Pierwodruk: Kraków 1916. Przedruk: Przedruk: M. Bobrzyński, Zasady i kompromisy. Wybór pism, Kraków 2001.
Rozmowa niniejsza nie jest utworem fantazji. Odbyła się rzeczywiście. Sądziłem, że ją należy spisać, przy czym oczywiście wypadło treść uporządkować i sformułować lepiej, niż to mogło mieć miejsce w rozmowie swobodnej i zupełnie nieprzygotowanej. Ogłaszam ją nie dla polemiki, lecz dla zestawienia argumentów pro i contra do użytku ludzi, których ta rzecz w najwyższym stopniu interesuje.
Autor
W Krakowie 1 lutego 1916
A. Mieszkam daleko stąd i od dawna nie byłem w Krakowie. Okoliczności sprowadziły mnie tu obecnie, a jako katolik i konserwatysta znalazłem się w bliskich moim przekonaniom kołach Krakowa, odnawiając dawne znajomości i robiąc po części nowe. I oto z niemałym zdziwieniem ujrzałem, że coś się w obozie konserwatywnym i katolickim Krakowa popsuło, nie znalazłem w nim tej zgodności przekonań, jaka go cechowała niegdyś, jaka mu zapewniała wielkie poważanie i niemały wpływ także i u nas w Królestwie. Ze zdziwieniem i smutkiem znalazłem go rozdartym na przeciwne sobie, a nawet wprost nieprzyjazne dążenia i prądy, usłyszałem oskarżenia namiętne, ujrzałem zakwestionowane kierunki, co do których byłem przekonany, że między ludźmi stojącymi na gruncie katolickim i konserwatywnym dwóch zdań być nie powinno. W tej mojej rozterce postanowiłem udać się do Pana, wiedząc jak dalece musisz być o tym wszystkim poinformowany i zapytać go, czybyś nie był łaskaw poświęcić mi chwil paru i wyjaśnić mi kwestii, które naprawdę mnie dręczą.
B. Któżby takiemu życzeniu mógł odmówić, zwłaszcza, że widzę, iż Pana do mnie sprowadza nie prosta ciekawość, ani też chęć zużytkowania naszej rozmowy do jakichś ubocznych celów.
A. Nie mam tego bynajmniej zamiaru. Mnie sprawy polityki bieżącej tylko o tyle interesują, o ile widzę w nich walkę zasad, o ile w nich odbija się dusza narodu i kładą podwaliny pod lepszą lub gorszą przyszłość.
B. Stawiasz Pan naszą dyskusję od razu na bardzo wysokim poziomie, będę się jednak starał dotrzymać Panu kroku. Zacznij Pan więc, jeśli łaska, i stawiaj pytania.
A. Kiedy pytań tych jest tak wiele, że trudno mi jest zdecydować się prędko, od którego zacząć. Może jednak najlepszym punktem wyjścia naszej rozmowy będzie rozbiór zarzutu, który przede wszystkim obił się o moje uszy, a polega na tym, że pewna część obozu konserwatywnego w Krakowie, i to właśnie ludzie, którzy wybitniejszą publiczną w nim odgrywają rolę, odstąpili od zasad, które ojcowie ich głosili i na podstawie których po ostatnim powstaniu program swój polityczny formułowali.
B. Jeżeli Pan wprowadzasz do rozmowy rzecz o stronnictwie politycznym krakowskim, to nie mam ja prawa w jego imieniu przemawiać i może jedno lub drugie z tego co powiem spotkałoby się w stronnictwie z opozycją. Mówiąc jednak za siebie i swoje wyrażając zdanie, przyznać muszę, że w ciągu pięćdziesięciu lat istnienia zaszła w stronnictwie tym rzeczywiście zmiana. Z początku było ono z programem swoim w wielkiej mniejszości. Musiało walczyć z ideą nieprzerwalności powstania, która w społeczeństwie naszym żywym jeszcze odzywała się echem, musiało walczyć z liberalizmem, któremu hołdowała jeszcze znaczna część polskiej inteligencji. Z walki tej, która z natury rzeczy była walką słowa i pióra, wyszło stronnictwo zwycięsko i program jego polityczny przyjął się w umysłach przeważającej większości społeczeństwa.
Z tą chwilą jednak powołane zostało stronnictwo w osobach najwybitniejszych swoich przedstawicieli do władzy w kraju, a po części i w państwie. Ministerstwo Dunajewskiego[1] w historii stronnictwa stało się tym punktem zwrotnym, do rządów zaś w kraju, począwszy od Kazimierza Badeniego[2], jednym tylko wyjątkiem, Pinińskiego, powoływani byli kolejno członkowie krakowskiego stronnictwa. Stronnictwo, na którym się opierali, weszło tym samem na pole czynu i władzy i ujrzało przed sobą nowe zadanie. Wzięło odpowiedzialność za normalny bieg życia publicznego w kraju, musiało w interesie publicznego porządku dbać o to, ażeby walka stronnictw i walka o programy polityczne nie przekraczała pewnych granic. Musiało starać się o to, ażeby dla rozwiązania aktualnych kwestii znajdować większość, zawierać kompromisy, łagodzić opozycję.
A. Cierpiały na tym oczywiście zasady.
B. Bynajmniej, owszem stronnictwo zmieniało je w czyn, uży-czało im poparcia władzy, oczywiście stopniowo, w miarę warunków i możności. Musiało niekiedy zadowalać się złem mniejszym, aby zła większego uniknąć. Tego jednak wielu ludzi, tej różnicy pomiędzy walką o zasady w słowie i piśmie a przeprowadzaniem zasad w praktyce, zrozumieć nie umie, a może i nie chce. Są ludzie, którzy życie publiczne przedstawiają sobie jedynie jako bezwzględną walkę zasad i bezwzględną walkę stronnictw, broniących swych zasad. Na stanowisku tym może stać pisarz polityczny, profesor na katedrze i ksiądz na ambonie, ale polityk czynny, biorący udział w rządzie i dźwigający jego odpowiedzialność, gdyby zajął takie bezwzględne stanowisko, podruzgotałby zaraz organizm władzy publicznej i doprowadził do zaburzeń, albo też cofając się przed tymi następstwami, ustąpiłby ze stanowiska a cofnął się do wygodnej roli mniejszości, broniącej tylko zasad. Doktrynerzy godzą się zawsze na tę ostatnią rolę bardzo wygodną, bo opozycja taka nie przyjmuje na siebie odpowiedzialności. Jeżeli jednak człowiek czy stronnictwo przekonane jest naprawdę o słuszności swego programu, o prawdzie swych zasad, to byłoby z jego stronny tchórzostwem, gdyby odmówiło wezwania do objęcia władzy. Czy bowiem na takim cofnięciu się dobrze wyszłyby zasady konserwatyzmu, gdyby stronnictwo, które je wyznaje, oddało władzę w rękę żywiołów radykalnych, w tym leży pytanie, a o to pytanie doktrynerzy nigdy się nie troszczą. Tacy zawsze dla »obrony zasad« gotowi są, jak twierdzą, zstąpić do katakumb, nie uwzględniając tego, że i Kościół katolicki, gdy prześladowania minęły, gdy uzyskał swobodę jawnego apostolstwa, z katakumb wyszedł i do nich tylko w razie nowego prześladowania – jak na naszym Podlasiu – wracał.
A. Wszakże z objęcia władzy nikt stronnictwu krakowskiemu, czy jego reprezentantom, nie czyni zarzutu. Czynią mu zarzut, że osiągnąwszy władzę, pragnęło się przy niej za każdą cenę utrzymać i dlatego w wyborze środków z etyką przestało się liczyć, dopuszczało do nadużyć wyborczych.
