(na podstawie: Zygmunt
Krasiński, Pisma. Wydanie jubileuszowe, Kraków-Warszawa 1913, tom VII, Pisma
polityczne i filozoficzne)
Rosja jest wytworem i zbiorem
pierwiastków najbardziej złowrogich i najbardziej rozkładowych, jakie są w
historii. Zepsucie, wyrafinowane ostatnich czasów Bizancjum, przeszło w jej
kościół i w jej dyplomację. Srogość nieubłagana a zimna chanów mongolskich
stała się sprężyną jej administracji. Urządzenia gminne pierwotnych Słowian
przechowały się u jej ludu. Rosja jest wielkim komunizmem, rządzonym przez
władzę zarazem wojskową i teokratyczną; ta władza zaś, równa terrorowi z roku
1793 w okropności, jest od niego nierównie wyższą w swojej organizacji i w
swojej zdolności trwania. Danton, Marat, Robespierre to figury blade, jeżeli
się je postawi obok rewolucjonistów takich, jak Iwan Groźny, jak Piotr Wielki,
jak Mikołaj I. Sami tylko cesarze rzymscy, władcy motłochu, stojącego na
granicy socjalizmu, mogliby godnie znieść to porównanie.
Rosjanie to istoty
najnieszczęśliwsze na świecie, a przez to i najprzewrotniejsze; bo nadmiar
nieszczęścia podnosi tylko wielkie dusze, ale ogół ludzi zawsze »w końcu
ogłupia. Rosjanie to są potępieńcy tego świata i jak potępieńcy, mają tylko
jedną pociechę, swoją pychę. W skrytości serca oni sobie przyznają swoją
głęboką degradację; ale nie mają ani dość rozumu, ani dość godności ludzkiej,
żeby jej położyć koniec. Wolą wynosić ją do rzędu jakiegoś ideału niewolnictwa,
a roszczą sobie i marzą, że prędzej czy później cały świat będzie poddany tej niewoli
tak, jak oni. Stąd ten u nich namiętny popęd podbojów; on jeden pozwala im
zapominać o własnych mękach, bo im daje nadzieję ucisku i cierpienia drugich.
Idea monarchii uniwersalnej to jest w Rosji milczący pakt zawarty między rządem
a poddanymi; za tę cenę dana jest pierwszemu moc złamania wszelkiego oporu w
drugich. To jest prawdziwa zasada konserwatywna tego strasznego stanu rzeczy;
to jest tajemnica i dusza tego cesarstwa. Niech się nikt nie spodziewa, że
wyrzeknie się jej kiedy czy ten rząd, czy ten lud; nie wyrzekną się, bo to jest
razem i forma ich bytu i racja ich bytu.
Jeżeli Rosja ma przestać być
plagą, gotową zawsze spaść na Kościół, na cywilizację, na świat, to jest na to
jeden tylko sposób, doprowadzić ją do zupełnej niemocy. Wszelki pokój, zawarty
przed tym ostatecznym rezultatem, pogorszy tylko sytuację i popchnie
nieprzyjaciela do nowych i straszniejszych wysiłków. Upokorzony, ze zdartą
maską, ale nieosłabiony, chwyci się on innej broni i zanim powtórzy swój
chybiony zamach na Konstantynopol, przygotowuje sobie inne drogi, ciemniejsze a
skuteczniejsze. Poda rękę wszystkim tajnym stowarzyszeniom, wszystkim
konspiracjom i skrytym konszachtom. Będzie je opłacał swoim złotem, a popierał
swoimi intrygami. Jednym słowem, odda całą swoją potęgę na usługi rewolucji
socjalnej, by obalić trony tych dynastii, co świeżo zerwały z nim przymierze,
albo nim wzgardziły.
