie najlepszy dowód siły i energii, to stawianie czoła wszelkim chwilowym przeciwnościom? Kto by tam w takich chwilach jak dzisiejsza oglądał się za historią albo ściśle się jej trzymał. Tu nie idzie o historię, ale o politykę, otóż z naszego punktu widzenia ten obchód będzie wielce politycznym. I ta poczciwa szlachta garnie się do tego obchodu, chociaż jej miejsce nie tam, bo ona zawsze rozdwajała tylko. Ona się zapewne łudzi, że ten obchód jest uczczeniem dzieła przodków, ale w tym się grubo myli, bo też teraz zupełnie inaczej zapatrujemy się na Unię i dlatego obchodzimy jej rocznicę. Unia to akt wyłącznie demokratyczno-socjalny, to pierwsza część kontraktu socjalnego Jana Jakuba Rousseau i Deklaracji Praw Człowieka. Ale tego wszystkiego szlachta jeszcze nie pojmuje, a tymczasem czy widziałeś kiedy, żeby szlachta umiała się oprzeć pokusie ukazania się w kontuszu, wypowiedzenia mówek, ucałowania się i podpicia sobie? Jak ja i nasi śmiejemy się serdecznie w takich wypadkach ze szlachciców! Przebacz nam Boże, ale to wierutne durnie.

Jeszcze umysły nie uspokoją się po obchodzie Unii, jeszcze nieprzyjazne potencje rozdrażnione będą wielce, aż tu się zaczną przygotowania do przeniesienia zwłok wieszcza narodu. Co za widok! Co za prognostyk! Ja ci mówię i wierz mi, jak zwłoki Adama spoczną na zamku gawronowskim[6] niedaleka już będzie chwila zbawienia, chwila wielkiego czynu! Ktoś, naturalnie reak[cjonariusz], zarzucił, że nie wypada narażać popiołów wielkiego wieszcza na zemstę wrogów, że Gawronów będąc wystawiony na zmienne losy wojny, która zdaje się być nieunikniona, lepiej przeczekać te niepewne czasy, ażeby nie dopuścić do znieważenia przez barbarzyńców popiołów wielkiego geniusza. Tere fere kuku, mości dobrodzieju! Plewy na młode wróble? Co to są popioły? Popioły są do tego, ażeby się dla sprawy narażały!

Nam tu nie idzie tak dalece o Adama ani o zamek gawronowski. Piękne miejsce dla Adama obok tych niedołęgów królów i tych zgniłych magnatów! Nam idzie tylko o to, żeby zrobić potężną demonstrację. Otóż Adam jest taką postacią, że wszyscy muszą się zgodzić na uczczenie jego pamięci, że nikt nie będzie śmiał ani usunąć się od obchodu, ani publicznie wystąpić przeciw niemu. W tym sztuka, żeby właściwy robić wybór. O! bo to już z wyjątkiem naszych, odwagi cywilnej nikt u nas nie ma. To całe nasze szczęście i dlatego, pomimo wstrętu szlachty i oporu reakcjonariuszy, prawie co dziesięć lat możemy na pewno wszędzie w jednej z prowincji polskich urządzić powstanie i posuwać tym sposobem naprzód wielką sprawę. […]

W jednym tylko nasi pokpili sprawę i dowiedli tego, czego po nich żądaliśmy, wielkiej nieznajomości kraju, oto tym głupim konceptem odwoływania się do zdania wyborców. Piękny mi trybunał tutejsi wyborcy, już raz złożyli egzamin wybierając takie lalki do Sejmiku i do Rady. Może ta próba wypadnie na naszą korzyść w niektórych miastach; ja znam moją Galileę i przeczuwam, że ostatecznie nie wyjdzie to na naszą korzyść. To zgniłe społeczeństwo, Mości Dobrodzieju. Nim skończę, muszę przed tobą, Mości Dobrodzieju, odsłonić jeszcze jedną stronę sytuacji, o której przypadkiem sam się dowiedziałem. Otóż jeden z naszych, przejeżdżając przez Głupisiówkę, wstąpił do mojej apteki i wytłumaczył mi, jak głębiej wypada się zapatrywać na położenie obecne i jak rozumieć w chwili obecnej nieprzerwalność powstania i potakiwania przez naszych polityce austriacko-polskiej, czego ja, wyznaję, nigdy pojąć nie mogłem. Powiedział on, że skoro głupcy tutejsi postanowili trzymać się państwa rakuskiego i skoro ta myśl już dosyć głęboko wkrzewiła się w umysły, więc teraz nie można z nią walczyć otwarcie, ale trzeba obrócić kota do góry ogonem i pchać Austrię do jak najprędszej wojny z Moskwą, dopóki państwo rakuskie jeszcze niegotowe; że chociażby do tej wojny nie doszło, to jednak takie pchanie musi wywołać zmieszanie i popchnąć, jeżeli już nie Austrię, to kraj do czynu. Ostatecznym skutkiem tej polityki będzie zawsze upadek albo rozsadzenie państwa rakuskiego; najlepszym zaś do tego środkiem jest tyle żądać swobód i rozmaitych rzeczy, żeby albo ich nie dano nam, albo żeby rząd, czyniąc zadość naszym życzeniom, ujrzał się natychmiast wplątanym w aferę z Moskwą. Co potem się stanie, nie umiał mi powiedzieć, ale zaręczał i wierzę mu, że będzie dobrze, zawsze lepiej jak teraz, bo chociażby tu chwilowo przyszli Moskale, to przecież Moskale lepsi jak dotychczasowy serwilizm kraju. Oto są głębokie myśli i plany, które mi wyjawił jeden z naszych. I jakże się mam nie cieszyć, Mości Dobrodzieju, kiedy widzę, że tacy ludzie zaczynają być czynni! Potencje europejskie będą także musiały dla nas coś zrobić; co, tego jeszcze nie wiem; ale one są także podległe odwiecznemu mechanizmowi historyczno-społecznemu i dlatego bezwiednie będą musiały się przyczynić do wielkiego dzieła; ja tego dokładnie wytłumaczyć dziś nie mogę, ale to czuję wybornie. Biada wrogom i reakcjonariuszom! Jak raz ludy się ruszą, będą szły na oślep i wszystko przed sobą walić będą! Tylko nie trzeba na nic i na nikogo rachować, broń Boże! To by był dopiero wielki błąd, trzeba te nadzieje zostawić reakom; my zaś musimy niezachwianie trzymać się zasady o własnych siłach. Bo widzisz, gdybyśmy raz przyjęli zasadę, że Polska powstać może tylko za pomocą Europy, to, jak Europę kocham, nigdy byśmy nie doszli do wzniecenia ruchawki i do wielkiego czynu, koniec by to położyło nieprzerwalności powstania, bo wtedy oczywiście musielibyśmy zawsze czekać na sposobną chwilę, gdy przeciwnie trzymając się zasady o własnych siłach, możemy zapalić fajerwerk, ile razy nagromadzimy dostateczną ilość palnych materiałów. Dlatego też owa zasada rachowania na obcą pomoc i czekania na sposobną chwilę jest głęboko reakcyjna, nam wstrętna i przeciwna najżywotniejszym naszym interesom.

