I
Kwestia wiecznego, a
przynajmniej trwałego pokoju nie daje spać od wielu już stuleci
najszlachetniejszym z myślicieli. Zajęła w r. 1313 Dantego, który projektował
jej rozwiązanie za pomocą utworzenia wielkiej federacji chrześcijańskiej z
„imperatorem” rzymskim na czele. W ramach tej federacji rządziłby
wszechwładnie monarcha, odpowiedzialny przed Bogiem i w Jego najwyższym imieniu
odmierzający sprawiedliwość wszystkim państwom chrześcijańskim. Myśl taka była
utopią, ale z tych, które posiadają zdolność kiełkowania pod ziemią. Z
początkiem wieku XVII próbował ją podjąć na nowo Henryk IV francuski, który
wypracował o wiele już realniejszy plan rzeczypospolitej chrześcijańskiej, składającej
się z 15 państw europejskich (z wyłączeniem Moskwy i Turcji), a rządzonej przez
„Radę Najwyższą” z kilkudziesięciu delegatów (60) złożoną. Śmierć przedwczesna
nie pozwoliła mu podjąć prób - prawdopodobnie zresztą daremnych - aby dla tego
„Wielkiego Planu” pozyskać zgodę ówczesnej Europy; niemniej myśl ta kiełkuje dalej
w umysłach. Zalecają ją i rozważają myśliciele XVII i XVIII wieku: Grocjusz i
Leibniz, Saint-Pierre i nasz Staszic, formułuje ją krytycznie i sceptycznie
Kant, marzy o niej wraz z Puszkinem w Petersburgu Mickiewicz. Ile było zresztą
głębszych umysłów i lotniejszych wyobrażeń w ciągu wieku XIX w Europie; niemal
każdy marzył wraz z nimi „o tej chwili, w której zaprzestaną wojen i zjednoczą
się w jedną wielką rodzinę”.
Już od
połowy XIX wieku rozpoczęły się usiłowania, aby tę utopię filozofów i poetów
urzeczywistnić praktycznie. Zaczęto zawiązywać Ligi pokojowe (1867) dla
propagandy w tym kierunku. Zaczęto udoskonalać prawo międzynarodowe, zawiązywać
stowarzyszenia międzyparlamentarne dla tego celu, domagać się ograniczenia
zbrojeń, zaprowadzenia sądów rozejmowych, słowem szukać po omacku jakichś dróg
mogących wykluczyć lub choćby utrudnić na najbliższą przyszłość możliwość
wojen. Działano jednak nieśmiało i nieskutecznie. Pokój zbrojny święcił w
latach rozpoczynających się zaborem Szlezwiku (1861-1914) najwyższe swoje
triumfy; idea wojny jako odrodziciela ludzkości znajdowała swoich żarliwych
obrońców (Moltke); a nad Europą gromadziły się przeciwieństwa, które - jak z
góry można było przewidzieć - będą szukały swojego rozstrzygnięcia w jakiejś
światowej wojnie.
Dopiero
przebieg wielkiej wojny, a zwłaszcza wywołane przez nią skutki wstrząsnęły
głęboko umysłami i wysunęły na powrót kwestię zabezpieczenia pokoju na plan
pierwszy. Wojna nie okazała się ani tą szkołą patriotyzmu, ani tym wielkim
wysiłkiem etycznym, ani tą burzą oczyszczającą atmosferę, za jaką ją
poczytywali jej apologeci. Wprost przeciwnie: nie tylko, że zniszczyła miliony
istnień ludzkich i miliony dóbr kulturalnych, ale także przyniosła ze sobą
głęboką deprawację moralną i zaostrzenie nienawiści wzajemnej. A specjalnie dla
Europy, która była jej główną widownią, przyniosła ze sobą trzy ogromne
niebezpieczeństwa: widmo bolszewizmu, antagonizmy ras kolorowych (żółtej i
czarnej), wreszcie zbałkanizowanie gospodarcze i polityczne. Druga jeszcze taka
wojna - a Europa stałaby się barbarzyńską pustynią.
II
Te groźne
niebezpieczeństwa sprowadziły wielki zwrot w zapatrywaniach na konieczność
położenia kresu wojnom - i to nie tylko w zapatrywaniach filozofów i
teoretyków, nie tylko opinii publicznej, ale nawet i praktycznych polityków. Z
łona partii socjalistycznych (głównie labourzyści angielscy) zaczęły się
pojawiać pod koniec wojny głosy, domagające się natarczywie, aby przyszły
kongres położył jednym zamachem koniec panowaniu siły, uniemożliwiając wszelką
wojnę na przyszłość. Wyobrażano to sobie zrazu bardzo po prostu, niemal tak,
jak to sobie wyobrażał przed laty trzystu Henryk IV: zawiąże się Liga Pokojowa,
ustanowi się Trybunał dla sporów międzynarodowych, zapewni się wspólną
egzekucję jego wyrokom i wojny okażą się niepotrzebne. Tak też pojął zresztą
myśl wiecznego pokoju Woodrow Wilson, który zjechawszy do Paryża pragnął stać
się rozjemcą zwaśnionego świata i budowniczym nowych stosunków, w których dla
wojny nie byłoby już miejsca.
