Pierwodruk: H. Lisicki, Antoni Zygmunt Helcel, 1808-1870, Lwów 1882, t. II, s. 32-37. Przedruk: A. Helcel, O prawdziwym i fałszywym konserwatyzmie, Kraków 2012.
Po przezwyciężeniu rewolucji, która w roku 1848 i 1849 zawichrzyła wszelki porządek w monarchii austriackiej, przyjaciele prawnego porządku, pragnąc ustalić jego posady na długą przyszłość, nie jednakowymi przecież w tym zamiarze idą drogami, nie jednakowych używać zwykli środków i owszem jawne między sobą wykazują przeciwieństwa. Nie dziw, bo w istocie choć do jednego dążą celu, to przecież z zupełnie odmiennych wychodzą zasad i różnią się barwą rzeczywiście tak dalece, iż się wzajemnie o szkodliwość i zgubność zasad obwiniają, choć jedni i drudzy mienią się być przyjaciółmi i obrońcami prawego porządku.
Fakt ten jest oczywistym dowodem, że u jednych lub drugich jakiś fałsz być musi w kardynalnych porządku prawego pojęciach, że tylko się w potępianiu czynu rewolucji łącząc zupełnie, poza tym biernym i sprzecznym stanowiskiem, w stanowisku czynnym i żywotnym uzasadniania dobra powszechnego na naturalnej dewolucji stosunków społeczności ludzkiej, już się różnymi z sobą mijają pojęciami. Jedni i drudzy zarówno mienią się konserwatorami, ale widocznie inaczej jedni i drudzy tę swoją zachowawczość rozumieją i do czego innego ją odnoszą.
Dla dobrej sprawy prawego porządku, ten symptom jest niemal niebezpieczniejszym, niż bytność niezaprzeczona i agitacje partii rewolucyjnej. W tym samym bowiem obozie, pod jedną chorągwią, są ludzie oczywiście nazwą tylko i wspólnym wstrętem przeciw trzeciemu łączący się, lecz przeciwni sobie w pojęciach głównych o dobru publicznym, a zatem ostatecznie rzucający na jednym i wspólnym swym gruncie ziarno nieuchronnej anarchii, czyli rewolucji pod innym imieniem. Z tego to powodu, czas jest wielki, dla dobra ogółu wniknąć w szczegóły, dające poznać tę między konserwatorami różnicę i w rozbiór ich odmiennych zasad, aby wykazać, iż rzeczywiście jedni z nich być muszą prawdziwymi, a drudzy fałszywymi konserwatorami, którzy niebezpieczniejszy niemal jeszcze stan rzeczy dla monarchii gotują, jak szermierze rewolucji.
Konserwatora nie stanowi bynajmniej sam czyn i sama zasada konserwowania bezwzględnego, bo tym sposobem i rewolucji zwolennik, dążący do zakonserwowania rewolucji i jej skutków, mógłby nazwę konserwatora nosić. Lecz główny charakter konserwatorstwa upatrywanym być winien właśnie w oznaczeniu tego, co zachowanym być powinno, a więc w pojęciu tego, co prawdziwie za stałe, nietykalne i fundamentalne w danych stosunkach uważać należy. Różnica między konserwatorami stąd więc pochodzić musi, iż jedni to, drudzy owo uważają za stałe i fundamentalne. Owóż ta różnica jest właśnie najbardziej krzyczącą różnością, bo nie może być większej różności, jak różnić się w tym, co się za najważniejsze poczytuje.
Przypatrując się atoli bliżej stosunkom i ludziom, przyznać nam wypadnie, iż różność konserwatorów nie tyle wynika z odmienności pojęcia tego, co powinno być konserwowane, jak raczej z tego, iż jedni rzeczywiście mają wzgląd na to, co chcą konserwować, jak na coś świętego, najważniejszego; drudzy zaś, zbyt leniwi, by o treści swego konserwatorstwa myśleć mieli, bez wszelkiej na to uwagi, bez wszelkiego oceniania stosunków żywotnych społeczeństwa, bez rozróżnianego celu, chcą konserwować dla konserwowania tylko, chcą konserwować wszystko co jest i co było, dla prostej tylko zasadniczej konsekwencji. Takie bezwzględne, a formalne ugrzęźnięcie jest atoli czczością tylko bez wszelkiej wartości, marną zasadą i słowem bez treści, pozorem bez prawdy, uporem bez myśli; takie ugrzęźnięcie w jednej wyłącznej myśli, jest bałwochwalstwem bezrozumnego przedmiotu i wychodzi ostatecznie na bezwzględność radykalizmu, na fanatyzm. Tacy nie zasługują na nazwę konserwatorów, lecz ich słuszniej stacjonariuszami, pozostalcami, lub zagrzęźlakami nazywać się godzi.