Jeżeli mi kto zarzuci, że
rząd rosyjski zbyt często, zbyt uroczyście głosił przed całym światem swoje
zasady, iżby mógł zwrócić się w tę stronę, temu odpowiem, że jedyną zasadą
tego rządu jest nie mieć żadnej zasady. Odpowiedziałbym nadto, że jest i było
zawsze ukryte a głębokie pokrewieństwo między duchem rosyjskim a duchem
rewolucyjnym. Te dwa duchy zdają się odpychać i walczyć z sobą wzajemnie, ale
nie dlatego, jakoby różniły się od siebie istotą swojej natury, tylko dlatego
właśnie, że oba, dążą do tego samego celu, a każdy chciałby osiągnąć ten cel
sam dla siebie. Bo istotnie, tę rolę, jaką gra stronnictwo demagogiczne w
każdym narodzie europejskim z osobna, Rosja gra od dawna względem wszystkich
narodów razem wziętych.
Ona także zapowiada erę nową,
nieznaną; ona także obwieszcza nowego Boga, nowy kościół, przyjście nowego
społeczeństwa, religię poddaną w niewolę świeckiej władzy, duszę poddaną ciału,
zniesienie wszelkiej arystokracji, wymazanie indywiduum ludzkiego z księgi
żywota, równość absolutną — (osiągniętą co prawda przez najohydniejszą
tyranię, ale ona inaczej osiągniętą być nie może) — wreszcie zapowiada
wyrzucenie zasad}' własności z organizacji pracy. Na ukoronowanie zaś całego
tego systemu obiecuje używanie zwierzęce na jedyną pociechę rodu ludzkiego.
Nie są to — z małymi zaledwo różnicami — instynkty, namiętności i teorie
zachodniego socjalizmu?
Ale kiedy ten socjalizm od
2-go grudnia[2] jest
tylko rewolucją złamaną, zrozpaczoną, w rozsypce, to w Rosy i przeciwnie,
rewolucją stoi, zorganizowana, karna, wyćwiczona, zbrojna milionem bagnetów i
pukająca do wrót świata. Jeżeli się nie będzie na straży, jeżeli się jej nie
powstrzyma na czas, to prędzej czy później ona do swego celu dojdzie. Sytuacja
Europy, gdyby ona zawarła pokój taki, jak wyżej wspomniano, dopomogłaby
niezmiernie planom rosyjskim. Niema wątpliwości, że ani opróżnienie księstw
naddunajskich, ani zniszczenie Sewastopola, ani spalenie Kronsztadu, ani
zajęcie Krymu nie dawałyby dostatecznej rękojmi. Wszystko w takim pokoju
byłoby tymczasowym i pełnym nieustannych postrachów. Państwa, sprzymierzone na
to, by mieć-oko na rosyjski kolos i pilnować go, musiałyby w takim razie
trzymać na stopie wojennej siły daleko większe, niż przedtem. Jedyny sposób, by
nastarczyć ogromnym wydatkom na utrzymanie takich wojsk i takich flot, to podnoszenie
podatków bez końca i kresu. To zaś usposabia bardziej, niż cokolwiek,
podatkujących przeciw rządom, a tym samem przygotowuje i ułatwia rewolucję.
Tymczasem zbytek ośmielony
pozorami stałego stanu rzeczy, szedłby dalej torem szalonych marnotrawstw:
operacje giełdowe nie znałyby już granic, i rozpoczęłyby na nowo, na
powierzchni społeczeństw zubożałych i niespokojnych, swoją grę zabójczą, która
jest w nowoczesnych cyrkach tym, czym były walki gladiatorów w dawnych. Rosłoby
z dnia na dzień głębokie zepsucie spraw i ludzi, a to na gruncie coraz bardziej
piekącym. Francja, kiedy nie mogła spełnić powołania, danego jej przez
Opatrzność, straciłaby swoją siłę popędu; ściągnęłaby się w siebie, zimna,
smutna, bez wiary w swoje losy. Istotnie, jedno, co może odrodzić Francję, to