Nie mam
potrzeby przypominać, w jaki sposób Wilson na Kongresie wersalskim plan swój
wprawdzie narzucił, ale jak sam dożył załamania się swojego planu.
Najważniejszy cios zadało temu planowi społeczeństwo amerykańskie, odmawiając
wejścia Stanów do stworzonej przez Wilsona Ligi Narodów. Absencja Niemiec i
Rosji, dwóch największych a pokonanych w wojnie mocarstw europejskich, była
drugim powodem nie pozwalającym tworowi Wilsona rozwinąć większej żywotności.
Zły ustrój Rady Ligi, kaprysy wszystkich jej członków (Anglii nie wyłączając)
wobec wszystkich jej uchwał, obawy państw mniejszych nie reprezentowanych w
Radzie Ligi, brak egzekutywy, a nawet powagi moralnej całej organizacji - oto
powody ciągłych tarć, nieraz ostrych walk w obrębie Ligi; a zarazem oto powody,
że tak mało mogła dotąd istotnie zdziałać dla sprawy utrwalenia pokoju. Jej
działalność okazała się na tym polu zupełnie drugorzędną; przyniosła też
prawdziwe rozczarowanie nawet jej gorącym zwolennikom, jakich zrazu licznie
posiadała w Europie. Ile razy spróbowała wyjść poza kwestię handlu opium
czy walkę z epidemiami, poza tzw. współpracę intelektualną narodów, poza
drobne spory lokalne i teoretyczne problemy, kończyła się jej akcja fiaskiem.
Najdonioślejszym było fiasko „protokołu genewskiego”, obalonego przez Anglię, i
fiasko dopuszczenia Niemiec do Ligi w tak świeżej jeszcze pozostające pamięci.
III
Sceptycyzm, jaki się
zjawia obecnie co do możności osiągnięcia trwałego pokoju za pośrednictwem
Ligi, nie jest bynajmniej jednoznaczny z niewiarą w możliwość pokoju.
Zapewnienie pokoju na czas długotrwały jest postulatem, od którego zależy już
nie tylko dalszy rozwój, ale nawet istnienie naszej kultury. Jeśli nie ma nas
spotkać los pustynnej Mezopotamii lub zdegenerowanego Rzymu, musimy pokój
zapewnić sobie i dzieciom, i wnukom, i prawnukom. Co zaś jest konieczne, to
musi być możliwe.
Ale
kwestia pokoju nie jest rzeczą, jak się pokazuje, prostą, którą by można
załatwić jednym zamachem. Rozszczepia się ona na wiele zagadnień, z których
każde nasuwa inne trudności i musi być innymi sposobami rozwiązane. Fiasko,
jakie przeżywa Liga, polega właśnie na tym, że szukano jednego narzędzia dla
załatwienia problemów różnolitych, a narzędzie wymyślone dla żadnego nie
okazało się dobrze dostosowanym.
Zawiodła
Liga zupełnie, gdy chodzi o zasadniczą kwestię rozbrojeń. Jednym pozytywnym
krokiem naprzód na tym polu okazała się konferencja waszyngtońska, gdzie
ograniczono, w pewnej przynajmniej mierze, zbrojenia morskie, ale odbyła się
ona poza Ligą. Nie ma też niemal żadnych
szans, aby można było załatwić w obrębie Ligi o wiele
ważniejszą kwestię zbrojeń lądowych. Wszystkie przygotowania co do tej kwestii
podjęte przez Ligę napełniają sceptycyzmem. Jeśli ta sprawa ma wyjść poza
stadium kwestionariuszy, ankiet i badań przygotowawczych, to wyjdzie chyba
tylko o tyle, o ile zostanie uregulowana układami między bezpośrednio
zainteresowanymi i sąsiadującymi państwami. Wydaje się być rzeczą wykluczoną,
aby państwa zgodziły się inaczej na kontrolę swoich uzbrojeń lub na ograniczenie
ich wysokości.
Nie
jest też prawdopodobnym, aby Liga odegrała większą rolę w
rozwiązywaniu problemów co do
gwarantowania każdemu z państw jego obecnych granic terytorialnych.