B. Nadużycia wyborcze, jakkolwiek są, ja zawsze potępiam, ale pokaż Pan mi kraj, w którym by rządowi i stronnictwom, które przy wyborach zwyciężyły, nie czyniono podobnych zarzutów. Rozbrzmiewają od zarzutów takich kraje, w których wykształcenie polityczne szerokich warstw o wiele wyżej stoi, niż u nas. Nie są wolne od tych zarzutów i stronnictwa par excellence katolickie, ugina się także pod ich ciężarem stronnictwo chrześcijańsko-społeczne w Wiedniu, antysocjalistyczne i antysemickie. Wybory budzą wszystkie brzydkie namiętności ludzkie i wątpię, czy jakiekolwiek stronnictwo, stając do nich, przyjęłoby rękojmię, że żaden z jego członków i zwolenników, żaden z kandydatów poselskich wśród gorączki wyborczej w niczym etyki nie przekroczy. Jest to smutna rzeczywistość. Nie myślę też utrzymywać, że wszystkie zarzuty skierowane w tym względzie przeciw krakowskiemu stronnictwu nie mają żadnej podstawy, chociaż stronnictwo krakowskie jest tu w gorszym od innych położeniu przez to, że od długiego czasu miało w swych rękach władzę, a stronnictwa, które przegrywały przy wyborach, miały czas i pole nagromadzić przeciw niemu cały stos słusznych i niesłusznych zarzutów. Te zaś właśnie prądy, które nie skrystalizowały się w stronnictwa i nie wystąpiły do walki wyborczej, mogą z wielką emfazą głosić zasady etyki wyborczej.
Długa obserwacja ruchu wyborczego w naszym kraju, pozwoliła mi w tym kierunku zrobić wiele spostrzeżeń, których tu nie chcę szeroko rozwijać. Jeszcze jednak żaden kandydat, który przeszedł w tych wyborach, nie skarżył się na poparcie rządu, na nadużycia i na agitację pieniężną. Czynił to zaś niemal każdy, który przy wyborach przepadł. Tak samo zachowały się stronnictwa, nawet opozycyjne, o ile przy wyborach wygrały, względnie przegrały.
Mówiąc o środkach, które ze stanowiska etyki należy potępić, nie możemy jednak zapomnieć o jednym, który jest może najgorszym, a jest nim świadome pobudzanie samolubnych instynktów szerokich mas przeciw porządkowi społecznemu i klasom wyższym, jest posługiwanie się kłamstwem i oszczerstwem, jest demagogia posuwająca się aż do terroryzmu i aktów gwałtu. Tym środkiem wojują, głosząc zasadę legalności i czystości wyborów, elementy radykalne przeciw konserwatywnym, a tym jadem zatruwającym zdrowie publiczne na czas długi konserwatyści chyba się nie splamili.
A. Bardzo zręcznie operujesz Pan wobec zarzutów skierowanych przeciw stronnictwu krakowskiemu w sprawie wyborów, nie usprawiedliwiając ich, lecz rozciągając je na wszystkie inne stronnictwa, a nawet obce kraje, Słyszałem jednak inny zarzut, który się odnosi już chyba tylko do jednego krakowskiego stronnictwa. Streszcza się w tym, że stronnictwo sprzeciwia się skupieniu się elementów katolickich w jedno zwarte stronnictwo, wszystkich szczerych katolików obejmujące.
B. Byłby to ideał, a niestety ideały w twardej prozie codziennego życia nie zawsze dadzą się urzeczywistnić. Utworzenie katolickiego stronnictwa politycznego dokonywa się łatwiej tam, gdzie Kościół nie ma wolności, nie ma swobody swojej apostolskiej misji, gdzie rząd zabiera się do łamania jego praw, albo gdzie potężne stronnictwa wypowiadają mu walkę, gdzie zatem obrona najwyższego dobra ludzkiego, swobody sumienia i wolności Kościoła, wysuwa się tak dalece, że zdoła zapanować nad wszystkimi interesami natury społecznej i politycznej. W takich warunkach przyszło do skutku stronnictwo katolickie w Belgii, dla uchylenia rządów liberałów i socjalistów. Tak w Niemczech w czasie »Kulturkampfu« powstało stronnictwo »centrum«, które jednak nie nazwało się »katolickim« i zaznaczyło wyraźnie, że jest politycznym nie zaś wyznaniowym; przyjęło też o ile wiem, także niektórych protestantów, którzy chcieli walczyć z nim razem w obronie swobody sumienia i wyznania. Już jednak we Francji, mimo walki wypowiedzianej Kościołowi przez radykalny rząd i większość parlamentu, katolicy monarchiści i republikanie nie zdołali się połączyć w jedno katolickie stronnictwo i odłożyć różnic politycznych, które ich dzieliły. A we Włoszech z chwilą, w której katolicy wzięli udział w wyborach do parlamentu i weszli do niego jako nieznaczna mniejszość, nie utworzyli przecież jednego katolickiego stronnictwa, lecz rozdzielił się miedzy różne, działając w każdym z nich na rzecz katolicyzmu. Znaleźli się i tam ludzie, którzy za wzorem niemieckim pragnęli stworzyć stronnictwo polityczne »centrum«, ale Pius X[3] niedowierzając ich wytrawności politycznej i uwzględniając specjalne stosunki włoskie, przeciw tej myśli wystąpił a organizację katolików tylko na polu pracy społecznej i to pod kierunkiem biskupów poparł. Nie jestem ja w tych sprawach tak biegłym, ażebym Panu dokładniej je mógł wyłuszczyć, co zresztą doprowadziłoby nas za daleko; ale ci, którzy myśl jednego katolickiego stronnictwa politycznego w Galicji podnoszą, powinni tę sprawę, jak się ona przedstawia zagranicą dobrze przestudiować, bo przecież nie stanowimy tu izolowanej wyspy, zwłaszcza w sprawach katolicyzmu. Nie jest w każdym razie złym katolikiem, kto nie idzie bezwzględnie za hasłem jednego stronnictwa katolickiego w Galicji i który rozważa, czy ta droga w danych warunkach prowadzi do upragnionego celu.
Kościół i religia katolicka cieszą się u nas nie tylko zupełną wolnością, ale także szczerym i gorliwym poparciem ze strony władzy. Wśród ogółu katolickiej ludności naszego kraju nie brak oczywiście żywiołów, w których zasady religii nie są dość ugruntowane, w których odzywa się chęć nie tyle zwalczania religii, ile zatargów z duchowieństwem, podyktowanych najczęściej materialnymi interesami lub polityczną waśnią. Wielkie też pytanie, jak temu złemu zaradzać? Pomysł utworzenia stronnictwa ze szczerych katolików, które by z resztą społeczeństwa katolickiego wystąpiło do walki, nie jest nowy, występuje u nas od dawna periodycznie i znowu gaśnie; jeżeli jednak dotychczas się nie urzeczywistnił, to leży w tym wskazówka, ze spotyka się z przeszkodami bardzo poważnej natury.
Przede wszystkim w stronnictwie takim znaleźliby się ludzie hołdujący rozmaitym prądom i interesom społecznym i politycznym, a gdy obrona Kościoła i religii w danych warunkach naszego kraju rzadko tylko miałaby pole i nie przygłuszałaby wszystkich tamtych sprzecznych interesów i prądów, obawiać się należy, że wydobyłyby się one na jaw bardzo prędko, nie pozwoliłyby stronnictwu na sformułowanie politycznego programu, udaremniłyby jego akcję społeczną i polityczną, a po niedługim czasie rozsadziłyby je niezawodnie.
Stronnictwo każde składa się z ludzi o naturze ułomnej, z takich składałoby się także stronnictwo katolickie, bo któżby był w stanie dokonać wyboru katolików »szczerych« i któżby był w stanie zapobiec, aby do niego nie weszli ludzie, którzy pod hasłem katolicyzmu zgłosiliby się dla widoków partyjnych i osobistych. W ostatnich latach kontury takiego stronnictwa zarysowały się przed naszymi oczami. Oprócz konserwatystów podolskich mieli wejść do niego posłowie ludowi wybrani pod hasłem katolickim, miała wejść także narodowa demokracja, która pod tym hasłem pragnęła powetować swoje niepowodzenia polityczne i najlepszych katolików zaczęła zaraz odsądzać od katolicyzmu, tak samo jak najlepszych patriotów odsądzała od patriotyzmu i polskości. Gdyby w r. 1913 stronnictwo katolickie, z tych żywiołów złożone, było się utworzyło, jakież byłyby jego losy? Najruchliwszy, najbezwzględniejszy czynnik, narodowa demokracja, byłby mu się narzucił na politycznego przywódcę, a kiedy nastała wojna światowa, byłby na stronnictwo katolickie ściągnął zarzut orientacji rosyjskiej, skompromitował je strasznie a zapewne rozsadził.
