Zaproponowany
temat jest tyleż fascynujący, co kłopotliwy, a to przede wszystkim ze względu
na definicję „wolności politycznej”, która dla polonisty nie jest oczywistym
ani wygodnym narzędziem badania literatury, nawet gdy przeczyta on klasyczne
prace Actona, Berlina czy Legutki[1]. Kłopot zaczyna się w momencie, gdy
przychodzi nam określić, czym dokładnie jest owa wolność polityczna, a do tego
dochodzi jeszcze problematyczna kwestia wyboru dzieł literackich, które traktowały
o tak definiowanym temacie. Na użytek niniejszych – wstępnych, eseistycznych –
uwag najchętniej użyłbym jako punktu wyjścia lapidarnego wyjaśnienia Berlina,
który o wolności politycznej pisał, że jest ona „[...] po prostu sferą, w
której człowiek może działać bez przeszkód ze strony innych ludzi”[2]. Od razu jednak zawęziłbym tę definicję,
skupiając się na tym, w jaki sposób literatura II RP podejmowała problem
zależności wolności jednostki od wolności/niepodległości zbiorowej, głównie
państwowej, bo to zdaje mi się kluczowym w tym kontekście tematem
interesującego nas okresu. Abstrahuję tym samym od znacznie szerszej, bardziej
skomplikowanej kwestii wolności – nazwijmy to – egzystencjalnej, niekoniecznie
związanej z doświadczeniem politycznymi, czego arcyważnym w literaturze II RP
przykładem byłaby na przykład twórczość Witolda Gombrowicza, w której wolność i
– odpowiednio – zniewolenie jednostki są konsekwencją mechanizmów
pozapolitycznych, przede wszystkim psychologicznych i kulturowych.
Z
całą pewnością i bez większego ryzyka można powiedzieć, że doświadczenie
wolności politycznej, a konkretnie: niepodległości Polski, w dużej mierze
określiło charakter naszej polskiej literatury po 1918 roku, przy czym powstała
tu charakterystyczna zależność, o której mówił już w 1916 roku Stefan Żeromski
w głośnym zakopiańskim odczycie Literatura a życie polskie. Otóż
Żeromski sądził, że po uzyskaniu przez Polaków wolności w domenie polityki,
uzyska ja także nasza literatura, wyzwalając się z krępujących ją zobowiązań i
powinności narodowych. Wolność polityczna Polski jest warunkiem wolności
artystycznej, przy czym sama wolność traktowana jest przez pisarzy jako wartość
nie budząca wątpliwości i podejrzeń. Stąd charakterystyczny dla pierwszych lat
niepodległości gest wyzwalania się (emancypowania) literatury polskiej z
rozmaitych konwencji i zobowiązań. Myślę tu o futurystycznych hasłach słów na wolności, awangardowych koncepcjach
wyobraźni wyzwolonej, czy sławnym
fragmencie Czarnej wiosny Słonimskiego: „Ojczyzna moja wolna, wolna,
więc zrzucam z ramion płaszcza Konrada”.
Jednakże
obok wspomnianego tekstu Żeromskiego literatura II RP dziedziczyła testament Wyzwolenia
(1902) Stanisława Wyspiańskiego, dramatu, który – jak pamiętamy – stawiał
polskich pisarzy, a szerzej: naszą inteligencję, przed zadaniem weryfikowania
romantycznych i pseudoromantycznych mitologii w konfrontacji z „normalną”
państwowością. Polska realna – ostrzegał, a właściwie domagał się, Wyspiański –
będzie Polską, która godzić się będzie na ograniczenia wolności jednostek, na
przykład wolności słowa. Konrad chce Polski normalnej, „chce tego, co jest
wszędzie” i przypomina, że „naród ma jedynie prawo być jako PAŃSTWO”, co
oznacza konieczność np. wyzwolenia się z marzeń o Polsce-Chrystusie narodów,
ale także akceptacji istnienia cenzury.
Na
progu II RP znamienne były też głosy tych pisarzy i publicystów, którzy
twierdzili, że nowa, wolna Polska nie może być „normalna” w tym sensie, w jakim
chciał tego Konrad i dlatego też musi się oprzeć na idei wolności. Antoni
Chołoniewski w wydanej w 1918 roku książeczce Duch dziejów Polski pisał,
że istotą owego ducha jest nieuznawanie przemocy oraz walka o wolność.