Najważniejsza dotychczas próba realnego zagwarantowania tych granic - traktaty
locarneńskie - dokonana została poza Ligą przez państwa zainteresowane.
Prawdopodobnie i reszta państw pójdzie teraz tą drogą, a Lidze pozostanie tylko
rejestrować zawarte umowy regionalne. Także konieczna dla pokoju świata sprawa
jednania (koncyliacji) i polubownego sądzenia (rozjemstwa, arbitrażu) w razie
wybuchu nieporozumień między państwami nie ma szans, aby mogła być przez Ligę
załatwiona. Pierwsze Stany Zjednoczone, które już od lat sześćdziesięciu
uciekają się chętnie na drogę arbitrażu (sprawa Alabamy), uchylają się od
jednania czy sądzenia sporów swoich przez Ligę. Tak samo państwa do Ligi
należące w żadnej ważniejszej kwestii na tę drogę nie wejdą, pomimo że pakt
Ligi w art. 12-17 to nakazuje. Tylko specjalne konwencje zawierane między
zainteresowanymi państwami mogą arbitraż i jednanie upowszechnić. Między całym
szeregiem państw europejskich przyszły już takie specjalne konwencje do skutku
i w nich trzeba widzieć formę przyszłości.
To samo odnosi się do uregulowania spraw kolonialnych, będących
najważniejszą kością niezgody między mocarstwami świata (gdyż kolonie są
dostarczycielkami surowców i odbiorczyniami towarów).
Załatwienie tej kwestii Liga już raz (w roku 1919) miała w ręku, ale załatwiła
ją fatalnie, nie spełniając wcale nadziei wypowiedzianych w art. 22 „Paktu”.
Zrodziły się natychmiast z tego powodu trudności, a nawet wojny egzotyczne,
ciężko przez cały świat obecnie odczuwane. Sprawa mandatów będzie też musiała
być poddana rewizji, czego zresztą domagają się nie tylko Niemcy i Włochy, ale
i ludy kolonialne. Inaczej zarzewie wojen nie będzie wygasać. Ale czy
ktokolwiek wierzy, aby sprawę tę załatwiła Liga? Raczej należy przypuścić
możność układów specjalnych tego rodzaju jak układ o Pacyfik z r. 1921.
Dalej sprawa mniejszości narodowych. Uregulowanie jej za
pomocą narzucenia pewnym państwom specjalnych traktatów i postawienie tychże
pod kontrolą Ligi okazało się sposobem mylnym. Tkwiąca w tym niesprawiedliwość
- dlaczego bowiem mniejszości niemieckie w Polsce mają być pod obroną Ligi, a
we Włoszech nie są? - a także sposobność do podburzenia walk narodowych
wewnątrz państw, jaką sprowadza za sobą kontrola Ligi, tłumaczą dostatecznie
mylność tej drogi. Sprawa mniejszości jest niewątpliwie jednym z możliwych
ognisk nowych wojen, ale chcąc je przygasić, musi się wejść na drogę
specjalnych konwencji między zainteresowanymi krajami i na drogę ścisłej
wzajemności.
Wreszcie najważniejsza może sprawa dla umożliwienia trwałego
pokoju: sprawa gospodarstwa światowego. Wszystko ku niemu prze i wszystko zdaje
się temu przeszkadzać. Rozbudowa granic celnych, ograniczenia komunikacji
osobowych i tranzytu, neomerkantylizm w stylu średniowiecznym (bo nie
Colbertowskim), niemożność uregulowania sprawy długów, ruina walut w większości
państw, niemożność bloków i koncernów w obrębie Europy, niechęć do międzynarodowego
podziału pracy pomiędzy państwami przemysłowymi i rolniczymi - oto ważniejsze
przeszkody do uregulowania światowego życia gospodarczego w sposób jednolity i
pokojowy. Obracają się oczy ku Ameryce, która ma możność i obowiązek wziąć
inicjatywę w zawarciu wszechświatowego układu gospodarczego, który by etapami
i stopniowo ułatwił każdemu z państw cywilizowanych znalezienie własnego
miejsca pod słońcem. Liga Narodów zadaniu temu nie jest w stanie podołać, ani
nawet go należycie przygotować.
IV
Dotknąłem tylko kilku
ważniejszych problemów, na jakie rozszczepia się zagadnienie pokoju, a już
zarysował się węzeł interesów skomplikowany i trudny do rozplatania. Nie
przetnie się go od razu, nie rozwikła się go szybko. Każdy z problemów musi być
z wolna, cierpliwie i z osobna załatwiany. Wydaje się rzeczą najbardziej możliwą,
że rozwikłanie każdego może nastąpić raczej przez specjalne umowy pomiędzy
bezpośrednio zainteresowanymi niż przez nacisk ze strony Ligi.