A. Nie przypuszczaj Pan, żebym ja wierzył w katolicki zapał Grabskiego[4] i jemu podobnych, ale wśród narodowej demokracji nie brak dobrych katolików a dziś łatwiej by przyszło uwolnić ich od terroryzmu partyjnego, któremu ulegli.
B. Jest to w każdym razie »niewiadoma«, tak samo jak niewiadomą jest, jakim by byli szczerzy katolicy wybrani spośród ludowców a największą niewiadomą, jakimi by się okazali ci, których próbuje się odciągnąć pod hasłem szczerego katolicyzmu od konserwatystów krakowskich. Nie wiem i nie mogę przesądzać co ze sobą niesie przyszłość, ale na tylu niewiadomych trudno mi dziś politykę realną opierać.
A. Zdaje mi się jednak, że Pan nie doceniasz roli konserwatystów, jaką by właśnie w ogólnym stronnictwie katolickim odegrać mogli. Przystąpiwszy do niego, odegraliby w nim przecież rolę kierującą, skoro Kościół i religia katolicka są czynnikiem na wskroś konserwatywnym.
B. Na nieszczęście pod tym względem, oparty na długim doświadczeniu, nie oddaję się złudzeniom. Konserwatyzm religii i Kościoła nie rozciąga się na wszystkie rzeczy świeckie. Gorąca religijność nie daje jeszcze wykształcenia politycznego, które człowiek zdobywa sobie przez studia i przez doświadczenie w życiu publicznym. Szczery katolik może być naiwnym w ocenianiu tego, co w życiu publicznym od względem społecznym i politycznym może się okazać szkodliwym, a jeszcze więcej naiwnym w doborze środków, którymi to złe można skutecznie zwalczyć. Gdyby stronnictwo takie, ogólno-katolickie, zdobyło się u nas na program wspólny polityczny, co bardzo wątpię, to obawiać się muszę, aby w dalszej taktyce takiego stronnictwa nie uwidocznił się prędzej czy później kierunek demagogiczny. Ażeby tym łatwiej wytrzymać konkurencję ze stronnictwami przeciwnymi, operującymi wśród mas i grającymi na ich namiętnościach, kierunek ten dla uzyskania popularności pchałby do koncesji, tłumacząc za każdym razem, że to lub owo nie sprzeciwi się religii, a tak nie zdając sobie może sprawy, poszłoby stronnictwo w większości swojej na drogę, na której w żaden sposób towarzyszyć by mu nie mogli konserwatyści.
A. Czyżby nad kierunkiem takim nie zdołali zapanować, tak jak to czynią w Niemczech w obrębie centrum?
B. Wolno Panu pod tym względem być optymistą. Ja nim nie jestem, nie tylko dlatego, że naszym konserwatystom takiej nie przypisuję siły, ile z tego powodu, że u nas lud wiejski więcej jest przystępny demagogicznym zapędom, niżeli w Niemczech.
A. Ależ w stronnictwie takim znalazłoby się całe duchowieństwo katolickie, związane ściśle i zostające pod kierunkiem swego episkopatu, a to zapobiegłoby niebezpieczeństwu, jakie Pan tak czarno malujesz.
B. Niestety, znów na podstawie doświadczenia, tej nadziei dawać nie mogę. Episkopat ma już pewien trud, ażeby różne jednostki spośród duchowieństwa utrzymać w karbach dyscypliny w sprawach kościelnych. Utrudniłby swoje zadanie, gdyby tę dyscyplinę chciał rozciągnąć na wszystkich duchownych mu podległych także w sprawach świeckich, politycznych. Ileż to razy słyszałem z ust księży biorących udział w życiu politycznym, że biskup w tych sprawach nie ma im nic do rozkazywania. Właśnie zaś wśród duchowieństwa niższego nurtują nieraz różne prądy socjalne i demagogiczne, niechęć do konserwatystów, których się sadzi nie znając, a w historii demagogii galicyjskiej ostatnich lat zajmują przecież poczesne miejsce duchowni. Nie mówiąc już o ks. Stojałowskim, który wśród ludu wiejskiego prąd demagogiczny stworzył i z episkopatem wystąpił do walki, ale i ks. Pastor, który walcząc z antykościelnymi zapędami ludowców cały ich program socjalny i polityczny akceptował, nie działał z pewnością w intencji swoich kościelnych zwierzchników i niemało sprawiał im zgryzot. A owi redaktorzy pism »katolickich dla ludu«, którzy walcząc ze Stapińskim zachęcali go w imieniu duchowieństwa do wytrwania w walce z konserwatystami w sprawie reformy wyborczej*, czyż nie dawali odstraszającego przykładu? Nie brakło takich przykładów i gdzie indziej. Jakież kłopoty sprawiał Stolicy Apostolskiej demagog włoski ks. Murri[5]. Nawet w arcykatolickim Tyrolu zdarzało się, iż rozpolitykowani księża biskupom swoim w sprawach politycznych głośno wypowiedzieli posłuszeństwo! Gdyby zresztą episkopat nasz był w stanie i w sprawach politycznych zapanować nad całym duchowieństwem mu podległym, gdyby stronnictwo katolickie powstało z jego ramienia i działało pod jego bezpośrednim kierunkiem, to w tym, przyznam Panu otwarcie, widziałbym także niebezpieczeństwo. Może się znaleźć biskup, który w sprawach politycznych zdobył sobie wytrawny sąd i doświadczenie, ale to nie jest nieodłączne kryterium każdego księcia kościoła. Można być najświątobliwszym i najznakomitszym biskupem, można na polu kościelnym najzbawienniej i najskuteczniej oddziałać na społeczeń-stwo, a wstąpiwszy na pole walk politycznych nie rozeznać się w ich wirze i nie przewidzieć następstw swego działania. Błędy stronnictwa, które by działało niejako z ramienia biskupów i zrzucało na nich odpowiedzialność, odbiłyby się też najgorzej nie tylko na stronnictwie, ale na powadze episkopatu i na interesie katolicyzmu.
A. Więc Pan odmawiasz biskupom i duchowieństwu udziału w życiu politycznym?
B. Bynajmniej! Występowali u nas na tym polu duchowni, okazując niepospolity talent i charakter, otoczeni powszechnym uznaniem, że tylko wspomnę księży Chotkowskiego i Komorowskiego i takich pragnąłbym na tym polu widzieć więcej. Trzeba jednak pociągnąć pewną granicę pomiędzy sprawą kościelną a świecką. Pociągnął ją Pius X. w pamiętnym liście swoim do arcybiskupa kolońskiego, w którym odpierając zarzut, że centrum we wszystkich sprawach poddane jest Kościołowi, zaznaczył wyraźnie, iż ma zupełną swobodę, o ile rzecz nie dotyczy religii. Są mniemam sprawy polityczne, które mogą być rozwiązane rozmaicie, a żadne rozwiązanie, pomyślne czy niepomyślne, nie narusza religii. Są różne drogi postępowania, zmierzające do tego samego celu politycznego, w wyborze których katolicy mogą się różnić bez naruszenia religii. Skoro zaś, w sprawach tych różnią się między sobą także i duchowni, więc moim zdaniem lepiej jest i z korzyścią dla religii i Kościoła, żeby duchowni, pragnący być w życiu politycznym, należeli do różnych stronnictw i ażeby każdy z nich w obrębie swojego stronnictwa pilnował kierunku religijnego i zasad wiary. Może być i z korzyścią jest tylko, ze w kraju katolickim istnieje kilka stronnictw politycznych, z których każde opiera się na zasadzie katolickiej, ale żadne z nich nie przyznaje sobie wyłącznie prawa wydawania patentów na szczery katolicyzm i nie odsądza drugich od katolicyzmu.