Twierdził, że:
Interes żywotny Polski leży [...] w tym, aby
powszechny rozwój coraz szybciej i wyżej wznosił się ku ideałowi wolności i
braterstwa ludów [...]. Polska, wtłoczona między państwa autokratyczne i ludy
niewolnicze, padła. Na nowo powstać i bezpiecznie istnieć może tylko wśród
wolnych i pełnoprawnych narodów [...]. Nasze zadanie jest wobec tego jasne.
Polega ono na solidarnym i jak najbardziej intensywnym współdziałaniu naszych
dążeń wyzwoleńczych z ogólnymi dążeniami wolnościowymi, gdziekolwiek się one
przejawiają.[3]
Podobny
był ton uwag Artura Górskiego, który w wydanej również w 1918 roku pracy
zatytułowanej Na nowym progu istotę i sens polskich dziejów widział
także w wolności. Przekonywał, że:
Gdyby kto chciał ułożyć jedną
tylko księgę, by na niej wychować przyszłe pokolenia [...] znalazłby przede
wszystkim, że postawieni między zachodem a wschodem, stanęliśmy do walki o
wolność swobodnego rozwoju człowieka; żeśmy ścierali się zawsze czy to z
bizantyjską tradycją unicestwienia człowieka przez państwo czy z bliższą
zachodnią modłą unicestwienia przez toż państwo jego ludzkiego sumienia; żeśmy
budowali wiarę w człowieka, w jego godność, w jego powołanie do rządzenia sobą,
do wolności; żeśmy jedyni w Słowiańszczyźnie po upadku Czech stworzyli
rzeczywiście typ człowieka wolnego.
Na sumieniu, na własnym rozeznaniu moralnym tego
wolnego obywatela Rzeczypospolitej chciano oprzeć całą budowę państwową. Na
miejsce nakazu fizycznego zabiegano, by zbudować nakaz wewnętrzny w każdym
człowieku z osobna. Żądano nawet jednomyślności w uchwałach, by nie zgwałcić
ani jednego sumienia i nie stwarzać innego przymusu jak przymus przekonania.[4]
Dalej
tłumacząc, że upadek Polski wynikał z tego, iż „nie umieliśmy pogodzić
instynktu zbiorowego z instynktem poszanowania człowieka”, Górski wyrażał
przekonanie, że „złoto wolności wytopione w cudownej alchemii ducha, pozostało
pod popiołami”. Twierdził:
To jest nasz skarb narodowy. Niech mu będzie
szkatułą dusza każdego Polaka, niech on to złoto wolności sieje w ziemię
gdziekolwiek przyjdzie mu działać, od Bałtyku po Ocean Spokojny. Tym złotem
płacimy za przyszłość naszą. Walka o wolność człowieka, o posiew wolności
człowieka, to jedno z zadań polskiej pracy, przekazanej nam przez tradycję,
pracy zawsze twórczej, której skutki wracają do swego źródła, jakkolwiek nie ma
tej samej chwili.[5]
Rolę
dziejową Polaków i fundament duchowy wolnej Polski Górski widział w
kształtowaniu postaw „żołnierzy wolności” oraz w budowie „rasy wolnej na ziemi
wolnej”[6].
Autor ten nie absolutyzował jednak wolności, ostrzegał, że nie jest ona
„treścią samą w sobie”, ale że „treść nadaje jej dopiero pewien ideał,
do którego dążyć, który kształtować można jedynie w wolności. Poczucie wolności
bez ideału, i to bez określonego ideału prowadzi tylko do igrzyska swobodnych
sił duchowych, ciekawego i pouczającego, ale wiodącego całe życie do
bezkształtu”[7].
To
ostatnie zastrzeżenie było tyleż oczywistym, co charakterystycznym pogłosem
doświadczeń I Rzeczypospolitej i miało powracać, a nawet nasilać się u
myślicieli Dwudziestolecia, w którym entuzjazm wobec wolności zderzać się miał
często z niepokojem, czy nie dochodzi do jej złego wykorzystywania przez
Polaków.
Powyższe
głosy tłumaczyły niejednoznaczne oczekiwania polskich pisarzy wobec wolnej
Rzeczypospolitej, która dla jednych miała być Polską „normalną”, a więc silnym,
sprawnym państwem, posługującym się w razie potrzeby aparatem przemocy, ale dla
innych miała być krajem przysłowiowych szklanych domów, ojczyzną ludzi wolnych
i dającą wolność innym narodom.