Ale kończyć muszę ten i tak zbyt długi list. Żegnam cię więc, Mości Dobrodzieju, braterskim uściskiem; bądź dobrej myśli, bo wszystko idzie jak najlepiej; jeszcze w żadnej epoce naszej historii nie staliśmy tak świetnie i tak blisko celu. Żegnając cię raz jeszcze, zaklinam, abyś przybył do Tygrysowa na obchód Unii. Na miłość Boga! Nie daj się powodować duchem Gawronowa, ani też zatrwożyć przez twoich przełożonych, tych podszytych tchórzem bankokratów. Do owej chwili wypadki dojrzeją; niewątpliwie wywalczymy na kraju abstynencję i podczas obchodu będę mógł niezawodnie coś więcej ci powiedzieć.

Twój

Oktawiusz Optymowicz

 

 

 

 

 

 

Rozmowa pana Piotra z panem Pawłem

 

P. Piotr. Jakże się miewasz, szanowny panie Pawle?

P. Paweł. Dziwna to rzecz, na tym rynku gawronowskim trudno się nie spotkać, a my już tak dawno się nie widzieliśmy.

P. Piotr. To prawda. No cóż mówisz na to wszystko?

P. Paweł. Cóż chcesz, panie Piotrze, żebym mówił?

P. Piotr. Siądźmy sobie, panie Pawle, tam na ławie przed apteką i pomówmy nieco z sobą, bo przecież to wszystko jest warte zastanowienia.

P. Paweł. Z miłą chęcią.

P. Piotr. Co najdziwniejsze, panie Pawle, to to, że przecież hałasują nielitościwie i bębnią jak najęci; a tymczasem chcą w nas wpierać, że to tylko nam tak w uszach dzwoni i w głowie szumi.

P. Paweł. Panie Piotrze! Ciebie to dziwi? Przypomnijże sobie, że to odwieczna ich metoda. I to także nic nowego. Ale jedno z dwojga, panie Piotrze: albo my wszyscy i z nami cały kraj byliśmy dotąd zupełnie głupi, niedołężni, pozbawieni wszelkiego rozumu i patriotyzmu, próżnowaliśmy całe życie, szliśmy nawet błędną drogą i trzymaliśmy się nie tylko chwilowej, ale zgubnej, małodusznej polityki, albo też ten nowy kierunek, który tak widocznie powstaje w naszych czasach, a tak nam bębni nad uszami, nic dobrego nie wróży.

P. Piotr. My to nie dzisiejsi, znamy się przecież na tych periodycznie pojawiających się u nas symptomach. Wiemy dobrze, że u nas jeszcze się nie spostrzeżesz, a już naród wciągną w jakie nowe szaleństwo, że najmniejsze głupstwo łatwo, bardzo łatwo przemienia się w wielkie, a zawsze idzie naprzód en boule de neige, że u nas nie można lekceważyć sobie nawet pojedynczych wybryków, nawet idiotyzmu nielicznej sekty, nawet kretynizmu napiętnowanych indywiduów, bo w nieszczęśliwych okolicznościach, w których się znajdujemy, z naszym charakterem narodowym, z naszą przeszłością i wrodzoną skłonnością popełniania wciąż tych samych błędów, nareszcie avec notre esprit d’apropos dalibóg i z kija wystrzeli, jak Pan Bóg dozwoli. Przyznam ci się, panie Pawle, że ja nigdy nie dzieliłem przekonania tych, którzy mniemali, że jedyną korzyścią, jaką odniesiemy z ostatniej naszej wielkiej klęski, będzie wyrzeczenie się zupełnie tych kierunków, które nas tak nieomylnie doprowadzały zawsze do klęsk i tak systematycznie podawały każdemu – czy chciał, czy nie chciał – sposobność wytępienia żywiołu polskiego; nie, panie Pawle, tego nigdy się nie spodziewałem, bo znam mój naród, znam jego położenie i znam ludzi, a ludzie nie lubią się przyznawać, że zbłądzili, ale przyznam ci się szczerze, że z drugiej strony nie przypuszczałem nigdy, żeby świeżym doświadczeniem potępiony kierunek śmiał i miał czelność tak prędko na nowo rozwielmożniać się i zachwalać się jako jedynie zbawczy.

P. Paweł. Cóż chcesz panie Piotrze, jak są ludzie, tak są i stronnictwa z miedzianym czołem. Zważ dobrze, że dwa tylko zawsze objawiają się u nas kierunki, a że pozorna walka stronnictw ogranicza się u nas niestety do walki rozumu politycznego z głupotą, niejakiej odwagi cywilnej z tchórzostwem, stałości w zdaniu z tą nikczemną chwiejnością mającą swój początek najczęściej w żądzy popularności, czasem w gorszej jeszcze chęci zysku chwilowego, doświadczenia z zaślepieniem i trzeźwego zapatrywania się na położenie z tym opłakanym i zgubnym optymizmem, z którego nigdy nie wyleczymy się, a który obiecuje wiecznie i sobie i innym dopięcie wszystkiego jakimi bądź środkami. Lecz co jest prawdziwie upokarzające, to to, że z tej walki rozumu z głupotą i rozsądku z szaleństwem pozostały u nas dwa systemy polityczne. Określać ci ich bliżej nie potrzebuję, znasz je, pierwszy chce przemawiać do rozumu politycznego i poczucia obowiązku, drugi odzywa się do wyobraźni, do sentymentalizmu, do nienawiści i do namiętności, przede wszystkim do ciemnoty, drugi w walce z pierwszym ma u nas niezaprzeczoną wyższość, bo przemawia do tego, co najwięcej jest u nas rozwinięte; nic więc dziwnego, że tak łatwo, tak często i niespodziewanie zwycięża. Wszystkie jego zwycięstwa naznaczone są w historii okropnymi, strasznymi, niepowetowanymi dla Polski klęskami. Otóż wskutek zbiegu okoliczności ta prowincja polska po ostatnich wielkich wydarzeniach wyrzekła się stanowczo tego drugiego, zgubnego systemu, a postanowiła trzymać się pierwszego, czyli wyrażając się nie tak górnolotnie, kraj nauczony doświadczeniami po prostu zmądrzał, a co ważniejsze dotąd w tym zmądrzeniu wytrwał. Tego przebaczyć mu nie mogą. Od niepamiętnych czasów było to może najświetniejsze zwycięstwo rozumu w Polsce, a więc największa klęska dla wszystkich półgłówków. Aż tu raptem pojawiać się zaczęły coraz liczniejsze, coraz śmielsze i natarczywsze objawy drugiego systemu.