A. A episkopat?
B. Wielka może być i powinna rola biskupów w życiu publicznym, ale tylko wówczas, jeżeli stojąc ponad stronnictwami, zachowują sobie prawo wytknięcia tego, co może zagrażać religii, jeżeli zachęcać będą do tego, co jest dobrem a przestrzegać przed złem, jeżeli nie będą wychodzić na pole polityki bieżącej, o ile sprawa religii i Kościoła ich do tego nie zniewoli. Stosunek ich do stronnictw politycznych katolickich przedstawiam sobie też jako możliwie bliski i ścisły, bez predylekcji dla jednego stronnictwa spośród tych, które dla głosu episkopatu są przystępne. Przedstawiam go sobie jako stosunek przede wszystkim poufny, unikający publicznego konfliktu, jako smutnej ostateczności.
A. Wróćmy jednak do sprawy, jedynego stronnictwa katolickiego. Jeżeli mam w tej kwestii Panu ustąpić, to musisz Pan przyznać, że stronnictwa stojące na gruncie katolickim, jeżeli ich jest kilka, powinny przecież łączyć się ze sobą do wspólnej walki przeciw stronnictwom, które na zasadzie tej nie stoją i nie zawierać z nimi kompromisów politycznych, podnoszących ich znaczenie i bałamu-cących ludność nie zdającą sobie z tego należycie sprawy. Czynią to właśnie konserwatyści krakowscy i z tego względu najcięższe na siebie ściągają zarzuty.
B. Na pytanie tak postawione nie mogę odpowiedzieć Panu bezwarunkowo. Jeżeli gotuje się jakiś zamach na Kościół, to dla odparcia go stronnictwa katolickie, różniące się ze sobą w sprawach doczesnych, połączą się z pewnością ze sobą. Ale walka sama w sobie nie jest celem i nie jest jedynym środkiem prowadzącym do celu, jest tylko jednym ze środków i to jednym z ostatnich, którego chwytać się można i trzeba, kiedy inne zawodzą. Kościół katolicki prowadził nieraz ciężkie walki i to walki zwykle obronne, ale najświetniejsze swoje triumfy zawdzięcza nie walce, lecz apostolstwu wśród ludów i jednostek błądzących. Kościół nie wyrzekł się też kompromisów. Każdy konkordat był kompromisem, a najgłośniejszym kompromisem był ten, który Leon XIII zawarł z Bismarckiem, aby tzw. Kulturkampfowi położyć koniec[6]. Prawda, że nie brakło ludzi, plus catholiques que le pape, którzy za to ganili papieża! Jeżeli zaś w społeczeństwie naszym znajdują się jednostki, czy pewne warstwy, które, należąc do Kościoła katolickiego, świadomie czy nieświadomie błądzą, jeżeli te błędy mają często źródło swoje w zatargach społecznych i politycznych a objawiają się głównie w atakach na duchowieństwo, w zarzutach i oczernieniach, od których chyba nikt w życiu naszym publicznym nie jest oszczędzony, to wielkie jest pytanie, czy środkiem prowadzącym do sprostowania błędnych występów i prądów jest tu walka, czy też praca katolicka i perswazja prowadzona miłością i nie zrażająca się tym, że nie od razu cel swój osiąga. Z ruchem ludowym w Galicji, któremu na przywódców narzucili się Stojałowski i Stapiński, próbowano już walki przez cały szereg lat, prowadził ją rząd, biskupi i konserwatyści, i nie osiągnięto upragnionego celu. Namiętności społeczne i polityczne zaostrzyły się w licznych rzeszach ludowych, tak że odstrychały się wprost od swoich pasterzy; były chwile, w których groziła już apostazja. Namiestnik Potocki[7], a z nim i popierające go stronnictwo krakowskie, dało hasło do odwrotu z tej walki i poszło na drogę kompromisu. Nie osiągnęli od razu zamierzonego celu. Ja agitacji który przez lata wsiąkał w lud, nie ustał zaraz pod różdżką czarodziejską kompromisu. Wycieczki przeciw duchowieństwu nie zniknęły bez śladu. Ktokolwiek jednak spokojnie i bezstronnie dalszy rozwój ruchu ludowego ocenia, ten przyznać musi, że kompromis przyniósł znaczną zmianę na lepsze. Łagodząc walkę, ułatwił duchowieństwu pracę nad ludem, sprawił wreszcie, że stronnictwo ludowe samo odtrąciło od siebie Stapińskiego i żywioły najradykalniejsze. Proces ten wewnętrznego przeobrażenia ludu wiejskiego nie jest jeszcze z pewnością skończony; czy też przyszła już chwila, żeby spośród naszego ludu wiejskiego wybierać i tworzyć stronnictwo »szczerych« katolików, a przeciw reszcie pod wodzą duchowieństwa wystąpić do bezwzględnej walki, czy ta walka nie byłaby wodą na młyn agitatorów, czy nie utrudniałaby pracy duchowieństwa nad znacznym odłamem ludu, nad tym dobrze trzeba by się zastanowić. Każda walka polityczna budzi i zaognia namiętności, nie tylko w przeciwnym, ale i we własnym obozie, porywa ludzi za sobą, ale nie przetapia ich serc i umysłów w dobrym kierunku.
A. Broniąc tak wymownie kompromisu, przyznasz Pan jednak, że Kościół zawierając kompromisy nie zawierał ich nigdy a polu swoich wiecznych i niewzruszonych zasad, a stronnictwu krakowskiemu czyni się właśnie zarzut, że w kompromisie z ludowcami poświęciło zasady katolickie. Ustępstwa uczynione ludowcom i równie radykalnym Rusinom i żydom przy reformie wyborczej sejmowej zaszły przecież tak daleko, że aż episkopat polski zmuszony był napiętnować je jako naruszenie zasad wiary katolickiej.
B. Historia tego wystąpienia biskupów nie jest dotychczas wyjaśniona, nie chcę też zapuszczać się w domysły. Wiadomo Panu jednak, że po liście otwartym biskupów, który ukazał się całkiem niespodzianie, Bobrzyński złożył zaraz urząd namiestnikowski a stronnictwo konserwatywne krakowskie cofnęło się na drugi plan, nie reagując wcale na chór oszczerczych oskarżeń, który przeciw niemu odezwał się a pod skrzydła listu biskupiego obłudnie schronić się próbował. Odstąpiło pierwsze skrzypce narodowej demokracji i złączonym z nią konserwatystom podolskim, którym ów list do zwycięstwa dopomógł. Stronnictwo w końcu głosowało za taką reformą, za jaką oddali swój głos także wszyscy biskupi. Większego dowodu poszanowania i uległości dla Kościoła nie złożyło chyba żadne inne stronnictwo. A przecież walka z nim nie ustała na chwilę i wywarła wrażenie, że tym, którzy ją pod hasłem katolicyzmu prowadzą, więcej idzie o zniszczenie konserwatystów krakowskich, niż o pokonanie wszelkiego rodzaju radykalnych żywiołów.
Wkrótce po reformie wyborczej nastała wielka zawierucha dziejowa, wśród której na samym początku narodowa demokracja skompromitowała się bezpowrotnie a na śliską drogę wprowadziła swoich sojuszników, konserwatystów podolskich. Bieg wypadków wysunął znowu naprzód konserwatystów krakowskich, którzy wobec wielkiej kwestii narodowej zajęli od razu szczere i zdecydowane przeciw Rosji stanowisko i przy nim wśród ciężkich przejść konsekwentnie wytrwali. A jednak namiętna kampania przeciw nim ze strony tych samych czynników, przyznających sobie patent na katolicyzm, tylko się spotęgowała, a z odgłosami tej kampanii spotkałeś się Pan w Krakowie.
A. Jakże Pan chcesz, żeby inaczej się działo, kiedy stronnictwo krakowskie, nie wyciągnąwszy żadnej nauki ze świeżego a przykrego dla siebie doświadczenia, poszło znów drogą kompromisów i to o wiele niebezpieczniejszych, bo już nie z ludowcami, o których Pan twierdzisz, że są tylko obałamuconą częścią katolickiego ludu wiejskiego, ale z socjalistami i żydami, a więc z wyraźnymi nieprzyjaciółmi wiary katolickiej.