Rzeczywistość
kazała korygować marzenia obu stron i to niemal od razu, że przypomnę dwie
wielkie powieści początku niepodległości, czyli Przedwiośnie Żeromskiego
oraz Generała Barcza Kadena-Bandrowskiego.
W
powieści Żeromskiego, w słynnej rozmowie Cezarego Baryki z Gajowcem, ten
ostatni z sentymentem opowiada o Abramowskimi, który „nienawidził państwa z
jego wojskiem i wojną, sądem i policją, ze wszystkimi funkcjami państwa i
nakazywał ludziom organizować się w związki wolne”, ale zaraz potem doda, iż
„samo życie po tysiąc razy zaprzeczyło marzeniom tego społecznego mistyka”[8].
Gajowiec broni idei silnego, sprawnego państwa, którego symbolem jest w
powieści Żeromskiego policjant. Baryka – odwrotnie - zarzuca Gajowcowi, że w
wolnej Polsce „mało się robi, aby skasować niewolę biednych ludzi, niewolę
wewnętrzną” i pyta:
[...] na co wy czekacie? Dał wam los w ręce
ojczyznę wolną, państwo wolne, królestwo Jagiellonów! Dał wam ludy obce,
ubogie, proste, ażebyście je na sercu tej Mocarki, tej Pani, tej Matki, ogrzali
i do serca jej przytulili. Stolicę wolności dał wam w tym mieście! Czekacie!
Czekacie! Czekacie, aż wam jarzmo znowu nałożą?[9]
Baryka
– trochę jak Artur Górski – oczekuje, że wolne państwo polskie zapewni swym
obywatelom wolność, którą utożsamia z wyzwoleniem od niewoli ekonomicznej, zaś
radykalizm i maksymalizm tych oczekiwań pchają go ku antypaństwowej rewolucji,
która w jego przekonaniu może te ideały spełnić. Gajowiec też wierzy, że „w
granicach tej Polski, które los dał naszemu pokoleniu, stworzone będą stany
zjednoczone, wolne i równe”[10],
ale jest przekonany, iż cel ten można osiągnąć na drodze ewolucyjnej, dzięki
wzmacnianiu instytucji państwa. To – jak pamiętamy – nie przekonuje Baryki,
który staje na czele pochodu „zniewolonych” przez biedę, ale i komunistyczną
ideologię, bezrobotnych i kieruje się na Belweder, jakby opowiadając się za
tezą, że wolności Polski nie da się pogodzić z wolnością jej obywateli, a
nawet, że tę ostatnią da się osiągnąć tylko za cenę zniszczenia pierwszej.
Podobny
chyba dylemat dostrzegał Kaden-Bandrowski, opisując w charakterystycznym dla
siebie, ekspresjonistycznym stylu proces dochodzenia do władzy tytułowego
generała Barcza. Pisarz jaskrawo, nawet brutalnie uświadamiał Polakom, iż
budowa „stalowych ram” niepodległej państwowości wymaga poświęcenia wolności jednostek.
Najbardziej znamienny jest tu epizod powieści związany z postacią pisarza Rasińskiego, który jest wiernym adiutantem Barcza, ale
którego ten ostatni nie waha się poświęcić dla sprawy „stalowych ram”. Istnieją
sytuacje, zdaje się mówić Kaden, w której wolność Rasińskich
może, a nawet musi zostać poświęcona dla spraw ważniejszych. Dotyczy to samego
Barcza, który sam poświęca swoją osobistą, prywatną wolność dla sprawy wolności
państwowej, czego jest doskonale świadom mówiąc swej matce: „tu, gdzie ja stoję,
człowiek jest nic.... Nic, – nic.... Państwo, mamo, – Państwo...”[11].