Jest to
zresztą rzeczą naturalną, skoro zważymy, że do składowych elementów pojęcia
państwa należy jeszcze zawsze pojęcie jego suwerenności (zwierzchnictwa i
udzielności), mocno wprawdzie przez naukę ostatnich lat nadszarpnięte
(Kelsen), ale dotąd wcale nie obalone. Na stworzenie organu supra-suwerennego,
jakim mimo wszystkich zastrzeżeń grozi być Liga - nie przyszedł jeszcze czas.
Jest to twór przedwczesny, działający w atmosferze ogólnej nieufności i dlatego
dotychczas nieżywotny. Tylko układy zawierane przez państwa na własną rękę, na
zasadach równości i wzajemności, okazały się dotąd praktyczne w zbliżeniu się
ku zapewnieniu pokoju. Takie układy udoskonalić i zawieranie ich rozpowszechnić
- oto jest zadanie najbliższych czasów.
Dopiero
gdy w ten sposób przygotuje się grunt w umysłach i w praktyce życia dla
regulowania drażliwych spraw dzielących narody za pomocą wzajemnych układów,
przyjdzie może pora na uwieńczenie pracy kilku pokoleń jakąś wszechświatową a
istotnie żywotną Ligą Narodów. Będzie to szczyt budowy, opierającej się wówczas
na solidnych fundamentach, podczas gdy dzisiejsza Liga Narodów wydaje się być
budowlą bez kamieni węgielnych postawioną. Upowszechni się wówczas
przekonanie, że sprawa każdej wojny jest sprawą obchodzącą cały świat i że nie
wolno za broń na własną rękę nikomu chwytać. Wychowają się pokolenia, które
potrafią w ten sposób myśleć. Ale rezultat taki można osiągnąć tylko
ewolucyjnie, a nie przeskakując równymi nogami z ery Bismarcka i Moltkego do
utopii Dantego, Henryka IV i Wilsona. Od utopii do rzeczywistości przejść już
dzisiaj można, a nawet jest to konieczne - ale nie skacząc, lecz przechodząc po
stopniach. Żaden zresztą postęp na świecie nie dokonał się inaczej. Im się jest
gorętszym zwolennikiem idei pacyfizmu i im silniej się pragnie, aby ją zamienić
w rzeczywistość, tym bardziej trzeba popierać wszelkie próby stopniowego do niej
się zbliżania. Takie bowiem są najbardziej realne.
Stanisław Estreicher (1869-1939), historyk prawa, bibliograf i
publicysta. Urodził się 26 listopada 1869 r. w Krakowie, jako syn Karola Józefa
Teofila. Studiował w Krakowie, Berlinie i Wiedniu. Od 1887 r. pomagał ojcu przy
zbieraniu i porządkowaniu materiałów do wydawanej przez niego Bibliografii
polskiej i prowadził korektę kolejnych tomów; po śmierci ojca kontynuował
samodzielnie jego dzieło, wydając dziesięć tomów Bibliografii aż do 1939 r.
Współpracował z kilkoma czasopismami warszawskimi, przede wszystkim z
„Ogniskiem”, a w r. 1898 przyjął posadę redaktora działu literackiego
krakowskiego „Czasu”, w którym popularyzował idee młodopolskie. W 1902 r.
został profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, wielokrotnie pełnił również
obowiązki dziekana i rektora UJ. Od 1912 r. stał się członkiem Akademii
Umiejętności oraz wielu towarzystw naukowych. Napisał wiele rozpraw literackich
poświęconych m.in. Asnykowi, Słowackiemu, był wielbicielem twórczości Wyspiańskiego.
Jako publicysta polityczny propagował idee konserwatywne, nawiązujące do
dziedzictwa krakowskich „Stańczyków”, krytykował partyjnictwo i partykularyzm
oraz autorytarne metody sprawowania rządów. W dziedzinie stosunków
międzynarodowych był zwolennikiem realizmu politycznego, co skłaniało go do
sceptycznej oceny idei budowania stosunków między państwami wyłącznie w oparciu
o idealistyczne założenia, nie uwzględniające ich rzeczywistych, często
antagonistycznych interesów. Daleki był zarazem od postulowania posługiwania
się w myśleniu politycznym wyłącznie kategoriami racji stanu, bez odwołania się
do zasad moralnych. Aresztowany przez hitlerowców wraz z wielu profesorami UJ w
trakcie Sonderaktion Krakau, zmarł 28 grudnia 1939 r. w obozie koncentracyjnym
Sachsenhausen.
Artykuł
Idea pokoju ukazał się na łamach „Czasu”, 4 kwietnia 1926, nr 78.