B. Musimy dwa żywioły w rozmowie naszej rozdzielić, bo każdy z nich w innych się u nas przedstawia warunkach. Zaczynając od socjalistów, musimy odróżnić doktrynę socjalistyczną od ludzi, którzy mniej lub więcej świadomie za nią idą. Doktryna zgubną jest, a jeszcze więcej środki, którymi wojuje. Doktrynę trzeba zwalczać, ale najlepszym sposobem jej zwalczenia jest akcja socjalna, której chwyciły się rządy w ostatnich latach a którą gorąco zalecił Leon XIII, akcja polegająca na zaspokojeniu istotnych potrzeb warstw robotniczych. W ten sposób najskuteczniej osłabia się szkodliwą doktrynę. Od doktryny trzeba jednak, jak powiedziałem, odróżnić ludzi, którzy za nią poszli, a w szczególności u nas. Nie wolno zapomnieć, że to są tak jak my Polacy, że stanowią istotną część naszego społeczeństwa, że wielu z nich, chwyconych w karby organizacji socjalistycznych, poszło na manowce, ale nie zna całej doktryny i nie zdaje sobie sprawy z jej stosunku do nauki Kościoła. Czy zatem jest właściwą taktyka, ażeby tych wszystkich ludzi, jako zapowietrzonych, od siebie odepchnąć i wszelki związek katolicyzmu z nimi przeciąć? Czy nie lepiej robią ci ludzie, a przede wszystkim kapłani, którzy nie wahają się wejść w rzeszę socjalistów i słowem swoim gorącym podtrzymują religijne uczucie w tych jednostkach, które mu są dostępne, i błędne pojęcia chociaż po części prostują?
Zdarzają się wreszcie chwile w życiu społeczeństw, a taką jest właśnie chwila obecna, w której stosunek socjalistów do reszty społeczeństwa ukształtował się inaczej. Przyszła chwila dziejowa, która narodowi postawiła przed oczy perspektywę lepszej przyszłości i oto w socjalistach naszych odezwało się poczucie narodowe, które jako u Polaków leżało przecież na dnie ich duszy. Zawiesili na kołku swoją doktrynę socjalistyczną, zaprzestali walki społecznej i stanęli do szeregu z resztą społeczeństwa dla zapewnienia narodowi lepszej przyszłości. Czyż i teraz, w tej chwili, kiedy oni zawiesili walkę, my mamy ją dalej prowadzić? Potężniejsze od nas narody i państwa nie czynią tego.
A. Ależ socjaliści czyniąc to działają tylko dla swojego interesu, weszli u nas do Naczelnego Komitetu Narodowego, opanowali go, mają w nim razem z żydami większość, a inne stronnictwa, konserwatyści krakowscy i demokraci, im tylko służą.
B. Nie wiem od kogo Pan otrzymałeś takie informacje o składzie komitetu, ale mijają się one z prawdą. Socjaliści w Komitecie tworzą, nawet razem z żydami, wielką mniejszość a ster Komitetu jest w rękach konserwatysty. Ale ja się Pana zapytam, w czym Komitet, opanowany rzekomo przez socjalistów, objawił dotychczas jakiekolwiek socjalistyczne tendencje, w czym to opanowanie Komitetu przez socjalistów się objawiło?
A. Za mało znam działanie Komitetu, abym to mógł stwierdzić, ale ja w tę szczerość poczucia narodowego u socjalistów nie mogę uwierzyć. Zbyt świeżo deptali oni najświętsze narodowe uczucia, kilka lat temu, gdy w Królestwie, za nastaniem ery konstytucyjnej zanosiło się na zmianę stosunków na lepsze, wszczęli rewolucję terrorystyczną i za pomocą strajków, bomb i brauningów ściągnęli na Królestwo stan oblężenia, dostarczyli wrogiemu rządowi pretekstu do cofnięcia zapowiedzianych reform, zrujnowali przemysł, a bandytyzmem swoim wtrącili kraj w przepaść zamętu. I z tymi teraz my mamy iść razem?
B. A gdyby tak wezbrana rzeka groziła zalewem wielkiej przestrzeni kraju i gdyby szło o podtrzymanie wałów, chroniących ziemię i ludność od zupełnego zniszczenia, czybyś Pan mając w tej okolicy posiadłość ziemską, zawahał się zawezwać robotników sąsiedniej fabryki do pomocy dlatego, że to są socjaliści, lub że jeden lub drugi z nich brał udział w terrorystycznych zamachach?
A. W takim razie byłby wytłumaczony.
B. A czy taka powódź wezbranej rzeki jest rzeczą groźniejszą niż ta powódź, która całemu narodowi naszemu zagroziła ze strony Rosji? Czybyś Pan wolał, żeby w tym dziejowym momencie socjaliści stali nadal poza narodem i prowadzili dalej dzieło strajków i zamachów z r. 1905 i następnych? Czy Pan jako chrześcijanin i Polak nie cieszysz się, iż tego zaprzestali? Czy przypowieść o »Synu Marnotrawnym« nie ma zastosowania w życiu publicznym?
A. Tak, ale syn marnotrawny uznał swój błąd i poprawił się, a socjaliści swojej doktryny i swojej walki socjalnej się nie wyparli, tylko ją chwilowo zawiesili na kołku, ażeby ją z niego tym lepiej zdjąć potem.
B. W każdym razie w kierunku poprawy uczynili krok znaczny. W zawieszeniu walki jest jej osłabienie. Tłumny udział w bohaterskich czynach legionów jest wielkim cofnięciem się od idei kosmopolityzmu socjalnego.
A. Nie przeczę, ale jak oni sobie w przyszłej Polsce za to każą zapłacić?
B. Zapewne! Fakt, że socjaliści wzięli udział w Komitecie Narodowym a wstępują do Koła Polskiego, że rzesze robotnicze na rzecz legionów złożyły dużo pieniędzy, że w legionach przelewają krew, nie może wpłynąć na traktowanie ich po wojnie.
A. A tego się też najwięcej obawiam.
B. Ale powiedz mi Pan, czy Pan życzysz sobie, ażeby w przyszłej Polsce utrzymywał się wielki przemysł i rozwinął?
A. Tego muszę sobie jak każdy życzyć, bo bez wielkiego przemysłu biedną byłaby ta przyszła Polska w porównaniu z innymi przemysłowymi państwami.
B. Jeżeli więc tak, to musisz Pan zgodzić się na malum necessarium, że w tej Polsce istnieć będzie i kwestia socjalna, robotnicza, że ona nam sprawiać będzie wiele kłopotów i że wielce trudzić się będziemy jej rozwiązaniem. Nie będziemy pod tym względem, jak i pod wszystkimi innymi względami w Europie wyjątkiem.
A. Nie zamykam ja oczu na te wszystkie względy, ale pomimo tego nie przestaję się obawiać rozkładowego wpływu, jaki socjaliści wywrzeć mogą na społeczeństwo polskie, jeżeli od nich nie oddzielimy się widocznym dla ogółu murem. Tym więcej zaś stosuję to do żydów. Zagranicą, gdzie mieszkają w znacznej mniejszości, wywierają wpływ na życie publiczne i na jego etykę bardzo niepożądany, odkąd zespolili się kulturalnie i językowo ze społeczeństwem, wśród którego żyją. Cóż dopiero nastąpiłoby w Polsce, gdyby ta masa żydowska, wynosząca 10% w Galicji, a 13% w Królestwie, spolonizowałaby się i gdyby jej ferment etyczny wsiąkł w społeczeństwo polskie i w jego kulturę? Przestalibyśmy być sam sobą, a kultura nasza przestałaby być chrześcijańską, więcej niż gdziekolwiek w Europie. Że żywioły demokratyczne i radykalne takiego spolonizowania się żydów pragną, to rzecz naturalna, bo oczekują od nich pomocy, ale nie pojmuję, ze stronnictwo konserwatywne krakowskie, jak słyszę, zamknęło oczy na te wszystkie niebezpieczeństwa, że popiera polonizację żydów a nawet reprezentantów żydowskich przyjmuje do swojej organizacji parlamentarnej i deleguje ich do Komitetu Narodowego.