Problem
Generała Barcza dostrzegali z biegiem lat inni pisarze Dwudziestolecia,
na co oczywiście wpływ miały wypadki polityczne tego okresu, zwłaszcza zamach
majowy i jego konsekwencje, czyli to, co sanacja nazywała konsolidacją
państwa, a przeciwnicy budowaniem dyktatury, a na co z kolei oddziaływało
narastające zagrożenie dla wolności Polski ze strony powstających za naszą
granicą wschodnią i zachodnią państw totalitarnych. Szczególnie
charakterystyczna i symboliczna zdaje mi się tutaj ewolucja poglądów
Kazimierza Wierzyńskiego, który wkracza do naszej literatury anarchistycznym
wyznaniem wiary, jakim są wiersze z tomów Wiosna i wino (1918) oraz Wróble
na dachu (1919), a który w 1936 roku wydaje – kto wie, czy nie
najważniejszy dla naszej problematyki – zbiór Wolność tragiczna. O ile w
pierwszych tomach wspomniany już anarchizm z wpisanym weń gestem wyzwalania się
jednostki z wszelkich ograniczeń ma wydźwięk jednoznacznie optymistyczny, o
tyle w drugim tomie wolność postrzegana jest jako wartość tyleż cenna, co
problematyczna w tym sensie, iż jej doświadczenie skazuje jednostkę na
samotność, odtrącenie i niezrozumienie. Co więcej – doświadczenie wolności, tak
jak je opisuje Wierzyński, jest wprawdzie „duchem dziejów Polski”, a więc
celem, do którego zmierzały i – uwaga! – zmierzają jej dzieje, ale też ów pęd
ku wolności cechuje nieliczne, wybitne jednostki, albowiem tłum, masy nie chcą
wolności, szybko się nią nudzą, stawiając wyżej od niej dobra materialne.
Bohaterem
Wolności tragicznej jest Józef Piłsudski. Wierzyński w serii
wierszy-obrazów ukazuje jego walkę o niepodległość Polski, która to walka jest
często prowadzona wbrew Polakom. Wolność jest tragiczna, bo jest nieustannie
zagrożona: od zewnątrz, na przykład przez „kosookiego Scytę”,
ale też – a może przede wszystkim – od wewnątrz, przez nas samych. U
Wierzyńskiego Piłsudski „po nocy/Kontrabandę wolności przemyca podziemną” (Manewry
strzeleckie)[12]
i jest świadom, iż:
Wybierać trzeba szybko, raz jeden – na wieki,
Jeśli
wolność – to twardą, bez łez i zalotów.
To
nic, że miasto śpiewa i płaczą powieki
Kto na wierzch ja wywłóczy – na wszystko jest
gotów.
Sępim
wzrokiem po kraju jałowym przeleci,
Po
ruinach, po nędzy rozległej dokoła:
Musi
zgarną i złożyć tę wolność ze śmieci
I przepchnąć ją przed światem i stawić mu czoła. [Listopad
1918][13]
Wolność
jest trudnym zadaniem, które nie ma nic wspólnego z sentymentalizmem
przywoływanym tu motywami łez i zalotów, którym z kolei przeciwstawia się –
Kadenowską z ducha – metaforę „wolności ze śmieci”, a więc budowanej z tego, co
realne, rzeczywiste, a nawet estetycznie i etycznie odrażające. Taka twarda,
trudna i w jakimś sensie krucha wolność nie jest do przyjęcia dla tłumu, który
– w wierszu Rozmowa z Baryką – atakuje Belweder i dla którego wolność
polityczna ma jedną konsekwencję: „nam raz nareszcie się zachciało/nażreć i
naspać się do syta”[14].
Obserwując ten tłum, Piłsudski używa sformułowania „wolność tragiczna”:
Kto ze mną
Niech
wymusza swą wielkość, bez niej – tu daremno,
I
ponad przesmyk dziejów: dwa młyńskie kamienie,
Los
przepycha rękami, ja go nie odmienię,
Pierś
ma nad miarę klęski, zwyciężą lub pada,
Tworzy
wolność tragiczną.
Wszystko
inne zdrada. [Rozmowa z Baryką][15]
„Kto
naprawdę umiłował wolność polską – tłumaczył sens tytułu tomu Wierzyńskiego
Herling-Grudziński – musi znać dobrze jej cenę, musi wiedzieć, że jest
tragiczna, gdyż wymaga wzniesienia się ponad małość, jaka <czai się w głębi
każdego z nas>”[16].
Innymi słowy, wolność polityczna wiąże się z walką z wewnętrznym zniewoleniem,
wymaga od jednostki ofiarności, hartu ducha, owej duchowej wielkości,
przywoływanej przez sławną frazę, którą wypowiada Piłsudski: „skazuję was na
wielkość”.