P. Piotr. Prawdziwe zamachy przeciw rozsądkowi.

P. Paweł. Najlepiej o tym przekonać może polemika, która się od miesiąca toczy w dziennikarstwie krajowym. Ona lepiej może, jak Wieczność lub Lustrator przekonała, że to nie są żarty. Wieczność i Lustrator[7], pisma, które nie zawsze dotąd szły ze sobą w zgodzie, które w niejednej kwestii nie zgadzały się, które w niektórych może nigdy się nie zgodzą, stanęły przecież w obronie zdrowej polityki, oświadczyły się stanowczo za wytrwaniem w pierwszym systemie i w rozmaity sposób, poważnie i żartobliwie, z żałością i ironią, usiłowały wykazać do czego zwykle doprowadzał u nas drugi system, a opierając się na przeszłości dowodziły, że go się obawiać można i należy w przyszłości. Wszakże, panie Piotrze, przyznać im przynajmniej trzeba, że postąpiły uczciwie, skoro wypowiedziały to, co było ich przekonaniem; następnie, skoro zadały sobie pracę wykazania raz jeszcze do jakich zboczeń doprowadzić może głupstwo ludzkie i niedorzeczności jednostek. Otóż nic mnie tak silnie nie przekonało o słuszności ich obaw i zarzutów, jak wściekłość, zła wiara i namiętność, z jakimi uderzały w nich wychodzące u nas Całość, Dziennik Tygrysowski[8], organ demokratyczny i wychodzący w Tygrysowie Słonecznik[9], organ chwiejności narodowej, oraz bratnie dwóch pierwszych dzienników głosy, które znalazły przystęp do wielkopolskiego organu, do tej Bezstronności[10], która niestety tak często jest stronnicza, a której kierunku ani dążności nigdy pojąć ani zrozumieć nie mogę, bo nigdy z dnia na dzień nie jestem jej pewny. Mianowicie ostatni zeszyt Lustratora wywołał nadzwyczaj dobrze udane oburzenie, zarazem źle ukrytą wściekłość. Istny to puchacz, ten zeszyt Lustratora, na którego biją i krakają wszystkie nasze wrony i gawrony. Uderzono po ukazaniu się tego zeszytu na alarm, a Całość nawet zawołała: Alarmiści! Alarmiści! Niepokoją nas, i ze znaną taktyką dodała niemal – oni to zamieszanie gotowi wywołać.

Ależ na Boga, panie Piotrze, to już się zwie żartować z czytelników i mydlić im oczy! Jak to, więc alarmistami są ci, którzy, widząc dzieci bawiące się brzytwą, wołają: połóżcie to; pijanych idących koło stodół z zapalonymi fajkami, oddalcie się; i zuchwałego furmana zaprzęgającego dzikie konie, daj temu pokój! Przecież milczeć nie mogą, bo im na to prosta uczciwość nie pozwala, nie mogą, nie powinni też dla dogodzenia dzieciom pozwolić im bawić się brzytwą lub siadać na kozioł i dalej, dalej! puszczać się na bezdroża znarowionymi końmi, które muszą skręcać na manowce i rozbić powóz. Czyż to wina przestrzegających, iż tyle razy w życiu zdarzyło się im widzieć, że brzytwa kaleczy, że z fajki, niewinnej fajki najczęściej po wsiach powstaje pożar, i że niedobrane, dzikie, młode, nieujeżdżone konie zwykle unoszą, woźnicę zrzucają i powóz druzgoczą? Czyż dlatego, że przestrzegają, kładą oni już na równi te dzieci, tych pijanych, tego zuchwałego woźnicę ze zbrodniarzami, podpalaczami i czarnymi intrygantami? Czyż podobna z ich przestróg wyprowadzić wniosek, że są przeciwnikami golenia się, palenia fajki i jeżdżenia za interesem lub dla przejażdżki? Zaprawdę, panie Piotrze, takie konkluzje wyprowadzić może tylko zła wiara lub ukryty cel, ci tylko, którzy nie życzą sobie, ażeby przestrzegano, że brzytwa może skaleczyć, fajka pożar wzniecić, a znarowione konie ponieść. Wieczność, Lustrator, a nawet osławiona Teka Błazeńska[11], ograniczyły się na podobnych przestrogach. Dlaczegóż wywołały one takie oburzenie i tak gwałtowne inwektywy?! Co byś powiedział, panie Piotrze, o człowieku, który by chciał zabić stróża Wieży Mariackiej? Że chyba ten człowiek ma zamiar dziś lub jutro podpalić Gawronów i chce uniemożliwić wszelki ratunek, tak, żeby był w każdym razie spóźniony i żeby się nikt nie spostrzegł za wcześnie, że pożar się wzmaga.

P. Piotr. Rozumiem, rozumiem co chcesz przez to powiedzieć, panie Pawle. Oni by pragnęli zabić swoich przeciwników, zabić ich oczywiście moralnie, o co u nas nietrudno. Używają oni w tym celu nader zużytych, przecież u nas zawsze skutecznych środków; chyba, że już wszystkie w tej miesięcznej polemice zużyli. Cóż wygodniejszego na przykład, jak zasłaniać się w polemice policją? Policją et tout est dit; któż nadal odważy się wskazywać niebezpieczeństwa grożące krajowi lub cechować zgubne kierunki i błędne systemy, skoro padnie na niego podejrzenie, że on pobudza czujność policji, że jest bardziej policjantem niż sama policja! Czyż to nie był właśnie ów sęk, o który rozbijały się zawsze usiłowania uczciwych i rozsądnych ludzi? Czyż to nie owa rozstajna w sprawach naszych droga, przy wejściu na którą nie jeden, ale niemal wszyscy zawsze się zatrzymywali? Można o tym sposobiku powiedzieć to, co w komediach mówią o wyjeździe i raptownym powrocie podejrzliwych mężów: “stary to sposób, ale zawsze się udaje”, któż u nas nie da się na to złapać? Cóż znaczy to intymidowanie przeciwników w polemice policją? To po prostu największy terroryzm, a zarazem największy sofizm. Czyż kiedykolwiek policja, jeżeli do tego nie miała innych powodów, słuchała publicystyki krajowej, czyż najumiarkowańszej nie podejrzewa zawsze o skryte, przynajmniej jej przeciwne i szkodliwe zamiary? Czyż wreszcie podobna przypuścić, że jej czujność dopiero pobudzać potrzeba? A przede wszystkim, czyż wszystkie nasze niedorzeczności i przesady, czyż wszelkie z naszej strony nierozsądki nie są jej właśnie na rękę, czyż one nie potęgują jej czynności, jej znaczenia i czyż nie powiększają jej płacy? Ale jeżeli już ma być mowa o broni godnej lub niegodnej rycerza, to niezawodnie wywołanie w polemice widma policji jest najbardziej nieszlachetną bronią, a co gorsza metoda ta przypomina w samej rzeczy owe przerażające czasy, czasy, w których brnęliśmy coraz głębiej bez najmniejszego zastanowienia i opamiętania dlatego jedynie, aby czujności policji nie obudzić! Aby nie przysparzać wrogom argumentów przeciw nam, aby nie osłabiać ducha itd. I cóż wynikło z tego oglądania się na te wszystkie względy? Oto klęska stała się nieunikniona, a zamiast reakcji doczekaliśmy się zniszczenia i wytępienia.