B. Widzę, że Pan poszedłeś za hasłem antysemickim, któremu uległo w ostatnich czasach Królestwo, jak sądzę, głównie pod wpływem masowego napływu wrogich nam żydów rosyjskich. U nas jednak, w Galicji, przedstawiała się rzecz i przedstawia nieco inaczej. Kto nasze stosunki realnie ocenia, ten musi uwzględnić, że ludność Galicji składa się nie tylko z Polaków – chrześcijan i żydów, lecz także i Rusinów, że Rusini na wschodzie kraju stanowią dwie trzecie ludności, a w całym kraju tylko nieco mniej, niż ludność polska chrześcijańska, ten musi także uwzględnić, ze żydzi nasi autochtoni, bo napływowych nie mamy, lgną wyłącznie do Polaków, uznając ich wyższość kulturalną i ekonomiczną wobec Rusinów. Wywieszając hasło antysemityzmu, cóż byśmy osiągnęli? Odepchnęlibyśmy żydów od siebie, dopomoglibyśmy wśród nich do zwycięstwa prądowi separatystycznemu, czyli tzw. syjońskiemu, sprowokowalibyśmy samowolnie przymierze ich polityczne z Rusinami. Jakie by ono wydało skutki, mieliśmy próbę na wyborach do parlamentu w r. 1907, kiedy narodowa demokracja, stawiając kandydatów z marką antysemicka, doprowadziła do takiego przymierza i do wyboru kilku syjonistów.
A. Jakaż stąd wynikła szkoda?
B. Szkoda ta, że owi syjoniści z wielkiej trybuny w Wiedniu rzucali na nas najcięższe oskarżenia i zarzuty, które w Europie, a nie mamy tam zbyt wielu przyjaciół, szerokim rozbrzmiewały echem. To też zaraz przy następnych wyborach Rada Narodowa polska wróciła do dawnej taktyki, do kompromisu wyborczego z żydami i usunęła przez to kandydatury syjonistyczne. Godząc się na wybór pewnej ilości żydów w niektórych okręgach miejskich, uzyskała poparcie żydów dla kandydatów polskich w innych okręgach atakowanych przez Rusinów. I mylnie jesteś Pan poinformowany, jeżeli te kompromisy kładziesz na karb krakowskiego stronnictwa. Na zachodzie kraju, gdzie nie ma Rusinów, można by podjąć z żydami walkę wyborczą, która skończyłaby się zwycięstwem jednego czy drugiego żyda, ale nie więcej. Kompromis wyborczy z żydami leży przede wszystkim w interesie Polaków na wschodzie a w szczególności podolskich konserwatystów i oni zawierali go przy wszystkich wyborach od lat pięćdziesięciu.
A. Ależ kompromis wyborczy do parlamentu czy do sejmu, wybór kilku żydów, którego nie można uniknąć, nie pociąga jeszcze za sobą polityki polonizacyjnej. Lepiej niech żydzi zostaną sami sobą, odrębnym narodem, jakim naprawdę są, a niech nie zatruwają duszy polskiej katolickiej.
B. Nie chcę na razie zapuszczać się w pytanie czy oddzielona od społeczeństwa polskiego odrębna narodowość żydowska byłaby dla nas złem czy dobrem, stwierdzić muszę, że w Galicji sprawa ta jest przesądzoną. Żydzi nasi, dopuszczeni do zupełnego uprawnienia na mocy ogólnych praw konstytucyjnych austriackich, odtrącili od siebie myśl przywilejów wyjątkowych. W ogromnej swojej większości dążą do zgodnego współżycia z ludnością polską chrześcijańską a szkoła polska, działająca tu już od pięćdziesięciu lat, dokonała polonizacji ich w tym stopniu, że się to nie da odrobić. Czy Polska, której oczekujemy, pójdzie za tym przykładem, czy też za hasłem antysemickim, które w Królestwie powstało pod wpływem narzuconych mu przez wrogi rząd stosunków, o tym ja nie mam żadnej wątpliwości. Myśmy już ocenili praktycznie treść antysemickiego hasła jako krzyk pusty, osłabiający społeczeństwo polskie i odwracający jego uwagę od istotnego zadania. Przypomina mi się zawsze tym chłop polski, który wśród swoich znajomych pomstuje na żyda, że go zniszczy, a potem idzie do karczmy, ażeby pić na kredyt; przypomina mi się ten pan polski, który biorąc głośny udział w ruchu katolickim, narzeka on na zżydowienie życia publicznego, ale folwarki swoje wydzierżawia żydom. Istotna obrona przeciw temu, co w żydostwie jest szkodliwym, leży w ekonomicznym wzmocnieniu się chrześcijańskiego społeczeństwa, ażeby w nim zbudził się zmysł oszczędności i pracy. I w tym kierunku wiele dokonało się już w Galicji. Kasy zaliczkowe, Kasy Reiffeisena, Kółka rolnicze wyzwalają szerokie warstwy ludności z objęć lichwy a w ludzie wiejskim budzi się zmysł kupiecki tak, że coraz więcej kramów i sklepików a nawet wiele karczem przeszło w ręce chłopskie. To jest skuteczna obrona przed tym, co w warstwie żydowskiej może być prawdziwie niebezpiecznego, bo ja zresztą o kulturze polskiej i o jej sile ugruntowanej wiekami zanadto wielkie mam wyobrażenie, ażebym mógł przypuścić, że spolonizowana inteligencja żydowska będzie chciała i mogła wycisnąć na niej swoje piętno, zwłaszcza gdy widzę i cieszę się z tego, jak dalece odrodziło się nasze duchowieństwo i jak praca jego nad ludem wydaje coraz lepsze owoce. I do tej pracy i do religii naszej trzeba mieć ufność i przekonanie, że się ona wpływom żydowskim pokonać lub zamącić nie da. Masz Pan za złe, ze stronnictwo krakowskie przyjmuje do swego grona żydów i wysyła do Komitetu Narodowego. Na to Panu powiem, że tym żydem jest dr Steinhaus, adwokat z Jasła, który mając dwóch synów, obu wysłał do legionów i obaj na placu boju padli. Niech na niego, takich żydów jest u nas więcej, rzucą kamieniem antysemici, niech mu do swego stronnictwa odmówią przystępu!
A. To są wyjątki, a wyjątki niczego nie dowodzą; ja mojego poglądu na szkodliwość żydów w życiu naszym narodowym i społecznym się nie wyprę.
B. Zapewne, że byłoby lepiej, gdyby społeczeństwo nasze było i religijne i narodowo zupełnie jednolite, ale dzieje nasze sprawiły, że tak nie jest. Tę spuściznę musimy dźwigać a ja z Panem w tym się różnimy, że to co Pan proponujesz, nie tylko nie rozwiązuje sprawy, ale ściągnęłoby na nas większe złe niż to, które istnieje.
B. Ach! Jakże biedni, jak słabi my jesteśmy, że o takich kompromisach w ogóle nie dyskutujemy.
B. Gdybyż się tylko na tych kompromisach, o których mówiliśmy kończyło, ale ja znam jeden kompromis, o którym Pan nie wspomniałeś może dlatego, że go właśnie stronnictwu krakowskiemu nie można zarzucić, który jednak objawia się gdzie indziej i który duszę polską o wiele więcej, niż wszystkie tamte zatruwa.