Równie
charakterystyczna dla omawianych tu dylematów związanych z wolnością była w
dwudziestoleciu międzywojennym ewolucja myśli Ferdynanda Goetla, który po swych
doświadczenia rosyjskich świadom był zagrożeń, jakie niesie dla wolności
jednostkowej realizacja totalitarnych utopii i który w swych opowiadaniach z
lat dwudziestych nie tylko stawał w obronie wolności jednostki, ale też dawał
wyraz przekonaniu, że dążenie do wolności jest jej najbardziej istotną cechą. W
powieści Z dnia na dzień bohater mówi:
Trzeba mu było powiedzieć, że
krwi, gwałtu, nienawiści widziałem nadto i widzieć ich więcej nie chcę. Że,
pomimo wszelkie społeczne i państwowe racje, ktoś gdzieś pierwszy powiedzieć
sobie musi: nie wolno. Nie wolno robić rzeczy, przed którymi wzdryga się
sumienie i dusza człowieka, choćby przeciwko racji stanu, choćby przeciwko
interesom klas.
Nie chcemy słyszeć świstu kul!
Brzęku kajdan mamy dość.
Jednako wstrętne są nam paszcze dział, lśniące na
wymarłych cytadelach, jak i ostrzone w podziemiach noże.[17]
W
końcu lat dwudziestych Goetel wydaje jednak dramat Samuel Zborowski, w
którym, sięgając do materii historycznej, zderza ze sobą indywidualizm i egoizm
tytułowego bohatera z działaniami dbających o potęgę Rzeczypospolitej
Zamoyskiego i Batorego. I tutaj Polska jawi się jako „źrenica wolności”:
Zamoyski wierzy, że „miecz polski świsnął nad światem i wyrąbał wąwóz, którym
popłynie w narody wolność najjaśniejsza nasza”[18].
Warunkiem jest jednak powstrzymanie anarchii wewnętrznej. Dlatego król
buntującym się przeciw jego władzy i wyrokowi na Zborowskiego szlachcicom mówi:
[...] wam kramarze, którzyście gotowi rozegrać w
kości płaszcza sławy, zdjęty z własnych plec, wam,
wilki głodne, bitewnych pół rabusie, wam, wodze tchórzów,
mędrcy nad głupcami – wam mówię, nigdy nie nastanie dzień, aby ta ziemia
przegniła w podłości. Bo los jej: rodzić bohaterów, ciemnocie urągać, cześć
ludzką sławić, narodom nieść płomień wolności... a to jest chwała, chwała nasza
i chwała ludzkości.[19]
Był
w tych słowach, jak i w całym dramacie, apel o silne państwo i władzę, ale też
sprzeciw wobec nadużycia wolności przez jednostkę, co w ówczesnych warunkach
odczytywano jako wyraz poparcia Goetla dla ówczesnej polityki Piłsudskiego.
Konsekwencją tej postawy był sławny zbiór szkiców Pod znakiem faszyzmu z
1938 roku, w którym znalazły się też rozważania o wolności i przymusie. Goetel
bronił stosowania przymusu przez państwa faszystowskie, uzasadniając to między
innymi przekonaniem, iż „nie ma przewrotu bez przymusu” i że gwałt „koniec
końców staje się niepotrzebny”[20].
Równocześnie pisarz wypominał polskim krytykom faszyzmu, iż atakując
ograniczenie wolności osobistej we Włoszech i Niemczech, nie dostrzegają
brutalności reżimu sowieckiego. Pisał z sarkazmem:
Obrońców wolności jest w Polsce więcej niż
przeciwników faszyzmu. Niezależnych indywidualistów więcej niż zwolenników
demokracji. Pewien charakterystyczny dla nas kult wielkości i uwielbienia
potęgi skłania nas do sympatii z zasadą silnej władzy, opartej na autorytecie.
Jednocześnie jednak nie chcemy się godzić z niczym, co by uszczuplało nasze
prawa i swobody. A już nade wszystko jesteśmy wrażliwi na przymus. Nic gwałtem!