P. Paweł. Odwieczny to sposób straszenia policją, znana to metoda tej szkoły; jest w tym oczywiście manewr, bo już to zręczności w szczegółach nikt tej szkole nie odmówi; jej zasada jest bezmyślna, ale jej uczniowie mistrzami są w przeprowadzaniu jej; nie tylko jednak jest w tym manewr, ale także i dowód tajemnego łącznika, który zawsze istnieje między dwoma ostatecznościami, między ideą ciągłego burzenia i niepokojenia społeczeństwa i ideą bezwzględnego porządku i spokoju z wyższego rozkazu, którego policja jest przedstawicielką. Jest coś policyjnego w konspiratorze, jak jest coś konspiracyjnego w policjancie.

P. Piotr. Najlepszym może wymysłem, prostym na pozór, podobnym do jajka Kolumba, jest owo porównanie Lustratora z Dziennikiem Warszawskim[12]. Niegłupi jednak, kto pierwszy na tę myśl wpadł, najlepszym tego dowodem, że wszyscy teraz za nim to powtarzają. To pewny środek, bo to i w oczach publiczności zohydza przeciwników, i ich samych niewątpliwie boleśnie w serce rani, może tak, że aż oniemieją. Panie Pawle! Mniej to jednak bolesne być porównanym z Dziennikiem Warszawskim, a nawet, co w tych czasach złej wiary i zmącenia wyobrażeń łatwo stać się może, być przez Dziennik Warszawski przedrukowanym, jak czuć, że niestety wśród tendencyjnych kłamstw, plwań, oszczerstw i szkalowań rzucanych przez Dziennik Warszawski na naród, były przytoczone przez niego straszne zboczenia jednostek popełnione w imieniu sprawy, a które kładziono na karb całego narodu! Jak być przekonanym, że chcąc prawdę, całą prawdę wypowiedzieć trzeba się czasem fatalnie zejść z Dziennikiem Warszawskim. Nie, nie to boli, co Dziennik Warszawski pisał lub pisze, ale to jedynie, co w tym prawdy. Nie to, panie Pawle, powinno przestraszać uczciwych ludzi, że ich tam ktoś we wściekłości i zapamiętaniu porówna z Dziennikiem Warszawskim, ale ta obawa raczej, aby z nowych błędów i szaleństw nie wyśmiewał się znów Dziennik Warszawski. Uczciwego człowieka wzgląd ten wstrzymać dziś już nie może, bo raz przecie wyleczyć by się trzeba z tchórzostwa, które nam kazało ulegać każdemu kierunkowi, który się patriotycznym mienił.

P. Paweł. A potem, panie Piotrze, biorąc rzeczy rozsądnie i zimno, dojść się musi do przekonania, że każde nieroztropne i sangwiniczne działanie szczególnie tutaj, każde zamieszanie i tak zwane podniecanie ducha gwałtownymi środkami, jest na rękę Moskwie. Gdyby w Polsce, a mianowicie w Galicji, nie było dzisiaj sangwinistów, zapaleńców z dobrą wiarą, to by ich Moskwa powinna stworzyć. Osłabienie wpływu ludzi rozsądnych, chęć zabicia ich moralnie, porównywanie ich z Moskalami lub Moskwie zaprzedanym, może być tylko na rękę Moskwie i bardzo, bardzo bym się dziwił Dziennikowi Warszawskiemu, który pod tym względem jest mistrzem, gdyby dla tym większej uciechy wszystkich naszych Gawronów, nie przedrukował z pochwałą od czasu do czasu artykułów Wieczności lub Lustratora. Czyż to u nas nie najlepszy, nie najpewniejszy sposób zniszczenia i podkopania ich wpływu, a zapewnienia zwycięstwa kierunkowi, który Moskwa szczególnie, zawsze tak doskonale umie wyzyskiwać? Ale ja się mylę, środek polemiczny, o którym mówimy, jest przecież obmyślony, bo któż u nas pozna się na tych odcieniach, a tymczasem etykietka przylepi się do Lustratora i do Teki Błazeńskiej!

P. Piotr. Ale nie koniec na tym. Innego jeszcze użyto w tej polemice środka, środka prawdziwie melodramatycznego! Oskarżono, tak jest, oskarżono Lustratora, że chce wypędzić z Galicji wszystkich emigrantów, że w cichości nową urządza proskrypcję i że ludzi pewnej kategorii, którzy zarabiają na utrzymanie swych rodzin pisząc do dzienników politycznych, chce oczywiście pozbawić chleba! Sic, nie inaczej panie Pawle, czytałem to na moje własne oczy. Dla większego zaś scenicznego efektu podpisano jednego z tych proskrybowanych przyszłości! To już było przemówieniem nie do oburzenia, nie do patriotyzmu, ale do litości wszystkich serc szlachetnych. Sądząc o tym wybiegu pod względem polemicznym wnosić by można, że dostali oni śmiertelny obrót, skoro takiego dali w powietrzu kominka. Kto się odzywa do litości, ten widocznie zwyciężony. Ale gdzież oni, panie Pawle, wyczytali podobne potworności, skąd wysnuli ten płaczliwy akt oskarżenia? Czyś czytał gdziekolwiek w Lustratorze, już nie mówię coś podobnego, ale nawet cień podobnej insynuacji? Cóż powiedzieć o polemice, która podobne przeciwnikom podsuwa podłości! Co, panie Pawle?