Pojęcie zachowywania, konserwowania, koniecznie odnosi się do zachowywania czegoś szczególnego tylko, nie zaś do zachowywania wszystkiego; podobnie jak oszczędność nie polega na tym, aby bezwzględnie nic nie wydawać, lecz aby wydawać tylko to, co rozum wydawać poleca. Jaki stosunek oszczędności do sknerstwa, taki konserwatorstwa do politycznego zagrzęstwa.
Co gorsza, w tym zapatrywaniu się na rzeczywiste nasze stosunki i osoby spostrzec się nam zdało zbyt często, iż konserwatorowie fanatycy, przy tym swoim tak bezwzględnym i bezcelowym konserwatorstwie, mają przecież jeden wzgląd i jeden cel, choć niewidoczny, a nawet niekiedy i im samym nieświadomy. Tym względem jest ich własna tylko dogodność; jest to bowiem konserwatorstwo najwygodniejsze, najtańszym kosztem. Lecz takie konserwatorstwo leniwców, im tylko samym służyć może, jest więc ostatecznie tylko egoizmem, nie zaś poświęceniem się dla idei wyższej.
Konserwatorstwo prawdziwe, na odwrót jest świadomym swych wyższych celów, do których dąży i przyczyn, dla których te cele za wyższe nad wszelkie inne uznaje.
Odpowiedź na pytanie, co powinno być konserwowanym, co powinno być uważanym za stałe, fundamentalne, nietykalne – nie powinna by być politykom naszych czasów zbyt trudną do wynalezienia. Dość bowiem długo i głębsza teoria w tych pojęciach nurtowała, dość też obficie i praktyka ważnych świata wypadków przedstawiała w tej mierze przykładną naukę. Pomimo tego błędne opinie, jakby w zaczarowaniu zawsze jedne i te same, choć w różnych kształtach ostały się.
Zbadanie prawdy zależy atoli wyraźnie od właściwego pojmowania i oceniania państwa. Czy państwo absorbuje i upodrzędnia wszystkie inne stosunki, stanowiska i węzły ludzkości? Czy człowiek w państwie niczym innym nie jest tylko obywatelem? Czy prócz praw, które państwo daje i obowiązków, które państwo wkłada, człowiek żadnych już innych praw i obowiązków nie ma? Czy państwo jest jedynym dawcą wszystkiego dobra i jedynym źródłem wszelkiego życia? Czy więc państwo w istocie swojej jest najwyższym i ostatecznym celem człowieka? – Nie zaiste.
Państwo nie jest źródłem małżeństwa, nie tworzy rodziny. Państwo nie daje życia człowiekowi, nie tworzy środków materialnych do utrzymania życia tego; nie zastąpi niczym konieczności fizycznej i umysłowej pracy ludzkiej; nie upłodni ziemi, nie otworzy skarbów przyrodzenia dla człowieka, nie pomnoży samo z siebie żadnych człowieka dobytków; nie podsunie pod posiadanie imienia człowieka warunków i podstaw jego materialnej egzystencji; nie usposobi ducha ludzkiego do rozpanoszenia się nad materią. Państwo nie udzieli nikomu ani sił cielesnych i zdrowia, ani sił umysłowych, ani mocy ducha, ani cnotliwości, ani pobożności uczucia, ani geniuszu. Państwo nie wskrzesza owego niewygasłego w człowieku żaru do nieskończonego kształcenia się i doskonalenia, do nieskończonego badania prawdy i do odziewania urokiem piękności wszystkiego, co jego myśl i ciało otacza. Państwo nie wznieca nieodzownego popędu ducha ludzkiego do szukania bezwzględnego wątku wszystkich istności, do szukania bezwzględnego ducha, Boga, i do jednoczenia się z nim i odnoszenia ciągłego. Konieczniejsze to są, mocniejsze, czystsze i świętsze węzły, które naturę, Boga i ludzkość do samych pierwiastków wszechświata tak ściśle wiążą, iż te trzy osobne pojęcia wzajem się uzupełniając, niemal koniecznie i w myśli ludzkiej jedną ideę składają, ideę źródłową, z której pojęcie państwa dopiero jako dalsza konsekwencja wypływa. Jest to sfera, w której rządy i wpływy Stwórcy bezpośredniej się jeszcze czuć dają w owych wrodzonych darach, stosunkach, zjawiskach, usposobieniach ludzkich, których rzeczywiście żadnym ludzkim zrządzeniom przypisywać nie można. W tej sferze źródłowej, logicznie i historycznie wyprzedzającej wszelki organizm polityczny, już są uzasadnione cele, prawa i obowiązki człowieka pierwsze, najwyższe, konieczne. W niej uzasadnione są więc owe bosko-przyrodzone stosunki, których państwo utworzyć i dać nie może; w niej już uzasadnione są: familia, własność, życie fizyczne i wolność osoby, wiedza i geniusz indywidualny, wiara i religia, i wszelkie z tych stosunków pierwotnych wypływające prawa.