Wszystko drogą przekonania wewnętrznego! Otóż trzeba sobie powiedzieć, że
poczucie wolności osobistej i obywatelskiej byłoby wspaniałą cechą Polaków,
gdyby mu towarzyszyło równie wysokie poczucie obywatelskiego obowiązku. Ale
obręcz obowiązkowości, która ujmuje przykładowe dla nas społeczeństwa Francji
czy Anglii, jest w Polsce krucha i cienka i pęka pod lada naciskiem
nienasyconej prywaty. [21]
Obawę
przez degeneracją wolności w prywatę, wyrażaną też przez cytowanego wyżej
Górskiego, odnajdziemy w powieści historycznej Złota wolność Zofii Kossak-Szczuckiej,
wydanej w 1928 roku. Pisarka opisując wypadki pierwszych lat XVII wieku,
analizuje symptomy tego, co występujący w powieści Skarga nazywa „jesienią
Rzeczypospolitej”, a czego przyczyną są ekscesy złotej wolności, kulminujące w
rokoszu części szlachty przeciw królowi Zygmuntowi Wazie. „Za dobrze jest
narodowi – niepokoi się powieściowy Skarga – [...] gdy jedne od nadmiaru
swobody dur chwyta, a drugim od kolebki do grobu niewola? Nie maż tego Bóg
pokarać?”[22]
Z kolei hetman Żółkiewski, widząc rokoszan, porównuje ich do ogromnej i
próżniaczej rzeki:
Moc ich, nie ujęta w żadne karby, miast runąć
niszczącym, ale ożywczym strumieniem, roznieść stare formy i odrodzić, rozlała
się w niegroźną, mętna kałużę. Będzie stała, krzykliwa, aż się zacuchnie
i stęchnie. Nie uderzy w przeciwnika taranem gniewu, nie zwiąże z nim w
życiodajnym, twórczym starciu, nie dokona nic wielkiego ni pożytecznego...[23]
W
powieści pojawia się przekonanie, iż wolność zachowuje swą wartość i siłę tylko
wtedy, gdy oparta jest na prawie – przestrzeganym tak przez władzę, jak i przez
obywateli. Bezprawne nadużycie wolności, jak i jej bezprawne ograniczenia są
równie groźne i prowadzą nieuchronnie do upadku kraju.
O
ile jednak Goetel czy Kossak-Szczucka ukazywali zagrożenia płynące dla państwa
z nadmiaru wolności obywatelskich, o tyle liczniejsze chyba w literaturze
II RP były utwory przestrzegające przed nadmiernym wzrostem potęgi państwa,
tłumiącego swobody jednostkowe. Myślę oczywiście o całym nurcie
„antytotalitarnym”, przestrzegającym – często w konwencji parabolicznej i
groteskowej – przed zagrożeniem wolności jednostek ze strony rozbudowującego
się państwa. Przykładem może być powstały pod koniec II RP dramat Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Baba-dziwo (1938),
o tyle szczególny, iż ukazujący przypominające hitleryzm dyktatorskie
rządy sprawowane w Prawii przez „matkę ludu”,
niejaką Validę Vranę, rządy
wymierzone przede wszystkim w kobiety, ograniczające ich wolność prywatną,
ingerujące w ich życie osobiste nakazami rodzenia dzieci, podsłuchami etc.
Ciekawiej problem ten rysuje się w dramatach i publicystyce Witkacego.
Także u niego znajdziemy obraz zmechanizowanego, „niwelistycznego”
ustroju, tłamszącego, a nawet fizycznie likwidującego indywidualistów
w rodzaju Atanazego Bazakbala, głównego bohatera
powieści Pożegnanie jesieni z 1927 roku. Co jest tu jednak ciekawego i
oryginalnego, to ukazanie przez Witkacego,, jak trudna jest dla człowieka
wolność i jak chętnie się jej pozbywa. W Nienasyceniu (1930) symbolem
takiej „ucieczki od wolności” są pigułki Murti-Binga,
którymi zasypują Zachód Chińczycy, a które masowo zażywają pogrążeni w duchowej
i moralnej anarchii bohaterowie powieści. Także w Pożegnaniu jesieni i
dramatach, np. w Szewcach, widzimy, jak łatwo elity pozbywają się
swej wolności na rzecz niwelistycznego państwa.
Wolność tak naprawdę jest dla nich ciężarem, który z porzucają.
W
swojej eseistyce, np. w Niemytych duszach (1936), Witkacy twierdził
zresztą, iż istnieje tragiczny konflikt między dążeniami wybitnej jednostki a
dążeniami masy. Ta pierwsza walczy dla siebie o maksimum wolności, stosując
przemoc wobec mas, czego paradoksalnym jednak skutkiem jest rosnąca potęga tych
ostatnich, a wreszcie zniewolenie jednostek:
[...] społeczeństwo stwarza gnębiące je jednostki,
aby wznosić się w hierarchii duchowej istnienia, rośnie w przez nie stwarzaną
potęgę, aż po wielu fluktuacjach, dających pozory odwracalności, zabija twórcze
indywiduum, aby odpocząć w bezruchu absolutnej, równej dla wszystkich
doskonałości[24].