P. Paweł. Tylko nie oburzać się, panie Piotrze; gniew byłby tu znowu naiwnością, bo to przecież manewr, teatralny wybieg, który z ich strony dziwić nie może. Przede wszystkim trzeba mieć bardzo spaczone wyobrażenie, trzeba chyba mieć w sercu bardzo mało uczucia polskiego i prawdziwego patriotyzmu, a wiele, wiele namiętności stronniczej, ażeby dzielić naród znajdujący się w naszym położeniu i to w wewnętrznych naszych walkach na emigrację i nie-emigrację, na emigrantów i  – co? chyba poddanych obcych mocarstw? Tego podziału nie dopatrzyłem się nigdy w Lustratorze, ale widzę go wciąż w Całości i Dzienniku Tygrysowskim, a nawet i w korespondencjach Bezstronności. Panie Piotrze, czyżby to nie było słuszniej, szlachetniej, odpowiedniej naszemu położeniu, abyśmy się wszyscy uważali za wygnańców? Tak jest, my wszyscy czujemy i bóle, i tęsknoty, i upokorzenia wygnania, my wszyscy jesteśmy biedni, bezsilni, na łasce obcych, jak wygnańcy; my wszyscy nareszcie jesteśmy wygnańcami, marzącymi i dążącymi do lepszej przyszłości! Nie, panie Piotrze, dla prawdziwie polskiej duszy nie ma emigrantów, są tylko Polacy. Ale między Polakami, tak jak pomiędzy Niemcami, Francuzami, Włochami, a nawet zapewne Lapończykami i Eskimosami, są ludzie rozsądni i szaleńcy, rozumni i głupi, roztropni i fanatycy, uczciwi i łajdaki, sumienni i lekkomyślni, ludzie pracy i ludzie wrzawy i hałasu, uczeni lekarze i szarlatani, jasnowidzący i zaślepieni, politycy i entuzjaści, patrioci i demagodzy, Polacy i kosmopolici, ludzie przywiązani do ojczyzny i ludzie przywiązani tylko do doktryny, ludzie praktyczni i ideolodzy, baczni i niebaczni, mężowie stanu i komedianci, ludzie, którzy umieją korzystać z doświadczenia i ludzie, którzy nigdy z niego nie korzystają, ludzie, którzy przecież czegoś się nauczyli i ludzie, którzy wszystko zapomniawszy niczego się nie nauczyli, nawróceni i niepoprawni. Otóż z drugimi, czy oni działają w dobrej wierze czy w złej wierze, walczyć wypada i należy. Niepodobna jednak zaprzeczyć, że jeśli w naszych oczach nie ma emigrantów, to przecież wobec rządów klasyfikacja ta ma swoje znaczenie, i że rządy uzbrojone są przeciw emigracji pewnymi przepisami. Otóż Całość zdaje się posądzać Lustratora, że on doradza użycia tych przepisów.

P. Piotr. Ani mniej, ani więcej.

P. Paweł. Pomijam już wstręt, jaki w każdym cokolwiek uczciwym człowieku obudzić musi sama myśl podobnego środka. Całość widocznie nie ma wyobrażenia o tym wstręcie, to drobny szczegół wobec wielkich spraw ludzkości. Ale Lustratora i jego redaktorów miałbym za półgłówków i bardzo krótko widzących, pomijam znowu systematycznie kwestię uczciwości, gdyby mogli na chwilę uważać ten środek za zbawczy i polityczny. Jak to, ci ludzie mieliby za mało zmysłu politycznego, żeby chcieli ze swoich przeciwników porobić męczenników, a z siebie policyjnych denuncjatorów?! Coś podobnego wymyślić może już nie ta zwykła głupota, ale ta, która większa jest od miłosierdzia bożego. Raz przecież mamy sposobność ujrzenia w całej świetności i na wolnym powietrzu wszystkie dręczące nas niedorzeczności, wszystkie szaleństwa, które dotąd zawsze w ciemnościach gotowały się do wystąpienia i nie mielibyśmy uchwycić skwapliwie tej sposobności, i nie umielibyśmy z niej korzystać? Przecież to jedna z niemałych korzyści dzisiejszego położenia, że możemy tutaj swobodnie i nielitościwie wyśmiać wszystkie nasze niedorzeczności i wszystkich naszych szarlatanów przebranych za proroków! Czyż podobna przypuścić, żeby się znalazł ktoś, kto by chciał zrzekać się tej sposobności na rzecz policji?! Owszem, prosimy was, siedźcie tu, a szczególnie piszcie, piszcie dużo i wygadajcie się, nie dlatego, żeby was w końcu policja wydaliła, ale żeby zdrowy rozum narodu słuszny o was wydał sąd i żeby kraj nasz sam przekonał się, co warte wasze teorie i wasze rady, żeby stwierdził, że jesteście tylko zacofanymi lekarzami odwiecznej i potępionej już przez doświadczenie i nowoczesną naukę szkoły. Jeżeli zaś kraj sam nie zdoła tego rozpoznać, jeżeli odda się w wasze ręce, to wtedy wszystko stracone i nie ma o czym mówić. Ale wtedy też policja mieszając się do tego, oczywiście tylko na waszą korzyść działałaby. Siedźcie w kraju, odzywajcie się głośno, tego właśnie pragniemy, tego chcemy, to dla sprawy nierównie mniej niebezpieczne, jak działanie i odzywanie się wasze z daleka, już z samych względów optycznych! A potem wolimy stokroć, wolimy sami wyśmiać wszystkie nasze rodzinne niedorzeczności, jak żeby z nich wyśmiewać się mieli obcy […]. Tak jest, my chcemy użyć wolności, którą tu mamy na obalenie naszych zamków na lodzie i na zwalenie rusztowania waszych fałszywych teorii, zgubnych zasad i wszystkich waszych fanfaronad! Jeżeli temu wszystkiemu policja chce przeszkodzić i znowu otoczyć was aureolą, niech was wydalą, ale my ją wtedy posądzimy, że działa chyba w porozumieniu z Moskwą.

P. Piotr. Otóż teraz, panie Pawle, dotknąłeś prawdziwej strony sytuacji. Jawność jest najlepszą dla nas i kraju tarczą. Dlatego nie tak bardzo znów czarno zapatruję się na położenie, a chociaż nie lekceważę objawów, o których mówimy, to przecież w dzisiejszych okolicznościach nie obawiam się ich. To nie spiski, nie knowania, nie w ciemnościach knute konspiracje, ale wystawa publiczna aberracji rozumu, entuzjazmu na zimno i fałszywych teorii. Podobna wystawa nie wytrzyma światła dziennego. Dlatego też zapytuję się ciebie, panie Pawle, czy Lustrator nie przesadził i czy sam się nie przestraszył zbytecznie lub też innych chciał przestraszyć, aby gorszego zła uniknąć?

P. Paweł. Co się tyczy jawności zgoda, panie Piotrze; nic słuszniejszego, że w niej jest nasze bezpieczeństwo, ale pod warunkiem, że użyjemy jej także na korzyść sprawy rozsądku, inaczej bowiem ta jawność posłużyłaby tylko do zapewnienia zwycięstwa błędom, fałszom i kuglarstwu. Nie możesz więc w imię jawności oskarżać Lustratora, że na ostro wystąpił, bo tym samym zaprzeczyłbyś pierwszym warunkom i wymaganiom jawności oraz obowiązkom, które za sobą pociąga.

P. Piotr. Ale jawność w każdym razie nie upoważnia do przesady. Kto chce skutecznie działać przeciw złu, nie powinien przesadzać.