sprostowanie karty Europy, a przez nie odrodzenie świata. Jej obojętność na
wszystko, co nie jest materialnym interesem, ta obojętność, przyczyna główna
przewrotowych teorii, szarpiących Francją, nie zniknie, aż chyba na odgłos bitew
jedynie. Ludzie upadli nie podnoszą się inaczej, jak przez praktykę dobrych
uczynków: ludy, które w wycieńczeniu skutkiem niezgod wewnętrznych doszły do
najdalszych kresów cywilizacji, nie obronią się od zwątpienia, które je gryzie,
od zniechęcenia do życia, które je przygniata, od społecznego rozkładu, który
im grozi, od powrotu do barbarzyństwa — nie obronią się inaczej, jak przez
wielkie dzieła. Ogień święty, kiedy wygasł w ich sercu, zstępuje na nowo z
nieba tylko wśród burz. Budzić je do bohaterstwa to znaczy wskrzeszać je,
ratować je od siebie samych. Bo żyć to znaczy działać, a natura ludzka jest tak
stworzona, że ma moc stworzenia siebie samej, żeby się tak wyrazić, na obraz
swoich własnych dzieł. Zatem, w razie takiego pokojowego rozwiązania spraw
dzisiejszych, Rosja znajdzie straszne posiłki i pomocników w ogniu, anarchii,
której nie przestanie podżegać wszędzie, a prócz. tego w samej naturze tego
stanu rzeczy, złożonego z braku przewidywania u bogatych, z niepokoju nędznych
i z tej moralnej prostracji, o której wyżej. Z tego, wynika, że warunki
powodzenia na przyszłość będzie odtąd miało to państwo. Obdarzone
przenikliwością niezrównaną tam, gdzie chodzi o niszczenie, nie opuści ono
żadnej sposobności, by na swoją korzyść obracać wszystkie nienawiści,
wszystkie żądze i wszystkie podłości naszej epoki. Będzie umiało najzręczniej
wyzyskać z jednej strony nadzieje legitymistów, z drugiej wściekłości demagogów.
Jego maska będzie się nazywała Henryk V[3] —
ale jego prawą ręką będzie Mazzini. Nadejdzie wreszcie dzień wybuchu, po nim
dzień drugi, w którym Europa zalana krwią i zawalona gruzami, upadnie
bezwładnie pod ciężarem tysiąca zbrodni i tysiąca klęsk. Wtedy konserwatyści,
uwiedzieni w złudzeniu, że rząd rosyjski wyobraża porządek, wezwą go, jak
oswobodziciela; a w tej samej chwili socjaliści, uznając w nim swojego
prawdziwego pana, powitają go imieniem najwyższego imperatora. On z nich
wszystkich zadrwi, a oni wszyscy padną mu do nóg. Żeby uniknąć takiego
żałosnego końca, jeden jest tylko sposób, powtarzamy: prowadzić wojnę aż do zupełnego
osłabienia Rosji. Ale na czym zawisło to osłabienie? Co jest jego koniecznym i
jedynym warunkiem? Zapytajmy o to najprostszego z ludzi i zapytajmy zarazem
najzręczniejszego: natura rzeczy sprawi, że jeden i drugi odpowie to samo, a
jeden i drugi wymieni imię Polski. Tak jest. Największa siła Rosji w jej
stosunku do Europy nie jest ani w Moskwie, ani w Petersburgu, ani w Krymie,
ale w Kijowie, w Wilnie i w Warszawie. Od rozbioru Polski dopiero stała się
Rosja mocarstwem europejskim, groźnym naprawdę dla Paryża, jak i dla
Konstantynopola. Przez tę zbrodnię, niewidzianą w rocznikach historii, udało
jej się z gabinetu berlińskiego i wiedeńskiego zrobić sobie wspólników,
gotowych zawsze poświęcić jej najdroższe interesy swoje własne i reszty
Niemiec.