Pisarz
nazywał to prawem „rozpuszczania się wielkich ludzi w masie ludzkości”. W Niemytych
duszach pokazywał, że przemoc społeczna jest złem koniecznym w budowaniu
kultury. W konsekwencji bronił francuskiego absolutyzmu i krytykował demokrację
szlachecką, stwarzającą „bagno chaosu i rozpad indywiduum bez dyscypliny
wewnętrznej”[25].
Może
nie tragiczne, ale z pewnością nieoczekiwane skutki ucieczki od wolności błyskotliwie ukazywał natomiast wznowiony
niedawno Bunt Władysława Stanisława Reymonta, wydany po raz pierwszy w
roku 1924. Ta paraboliczna opowieść o buncie zwierząt domowych przeciwko
ludziom stawiała w centrum kwestię wolności i ceny, jaką się za nią płaci.
Wspomniany bunt dokonuje się bowiem właśnie w imię wyzwolenia od porządku
budowanego przez ludzi-panów. Stojący na czele rebelii pies Rex
tęskni za wolnością i zaszczepia tę tęsknotę swoim podwładnym:
Żyjecie, mnożycie się i umieracie tylko na pożytek
człowieka! Twoja skóra nie należy do ciebie, ani twoje gnaty, ani nawet twoja
sierść! Hańba tym, którzy umiłowali niewolę! Nie umiecie się nawet buntować!
Umiecie się tylko żalić, pokornie brać baty i lizać stopy swoim zwycięzcom
[...]. A słyszysz te pieśni, jakimi ciągle rozbrzmiewa puszcza? To śpiewa
wolność, to śpiewa radosne, mężne i niefrasobliwe życie nasze![26]
Tak
zachęcone zwierzęta mają „granitową pewność, że życie na wolności to
nieskończone lata zapełnione jeno żarciem, mnożeniem się i wypoczynkiem”[27].
Stąd
marsz zwierząt na wschód, ku wolności i szczęściu. Szybko się jednak okazuje,
że obiecywana przez Rexa wolność najpierw nie
nadchodzi, a potem, że pociąga za sobą cierpienia, ofiary, ale też postępującą
degradację fizyczną i – jeśli można się tak wyrazić – moralną zwierząt.
Czytamy, że monotonia marszu ku wolności „przerobiła wszystkich na swój obraz
doskonałej szarości, milczenia i martwego spokoju. Pomilkły spory; ustały zwady
i sprzeciwy [...]. Zacierały się nawet przyrodzone różnice”[28].
Maszerujące ku wolności zwierzęta stają się motłochem, mamionym przez Rexa obietnicami w stylu „drogę mamy daleką, lecz na końcu
czeka nas wolność”[29].
Szybko więc zaczynają tęsknić za dawnym porządkiem, zwłaszcza, gdy się okaże,
że nie potrafią zapewnić sobie wyżywienia. Z wolności nie da się wyżyć i – co
gorsza – obserwacja ta prowadzi zwierzęta ku zaskakującym, paradoksalnym
wnioskom:
Niechby i w jarzmo zaprzęgli, niechby bili [...]
byle dali jeść do syta, jeść! Jeść! [...] Ludzi chcemy! Panów chcemy! [...] Co
nam po wolności! Giniemy! Noc nas pożera i głód![30]
W
zakończeniu powieści zwierzęta buntują się przeciw Rexowi
i zamordowawszy go jako tyrana w imię wolności, udają się na poszukiwania
człowieka. Znajdują... goryla, błagając go o wzięcie ich pod swe rządy.
Orwellowska
avant la lettre opowiastka
Reymonta pokazywała wolność jako ciężar i zarazem uświadamiała, iż
absolutyzowana, przynieść może ona owoce odwrotne niż zamierzone. Absolutna
wolność jest czymś, co trudno unieść i co ostatecznie prowadzi do absolutnej
niewoli, a przy tym wiedzie ku barbarzyństwu – zdawał się ostrzegać Reymont,
bez wątpienia pozostając pod wrażeniem rewolucji bolszewickiej.
Autor
Buntu był w tym podobny do wielu swych kolegów po piórze z czasów
Dwudziestolecia, którzy – jak wynika z tego krótkiego przeglądu – na ideę
wolności politycznej patrzyli nie bez sceptycyzmu. Ale pamiętajmy też, że w
przededniu wybuchu II wojny młodziutki Karol Wojtyła, wychowanek wolnej Polski,
pisał sonety, w których sławił wolność jako jedno z najbardziej cennych i
ważnych „pragnień” Polaków, podstawę ich kultury[31].