P. Paweł. Zważ, panie Piotrze, że są przedmioty, o których niepodobna mówić, że są typy, których niepodobna wiernie przedstawić, żeby zrazu nie ściągnąć na siebie zarzutów przesady. Czy nie zdarzyło ci się czasem spotkać tak komicznej figury, że patrząc na nią powiedziałeś sobie: “Otóż gdyby aktor tak się ucharakteryzował powiedziano by, że przesadza”. Podobny zarzut spotkał Lustratora, ale w samej rzeczy, w treści gdzież widzisz, żeby Lustrator przesadził, chociaż mu to zarzucają? Czyż Lustrator powiedział gdziekolwiek, że dziś, tutaj ktokolwiek dąży do powstania? Nie! Optymowicz siedzący w Głupisiówce, widzący wszystko wedle swoich życzeń, może się tą nadzieją cieszyć, ale to z jego strony czysty optymizm, jak optymizmem jest także z jego strony branie dzisiejszych objawów za oznaki nieprzerwalności powstania. Tego powstania, które znów w jego optymizmie jest dla niego ideałem, bo wierzy silnie, że za jego pomocą i za pomocą radykalnych, dzikich środków, dojdzie do Polski. Czyż, panie Piotrze, tacy Optymowicze nie istnieją i czyż nie są istną plagą polityczną? I czyż nie najwięcej przyczyniają się do zguby sprawy, którą tak bezrozumnie kochają i czyż mniemając, że wszystkim kierują, nie stają się zwykle tylko narzędziami w rękach ludzi złej wiary? Z drugiej strony, powiem ci szczerze, panie Piotrze, że nie trzeba być koniecznie pesymistą, ażeby przewidywać, że są fałszywe systemy, które muszą złe skutki sprowadzić, skutki, których dzisiejsi ich twórcy nawet przewidzieć może nawet nie domyślają się. Czyż przeszłość nie uczy nas tego? Czyż doświadczenie sprzeciwia się podobnym wnioskom alarmistów? Czyż nie mogą zajść takie okoliczności, czyż nie ma w naszym społeczeństwie takich żywiołów, które mogłyby ziścić bezpośrednie nadzieje Optymowicza? Czyż nareszcie nie jesteśmy otoczeni wrogami, którzy czyhają na każdą sposobność, żeby nas popchnąć do zguby i do użycia tych morderczych dla nas samych środków, w skuteczność których jeszcze tak silnie wierzą w Głupisiówce? Od czegóż historia, jeżeli ani z niej korzystać, ani też do niej odwoływać się nam nie wolno. Otóż któż z uczciwych i rozsądnych przywódców ruchu przypuszczał, że bierna protestacja ludu warszawskiego, która zbudziła ogólny podziw i uszanowanie, zamieni się w nieudane powstanie, a stopniowo dojdzie do skrytobójstw i fałszowania banknotów w imię ojczyzny, dla tym większej jej chwały? Że owe sceny z “Psalmów” zakończą się scenami z “Nie-Boskiej komedii”[13]? Czyż ci, którzy do biernego tylko oporu zachęcali, przewidzieli to wszystko? Nie, nie, dla dobra ich sławy wolę wierzyć, że gdyby byli to wszystko przewidzieli, rozpacz byłaby rozsadziła ich serca w dniu pierwszych demonstracji warszawskich. A jednak czyż wtedy nie byli także Optymowicze, którzy naiwnie pragnęli takiego obrotu rzeczy i w nim widzieli jedyne zbawienie dla Polski? Czyż nie byli stokroć gorsi od Optymowicza, bo ludzie nie ze spaczonymi wyobrażeniami, jak Optymowicz, o sprawach tego świata, a szczególnie sprawach polskich, ale ze spaczonym sumieniem, którzy w takim obrocie rzeczy upatrywali tylko własny poziomy interes. Tak, niezaprzeczenie obok entuzjastów, szaleńców, prawdziwych i bezrozumnych patriotów są u nas w chwilach groźnych i tacy, którzy tylko korzystać pragną materialnie z ogólnego zamieszania i z naszych klęsk. Cóż ma począć sumienny lekarz, który widząc małą rankę wie jednak dokładnie, że z niej, z tej nieznacznej ranki może wywiązać się gangrena? Czyż nie powinien wypalić jej kamieniem piekielnym lub wyrżnąć ostrym narzędziem chirurgicznym? Czyż chory ma prawo nazywać go alarmistą dlatego, że mu mówi to, czego go sztuka lekarska i doświadczenie nauczyły? Przyznaję, że Lustrator użył kamienia piekielnego i ostrego narzędzia, prawda, że to boli, ale cóż miał robić, kiedy nie ma na to innego lekarstwa? Kto zaś, panie Piotrze, oburza się i upatruje w tym zakałę dla narodu, ten niech spojrzy na historię innych szczęśliwych a potężnych i niepodległych narodów, niech zastanowi się nad ich zboczeniami, a wtedy nasze nie będą go tak wielce dziwić i nie będzie się gorszył i oburzał na tych, którzy dla ochronienia się przed nimi na przyszłość odsłaniają je. A przebóg! Od czegóż by była publicystyka? Czyż od tego, żeby ministrom w Wiedniu grozić lub dawać dobre rady Napoleonowi?!

P. Piotr. Słusznie, słusznie panie Pawle! W każdym razie nie ci mają prawo mówić o przesadach, którzy ludzi przemawiających z poczucia obowiązku nazywają grabarzami i zwolennikami nieprzerwalności snu. To już za wiele, panie Pawle! Jakże tu nie odpowiedzieć tym panom: grabarzami Polski są ci, którzy przez egzaltację czy też ambicję, czy przez szał, czy przez ruchliwość, czy przez głupotę, czy przez samolubstwo narażają ojczyznę na klęski, na przedwczesne i nieudane powstania, którzy łechcąc wyobraźnię narodu, popychają go do nierozważnych czynów; oni to skazują go na nieprzerwalność snu, oni to już lekkomyślnym postępowaniem skazali Litwę, Zabrane Prowincje, Królestwo na nieprzerwalność snu, bo ściągnęli na te kraje zniszczenie i wytępienie i zemstę wrogów. Oni to są praktycznymi apostołami nieprzerwalności snu, oni grabarzami sprawy, oni marnotrawcami zasobów i pracy narodowej! A jeżeliby kto utrzymywał, że myśmy tu spali, że nas dopiero ktoś tam obudził, to śmiało odpowiedzieć możemy, że to fałsz i że to zarozumiałość bez granic, że to lekceważenie i prawdy, i kraju całego, i narodu. Nie, moi panowie, robiliśmy cośmy mogli, ale wiele zrobić niepodobna było, tę jednak pociechę mamy, że nie ściągnęliśmy na ten kraj ani żadnej klęski, ani żadnej sromoty, ani żadnej represji, ani żadnej zemsty, żeśmy go ani nie wycieńczyli, ani zgubili, ani w nieprzerwalność snu nie wtrącili. I da Bóg, nadal nie dozwolimy nikomu, aby go w tę nieprzerwalność snu wtrącił.