Polska była naprawdę dziełem
mądrości boskiej i boskiego przewidywania, postawionym przez Opatrzność
pomiędzy ludźmi różnego pochodzenia i różnych popędów, Turkami, Moskalami i
Niemcami, na to, by trzymała na wodzy pierwszych w ich zamachach na
chrześcijaństwo, drugich w ich zamachach na cywilizację, trzecich w ich
zamiarach nieprzyjacielskich względem plemienia słowiańskiego. To też widzi
się ją przez wieki, zawsze i wszędzie, pełniącą tę potrójną misję kosztem swojej
najczystszej; krwi: czy to kiedy w Prusach druzgocze nieznośny ucisk
krzyżackiego zakonu, czy bierze do niewoli księcia z austriackiego domu, czy
wchodzi do Moskwy i zmienia w niej dynastię carów, czy pod murami Wiednia
zadaje cios śmiertelny potędze Islamu. Położona pośród tych państw różnych,
oddzielała jedne od drugich, przez to utrzymywała każde w jego właściwych
granicach i w naturalnej, uprawnionej sferze jego działania. Głęboko
katolicka, a zarazem zachwycona tradycjami starożytności rzymskiej, w
nieustannych stosunkach z Włochami i z Francją, ona odpierała barbarzyństwo ze
wszystkich stron, pracowała bez przerwy nad unią schizmy z kościołem rzymskim,
a powstrzymując nienasyconą chciwość germańską, rozszerzała na Słowiańszczyznę
cywilizację Zachodu. To było prawdziwe dzieło porządku, to było wykonywanie
systemu zachowawczego na ogromną skalę. To też od tego zamachu, co wymazał
Polskę z listy państw, nie było już nigdy porządku, nie było stanu rzeczy
prawdziwie stałego w Europie. Nie widziało się nic, tylko albo rewolucje
wewnętrzne, albo wojny między ludami w celu wzajemnego ujarzmienia.
Nie mogło być inaczej.
Równowaga, ustanowiona przez samego Boga i przez dwanaście wieków historii,
była zniszczona; żeby ją zastąpić, musieli kolejno jedni wynosić się bez miary
wysoko na szalach przeznaczenia, drudzy spadać bez miary nisko. W ustawicznym
niepokoju szukano jakiegoś zrównoważenia sił, a to nie było do znalezienia, bo
wojna rodziła podbój, podbój wydawał ucisk, ucisk wywoływał bunt, anarchia sprowadzała
despotyzm, despotyzm płodził znowu anarchię – błędne koło nieszczęść, które
zmusza ludzkość kręcić się w jednym miejscu, a nie daje jej wejść na prawdziwą
drogę postępu. Kto by chciał dzisiaj zmniejszyć przewagę Rosji bez odbudowania
Polski, nie miałby na to innego sposobu, jak przesunąć tę przewagę na jakieś
inne państwo. Tym innym które mogłoby być? Chyba Austria. A w takim razie niebawem
zaszłaby konieczność walki z Austrią dla tych samych powodów, dla jakich dziś
toczy się walka z Rosją.
Bez Polski więc niema pokoju
dla Europy i — dodajemy — niema w przyszłości możliwej wielkości dla Francji.
Przeszedł dla niej czas
zdobyczy posuniętych w jej naturalne granice, którymi są: Ren, a może Sabaudia
i Genewa. Ale może Francja i powinna pragnąć czegoś czystszego i wyższego, co
by jej zapewniło korzyść uniwersalnego panowania, a nie wystawiało na niedogodności,
na przyrodzone błędy i na niebezpieczeństwo takiego panowania. Francja powinna
dążyć do tego, by przez przewagę swojego geniuszu politycznego stała się
arbitrem losów Europy. Na odwrót tego określenia, jakie wynaleziono dla królów
konstytucyjnych, Francja powinna rządzić światem, nie panując nad nim. To
jest jej misją; a ten cel streszcza się doskonale w tej nazwie Narodu słońca,
jaką daje Francji autor Idei Napoleońskich[4].
Około tego słońca, wyobraziciela sprawiedliwości i
słuszności, postrachu pysznych, nadziei słabych, winny krążyć wszystkie inne
narody europejskiego kontynentu. Ale jak dojść do takiego rezultatu? Jak dojść
do panowania moralnego bez materialnego ujarzmienia? W tym leży cała kwestia.