A. Nie domyślam się, co Pan możesz mieć na myśli.
B. Mam na myśli »rosyjską orientację«.
A. Mnie się zdaje, że osądzając ją tak ujemnie, jesteś Pan niesprawiedliwy, że nie uwzględniasz warunków, wśród których z wybuchem wojny znalazło się społeczeństwo polskie w królestwie i w prowincjach zabranych. Odezwa wielkiego księcia nie mogła nie wywołać wrażenia, zwłaszcza że niczego innego równorzędnego nie moglibyśmy jej przeciwstawić. Przewaga wojsk rosyjskich z początku wojny stała się silnym dla niej argumentem, perspektywa otwarta w odezwie wydała się nam jedyną możliwą i sądziliśmy, iż byłoby błędem, gdybyśmy ją odepchnęli, gdybyśmy odrzucili jedyne wyjście z położenia.
B. Wchodzisz Pan na pole aktualnej polityki, na które nie chcę panu towarzyszyć. Nie zajmujemy, ani Pan, ani ja, w czynnej polityce stanowiska, rozprawiamy, jak Pan określił, o duszy narodu. Gdybym miał przekonanie, ze wszyscy Polacy w Królestwie. Którzy akceptowali a swymi oświadczeniami przygwoździli program wielkiego księcia, uczynili to tylko z konieczności, innego wyjścia nie widząc, nie byłbym w ogóle tej kwestii poruszał. Ale nie zaprzeczysz Pan, że wielu uczyniło to z przekonania, że ujrzało w tym programie najlepsze rozwiązanie sprawy polskiej, a w tej strasznej iluzji widzę ja największe niebezpieczeństwo dla duszy polskiej katolickiej. Nie chcę dlatego poruszać pytania, czy Rosja zwycięska byłaby dotrzymała obietnic w odezwie wielkiego księcia zawartych, nie chcę nawet rozwodzić się nad bolesnym faktem, że obietnice te mieliśmy okupić zagładą żywiołu polskiego w większej części Galicji i zniweczeniem całej naszej wiekowej kulturalnej na tym obszarze pracy. Muszą mieć dziwnie silne nerwy ci, którzy pomimo proklamacji cara, ogłaszającej całą wschodnią Galicję za ziemię rosyjską i wobec systemu rusyfikacyjnego rozpoczętego w tej naszej dzielnicy, wytrwali jeszcze przy odezwie wielkiego księcia.
A. Takich u nas już chyba niewielu.
B. A nasi, jak sądzę wszyscy, wyjechali na furgonach rosyjskich w chwili oswobodzenia Lwowa. Patentowanym tym patriotom polskim, którzy do niedawna wszystkich nie służących im odsądzali od patriotyzmu i polskiego poczucia: »Szczęśliwej drogi«. Ja chcę mówić tylko o następstwach owej odezwy, gdyby wypadki wojenne były dopuściły do jej urzeczywistnienia i gdyby Rosja obietnic w niej zawartych dotrzymać chciała. Czy pan nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki wpływ to wywarło na duszę polską?
A. Pewno, że nie jestem bez wielkich obaw.
B. Wszak już w ostatnich dziesiątkach lat można dostrzec z żałością, jak dalece prądy nurtujące w społeczeństwie rosyjskim oddziaływały na umysły polskie w Królestwie, jak dalece rosyjski system wychowania zatruwał młodzież, jak literatura rosyjska złym swoim tchnieniem wpływała na polskich pisarzy, jak godziliście się z systemem korupcji przenikającej biurokrację rosyjską, jak zamachy na organa znienawidzonej władzy znajdowały zrazu tłumacze-nie nawet ze strony niektórych konserwatystów.
A. Tego Pan do mnie nie stosuj. To złe, które Pan kreślisz, myśmy od dawna widzieli i potępiali.
B. Ja też daleki jestem od tego, ażebym te zarzuty na całe społeczeństwo polskie w Królestwie rozciągał, ażebym niedoceniał tych sił żywotnych i zdrowych, które mimo długiego rosyjskiego ucisku wyrobiło w sobie i przedstawia Królestwo. Będzie ono jądrem życia w Polsce, której oczekujemy, wniesie do niej tę wiarę w swoje siły, tę ruchliwość i przedsiębiorczość, jaką słusznie się szczyci.
A. Dziękuję Panu za dobre o nas mniemanie. Nie bardzo byłem na nie przygotowany.
B. Nie jestem z tym mniemaniem w Krakowie bynajmniej odosobniony. Im słabsi w wielu względach w Galicji się czujemy, tym więcej oczekujemy po Królestwie, ale z pewnym zastrzeżeniem. Musi ono odtrącić od siebie naleciałości rosyjskie, które ogarnęły w nim większą niż przypuszczać można liczbę jednostek spośród inteligencji, oczyścić w sobie pojęcie prawa i władzy. Wszak młodzi ludzie przybywający z Królestwa do Galicji, chociaż tu spotykają się z prawdziwą swobodą obywatelską i widzą w szkole i w urzędzie władzę w rękach polskich, uważają wszelką władzę za rzecz wstrętną, a wszelki przepis prawa za rzecz przeciwną wolności. Wszak nie wzdrygnęli się przed tym, ażeby system strajków z uniwersytetów rosyjskich w Petersburgu i Moskwie przenieść i zastosować swawolnie przeciw rektorowi i senatowi wszechnicy Jagiellońskiej w Krakowie. Jakiż w tych młodych umysłach nie tylko męskich, ale także kobiecych, zdradzał się nieraz zamęt pojęć, jakie zerwanie z tradycją polskiego religijnego domu i rodziny! Każdy z nas potępiając najostrzej politykę eksterminacyjną Prus, przyznać musi przecież, że tych objawów u młodzieży naszej z Wielkopolski wcale nie dostrzegł. I nie dziwił się temu, bo szkoła pruska, jakiekolwiek jej wobec nas grzechy, utrzymywała przecież związek naszej młodzieży, która do niej uczęszczała, z kulturą Zachodu. Narzekając natomiast na ucisk rosyjski, protestując przeciw niemu nieraz bez wyboru środków, rodacy nasi z Królestwa i Litwy w znacznej liczbie ulegali jednak urokowi potęgi rosyjskiej, topili się w szerokich horyzontach ekonomicznych, jakie im na Daleki Wschód otwierała, żywili uczucie, ze nic się jej oprzeć nie zdoła. Nie opierała się jej ich dusza. Jeżeli się nie opierała dusza inteligencji, cóż działo się z duszą chłopską, w którą wsiąkała także szkoła ludowa rosyjska a którą komisarze włościańscy i cała zgraja czynowników odwracała od wszystkiego, co polskim jest i było. Tak działo się już przed obecną wojną. Cóżby się działo, gdyby ta wojna dla Rosji naprawdę wypadła zwycięsko? Może ta Polska z ich łaski miałaby – przez jakiś czas – jakąś dozę autonomii i językowych swobód, może Kościół katolicki nie doznawałby w niej prześladowania, ale formy te zewnętrzne nie ochroniłyby polskiego katolickiego ducha. Fakt zwycięstwa Rosji z całym jej systemem rządzenia, zwycięstwa prawosławia nad »zgniłym« Zachodem, oślepiałby umysły polskie i wprzągłby je niepowrotnie w jarzmo »kultury« Wschodu. A przecież nasi najnowsi obrońcy orientacji rosyjskiej właśnie z takim namaszczeniem prawią o duszy naszego narodu. Gdzież jej szukają? Chyba nie w tej wspaniałej literaturze polskiej, w której się tak wymownie odbiła? Dopóki Polsce groziła nawała turecka i tatarska, cała nasza proza i poezja tonie w idei Polski jako przedmurza chrześcijaństwa. Gdy miejsce najazdów tureckich i tatarskich zajęła przemoc północnej potęgi, zmienia się w literaturze naszej przedmiot, ale nie zmienia się jej kierunek. Polska staje w niej znów jako przedmurze zachodniej cywilizacji przeciw Rosji, która niesie z sobą kulturę Wschodu. Z pism i mów politycznych Sejmu czteroletniego wydobywa się ten kierunek, który staje się źródłem natchnienia naszych wieszczów i za którym idą najświetniejsi nasi kaznodzieje i pisarze polityczni. Poezja i proza XIX wieku przetopiła duszę polską i stworzyła ją taką, jaka dziś jest i jaką dziś się szczyci. Polityka eksterminacyjna Prus zadrasnęła tę duszę głęboko, ale nie wpłynęła na zmianę jej kierunku, bo przeciw tej bolesnej wiwisekcji pruskiej wystąpiło zagranicą wszystko co przedstawia kulturę Zachodu. Czy więc wyobrażasz sobie Pan rzeczą możliwą, ażeby pod wpływem fałszywych apostołów i chwilowych wypadków dusza ta polska zmieniła swój kierunek, ażeby wyparła się całej swej przeszłości i wszystkich zasług dziejowych i rzuciła w kąt całą swoją literaturę jako niepotrzebne rupiecie, ażeby profesor literatury tłumaczył Pana Tadeusza, Dziady, Kordiana i Irydiona jako płody fałszywej, porzuconej orientacji, ażeby powstała nowa literatura polska zwrócona przeciw Zachodowi i szukająca wskazówek w Tołstoju, Dostojewskim i Gorkim? A jednak to najsmutniejsze, że tego strasznego niebezpieczeństwa, tego opanowania już nie terytorium, ale ducha polskiego nie rozumie wielu Polaków, przejętych trwogą przed wpływem żydów naszych i socjalistów, nie rozumie nawet jeden i drugi ksiądz katolicki.