P. Paweł. Niewątpliwie, kraj i uczciwi ludzie nie pozwolą tu nigdy na to. Nic też śmieszniejszego jak to wpieranie pewnych organów w przeciwników, że oni widzą już powstanie narodu i rozgorączkowanie całego kraju, kiedy nikt tego nie twierdzi, lecz kiedy przeciwnie nieraz nacechowano stanowisko kraju, który chce i pragnie trzymać się drogi rozsądnej i prawdziwie politycznej. Takie wpieranie z ich strony jest tylko dowodem wielkiej ich zarozumiałości i ufności we własne siły. Nie, kilku lub nawet kilkunastu niepoprawnych nie zdoła zepchnąć kraju z drogi, którą dobrowolnie wybrał, lecz kilkunastu wbrew woli i bez udziału kraju może sprowadzić na niego klęskę, bo z ich szaleństw, z ich płochości, z ich lekkomyślności nie omieszkają skorzystać wrogowie. A chociażby oni dali temu tylko powód do jakiego stanu wyjątkowego, już by nam dostatecznie dojechali. […]

P. Piotr. Są rzeczy, w których rozsądni i uczciwi ludzie muszą zawsze się zgodzić.

P. Paweł. Najlepszym, najweselszym, że tak powiem, zarzutem Całości jest, że ci, którzy silnie występują w obronie rozsądku, działają jedynie tak dla przypodobania się konserwatywnym kołom i ultrakonserwatywnemu stronnictwu. Gdzież są te koła, gdzież jest to stronnictwo konserwatywne, które by ich poprzeć chciało, na które mogliby się oglądać i które by im powiedziało przynajmniej – “Bóg zapłać!” Gorzki to chleb, twarde zadanie w ten sposób stanowczy występować i przemawiać w położeniu takim jak nasze, w którym na tyle względów oglądać się trzeba. Każde stanowcze zdanie zakłóca błogi stan wiecznej chwiejności, w której znajduje się nasze społeczeństwo. W cichości, w skrytości ducha może niejeden cię pochwali, ale za to głośno, bardzo głośno potępią cię wszyscy ubiegający się za popularnością, wszyscy, którzy cię nie zrozumieją, wszyscy, którzy cię zbyt dobrze zrozumieją, potępią uczuciowi i sercowi, trybuni i patriotki, a jakieś tam rozporządzenie policyjne zabrzmi ci nad uchem jak – Amen. Nikt się za tobą nie odezwie, nawet ci, którzy podzielają twoje zdanie; bo ich już wyręczyłeś, już podjąłeś się najniewdzięczniejszej strony zadania. Oto są przyjemności tego zawodu! Jedyne zadowolenie, jakiego doznać możesz, to uzyskanie świetnej reklamy dla twojego zadania, dla twojej odwagi cywilnej i sumienności w formie szkalowań, przekleństw, potwarzy i wściekłego gniewu przeciwników! I w takim położeniu rzeczy wpierają w ciebie, że przemawiasz bez przekonania, w złej wierze lub ze strachu. Więc ludzie, którym nie brakuje przecież piątej klepki, ludzie, którym nawet przeciwnicy przyznają bezinteresowność, występowaliby w ten sposób, w tak trudnych okolicznościach, bez głębokiego przekonania, jedynie dla żartu, z wesołości, dla własnej przyjemności i dla przypodobania się jakiemuś nadpowietrznemu konserwatywnemu stronnictwu polskiemu! Bo doprawdy tego stronnictwa na ziemi ani dopatrzyć, ani domacać się nie mogę. Bądź przekonany panie Piotrze, że u nas to, co oni zwą stronnictwem konserwatywnym, ogranicza się zawsze do dwóch ludzi rozsądnie i sumiennie rozmawiających ze sobą o sprawach publicznych; tak, jak ja teraz rozmawiam z tobą; dalej nie sięgaj, dalszej organizacji tego stronnictwa nie szukaj, szukałbyś daremnie; niech do nas trzeci się przyłączy, a ręczę ci, że wnet ustanie szczerość w rozmowie, że się charakter tej rozmowy zmieni i że już we trzech nie zdołamy utworzyć stronnictwa rozsądnego, bo tysiące względów stanie nam na przeszkodzie, bo nie zdołamy rozwikłać zagmatwanych u nas pojęć o stronnictwach, a w ostatniej konkluzji dojdziemy do przekonania, że dla obrony rozsądku nie potrzeba stwarzać stronnictwa. Jak tu mówić o konserwatywnym stronnictwie, kiedy tu zaledwie zdobyć się możemy na pojedyncze zdrowe zdania. […]

P. Piotr. Co najsmutniejszego, panie Pawle, to to, że na dnie tego wszystkiego spoczywa kwestia osobista, że są jeszcze u nas ludzie mający pretensje do przywództwa, którzy takimi środkami i za pomocą takich narzędzi chcą dojść do niego, i że ci, którzy innych oskarżają o działanie w celu przypodobania się jedynie nieistniejącemu stronnictwu konserwatywnemu, sami bezwiednie może działają tylko na korzyść pojedynczych a istniejących ambicji.