Te więc stosunki i prawa wyższe, których państwo nie tworzy, lecz które owszem do ukształcenia państwa prowadzą, te zaiste przede wszystkim za stałe, fundamentalne i nietykalne przez konserwatorów uważanymi być powinny.
Lecz jeśli prawdą jest, iż państwo owych pierwotnych i najświętszych stosunków społeczeństwa nie tworzy, to rzeczą nie mniej niezawodną, że państwo nie tylko zdolnym jest owe stosunki, ale i prawa w ich całości utrzymać, że w państwie tylko osiągniętymi i urzeczywistnionymi być mogą. Jest więc państwo środkiem dla społeczności, ale środkiem koniecznym. środek zaś konieczny, właśnie dla tej swojej niezbędności, przybierać musi naturę i ważność celu, dla którego jest środkiem, bez niego bowiem cel ów nie byłby prawdą, lecz urojeniem, nie byłby celem. Z tego to powodu, jako stosunki społeczności są wypływem wyższego zrządzenia, tak też ów organizm, w którym samym tylko owe stosunki w rzeczywistości utrzymać się dadzą, jest przyrodzonym ludzkości stosunkiem, jest również nie ludzkiego wynalazku dziełem, nie dziełem dowolnego ugodzenia się ludzi, które by nastąpić i nie nastąpić mogło, lecz jest dziełem wyższej owej wszechwładzy, która człowieka i ludzkość, z przyrodzonymi ogólnymi usposobieniami, przyrodzonymi skarbami i niedostatkami, przymiotami i wadami, siłami i niezdolnościami, wolnościami i koniecznościami, stworzyła.
Najwyższe cele życia
społecznego i najwyższy, bo konieczny środek do nich wiodący, zarówno ludziom
palec Boży wskazał; dążność do organicznego składu społeczeństwa, Bóg sam wpoił
w każdego człowieka, w owo celne swoje stworzenie, nad które na świecie nie
utworzył nic doskonalszego i wyższego, prócz ogółu ich, ludzkości całej i społeczeństw,
w których żyć mają. I państwo więc jest dziełem Bożym, choć nie jest bezpośrednim
Boskim stworzeniem: jest ono dziełem Bożym dlatego, iż Bóg człowieka stworzył
jestestwem koniecznie społecznym, co już Arystoteles uznał, wyrażając to w słowach:
człowiek jest zwierzęciem politycznym.
Główną istotą państwa jest ład, jest zachowanie się jednego względem drugiego w szczególności, jednego względem drugich w ogóle i znów wszystkich w ogóle względem jednego. Do tego koniecznego ładu należy ograniczenie się pewne jednego indywiduum dla drugiego i jednego dla wszystkich; do ładu tego należy idea rzeczywistego organu woli rozumnej ogółu, to jest idea ogólnego prawa przedmiotowego, której wola jednostki podporządkowaną być musi. Dopełnieniem koniecznym tej idei prawa, jest rząd, tę ogólną wolę społeczności z ładem urzeczywistniający i mający potrzebną władzę do wykonania prawa. Bez władzy nie ma rządu, bez rządu nie ma ładu, bez ładu jednostki zespolić się nie mogą, bez ładu nie ma społeczności, bez społeczności zaś nie może istnieć człowiek.