Na to, by ona dała się rozwiązać, trzeba iżby na drugim końcu Europy, pomiędzy
tą granicą, na której kończą się Niemcy, a tą za którą zaczyna się Rosja,
znalazł się kraj niepodległy a silny, kraj, któryby
przez swoją wiarę, przez swój obyczaj, przez swoje sympatie, przez swój narodowy
charakter, przez bohaterstwo swoich mieszkańców mógł być przedłużeniem—żeby
się tak wyrazić—francuskiego terytorium francuskich idei. Tylko taki naród
mógłby Francy i dostarczyć potrzebnej przeciwwagi na dążności rządów
niemieckich, które będą zawsze mniej lub więcej jej nieprzyjaciółmi, i na
dążności plemienia słowiańskiego, które rośnie i rozwija się z dnia na dzień,
a zaślepione na długo jeszcze swoją tradycją religijną, nie przestanie zwracać
oczy na Rosję. Nie, tylko taki naród może w interesie Francji stawiać
nieustanny opór czy to, napadom, czy spiskom moskiewskim. Tylko taki naród,
wyciągający rękę ponad Niemcy, może złączeniem swojej ręki z waszą wytworzyć
klucz sklepienia w budowie europejskiej równowagi, przez to i odtąd poddanej
waszemu najwyższemu kierownictwu.
Takiego narodu nie
potrzebujecie szukać: nie potrzebujecie, znalazłszy go, z trudem starać się o
jego przymierze. Ten naród jest, jest dla was pozyskany, jest wasz, tylko wy
zdajecie się nie widzieć go. Wszystkie wasze rządy upadają jedne po drugich, a
nie rozumieją, że jest jakaś tajemnica – boska nieledwie – w cudownej
tożsamości najdroższych interesów Polski i Francji w tern, że jedna nie może
wrócić dożycia, jak tylko przez pomoc drugiej, a druga nie może żyć całą siłą
swojej istności bez współdziałania pierwszej.
Oskarżano nieraz Polaków, a
zwłaszcza w tych ostatnich czasach, o rewolucyjne usposobienie i popędy:
widziano ich na wszystkich barykadach, nawet na takich, gdzie nie było ani
jednego, jak to było dowodnie wykazanym. To oskarżenie jest błahe, dziecinne.
Tak samo można by żołnierzowi, przeszytemu ranami i konającemu na polu bitwy,
wyrzucać, że z gorączki stracił przytomność. Podnieś tego żołnierza, ratuj go,
pielęgnuj, a jak go ocalisz, przekonasz się, że obłęd nie był jego naturalnym
stanem, tylko anormalnym symptomem męczarni konania. Nie przeczymy jednak, że
jakaś gorączkowa choroba krąży we krwi każdego-Polaka, ale ta gorączka czym
jest? To jest cały ogrom, cały świat niesprawiedliwości i niegodziwości, który
go przygniata i miażdży bez przerwy i bez wytchnienia. Ta gorączka to
ojczyzna, to wiara i religia, to sama nawet mowa ojczysta skazana na zagładę i
prześladowana w tym człowieku. Ta gorączka to droga historii, przebyta w górę
pochodem długich pokoleń, którą przemoc, nieprzyjaciółka wszelkiego postępu, każe
mu odbywać wstecz, na dół, wydzierając mu wszystkie duchowe dobra, idee, prawa
cywilizacji, zdobyte potem i krwią jego ojców. Ta gorączka to brak wszelkiego
życia publicznego, a w jego miejsce nic, tylko więzienie albo wygnanie. Ta
gorączka to ognisko domowe, dla Polaka splamione szpiegostwem, to najsłodsze
związki rodzinne zatrute albo zerwane najohydniejszą tyranią. Ta gorączka więc
to nie jest rewolucja przez Polaka samego wytworzona: to rewolucja, którą mu
narzucono, a której on zmuszony jest poddać się, z tern wszystkim, co czuć i
miłować jest jego najświętszym obowiązkiem.
Duch polski nie jest
przewrotny i radykalny - daleko od tego. On żąda tylko przywrócenia praw dawnych,
prawowitych, nieprzedawnionych: tym właśnie różni się od wszystkich dążności
rosyjskich. Bo kiedy Polska przybiera pozory rewolucyjne dla tego tylko, że nie
ma swego bytu, Rosja przeciwnie może istnieć w swojej dzisiejszej formie tylko
pod tym warunkiem, że będzie najbardziej przewrotową ze wszystkich potęg.