P. Paweł. To odwieczna plaga kraju naszego. Ileż to razy w naszej historii rzecz publiczna stawała się igraszką i stawką gry między dwoma indywiduami. A i dziś także antagonizm osobisty jakżeż przeważnie wpływa na sprawy publiczne.          Ale wróćmy się do faktów, na których opieram moje twierdzenie o stosowności twierdzenia Lustratora, faktów, które Słonecznik zwie szelestem liści straszącym zająca, a przecież dla takiego jak on szczwanego lisa z tak wykształconym węchem i słuchem nie powinny były przejść niepostrzeżenie, gdyby nie było wiadomo, że lis ma zawsze na zawołanie katar, aby się po lisiemu z niemiłego lub trudnego wywinąć położenia. Czyż nie jest to faktem, że od pewnego czasu są organy, które z niesłychanym lekceważeniem zaczynają mówić o naszym do Austrii stosunku, a więc o podstawie polityki rozsądku i polityki kraju całego. Nawet jeden z tych organów uważa w ogóle wszelkie sprawy będące u nas na porządku dziennym za nader błahe, wobec pewności, że niedługo ujrzymy uniwersalną Rzeczpospolitą. A i inne, mniej prorocze pisma, czyż nie wspominają o naszym do monarchy i dynastii stosunku jako o Nebensache, jako o komedii w jednym akcie, jak o parawanie wygodnym. Czy już nie słyszeliśmy, że “co nam tam turbować się o Austrię” itd.? Czyż nie widzimy co chwila zachcianek, nie liczących się zupełnie z zewnętrznymi i wewnętrznymi niebezpieczeństwami i kłopotami monarchii? Czyż to nie są także zamachy przeciw polityce austriacko-polskiej, a więc przeciw polityce zdrowego rozumu i kraju? W ten sposób nie traktuje się wielkich zadań ani się działa na polu politycznym, jeżeli się wierzy szczerze w sprawę i jeżeli ma się chęć pozostania na tym polu. Wedle ich zdania mniejsza o Austrię i o nasz stosunek do Austrii, byle przeprowadzić nasze widzimisię, byle dojść do szczytu szczęścia, do edenu abstynencji! Mniejsza o potrawę, byle się sosem najeść. Czyż taka polityka nie zagraża rozsądnej polityce, polityce prawdziwej, której dotąd się trzymaliśmy? A więc obawy nie są błahe i wystąpienia Lustratora są uzasadnione i usprawiedliwione, bo objawiający się kierunek, z którym on do walki wystąpił, zagraża rozmarzeniem kraju przez demonstracje i rozgorączkowaniem przez takowe patriotycznych warstw społeczeństwa; rozstrojem politycznym przez złe i fałszywe użycie wolności politycznej i podkopaniem powagi sejmu; zerwaniem za pomocą tych dwóch środków z polityką rozsądku i ostatecznie zwichnięciem zupełnym naszego stosunku do Austrii. A chociażby wskutek tak zgubnej, niepomnej interesu polskiego polityki nie wynikła katastrofa bezpośrednio, to zawsze jednak potrafiliby z niej korzystać wrogowie, nieprzyjaciele i przeciwnicy. O zamiarach antyspołecznych nikt tutaj nie mówił; dotąd nie objawiły się one jeszcze. Zmora więc społecznej rewolucji jest wynalazkiem przeciwnej strony, czy raczej usłużnych dworaków jak Bestronność. Chociaż niewątpliwie tu, w Galicji nic łatwiejszego jak niechcący i najniewinniej, jedynie lekkomyślno-optymistycznym postępowaniem obudzić kwestię społeczną. Ale o to tu teraz wcale nie idzie, tu idzie po prostu o to, aby nie popełnić głupstwa politycznego i przed tym głupstwem przestrzega Lustrator i nim straszy. […]

 



[1] Rezolucja uchwalona przez Sejm galicyjski w 1868 r., określająca jego żądania.

[2] Tj. austriackim.

[3] Nazwiska wielkich rodów magnackich doby I Rzeczpospolitej, osobliwie XVI w.

[4] Ludwik Mierosławski (1814-78) – urodzony we Francji syn pol-skiego oficera i Francuzki, ukończył kaliską szkołę kadetów, brał udział w powstaniu listopadowym, a po jego upadku osiadł we Francji. Od 1833 członek Młodej Polski, od 1843 członek Towarzy-stwa Demokratycznego Polskiego, a od 1845 jego Centralizacji. Jako naczelny wódz przewidywanego powstania, przybył na ziemie pol-skie w 1845 r. i brał udział w naradach spiskowych w Poznaniu i Krakowie; aresztowany w lutym następnego roku przez władze pruskie, sądzony w procesie berlińskim (1847), skazany został na karę śmierci. Uwolniony w pierwszych dniach Wiosny Ludów, przybył do Wielkopolski, gdzie jako naczelnik Wydziału Wojskowe-go przy Komitecie Narodowym organizował oddziały powstańcze. 10 IV 1848 został mianowany naczelnym wodzem oddziałów w Wielkopolsce; po upadku powstania został aresztowany, a zwolnio-ny z więzienia udał się do Francji. W 1849 dowodził nieudaną kam-panią na Sycylii, następnie oddziałami rewolucyjnymi w Badenii i Palatynacie; pokonany przez Prusaków, udał się do Francji, gdzie skupił wokół siebie umiarkowanych członków TDP, którzy w 1853 zawiązali tzw. Koło Polskie, liczące na pomoc cesarza Napoleona III dla “sprawy polskiej”. Rozłam między TDP a Kołem spowodował, że Mierosławski skreślony został z listy członków Towarzystwa. Mimo konfliktu z Centralnym Komitetem o sposób rozwiązania sprawy chłopskiej, został mianowany dyktatorem nowej irredenty, a po jej wybuchu w styczniu 1863, wkroczył na czele oddziału na Kujawy. Po przegranych bitwach pod Krzywosądzem i Nową Wsią opuścił kraj. Na emigracji dążył do wskrzeszenia TDP, w 1865 założył związek wojskowy pod nazwą Towarzystwa Demokratycznego, postulując zjednoczenie Słowian pod przewodnictwem Polski w granicach przedrozbiorowych. Po wojnie prusko-austriackiej 1866 r. stracił wpływy wśród emigrantów i wycofał się z życia publicznego. Zmarł w Paryżu. Autor m.in. Kursu sztuki wojennej i wywnioskowanych z niej prawideł co do wojny domowej (1845) i obszernego Powstania narodu polskiego w roku 1830 i 1831 (1845-76).

[5] Tygrysów, to w Tece Stańczyka Lwów, w którym szczególnie aktywnie działały środowiska demokratyczne i radykalne, wyśmiewane w przytaczanym liście pióra Koźmiana za nieodpowiedzialność, demagogię i nie przemyślane kontynuowanie tradycji powstańczej.

[6] Tj. krakowskim Zamku Wawelskim.

[7] Tj. “Czas” i “Przegląd Polski”.

[8] Tj. “Dziennik Polski”.

[9] Tj. “Gazeta Narodowa”.

[10] Tj. “Dziennik Poznański”.

[11] Tj. Teka Stańczyka.

[12] Dziennik rządu rosyjskiego.

[13] Aluzja do zapowiedzi Krasińskiego zawartych w Psalmach przyszłości z 1845 r., w których odmawiając możliwości kompromisu z państwami zaborczymi, zalecał cierpienie i pracę dla zasługi, która miała zostać doceniona przez Boga-wskrzesiciela Polski, tworząc “powieść o Chrystusowej Polsce”, prawiąc, że była ona doskonałą, jak Chrystus poniosła dobrowolną śmierć dla odkupienia narodów, jak Chrystus zmartwychwpowstanie, by otworzyć na ziemi nową erę sprawiedliwości i miłości, Krasiński przesuwał namysł z działań w danych okolicznościach politycznych w kraju na snucie marzeń o warunkach realizacji planu bożego w historii ludzkiej; w drugim wspominanym przez Koźmiana dziele, Nie-Boskiej komedii, brak już wzniosłej alternatywy: albo święta przyszłość ludzkości przepada albo warunkiem jej dopełnienia się jest życie Polski (ze wstępu do Przedświtu), a jej miejsce zajmuje wizja zwarcia dwóch światów o walorach niemal czysto politycznych.

 

Najnowsze artykuły