Nie
można zapominać, że owe literackie debaty o wolności toczyły się w cieniu
bardzo konkretnych, dramatycznych wydarzeń politycznych i historycznych. Stąd
formuła „wolności tragicznej”, która moim zdaniem najlepiej, najcelniej opisuje
ówczesne dylematy naszych pisarzy.
[1] Zob. I. Berlin, Dwie koncepcje wolności, [w:]
tegoż, Dwie koncepcje wolności i inne eseje, wybór i oprac.
J. Jedlicki, Warszawa 1991; R. Legutko, Traktat
o wolności, Gdańsk 2007.
[2] I. Berlin, dz. cyt.,
s. 114.
[3] A. Chołoniewski, Duch dziejów Polski, wyd. II,
Kraków 1918, s. 190.
[4] A. Górski, Na nowym progu, Warszawa 19918, s. 148.
[5] Tamże, s. 149.
[6] Tegoż, Ku czemu Polska szła, Warszawa 1918, s.
299.
[7] Tamże, s. 131.
[8] S. Żeromski, Przedwiośnie, Warszawa 1971, s. 272.
[9] Tamże, s. 273, 321.
[10] Tamże, s. 324.
[11] J. Kaden-Bandrowski, Generał Barcz, Warszawa 1923,
s. 313.
[12] Cyt. za: K. Wierzyński, Poezje zebrane, red. W. Smaszcz, Białystok 1994, t. 1, s. 287.
[13] Tamże, s. 290.
[14] Tamże, s. 298.
[15] Tamże, s. 302.
[16] G. Herling-Grudziński, Z perspektywy dziesięciolecia [przedmowa
do Wolności tragicznej wydanej w Rzymie w 1945 roku], [w:] tegoż, Wyjścia
z milczenia, oprac. Z. Kudelski, Warszawa 1993, s. 15. Dodajmy, iż do
tytułu tomu Wierzyńskiego nawiązywał Jerzy Pietrkiewicz
głośnym wierszem-manifestem Tragiczna, choć wolna młodość (z tomu Wiersze
i poematy, 1938).
[17] F. Goetel, Z dnia na dzień [1926], wstęp W.
Bolecki, oprac. M. Urbanowski, Kraków 2005, s. 90.
[18] Tegoż, Samuel Zborowski. Rycerz na Podolu. Sztuka w 6
odsłonach z prologiem i epilogiem, Warszawa 1929, s. 168.
[19] Tamże, s. 179.
[20] F. Goetel, Pisma polityczne. „Pod znakiem faszyzmu”
oraz szkice rozproszone 1921-1955, oprac. M. Urbanowski, Kraków 2006,
s. 120.
[21] Tamże, s. 121-122.
[22] Z. Kossak-Szczucka, Złota wolność, Warszawa 1959,
s. 277.
[23] Tamże, s. 254-255.
[24] S. I. Witkiewicz, Narkotyki. Niemyte dusze, oprac.
A. Micińska, Warszawa 1975, s. 228.
[25] Tamże, s. 262.
[26] W. St. Reymont, Bunt, Warszawa 2004, s. 49.
[27] Tamże, s. 68.
[28] Tamże, s. 173.
[29] Tamże, s. 89.
[30] Tamże, s. 128-129. Podobnie brzmiała wymowa komedii
Ludwika Hieronima Morstina Rzeczpospolita poetów z 1933 roku – dyktatora
Turlewa musi powstrzymać „utopista realizmu” Gaudyn,
obiecując rozwścieczonemu wolnościowymi eksperymentami ludowi ład i porządek.
[31] Por. „W spowiedzi słuchaj tęsknoty ludu!/Pragnienie
święte: Wolność i Miłość!/ – i, by nie zwodzić na pastwę złudom,/w czasach trza dla nich uczynić wyłom,/trza
się z popielisk dogrzebać chudob/i krew przeczystą/nasączyć żyłom –/odżegnać
żertwą – przekleństw wyrzeczeń/przemoc człowieka ponad człowiekiem” (K.
Wojtyła, Poezje. Dramaty. Szkice – Jan Paweł II, Tryptyk rzymski,
Kraków 2004, s. 61)