Co jest bolesne, to
lekkomyślność z jaką opinia zachowawcza od jakiegoś czasu nie chce zrozumieć
różnicy między ideą patriotyczną a ideą rewolucyjną. A jednak te dwie zasady
nie tylko w swojej naturze się różnią, ale jest przeciwieństwo nieustanne w dążnościach
każdej z nich. One się wykluczają wzajemnie i jedne o tyle nabierają siły, o
ile drugie osłabły. Dlaczego, kiedy bezrozumna władza uweźmie się na
zniszczenie narodowości — czyli najwyższego wyrazu władz duchowych każdego ludu,
złożonych w jego religii, w jego języku w jego tradycjach i prawach, dla czego
natychmiast objawiają się w tym narodzie symptomaty demagogiczne? Dla tego
oczywiście, że odbierają mu wszystko to, co stanowi jego życie duchowe; obce
panowanie rzuca go w żywioł przeciwny, wpycha go w sferę dzikich i grubych
instynktów materialnych. Teorie anarchiczne usprawiedliwiają te instynkty
najzupełniej, a przez to zmuszają taki naród, żeby się z niemi godził.
Ale z tego wynika jedna nauka
ważna. Ta mianowicie, że jak duch jest przeciwieństwem ciała, tak uczucie
patriotyczne jest przeciwieństwem uczucia rewolucyjnego. Jeżeli pierwsze
doprowadzone do czasowego sprzymierzenia się z drugim, to tylko w dniach
ostatecznej rozpaczy, wywołanej nadmiarem złego nie do zniesienia. A dalej ta
nauka, że najpewniejszym sposobem zwyciężenia tych uczuć, które są tylko
zmysłowymi żądzami ludzkości, byłoby uznanie i ogłoszenie wszędzie praw tego
uczucia drugiego, które jest najszlachetniejszą aspiracją ludzkiej duszy. W
chwili kiedy nie będzie w Europie żadnej narodowości zagrożonej śmiercią
sromotną, w tej chwili fakcja antyspołeczna, pozbawiona obłudnej maski, jaką
zasłania swoje prawdziwe oblicze, nie będzie już mogła zrobić nic przeciw
przeznaczeniom świata.
Cokolwiek ludzie mówią, naród
polski, choć ujarzmiony, nie wyrodził się dotąd na trzodę niewolników,
nieubłaganych i wściekłych. Cześć, jaką ma dla dostojnych wspomnień swojej
historii, pozwoliła mu zachować w kajdanach godność ludzi wolnych i rycerską
prawość przodków. Propagandzie demagogicznej udało się utworzyć sobie w nim
pewną partię, ale ta partia jest tak mało znacząca, że niema kraju w Europie
gdzieżby ona nie była liczniejszą i nie miała więcej wpływu. Polacy są w
gruncie ludem najłatwiejszym do rządzenia, byle władza, która ma ich prowadzić
i trzymać w karności, nie była ani słabą, ani uciskającą. Nieszczęście
chciało, że ich późniejsi królowie byli po większej części bardzo słabi, a ci
obcy panowie, co ich wzięli w podziale, byli względem nich albo w największym
stopniu brutalni, albo okropnie przewrotni. Charakter silny, choćby
najsurowszy, zrobi z nimi, co zechce, byleby widzieli go zawsze przejętym
wielką, szlachetną ideą narodową. Tak samo jest we Francji, to jeden więcej rys
podobieństwa, który dodać można do zgodności prawie zupełnej charakteru obu
narodów. Zatem, państwa sprzymierzone nie mają podstawy do żadnych w tej mierze
obaw: a jeżeli takie obawy czują, to one są zupełnie płonne.
A teraz niech nam będzie
wolno dodać jeszcze parę słów, żeby się streścić i dojść do wniosku.
Historia wykazuje, że
opuszczenie sprawy polskiej jest zawsze zgubnym dla Francji. Za Ludwika XV ono
jest skazą na honorze królewskim, przez to przyczynia się do mordu królestwa w
osobie Ludwika XVI. W roku 1812 ono sprowadza klęskę kampanii rosyjskiej i
staje się jedną z głównych przyczyn upadku pierwszego cesarstwa. Później dodaje
uczucie niesłusznej ale powszechnej pogardy do trudności i kłopotów Ludwika
Filipa. Ono w każdych okolicznościach, przy każdej sposobności, razi i oburza
opinię publiczną, która widzi w nim albo wielki błąd, albo opłakaną słabość.