A. To ostatnie chyba niemożliwe!
B. Pragnąłbym pierwszy, aby nie było możliwe, ale niestety zbyt poważne dochodzą mnie w tym względzie wiadomości, ażebym ten zarzut mógł jako proste oszczerstwo pominąć. Ksiądz katolicki który po wszystkich doświadczeniach naszej historii, po świeżym sposobie przeprowadzenia ukazu tolerancyjnego, przedstawia sobie możliwość zgodnego współżycia katolicyzmu z prawosławiem, który oddaje się złudzeniu, że prawosławie zwycięskie uszanuje wolność katolickiego Kościoła, jest anachronizmem, wytłumaczonym chyba tym, że całą swoją kulturę wyniósł tylko z tej atmosfery, którą otoczona jest akademia duchowna w »Petersburgu«.
I ze strony tych
wszystkich ludzi, którzy pod urokiem Rosji się uginali, rozwinęła się od dawna
w Królestwie na wskroś ujemna krytyka stosunków galicyjskich i tego
wszystkiego, co Polacy pod wpływem kultury Zachodu zdziałali i stworzyli tu
ciężką pracą ostatnich pokoleń. Przydomek »austriacki« dawany polskim
instytucjom i usiłowaniom ma starczyć za potępienie, chociaż Austria i jej
dynastia jest katolicką a dotrzymuje więcej, niż obiecuje. Ze strony tych
świadomych, czy często nieświadomych zwolenników orientacji rosyjskiej podnoszą
się też największe zarzuty, a nawet obelgi i oczernienia legionów i Komitetu, który
je organizuje; z tej strony przede wszystkim wygaduje się na legiony i na
Komitet od żydów i od socjalistów. A choćby w tej akcji legionowej komitetu, co
nie jest, przewodzili socjaliści i żydzi, to Pan, który do mnie przyszedłeś ze
słowami etyki katolickiej, musisz przyznać, że akcja legionistów jest w
najwyższym stopniu etyczną, bo na ołtarzu idei narodowej kładą w ofierze swoje
życie, bo krew przelewana z możliwych błędów ich czyści, bo jest protestem
ducha polskiego przeciw infekcji rosyjskiej, która jest najgroźniejszą. Msza
Święta odprawiana w rowach strzeleckich, której w skupieniu ducha
a w obliczu śmierci słuchają legioniści, jest propagandą katolicyzmu, nad którą
nie znam wyższej.
A. Dziękuję Panu serdecznie za tę całą rozmowę. Nie we wszystkim wychodzę przekonany, ale wiele wynoszę z niej nieznanych mi faktów i argumentów, nad którymi, wróciwszy w moje strony, będę długo rozmyślał. Powiedz mi Pan jednak, czy Panowie o tym wszystkim w Krakowie tak samo rozprawiacie, czy też argumenty znane są wszystkim, którzy do inteligentnych kół katolickich Krakowa się liczą, bo ja zetknąwszy się z tymi kołami, wiele argumentów dopiero z pańskich ust usłyszałem.
B. Nie mogę Panu na to odpowiedzieć całkiem twierdząco. Wiadomo Panu zapewne, że Kraków przez cały niemal rok ulegał ewakuacji a o mury jego obijała się wojna. Wielu ludzi wybitnych, którzy do wyrobienia tutejszej opinii konserwatywnej się przyczynili, opuściło Kraków, a gdy teraz wszystko do miasta na powrót się ściąga, każdy staje do dyskusji z tymi pojęciami, które sobie często w odosobnieniu, nieraz też pod obcymi wpływami wyrobił. Ludzie, którzy przedtem byli sobie bardzo bliscy, zetknąwszy się teraz ze sobą, rozpoczynają rozmowę bardzo ostrożnie, ażeby się czym nie urazić. Już jednak na tym polu znaczny jest postęp, a chociaż nie brak, jak wszędzie, takich jednostek, które żyją z mącenia wody, to jestem przekonany, że rozważna i spokojna dyskusja zataczać będzie coraz szersze kręgi i że z niej wyjdzie niedługo zgodna w sobie opinia tutejszych kół konserwatywnych i katolickich. Jeżeli Pan za jakiś czas tu wrócisz, może ją już zastaniesz. Niech pan odwiedzić mnie nie zapomni.
[1] Ministerstwo Dunajewskiego – Bobrzyński ma tu na myśli okres 1880-91, w którym Julian Dunajewski pełnił funkcję ministra skarbu w rządzie wiedeńskim.
[2] Kazimierz Badeni (1846-1909) – polityk galicyjski; związany ze środowiskami konserwatywnymi piastował kolejno funkcje starosty krakowskiego, namiestnika Galicji, a od 1895 r. premiera rządu (do 1897). Doprowadził w 1896 r. do zreformowania ordynacji wyborczej do Rady Państwa (wprowadzono V kurię – powszechnego głosowania), zaś w 1897 r. wprowadził w Czechach równouprawnienie języka czeskiego wobec dotychczas obowiązującego języka niemieckiego.
[3] Pius X (Giuseppe Sarto) (1835-1914) – karierę rozpoczął jak wikary i proboszcz, później kanonik w Treviso, aby w 1884 r. zostać biskupem Mantui. W 1893 r. kardynał Wenecji. W 1903 r. po śmierci Leona XIII został wybrany papieżem. W jego czasach zarysował się konflikt z tak zwanymi „modernistami” zmierzającymi do zdecydowanych i radykalnych reform Kościoła.
[4] Stanisław Grabski (1871-1949 – polityk i działacz społeczny; początkowo związany z PPS-em, później przechodzi na pozycje narodowe, współpracuje ze „Słowem Polskim”. Od 1906 r. we władzach Ligi Narodowej; w okresie 1917-19 członek Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu. W okresie II Rzeczpospolitej poseł na Sejm (1919-27), w latach 1925-26 minister oświecenia publicznego. Po drugiej wojnie światowej wiceprzewodniczący KRN-u (1945-47).
[5] Romolo Murri (1870-) – ksiądz włoski, jeden z przywódców tak zwanego modernizmu, założyciel Lega Democratica Nazionale, na skutek radykalizmu swych wystąpień w 1909 r. został ekskomunikowany.
[6] Bobrzyński ma tu na myśli umowę z roku 1887 na mocy której II Rzesza na nowo nawiązywała stosunki z głową Kościoła katolickiego. Akt ten kończył okres Kulturkampfu zapoczątkowany tzw. „ustawami majowymi” z lat 1873-75.
[7] Andrzej Potocki (1861-1908) – prawnik i polityk; poseł na Sejm Krakowy i do Rady Państwa w Wiedniu; w latach 1901-1903 pełnił urząd marszałka krajowego; w 1903 r. został namiestnikiem Galicji, w pięć lat później w 1908 roku został zastrzelony przez nacjonalistę ukraińskiego Mirosława Siczyńskiego. Po nim funkcję tę pełnił M. Bobrzyński.