Wszystkie rządy francuskie ponosiły zgubne skutki tego opuszczenia. Ale z tych
wszystkich rządów żaden nie jest tak związany swoim interesem ze sprawą polską,
jak dynastia napoleońska! Natura rzeczy tak chce, lak przykazuje. Cóż bowiem
jest duszą tego rządu? Na jakiej zasadzie opiera się jego zwierzchnictwo? ani
na prawie przeszłości, zwanym zwykle prawem łaski bożej, ani na prawie
teraźniejszości, które jest zawsze tylko prawem większości samolubnej a zwycięskiej,
ani na prawie przyszłości, do którego odwołuje się mniejszość zwyciężona i
zrozpaczona: ale na wszystkich tych prawach połączonych, a urzeczywistnionych
w jednym — w prawie wiekuistym narodu całego, który powołany do elekcji
najgodniejszego, wybiera ród nacechowany piętnem opatrzności i powierza mu
swoje losy, by go prowadził do najwyższych przeznaczeń. Choćby robić wszystkie
możliwe wysiłki wyobraźni i chcieć wyobrazić sobie cesarstwo ustalone bez wielkości
Francji, nie dokaże się tego nigdy. W tern tkwi niebezpieczeństwo nowej
dynastii, ale w tym także jej niezrównana chwała i jej nienaruszalny honor.
Ale, wykazaliśmy wyżej, wielkość Francji jest nierozłączna z odbudowaniem
Polski, a kiedy tak, to mamy prawo twierdzić, że jest związek wzajemny,
konieczny, nierozerwalny, niejako fatalny pomiędzy losem tych, których opinia
wskazuje jako przeznaczonych do spełnienia tego dzieła, a losem Polski.
Z drugiej strony, jak
powiedzieliśmy na początku tej pracy, gdyby przypuścić uspokojenie powszechne w
obecnych okolicznościach, to Rosja, wiedziona swoim interesem i swoją
mściwością, dorzuciłaby całą swoją wagę do ducha rewolucyjnego w Europie, do
jego rozkiełznania i rozhukania, przez to do niebezpieczeństw, jakie grożą
systemowi cesarskiemu.
Z jakiej bądź więc strony
patrzymy na tę kwestię, czy weźmiemy za punkt wyjścia Petersburg czy Paryż,
dochodzimy zawsze do tego samego rezultatu. Bez Polski niema ani możliwej
supremacji dla Francji, ani prawdopodobnej trwałości dla dynastii napoleońskiej.
Bóg w swoich wyrokach niezbadanych ustanowił ścisłą solidarność między narodem
bohaterskim niegdyś, dziś męczeńskim jak żaden, a potomkami człowieka, którego
geniusz nadludzki i uniwersalna potęga skończyły także na męczeństwie. Chciał
Bóg, żeby zbawienie jednej było zbawieniem drugich — albo jej zniweczenie ich
upadkiem.
Październik 1854.
Tłum. St. Tarnowski.
[1]
Na rękopisie nie ma żadnego tytułu. Jest, ołówkiem i
inną ręką napis: 1854. Octobre. Sfinksowi. Ten
sfinks to niewątpliwie Napoleon III. Stanisław Małachowski (Krótki rys życia
Zygmunta Krasińskiego) mówi o memoriale, który dostał się do cesarza za
pośrednictwem Wielk. Ks. Badeńskiej »w początkach
wojny krymskiej«. Ten jest już z miesiąca października, ale przypuszczać można
z wszelkim prawdopodobieństwem, że jest niejako dalszym ciągiem i następstwem
Listu do W. Ks. Stefanii. Że zaś Krasiński w roku 1854 w Paryżu nie był, więc
oczywiście memoriał musiał dojść do cesarza przez pośrednictwo jego ciotki.
[2] Tj. od 2
grudnia 1851 r., dnia zamachu Ludwika Napoleona
[3] Mowa o
pretendencie burbońskim, hr. Henryku Chambord (ur. 1820, um. 1883).
[4] Napoleon III napisał jeszcze jako pretendent w r. 1839
broszurę polityczną p. t. idee napoleoniennes..